Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rozbudzona harfa. Baśnie i legendy z całego świata - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
59,00

Rozbudzona harfa. Baśnie i legendy z całego świata - ebook

Odkrywanie jednego serca. Baśniowa podróż przez kontynenty i epoki.

Książka dla całej rodziny.

Niezwykłość baśni i legend napisanych przez Stefana Majchrowskiego, które układają się w szlak podróżny dookoła świata, wynika nie tylko z tego, że zostały one oparte na wątkach wysnutych z prastarych mitów i podań. Każda emanuje swoistą kulturą, z której wyrosła; czy to szkocką, arabską, polską, ukraińską, afrykańską czy inną. Łączy je wszak uniwersalny wątek - dociekanie nad pochodzeniem księżyca, wysp, skał i żyznych pół, nad początkiem świata. W świecie tym żyje człowiek - często zabawny, nieporadny, niekonsekwentny, obdarzony przywarami, zaletami i śmiesznostkami, który zmaga się z przeciwnościami losu. On właśnie jest tu głównym bohaterem. W każdym miejscu na ziemi jest inny, a jednak bliski i zrozumiały dla każdego. Każdy też znajdzie w tych żywo, z humorem napisanych legendach i baśniach coś innego, przeznaczonego dla siebie: i dziecko, i młody człowiek, i dorosły.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8335-167-4
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZBUDZONA HARFA

Kiedyś, przed wiekami, władca Państwa Wschodzącego Słońca, spacerując po swym przestronnym pałacu, zatrzymywał się zwykle przed wspaniałą, starą harfą. Mikado z zachwytem i z żalem wpatrywał się w cudowny instrument. Wiedział, że w zamierzchłej przeszłości harfa grała, lecz teraz duch w niej zaklęty pozwoli się zbudzić tylko prawdziwemu artyście.

Mikado sprowadzał sławnych artystów z całego kraju. Mistrzowskie ręce dotykały strun, próbowały z nich wydobyć dźwięk miły dla ucha, zmusić harfę, by odpowiedziała, ale odpowiadał im tylko tępy zgrzyt, brzęk głębokiej wzgardy.

Pewnego dnia zjawił się w pałacu chłopiec z odległych stron, odciętych od wielkiego świata. Na imię miał Gomai. Nie wyglądał na artystę. Nie mówił, że jest artystą. Był bardzo prosty, bardzo zwyczajny. Nieśmiało poprosił, by mu pozwolono zagrać na cudownej harfie.

Mikado się zgodził. Z niedowierzaniem spoglądał na młodego wieśniaka, który nie potrafił złożyć mu ukłonu, niezdarnie się poruszał, a palce miał szorstkie od pracy.

Gomai rozpromienił się, gdy zobaczył harfę. Z szacunkiem pogładził struny — delikatnie, miękko, czule. I stało się coś niezwykłego. Odezwał się głos cichy, ale czysty i dźwięczny. Wydawało się, że wiatr przyniósł z dala szmer wody sączącej się ze stopniałych śniegów, szum rwącego strumienia, szepty liści, pączkujących kwiatów, że powiało naraz wiosną i wyczuwa się jej pachnący oddech.

Gomai zmieniał tony, przywoływał echa minionych lat. I harfa rozbrzmiała pieśnią o początkach ziemi. Słychać było, jak dźwigają się góry, jak wrą rozhuśtane morza. Słychać było głosy ludzi zagubionych w powstającym świecie.

Mieszały się dźwięki, bo i świat znajdował się w chaosie. Powierzchnia ziemi była cienka. Ogień pod nią płonął. Ludzie nie mieli odwagi wyjść z domu w poszukiwaniu pożywienia. Kto by stanął na rozgrzanej ziemi, ten by przypiekł sobie stopy.

Żywność dostarczał ludziom bóg Oki-Kurumi. Codziennie łowił dla nich ryby i posyłał swoją piękną żonę, aby je zaniosła. Oki-Kurumi gotów był pomagać mieszkańcom ziemi, ale pod warunkiem, że nie ośmielą się spojrzeć na jego żonę. Bogini podawała ryby przez okno, nie przekraczając progu domów. Ludzie mieli spuścić wzrok, brać, co im dano, i nie zadawać głupich pytań.

I nikt nie patrzył, nie pytał. Uważano tylko, żeby przy posiłku ryba nie upadła komuś na ubranie, gdyż groziło to tym, że jedzący człowiek zamieni się w krowę.

Przez długie lata ludzie nie trudzili się, a mieli co jeść. Lecz pewnego razu, gdy bogini przybyła do prowincji Ainu i jak zwykle podała rybę przez okno, jeden z ciekawych Ainów chwycił boginię za rękę i nie bacząc na jej krzyki, wciągnął ją do swego domu. Mimo to nie zdążył jej się przyjrzeć, gdyż przeobraziła się w morskiego potwora. A bóg Oki-Kurumi zesłał piorun. I zginął ów Ainu, i dom jego się rozpadł.

Od tej pory mieszkańcy prowincji Ainu stale cierpią niedostatek. Od tej pory ludzie muszą sami starać się o żywność. Od tej pory toczą wojny.

Umilkła muzyka, lecz mikado zawołał:

— Nie przerywaj, chcę jeszcze posłuchać!

— O wojnie? — zagadnął Gomai. — Teraz kolej, by grać o wojnie…

— Zagraj mi o wszystkim po kolei.

Gomai uderzył w struny. Znowu zmienił melodię. I harfa odpowiedziała pieśnią wojny, szczękiem żelaza. Słychać było wrzawę, tętent koni, trzask łamanych mieczy i pancerzy, okrzyki triumfu. Ale triumf zbrojnego zwycięstwa jest zwodniczy i trwa krótko.

Oto drapieżny wódz i władca prowincji co roku napadał na słabszego sąsiada, Jomatu, rozbijał mu wojska i zagarniał ziemię. Tylko garstka rycerzy pozostała przy Jomatu, lecz i z tą garstką stawiał opór. Bił się, choć niezliczone rzesze nieprzyjaciół otaczały jego oddział. I przegrał, uległ przemocy. Musiał opuścić własny dom i szukać schronienia w puszczy.

Pięciu wiernych towarzyszy przetrwało u boku Jomatu. Ukrył się z nimi w pieczarach, lecz i tam wróg go wyśledził, dopadł nocą z wojskiem i osaczył. O świcie Jomatu wziął miecz, żeby stanąć do ostatniej walki. Zewsząd dochodziły szydercze wołania. Nieprzyjaciel triumfował, ufny w swą przewagę.

W tej chwili Jomatu dostrzegł gęstą pajęczynę rozpiętą wśród gałęzi. Zamotała się w nią pszczoła i już czyhał na nią wielki pająk.

— I ty wpadłaś w matnię — rzekł do niej Jomatu — ale cię uwolnię! Wracaj do swojego domu! Ja bym także chętnie wrócił.

Zerwał pajęczynę i pszczoła uleciała.

Jomatu skinął na swych druhów i ruszył naprzód. Śmiech wybuchł w szeregach wroga, ale ich wódz rozsierdził się i krzyknął:

— To kpiny! On z pięcioma ludźmi atakuje! Drwi z nas wszystkich! Brać go, a prędko!

I błysnęło sto mieczy; stu zbrojnych szło na spotkanie Jomatu.

— Teraz ja cię uwolnię z matni — bzyknęła mu pszczoła nad uchem — żebyś także wrócił do swojego domu.

Zawtórował jej bzyk tysięcy pszczół. Cała ich chmara rzuciła się na wrogów Jomatu, przesłoniła słońce. I zbrojne rzesze — pokłute, pokąsane — w panicznym strachu zbiegły z pola walki.

O, jak Gomai potrafił wydobyć z harfy ten szczęk broni, te groźby, szyderstwa, ten przedwczesny triumf! Jak ostro i czysto struna zagrała, gdy odezwał się bzyk małej pszczoły: cichy, lecz bardziej donośny niż wojenna wrzawa!

— Zakończyłeś tak cicho, przyjemnie — odezwał się mikado — ale jestem pewny, że ciąg dalszy jeszcze milej będzie brzmiał dla ucha.

— I ja tak myślę — rzekł Gomai. — Bo milszy będzie temat.

— A więc uderz w struny!

I Gomai grał dalej. Inną pieśń zaśpiewał, odwieczną pieśń o miłości. Lecz Gomai nie opiewał miłości samolubnej, zachłannej pasji ani miłosnych zawodów. Śpiewał o miłości zdolnej do poświęceń — która daje, nie zabiera.

Znowu harfa zadźwięczała nutą wspomnień. Słychać było szum morza, krzyk ptactwa nad brzegiem. Właśnie morze się cofało, a spod fal wyłaniała się wyspa Enoshima koło Jokohamy. Ale nie dzisiejsza Enoshima, malownicza, skąpana w zieleni. Enoshima pusta, zalewana przez ocean, naga. Gdy wody opadły, widać tam było tylko skrawek ziemi i grotę.

W tej grocie mieszkał olbrzymi smok. Z groty na Enoshimie wybierał się na łowy. A pływał niezwykle zwinnie. Równie zwinnie i szybko biegał po lądzie, mimo że na pozór był niezgrabny. Opływał wzdłuż brzegi, czatując na zdobycz. Nie zadowalał się jednak rybą, pożerał dzieci.

Z groty wypatrywał, czy nie ma ich na lądzie, czy nie bawią się w piasku, czy się nie kąpią. I mknął jak strzała, jeśli któreś dostrzegł. Wpadał na ziemię i porywał dziecko w swą zębatą, szpetną paszczę. Ostrzegano dzieci przed potwornym smokiem, lecz niewiele to pomagało. Dzieci nie wierzyły w smoka i padały jego ofiarą. Toteż wieczny płacz rodziców słychać było na półwyspie koło Jokohamy.

Słyszała o ludzkich cierpieniach bogini Benton, sama widziała z chmur, co się dzieje. Żal jej było dzieci i rodziców. Żal jej było także smoka.

Pewnego dnia opuściła się na obłoku tuż przy smoczej grocie. Uczesana była pięknie, ubrana w nowe kimono. Smok patrzył na nią podejrzliwie, lecz z zainteresowaniem.

A bogini Benton uśmiechnęła się do niego i rzekła:

— Jesteś zły, bo nie jesteś szczęśliwy… A nie jesteś szczęśliwy dlatego, że nikt cię nie kocha.

Smok pojmował, co znaczy szczęście. Czuł się szczęśliwy, gdy się dobrze najadł, lecz nie wierzył w miłość.

— Nie wyobrażam sobie, żeby szczęście mogło iść w parze z miłością — odpowiedział.

— Przekonasz się, że tak jest! Wyjdę za ciebie za mąż i będziemy się kochali. Zamieszkamy tu razem. Będę dbała o ciebie. Przestaniesz pożerać dzieci… Zadowolisz się rybami.

Smok skrzywił się z niesmakiem.

— Rybami? — powtórzył.

— Starczy ich dla nas obojga.

— Ryb wystarczy — przyznał smok — ale dla dwóch osób mało tutaj miejsca…

Bogini Benton i na to znalazła radę. Na jej znak wyspa Enoshima wydźwignęła się ponad fale, grota raz na zawsze wynurzyła się z wody, a dokoła ziemia rozpostarła się szerzej, pokryła lasami. Smok oniemiał ze zdumienia, ale przeobraził się, uspokoił. Widać go dziś z dala jak wielkiego psa, który śpi z pyskiem zwróconym do lądu.

Zmieniła się Enoshima. Wspaniałe lasy pokrywają tę wyspę zieleni, otoczoną granatowym morzem. Tysiące ludzi tu przybywa, żeby odetchnąć powietrzem, którym oddychała bogini Benton, i by podziwiać malowniczy pejzaż.

Bogini Benton dała wszystkim przykład, że i smoka można kochać i żyć z nim szczęśliwie.

Jak cudownie rozbrzmiewała harfa, gdy Gomai wywoływał echa miłości, która nie żądała nic w zamian i zdołała smoka przeobrazić w czułego kochanka, a u ludzi wzbudzić uśmiech.

— Zagrałeś najpiękniejszą ze wszystkich melodii — oświadczył mikado. — Nie wyobrażam sobie, żeby można było wyczarować pieśń bardziej subtelną, bardziej poruszającą serce niż pieśń o miłości.

— Daruj, o panie, ale we wrażliwym sercu nie tylko miłość wywołuje ciepły odzew — zauważył Gomai.

— A cóż innego tak ujmie człowieka?

— Można się przekonać…

— Zaciekawiasz mnie, mój niezwykły grajku! Potrąć struny!

I Gomai znów je gładził delikatnie, ledwie dotykał, ledwie muskał je palcami. Bo opiewał teraz skromność.

Musiał sięgnąć w bardzo dawne czasy; musiał przypomnieć, że skromność kiedyś w ogóle istniała. Bo to brzmiało jak bajka, że młodą dziewczynę krępowała jej uroda, że nie cieszyły jej uznanie, podziw i zachwyt mężczyzn.

Jednak była taka dziewczyna. Skarżyła się matce, że nie może nigdzie się pokazać bez zwracania na siebie uwagi.

— Chłopcy śmieją się do mnie — mówiła — zaczepiają mnie, nie dają przejść spokojnie przez ulicę.

— Bo jesteś za ładna. A nie każdy uszanuje piękno i czystość. Są tacy, których drażni świeżość kwiatu. Chcą go zerwać, rzucić w błoto. Nęci ich piękna twarz, lecz ich myśli i dążenia są ohydne.

— Chętnie bym zasłoniła twarz, żeby nie przyciągać ludzkich spojrzeń! — zawołała dziewczyna. — Ale jak to zrobić?

— Zakryję ci twarz, jeśli tego pragniesz, lecz nie będzie ci przyjemnie. Chłopcy przestaną się do ciebie uśmiechać… Będą śmiać się z ciebie.

— Niech się śmieją! Byle się nie zalecali!

— O, nie będą się zalecać! — zapewniła ją matka.

I włożyła jej na głowę czarę z laki. Tylko usta było spod niej widać. Tylko szparką można było patrzeć.

— Noś ją, póki nie wyjdziesz za mąż — powiedziała — chociaż wątpię, czy znajdzie się mężczyzna, który by poślubił dziewczynę z czarą z laki na głowie.

— Mogę nosić ją do końca życia — oświadczyła dziewczyna.

Czekało ją ciężkie życie. Stała się pośmiewiskiem dla gawiedzi. A wkrótce musiała wejść między ludzi, bo umarła jej matka. I dziewczyna pracowała na polach ryżowych, nie rozstając się ze swą czarą, narażając się na drwiny.

— Kryje swą brzydotę! — mówiono. — Nie chce straszyć ludzi!

Niektórzy próbowali zajrzeć pod czarę, zerwać ją dziewczynie z głowy, ale czara przylegała mocno. Nawet sama dziewczyna nie mogła jej zdjąć. Wydawało się, że pokrywa z laki przyrosła raz na zawsze, jednak nie przeszkadzała jej w pracy.

A dziewczyna była bardzo pilna, bardzo zręczna. Zauważył to gospodarz i po zbiorach ryżu rzekł do niej:

— Widzę, że dobra z ciebie pracownica. Zajmij się mym domem, moją chorą żoną.

Dziewczyna się zgodziła. I gospodarz zaprowadził ją do swego domu.

Zdziwiła się żona gospodarza, gdy ujrzała tę czarę z laki, zdziwił się zwłaszcza jego dorosły syn.

— Dlaczego nie zdejmiesz tego brzydactwa? — zapytał.

Ale ojciec go skarcił:

— Nie nalegaj! Uszanuj jej tajemnicę.

I jakoś wszyscy oswoili się z dziewczyną, chociaż czarą z laki zakrywała głowę. Polubili ją. Bo ujmowała otoczenie swą delikatnością i skromnością.

Nawet pokrywa z laki nie pozbawiła jej uroku. Stwierdził to niedługo syn gospodarza. Nie mógł się pogodzić z myślą, że dziewczyna na wiosnę odejdzie. Postanowił się z nią ożenić.

Odradzali mu to przyjaciele.

— Przedtem rozbij jej ten garnek z laki, jeśli sama nie potrafi go zdjąć — mówili. — Zobacz, jak twa ukochana naprawdę wygląda!

Nie chciał.

— I z pokrywą z laki jest mi droga.

Poprosił dziewczynę, żeby została jego żoną,

— Nie spodziewałam się, że zwrócisz na mnie uwagę — rzekła. — Ale nie ukrywam żadnej myśli przed tobą i cieszę się, że ci tak bardzo na mnie zależy i nawet nie dbasz o to, jaką mam twarz.

Zebrali się weselni goście, wznosili zdrowie młodej pary. I właśnie spełniali tradycyjny toast — san-mai-san — gdy pękła pokrywa z laki. Okrzyk zdumienia wyrwał się wszystkim z ust. Ujrzeli najpiękniejszą dziewczynę w Krainie Wschodzącego Słońca. A dziewczyna zarumieniła się, zakryła twarz rękami, zawstydzona swą urodą.

Mikado przymknął oczy, zasłuchany, lecz się ocknął, gdy harfa umilkła.

— To naprawdę jest cudowna harfa — powiedział do Gomai. — W twoich rękach staje się cudowna. Potrafisz z niej wydobyć czysty dźwięk. Jeszcze mi coś zagraj!

Gomai uśmiechnął się.

Dotknął strun. I ledwie przebrzmiały pieśni o bogu Oki-Kurumi, o powstaniu świata, o złudnych triumfach wojny, ledwie umilkł hymn na cześć miłości i potrącona lekko struna przypomniała skromność, Gomai począł grać ostatnią melodię.

Wiedział, że uzyska odzew, że harfa czysto mu odpowie, gdy uderzy w czuły ton i wyśpiewa chwałę piękna. A gdzie piękno występuje w całej wspaniałości? Na wyspie Honsiu, wśród równiny, z której się wznosi, strzela prosto w niebo!

Pusto było tam niegdyś. I Gomai przywoływał echa tamtych czasów, głosy ludzi, którzy żyli na suchej, jałowej płaszczyźnie Suruga. Niewielu ich można było spotkać na tej smutnej wyspie, gdzie wzrok nie miał na czym się zatrzymać. A mieszkał tam Wizu ze swą żoną i dziećmi.

Wizu był drwalem. Przez cały dzień ciężko pracował, toteż mocno sypiał w nocy. Lecz pewnego razu obudził go przeraźliwy huk.

Zerwał się Wizu z posłania, krzyknął do żony i dzieci:

— Wstawajcie! Trzęsienie ziemi!

Pośpiesznie chwycił młodsze dzieci i wyniósł je na dwór. Uciekali coraz dalej od domu, a huk wciąż się wzmagał.

I nagle Wizu obejrzał się i stanął jak urzeczony. Nie dowierzał własnym oczom. Zamiast jednolitej płaszczyzny ujrzał zatokę i wielką górę, która ciągle rosła, aż dosięgła nieba. Gęste chmury dymu wynurzały się z jej szczytu, ogień z niego buchał.

Widok był tak zaskakujący, że Wizu usiadł na trawie i trwał tak do rana, nie odrywając wzroku od zjawiska, które przemieniło równinę Suruga, całą wyspę Honsiu w czarujący zakątek Japonii. A gdy wzeszło słońce, Wizu zobaczył, że góra przybrała szaty opalu. Biały kaptur śniegu przykrywał jej wierzchołek. I wydała mu się tak cudowna, że Wizu nazwał ją Fudżi-jama — górą, która nigdy nie umrze, nigdy nie zagaśnie.

Od tej pory wszyscy ją tak nazywają. Od tej pory Fudżi-jamę sławią artyści, poeci, malarze.

I Gomai opiewał najpiękniejszą i najwyższą górę w Krainie Wschodzącego Słońca. Zmieniał się ton prastarej harfy, dźwięki potężniały i łagodniały, bo zmieniała się ciągle Fudżi-jama — co chwilę przybierała inne szaty, inną barwę. Nikt nie ujrzy Fudżi-jamy takiej samej po raz drugi, nikt jej nie opisze, nie utrwali jej obrazu na płótnie. Tylko cudowna harfa mogła wygrać niezwykły czar Fudżi-jamy.

Gomai zakończył swoją piątą pieśń i harfa umilkła.

— Nie rozumiem — rzekł mikado — dlaczego żaden ze sławnych artystów, żaden mistrz nie wywołał z harfy niczego prócz szorstkiego zgrzytu, chociaż próbowali z niej wydobyć piękny ton, chociaż znali się na muzyce… Powiedz, Gomai, dlaczego im się nie udało?

— Próbowali grać na niej o sobie, śpiewać na swą własną chwałę — odpowiedział Gomai. — A to za szacowna harfa do takiego celu. Ja nie myślałem o sobie, lecz o świecie wokół. Dlatego też harfa się zbudziła i odpowiedziała…MAWI

Urodził się na Hawaiki. Imię jego wiąże się z ogniem i siłą. Ale nie od razu nazwano go Mawim. Był niezwykle wątłym niemowlęciem, kiedy przyszedł na świat. Był tak słaby, delikatny, że zarówno jego ojciec, Atarea, jak i Huahea, jego matka, długo rozmyślali, co uczynić, żeby wzmocnić dziecko. Huahea obcięła swoje gęste, czarne włosy, uplotła z nich koszyczek i w nim złożyła niemowlę. Koszyk puściła na wodę — na fale, burze, wichry.

Fale kołysały Mawiego, burze go hartowały, wichry go smagały. I Mawi się wzmocnił. Przez tydzień błąkał się po wodach, aż dobił do Toa-rev, gdzie mieszkali jego krewni. W tym miejscu słońce zaledwie się wychyli, a już wznosi się wysoko i szybko zachodzi.

Krewni wyłowili koszyczek z Mawim i zawiesili pod pułapem, żeby Mawi ogrzał się i wysechł. Potem nakarmili go, ułożyli do snu i posłali po rodziców.

Z Hawaiki przybyli Atarea i Huahea z czterema starszymi synami. I ósmego dnia, jak nakazywał zwyczaj, nadano dziecku pierwsze imię.

Był to radosny dzień dla całej rodziny. Ceremonię rozpoczęto od spłaszczenia chłopcu nosa, po czym skrępowano i ściśnięto mu kolana, żeby nogi nie rosły szybciej aniżeli górna, szlachetniejsza część ciała. I ruszyli wszyscy nad strumień. Tam odbywał się obrzęd tohi. Tam kapłan umoczył gałązkę w wodzie i skropił niemowlę.

— Czy mu dacie imię, czy ma sobie wybrać? — zapytał rodziców.

— Niech wybierze, jakie chce — zdecydował ojciec.

Kapłan wygłosił inwokację do Rehuo, najlepszego z bogów, który rezydował w dziesiątym niebie, a gdy ją ukończył, zwrócił się do niemowlęcia i począł wyliczać imiona:

— Turi… Manaia… Toi… Mawi…

Niedługo wyliczał. Ledwie wymówił imię Mawi, dziecko kichnęło. W tej chwili wszyscy zawołali:

— Wybrał! Wybrał sobie! Będzie Mawim!

Ojciec Mawiego, Atarea, wręczył podarunki wodzowi plemienia i zaprosił gości na ucztę. Podano mięso z ptaków, które najpiękniej śpiewają, nakarmiono ptasim mięsem Mawiego, żeby głos miał dźwięczny, żeby go z uwagą słuchano, kiedy już dorośnie.

I Mawi chował się ze swoimi braćmi na Toa-reva, gdzie słońce zaledwie wychyli się, a już wznosi się wysoko i szybko zachodzi. I rósł z niego silny, mężny chłopiec. Początkowo starsi bracia go lekceważyli, dokuczyli nieraz, lecz okazało się, że Mawi potrafi się odpłacić, wywalczyć dla siebie szacunek.

Nie bał się niczego. A na wyspach Hawaiki i na Toa-reva roiło się od złych istot i duchów. Wyrządzały ludziom szkodę i straszyły, ukazując się w postaci olbrzymich mężczyzn, to znów ryb potwornych, jaszczurek i ropuch. Inne, bardziej wścibskie, przedostawały się do siedzib ludzkich, udając pająki, muchy lub motyle.

Strzeżono się tych duchów, gdyż znosiły choroby i wszelkie nieszczęścia. Strzeżono się też dziwacznych istot zwanych maero, które przebywały na pustkowiach, a zjawiały się nocą, dopuszczając się kradzieży i przestępstw. Nieraz siadały po ciemku na dachach chat i próbowały nawiązać rozmowę z mieszkańcami. Wystarczyło jednak, że któraś kobieta otworzyła usta, a uciekały w popłochu. Lękały się kobiet.

Wczesnym rankiem i wieczorem ukazywały się we mgle piękne, na biało ubrane najady, które czarowały chłopców, a także złe duchy czyhające na kobiety, by je zwieść i sprowadzić na złą drogę.

Od owych tajemniczych istot jako tako chroniły amulety jada. Nie chroniły jednak od gadów. Był na Toa-reva ogromny gad z zębatą paszczą. Siał postrach na wyspie, bo polował na ludzi, a zwłaszcza na dziewczęta, i pożerał każdego, kto nie zdołał przed nim uciec.

Mawi nie bał się niczego. Zabił tego gada. Miał czternaście lat, gdy wypalił mu oczy żagwią i rozpruł żołądek. Znalazł w nim trzysta amuletów jada, których gad nie strawił.

Rówieśnicy Mawiego byli jeszcze dziećmi, gdy Mawi już dorósł. W czternastym roku życia nadano mu drugie imię: Kisikisi. Już wtedy poddał się bolesnemu zabiegowi tatuażu. Leżał na plecach i ani drgnął, kiedy ostry rylec zagłębiał mu się w ciało, a krew zalewała twarz i piersi. Zwykle tatuowanie odbywało się przez kilka dni, żeby młody człowiek nie umarł od opuchlin, z wycieńczenia lub gorączki, lecz Mawi Kisikisi wytrwał wszystko, bez przerw i bez odpoczynku.

Podziwiano Mawiego, liczono się z jego słowem. I Mawi narzucał wszystkim swoją wolę. Nie słuchał nikogo. Toteż sprawiał rodzinie kłopoty. Atarea, jego ojciec, i Huahea, jego matka, biadali, że najmłodszy syn nie czci należycie przodków. Ze zgrozą stwierdzili, że zrobił haczyk ze szczęki swego dziadka i łowił nim ryby.

— On zbyt szybko wydoroślał — mówiła Huahea. — Co zrobimy, żeby go przywołać do porządku, poskromić? Żeby uspokoił się trochę…

— Trzeba go ożenić — oświadczył Atarea.

Zwołano radę rodzinną. Jak bywało w takich wypadkach, krewni wybierali żonę dla młodego człowieka. Każdy z zebranych wygłaszał swe zdanie i dyskutowano tak długo, póki nie osiągnięto porozumienia. A nieprędko do niego dochodziło…

Mawi Kisikisi nie czekał na koniec debaty, nie czekała również młodziutka, czarnooka, czarnowłosa Hina hina-toto-io, Właśnie ona uczyniła pierwszy krok. Uśmiechnęła się do Mawiego i skubnęła go w palce. Był to znak, że gotowa jest wyjść za niego za mąż. W najlepszym tonie było, aby dziewczyna wykonała ów gest zapraszający. A Hina hina-toto-io wyróżniała się dobrym wychowaniem i niezwykłą urodą. Nic więc dziwnego, że Mawi nie zwlekał, lecz w odpowiedzi skubnął jej długie, wąskie palce.

Wprowadził ją do domu i przedstawił jako swoją żonę. I to wystarczyło, żeby obyczajom stało się zadość. Krewni nie zdążyli wybrać mu żony, musieli więc pogodzić się z jego wyborem.

Rodzice byli zadowoleni, gdyż Mawi uspokoił się znacznie i złagodniał. Całymi dniami siedział przed progiem, wpatrywał się w niebo i rozmyślał. Śledził, jak słońce przebiega po sklepieniu niebieskim.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: