Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Saga rodu Whiteoaków 9. Fortuna Fincha - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Saga rodu Whiteoaków 9. Fortuna Fincha - ebook

Klasyk sprzedany w 11 milionach egzemplarzy!

Jak mądrze zarządzać spadkiem po babci? Co zrobić, gdy przyjaciel wiąże się z kobietą, którą ty widzisz w roli swej żony? Finch wybrał się z wizytą do ciotki, tam poznał kuzynkę Sarę, w której się zakochał. Uczuciem do dziewczyny zapałał też przyjaciel Fincha, oświadczył się jej i został przyjęty. To nie do wiary dla nieśmiałego Fincha, a tu jeszcze rodzina domaga się od niego spadku po Adelinie. Czy za cenę lojalności wobec rodziny Finch wyrzeknie się majątku? ,,Fortuna Fincha" to 9 część cyklu ,,Rodzina Whiteoaków", można uznać ją za oddzielną historię lub czytać bez zachowania kolejności sagi. Jeśli jesteś ciekaw, jakie uczucia targają dziedzicem Jalny i chętnie sięgasz po powieści obyczajowe, to lektura idealna właśnie dla ciebie.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-284-1057-8
Rozmiar pliku: 579 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WUJOWIE I BRATANKOWIE

Mikołaj i Ernest pili razem popołudniową herbatę w pokoju Ernesta. Ernest miał wrażenie, że mu grozi przeziębienie i obawiał się przeciągów w hallu. Kazał więc podać podwieczorek do swojego pokoju i zaproponował Mikołajowi, żeby mu dotrzymywał towarzystwa. Siedzieli przy kominku, w którym palił się ogień. Między nimi stał stolik z zastawą do herbaty. U stóp Ernesta leżał nieodłączny kot, u stóp Mikołaja drzemał jamnik. Bracia rozmawiali o swoich ulubieńcach.

– Jest bez humoru – zauważył Mikołaj, spoglądając na Nipa. – Wcale nie służył.

Ernest spojrzał krytycznie na pieska.

– Za mało ruchu używa. Nie puszczasz go od siebie. Tyje. Jest niemrawy. A tycie jest najgorsze dla jamników. Ile ma lat?

– Siedem. To najpiękniejszy wiek dla jamników. Wcale nie uważam, żeby był gruby. Leżał bokiem i dlatego robi wrażenie grubego.

– To jest brak ruchu – upierał się Ernest. – Spójrz na Saszę. Ma czternaście lat. A jest zwinna i lekka. Całe godziny spędza poza domem. Nie dalej jak wczoraj przyniosła ze stajni mysz, którą się potem bawiła.

Schylił się i pogładził jedwabistą sierść kota.

Mikołaj odparł bez entuzjazmu:

– To jest właśnie takie nieprzyjemne w kotach: za myszą pójdą na koniec świata i miewają okropne romanse.

– Sasza nie miewa okropnych romansów – obraził się Ernest.

– A ten jej ostatni kociak?

– Nie było w tym nic okropnego.

– Owszem. Okociła się w twoim łóżku.

Ernest czuł, że narasta w nim gniew, a gniew działał szkodliwie na trawienie. Wspomnienie tego ranka, w którym Sasza, miaucząc triumfalnie, okociła się w jego łóżku, zdenerwowało go. Przemógł się, żeby powiedzieć obojętnie:

– Nie wiem, co ma wspólnego kociak Saszy z tym, że Nip tyje.

Mikołaj wdrobił ostatni kawałek rogalika do herbaty. Teraz podniósł go do ust na łyżce i połknął momentalnie. Dlaczego to robił? – zastanawiał się Ernest. Jak często irytowali się obydwaj na matkę za to brzydkie przyzwyczajenie! A teraz Mikołaj robił to samo! I miał też taką minę. Jego usta pod opadającymi, siwymi wąsami miały ten sam na wpół wesoły, na wpół bezwstydny grymas. Ernest zauważał wielokrotnie u brata te skłonności do naśladowania ich matki. Trwało to od jej śmierci, to jest od półtora roku, i drażniło Ernesta. Bo co innego widzieć starą, bardzo starą – przeszło stuletnią – kobietą (chociaż faktycznie wyglądała znacznie młodziej), maczającą bułki w herbacie, a co innego spoglądać na barczystego mężczyznę, mającego co najmniej tuzin własnych zdrowych zębów, który zabawiał się w ten sam sposób. Gdyby tylko Mikołaj chciał naśladować zalety mamy – a miała ich tak wiele – ale nie, właśnie to, co krytykował najbardziej za jej życia, służyło mu teraz za wzór. I tak było już dosyć podobieństwa – kosmate brwi, długi nos Courtów – by wzbudzać w Erneście dziwne uczucie zapadania się.

Spojrzał na starszego brata z surowością, którą pokrywał to, co było niemal bólem.

– Nie wiesz – spytał – że ten sposób jedzenia jest bardzo szkodliwy dla ciebie?

– Muszę to robić – mruknął Mikołaj. – Zęby zaczynają mi się kiwać.

– Bzdury. – Głos Ernesta brzmiał szorstko. – Widziałem, jak jadłeś wczoraj twardą sarninę z wielkim apetytem.

– Połykałem całe kawałki.

– A dzisiaj rano chrupałeś miętówkę.

– Ale przednimi zębami – rzekł, podnosząc do ust filiżankę i spoglądając bezczelnie bratu w oczy, gdyż wiedział, do czego zmierzał.

Byli już po siedemdziesiątce, ale cień matki wciąż jeszcze panował nad nimi. Płatki śniegu fruwały w powietrzu i padały na szyby. Cały dom był pogrążony w śniegu. Ciężkie zwały leżały na dachu. Ten śnieg odgraniczał ich od świata i zamykał w pokoju razem z cieniem matki.

Żarzący węgiel wypadł z kominka i potoczył się na dywan. Ernest kopnął go, chwycił w szczypce i wrzucił z powrotem do ognia. Czujny piesek odskoczył przerażony, ale Sasza przeciągnęła się tylko leniwie. Ernest pogłaskał ją.

– Ogromnie dba o ciebie – powiedział Mikołaj. – Toleruje cię tylko dlatego, bo jesteś jej niewolnikiem.

– Sasza, Sasza – szepnął Ernest, gładząc swoją ulubienicę.

– Będziesz miał sierść na palcach. Weź ten kawałek keksu.

– Nie, ona nie linieje. – Potarł palce. – Ani jednego włoska. Nie, ty zjedz keks; lepiej, żebym nie jadł.

Mimo to spoglądał łakomie na kawałek keksu.

Podczas gdy Mikołaj odziedziczył po matce jej zewnętrzny wygląd, rozwiązły język i sporą dozę uporu, Ernest miał tylko jej wielki apetyt, ale niestety brakowało mu jej doskonałego żołądka.

Było pięć kawałków ciasta na tacce: dwa kawałki placka, dwa piękne rogale i jeden gruby kawałek keksu. Został tylko keks. A dlaczego tylko jeden kawałek? – dziwił się Ernest. To było bardzo niewłaściwe ze strony Wragge’a. Jakby chciał rzucić cień na ich porę podwieczorku. Było coś bardzo złośliwego, a nawet podejrzanego w służącym Wragge’u… Jeden kawałek keksu dla dwóch starszych panów… zaiste bardzo dziwne.

– Nie, dziękuję – odmówił Mikołaj, wycierając usta i odstawiając filiżankę. – To niezdrowe dla mnie. Za tłuste. Zjedz sam.

– To jest raczej dziwne – powiedział Ernest, starając się wyeliminować z głosu nutę rozdrażnienia – że przyniósł jeden kawałek keksu.

– Zapytaj go, dlaczego to uczynił. W każdym razie ja mam dosyć.

– Zjesz połowę?

– Owszem. Może Wragge uważa, że nam wystarczy po pół kawałka. Nie zażywamy wiele ruchu.

– W takim razie powinien był sam przekrajać na dwie części.

– Śmieszny z ciebie człowiek, Ernie.

Ernest uśmiechnął się i podzielił keks na dwie części. Sam jadł powoli, rozkoszując się każdym kawałkiem, ale Mikołaj włożył wszystko do ust.

– Ten kot podrze ci fotel w drobne strzępy. Spójrz, co wyrabia pazurami.

– Prosiłbym cię, żebyś kazał zejść Nipowi z mojego łóżka. Leży na mojej nowej pierzynie. Może ma pchły.

– Ale nie będzie miał szczeniąt, w każdym razie, w twoim łóżku.

– Proszę cię, każ mu zejść! – rzekł Ernest podniesionym głosem.

Mikołaj zawołał:

– Weź pająka, weź pająka! Nip!

Jamnik uniósł mordkę i rozejrzał się sceptycznie, nie ruszając się z łóżka.

– Nie ma celu – rzekł Mikołaj.

– Spróbuj z kotami.

– Kota! – wrzasnął Mikołaj. – Kota, kota!

Nip tolerował Saszę, ale innych nie mógł znieść. Pobudzony do największej furii zeskoczył z łóżka na fotel stojący przy oknie. Wyciągnął mordkę, starając się dostrzec coś przez zaśnieżone szyby. Spostrzegł, a może zdawało mu się, że spostrzegł, na dziedzińcu jakąś czarną plamę. Zaczął bić w szybę. Zeskoczył z okna, dopadł do drzwi. Zaczął piszczeć przeraźliwie i skrobać pazurami. Mikołaj wstał i podszedł ociężałym krokiem do drzwi. Pies wypadł na korytarz i jak strzała zbiegł ze schodów.

Bracia usłyszeli, jak zatrzasnęły się frontowe drzwi. Ktoś wypuścił psa. Nadsłuchiwali uważnie, zastanawiając się, czy uczynił to ktoś przechodzący przez hall, czy ktoś wracający do domu. W te długie zimowe popołudnia, kiedy zmrok zapadał tak wcześnie, wyjścia i powroty młodszych członków rodziny były źródłem wielkiego zainteresowania.

Usłyszeli mocne kroki, stąpające po schodach i Mikołaj, stojący w drzwiach, spojrzał z uznaniem na zbliżającą się postać. Był to najstarszy z ich pięciu bratanków – Renny Whiteoak – a przyszedł owiany tak mroźnym powietrzem, iż Ernest, wyciągając obie ręce, zawołał:

– Proszę cię, Renny, nie zbliżaj się do mnie. Grozi mi znowu przeziębienie.

– To niedobrze.

Przeszedł przez pokój, zostawiając dwa śnieżne ślady stóp na dywanie i stanął po drugiej stronie kominka. Spojrzał serdecznie na swoich wujów.

– Gdzie się przeziębiłeś, wuju Erneście?

– Nie powiedziałem, że się przeziębiłem – odrzekł Ernest poirytowanym tonem – ale że mi grozi przeziębienie.

– Powinieneś napić się rumu z gorącą wodą.

– Powiedziałem mu to samo – rzekł Mikołaj, siadając w fotelu, który zatrzeszczał pod nim – ale on więcej myśli o swoim trawieniu, jak o zdrowiu.

– Mój żołądek to moje zdrowie – odpalił Ernest – ale to nie jest ciekawy temat. Czy to ty wypuściłeś Nipa?

– Tak. I gdybyście widzieli, jak ganiał po śniegu za kotem. Aż piszczał!

Mikołaj uśmiechnął się wyrozumiale.

– Tak, a Ernest mówił właśnie, że się roztył i że jest niemrawy.

– Jesteś po herbatce? – zapytał Ernest.

– Tak, piłem w kantorku. Miał się urodzić nowy źrebak i chciałem go zobaczyć.

– I jak się powiodło?

– Wspaniale. Nigdy dotychczas nie poszło Corze tak dobrze. Jest bardzo dumna ze swego źrebaka. I gdy byłem teraz u niej, starała się opowiedzieć mi o tym wszystkim. Przestała obwąchiwać swoje małe, zaczęła przewracać do mnie oczyma, jakby chciała wołać: „Ho – ho – ho – ho!”

I Renny począł naśladować rżenie konia.

Wujowie spojrzeli na niego – poprzez trzydzieści pięć lat dzielących ich od bratanka – z wyrozumiałym rozbawieniem i zachwytem, który wzbudzał w nich zawsze. Był tak niepodobny do nich, gdy byli w jego wieku. Byli kiedyś wielbicielami koni, ale w inny sposób. Mieszkali w tym czasie w Anglii i nie opuszczali nigdy wyścigów. Mikołaj miał wspaniałe konie pod wierzch, ale spędzić zimowe popołudnie w stajni, by pocieszać klacz, która spełniała swój obowiązek, byłoby dla nich wstrętne. Widzieli go teraz znużonego, w szerokim ubraniu, ciężkich butach, na których tajał śnieg, z czerwonymi, spracowanymi rękami, które ogrzewał przy ogniu, z rdzawą czupryną, która ułożyła się w czub nad ogorzałą twarzą. Widzieli tę twarz zmęczoną, namiętną, o pięknych, ostrych rysach, których intensywność pogłębiały płomienie ognia swoim mocnym blaskiem.

– To bardzo dobra nowina – rzekł Mikołaj.

– A może jednak napijesz się herbaty? – zapytał Ernest.

– Nie, dziękuję. Rags przyniósł mi grzanki z masłem i cały imbryk herbaty do kantorka.

Ernest pomyślał o kantorku w kącie stajni, starym, dębowym biurku, w którym były przechowywane wszystkie końskie rodowody, zaległe rachunki za weterynarza, wycinki z gazet, dotyczące wyścigów konnych i zawodów hipicznych; notatki o sprzedaży i kupnie koni. Pomyślał o barwnych litografiach na ścianie i o fotografiach sławnych koni, o chłodzie i przeciągach w kantorku, o nędznym, niewygodnym urządzeniu. Przeszedł go dreszcz. Wiedział, że Renny zjadł grzanki i popił je gorzką herbatą z największym apetytem. Dziwny chłop! Ale też wspaniały chłop. Krzepki i krewki. „Prawdziwy okaz Courta”, jak mawiała jego babka, która także była „prawdziwym okazem Courtów”. Byli rodziną gloryfikującą swoje błędy pod błyszczącymi chorągiewkami tradycji.

Renny usiadł i zapalił papierosa. Mikołaj wyjął fajkę. Nikłe dźwięki fortepianu przedostawały się do pokoju. Renny odwrócił głowę, jakby nasłuchując, a następnie odezwał się z pewnym zakłopotaniem:

– Zbliżają się jego urodziny, mam na myśli Fincha. – A potem, spoglądając prosto w ogień, dodał: – Kończy dwadzieścia jeden lat.

Ernest rzekł ciepłym tonem:

– Tak, tak. Uciekło mi to zupełnie z pamięci. Jak ten czas leci! Naturalnie, kończy dwadzieścia jeden lat… A człowiek ma wrażenie, że jeszcze wczoraj był maleńkim chłopcem, że nie tak dawno temu się urodził.

– Urodził się w czepku – mruknął Mikołaj. – Szczęśliwy chłopak.

– Kto się urodził w czepku, ten nie utonie nigdy; ale poza tym czepek nie przynosi szczególnego szczęścia – zaprzeczył nerwowo Ernest.

– Wcale nie. To szczęście na całej linii. Mamy chyba tego dowód.

Mikołaj nie starał się ukryć nuty rozgoryczenia, która brzmiała w jego głosie. Od chwili przeczytania testamentu matki gorycz nawiedzała go w pewnych odstępach czasu. Nie trzeba mu było przypominać daty pełnoletności Fincha. Ten dzień miał być najpiękniejszy w życiu chłopca, ale dla niego był przypomnieniem zawiedzionych nadziei.

– Ha, dorwie się do swoich pieniędzy – stwierdził.

Powinniśmy ustosunkować się sympatycznie do tych urodzin, myślał Ernest. Nie powinniśmy robić wrażenia niechętnych i zawiedzionych. Ale Mikołaj jest takim egoistą. Tak postępuje, jak gdyby był przekonany, że mama mu zostawi te pieniądze, a tymczasem było bardziej prawdopodobne, że ja je odziedziczę. Albo Renny. Byłem nawet przygotowany na to, że Renny je otrzyma.

– Trzeba koniecznie – powiedział głośno – wyprawić mu urodziny. Może zaprosić kolegów, przyjaciół?

Dla niego Finch był wciąż jeszcze małym chłopcem.

– Uważam, że sto tysięcy to dostateczne uczczenie pełnoletności – mruknął Mikołaj.

Renny, pomijając ostatnią uwagę Mikołaja milczeniem, zwrócił się do Ernesta:

– Tak, myślałem o tym wuju Ernie. Powinniśmy wydać wystawny obiad. Rodzina i kilku jego przyjaciół. Wuj wie…

– Wiem – przerwał Mikołaj – że nie było żadnej uroczystości, gdy Piers skończył dwadzieścia jeden lat.

– Był wtedy nad Północnymi Jeziorami.

– Ani Eden.

– Był wówczas zawieszony na sześć tygodni na uniwersytecie. Wyprawiłbym mu bal! Było wielkie święto, gdy Meggie i ja obchodziliśmy…

– Meggie była jedynaczką, a ty dziedzicem Jalny.

– Wuju Miku, czy wuj jest faktycznie zdania, że powinno się zlekceważyć te urodziny?

– Nie… Ale… dlaczego udawać, że się cieszymy, iż otrzymuje to, na co – mniej więcej – liczyliśmy my wszyscy troje.

– Więc gdyby babka zapisała mi w spadku swój majątek, to…

– Byłbym względnie zadowolony, gdybyś ty lub Ernest…

Ernest odezwał się z podnieceniem:

– Podzielam w zupełności zdanie Renny’ego. Powinniśmy uprzyjemnić ten dzień Finchowi. Byliśmy dla niego bardzo bezwzględni, wtedy gdy dowiedzieliśmy się, że odziedziczył wszystko.

– Ja nie byłem! – krzyknął Renny.

– Nie przypominam sobie, żebyś mu winszował – mruknął Mikołaj.

– Trudno mi to było zrobić, kiedy cała rodzina wyrywała sobie włosy z rozpaczy!

Po tym wybuchu chwilowego milczenia i dźwięki fortepianu zabrzmiały nieco wyraźniej. Ci trzej rekonstruowali w myślach tę scenę, podczas której faktycznie wszyscy wyrywali sobie włosy z głowy i złorzeczyli biednemu pianiście…

Zmrok zapadł. Na zewnątrz szalała zadymka śnieżna. Narastały pokłady śniegu, ale wicher przenosił je z miejsca na miejsce, tworząc wzgórza tam, gdzie przed chwilą były zagłębienia, zrywając puklerze śniegu z jednych drzew i strojąc inne w białe szaty.

Blady Wragge z zadartym nosem i bezczelnymi ustami wszedł do pokoju, niosąc lampę. Światło padało na jego czarne, wyświechtane ubranie, które nosił po południu. Rags, ochrzczony tym imieniem przez Renny’ego i jego braci, przyjechał do Kanady po wojnie razem z Rennym i ożenił się z kucharką Whiteoaków. Ta para siedziała tak mocno w Jalnie, że nawet antypatia żony Renny’ego nie była w stanie zachwiać ich stanowiska. Wragge był podczas wojny ordynansem Renny’ego Whiteoaka – a tego rodzaju więzy są bardzo silne – pani Wragge zaś była wspaniałą kucharką.

Wragge postawił lampę na stole i zaciągnął kotarę przy oknie. Jego nerwy, wrażliwe na kontakty rodzinne, wyczuwały niezgodę. Uwielbiał rodzinne nieporozumienia. I nawet wtedy, gdy nie wybuchały głośne swary i tylko nastrój był niewyraźny, Rags czuł się jak ryba w wodzie. Z lekkich kroków, którymi schodził do sutereny w takich chwilach, pani Wragge wyciągała wnioski, iż „coś się dzieje na górze”. Unosiła twarz sponad patelni i pytała: „Co znowu?”

Układał fałdy kotary w nadziei, iż padną jakieś słowa, które go naprowadzą na ślad awantury. Zauważył posępny wyraz twarzy Mikołaja, zmarszczone czoło Ernesta i półuśmiech, który właściwy był panu Jalny. Ale panowała cisza.

– Czy dorzucić do ognia? – zwrócił się do Renny’ego.

Mówił przyciszonym głosem i fakt, że pytanie dotyczące ognia w pokoju Ernesta zostało skierowane do Renny’ego, zirytował Ernesta.

– Proszę zostawić! – rzucił ostro.

Rags spoglądał w dalszym ciągu na swojego pana niemal badawczym wzrokiem.

– Ogień przygasa.

I tak się rzecz miała istotnie. W pokoju robiło się chłodno.

– Warto by dorzucić trochę węgla – rzekł Renny – ale skoro, wuju Erneście, nie życzysz sobie…

Ernest zaciął wargi i spuścił nos. Wragge sięgnął po tacę i wyszedł z pokoju. Nie zamknął za sobą drzwi, gdyż właśnie na progu stanął Piers ze swoim małym synkiem Maurycym, którego trzymał na plecach. Tak zwany Mooey wołał:

– Hop! Hop! Mam ślicznego konika, na którym jadę. Wio!

– Grzeczny chłopczyk – rzekł Mikołaj, gładząc po nóżkach małego Mooeya.

– Nie mówi tak ładnie jak Wakefield, gdy był w jego wieku. Wakefield mówił prześlicznie – zauważył Ernest.

– Bo był zawsze przemądrzałym dzieckiem – odrzekł Piers, sadzając swojego synka na poręczy fotela Mikołaja.

Malec wdrapał się na kolana Mikołaja i powtarzał:

– Ni ma konika, ni ma konika!

– Ciszej, ciszej – pouczał Piers.

Piers był jak Renny, silny i wspaniale zbudowany, ale miał świeżą, chłopięcą cerę, jasnoniebieskie, młodzieńcze oczy i pięknie zarysowane, niemal dziecięce usta, które zazwyczaj słodko uśmiechnięte potrafiły układać się w linię upartą, a nawet okrutną.

– Byłbym rad – rzekł Ernest – gdybyś był łaskaw, Piers, zamknąć drzwi. Hałas fortepianu, gaworzenie dziecka, przeciągi z dołu i wygasający ogień – wszystko to pogarsza moje przeziębienie.

Renny, spoglądając na niego spod oka, zauważył:

– Zdawało mi się, że wuj mówił, iż wujowi grozi przeziębienie.

Ernest się zaczerwienił.

– Groziło mi przed chwilą, ale teraz już je złapałem.

Wyjął z kieszeni dużą, białą, jedwabną chustkę i wytarł z impetem nos. Fortepian na dole rozbrzmiewał burzliwymi tonami tańca hiszpańskiego.

– Ja zamknę drzwi – zawołał Mooey, zsuwając się z kolan Mikołaja. Podbiegł do drzwi i zamknął je z wielkim hukiem.

Ernest był głęboko przywiązany do swoich bratanków, kochał maleńkiego Maurycego, ale wolałby, żeby właśnie w tym dniu nie zrobili najścia na jego pokój. Myślał nie bez żalu o tych popołudniach, kiedy siedział sam w swoim pokoju i musiał schodzić do salonu, żeby zabić uczucie kompletnego osamotnienia. Teraz właśnie, gdy czuł się nieszczególnie, przychodzili całą chmarą… Już taki zwyczaj, że gdy zjawił się jeden, inni przychodzili w ślad za nim. I pozostawała ta niepokojąca kwestia urodzin Fincha. Był tego samego zdania co Mikołaj, iż sto tysięcy dolarów było dostatecznym uczczeniem pełnoletności. Biorąc oczywiście pod uwagę, w jaki sposób dostała mu się ta fortuna. To, że mama zapisała mu ją, było taką niespodzianką, takim szokiem, iż robić z urodzin Fincha odświętną uroczystość było zbytnim okrucieństwem. A jednak było jeszcze inne podejście do tej sprawy. Uroczysty i podniecający nastrój zabawy mógł zatrzeć gorycz starszych i pomóc im łatwiej przebrnąć przez ten nieszczęsny moment. I czy w końcu wola mamy nie powinna być uczczona? Uniósł głowę i wbijając wzrok w twarz Piersa, rzekł:

– Właśnie omawialiśmy, w jaki sposób uczcić urodziny Fincha. Co byś zaproponował?

Renny rozdmuchiwał ogień, dokładał drewna i węgla. Mikołaj odwrócił głowę i spojrzał ironicznie na brata. Aha, w ten sposób Ernest ratował pozory. Zobaczymy, co powie Piers. Ten nie jest przeczulony i sentymentalny.

Piers stał z rękami w kieszeniach, zastanawiając się nad doniosłością pytania. Jego myśli okrążały wolno tę kwestię, jak koń, który znalazłszy w jarze jakąś podejrzaną przeszkodę, nie skakałby przez nią, ale obchodził ostrożnie. Ze sposobu, w jaki Renny dorzucał węgiel do ognia, z pochylonych ramion Mikołaja i zaczepnego, nerwowego tonu Ernesta, wiedział, iż podłożem dyskusji nie było serdeczne zainteresowanie się tym faktem. I jakże mogło być? On sam, chociaż nie wspominał o tym nigdy nikomu, łudził się nadzieją, iż odziedziczy majątek po babce. Ile razy powtarzała mu: „Ty jeden z nich wszystkich wyglądasz jak mój Filip. Masz jego oczy, usta, nogi. Oby ci się wiodło w życiu nie gorzej niż jemu!” Na tym można było budować przyszłość – prawda? Myślał – i te myśli spędzały mu w nocy sen z powiek – jak bardzo był podobny do dziadka. Wpatrywał się w jego portret w mundurze brytyjskiego oficera, starając się jeszcze bardziej upodobnić do niego. Układał usta na kształt jego uśmiechu, srożył brwi i starał się nadać oczom ten sam promienny wyraz; wpatrywał się tak długo, póki twarz nie zmieniła się w maskę… Ale nic z tego nie wyszło. Finch ze swoją chudą postacią, zapadniętymi policzkami i tym śmiesznym lokiem, spadającym mu na czoło, zakradł się w taki czy inny sposób do serca babki i otrzymał pieniądze. W jaki sposób uczynił to, było teraz już nieważne. Ważną rzeczą była rocznica urodzin Fincha i fortuna Fincha, spadająca w tym dniu jak dojrzały owoc w sam środek rodziny.

Odezwał się tym serdecznym głosem, którym podbijał pracujących rolników w Jalnie – Piers zajmował się gospodarstwem wiejskim na farmie należącej do Renny’ego.

– Uważam, że to jest doskonała myśl. A co do tego, jaki rodzaj uroczystości… Wszystko będzie miłe Finchowi. Idzie o okazanie serdeczności.

Renny był rad z tego niespodziewanego poparcia Ernesta i Piersa. Byłby wyprawił uroczysty obiad w każdym razie, lecz wolał, żeby członkowie rodziny nie ustosunkowali się do tego niechętnie. Nawet Mikołaj wydał jakiś pomruk, który można było uważać za wyraz zgody. Jesteśmy sobie bliżsi bardziej, niż można przypuszczać, myślał Renny. Nikt nie wie, jak bliscy jesteśmy sobie.

Piers milczał chwilę z rękami w kieszeniach, a potem ciągnął:

– Nie obeszliśmy się pięknie z Finchem po przeczytaniu testamentu. Biedak, chciał się utopić.

– Nie ma potrzeby przypominać o tym – rzekł Renny.

Ernest złożył ręce i zaczął przyglądać się im. Mikołaj przytulił do siebie Mooeya. Nagle płomienie buchnęły w kominku, wypełniając pokój gorącymi barwami. Sasza, leżąca na dywanie, wyglądała jak złota kula.

– Właśnie, że trzeba przypomnieć – odparł Piers – by raz na zawsze skończyć z tym wszystkim. Żeby czuł, że mu przebaczono…

– Nie ma nic do przebaczania – przerwał Renny.

– Może nie ma. Ale wiesz, co mam na myśli. Wiem, że przez ten cały czas czuł się jak ślimak.

– A czy nie był ślimakiem? – spytał Mikołaj.

– Prawdopodobnie tak. Ale jest słaby jak dziecko. Jeżeli rodzina nie stanie przy nim, to pojawi się mnóstwo obcych ludzi, którzy zechcą go wyzyskać. Zapamiętajcie moje słowa, zanim się obejrzymy, przepuści wszystkie pieniądze babki. I nikomu nie sprawi tym nic dobrego, nawet sobie.

– Mędrzec doszedł do głosu – szepnął Mikołaj.

Piers uśmiechnął się wyrozumiale.

– Możesz być, wuju Miku, sarkastyczny, ale wiesz, że mówię rozsądnie. Wiadomo, że Finch…

Urwał, widząc nagły wyraz zaniepokojenia na tych trzech twarzach osób siedzących przodem do drzwi, podczas gdy on stał tyłem. Drzwi otworzyły się z wahaniem i ukazała się w nich podłużna twarz Fincha.

– Wujku Finchu! Wujku Finchu! – zawołał Mooey.

– Chodź tutaj i zamknij za sobą drzwi – rzekł Ernest niemal serdecznie.

– Mówiliśmy właśnie o tobie – powiedział wesoło Piers.

Finch stał z ręką na klamce i ze skrępowanym wyrazem twarzy.

– To… może mam wyjść?

– Powiedzieć mu, o czym mówiliśmy? – zwrócił się Piers do Renny’ego.

– Na to jeszcze czas – rzekł Renny, robiąc obok siebie miejsce Finchowi.

Finch usiadł, kładąc swoje długie, kształtne ręce na kolanach.

– Jaka straszna pogoda! Szczęście, że to sobota i nie musiałem pojechać do miasta. Jak z przeziębieniem, wuju Erneście?

– Coraz gorzej! – Ernest westchnął, sięgając znowu po chustkę do nosa.

– Groziło, zjawiło się i jest coraz gorzej – a wszystko to odbyło się w ciągu niespełna godziny – skonstatował półgłosem Mikołaj.

– Ja także przeziębiłem się – rzekł Finch, kaszląc.

– Nie powinieneś był przychodzić do stajni w taką niepogodę – oznajmił Renny.

– Cały dzień siedziałem w domu. Nie mogłem już dłużej wytrzymać.

Pożerała go ciekawość, co mówili o nim. Był przekonany, że rozmawiali o nim często. Krępowało go to, niepokoiło, lecz pragnął, żeby zaczęto mówić o nim. A jednocześnie lękał się i bał, i nie chciał być tematem ich dyskusji.

Renny zdawał sobie sprawę ze zdenerwowania Fincha. Przysunął się do niego bliżej, poklepał go po ramieniu, a nie chcąc robić wrażenia rozczulonego, zaczął żartować.

– Trzeba było widzieć jego twarz, kiedy wchodził do stajni właśnie w chwili, gdy Cora miała swoje małe! – wykrzyknął. – Oczy wychodziły mu na wierzch! I miał taką obrażoną minę, jakby sam urodził się wczoraj.

– Daj spokój! – zawołał Finch. – Wiesz dobrze, że unikam zawsze takich widoków. Nie miałem pojęcia, co się tam działo. Ja nie lubię widzieć…

– Naturalnie, że nie lubisz – rzekł pocieszającym tonem Renny – i nie masz potrzeby. Na drugi raz nie wpuścimy cię, żebyś znowu się nie przeląkł.

– Do diabła! Nie zląkłem się wcale. Tylko to było takie okropne zobaczyć nagle…

Piers zauważył:

– Rozumiesz, on wyobrażał sobie, że źrebaki przychodzą na świat jak małe dzieci. Wierzył, że weterynarz przywozi je w swoim fordzie, w ślicznych powijakach, z kokardą w grzywie i smoczkiem w pysku.

Finch razem z innymi roześmiał się serdecznie. Mooey spojrzał kolejno na wszystkie twarze i oznajmił uroczyście:

– Do diabła, nie zląkłem się wcale.

– Co powiedziałeś?

Malec powtórzył.

– Nie powinno się kląć przy dziecku – rzekł Ernest.

– Czyj ty jesteś? – zapytał Mikołaj, podrzucając chłopczyka w górę.

– Twój!

Renny myślał o Corze i jej niezwykłej inteligencji. Powiedział, podnosząc głos, żeby zagłuszyć inne:

– Żałuję, że nie słyszeliście, jak starała się opowiedzieć mi o swoich przejściach. Było po wszystkim, a ja wychodziłem właśnie z kantorka i wstąpiłem do niej przed pójściem do domu. Weterynarz i Wright byli z nią. Wszystko było czyste i świeże. Obwąchiwała swojego źrebaka. Ale z chwilą, gdy usłyszała moje kroki, uniosła pysk. Spojrzała na mnie. Możecie mówić o wyrazie oczu kobiet, ale ja w moim życiu nie spotkałem się nigdy z takim spojrzeniem kobiecym. Po prostu promieniała, nastawiła uszy i zaczęła rżeć: „Ho – hi – ho” – ot tak.

Wszystkie spojrzenia spoczywały na nim. Spojrzenia rozumiejące, pełne miłości. Ta chwila stała się piękna dla niego. Objął wzrokiem postać Mikołaja, który ssąc fajkę, kołysał Mooeya w ramionach ciepłym ruchem. Prześlizgnął się spojrzeniem po wuju Erneście, który uśmiechał się twarzą zwrócony do ognia i gładził grzbiet kota. Spojrzał na Piersa, który stał silny, krzepki. Zerknął na Fincha, śmiejącego się wciąż jeszcze. Obejrzał na Mooeya w granatowym ubranku z brązową główką i niebieskimi oczami. Byli tu zgromadzeni mężczyźni z rodu Whiteoaków, powiązani nierozerwalnymi nićmi krwi, zrozumienia i koleżeństwa.

Rzekł do Piersa:

– Możesz mu powiedzieć.

– O czym?

– O jego urodzinach.

Gdyby rzucono bombę w Fincha, byłby mniej zaskoczony. Mieli mu powiedzieć o urodzinach! O tym dniu, który zbliżał się jak dzień sądu ostatecznego. O tym dniu, w którym stanie się właścicielem tego, do czego – sam tak czuł – nie miał prawa. Kiedy będzie musiał na oczach swoich wujów i braci wziąć to, co, zdawało mu się, było chlebem odjętym od ich ust. Chociaż, prawdę powiedziawszy, nikt nie widział pieniędzy starej Adeliny podczas ostatnich trzydziestu lat jej życia. Przez ten czas żyła na karku Renny’ego, a przedtem na karku ich ojca.

– O moich urodzinach? – wyjąkał. – Co takiego?

Piers obserwował twarz Fincha. Wyczytał z niej myśli, jak się odgaduje lęk ptaka po trzepocie jego skrzydeł. Rzekł wyrozumiale:

– Tylko to, że zamierzamy upamiętnić je. Jakimś przyjęciem, zabawą. Prawda, Renny?

Renny przytaknął, a Ernest dodał:

– Właśnie mówiliśmy o tym, zanim przyszedłeś. Myśleliśmy, że obiad – kilku twoich przyjaciół – a także Mikołaj i ja, o ile nie uważasz nas za zbyt starych.

– Szampan – wtrącił Mikołaj. – Proponuję, żeby kupić szampana. I ja się napiję, chociaż mi to szkodzi na reumatyzm.

Coś w wyrazie twarzy Fincha wzruszyło go. Uśmiechnął się do niego uśmiechem, w którym nie było zawiści.

To nie były kpiny. Nie starali się zrobić z niego durnia. Mówili zupełnie poważnie o przyjęciu. Ścisnęło mu się gardło, przez chwilę nie mógł wydobyć głosu.

– Ależ to bardzo, bardzo pięknie z waszej strony – wybełkotał wreszcie – ale jeżeli to ma być połączone z wielkimi zachodami i kosztami… nie zadawajcie sobie trudu! Ale cieszyłbym się szalenie!

Lecz gdy mówił te słowa, ogarniała go niepewność. Czy mógłby istotnie znieść przymus podejmowania gości i uroczystości urodzinowych? Czy nie lepiej zaszyć się w jakiś kąt?

– Nie – zawołał – lepiej nie wyprawiać urodzin.

– Dlaczego? – zapytały cztery krzepkie głosy jednocześnie.

– Bo – szepnął – ja bym wolał… naprawdę spędzić ten dzień spokojnie.

Nie było mu w każdym razie dane spędzić spokojnie następnych dziesięciu minut. Śmiech zatopił go, zamknął się nad nim, uniósł go. I kiedy nastąpił wreszcie względny spokój, wyjąkał z purpurową twarzą:

– Jeżeli naprawdę chcecie wyprawić mi urodziny, bardzo proszę – będzie mi bardzo przyjemnie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: