Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Saga rodu Whiteoaków. Część 15. Zmienne wiatry w Jalnie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Saga rodu Whiteoaków. Część 15. Zmienne wiatry w Jalnie - ebook

Klasyk sprzedany w 11 milionach egzemplarzy!

Jak mieszkańcy Jalny przyjmą narzeczonego Adeliny? Czy Maurice znajdzie miłość i wyleczy się z depresji? W 1950 r. Fitzturgis przybywa do Jalny i uczy się hodowli koni od przyszłego teścia, ale Whiteoakowie mają obawy, czy Irlandczyk będzie szczęśliwy na wsi. Tymczasem w Jalnie zjawia się Maurice, który nie akceptuje tego, że Adelina poślubi Fitzturgisa. Z kolei Finch wprowadza się do nowego domu i rozmawiając z Sylwią, uświadamia sobie, że kocha ją od pierwszego wejrzenia. Ile par stanie na ślubnym kobiercu i kto nie będzie tego żałował? Jest to 15 część ,,Rodziny Whiteoaków", można ją uznać za oddzielną historię lub czytać bez zachowania kolejności sagi. Jeśli odnajdujesz się w skomplikowanych wątkach miłosnych i nieobce ci rozterki złamanego serca, oto lektura idealna dla ciebie.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-284-1051-6
Rozmiar pliku: 571 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZYJAZD UKOCHANEGO

Alina odwróciła się od lustra.

– Czy dobrze wyglądam? – spytała Renny’ego z dziwnym uśmieszkiem, jakby sama ganiła zainteresowanie własnym wyglądem w takiej chwili. – Nie, żeby miał na mnie patrzeć – dodała.

Renny cofnął się o krok, by lepiej jej się przyjrzeć. Dawniej smuciło go, gdy jej piękne, długie, bardzo jasne włosy, w ciągu paru lat, stały się srebrzyste. Przez jakiś czas unikał patrzenia na nie, jak gdyby to ją zeszpeciło. Aż któregoś dnia nagle stanęła przed nim z krótko obciętymi włosami. Spojrzał na nią oburzony. Jak śmiała obciąć swoje piękne loki, nie radząc się jego? Potem spojrzał jeszcze raz i zachwycił się jej nowym czarującym wizerunkiem. Spodobało mu się uczesanie i choć brwi jeszcze wyrażały oburzenie, uśmiechnął się do niej z aprobatą.

Teraz powiedział:

– Oczywiście, będzie na ciebie patrzył. Mężczyzna zwykle przypatruje się przyszłej teściowej.

Wzruszyła ramionami gestem zniecierpliwienia.

– Jeszcze nie przesądzaj tego związku. Wszystko może się rozpłynąć przed upływem tygodnia.

– Nie sądzę, znając Adelinę.

– Renny, jak możesz znać ją lepiej, niż ona sama zna siebie? Adelina pielęgnuje myśl, że jest ponownym wcieleniem twojej babki – kobiety, która kochała tylko jeden raz. Pomyśl jednak, jaka jest młoda. Ma dwadzieścia lat.

– Czy znałaby siebie lepiej, mając dwadzieścia pięć?

– Oczywiście.

– A ty?

Alina się zarumieniła.

– Nie potrzebujesz mi tego przypominać.

– Nie chciałem ci zrobić przykrości. Tylko uświadomić ci, że wspaniały wiek dwudziestu pięciu lat nie zawsze jest niezawodny.

Objęła rękoma jego głowę i pocałowała go.

– Gdy spotkałam ciebie – odezwała się – nie mogłam sobie dać rady z sobą.

Zaraz się odwróciła i szybko zaczęła układać rzeczy na toaletce.

Spojrzał na zegarek.

– Pociąg powinien nadjeżdżać – oznajmił i dodał z odcieniem żalu: – Pomyśleć tylko, że Adelina nie chciała, abym z nią pojechał na jego spotkanie.

– Sądzę, że to normalne. Te pierwsze chwile razem będą należały tylko do nich.

Wyglądając przez okno, odwrócony tyłem do Aliny, powiedział:

– Alino, nie wiem dlaczego, ale nie mam zaufania do tego Fitzturgisa. Nie mogę przekonać siebie do polubienia go.

Ironicznie poruszyła wargami, zanim powiedziała cicho:

– Czułbyś to samo wobec każdego mężczyzny zaręczonego z Adeliną.

– Nie. Nie zgadzam się. Nie czułbym się tak, gdyby to był Maurycy.

– Oczywiście że nie. Maurycy jest jej kuzynem. Należy do rodziny. Jestem przekonana, że gdyby to od ciebie zależało, wszyscy kuzyni pobraliby się między sobą. Jak by się to skończyło? Co z potomstwem? Nie robisz tego z żywym inwentarzem.

Wysuwał wątpliwości, bo chciał je mieć:

– Coś w tym jest, że należy znać środowisko zięcia.

– Przecież Adelina powiedziała nam sporo o nim. Jego matka jest gadatliwą wdową, siostra raczej dziwna, ziemia nieurodzajna.

– Czy starasz się mnie uspokoić?! – wykrzyknął Renny.

– To mój pesymistyczny sposób rozważania wątpliwości.

– Nie odpowiada ci ta perspektywa bardziej niż mnie.

Milczała przez chwilę, a potem odpowiedziała:

– Myślę, że Adelinę łatwo zranić.

– Jest ulepiona z dobrej gliny – powiedział.

– Oczywiście, ale jest niedoświadczona; a ten Fitzturgis… znasz jego historię.

– Masz na myśli, że był żonaty i rozwiedziony.

– Tak.

Renny nagle wybuchnął gwałtownym śmiechem.

– Pomyśl, jaki ja byłem niedoświadczony! A ty zamężna i rozwiedziona.

Już zanim to powiedział, nie miał wątpliwości, że jej tym dokuczy, ale nie mógł się powstrzymać.

– Sądzę, że powinniśmy zejść na dół – powiedziała możliwie najbardziej uprzejmym tonem. – Lepiej będzie ich tam przywitać.

– Zgadzam się na wszystko – odparł.

Ona zaś rozmyślała: Takie typowe niemiłe żarty, ale nie będę reagowała.

– Czy wuj Mikołaj odpoczywa? – spytała.

– Jest już w łóżku. Chce, abyśmy przyprowadzili Fitzturgisa do jego pokoju, zanim ułoży się do snu.

– Boże mój! Mam nadzieję, że to nie będzie dla niego zbyt męczące.

– Zbyt męczące! Ani trochę.

Postawa opiekuńcza Renny’ego wobec starego wuja nie uwzględniała faktu, że serce staruszka nie było już takie mocne. Poszedł za Aliną do salonu, gdzie nakryto do podwieczorku. Z zadowoleniem ocenił wygląd pokoju.

– Wszystko błyszczy – stwierdził i zanurzył nos w bukiecie róż.

Do pokoju wszedł ich syn Archer. Był wysokim, prawie szesnastoletnim chłopcem z wysokim czołem i jasnymi przezroczystymi oczyma. Rezerwa w zachowaniu słabo ukrywała poczucie wyższości nieomal wobec wszystkich.

Teraz spoglądając na stół z podwieczorkiem, oznajmił swoim dobitnym, zjadliwym tonem:

– Przypuszczam, że będziemy głodować aż do czasu, kiedy Adelina sprowadzi swego Irlandczyka.

– Na pewno nie chciałbyś, abyśmy zaczęli bez naszego gościa – zauważyła jego matka.

Spojrzała na niego niepewnie. Często marzyła, żeby Archer był podobny do jej ojca. Teraz, jak na ironię, stwierdzała, że podobieństwo było zbyt duże. Był przesadnym wcieleniem mniej pozytywnych cech profesora, brakowało mu jednak delikatności i uprzejmości jej ojca, a w miejsce tego występowały żenujące dla niej cechy Whiteoaków.

– Sądzę, że zanim zobaczymy tego faceta, odechce się nam podwieczorku – powiedział.

Herbata była dla niego zawsze bardzo ważna.

W jakimś gorącym momencie podnieconej wymiany zdań Renny wyciągnął rękę, by rozwichrzyć włosy syna, ale chłopiec uniknął tego zręcznie, stając z drugiej strony stołu z podwieczorkiem.

W drzwiach ukazał się służący Wragge. Nawet po trzydziestu latach pobytu w Kanadzie jego wyraźny akcent londyński nie mógł nikogo zmylić.

Zwracając się przede wszystkim do Renny’ego, co niezmiennie robił, jakby poza dziedzicem nikogo nie było w pokoju, oznajmił:

– Pomyślałem, że zainteresuje wielmożnego pana, że słyszano gwizd pociągu.

– Dobrze – stwierdził Renny, ale zabrzmiało to jak przeciwieństwo tego słowa. – Wkrótce tutaj będą.

W hallu usłyszano kroki i Wragge odsunął się od drzwi, robiąc miejsce siostrze Renny’ego, Meg Vaughan. Była dwa lata starsza od brata. Teraz była korpulentną wdową w wieku sześćdziesięciu sześciu lat. Jej wygląd był przeciwieństwem Renny’ego. Twarz miała bowiem gładką i zarys ust zachował cechę dziewczęcej słodyczy, jego zaś czerstwą twarz pokrywały bruzdy wyznaczone przez zmagania z trudnościami i hart ducha, by je przezwyciężyć. Jednakże w jego gęstych rudych, zarastających do czoła włosach były zaledwie niewielkie ślady siwizny, podczas gdy jej były koloru stali i naturalnie się kręciły. Poruszała się wolno, gdy jego ruchy były energiczne.

– Po prostu nie mogłam się powstrzymać od wpadnięcia tutaj, by poznać irlandzkiego narzeczonego. Adelina musi to bardzo przeżywać – odezwała się. Zaczekała, aż Wragge tak się oddalił, że nie mógł jej usłyszeć i dodała: – Jaka szkoda, że to nie jest Maurycy!

– Czuję dokładnie to samo – oznajmił Renny, podsuwając jej wygodne krzesło.

Widząc wyraz twarzy Aliny, powiedziała:

– Wiem, że nie powinnam tego mówić w obecności chłopca. Ale ty zapomnisz, kochanie, co powiedziała ciocia Meg, prawda?

– To jest _lex non scripta_ – odpowiedział Archer, swoim irytującym zwyczajem, częściowo po łacinie. Ojciec jeszcze raz wyciągnął rękę, by zmierzwić mu włosy, ale syn ponownie się uchylił.

Chaotyczna rozmowa przedłużała raczej, niż skracała oczekiwanie. Alina pierwsza usłyszała zbliżający się samochód. Teraz już go zobaczyli na wygrabionym żwirowanym podjeździe. Wszyscy czworo ukryci za firankami wpatrywali się w przybywającego.

– Jest przystojny! – wykrzyknęła z ulgą Meg, gdyż przywiązywała wielką wagę do wyglądu. – Ale nie taki wysoki, jak oczekiwałam.

– Dobrze zbudowany facet – stwierdził Renny, szybko przenosząc wzrok z Fitzturgisa na promienną twarz Adeliny.

Czekała dwa lata na jego przyjazd. Najważniejsze jest, aby była szczęśliwa z ponownego spotkania.

Szczęście promieniało od połyskliwych włosów Adeliny w kolorze miedzi aż do jej stóp, gdy lekkim krokiem prowadziła go do domu. Spaniel, buldog i mały terier witały głośno parę na werandzie. Fitzturgis schylił się, by je poklepać, i nazywał wszystkie po imieniu, gdyż Adelina często mówiła i pisała mu o nich w listach. Ale przy całym blasku szczęścia Adelina była także podniecona i zdenerwowana. Wskazywała na to bladość jej policzków i szybkie, prawie błagalne spojrzenie na grupę najbliższych, którzy teraz weszli do hallu.

– Witamy w Jalnie – odezwał się Renny, potrząsając rękę młodego Irlandczyka.

Po kolei witali go Meg, Alina i Archer. Meg ciepło, Alina uspokojona, gdyż spodobał jej się bardziej, niż oczekiwała; Archer podejrzliwie.

– Czy podróż statkiem była udana? – spytała Meg.

– Nieomal zbyt udana – odpowiedział Fitzturgis. – Atlantyk był bardziej gładki niż jezioro.

– A przejazd pociągiem? Czy był wygodny?

– Dość, ale trwało to bardzo długo. I było gorąco.

– Pewnie pan chętnie napije się herbaty – przerwała Alina. Podeszła do stołu, tuż za nią Archer. Dotknął dzbanka z herbatą i teatralnym szeptem powiedział: – Prawdopodobnie będzie wolał whisky.

– Dziękuję, ale wolę herbatę – uprzejmie odpowiedział Fitzturgis.

– Najpierw zaprowadzę pana na górę do pańskiego pokoju.

– Dzięki. Chciałbym umyć ręce.

Renny i Fitzturgis zdecydowanym krokiem opuścili salon.

– Czy mogę dostać teraz herbatę? – spytał Archer.

Zrezygnowana Alina napełniła mu filiżankę.

– Co o nim myślicie? – zapytała skwapliwie Adelina.

– Jest bardzo przystojny. Ma taki miły uśmiech. Ale jest w nim także cień smutku.

– Jestem przekonana, że go polubię – zgodziła się Alina.

Szczęśliwa Adelina głęboko westchnęła z ogromną ulgą:

– Trudno mi uwierzyć, że to się skończyło. Mam na myśli czekanie.

– Są gorsze rzeczy niż czekanie – rzekł Archer.

– Doprawdy, Archer, jesteś niemożliwy – żywo powiedziała Adelina. – Cóż możesz wiedzieć o czekaniu?

– Wiem wszystko o zimnej herbacie – odparł.

Adelina zwróciła się do ciotki:

– Dlaczego nie przyszła Patience?

Patience była córką Meg, jedynaczką. Była starsza o cztery lata od Adeliny. Ale Meg wychowywała także córkę swego zmarłego brata, Edena. W stosunku do tej młodszej dziewczynki, Romy, Meg była prawdziwą matką. Odpowiedziała teraz:

– Patience uważała, że dla młodego człowieka może być kłopotliwe spotkać od razu tyle osób. Roma wyjechała ze swoim chłopcem.

– Patience wcale nie byłaby kłopotliwa. Bardzo bym chciała, aby Patience i Mait poznali się jak najszybciej – oznajmiła Adelina.

– Prawdopodobnie będzie wolał Romę – wtrącił Archer.

– Archer, jak możesz tak mówić! – wykrzyknęła dotknięta Meg.

– Beztroska powierzchowność ukrywa według mnie mądrość – odparł.

– Z całą pewnością nie możesz ukryć swego zarozumialstwa – stwierdziła Adelina.

– Wcale nie próbuję – odpowiedział. – Mam wiele powodów do zarozumialstwa.

Na górze Maitland Fitzturgis umył ręce i przeleciał grzebieniem po kręconych włosach w kolorze mysiopopielatym. Kiedy mijał z Rennym zamknięte drzwi jednego z pokoi, ten poinformował go:

– To pokój mojego wuja Mikołaja. Pozna go pan później. Kładzie się wcześnie. Jest bardzo stary. Mam nadzieję, że przypadnie mu pan do gustu. Przywiązujemy tutaj wielką wagę do jego opinii.

– Z przyjemnością myślę o tym spotkaniu.

Choć Adelina była głodna, to była zbyt podniecona, by podwieczorek jej smakował. Oto jej ukochany w Jalnie, siedzi wśród rodziny – jej matka nalewa dla niego drugą filiżankę herbaty, ojciec częstuje go papierosem. Ciotka Meg darzy go swoim słodkim macierzyńskim uśmiechem. Była zadowolona, że niewielu członków klanu brało udział w tym pierwszym spotkaniu, a jednak niecierpliwie czekała, aby poznał wszystkich, by wszyscy go zaakceptowali, by on podzielił się z nią podziwem dla nich. Po wyjściu Meg, gdy stali sami na werandzie, skorzystała z pierwszej okazji, by go spytać:

– Czy ci się spodobali? Mam na myśli przede wszystkim mego ojca.

– Bardzo – powiedział Fitzturgis serdecznie. – Wszyscy są sympatyczni.

– Czy nie uważasz… – Z trudnością szukała odpowiednich słów. – Czy nie uważasz, że jest raczej wyjątkowo przystojny?

– Z całą pewnością. Ale przede wszystkim podziwiam urodę twojej matki. Musiała być piękna w młodości.

– Rzeczywiście była piękna. Miała wspaniałe jasne włosy. Jest Amerykanką, a raczej była, przed wyjściem za mąż za brata tatusia, Edena, i rozwodzie z nim… zanim poślubiła tatusia.

– Wiem – stwierdził z roztargnieniem. – Zdaje się, że mówił mi o tym Maurycy po naszym poznaniu… To piękny dom. Podobają mi się drzewa naokoło. Kiedy zbudowano dom?

– Wkrótce będzie miał sto lat. To nie tak dużo, oczywiście, w twojej ojczyźnie. Ale tutaj to już dużo. Na stulecie wydamy przyjęcie. Czyż to nie będzie wspaniale, że będziemy wtedy razem?

W odpowiedzi objął ją ramieniem i dotknął jej włosów wargami.

– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział. – Jeszcze nie.

– Wkrótce uwierzysz – odpowiedziała wesoło. – Obecnie wygląda na to, że wszystko się uda. Wszystko wydaje się możliwe… Och, Maitland, sama nie wiem, jak przeżyłam te dwa lata.

Spojrzała mu wprost w oczy, próbując zobaczyć go z pozycji innych osób niezwiązanych z nim uczuciowo. Nie udało się. Widziała go jedynie zakochanymi oczyma swojej pierwszej miłości.

Wrócił myślami do historii małżeństwa jej matki z Edenem Whiteoakiem.

– Czy znałaś go? – spytał. – Pierwszego męża twojej matki?

– Nie przypominam go sobie. Zmarł, gdy byłam dzieckiem. Ale wiesz, że miał córkę z innego małżeństwa. To właśnie Roma. Mieszka z ciotką Meg.

– Zdaje się, że masz wobec niej jakieś zastrzeżenia? – spytał oschle.

– Ależ nie. – Ale równie oschle dodała: – Tak, mam i równie dobrze możesz je poznać.

Wzięła go za rękę i poprowadziła w dół po schodkach werandy, potem przez trawnik i ścieżką do stajen.

– Powiem ci w drodze do stajni i więcej do tego nie będziemy wracać – oznajmiła.

Maitland wciągnął aromatyczne powietrze.

– Cóż to za wspaniały zakątek? – zachwycił się.

Adelina była jeszcze bardziej zadowolona, niż gdyby to ją podziwiał.

– Prawda, że piękny? Dziękujemy Bogu, że Jalna nie leży w pobliżu nowych projektów zabudowy terenów. A mając pięćset akrów, nie potrzebujemy się obawiać.

– A jeśli chodzi o Romę? – spytał, jakby temat specjalnie go pociągał.

– Słyszałeś przecież o niej.

– Miałem o niej wiadomości przez całe ostatnie dwa lata.

Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma.

– Doprawdy? Z całą pewnością nie ode mnie.

– Tak. Często wspominałaś o niej w swoich listach. Prawdopodobnie nie zdajesz sobie sprawy, jak często.

– Dziwi mnie to, gdyż nie myślałam, iż choć trochę interesujesz się Romą. I ja nie interesowałam się do czasu, kiedy tak postąpiła z Patience.

– Patience?

Teraz Adelina mówiła z pewnym podnieceniem:

– Nie udawaj, Mait, że nie wiesz, kto to jest Patience.

– Jest was sporo.

Zbliżali się do stajen.

– Patience jest szalenie miła – powiedziała szybko. – Wszyscy ją kochamy. Ma cudowne podejście do zwierząt. Wuj Piers mówi, że daje sobie lepiej radę z chorymi młodymi zwierzętami niż mężczyzna.

– Wszystko to dobrze o niej świadczy – zauważył spokojnie Fitzturgis.

– Bo to prawda! Jest cudowna. I wtedy Roma tak postąpiła z Patience.

– Jak?

– Roma zabrała Patience chłopca, którego ona kochała.

– Czy Patience była z nim zaręczona?

– Niezupełnie, ale prawie. Ubóstwiała go. Wszyscy o tym wiedzieli. I wtedy Roma wyciągnęła rękę i zabrała go. Nazywa się Green.

– Hm… Co to za facet?

Adelina pogardliwie zacisnęła wargi.

– Mięczak, ale Patience kochała go z całego serca. Teraz, kiedy już wiesz, nigdy do tego nie wracajmy.

– Zgoda – odparł spokojnie.

Spojrzał na wspaniałe budynki stajen.

– Wasze konie mają dobre schronienie – zauważył.

Oczy Adeliny zabłysły dumą.

– Mają wszystko – stwierdziła. – My czasami zmuszeni jesteśmy zrezygnować z czegoś, ale nie one.

Chwyciła jego rękę.

– Czy sądzisz, Mait, że będzie ci odpowiadało życie tutaj?

– Tylko wariatowi by to nie odpowiadało – odpowiedział, ściskając jej palce. – Przecież trudno uwierzyć, że sto mil stąd znajduje się miasto. Trudno uwierzyć, że jeszcze wczoraj byłem w Nowym Jorku.

– A ja nawet cię nie spytałam, jak się miewa twoja rodzina: matka i siostra?

– Matka jest zdrowa, a i Sylwia czuje się znacznie lepiej.

– I zamierzają zamieszkać w Nowym Jorku?

– Tak.

W tym momencie otworzyły się drzwi do stajni i wyszedł z nich mężczyzna w wieku około czterdziestu pięciu lat. Zawahał się na ich widok, ale zaraz skierował się w ich stronę pewnym, śmiałym krokiem, gdy się weźmie pod uwagę, że stracił nogę w czasie wojny.

– O! – wykrzyknęła z entuzjazmem Adelina. – Idzie wuj Piers. Polubisz go.

Fitzturgis spojrzał na zbliżającego się z zainteresowaniem, próbując znaleźć jakieś wspólne rysy z jego synem, który mieszkał niedaleko od Fitzturgisa w Irlandii. Nie znalazł jednak żadnego podobieństwa. Maurycy Whiteoak nie mógł bardziej różnić się od swego ojca.

– Wuju – głos Adeliny drżał trochę z emocji – to jest Maitland.

– Witam, panie Fitzturgis – powiedział trochę sztywno Piers, wymieniając z nim uścisk dłoni.

Po krótkiej wymianie zdań Piers wrócił z nimi do stajen. Dwaj chłopcy stajenni przygotowywali konie do snu. Adelina bardzo chciała pokazać Fitzturgisowi swoją klacz Bridget z jej pierwszym źrebięciem, Bridie’s Boy. Konie były razem w boksie. Źrebak, dziedzic urody matki, stał dumnie koło niej. Oboje schylili głowy, by przywitać się z Adeliną, która już była w boksie. Widok Adeliny z klaczą i źrebięciem wywołał uśmiech u Piersa. Zwrócił się do Fitzturgisa:

– Ładne trio.

– Bardzo obiecujące trio – zgodził się Fitzturgis.

– Wejdź – powiedziała Adelina. – Jest tak łagodna i dumna ze swego syna.

Gdy Piers Whiteoak jakiś czas później zatrzymał samochód na podjeździe przed własnym domem, ujrzał swoją żonę sadzącą na klombie flance kwiatów. Usiadła na piętach i oczekująco podniosła na niego ciemne oczy.

– Czy poznałeś go?

– Tak, ale widziałem go tylko przez chwilę przy stajniach. Adelina przyprowadziła go, by zobaczył konie.

– Czy spodobał ci się?

– Wydaje się sympatyczny. Lubi konie, ale nie bardzo zna się na nich.

– Czy mówił coś o Maurycym?

– Tak, ale zrozumiałem, że nie widywali się często.

Zamilkli, co nieraz się zdarzało, gdy rozmowa przeszła na temat najstarszego syna. Minęły prawie dwa lata, kiedy ostatnio go widzieli. W głębi serca Fezant miała za złe mężowi, że był niesprawiedliwy wobec Maurycego. Nigdy nie przebaczyła mu całkowicie, że wysłał chłopca do Irlandii, aby zaspokoić kaprys starego kuzyna, Dermota Courta, choć pobyt tam zaowocował odziedziczeniem przez Maurycego majątku Dermota. Przyszłość Maurycego została w ten sposób rozstrzygnięta. Teraz był zamożnym młodym człowiekiem, który nic nie robił. Jednakże Piers zazdrościł mu bogactwa i ubolewał nad jego bezczynnością.

Fezant przyklepała ziemię wokół ostatnich sadzonek jednorocznych kwiatów.

– Spóźniłam się z ich sadzeniem – stwierdziła. – Ale zawsze spóźniam się ze wszystkim.

– Za dużo bierzesz na siebie – odparł prawie szorstko i podtrzymując ją za ramiona, podniósł z ziemi. Schylił głowę i pocałował żonę.

– Jeśli Adelinie i jej Irlandczykowi tak się dobrze ułoży, jak nam, nie będzie powodu do zmartwienia – powiedział.

Wygodnie wsparła się na jego ramieniu, nie pomna niczego poza swoją miłością do niego.

Te miłosne poczynania wprowadziły w zakłopotanie ich najmłodszego syna Filipa, który wracając z całodziennego łowienia ryb, chrząknął głośno zapowiadając swoje przybycie.

– Cześć mamo i tato? – zawołał. – Czy jesteście zbyt zajęci, aby zobaczyć, co złapałem?

Rodzice odsunęli się od siebie i poszli w jego stronę. Pokazał im złowionego połyskliwego pstrąga rzecznego.

Filip miał siedemnaście lat. Zawsze był przystojnym chłopcem, ale ostatnio przejrzysta, jasna cera, lśniące włosy, błękitne oczy za ciężkimi powiekami, doskonałość rysów wzmacniały jeszcze wrażenie. Patrząc na niego, Piers myślał, zgodnie z tym, co mówiła Fezant, że Filip był jego podobizną z czasów młodości, ale w rzeczywistości chłopiec znacznie bardziej przypominał swego pradziadka, kapitana Filipa Whiteoaka.

– Wstąpiłem do Jalny – powiedział Filip – i zostawiłem parę pstrągów na śniadanie dla wuja Renny’ego.

– W porządku – zgodził się Piers, ale powiedział to bez przekonania. Przywiązanie Filipa do Renny’ego dość go irytowało.

Fezant spoglądała na syna serdecznie, jak na wszystkich swoich mężczyzn.

– Czy poznałeś Irlandczyka Adeliny?

– Nie, ale zaproszono nas wszystkich na wieczór, aby mu się przyjrzeć.

– Dobry Panie Boże! – Z głębi domu zabrzmiał donośny głos. – Zebranie klanu, by powitać oblubieńca pięknej córki! Co przywozi w darze? Czy sześć łbów chudych krów ze wzgórz Kerry, czy może pomiot zagłodzonych świń?

Teraz pokazał się właściciel głosu, a był szczególnie sympatyczny. Był drugim synem, o trzy lata starszym od Filipa. Na chrzcie otrzymał imię Finch, ponieważ jednak imię to należało do innego członka rodziny, nazywano go, nie wiadomo dlaczego, Nooky, później jeszcze krócej – Nook. Studiował malarstwo i już wystawił kilka obrazów na mniejszych wystawach.

Był ulubionym synem Piersa, który przebaczał Nookowi to, co wydawałoby się niewybaczalne u Maurycego. Lubił obrazy chłopca. Jakiś czas temu pozwolił mu przekształcić dawną wozownię na pracownię malarską. Z tolerancją przyjmował umazaną farbami bluzę roboczą, którą nosił teraz Nook. Ale przecież musieli zaprzestać nazywać go tym zdrobniałym, dziecinnym imieniem. Powinien mieć poważne imię do podpisywania swoich obrazów. A gdyby tak jego prawdziwe imię „Finch”? Ale to imię było związane z wujem, z racji którego tak go nazwano. Finch Whiteoak był pianistą wirtuozem. Był znany na tym kontynencie i w świecie. Byłoby mylące mieć dwóch Finchów Whiteoaków w świecie sztuki. Ale co jemu ma przypaść? Dostał tylko jedno chrzestne imię. Jedno chrzestne imię! Gdy z miną wymówki zwrócił na to uwagę rodzicom, nagle wpadł mu pomysł do głowy.

– Wiem już – wykrzyknął – nazwę siebie Christian! – I dodał: – Za waszą zgodą, oczywiście.

Choć bowiem Nook zawsze robił, co chciał, ale odbywało się to tak grzecznie, że rodzicom się zdawało, że był najbardziej obowiązkowym i rozważnym z ich dzieci.

Piers zrobił więc tylko uwagę:

– Dość dziwne imię dla Whiteoaka.

– Nie bardziej dziwne niż Finch.

– Może popełniłem błąd, nazywając cię imieniem mego brata – powiedział Piers – ale wówczas wydawało się, że to był dobry pomysł. Po pierwsze okazało się, że Finch dostał w spadku duże pieniądze.

– To usprawiedliwia w dużym stopniu decyzję. Jaki był drugi powód?

– Widzisz, on był i jest przyzwoitym facetem.

– Ta przyczyna najbardziej mi odpowiada – zgodził się Nook. – Zawsze podziwiałem wuja Fincha, ale nie uważam, bym miał powód do wdzięczności, gdybym pod jego imieniem próbował wyróżnić się w świecie.

– W każdym razie nie zanosi się, by uczynił cię swoim dziedzicem teraz, kiedy ma własnego syna.

– Mimo wszystko mógłby zrobić więcej dla Nooka, jeśli Nook nie przybrałby innego imienia.

– Z drugiej strony to mogłoby skłonić go do wynagrodzenia mi materialnie za zmianę imienia.

– Nie przyniesiesz wstydu imieniu, malując dobre obrazy – wtrąciła Fezant.

– Czy są jakieś sprzeciwy do imienia Christian?

– Za bardzo przypomina purytańską _Wędrówkę pielgrzyma_ Bunyana – zauważył Piers.

– Są jeszcze królowie Danii – powiedziała jego żona, przedkładając królów nad pielgrzymów. – Sądzę, że z czasem się przyzwyczaję.

– Czy zgadzasz się, tato? – Nook nie wystąpiłby otwarcie przeciw opozycji rodziny. – Czy myślisz, że sprzeciwi się wuj Renny?

Piers natychmiast zareagował szorstko:

– Decyzja nie należy do niego.

– Ale nie zaszkodziłoby spytać go – oświadczyła Fezant.

– Całkiem mi to odpowiada. To znaczy nie mam nic przeciw nazywaniu cię Christian. To imię powinno nieźle zastąpić Nook.

– A w domu możemy przecież nazywać cię Nooky. – Fezant objęła ramieniem chłopca i przytuliła go.

To działo się przed paroma miesiącami. Obecnie imię Christian ściśle wiązało się z Nookiem poza domem rodzinnym, a w rodzinie przestało być tematem żartów. Samemu Christianowi nie przeszkadzały żarty. Natomiast nie znosił gniewu i braku uprzejmości w rozmowach. Natychmiast odpowiadał tym samym, ale zaraz żałował i głośno przepraszał.

Bluza do malowania, którą teraz miał na sobie, podkreślała jego nadzwyczaj prostą postawę i szczupłość. W jasnej twarzy błyszczały ciemne oczy.

– Musimy okazać sympatię temu Maitlandowi Fitzturgisowi – powiedziała Fezant. – Jego przyjazd ma wielkie znaczenie dla Adeliny.

– Tylko przyjazd? – powtórzył Filip. – Myślałem, że przyjechał, aby zostać tutaj.

– Jako mąż Adeliny? – spytała Fezant.

– Tak myślę.

– Ludzie nie pobierają się tak pochopnie.

– Ty i tata uciekliście, by się pobrać.

– Przemyśleliśmy to dokładnie – Piers się zaśmiał. – To nie było pochopne.

– Adelina korespondowała z nim przez dwa lata. Dlaczego nie przyjechał wcześniej? – spytał Filip.

– Musiał uregulować swoje sprawy. Znaleźć kupca na swój majątek.

– Czy nie mówił, że Maurycy przyjedzie wkrótce? – spytał Christian.

– Tak – odpowiedział Piers. – Ma nadzieję przyjechać w lecie.

W tej rodzinie było trzech synów i jakby po dłuższym namyśle, po wojnie, urodziła się córeczka Mary. Przybiegła teraz do nich z beztroskim wdziękiem pięcioletniej dziewczynki. Ale na jej twarzy były ślady płaczu. Wracała ze swojej prywatnej kryjówki, gdzie wylała parę gorzkich łez. Spojrzała rozrzewniająco na zgromadzonych, jakby szukając wśród nich kogoś szczególnie życzliwego. Piers podniósł ją do góry i przycisnął jej różową twarzyczkę do swego policzka.

– Kogo kochasz najwięcej? – zapytał.

– Wuja Renny’ego – odpowiedziała stanowczo z nagłym uśmiechem.

– To mi się podoba, biorąc pod uwagę, co dla ciebie robię.

Postawił ją na ziemi i trzymając za rękę zaprowadził do domu. Podskakując wesoło koło niego, Mary powtarzała śpiewnym głosikiem:

– Kocham wuja Renny’ego… najwięcej… najwięcej…

– Fezant, czas dać temu dziecku podwieczorek i położyć ją do łóżka! – krzyknął Piers przez ramię.

Nook wrócił do pracowni, jego schronienia, miejsca, gdzie czuł się najszczęśliwszy. Stanął przed niedokończonym obrazem na sztalugach – szkic chmury nad polem w lecie. Patrzył na obraz, będąc myślami daleko. Nie widział go dokładnie, gdyż zasłaniała go żywa twarz Adeliny. Odczuł coś w rodzaju złości do niej za to, że sprowadziła tutaj Irlandczyka. Akurat wtedy, gdy oczekiwano przyjazdu Maurycego. Maurycy zwierzył się kiedyś Nookowi, że kocha Adelinę. Wydawało mu się okropne, że Fitzturgis po dwóch latach, jak Nook uważał, niezdecydowania przyjechał i miał zabrać im Adelinę. A czy będzie z niego pożytek w Jalnie?

– Chciałbym to wiedzieć – powiedział głośno zeskrobując paletę.

– Co chciałbyś wiedzieć? – Pytanie padło za jego plecami.

Odwrócił się i zobaczył swoją kuzynkę Patience, która wstąpiła tu, jak jej się często zdarzało, w drodze do domu po pracy w Jalnie.

– Myślałem o Maitlandzie Fitzturgisie. Czy będzie pożyteczny w Jalnie?

– Wyobrażam sobie, że na pewno – dla Adeliny.

– Nie może przecież przyjechać i żyć kosztem wuja Renny’ego. Wystarczy już tego dybania na zasoby Jalny.

Patience roześmiała się wesoło.

– Cóż to za szkaradny sposób przedstawiania nas. – Podeszła bliżej i stanęła przed płótnem. – Piękny obraz. Wprowadza w nastrój spokoju, jakby sprawy codzienne nie miały znaczenia.

Rzucił jej szybkie, zaciekawione spojrzenie.

– To ty, Patience, sprawiasz wrażenie takiego spokoju. Któregoś dnia, gdy będę lepszym malarzem, namaluję cię. Będziesz dobrym modelem w tym kombinezonie, z krótkimi ciemnymi włosami i całkowitym brakiem… – Zawahał się nie chcąc jej urazić.

– Skończ – zachęciła go. – To przyjemne, gdy zwraca się uwagę.

– Dobrze więc. Bez powierzchownej przemądrzałości, sofistyki, jak się to mówi w języku dziennikarskim.

– Nie mam nadziei, że to kiedyś zdobędę – powiedziała drwiącym tonem.

– Podoba ci się to?

– Zazdroszczę tym, którzy to mają.

– Ja uważam, że to jest szkaradne.

– Tak mówisz, ale prawdopodobnie podziwiasz tę cechę, jeśli się z nią spotkasz.

– Podziwiałem Romę, zanim to osiągnęła. Nie był to wielki podziw, ale bardzo podobała mi się jej uroda.

– W zeszłym roku malowałeś ją trzykrotnie.

– Rozejrzyj się, czy znajdziesz tutaj te obrazy.

Patience rozejrzała się trochę niepewnie.

– Nie widzę ich.

– I nikt ich nie zobaczy. Są zlikwidowane.

– Nie rozumiem cię. Prawie wszyscy podziwiają Romę.

– Sądzę, że masz na myśli Normana Greena – powiedział bez ogródek, a jej twarz pokryła się rumieńcem.

Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie słowa, a następnie odezwała się, świadomie używając rzeczowego tonu:

– Muszę już iść. Pewnie będziesz na przyjęciu dziś wieczór.

– Sądzę, że tak.

– Do widzenia, Christianie.

– Do widzenia, Patience. Pozdrowienia dla cioci Meg.

– I dla Romy?

– Oczywiście.

Droga za kościołem była pusta. Cicho było na ścieżce, prowadzącej do jej domu, gdy minęła brązową furtkę z łoziny w żywopłocie. Drzwi frontowe otworzyły się i ukazała się w nich Meg.

– Wróciłaś, skarbie – przywitała ją ciepłym głosem.

Matka i córka się ucałowały.

– Czy dzisiaj wszystko poszło dobrze, Patience?

Meg przyglądała się twarzy córki z troską. Nie bardzo lubiła młodego Greena, ale cierpiała, że zabrano go Patience. Wiedziała, że Patience chciała poświęcić resztę życia na uszczęśliwienie Greena. Jeśli nawet uważała, że przedmiot uczucia córki nie był jej wart, to nigdy tego nie okazała. W tym przypadku Meg wykazała więcej taktu, niż kiedykolwiek jej się to zdarzyło. Mieszkała w domu z córką i bratanicą podczas kryzysu, który mógł tak się skończyć, że przestałyby rozmawiać z sobą, a mógł nawet doprowadzić do otwartego antagonizmu. Ale Meg zachowała wobec obu dziewcząt postawę łagodnej serdeczności. Patience była dzieckiem z jej krwi i kości, własnym dzieckiem. Ale Romę darzyła też serdecznym uczuciem. Roma była dzieckiem jej zmarłego brata Edena. Eden był poetą. Eden był – jak to nazywała Meg – „szalony”, ale czule go kochała i pielęgnowała w czasie jego ostatniej choroby. Obecnie Meg uważała siebie za biedną wdowę odpowiedzialną za losy tych dwóch młodych istot.

W chwilę potem gdy matka z córką weszły, trzymając się za ręce, do domu, na ocienionej drzewami drodze ukazał się sportowy samochód, który zatrzymał się przed bramą.

– To Roma z nim – odezwała się Meg.

Patience skierowała się ku schodom.

– Muszę doprowadzić się do porządku. O której godzinie będą nas oczekiwać w Jalnie?

– Wkrótce po kolacji. Włóż na siebie coś ładnego, Patience. Muszę coś powiedzieć Romie. Norman nie wysiada z samochodu.

Prawie nie słysząc, co do niej mówi matka, Patience wolno poszła na górę. Skręciła do swego pokoju w chwili, gdy Roma znalazła się na górnym podeście. Roma wesoło krzyknęła jej „cześć”, ale nie zajrzała do pokoju kuzynki, przechodząc koło jej drzwi. Patience słyszała odgłos otwierania i zamykania szuflad, lejącej się wody w łazience i szybkie zbiegnięcie po schodach. Dopiero wtedy, gdy usłyszała pośpieszne kroki w stronę bramy, przerwała ciche oczekiwanie. Teraz weszła powoli przez szeroko otwarte drzwi do pokoju Romy. Panował tam zwykły nieporządek – buty, pończochy ciśnięte na podłogę, na łóżku rozrzucona bielizna, szczotka do włosów i blok do pisania. Toaletka była zawalona tyloma drobiazgami, że Patience zastanawiała się, jak można było tam coś znaleźć. Ale Roma znalazła, co chciała, i wyszła z pokoju, promieniejąc nieskazitelną elegancją wyglądu, której Patience nigdy nie osiągała. Teraz skrzywiła wargi z niechęcią i wolno wróciła do swego pokoju, gdzie trzymała wszystkie swoje rzeczy prawie w idealnym porządku. Obojętnie spojrzała na swoje odbicie w lustrze.

Nic dziwnego, że Norman wybrał Romę, pomyślała.

Meg była w hallu, gdy Roma zbiegła ze schodów. Tylko dotknęła policzka ciotki lekkim muśnięciem, mówiąc:

– Ciociu Meg, zapomniałam powiedzieć, że nie będę na kolacji. Jedziemy z Normanem na przyjęcie do jego przyjaciela w Mistwell.

Meg wyciągnęła do Romy rękę, jak gdyby chciała przyciągnąć ją do siebie, ale bratanicy już nie było. Biegła ścieżką do samochodu, przy którym czekał na nią Norman.

– Jesteśmy zaproszeni na wieczór do Jalny na spotkanie z przyjacielem Adeliny z Irlandii. Sądzę, że powinnaś tam być – zawołała z drzwi Meg.

Roma porozumiała się z Normanem i zaraz odkrzyknęła:

– W porządku, ciociu Meg. Będę. Do widzenia. Samochód szybko ruszył drogą. Głowa kierowcy z polakierowaną fryzurą schyliła się nad Romą. Meg westchnęła głęboko i wolno zaczęła wchodzić po schodach. Ale przybyła na piętro jeszcze w porę, by zobaczyć, że Patience spogląda przez okno na znikający samochód. Obie dziewczyny myślały tylko o tym młodym człowieku, a on – jak słusznie myślała Meg – nie był wcale taki odpowiedni. Meg uważała, że to bardzo przykre, iż taki obrót rzeczy miał rozdzielić trzy istoty mieszkające pod jednym dachem. Pragnęła kochać i być kochana. Teraz podeszła do Patience i objęła ją ramieniem. To była pieszczota prosto z serca.

Patience odpowiedziała uściskiem, który był nieomal szorstki, i przyrzekła włożyć swoją najlepszą sukienkę na wieczór.

– To ważne zdarzenie – powiedziała Meg. – Coś, czego oczekiwaliśmy od czasu powrotu Adeliny z Irlandii. Maitland Fitzturgis musi być ujmującym młodym człowiekiem, jeśli oczarował Adelinę przy pierwszym spotkaniu i utrzymał jej zainteresowanie od tamtej pory. Wyjdzie za niego. To będzie pierwsze małżeństwo spośród wszystkich młodych kuzynów i oczywiście będziesz pierwszą druhną, Roma będzie młodszą druhną, a mała Mary będzie niosła kwiaty. Jakaż to będzie miła uroczystość. Wiesz, że nie mieliśmy ładnych ślubów w naszym kościele. Mój odbył się skromnie. Obecna była tylko rodzina. Renny i Finch wzięli ślub w Anglii. Piers uciekł z narzeczoną. Jeśli chodzi o Edena, to im mniej się mówi o jego związkach z kobietami, tym lepiej. Ale on był poetą, i bez względu na to, co mówi Piers, nie można spodziewać się po poetach zachowania, jakiego się oczekuje od zwykłych ludzi.POWITANIE FITZTURGISA

Mikołaj postanowił zejść tego wieczoru na dół.

– Nie chcę, by mi przedstawiano narzeczonego Adeliny w łóżku jak inwalidzie. Bądź co bądź mam tylko dziewięćdziesiąt osiem lat. Moja matka wstawała i poruszała się jeszcze w wieku stu lat. Na Boga, nie schodziłem na dół od miesiąca. Zejdę dziś wieczór.

– Dobrze – zgodził się Renny. – Czy zejdziesz wuju na kolację, czy tylko na chwilę?

– Oczywiście na kolację. Czy zechcesz uprzejmie wyłożyć moje ubranie i być w pobliżu, by pomóc mi zejść, gdy będę gotowy.

– Naturalnie, wuju Mikołaju.

W odpowiednim czasie Renny pomógł mu się ubrać. Już przedtem ogolił go i doprowadził do porządku włosy. Mikołaj po ubraniu się musiał trochę odpocząć. Renny przyglądał mu się z mieszaniną podziwu i smutku. Czas obszedł się z nim inaczej niż z jego matką. Jej dodał surowości w rysach, pozwolił wyrosnąć włosom na brodzie, uczynił głos szorstkim. Stworzył wrażenie, że była butna i zadzierżysta, jak gdyby sam jej wizerunek miał być wyzwaniem dla śmierci. Jego zaś rysy były teraz delikatne jak kamea. Czasami jednak zadziwiająco przypominał dawnego Mikołaja i tak właśnie było tego wieczoru.

– Teraz – odezwał się ciągle jeszcze doniosłym głosem – zejdźmy na dół. Dźwignij mnie, Renny. Na Boga, ależ moja noga jest sztywna.

Podpierany silnym ramieniem bratanka, obejmującego go w pasie, pokuśtykał do schodów. Od wielu lat cierpiał na podagrę. Alina z niepokojem śledziła schodzenie na dół dwóch mężczyzn. Głowa jednego, koloru stali, do tej pory nie osiwiała, widok drugiej, ze strzechą ciemnorudych włosów, zawsze porywał ją uczuciowo. Archer, który zjawił się nie wiadomo skąd, myślał tylko o tym, czy też Renny’emu uda się sprowadzić staruszka bez pomocy. W jego młodzieńczych myślach nie było miejsca na podziw, smutek, żadnego cofania się w przeszłość.

Już znaleźli się w hallu i zmierzali w stronę salonu.

– Dziwne – odezwał się Archer do Aliny – jak bardzo starzy albo bardzo młodzi ludzie zawsze pragną zrobić coś, czego nie powinni.

– A więc już stałeś się badaczem natury ludzkiej. – Uśmiechnęła się.

– Mam tyle okazji tutaj.

– Nie powinieneś jednak być tak krytyczny.

– To tylko potwierdza to, co powiedziałem. Chcę robić to, czego nie powinienem w moim wieku.

– A czyż tak nie jest ze wszystkimi? – Alina westchnęła.

– Mnie się wydaje, że gdy się nie jest ani bardzo młodym, ani bardzo starym, to cały problem sprowadza się do tego, że nie chce nam się robić tego, co powinniśmy.

– Za bardzo komplikujesz sprawy, Archer.

– W ten sposób są bardziej interesujące.

Odsłonił roletę w oknie na podeście i spojrzał.

– Jest Adelina i jej chłopak. Zatrzymuje go, by nie przeszkadzać wujowi Mikołajowi usadowić się w krześle. Coś mi się zdaje, że tych dwoje nie wygląda dobrze razem.

Alina także spojjrzała.

– Ja natomiast myślę, że wyglądają razem bardzo dobrze. Do tego wyglądają na szczęśliwych.

– Zastanawiam się, co to za uczucie.

– Cóż to za pytanie, Archer!

– Szczęście zdaje się takie pozytywne. Sądzę, że wkrótce musi stać się nudne.

Renny przeszedł przez hall, niosąc whisky z wodą dla Mikołaja. Pomachał ręką do stojących na podeście.

– Ma się świetnie. Niosę mu coś na ożywienie.

W chwilę później Adelina wprowadziła do salonu Fitzturgisa, który został uroczyście przedstawiony Mikołajowi. Mikołaj ciepło uścisnął jego rękę.

– Cieszę się z poznania pana – przywitał go. – Długo czekałem i zacząłem się obawiać, że nie będę miał tej przyjemności.

Fitzturgis schylił się z szacunkiem nad jego ręką, co spodobało się Mikołajowi. Usiadł koło staruszka, a Adelina zajęła miejsce z drugiej strony. Nastąpił moment stosownego milczenia, a w tym czasie Mikołaj przyglądał się gościowi. Wyglądał na dość zadowolonego z tego, co zaobserwował.

– Jak się ma Irlandia? – spytał po chwili.

– Bez większych zmian. Można powiedzieć: rada z poczucia niepowodzeń, za które w całości obwinia Anglię.

– To piękny kraj. Kiedyś często odwiedzałem tam rodzinę matki, ale upłynęły lata, odkąd tam byłem po raz ostatni. Będzie to dla pana wielka zmiana przebywać w Nowym Świecie. Ależ mamy szczęście! Proszę spojrzeć, panie Fitzturgis.

– Maitland, wuju Mikołaju – wtrąciła Adelina. – Na pewno będziesz chciał, abyśmy nazywali cię po imieniu, Mait?

– Z całą pewnością.

– Świetnie, Maitland – zgodził się Mikołaj i pokazał Fitzturgisowi rozłożoną gazetę.

– Zobacz, jacy szczęśliwi są ci ludzie. Ci wszyscy politycy, członkinie klubów, nastolatki. Czy macie nastolatków w Irlandii? Nie ma wśród nich nikogo, kto by się nie uśmiechał. Na tych zdjęciach jedynie u dzieci, które nie nauczyły się jeszcze uśmiechać, widać powagę i poczucie godności.

– Rozumiem – rzekł Fitzturgis. – Ale czy wszyscy ci ludzie są naprawdę szczęśliwi? Czy ich uśmiechy coś oznaczają?

– Przyjmuję to, co widzę – powiedział Mikołaj.

– Archer – wtrąciła Adelina – nigdy się nie uśmiecha.

– Mogę spowodować, aby się uśmiechnął – oświadczył Renny i wyciągnął rękę do syna, który się uchylił.

Rags uderzył w gong. Mikołaj ożywiony po whisky, wstał i opierając się na ramieniu Renny’ego, całkiem energicznie skierował się do jadalni.

Adelina szepnęła Fitzturgisowi:

– Mam nadzieję, że spodobał ci się. Wszyscy uważamy, że jest wspaniałym staruszkiem.

– Niewątpliwie. I jakie nadzwyczajne oczy u mężczyzny w jego wieku; u mężczyzny bez względu na wiek.

– Oto po kim je odziedziczył. – Roześmiała się i wskazała portret swojej prababki, który wisiał nad kredensem.

– A teraz ty jesteś ich dziedziczką – oznajmił Fitzturgis spoglądając na nią swoim szczególnym, żarliwym wzrokiem.

Mikołaj zauważył, że rozmawiają o portrecie. Skłonił się lekko w jego kierunku i powiedział:

– Moja matka, wnuczka hrabiego z Killiekeggan. Obok jest portret mojego ojca w mundurze oficera huzarów.

Fitzturgis zdawał sobie sprawę, że oczy wszystkich skierowały się na niego, bo chcieli zobaczyć, jaki efekt wywarły na nim portrety. Miał wrażenie, jakby chcieli, aby pojął wpływ tych dwojga dawno zmarłych antenatów jeszcze obecnie na całą rodzinę w Jalnie.

– Żałuję, że nie poznałeś mojego brata. Siedział koło mnie przy tym stole. Zmarł, Panie świeć nad jego duszą, przed dwoma laty w lipcu.

Fitzturgis się zachmurzył. Nie mógł w żadnym razie zapomnieć tej śmierci, wezwania do powrotu Adeliny na pogrzeb właśnie wtedy, gdy oni liczyli na cudowne spędzenie czasu w Londynie.

– Pamiętam – stwierdził posępnie.

Renny zmierzył go wzrokiem. Co ten facet ma na myśli?

Mikołaj był rozradowany, że oto jeszcze raz je kolację w jadalni, i to w towarzystwie gościa. Był w nastroju do wspomnień raczej niż do słuchania, co mówią inni. Oczy Adeliny spotkały się przez stół ze wzrokiem Fitzturgisa. Na zewnątrz sprawiali wrażenie, że śledzą rozmowę, ale w sercach zastanawiali się, co im przyniesie przyszłość, jej – walczącej o wzbogacenie dotychczasowego życia, jemu – usiłującemu wyobrazić sobie swój w tym udział.

Na stole postawiono karafkę z burgundem. Lśnieniu wina w kieliszkach odpowiedział błysk w oczach wszystkich, a Archer zacytował:

– _Dum vivimus vivamus_.

– Byłem w Anglii w 1930 roku. Tego roku Wielką Nagrodę zdobył koń irlandzki Shaun Goilin. Jego matka Golden Day była na padoku w Irlandii, a na sąsiednim polu trzymano kilka dwulatków. W nocy kilka tych gałganów przeskoczyło płot i rezultatem tego był Shaun Goilin. Nikt nie wiedział, który z dwulatków był jego ojcem, ale zakończenie wybryku okazało się szczęśliwe.

– _Qui capit_… – zaczął Archer, ale Adelina przerwała mu.

– Na litość boską, nie popisuj się bez przerwy – strofowała brata głośnym szeptem.

Spojrzał na nią lodowato, a Fitzturgis zaczął się zastanawiać, czy nie będzie żywił niechęci do przyszłego szwagra.

– Życie można zrozumieć, patrząc wstecz – oznajmił Mikołaj. – Dopiero teraz widzę wyraźnie wszystkie błędy, które popełniłem, a których można było uniknąć.

– Nie uważam, abyś popełnił dużo błędów, wuju Mikołaju.

Mikołaj westchnął pod opadającymi długimi wąsami, opróżnił swój kieliszek i głośno postawił go na stole.

– Wy, młodzi ludzie, macie życie przed sobą – powiedział – ale mnie niezadługo nie będzie. Nie waham się powiedzieć, że z żalem opuszczę ten świat. Znajduję, że jest bardzo interesujący. Moje małżeństwo jednak się nie udało. – Skierował oczy na Fitzturgisa. – Nie pozwól, aby twoje małżeństwo się nie udało. To dla ciebie nowe doświadczenie. Nie wiesz, co to jest związek małżeński.

Mikołaj zapomniał, że Fitzturgis był rozwiedziony.

– Byłem żonaty – przypomniał Fitzturgis, patrząc na niego.

– Nie! Doprawdy, niech mnie… Nie powinienem zatem tego mówić. No tak. Może to i lepiej, że masz doświadczenie. Nie, żeby moje mi pomogło. Proszę jeszcze trochę burgunda, Renny.

Napełniając kieliszek Renny zrobił uwagę:

– Wszyscy cenimy doświadczenie. We współczesnym świecie nie przywiązuje się wagi do rozwodu.

Spojrzał na żonę, by sprawdzić, czy nie powiedział czegoś niewłaściwego. Patrzyła na Fitzturgisa, współczując mu zażenowania.

Mikołaj, teraz wzmocniony dodatkowym winem, powiedział:

– Przypuszczam, że twoja żona była Irlandką.

– Nie, Angielką.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: