Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ryczące owieczki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ryczące owieczki - ebook

Czy chrześcijańskie wartości mogą współgrać z naszą kulturą?

Bob Briner odpowiedziałby: „Jak najbardziej!”.

Ryczące owieczki to manifest właściwej postawy chrześcijanina wobec mechanizmów społecznych. Chrześcijanie mogą, a nawet powinni potrząsać społeczeństwem – by je przemieniać. Mają za zadanie być „ryczącymi owieczkami”, czyli tymi, którzy przenikając do różnych sfer życia, wpływają na nie poprzez swoją wiarę.

Książka Ryczące owieczki zrodziła się z osobistego doświadczenia autora – producenta telewizyjnego i laureata nagrody Emmy. Przedstawia sposoby kształtowania kultury, z jakich śmiało może korzystać każdy z nas, by „zaryczeć” w swoim miejscu pracy.

Największą spuścizną Boba Brinera okazał się jego „ryk”, który pomógł niezliczonej rzeszy chrześcijan odważnie wydać głos. Dołącz do nich i zmieniaj świat!

„[…] przykuwa uwagę ludzi myślących – zarówno chrześcijan, jak i niechrześcijan”.

Wiliam F. Buckley Junior

 

Bob Briner był prezesem ProServ Television i producentem filmowym – laureatem nagrody Emmy. Autor takich książek jak: Deadly Detours (Śmiertelne objazdy) oraz Business Basics from the Bible (Biblijne zasady biznesu). Briner razem z Michaelem W. Smithem był współgospodarzem transmitowanego w Stanach Zjednoczonych radiowego show Ryczące owieczki. Zmarł 18 lipca 1999 roku, pozostawiając żonę Marty i troje dorosłych dzieci.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-65843-69-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Jako początkujący pisarz czuję się naprawdę zobowiązany i wdzięczny tym, którzy szczodrze okazali mi pomoc, tak iż osiągnąłem zamierzony rezultat.

Pracownicy wydawnictwa Zondervan okazali mi ogromne wsparcie i wszelką pomoc. (Nie mogli tego lepiej zrobić). Wydawca Scott Bolinder był źródłem nieustannej zachęty. Mój redaktor Lyn Cryderman również ofiarował swoje pomocne wskazówki. Tak przy okazji, wszyscy ci ludzie ponoszą pełną odpowiedzialność za tytuł: Ryczące owieczki. Ja chciałem nadać tytuł: Roztwór soli. Łapiecie? Briner – sól – roztwór soli? Okej, może oni mieli rację.

Mój przyjaciel – Edwin Pope, wspaniały redaktor sportowy w Miami Herald, przeczytał i przekazał swoje uwagi na temat maszynopisu jeszcze na etapie tworzenia. Jego wskazówki były nieocenione.

Dr Ray Pritchard, pastor z Calvary Memorial Church w Oak Park, w stanie Illinois, pomógł w znaczący sposób w dziedzinie znajomości Pisma Świętego i teologii. Wszystkie niedociągnięcia w tych dwóch dziedzinach należy przypisywać mnie, a nie jemu. On również bezpośrednio zainspirował sposób podejścia do pewnych spraw, które omawia ta książka. Jestem mu bardzo wdzięczny.

Wiele z doświadczeń, które później zaowocowały spostrzeżeniami zapisanymi w tej książce, zdobyłem w towarzystwie Donalda Della, mojego przyjaciela od ponad dwudziestu lat. Wspólnie podróżowaliśmy z Toledo do Taszkientu, jak również z Dayton do Dubaju. Jestem mu wdzięczny za wiele rzeczy.

Mojej wiernej sekretarce – Mary Ann Milazzotto, która przepisała manuskrypt oraz cały czas była źródłem zachęty. Rebecce Bowman, pracującej również w biurze ProServe Television, która współpracowała z Mary Ann. Moje podziękowania dla obu pań.

RAB Dallas, TeksasRYCZĄCE OWIECZKI: PRÓBA GŁOSU

Wykonaj poniższy test, odpowiadając na podane twierdzenia „tak” lub „nie”, a następnie sprawdź swoją punktację.

1. Aktywnie uczestniczyłem w spotkaniu Rady Rodziców w ciągu ostatniego roku.

2. Mam tyle samo bliskich przyjaciół poza Kościołem, jak i w wewnątrz niego.

3. Posiadam przynajmniej jedno dzieło sztuki (oryginał, nie reprodukcja).

4. W ciągu ostatniego roku napisałem list gratulacyjny do stacji telewizyjnej lub do jednego ze sponsorów programu telewizyjnego.

5. Wspieram współczesną produkcję filmową poprzez chodzenie do kina na wartościowe, zdrowe filmy, a unikanie niezdrowych, bezwartościowych produkcji.

6. Postrzegam pracę w dziedzinie sztuki, dziennikarstwa, literatury, filmu i telewizji jako tak samo ważną dla królestwa Bożego jak służba duszpasterska czy misja ewangelizacyjna za granicą.

7. Napisałem przynajmniej jeden list do redaktora mojej lokalnej gazety w ciągu ubiegłego roku.

8. Przeczytałem przynajmniej jedną książkę z jakiejś szanowanej listy bestselerów w ciągu ubiegłego roku.

9. Jako obywatel biorę aktywny udział w życiu gminy, w której mieszkam.

10. Rozmawiałem z przynajmniej jednym niechrześcijaninem na temat mojej relacji z Chrystusem oraz na temat tego, co znaczy być naśladowcą Chrystusa.

Jeśli odpowiedziałeś „tak” na:

8-10 – Jesteś z pewnością ryczącą owieczką!
5-7 – Uważaj, zaczynają słuchać!
2-4 – Usta masz otwarte, ale nic nie słychać.
0-1 – BeeeeeeeeeSŁOWO WSTĘPNE

Bob Briner był moim dobrym przyjacielem. Uważam go za jednego z moich mentorów. Filozofię Ryczących owieczek przyjąłem za swoją na długi czas. Próbowałem przekonać ludzi, że nasze życie wiarą będzie miało o wiele większą moc, jeśli będziemy mniej mówić, a więcej żyć.

Wyobraź sobie rzeczywistość pełną światowej sławy artystów, reżyserów, scenarzystów, którzy w pełni oddani są Chrystusowi. Co więcej, pomyśl o tych ludziach, którzy są rozpoznawani i szanowani w swoich środowiskach zawodowych i szerszych kręgach kulturowych. Jakimi możliwościami wykrzyczenia Dobrej Nowiny o Bożej łasce mogliby dysponować poprzez moc swojego życia – nie wypowiadając nawet jednego słowa. To mogłoby wpłynąć na naszą kulturę o wiele bardziej, niż jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić.

Książka Ryczące owieczki jest wezwaniem do przebudzenia się, jakie Bob kieruje do Kościoła, który tak bardzo ukochał. Jest to wołanie człowieka, którego życie opierało się na założeniach zawartych w tej książce o wiele bardziej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Jest to wołanie człowieka, który marzył, by więcej ludzi podjęło wyzwanie przemieniania naszej kultury od środka. By mocą Dobrej Nowiny o łasce Bożej i zbawieniu być solą ziemi i światłem świata – oświecając, nadając smak i chroniąc przed zepsuciem społeczności tworzące naszą kulturę.

Książka Ryczące Owieczki jest tak samo pełna mocy dzisiaj jak wtedy, gdy potrząsała ziemią w pierwszym roku swojej publikacji. Obawy Boba, że Kościół uchyla się czy też zrzeka swojej roli kształtowania współczesnej kultury, stają się z każdym dniem coraz bardziej realne. Bob nie chciał, by Kościół unikał zajęcia swojego miejsca w kulturze. Przeciwnie, autor wzywał, by ludzie oddani Bogu odważnie wkraczali w życie społeczne, z przekonaniem wnosząc w nie wysoką jakość i prawość charakteru. Autor książki wciąż rzuca nam wyzwanie, by nie tylko nadawać kształt kulturze, ale by nabyć prawo do „zaryczenia” w społeczności, która została na zbyt długi czas zapomniana przez większą część Kościoła.

Brakuje mi Boba. Ale wiem również, że jego postulaty żyją w sercach i dziełach ludzi, którzy wpływają na naszą kulturę, będąc jej częścią, jak: grupy muzyczne w klubach, piosenkarze w radiu, aktorzy, reżyserzy i dziennikarze, którzy są doskonali w swoim fachu. Ci wszyscy, wykorzystując talenty dane im przez Boga, stosują w praktyce zasadę św. Franciszka z Asyżu: „Zawsze głoś Ewangelię, a jeśli trzeba używaj słów”.

Michael W. SmithPRZEDMOWA

Szach Iranu wezwał mnie kiedyś, bym spotkał się z nim podczas jego międzynarodowego turnieju tenisa na terenie Imperialnego Klubu Sportowego, który rozciągał się na peryferiach Teheranu.

Kiedy stałem obok ambasadora Stanów Zjednoczonych, oczekując na bliski już przyjazd szacha i jego małżonki, jedno pytanie ustawicznie przychodziło mi do głowy: „Co ja tutaj robię?”.

To samo pytanie pojawiło się w moim umyśle, gdy leciałem samolotem Air Iran – linii lotniczych uchodzących za jedne z najbardziej luksusowych na świecie przed irańską rewolucją islamską. Mike Wallace z programu telewizyjnego CBS 60 Minutes leciał wtedy ze mną, by przeprowadzić wywiad z szachem. Gawędziliśmy na temat tenisa, ale i tak przez większą część czasu zastanawiałem się: „Co ja tutaj robię?”.

To samo pytanie pojawiało się już nie raz w przeszłości. Zaistniało również, gdy stałem na brzegu boiska Shea Stadium, będąc wtedy częścią zespołu kierowniczego drużyny Miami Dolphins, która miała grać z New York Jets. To samo pytanie ponownie przyszło mi do głowy, gdy siedziałem na trybunach Royal Box w Wimbledonie. Również to samo pytanie powstało, gdy jechałem z legendarnym założycielem koncernu Sony, Akio Morita, jego limuzyną ulicami Tokio. Kiedy ambasador Stanów Zjednoczonych w Australii wysłał swój samolot do Sydney, by przetransportować naszą małą grupkę do ambasady w Canberze, też zadawałem sobie to pytanie. Oczywiście, chodziło mi również po głowie, kiedy wspaniały tenisista Jack Kramer i ja weszliśmy do wystawnego apartamentu na szczycie Caesars Palace w Las Vegas, by negocjować z twardzielami, którzy prowadzili imperium hazardu. „Co ja tutaj robię? Dlaczego jestem tutaj?”

Oczywiście, każdy zadaje sobie to pytanie od czasu do czasu, ale mi – zaczynającemu bardzo skromnie, produktowi ubogiego systemu edukacji publicznej i dwóch małych uczelni – wydawało się to zupełnie niedorzeczne, że latam po całym świecie, spoufalając się z bogatymi i słynnymi, jeśli nie byłoby w życiu czegoś więcej niż po prostu los i przypadek. Dla mnie, pytanie: „Co ja tutaj robię?” było jeszcze bardziej złożone i naglące z powodu pewnego faktu. Jestem chrześcijaninem. Jestem oddany sprawie Chrystusa. Chcę Mu służyć. Więc co ja tutaj robię? Co ja robię na pokładzie samolotu lecącego do Paryża, gdzie będę nadzorować produkcję przekazu telewizyjnego wielkiego wyścigu rowerowego, Tour de France? Dlaczego robię to, zamiast być duszpasterzem w Kościele lub szkolić misjonarzy?

Niesamowite, życie zawodowe przeniosło mnie z posady trenera sześcioosobowej drużyny footballu amerykańskiego w niewielkiej szkole średniej na równinie Kansas na jedną z najbardziej wpływowych pozycji w międzynarodowym sporcie i telewizji. Stwierdziłem więc, że jestem lepiej przygotowany, by odnieść sukces w sferze zawodowej i społecznej, niż byłem przygotowywany, aby odnieść sukces jako skuteczny chrześcijanin. Nawet kiedy próbowałem łączyć z Biblią wszystko, co robiłem, widziałem, że rozwijam się o wiele szybciej w sferze zawodowej i społecznej niż duchowej, zwłaszcza jeśli chodzi o chrześcijaństwo i wypełnianie nakazu Chrystusa o byciu solą dla świata. Patrząc wstecz, łatwo zrozumieć, dlaczego tak było. Zarówno w biznesie, jak i sferze społecznej miałem wielu mentorów, przykładów ról i modeli do naśladowania. Miałem w tych dwóch sferach dużo ludzi, którzy mi pomagali. Z drugiej strony, im bardziej rozwijałem swoją karierę w biznesie sportowym, tym bardziej odizolowany i samotny czułem się jako chrześcijanin. Duchowo byłem cichym i pokornym barankiem w świecie pełnym lwów. Tymi prawdziwymi chrześcijanami byli dla mnie tacy ludzie, jak mój pastor, ludzie pracujący na pełny etat dla chrześcijańskiej organizacji Campus Crusade for Christ czy organizacji Młodzi dla Chrystusa lub chrześcijańskiej uczelni Wheaton College. Prawdziwymi chrześcijanami dla mnie byli misjonarze posłani przez kościół lub też tacy ludzie, jak: Billy Graham , Charles Stanley , Jerry Falwell czy też James Dobson . To byli ci, którzy zmieniali świat.

To, co mogłem zrobić najlepszego, to modlić się za nich i wspierać finansowo.

Przynajmniej tak byłem nauczony.

Wspaniali ludzie, którzy przyciągnęli mnie do bardzo małej i bardzo konserwatywnej wspólnoty chrześcijańskiej w Dallas w Teksasie i wprowadzili mnie w niesamowitą rzeczywistość osobistej relacji z Jezusem Chrystusem, wydawali się zarówno przestraszeni, jak i sceptycznie nastawieni do tego, że jeden z nich wyrusza w podróż do wielkiego świata biznesu. To po prostu nie pasowało do tego, co już znali. W mojej wspólnocie kościelnej kładziono przede wszystkim nacisk na osobistą pobożność i oddzielenie od świata. Drużyna Miami Dolphins i stacja telewizyjna wydawały się oddalone o lata świetlne od małego kościółka w południowym Dallas.

Kiedy szukałem rozwiązania, by połączyć życie chrześcijańskie z moim światem profesjonalnego sportu i telewizji, z pomocą nie przyszła mi moja wspólnota czy wyznanie. Żeby oddać sprawiedliwość tej wspaniałej grupie chrześcijan, chciałbym również zaznaczyć, że w moich rozterkach w tym temacie nie pomogły za bardzo również inne tradycyjne wspólnoty ewangelikalne .

Spędziłem cztery lata studiów na dwóch małych chrześcijańskich uczelniach powiązanych z taką samą grupą wyznaniową jak mój rodzinny Kościół. Otrzymałem solidne wykształcenie i utwierdziłem się w moim zaangażowaniu w wiarę chrześcijańską. Poznałem też wielu wspaniałych przyjaciół i spotkałem uroczą młodą kobietę, która została moją żoną. To samo z siebie stanowiło niesamowity wkład w moje życie. Uważam jednak, że byłem bardzo słabo przygotowany, by żyć wiarą w realnym świecie.

Jako student chrześcijańskiej uczelni, czułem się obywatelem drugiej kategorii, bo planowałem karierę w sferze zarządzania sportem. Moi szkolni koledzy, którzy przygotowywali się do służby kaznodziejskiej lub pracy misyjnej, byli traktowani jako ci, którzy będą wykonywać właściwe zadanie i pracę Kościoła. My, pozostali, mieliśmy po prostu wspierać tamtych.

Prawie nic z moich doświadczeń wyniesionych tak z kościoła, jak i z uczelni nie pokazywało możliwości dynamicznego, aktywnego życia chrześcijańskiego poza pełnoetatową służbą kościelną. Jeśli byłeś powołany do „całkowitego poświęcenia służbie Chrystusowi”, to miałeś przed sobą bardzo wyraźnie zarysowaną ścieżkę. Jeśli nie, to byłeś tak naprawdę pozostawiony sam sobie. Słuchałem nauki na temat bycia solą i światłem, ale nikt mi nie powiedział, jak to zrobić inaczej, niż angażując się w dobrym lokalnym kościele.

Później dowiedziałem się, że nie jestem osamotniony w tym doświadczeniu. Spotkałem wielu chrześcijan, którzy również czuli, że ich kariera zawodowa powinna być odłożona na bok, jako przypisana do kategorii „świecka”, podczas gdy ich wiara sprowadza się tylko do ram działalności kościoła. „Prawdziwi” chrześcijanie to ci pracujący na pełny etat w kościele. Wykonują prawdziwą misję kościoła, podczas gdy my, pozostali, podążamy z nimi, nie do końca wiedząc, co my tu właściwie robimy.

Na początku trochę mi ulżyło, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że jestem jednym z wielu, którzy „zawiedli”, nie angażując się w pełnoetatową służbę chrześcijańską. Później jednak zacząłem czuć się jeszcze gorzej. Jaka szkoda, że tak wielu z nas porusza się jak we mgle pomiędzy naszą wiarą i naszą karierą. Jestem przekonany, że większość chrześcijan nie ma pojęcia o możliwości bycia owieczkami, które ryczą – bycia naśladowcami Boga, którzy umieją w pełni połączyć oddanie Chrystusowi z codziennym życiem. Może to dlatego w tak wielu sferach współczesnego życia tak bardzo brakuje chroniącej przed zepsuciem soli Ewangelii.

Mój pełnomocnik, Sealy Yates jest kolejnym przykładem na to, jak Kościół w pewnym sensie nie trafił do celu. Sealy jest czołowym radcą prawnym firm branży literackiej i rozrywkowej w Południowej Kaliforni. Dorastał w wiejskim kościele Południowych Baptystów w Zachodnim Teksasie. Usłyszał i odpowiedział na jasne, piękne wezwanie Ewangelii i zapisał się na uniwersytet Baylor, który był w tamtym czasie jedną z wiodących chrześcijańskich instytucji wyższej edukacji. Po ukończeniu studiów w Baylor, Sealy udał się na Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles, by zdobyć tam tytuł magistra prawa.

Jego sytuacja wyglądała następująco: Był bardzo zaangażowanym chrześcijaninem, studiował na uniwersytecie, gdzie Boże Słowo było szanowane, jako pierwszy w swojej rodzinie uzyskał wyższe wykształcenie, nabył tytuł prawnika prestiżowej uczelni prawniczej, ożenił się z dziewczyną swoich marzeń, otworzył obiecującą praktykę prawniczą, urodził mu się synek. Ponadto Sealy nauczał w szkółce niedzielnej w kościele, który opierał swoje nauczanie na Biblii, sam zaś Sealy był w bardzo żałosnym stanie! Wydawało się, że miał wszystko. W jego odczuciu jednak to „wszystko” było bardzo dalekie od tego, co by wystarczało.

W czasie tych wszystkich lat spędzonych w kościołach Unii Południowych Baptystów, 4 lat studiów w Baylor, wtedy, kiedy uczęszczał i udzielał się w Kościele w Los Angeles, jak również podczas studiów na Uniwersytecie Kalifornijskim nikt nigdy nie powiedział Sealy’emu, w jaki sposób dynamizm Ewangelii mógłby dosięgnąć wszystkich sfer jego życia.

Zdecydował, że nie zaangażuje się w pełnoetatową służbę w Kościele, gdyż nie jest to jego powołanie. Wtedy też prawie pogodził się z myślą o byciu takim „przedziałowym” chrześcijaninem – ideą, która wydawała się wspierana przez Kościół. Jego życie zawodowe było w jednym przedziale, zaś życie dla Chrystusa w Kościele w drugim. Dla Sealy’ego, taki typ życia chrześcijańskiego był frustrujący i zniechęcający.

Jednak dzięki Bożej łasce, Sealy nie został pozostawiony sam sobie w tej całej żałosnej sytuacji. Pewnego razu jego uwagę przyciągnął mały plakat na kościelnej tablicy ogłoszeń. Było tam napisane: „Przyjdź! Dowiedz się, jak dzielić się swoją wiarą i doświadczać życia w obfitości, które obiecał Chrystus”.

Z pewną dozą sceptycyzmu, ale również z nadzieją i ekscytacją, on i jego żona wzięli udział w spotkaniu zainicjowanym przez chrześcijańską organizację Campus Crusade for Christ. Po raz pierwszy powiedziano mu, że może żyć całkowicie spójnym wewnętrznie życiem, w którym jego praca zawodowa będzie także służbą dla Boga. Dowiedział się, że poprzez swoją aktywność zawodową może wypełnić biblijne przykazanie, by być solą dla świata – może być ryczącą owieczką!

Dzisiaj Sealy Yates prowadzi dobrze prosperującą firmę prawniczą oraz agencję literacką. Świadczy usługi zarówno chrześcijanom, jak i niechrześcijanom, opierając swoje działanie na chrześcijańskich zasadach. W kontraktach tworzonych przez jego firmę przytaczane są biblijne nakazy. Możliwości świadczenia o Chrystusie są bardzo szerokie, a okazji, by pomagać innym głosić Ewangelię przez ich uzdolnienia i talenty, jest bardzo wiele.

Sealy jako przedstawiciel profesji niecieszącej się nieskazitelną reputacją uosabia to, co znaczy być ryczącą owieczką. On nie zmieni w pojedynkę wszystkich prawników, ale będzie miał wpływ na tych wszystkich, z którymi ma kontakt. Przywódcy Amerykańskiej Izby Prawniczej mogą nigdy nie dowiedzieć się o jego istnieniu, ale wielu dowie się więcej o Panu Bogu, poprzez sposób, w jaki on prowadzi swoją praktykę prawniczą. On jest posłuszny przykazaniu Chrystusa, by być solą dla świata. Wykonując zawód, który z natury budzi wiele kontrowersji i daje możliwości do upadku moralnego, Sealy poprzez swoją codzienną pracę pokazuje, że Chrystus jest żywy i ma związek z naszym życiem, że Boski plan się wypełnia. Każdy, kto był reprezentowany przez Sealy’ego oraz każdy, kto był jego adwersarzem w negocjacjach lub postępowaniu sądowym, może zaświadczyć, że nie jest on słabeuszem. Jest silnym, dobrze wykształconym adwokatem, a co za tym idzie, świetnym profesjonalistą. Różnica jest taka, że jego praktyka prawnicza stosuje się nie tylko do zasad Kalifornijskiej Izby Prawniczej, ale również, a może nawet przede wszystkim, do zasad Bożego Słowa.

Poprzez wszystkie te lata Sealy Yates wzrastał w Kościele, studiował na uczelni i ukończył ją, ożenił się, został ojcem i zaczął pracować w zawodzie, zanim kiedykolwiek usłyszał cokolwiek praktycznego i pokazującego konkretny sposób, jak być solą dla świata. Podobnie było ze mną. Ponadto, kiedy wbrew oczekiwaniom otoczenia porzuciłem ścieżkę kariery nauczyciela akademickiego, by zostać profesjonalnym managerem sportowym, czułem się odcięty, wyizolowany i samotny jako chrześcijanin.

Byłem uczony, żeby być owieczką, ale nie byłem uczony, jak ryczeć.

Piszę tę książkę, ponieważ uważam, że nadszedł czas, by większa ilość owieczek wydała głos. Nadszedł czas dla wierzących, by z przekonaniem zanieśli swą wiarę w szerszy kontekst społeczny, tak aby w naszej kulturze dało się odczuć różnicę. Piszę do rodziców i osób zaangażowanych w pełnoetatową służbę w Kościele. Piszę tę książkę z modlitwą i nadzieją, że zaczną bardziej intensywnie i systematycznie kształtować podejście do życia, według którego każdy jest powołany do bycia świadkiem Chrystusa w swoim zakątku świata. Piszę tę książkę z nadzieją, że sztuczny podział na „zawodowych chrześcijan” i „chrześcijan aktywnych zawodowo” zaniknie. Piszę tę książkę z nadzieją, że każdy czytelnik lepiej zrozumie, jak może wypełnić biblijne zalecenie, by być solą w świecie, który rozpaczliwie potrzebuje ochrony przed zepsuciem. Piszę tę książkę z nadzieją, że młodzi chrześcijanie będą wybierać takie zawody i ścieżki kariery, które dadzą im możliwość kształtowania kultury naszego świata.

Nie twierdzę, że posiadam wszystkie odpowiedzi. Jestem na początku procesu uczenia się na własnych błędach, jak również na błędach moich kolegów z Kościoła, którzy mieli dobre intencje.

Spędziłem prawie 30 lat w świecie profesjonalnego footballu, zawodowej koszykówki, tenisa i telewizji. Wyprodukowałem tysiące godzin programów telewizyjnych. Pisałem między innymi dla takich czasopism, jak: New York Times, Sports Illustrated czy Miami Herald. W moich podróżach przemierzyłem cały świat oraz rozwinąłem wspaniałe znajomości z bogatymi i bardzo znanymi (sam będąc nikim wyjątkowym). Niestety, w tej książce relacjonuję więcej straconych szans niż wykorzystanych możliwości. Mam jednak nadzieję, że nawet to pomoże ci lepiej wykorzystać możliwości bycia światłem świata, jakie przynosi każdy kolejny dzień. Mam nadzieję, że to pomoże ci z niezachwianym przekonaniem odpowiedzieć na pytanie: „Co ja tutaj robię?”. Modlę się, by ta książka była dla ciebie początkiem życiowych przemian, które sprawią, że staniesz się ryczącą owieczką.

Niech cię Bóg błogosławi.

Bob Briner, Dallas, Teksas 1992WSTĘP. NIE PRÓBUJ TEGO SAM

Bardzo szybko zorientujesz się, że ta książka mówi o działaniu, aktywności, o nadawaniu wszelkim sprawom biegu. Mówi o przejęciu z powrotem straconego terytorium, o zwyciężaniu i podboju. Ale również jest to książka, w której bardzo staram się opierać wszystko, o czym piszę, na biblijnych zasadach. A jedna z nadrzędnych i nieodwołalnych zasad zawartych w Biblii mówi, że nie jesteśmy w stanie zrobić nic o własnych siłach. Jeśli nie będziemy czekać na Pana w modlitwie i rozpoczniemy działanie, zanim otrzymamy od Niego wskazówki i błogosławieństwo, to nasz wysiłek będzie nieskuteczny i daremny.

Chuck Swindoll ma dobre słowo dla nas w tym temacie. W przekonywującym kazaniu na temat Jozuego i murów Jerycha, pastor Swindoll akcentuje stwierdzenie: „Ofiarowanie poprzedza podbój”. Zanim będziemy zwyciężać, trzeba nam powierzyć kierunek naszego działania Bogu. Ofiarowanie oznacza wyrzeczenie. Musimy odłożyć nasze własne pragnienia, cele, motywy i plany na bok, by poddać się Bożemu prowadzeniu, Jego wskazówkom, temu, co On chce, byśmy robili. A żeby znać Jego wskazówki odnoszące się do naszego życia, trzeba oddać siebie samych modlitwie i czytaniu Pisma Świętego.

Mój dobry i mądry przyjaciel niedawno zwrócił mi uwagę na najważniejszy czynnik niesamowitych sukcesów wczesnego Kościoła. Jak zapisano w Dziejach Apostolskich, była to modlitwa. Kluczowy werset, który często czytamy, nie zwracając na niego większej uwagi, brzmi: „Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie” (Dz 1,14). Jak powiedział mój przyjaciel, pierwszą rzeczą, którą zrobili uczniowie, gdy Chrystus wstąpił do nieba, było oddanie się modlitwie – nie ewangelizacji, uzdrawianiu czy głoszeniu, lecz modlitwie. To był ich sposób działania.

Rozważ wersety z Dziejów Apostolskich odnoszące się do modlitwy:

„I tak się pomodlili: «Ty, Panie, znasz serca wszystkich, wskaż z tych dwóch jednego, którego wybrałeś »” (Dz 1,24);

„Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach” (Dz 2,42);

„Wysłuchawszy tego, podnieśli jednomyślnie głos do Boga i mówili: «Wszechwładny Stwórco nieba i ziemi, i morza, i wszystkiego, co w nich istnieje »” (Dz 4,24);

„« My zaś oddamy się wyłącznie modlitwie i posłudze słowa»” (Dz 6,4);

„Tak kamienowali Szczepana, który modlił się: «Panie Jezu, przyjmij ducha mego!»” (Dz 7,59);

„ przyszli i modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha Świętego” (Dz 8,15);

„A Pan do niego: «Idź na ulicę Prostą i zapytaj w domu Judy o Szawła z Tarsu, bo właśnie się modli»” (Dz 9,11);

„Następnego dnia, gdy oni byli w drodze i zbliżali się do miasta, wszedł Piotr na dach, aby się pomodlić. Była mniej więcej szósta godzina” (Dz 10,9);

„Strzeżono więc Piotra w więzieniu, a Kościół modlił się za niego nieustannie do Boga” (Dz 12,5);

„Po zastanowieniu się poszedł do domu Marii, matki Jana, zwanego Markiem, gdzie zebrało się wielu na modlitwie” (Dz 12,12);

„Wtedy po poście i modlitwie oraz po włożeniu na nich rąk, wyprawili ich” (Dz 13,3);

„Kiedy w każdym Kościele wśród modlitw i postów ustanowili im starszych, polecili ich Panu, w którego uwierzyli” (Dz 14,23);

„W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie – jak sądziliśmy – było miejsce modlitwy. I usiadłszy, rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły” (Dz 16,13);

„O północy Paweł i Sylas modlili się, śpiewając hymny Bogu. A więźniowie im się przysłuchiwali” (Dz 16,25);

„Po tych słowach upadł na kolana i modlił się razem ze wszystkimi” (Dz 20,36);

„Ojciec Publiusza leżał właśnie chory na gorączkę i biegunkę. Paweł poszedł do niego i pomodliwszy się, położył na nim ręce i uzdrowił go” (Dz 28,8).

Jakby nie patrzeć, modlitwa wysuwa się na pierwszy plan w Dziejach Apostolskich!

Zanim zaczniesz działać, musisz się modlić. Jedyną drogą, by naprawdę zmienić świat, jest zanurzenie naszej woli i pragnień w woli Chrystusa tak, by stać się przedłużeniem Jego służby ludzkości. Najlepszym sposobem, żeby do tego doprowadzić, jest modlitwa.

Jeśli nasza ambicja ma naturę polityczną (aby właściwa partia zajęła swoje miejsce), społeczną (stworzenie bardziej humanitarnych struktur), moralną (oczyszczenie zarażonej grzechem kultury) czy nawet „religijną” (aby zbudować większe i bardziej atrakcyjne wspólnoty i programy duszpasterskie), to na pewno nam się nie uda. Nasze dążenia powinny raczej prowadzić do tego, by lepiej służyć i być bardziej posłusznym naszemu Panu, który zaprosił nas do bycia solą i światłem. Jeśli nie jesteśmy we właściwej relacji z Nim, nasze ambicje same pokrzyżują nam plany.

Więc zacznij tę podróż na swoich kolanach. Będę cię prosił (tak jak ciągle proszę sam siebie), byś wyrwał się z wygodnego świata, który sobie stworzyłeś, i kroczył odważnie do Koloseum. Nie po to, by walczyć, zniszczyć i pożreć lwy, ale by zaryczeć do nich głosem Chrystusa, który przynosi Dobrą Nowinę dla wszystkich.

Zatem nie próbuj działać sam, ponieważ w ten sposób nigdy ci się nie uda. Możesz stać się ryczącą owieczką, tylko poprzez moc i siłę Mistrza. Niech On będzie z tobą, kiedy ryczysz w kierunku ciemności, wnosząc w nią światło Ewangelii.1. ODCHRZĄKNIJ. CZAS ZARYCZEĆ

Czas zacząć. Pomimo że około 80 procent Amerykanów deklaruje wiarę w Jezusa jako Syna Bożego, w praktyce nie wygląda to tak dobrze. My wszyscy, którzy tworzymy Kościół Jezusa Chrystusa – ten, którego bramy piekielne nie przemogą – walczymy o przetrwanie.

W tym momencie prawie słyszę głosy sprzeciwu: „Co masz nam myśli? Gdzie my walczymy o przetrwanie?! Frekwencja w kościele notuje najwyższe wskaźniki na tle ostatnich dekad. Wystarczy spojrzeć na te wszystkie wielkie kościoły, które budujemy, pełne aktywnych członków. Rozważ ogromne zaangażowanie chrześcijańskich stacji telewizyjnych, obejmujących cały świat, by nieść naukę Jezusa. A co powiesz na antyaborcyjne zwycięstwa oparte o naukę Kościoła? Kościół ma tak silną pozycję, że prezydent słucha nas w niejednym temacie”.

To jeszcze nie koniec. Chór kontynuuje:

„Spójrz na te wszystkie chrześcijańskie uczelnie, których absolwenci idą w świat z przesłaniem Ewangelii. A co z chrześcijańskim przemysłem publicystycznym? Przecież prawie w każdym zakątku kraju możemy znaleźć chrześcijańską księgarnię, gdzie ludzie mogą kupić Biblię i pomocną literaturę chrześcijańską. Okej, Bob, może nie jest idealnie, ale nie oskarżajmy Kościoła”.

Cóż, raczej daleko nam do ideału i w pewnym sensie będę oskarżał Kościół. Ponieważ pomijając wszystkie wspaniałe budynki, wyszukane programy i na pozór wysoką frekwencję na nabożeństwach, w moim mniemaniu Kościół nie robi praktycznie nic, jeśli chodzi o kształtowanie kultury. W dziedzinie sztuki, przemysłu rozrywkowego, mediów, edukacji oraz innych dziedzin życia kształtujących kulturę naszego kraju, Kościół uchyla się od swojej roli bycia solą i światłem.

Kulturowo, jesteśmy owieczkami. Ciche, skromne, łatwo się ich pozbyć. Urocze stworzenia, które są zabawne do oglądania, ale nie są zagrożeniem dla obecnego stanu rzeczy.

Najwyższy czas, by te owieczki zaryczały.

Czy pamiętacie film Sieć ? Jest tam przejmująca scena, kiedy bohater grany przez Peter’a Finch’a zachęca widzów swoich nocnych wiadomości, by otworzyli okna i krzyknęli, tak naprawdę do nikogo konkretnego: „Jestem piekielne rozwścieczony i nie zamierzam tego dłużej znosić”.

Cóż, jestem bardziej rozżalony niż rozwścieczony, ale my jako Kościół – Ciało Księcia Pokoju i Króla Królów nie musimy tego dłużej znosić.

Nie musimy brać na siebie roli upierdliwych działaczy, których od czasu do czasu trzeba udobruchać przez kilka nagłośnionych wizyt w pałacu prezydenckim lub poprzez artykuł w lokalnej gazecie o jednym z naszych licznych spotkań czy akcji.

Nie musimy słuchać tanich rad i pocieszeń naszych kościelnych liderów w stylu: „Nie oczekuj zbyt wiele”, gdy zdecydujemy się na jakieś pożyteczne, konstruktywne działanie w naszej lokalnej społeczności.

Nie musimy być usatysfakcjonowani półstronicową sekcją Religia w gazecie, gdy w rzeczywistości religia jest czymś więcej niż tylko dodatkiem do codziennego życia.

Nie musimy siadać i załamywać rąk, gdy kultura naszego kraju tonie w bagnie.

Nie musimy być zadowoleni z miejsca na marginesie, podczas gdy nasz Pan sam przypisał nam rolę rozgrywających w zwycięskim zespole.

Chodzi mi o naprawdę bardzo prostą ocenę. Rozejrzyj się dookoła. Czy możesz szczerze powiedzieć, że wpływ chrześcijan jest odczuwalny w Hollywood? Czy obecność chrześcijan jest wyraźnie zauważalna w większych galeriach sztuki i muzeach naszego kraju? Czy włączając telewizję, możesz się spodziewać przekazywanych tam wartości judeochrześcijańskich? Czy w porannej gazecie możesz spodziewać się obiektywnego (nie pochlebiającego, ale po prostu obiektywnego) traktowania spraw wiary w swojej lokalnej społeczności czy też gminie? Czy przeglądając półkę bestselerów w księgarni na lotnisku, znajdziesz tam przynajmniej jedną powieść napisaną przez aktywnego członka Kościoła, nowo narodzonego chrześcijanina?

Czy naprawdę sądzisz, że duże wspólnoty religijne i znani przywódcy chrześcijańscy przynieśli poruszenie, które jest brane na poważnie w twoim kraju?

My myślimy, że coś zmieniamy, ponieważ tak naprawdę skupiamy się tylko na sobie. Stworzyliśmy fenomenalną subkulturę z naszymi własnymi mediami, sztuką, systemem edukacji oraz hierarchią polityczną, zatem mamy poczucie, że dużo robimy. W rzeczywistości tworzymy getto, które funkcjonuje poza nawiasem społeczeństwa. Jeśli mi nie wierzysz, sprawdź to sam. Idź do twojego biura lub innego miejsca pracy i spytaj, jak twoi koledzy rozumieją nieomylność Pisma Świętego, czy wiedzą, co miał na myśli św. Paweł Apostoł, pisząc o Głowie oraz czy wywyższenie Kościoła będzie miało miejsce przed, po, czy w trakcie wielkiego ucisku. Brzmi niedorzecznie? Być może, ale my, chrześcijanie, poświęcamy wiele czasu i energii na te sprawy. One mogą być ważne dla nas (lub przynajmniej dla naszych duszpasterzy), ale nie są ważne dla reszty świata. Doczesnych ludzi z doczesnymi problemami – twoich i moich sąsiadów – nie obchodzą rzeczy, o które my się spieramy. Co więcej, oni widzą, że my się kłócimy i walczymy ze sobą, i widząc to, decydują, że nie potrzebują tego, co my mamy.

Obawiam się, że wielu ludzi postrzega nas jako stado baranów pasących się na bezpiecznych pastwiskach otaczających nasze kościoły, zaprojektowane tak, aby ładnie wyglądały na tle krajobrazu. Jesteśmy dobrymi sąsiadami. Wyglądamy podobnie jak wszyscy. Poza niedzielą, na co dzień prezentujemy takie same wzorce zachowania jak ludzie, którzy przejawiają małe bądź zerowe zainteresowanie religią. W naszym życiu istnieje wyraźny podział na dwie sfery, religijną i świecką. Wydaje się, że nie mają one na siebie wpływu. W konsekwencji nasze poglądy chrześcijańskie nie są brane zbyt poważnie.

Mam wielu przyjaciół w stacjach telewizyjnych, w sferze biznesu, dziennikarstwa i sztuki. W relacjach z nimi nauczyłem się dwóch rzeczy. Po pierwsze, mają bardzo mało do czynienia z chrześcijaństwem, a po drugie, są pochłonięci swoim dążeniem do sukcesu. Co za tym idzie, jeśli chcę zdobyć ich dla Ewangelii, to najgorszą rzeczą, jaką mogę zrobić, jest zaproszenie ich do kościoła lub też głoszenie im Dobrej Nowiny w czasie przerwy na spotkaniu zarządu. Z drugiej zaś strony, jeśli chcę wskazać im na Zbawiciela, muszę upewnić się, że jestem profesjonalistą w swoim fachu. Muszę zrobić najlepszą prezentację, podpisać atrakcyjny finansowo kontrakt oraz dostarczyć produkt możliwie najwyższej jakości. Dla nich, moja praca jest odbiciem tego, kim jestem. Dla nich, nie ma żadnej różnicy, czy jestem chrześcijaninem, buddystą czy też ateistą, tak długo, jak jestem kompetentny i wykwalifikowany. Ci ludzie nie są nastawieni antychrześcijańsko. Nie umieścili mnie na czarnej liście swoich spotkań biznesowych czy innych wydarzeń, w których uczestniczą, kiedy dowiedzieli się, że jestem chrześcijaninem. Tak naprawdę, oni są najbardziej głodnymi duchowo ludźmi, jakich kiedykolwiek spotkałem. Ale dopóki Kościół nie będzie zachęcał chrześcijan do zaangażowania w tych dziedzinach życia, moi przyjaciele z telewizji pozostaną głodni, a Ewangelia nie będzie dalej obecna w ich salach konferencyjnych w czasie burzy mózgów.

Potrzebujemy odzyskać terytorium, jednak nie dla samego triumfu, ale z silnego przekonania, że jesteśmy na swoim miejscu. Nasze wspólnoty rosną. Nasze chrześcijańskie uczelnie są wypełnione. Sprzedaż i prenumerata chrześcijańskich czasopism, jak również publikacji książkowych notuje wysokie wskaźniki. Nasze własne media emitują naszą własną muzykę i nauczanie. Pokrótce, nasza subkultura ma się dobrze. Nie musimy już jej dopracowywać. To ten świat potrzebuje pomocy.

Najwyższy czas, by owieczki zaryczały.

Wzywam was, byśmy zaczęli myśleć o tym świecie w radykalnie inny sposób.

Zamiast od niego uciekać, musimy ruszyć w jego kierunku. Zamiast balansować na marginesie naszej kultury, musimy dać susa w sam jej środek.

Dlaczego nie wierzyć w to, że pewnego dnia doceniany przez większość krytyków reżyser w Hollywood może być zaangażowanym chrześcijaninem w swoim Kościele, nie będąc jednocześnie osobą duchowną? Dlaczego nie mieć nadziei, że Nagroda Pulitzera w dziedzinie dziennikarstwa śledczego może zostać przyznana chrześcijańskiemu dziennikarzowi zatrudnionemu w dużym dzienniku? Czy to za dużo zamarzyć, że głównymi eksponatami w Muzeum Sztuki Współczesnej mogą być prace artysty-chrześcijanina, zatrudnionego na jednej z naszych wspaniałych chrześcijańskich uczelni? Czy ja zwariowałem, sugerując Ci, że twój syn lub córka mogą być głównymi tancerzami Joffrey Ballet Company i prowadzić cotygodniowe studium biblijne dla innych tancerzy w zawodzie, który był niegdyś postrzegany jako zepsuty moralnie?

Nie sądzę. Tak naprawdę uważam, że to pesymistyczne myślenie Kościoła zatrzymało pokolenia młodych wierzących ludzi od zaangażowania w zawody, które mają wpływ na kształtowanie kultury naszego świata. Zawsze dziwiło mnie, dlaczego tak szybko godzimy się, by nasze dzieci stały się misjonarzami, ale stajemy im na drodze do kariery dziennikarzy, aktorów, fotografów czy malarzy. To prawie tak, jak gdybyśmy wierzyli, że Bóg ma moc zadbać o swoich tylko wtedy, gdy pozostają wewnątrz spokojnego chrześcijańskiego getta. A jednak Biblia daje nam przykłady ludzi takich jak na przykład Józef, który nie tylko był doradcą „prezydenta” swoich czasów, ale także wykorzystywał tę pozycję, by wpływać na cały kraj.

Czy dziś nie mogłoby być podobnie? Czy my nie powinniśmy zachęcać i przygotowywać naszych synów i córki, by również stawali się Józefami?

Mój przyjaciel opowiedział mi o rozmowie, jaką odbył z jednym członkiem jego wspólnoty kościelnej. We dwóch dzielili się swoją frustracją na temat niezdolności Kościoła do wpływania na lokalną społeczność. To była relatywnie mała wspólnota – około 150 członków – w dzielnicy podmiejskiej Midwest City. Do wspólnoty należał wzięty chirurg, kilku biznesmenów, dyrektor prestiżowej szkoły publicznej oraz pewna grupa prawników, nauczycieli i przedstawicieli handlowych. Ale mój przyjaciel zaobserwował, że drepczą w miejscu. W gminie rzeczy miały się coraz gorzej, rodziny się rozpadały, ich dzieci nie akceptowały ich wiary, a oni sami tracili dużo czasu, walcząc ze sobą.

Mój przyjaciel zacytował odpowiedź tego członka wspólnoty, z którym rozmawiał: „Wiesz, Jim, nie jest dobrze i sytuacja raczej się nie poprawi”.

Ta wspólnota kościelna, tak jak wiele innych, jest wypełniona owieczkami, które straciły głos. Nie tylko zawiedli w kwestii przekazywania swoich wartości społeczności lokalnej, ale doszło nawet do tego, że zaakceptowali swoje niepowodzenie jako coś, czego nie można zmienić.

Uważam, że jest to nie tylko możliwe, ale wręcz absolutnie konieczne, aby chrześcijanie ze swoim systemem wartości, stali się istotnym elementem ogólnego dyskursu moralnego i kulturalnego w narodzie. Bez naszego strategicznego zaangażowania w przestrzeni sztuki, rozrywki, mediów, edukacji i tym podobnych, ten naród po prostu nie może stanowić wielkiej i chwalebnej społeczności, jaką był kiedyś. Jeśli mamy być posłuszni wezwaniu naszego Pana, aby iść na cały świat, musimy z powrotem zacząć zajmować pozycje, które porzuciliśmy.

Czy jesteś gotowy, by zaryczeć?Przypisy

- brine (ang.) – solanka

- Ilekroć w książce mowa o Kościele bez określenia konkretnej denominacji, należy przez to rozumieć ogół chrześcijan. Takie rozumienie wydaje się najbliższe intencji autora (przyp. red.).

- Specjalnie wydzielona strefa dla gości królewskich (przyp. tłum.).

- Światowej sławy ewangelizator, teolog i kaznodzieja (przyp. tłum.).

- Słynny duchowny kościoła baptystów (przyp. tłum.).

- Duchowny głoszący Dobrą Nowinę poprzez środki społecznego przekazu (przyp. tłum.).

- Znany psycholog chrześcijański (przyp. tłum).

- Ewangelikalizm – konserwatywny nurt pobożnościowy obecny w Kościołach protestanckich (przyp. red.).

- Słynny amerykański duchowny, teolog, pisarz, pedagog oraz kaznodzieja radiowy związany z ruchem ewangelikalnym (przyp. tłum.).

- Oryg. Network – amerykański film fabularny z 1976 roku w reżyserii Sidneya Lumeta obnażający mechanizmy działania mediów, w których zysk i oglądalność usprawiedliwiają wszelkie matactwa i nieprawości (przyp. tłum.).

- Coroczna amerykańska nagroda przyznawana za wybitne dokonania w dziedzinie dziennikarstwa, literatury i muzyki. Zdobywcy nagrody są wybierani przez jury, działające przy Wyższej Szkole Dziennikarstwa Uniwersytetu Columbia (przyp. tłum).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: