-
W empik go
Runda w piekle - 10 opowiadań i jedno - ebook
Runda w piekle - 10 opowiadań i jedno - ebook
Opowiadania zawarte w książce powstały dzięki niczym nieskrępowanej literackiej wyobraźni autora. Podczas lektury czujemy się zamknięci w świecie, w którym wszystko jest możliwe; w którym to, co znane i oswojone, może okazać się śmiertelnie niebezpieczne, wrogie. Bohaterowie poruszają się w onirycznej, wypełnionej strzępami snów rzeczywistości.
Na kartach książki spotykamy między innymi mężczyznę oskarżonego o wyimaginowane przestępstwo, bohatera balansującego na granicy jawy i przerażającego koszmaru, uczestników okrutnej zabawy, w której ważyć się będą ludzkie losy, oraz małżeństwo uczestniczące w perwersyjnej terapii.
Wszyscy próbują odnaleźć siebie, odzyskać utraconą wolność lub znaleźć kogoś, komu będą mogli zaufać. Książkę rozpoczynają i kończą drabble opowiadania liczące dokładnie sto słów. We wszystkich historiach autorowi udało się w sposób niezwykle sugestywny opisać piekło człowieka poddanego absurdom współczesnego świata. I mimo że jesteśmy porażeni niemocą stworzonych przez autora postaci, chcemy im towarzyszyć, gdyż dostrzegamy w ich losach nasze osobiste doświadczenia.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62993-55-0 |
Rozmiar pliku: | 224 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wygrały na loterii podróż do Krainy Radości. Dla każdej matki z córką przeznaczono cały komfortowy przedział w luksusowym składzie. Niewyczuwalny ruch Ziemi popchnął wskazówkę zegara i pociąg ruszył punktualnie. W tej samej minucie w każdym z przedziałów rozegrała się identyczna scena:
– Mamo! – zawołało dziecko. – A dlaczego pan konduktor został na peronie?
Kobieta szarpnęła za rączkę okna. Jak przyspawane. Za drzwi. Nie do ruszenia. Uderzyła zdjętym butem w szybę. Pancerna. Oddychając coraz trudniej, opadła na siedzenie. Przytuliła mocno dziecko i nagłym, szybkim, sprawnym ruchem skręciła mu kark.
Konduktor patrzył na ostatni wagon znikający w Krainie Radości.
Ma jeszcze dużo do zrobienia.Opowiadanie
Zobaczył ją w oczach tamtego. A może w gestach. Nie dowiedział się nigdy, w której jego części zobaczył tę, której nienawidził, a jednocześnie pożądał jak pokutnik bólu.
Napadła nagle. Jak bandyta rzuciła się zza węgła na plecy i, dusząc krtań, przyprawiła o wymioty. Odeszła, bo czuła, że ofiara sięgnęła granicy omdlenia. Wstawał powoli i ostrożnie, rozglądając się lękliwie i poszukując tej, której istnienie przeczuwał od dawna. Dlaczego teraz? Dlaczego teraz dopadła go ta, o której powoli zapominał? Dlaczego dopadła jak dziwka spragnionego faceta właśnie teraz?
Odsunęła się na odległość lęku, zachowując dystans konieczny do wzajemnej obserwacji. Oddychał. Coraz spokojniej. Coraz głębiej. Powoli, teatralnie zapalał papierosa, wkładając w tę czynność całą swoją miłość. Miłość do siebie. Czekał na kolejny atak bez rezygnacji przegranych niedobitków armii.
Pojawiła się na chwilę. Musnęła dotykiem na granicy pieszczoty i bólu, przywołała lęk oczekiwania. Świat zakręcił się bez niego, gubiąc czas i historię. W kręgosłupie poczuł paraliż niepodzielnego punktu bezczynnej gotowości.
Ocknął się. Wpatrywał się w ciemność rozmigotaną nielicznymi iluminacjami codziennych czynności. Odchodziła coraz dalej, uspokajała nieobecnością, pieściła milczeniem.
Coraz częściej w przeciągniętej lubieżnie pamięci oddawał się narcystycznym upojeniom; wybrała przecież właśnie jego, ta znienawidzona przez wszystkich wybrała być może tylko jego.
Krew. Z oczu, ust i nosa puściła się nagłym pędem jak podziemne źródło, które nagle znalazło ujście. Dławiło i oślepiało go własne życie, podskórny rytm tętniący w żyłach. Wił się z bólu. Nie bał się. Nie miał czasu na nienawiść czy smutek. Nie miał czasu na myślenie.
Puściła. Jakby przerażona siłą, jakby zdławiona możliwością morderstwa, groźbą śmierci, której nie rozumiała. Nic nie rozumiała. Wpatrzona w życie tamtego pragnęła pójść tam, gdzie jako nieśmiertelna sama dojść nie mogła.
Wpadł w panikę. Oczy i uszy rozmnożyły się w tysiące, dziesiątki tysięcy, dłonie błagały cichą pustkę o ratunek.
– Dlaczego nikogo tu nie ma? Dlaczego nikogo tu nie ma?!
Niechcący musnął księgę przekleństw obróconą przeciw sobie. Przybyła łagodnie jak rodzinny lokaj. Dyskretnie. Subtelnie.
– Jestem – powiedziała obecnością.
Nie umiała mówić. Sama będąc słowem żywym, pełnym bólu, nie umiała mówić. Lecz przychodząc, nie umiała milczeć.
Ogłuszyła go muśnięciem. Nie patrząc w oczy, ledwo otarła się o niego. Była tchórzliwa. Tyle o niej wiedział.
Zawrót głowy i kosmos runął ogromem pytań i natychmiastowych odpowiedzi w mózg. Roztapiał się, chcąc pozostać samym sobą, to zanikał, to pozostawał. Sam dla siebie i dla nikogo.
– Ja chcę żyć! – krzyknął nagle.
Odeszła. Słowo, jedno wypowiedziane życzenie przywracało kolejne tajemnice na swoje miejsca. Głos odtrącał ją, odpychał lub też wchłaniał w siebie. On nie miał czasu, ona go nie traciła. Stanęła z boku; dostrzegł ją kątem oka.
– Chodź tu, dziwko! – wysyczał pełen nienawistnej rezygnacji.
Podeszła, ale cofnęła się na bezpieczną dla siebie odległość.
– Chodź tu, no podejdź bliżej, pokażę ci… – zaczął szeptać niesłyszalnie.
Znał jej upiorną ciekawskość. Przysunęła się.
– …wszystko! – warknął, chwytając ją nagle.
Nowym ogniem zapaliły się świece sprzed kilkuset lat. Zapach dymu, który kiedyś czynił święto, wdzierał się jadem w ich pamięć, truł ślinę i wysuszał gardło. Obydwoje zdławieni, pozbawieni oddechów poszukiwali siebie w migotliwej ciemności, myląc i chwytając cienie, parząc nad płomieniem dłonie stęsknione za sobą i urwane bólem, znowu szukające siebie pośród obcych mar. Osłabieni chybotali się lekko wraz z płomieniem świec i w niepewnej jasności wreszcie odnajdywali siebie zmęczeni. Przytuliła się, wpiła się w niego. Czule, lekko i delikatnie, pełna winy i szczęścia.
– Czego chcesz, czego ty chcesz? – Pieścił ją niewidzialną.
– Opowiedz mnie, proszę – odparła łagodnie.