Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sceny z życia martwych. Od balsamistów do egzekutorów, czyli o ludziach, którzy zrobili ze śmierci swoją pracę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Sceny z życia martwych. Od balsamistów do egzekutorów, czyli o ludziach, którzy zrobili ze śmierci swoją pracę - ebook

Co godzinę umiera na świecie średnio 6342 ludzi, co daje około 55,4 miliona zgonów rocznie. Śmierć to naturalne zakończenie życia, tymczasem od dzieciństwa wmawia się nam, że jest ona czymś strasznym. A co, jeśli boimy się jej, ponieważ w gruncie rzeczy nigdy dobrze się jej nie przyjrzeliśmy?

Dziennikarka Hayley Campbell, od dziecka zafascynowana śmiercią, szukała odpowiedzi na to pytanie u tych, dla których jest ona codziennością. Wśród nich są śledczy, balsamiści i były kat, który zakończył życie sześćdziesięciu dwóch osób. Autorka spotkała się też z grabarzem, który osobiście wykopał sobie grób, rozmawiała z rzeźbiarzem masek pośmiertnych, doulą umierania i pracownikiem krematorium.

We wnikliwych i szczerych wywiadach Campbell pyta ludzi, którzy codziennie widzą śmierć, o to, dlaczego wybrali ten rodzaj pracy i czy tego typu doświadczenia zmieniają ich jako osoby. Sceny z życia martwych to doskonałe połączenie reportażu, wspomnień i historii, a jednocześnie fascynujące spojrzenie na psychologię zachodniej śmierci.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67931-12-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Życie jest tra­giczne po pro­stu dla­tego, że zie­mia się obraca, słońce nie­ubła­ga­nie wscho­dzi i zacho­dzi, a pew­nego dnia – dla każ­dego z nas – słońce zaj­dzie po raz ostatni. Być może, jedy­nym korze­niem zła, ludz­kiego zła, jest to, że jeste­śmy gotowi poświę­cić całe piękno naszego życia, uwię­zić się w tote­mach, zaka­zach, krzy­żach, ofia­rach krwi, wię­zach, mecze­tach, wyści­gach, armiach, fla­gach, naro­dach, aby zaprze­czyć fak­towi śmierci, aby uciec śmierci – jedy­nej praw­dzie, która jest pewna.

– James Bal­dwin, _Następ­nym razem pożar_¹WPROWADZENIE

Nie rodzisz się ze świa­do­mo­ścią, że umrzesz. Tę nowinę ktoś musi ci prze­ka­zać. Zapy­ta­łam swo­jego tatę, czy to on mi ją prze­ka­zał, ale niczego takiego sobie nie przy­po­mina.

Nie­któ­rzy ludzie zapa­mię­tali, jak im to powie­dziano; potra­fią dokład­nie wska­zać moment, kiedy prze­cięto ich życie na „przed­tem” i „potem”. Są w sta­nie przy­wo­łać z pamięci odgłos towa­rzy­szący ude­rze­niu w okno ptaka, który przed upad­kiem na zie­mię zła­mał sobie kark na szy­bie. Potra­fią opi­sać, jak wyja­śniono im tę sytu­ację, nim zwiot­czałe upie­rzone ciałko zostało zabrane z tarasu i zako­pane w ogro­dzie, a odci­śnięty ślad skrzy­deł pozo­stał widoczny dłu­żej, niż trwał pogrzeb. Moż­liwe też, że śmierć przy­szła do cie­bie pod posta­cią utraty któ­re­goś z dziad­ków albo zło­tej rybki. Może wła­śnie w chwili, gdy jej płe­twy znik­nęły ci z oczu w wirze wypeł­nia­ją­cym muszlę klo­ze­tową, nabra­łeś poję­cia o śmier­tel­no­ści na tyle, na ile wów­czas było to moż­liwe lub potrzebne.

Ja żad­nego takiego momentu nie doświad­czy­łam. Nie pamię­tam czasu, gdy śmierć jesz­cze nie ist­niała. Ona po pro­stu była wszę­dzie i od zawsze.

Mogło się to zacząć od pię­ciu mar­twych kobiet. Przez pierw­sze dzie­więć lat mojego życia mój tata – Eddie Camp­bell, rysow­nik komik­sów – pra­co­wał nad powie­ścią gra­ficzną _Pro­sto z pie­kła_, według sce­na­riu­sza Alana Moore’a². Opo­wiada ona o Kubie Roz­pru­wa­czu i uka­zuje w suro­wej czerni i bieli całą grozę jego bru­tal­no­ści. „Kubuś Roz­pru­wa­czek” tak bar­dzo wpi­sał się w nasze życie, że moja mała sio­strzyczka sia­dała do śnia­da­nia w cylin­drze, a ja, pró­bu­jąc wyjed­nać u taty zgodę na coś, czemu prze­ciwna była mama, wspi­na­łam się na palce, żeby stu­dio­wać rysunki scen zbrodni przy­pięte przez niego do rysow­nicy. Wid­niały na nich wypa­tro­szone kobiety, ich twa­rze i uda odarte ze skóry. Obok rysun­ków znaj­do­wały się nie­re­tu­szo­wane zdję­cia z sek­cji zwłok, a na nich zwiot­czałe piersi i brzu­chy, szwy od szyi po pod­brzu­sze, zaci­śnięte jak na piłce do rugby. Pamię­tam, jak się im przy­glą­da­łam, i nie tyle byłam tym wstrzą­śnięta, co zafa­scy­no­wana. Chcia­łam wie­dzieć, co stało się tym kobie­tom. Chcia­łam obej­rzeć wię­cej zdjęć. Żało­wa­łam, że nie były wyraź­niej­sze. I że nie były kolo­rowe. To, co przed­sta­wiały, odbie­gało od wszyst­kiego, co wie­dzia­łam o życiu, i było nazbyt _inne_, żeby móc prze­ra­żać. Histo­rie tych kobiet były mi – prze­by­wa­ją­cej w tro­pi­kal­nym Bris­bane w Austra­lii – tak samo obce, jak zamglone lon­dyń­skie ulice, na któ­rych żyły. Oglą­da­nie tych samych foto­gra­fii dzi­siaj to inna histo­ria – dostrze­gam na nich prze­moc, walkę i mizo­gi­nię, ode­brane życie – wtedy jed­nak jesz­cze nie dys­po­no­wa­łam języ­kiem emo­cjo­nal­nym umoż­li­wia­ją­cym ogar­nię­cie umy­słem takich potwor­no­ści. Dalece prze­kra­czało to mój poziom poj­mo­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści, ale gdzieś w mojej gło­wie ptak roz­bił się już na szy­bie. Wtedy zaczęło się zbie­ra­nie jego szcząt­ków z ganku i pod­no­sze­nie ich ku świa­tłu.

W wieku sied­miu lat mia­łam już dzien­ni­kar­ską naturę. Wszel­kie prze­my­śle­nia prze­le­wa­łam na papier. Sia­da­łam obok taty przy odwró­co­nym kar­to­no­wym pudle, które nazy­wa­łam swoim biur­kiem, i naśla­do­wa­łam go, two­rząc pisa­kiem kom­pen­dium roz­ma­itych bru­tal­nych spo­so­bów, w jakie może umrzeć istota ludzka; dwa­dzie­ścia cztery strony wypeł­nione sce­nami mor­derstw, które skom­pi­lo­wa­łam z tego, co widzia­łam w fil­mach, w tele­wi­zji, w wia­do­mo­ściach i na biurku taty. Umie­ści­łam w zbio­rze rysunki ludzi pocię­tych macze­tami we śnie, zadźga­nych nożami w lesie pod­czas podróży auto­sto­pem, ugo­to­wa­nych przez cza­row­nice. Byli pogrze­bani żyw­cem bądź wie­szani jako pokarm dla pta­ków. Zna­lazł się też rysu­nek czaszki dopeł­niony wyja­śnie­niem: „Jeżeli ktoś odrą­bie ci głowę, a potem skóra zgnije, to tak wła­śnie będziesz wyglą­dać”. Mój tata na potrzeby stwo­rze­nia jed­nej ze scen w komik­sie kupił u rzeź­nika nerkę i poło­żył ją w salo­nie, na chu­s­teczce do nosa, żeby móc ją nama­lo­wać. Ze względu na skwar szybko gniła, a ja, sie­dząc obok taty, ryso­wa­łam ten sam obraz, tyle że uczci­wiej: mój uwzględ­nił chmarę much. Tata wszyst­kie moje rysunki trzy­mał w segre­ga­to­rze i z dumą poka­zy­wał zaszo­ko­wa­nym gościom.

Śmierć czy­hała też poza domem. Miesz­ka­li­śmy przy ruchli­wej ulicy, na któ­rej koty żyły krótko i koń­czyły zesztyw­niałe w rynsz­toku; pod­no­si­li­śmy je za ogon, trzy­ma­jąc jak patel­nie, i grze­ba­li­śmy o świ­cie, urzą­dza­jąc zwie­rza­kom, zna­nym nam oraz niezna­nym, ciche i skromne cere­mo­nie pogrze­bowe. Droga do szkoły czę­sto się wydłu­żała przez to, że jakiś ptak, zwy­kle sroka, padł i się roz­kła­dał. W chłod­niej­szym kli­ma­cie nie byłoby o tym mowy, ale w dotkli­wej austra­lij­skiej spie­ko­cie roz­kład nastę­po­wał tak szybko, że nie­kiedy jeden ptak wystar­czał, by ulicą nie dało się przejść. Dyrek­tor naszej szkoły suge­ro­wał omi­ja­nie takich tras, dopóki woń śmierci nie zelżeje. Ja jed­nak zawsze szłam tą zaka­zaną drogą, w nadziei, że napo­tkam cuch­ną­cego ptaka i będę mogła spoj­rzeć mu w oczy.

Sceny śmierci stały się dla mnie czymś swoj­skim. Zada­nia domowe czę­sto pisa­łam na odwro­cie kse­ro­ko­pii rysunku wyko­na­nego przez tatę, kartce bez­myśl­nie zabra­nej ze stosu odrzu­co­nych prac.

– To mar­twa pro­sty­tutka – wyja­śni­łam nauczy­cielce, gdy ta bez słowa pod­nio­sła do góry obra­zek z ohydną plamą krwi i czar­nej posoki. – To tylko rysunki.

Śmierć wyda­wała mi się po pro­stu czymś, co się zda­rza, i to nawet czę­sto. Mimo to mówiono mi o niej tak, jakby była czymś złym, tajem­nicą, na któ­rej naru­sze­niu mnie przy­ła­pano. „To nie­sto­sowne”, mówiła nauczy­cielka, tele­fo­nu­jąc do moich rodzi­ców.

Cho­dzi­łam do kato­lic­kiej szkoły. Nasz kape­lan, ksiądz Power – mru­kliwy Irland­czyk, który wyda­wał mi się nie­moż­li­wie stary, ale widy­wa­li­śmy go, jak w swych księ­żych sza­tach, pod­ska­ku­jąc, ugniata zawar­tość pojem­nika na śmieci, by dało się upchnąć ich wię­cej, zanim przy­jadą śmie­cia­rze – sadzał nas raz w tygo­dniu w pierw­szych ławach kościoła, by szcze­rze poroz­ma­wiać. Wycią­gał krze­sło i sia­dał na nim bli­sko ołta­rza, by nawią­zu­jąc do góru­ją­cych nad nami witraży, snuć opo­wie­ści o Jezu­sie wlo­ką­cym swój krzyż w miej­sce, gdzie miał na nim umrzeć. Któ­re­goś popo­łu­dnia ksiądz Power wska­zał na czer­woną lampkę na lewo od ołta­rza i powie­dział, że kiedy ona świeci, ozna­cza to, że jest tutaj Bóg – bo zasi­lana jest przez Niego. Przyj­rza­łam się tej czer­wo­nej żarówce, jarzą­cej się w zdo­bio­nej mosięż­nej klatce, i zapy­ta­łam, po co w takim razie – skoro zasila ją Bóg – kabel wycho­dzący ze ściany i bie­gnący wzdłuż łań­cu­cha, na któ­rym jest zawie­szona. Nastała chwila ciszy, roz­le­gło się chrząk­nię­cie, a wresz­cie ksiądz odparł: „Żad­nych wię­cej pytań”, po czym zmie­nił temat i na wieki wie­ków uznał, że jestem pro­ble­mem przez duże P, wyma­ga­ją­cym wezwa­nia rodzi­ców (jed­nego dum­nego, dru­giego zaże­no­wa­nego) i pozba­wie­nia mnie udziału w tej czę­ści mszy, w któ­rej role odgry­wają chleb i wino.

Mnie nato­miast zanie­po­ko­iło to, że z urzą­dze­nia elek­trycz­nego usi­ło­wał uczy­nić coś cza­ro­dziej­skiego i nad­na­tu­ral­nego, i od tam­tej pory z nie­uf­no­ścią pod­cho­dzi­łam do zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wa­nej reli­gii. Jawiła mi się jako unik, pana­ceum, łgar­stwo miłe dla ucha. Niebo zda­wało mi się tro­chę zbyt łatwo dostępne, niczym wyjazd na waka­cyjny obóz w nagrodę za dobre spra­wo­wa­nie. Mia­łam przed sobą jesz­cze jakieś dzie­sięć lat kato­lic­kiej szkoły, a już zapa­lała mi się czer­wona lampka, ostrze­ga­jąca przed wszyst­kim, co reli­gia ser­wo­wała w odpo­wie­dzi na ważne pyta­nia.

Pierw­szą znaną mi zmarłą była moja kole­żanka Har­riet, która uto­nęła w wieku dwu­na­stu lat, gdy rato­wała swo­jego psa z wez­bra­nego potoku. Pra­wie nic nie pamię­tam z pogrzebu ani z mowy, ani też nie pamię­tam tego, jacy nauczy­ciele przy­szli i czy któ­ryś z nich pła­kał. Nie przy­po­mi­nam sobie, gdzie sie­działa Belle, ura­to­wana czarna labra­dorka, i czy nie pozo­sta­wiono jej w domu. Pamię­tam jedy­nie, że sie­działam w ławce, wpa­trzona w zamkniętą białą trumnę, i pra­gnę­łam poznać jej zawar­tość. Każdy magik wie o tym, że umiesz­cze­nie zamknię­tej skrzyni przed grupą ludzi to prze­pis na budo­wa­nie napię­cia. Nie mogłam prze­stać się gapić. Tam, zale­d­wie kilka metrów dalej, leżała moja kole­żanka, ale ukryta przede mną. To mnie fru­stro­wało. Trudno było mi też pojąć, że ktoś ist­nieje, a potem już nie, skoro nie potwier­dzało tego nic nama­cal­nego. Chcia­łam ją zoba­czyć. Bra­ko­wało mi nie tylko kole­żanki, lecz także cze­goś jesz­cze, zupeł­nie tak, jakby coś mi ode­brano. Brak moż­li­wo­ści zoba­cze­nia jej i poję­cia tego wszyst­kiego oka­zał się barierą, która unie­moż­li­wiała mi opła­ki­wa­nie straty. Czy moja kole­żanka wciąż wyglą­dała jak ona, czy się zmie­niła? Czy cuch­nęła jak sroki?

Nie bałam się śmierci. Byłam nią zauro­czona. Chcia­łam wie­dzieć, co się dzieje z kotami po tym, jak zako­piemy je w ziemi. Cie­ka­wiło mnie też, dla­czego ptaki śmier­dzą i co spra­wia, że spa­dają z drzew. Mia­łam książki pełne szkie­le­tów – ludz­kich, zwie­rzę­cych, dino­zau­rów – i uci­ska­jąc sobie skórę, usi­ło­wa­łam poznać wła­sny. W domu na swoje pyta­nia otrzy­my­wa­łam odpo­wie­dzi nie­po­radne, ale szczere. Chwa­lono mnie za rysunki i poka­zy­wano na przy­kła­dzie kolej­nych kotów, któ­rych widok roz­dzie­rał mi serce, że to, co nie­uchronne, cza­sem bywa paskudne, a kiedy indziej nie. W szkole mówiono mi, żebym stro­niła od takich wido­ków – pta­ków, rysun­ków taty i zmar­łej kole­żanki – a w zamian na lek­cjach i w kościele przed­sta­wiano mi inne obrazy śmierci: takie, które miały mnie prze­ko­nać, że jest ona sta­nem przej­ścio­wym. Dla mnie wię­cej prawdy nio­sły zdję­cia ofiar Kuby Roz­pru­wa­cza. Nikt nie zapo­wia­dał ich powrotu do żywych, w szkole zaś uczono mnie, że Jezus zmar­twych­wstał i wróci ponow­nie. Wtła­czano mnie w gotowe ramy kon­cep­cyjne, mające zastą­pić te, które zaczy­na­łam two­rzyć sama na pod­sta­wie wła­snych doświad­czeń. Poprzez wymi­ja­jące odpo­wie­dzi i reak­cje na coś, co uwa­ża­łam za zwy­kłe fakty, uczono mnie, że śmierć sta­nowi tabu, a zara­zem ma budzić lęk.

A śmierć ota­cza nas zewsząd. Jest obecna w ser­wi­sach infor­ma­cyj­nych, powie­ściach i grach wideo – także w komik­sach o super­bo­ha­te­rach, gdzie czyjś kaprys może w mie­siąc wskrze­sić tabun ludzi. Można się na nią natknąć w pod­ca­stach kry­mi­nal­nych zale­wa­ją­cych inter­net, w dzie­cin­nych rymo­wan­kach, muze­ach, fil­mach, w któ­rych ofiarą mordu padają piękne kobiety. Tyle że prze­kaz jest cen­zu­ro­wany, ściętą głowę dzien­ni­ka­rza zakry­wają pik­sele, a słowa sta­rych pio­se­nek łago­dzi się dla dobra współ­cze­snej mło­dzieży. Sły­szymy o ludziach giną­cych w poża­rach domów, o samo­lo­tach toną­cych w morzu, o kie­row­cach cię­ża­ró­wek wjeż­dża­ją­cych w pie­szych, ale trudno to wszystko ogar­nąć. To, co rze­czy­wi­ste, mie­sza się z wyobra­że­niami i zlewa się w szum tła. Śmierć jest wszech­obecna, ale tuszuje się ją bądź prze­obraża w fik­cję. Ciała zni­kają, zupeł­nie jak w grach wideo.

Tyle tylko że z tymi zwło­kami coś się jed­nak dzieje. Gdy sie­dzia­łam w kościele, wpa­trzona w białą trumnę z moją kole­żanką w środku, wie­dzia­łam, że jacyś ludzie wycią­gnęli ją z wody, wytarli do sucha, przy­nie­śli tutaj; ludzie, któ­rzy zadbali o nią tam, gdzie my nie mogli­śmy.

Co godzinę umiera na świe­cie śred­nio 6324 ludzi, co ozna­cza 151 776 osób dzien­nie albo około 55,4 miliona rocz­nie³. To wię­cej, niż gdyby co pół roku zni­kała z powierzchni naszego globu cała popu­la­cja Austra­lii. W świe­cie zachod­nim po więk­szo­ści tych zgo­nów nastę­puje powia­do­mie­nie tele­fo­niczne. Ktoś z wóz­kiem do prze­wozu zwłok zabiera ciało i trans­por­tuje je do kost­nicy. W razie potrzeby wezwany zostaje ktoś jesz­cze, żeby posprzą­tać miej­sce, gdzie leżało ciało, roz­kła­da­jąc się w ciszy, dopóki sąsie­dzi nie zaczęli się uskar­żać, i pozo­sta­wiło po sobie wyżarty w mate­racu zarys syl­wetki jak pół­płynna ofiara z Pom­pe­jów. Jeżeli zmarły nie miał rodziny, jesz­cze komuś innemu płaci się za to, żeby uprząt­nął z miesz­ka­nia wszystko, co dotąd słu­żyło tam­temu samot­nemu życiu: buty, zapre­nu­me­ro­wane gazety zale­ga­jące na wycie­raczce, sterty nie­prze­czy­ta­nych ksią­żek, żyw­ność, która w lodówce prze­żyła nabywcę, rze­czy, które tra­fią na wyprze­daż, i te, które wylą­dują w śmiet­niku. W zakła­dzie pogrze­bo­wym bal­sa­mi­sta postara się może, żeby zmarły wyglą­dał bar­dziej na śpią­cego niż na mar­twego. Ci ludzie zaj­mują się więc spra­wami, któ­rych widoku, jak nam się zdaje, my byśmy nie znie­śli. Nam świat się wali, a dla nich to codzien­ność.

Więk­szo­ści z nas nic nie łączy z tymi ludźmi, naj­zu­peł­niej zwy­czaj­nymi, tyle że wyko­nu­ją­cymi owe nie­zbędne prace. Trzyma się ich na dystans, owia­nych tajem­nicą, tak jak samą śmierć. W wia­do­mo­ściach sły­szymy o mor­der­stwach, ni­gdy jed­nak o ludziach, któ­rzy przy­szli zeskro­bać krew z dywanu i zmyć ze ścian roz­prysk z tęt­nicy. Prze­jeż­dżamy obok karam­boli, ale nie dowia­du­jemy się o tych, któ­rzy prze­cze­sują pobo­cza auto­strad w poszu­ki­wa­niu szcząt­ków ofiar tych wypad­ków. Kiedy na Twit­te­rze opła­ku­jemy naszych boha­te­rów, nie myślimy o ludziach odci­na­ją­cych ich z kla­mek, na któ­rych się powie­sili. Ci pozo­stają nie­roz­po­znani, nie­znani, o nich się nie mówi.

Śmierć i ludzie zwią­zani z nią zawo­dowo z roku na rok absor­bo­wali mnie coraz bar­dziej, opla­tali niczym sieć. Oni na co dzień mie­rzą się z prawdą, którą ja mogę sobie tylko wyobra­żać. Naj­strasz­niej­szy jest zawsze ten potwór, któ­rego nadej­ście jedy­nie sły­chać w prze­wo­dach wen­ty­la­cyj­nych i nie znamy na jego temat żad­nych kon­kre­tów. Chcia­łam więc się dowie­dzieć, jak wygląda zwy­czajna śmierć czło­wieka – nie pta­ków czy kotów, i nie ta ze zdjęć czy fil­mów.

Jeżeli sam nie jesteś pod tym wzglę­dem podobny do mnie, zapewne kogoś takiego znasz. Kogoś, kto odwie­dza stare, zaro­śnięte cmen­ta­rze i opo­wiada ci o gro­bie kobiety, która sta­nęła zbyt bli­sko ognia i spło­nęła żyw­cem, bo zapa­liła się jej sukienka; kto pró­buje cię cią­gać do muzeów medy­cyny i zachęca do przy­glą­da­nia się zbie­la­łym, wybla­kłym szcząt­kom ludzi od dawna mar­twych, choć zdol­nych wbić w cie­bie wzrok, jeśli znaj­dzie się słój z wła­ści­wym pre­pa­ra­tem. Może zasta­na­wiać to, skąd bie­rze się pociąg do takich rze­czy. Te osoby – niczym Alvy Sin­ger wci­ska­jący Annie Hall egzem­plarz _Zaprze­cza­nia śmierci_ Erne­sta Bec­kera⁴ – zasta­na­wiają się nad tym, jak to jest w ogóle nie ist­nieć. Jestem prze­ko­nana, że zain­te­re­so­wa­nie śmier­cią to nie tylko zami­ło­wa­nie do maka­bry; mocy tej men­tal­nej gra­wi­ta­cji nie da się z niczym porów­nać. Bec­ker widział w śmierci kres, ale też siłę napę­dową świata.

Ludzie szu­ka­jący odpo­wie­dzi znaj­dują je w kościo­łach, gabi­ne­tach tera­peu­tów, w górach czy na peł­nym morzu. Ja jed­nak jestem dzien­ni­karką, a kiedy praca polega na zada­wa­niu pytań, zaczyna się wie­rzyć – lub mieć nadzieję – że odpo­wie­dzi kryją w sobie inni ludzie. Mia­łam w pla­nie odszu­kać tych, któ­rzy na co dzień pra­cują ze śmier­cią, i popro­sić ich o przed­sta­wie­nie mi tego, co robią i jak. Chcia­łam zba­dać nie tylko mecha­ni­zmy branży, lecz także to, jak na pracę tych ludzi wpływa ich sto­su­nek do śmierci; jak two­rzy pod­wa­liny tego, czym się zaj­mują. Zachod­nia branża usług zwią­za­nych ze śmier­cią jest tak zor­ga­ni­zo­wana, że albo nie możemy, albo nie musimy w tym wszyst­kim uczest­ni­czyć. Ale jeśli prze­rzu­camy na kogoś to brze­mię, dla­tego że dla nas jest zbyt cięż­kie, to jak ci inni sobie z nim radzą? Też prze­cież są ludźmi. Tu nie ma nas i ich. Jeste­śmy jedy­nie my wszy­scy.

Chcia­łam się prze­ko­nać, czy postę­pu­jąc w ten spo­sób, nie wyrze­kamy się jakiejś fun­da­men­tal­nej wie­dzy o czło­wieku. Czy żyjąc w tym sztucz­nie wytwo­rzo­nym sta­nie wypar­cia, na pogra­ni­czu mię­dzy nie­win­no­ścią a igno­ran­cją, pod­sy­camy lęk, który w rze­czy­wi­sto­ści jest zbędny? Czy odtrutką na strach przed śmier­cią może być wie­dza o tym, co dokład­nie się dzieje? Wierny obraz tego, co w związku z nią nastę­puje? Chcia­łam nie­ro­man­tycz­nego, nie­upo­ety­zo­wa­nego, nie­od­ka­żo­nego spoj­rze­nia na śmierć. Pra­gnę­łam nagiej, banal­nej rze­czy­wi­sto­ści – tego, co czeka nas wszyst­kich. Nie­po­trzebne mi były eufe­mi­zmy ani życz­liwi ludzie radzący, by o żało­bie roz­ma­wiać przy her­ba­cie i ciastku. Chcia­łam dotrzeć do korzeni i wyho­do­wać z nich coś wła­snego. „Jak możesz być pewien, że to śmierci się boisz?”, pada pyta­nie w _Bia­łym szu­mie_ Dona DeLillo. „Śmierć jest taka mgli­sta. Nie wia­domo, czym jest, jak się ją odczuwa ani jak wygląda. Może z wiel­kiego uni­wer­sal­nego tematu wyła­nia się tylko twój oso­bi­sty pro­blem”⁵. Chcia­łam skur­czyć śmierć do takich roz­mia­rów, bym mogła ją uchwy­cić, do wiel­ko­ści cze­goś, czemu mogła­bym spro­stać. Pra­gnę­łam spro­wa­dzić ją do roz­mia­rów cze­goś na miarę czło­wieka.

Im wię­cej jed­nak roz­ma­wia­łam z ludźmi, tym czę­ściej pytano mnie: „Co spo­dzie­wasz się zna­leźć w miej­scu, w któ­rym być nie musisz? Po co się na to nara­żać?”.

Fał­szywe poczu­cie bez­pie­czeń­stwa daje wiara, że jako dzien­ni­karz możesz sta­nąć z boku i rela­cjo­no­wać, będąc w każ­dej sytu­acji osobą postronną, pozo­sta­jąc nie­wzru­szo­nym, obo­jęt­nym obser­wa­to­rem. Myśla­łam, że jestem odporna, a nie byłam. Mia­łam rację, że coś mi umyka, ale w swo­jej naiw­no­ści nie zda­wa­łam sobie sprawy, jak głę­boko sięga ten uby­tek, jak bar­dzo nasze podej­ście do śmierci wpływa na naszą codzien­ność – jak dalece hamuje w nas nie tylko moż­li­wość zro­zu­mie­nia, lecz także zdol­ność opła­ki­wa­nia momen­tów, w któ­rych wali nam się świat. Wresz­cie zoba­czy­łam, czym naprawdę jest śmierć, a trans­for­ma­cyj­nej mocy takiego wej­rze­nia nie­mal nie spo­sób wyra­zić. W tym mroku zna­la­złam też coś jesz­cze. Bo tak jak w przy­padku zegar­ków do nur­ko­wa­nia i okle­jo­nych gwiazd­kami sufi­tów w dzie­cię­cych poko­jach trzeba zga­sić świa­tło, aby dostrzec blask.DAR

_kie­row­nik pra­cowni ana­to­mo­pa­to­lo­gii_

W wyzię­bio­nym pokoju koło labo­ra­to­rium na meta­lo­wym stole leżą drobne zwłoki z owi­niętą ręcz­ni­kiem świeżo ogo­loną głową.

– Znam tylko jedną fry­zurę – mówi Terry Regnier, sam z wło­sami schlud­nie przy­strzy­żo­nymi i siwymi, zacze­sa­nymi do tyłu na Elvisa, oraz pasu­ją­cymi do nich bakami i wąsami, które w moim kata­logu tra­fi­łyby do dwóch kate­go­rii, „szo­fer” i „gwiaz­dor porno”. – Włosy nie są przed­mio­tem badań. Poza tym oba­wiam się tego, że ktoś roz­po­zna dawcę. Dzięki gole­niu głowy staje się mniej roz­po­znawalny.

Szczę­kowi zim­nej stali wtó­ruje gra­jące gdzieś radio. Terry sięga za jakieś urzą­dze­nie i naci­ska prze­łącz­nik, czym uśmierca _Sweet Tal­king Woman_ zespołu Elec­tric Light Orche­stra.

Po tym, jak poma­ga­łam ubie­rać nie­bosz­czyka w zakła­dzie pogrze­bo­wym, tygo­dniami cho­dziła mi po gło­wie myśl, jakim mar­no­traw­stwem jest śmierć. Ciało, które poświę­ciło lata na roz­wój, auto­na­prawy, uod­par­nia­nie się, naby­wa­nie wie­dzy o wiru­sach i cho­ro­bach, zostaje po pro­stu spa­lone lub pogrze­bane. Wybór tego, co sta­nie się z twoim cia­łem, zawsze powi­nien nale­żeć do cie­bie, ale widząc przez drzwiczki chłodni tam­tych ludzi z gło­wami na podusz­kach, któ­rzy wszy­scy mieli znik­nąć, poczu­łam, że można zro­bić coś wię­cej. Nie uwa­żam, że nasze poczu­cie war­to­ści życia czy też śmierci powinno odwo­ły­wać się wyłącz­nie do uży­tecz­no­ści, ale ten kon­tekst też ist­nieje i zawsze – nawet w dobie dru­ka­rek 3D i kom­pu­te­ro­wych symu­la­cji – jest na to zapo­trze­bo­wa­nie. Chcia­łam się prze­ko­nać, co dzieje się z cia­łami, które prze­ka­zy­wane są nauce, zamiast wędro­wać pro­sto do grobu lub do kre­ma­to­rium; z tymi, które w takich miej­scach jak kli­nika Mayo w sta­nie Min­ne­sota, gdzie się znaj­du­jemy, zyskują nowe życie. Pra­gnę­łam też dowie­dzieć się, czy ano­ni­mo­wość mro­wia mar­twych twa­rzy jakoś zmie­nia cha­rak­ter pracy osoby zaj­mu­ją­cej się nimi. Czy pozna­nie per­so­na­liów zmar­łego wpływa na to, jak się go trak­tuje, i co w ogóle ozna­cza zaj­mo­wa­nie się kimś takim. Obok zwłok prze­ka­zy­wa­nych do celów medycz­nych nie uświad­czysz torby z tro­pami wio­dą­cymi do ich toż­sa­mo­ści. Nie ma jej też przy nowo przy­by­łej.

Ta zaś jest teraz pod­pięta pod urzą­dze­nie do bal­sa­ma­cji. To czarna gumowa rurka, która znika pod kolej­nym ręcz­ni­kiem, zakry­wa­ją­cym górne par­tie ud, i wpom­po­wuje w układ krą­że­nia mie­szankę alko­holu, gli­ce­ryny (nawil­żacz), fenolu (dla dezyn­fek­cji) i for­ma­liny (kon­ser­want). Płyn zwięk­szy cię­żar ciała o trzy­dzie­ści pro­cent, ina­czej bowiem niż w przy­padku pochówku, kiedy zwłoki powinny móc prze­trwać kilka tygo­dni, to ciało musi być zdatne do użytku około roku, dla­tego sto­suje się lekką nad­wyżkę. Kobieta spra­wia wra­że­nie obrzę­kłej; za sprawą odwod­nie­nia będzie się mie­sią­cami kur­czyć. Pod jej głową cera­miczna misa wypeł­nia się krwią, wypy­chaną z żył przez napór płynu kon­ser­wu­ją­cego. Krew jest ciem­no­czer­wona, pra­wie czarna, czę­ściowo zasty­gnięta w skrzepy. Nie czuję ani zapa­chu krwi, ani tej kobiety, pomiesz­cze­nie pach­nie stalą i for­ma­liną, che­miczną wonią lice­al­nej pra­cowni bio­lo­gicz­nej, zapa­chem, który ogar­nia cię po pod­nie­sie­niu wieczka sło­ika z ropu­chą. Twarz i tułów są zakryte, ale skórę widać na obsy­pa­nych pla­mami wątro­bo­wymi rękach, i jest blada jak śnieg. Kobieta zmarła dziś rano, więc jesz­cze nie zżół­kła, nie zsza­rzała ani nie zzie­le­niała. Za życia usu­nięto jej tylko wore­czek żół­ciowy, ciało nadaje się do użytku.

Prze­cho­dzę na drugą stronę stołu, trą­ca­jąc piłkę do kości. Spod przy­kry­wa­ją­cej kobietę tka­niny wyziera dłoń, paznok­cie pocią­gnięte są jasno­po­ma­rań­czo­wym lakie­rem, tylko ten na palcu ser­decz­nym poły­skuje zło­tem. Terry zwykł zmy­wać lakier, ale prze­stał to robić, gdy usły­szał, jak pewna stu­dentka komen­tuje paznok­cie swo­jego nie­bosz­czyka. Dla niej pola­kie­ro­wane paznok­cie były czymś uczło­wie­cza­ją­cym kawał mar­twego mięsa. Mówiły jej: to jest ktoś, kto żył, umarł i ofia­ro­wał ci ten dar, byś mogła się uczyć. Od tam­tej pory Terry nawet nie tknął bute­leczki ze zmy­wa­czem.

– Tra­fiali do mnie faceci, któ­rym wnuczki malo­wały paznok­cie. Zosta­wiam tak, jak jest.

Kiedy ciało jest zabal­sa­mo­wane, ale jesz­cze przed prze­ka­za­niem go do celów edu­ka­cyj­nych, Terry pozwala, by w takim sta­nie prze­le­żało dwa, trzy mie­siące, co umoż­li­wia che­mi­ka­liom wzmoc­nie­nie tka­nek. Warunki panu­jące w chłodni i czas poma­gają zabić wszel­kie szko­dliwe bak­te­rie; o bez­pie­czeń­stwo dba się rów­nież poprzez odrzu­ca­nie daw­ców zaka­żo­nych na przy­kład wiru­sem HIV, żół­taczką czy pta­sią grypą. Ta dama o zło­tych i poma­rań­czo­wych paznok­ciach jesz­cze przez jakiś czas nie zetknie się ze stu­den­tami. Kiedy do tego doj­dzie, pewne par­tie jej ciała będą roz­mra­żane sto­sow­nie do potrzeb. Jeżeli zaję­cia będą wyma­gać zapo­zna­nia się z dro­gami odde­cho­wymi, odmro­żone zostaną wyłącz­nie głowa i szyja, reszta zaś prze­cho­wy­wana będzie w suchym lodzie. Roz­mra­ża­nie koń­czyn i głowy zaj­muje jeden dzień, a kor­pu­sów, zależ­nie od ich wiel­ko­ści, co naj­mniej trzy.

– Sta­ramy się utrzy­my­wać ciała w moż­li­wie ide­al­nym sta­nie i odmra­żamy je w sam raz na tyle, żeby nada­wały się do uży­cia. W Min­ne­so­cie jest wystar­cza­jąco zimno – chi­cho­cze Terry. – Nie chcemy, żeby tkanki też poza­ma­rzały.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. James Bal­dwin, _Następ­nym razem pożar. Wybór ese­jów_, wybrał, prze­ło­żył i wstę­pem opa­trzył Daniel Pas­sent, Książka i Wie­dza, War­szawa 965.

2. Eddie Camp­bell, Alan Moore, _Pro­sto z pie­kła_, przeł. Michał Cha­ciń­ski, Marek Cie­ślik, timof i cisi wspól­nicy, War­szawa 2014.

3. World Health Orga­ni­sa­tion, _The Top 10 Cau­ses of Death_, 9 grud­nia 020, who.int/news-room/fact-she­ets/detail/the-top-10-cau­ses-of-death.

4. Ernest Bec­ker, _Zaprze­cza­nie śmierci_, przeł. Agnieszka Trąbka, Nomos, Kra­ków 2015.

5. Don DeLillo, _Biały szum_ (cytaty w tłu­ma­cze­niu wła­snym – Jaro­sław Irzy­kow­ski).

6. Hay­ley Camp­bell, _This Guy Had Him­self Dis­sec­ted by His Friends and His Ske­le­ton Put on Public Display_, Buz­z­Feed, 8 czerwca 2015, buz­z­feed.com/hay­ley­camp­bell/why-would-you-put-under­pants-on-a-ske­le­ton.

7. David Lynch, _The Art Life_, reż. Jon Nguyen, Duck Diver Films, 2016, DVD, Thun­der­bird Rele­asing.

8. Denis John­son, _The Lar­gesse of the Sea Maiden_, Jona­than Cape, Lon­don 2018, opo­wia­da­nie _Triumph Over the Grave_, s. 121.

9. David Woj­na­ro­wicz, _Close to the Kni­ves_, Canon­gate, Edin­burgh 2017, s. 119, © David Woj­na­ro­wicz, 1991 (tłu­ma­cze­nie wła­sne).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: