Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ścigani. Jak „dobra zmiana” niszczyła polskie służby specjalne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2020
Ebook
34,99 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Ścigani. Jak „dobra zmiana” niszczyła polskie służby specjalne - ebook

Gen. Krzysztof Bondaryk, szef ABW, działał na szkodę interesu publicznego? Nadużył władzy? Przekroczył uprawnienia i utrudniał postępowanie karne?

Paweł Wojtunik, szef CBA, wcześniej „przykrywkowiec”, podstawiony członek grup przestępczych, w czasie kierowania Centralnym Biurem Antykorupcyjnym sam dopuścił się przestępstwa korupcyjnego? Nie dopełnił obowiązków służbowych?

Gen. Janusz Nosek, szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, działał na rzecz rosyjskiego wywiadu?

Kim są ludzie, którzy w ostatnich latach kierowali najważniejszymi służbami specjalnymi w Polsce? Czy zarzuty wobec nich to czystka polityczna po zmianie władzy? A może to rosyjscy szpiedzy i przestępcy?

O nagonce, złamanych karierach, niszczeniu służb specjalnych przez własne państwo, kulisach swojej pracy i najgłośniejszych sprawach ostatnich lat w szczerej rozmowie z dziennikarzem śledczym Robertem Zielińskim mówią byli szefowie ABW, CBA i SKW. Do dziś z zarzutami, ale bez wyroków.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5776-4
Rozmiar pliku: 5,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Gdy zaczynałem rozmawiać z trzema ściganymi szefami służb specjalnych, spodziewałem się niespodziewanego. Nie zawiodłem się. Usłyszałem sensacyjne opowieści o sejfie z tajemniczym skarbem Wojskowych Służb Informacyjnych, o kulisach wojny Centralnego Biura Antykorupcyjnego z prokuratorem generalnym i odkryciu dziesiątek tysięcy dokumentów w zapomnianym archiwum Służby Bezpieczeństwa. Tyle że jednocześnie moi rozmówcy pokazali mi, jak banalne jest postrzeganie świata przez pryzmat sensacji, szczególnie w czasach, gdy afery gazetowe trwają jeden dzień, a te nagłaśniane w internecie znikają jeszcze szybciej.

Generał Janusz Nosek historią o złocie i klejnotach w agencyjnym sejfie pokazuje, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego jest – chcąc nie chcąc – spadkobierczynią zlikwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych. Paweł Wojtunik, którego ustawową kadencję w CBA przerwali politycy Prawa i Sprawiedliwości, szacuje koszty bezkompromisowości szefa takiej instytucji, szczególnie wtedy, gdy streszcza szczegóły starcia z prokuratorem generalnym. Generał Krzysztof Bondaryk nie kryje, że o ważnych archiwach stołecznego wydziału Służby Bezpieczeństwa nie zapomniano przypadkiem. To był efekt konsekwentnego pozbywania się przez rządzących kompetentnych urzędników i funkcjonariuszy.

Każdy z nich powiedział coś znacznie cenniejszego niż największa sensacja. Przedstawili mi sposób myślenia ludzi służb specjalnych i wieloletnich szefów instytucji działających w cieniu państwa.

Dyktafon przed zupełnie przypadkowym, ale za to kompletnym zniszczeniem odnotował ponad sto godzin nagrań rozmów ze ściganymi szefami służb. Ich lektura nie zawodzi.ROZDZIAŁ 2

Harcerz, belfer, człowiek służb

Zawsze mi się wydawało, że młodzież z Podhala studiuje na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ty wybrałeś Katolicki Uniwersytet Lubelski.

W pełni świadomie, choć zdawałem sobie sprawę, że będę musiał jeździć do Lublina nocnymi pociągami, ciągniętymi jeszcze przez długi czas przez parowozy. Wiedziałem też, że w ustroju, który wciąż panował w Polsce w 1987 roku, absolwenta historii na KUL czeka co najwyżej praca w bibliotece parafialnej lub przy dużym szczęściu etat nauczyciela.

Decyzję o studiowaniu w Lublinie podjąłem ze względu na jednego człowieka, wybitnego historyka prof. Tomasza Strzembosza. Imponowały mi jego postawa, zaangażowanie w niezależny ruch harcerski i badania dotyczące polskiego państwa podziemnego podczas II wojny światowej. Już w szkole średniej wiedziałem, że chcę być jego studentem i pisać u niego pracę magisterską. Dlatego wybrałem historię, a nie prawo, do czego wszyscy mnie namawiali. Koniec końców udało mi się te plany zrealizować, nawet zacząłem pisać doktorat, ale ostatecznie uznałem, że to nie dla mnie. Za to kilku moich wyśmienitych kolegów z seminarium magisterskiego prof. Strzembosza, że wspomnę tylko profesorów Grzegorza Motykę i Rafała Wnuka, zostało naukowcami.

Na KUL pracował również dr Krzysztof Kozłowski, późniejszy minister spraw wewnętrznych.

Przyjeżdżał nocnym pociągiem z Krakowa raz w miesiącu na wykłady z nauk politycznych. Największa sala uniwersytecka była zawsze wypełniona do ostatniego miejsca. Na humanistyce, a chyba nawet na niemal wszystkich wydziałach, inne zajęcia się wtedy nie odbywały. Wykład trwał osiem godzin i często jeszcze przenosił się do studenckiego barku, gdzie był przedłużany aż do odjazdu pociągu do Krakowa.

Doktor Kozłowski zaczynał wykład od kawy i pytania: „To o czym dzisiaj?”. To były wciągające dyskusje o Polsce. Gdy przyszedł rok 1990, został wiceministrem spraw wewnętrznych i pierwszym szefem Urzędu Ochrony Państwa, utworzonego na podstawie ustawy z 6 kwietnia 1990 roku. Świetnie ten czas pokazuje książka _Gliniarz z „Tygodnika”_ dziennikarzy Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetki. Gdy Kozłowski przyjechał na pożegnalny wykład, gorąco nas namawiał, byśmy po studiach zasilili szeregi służb specjalnych. Mówił, że tworzy tę służbę wraz z zaufanymi osobami, wśród których wymienił Bartłomieja Sienkiewicza, Wojciecha Brochwicza i Konstantego Miodowicza. Nie brałem tego jednak pod uwagę. Chciałem wrócić na Podhale, wiązałem przyszłość ze szkołą, ze stuletnim liceum im. Seweryna Goszczyńskiego w Nowym Targu, które kończyłem i z którym czułem się bardzo związany.

Tak też się stało. Uczyłem tam przez dwa semestry, w 1991 i 1992 roku. Zaproponował mi to mój nauczyciel historii Franciszek Janczy, który właśnie został dyrektorem. Przyszedłem na jego miejsce. Objąłem także wychowawstwo w jego dotychczasowej klasie, przygotowującej się właśnie do matury. Prowadziłem też lekcje wiedzy o społeczeństwie, na które zapraszałem tzw. ciekawych ludzi: burmistrza miasta, lokalnego posła itd. Wpadłem w końcu na pomysł, by zaprosić senatora Krzysztofa Kozłowskiego. W tym liceum uczył się m.in. jego przyjaciel ks. Józef Tischner, a także kardynał Stanisław Dziwisz. Senator Kozłowski chętnie się zgodził. Przy okazji tej wizyty wrócił do tematu pracy w służbach. Znowu odpowiedziałem, że to raczej nie dla mnie. Ale ziarno zostało rzucone i zaczynało kiełkować.

Jaki argument przeważył?

Ostateczny wpływ na podjęcie decyzji miał mój kolega z harcerstwa, później burmistrz Zakopanego, a obecnie starosta tatrzański Piotr Bąk. To legenda Podhala, lider niezależnego ruchu harcerskiego w latach osiemdziesiątych, a także mój mentor i przyjaciel w tamtym czasie. Pamiętam, że zaprosił mnie i jeszcze jednego kolegę, posadził naprzeciwko siebie i spytał: „Panowie, nie chcielibyście pracować w kontrwywiadzie?”. Kozłowski mówił o pracy w służbach, nie padło określenie „kontrwywiad”. Dla mnie to brzmiało magicznie, przypomniał mi się heroizm harcerzy z Szarych Szeregów, którym też to proponowano. Taki młodzieńczy patos wpisujący się w atmosferę początków lat dziewięćdziesiątych. Później okazało się, że więcej czasu poświęcam przestępczości zorganizowanej niż klasycznym działaniom kontrwywiadowczym.

Piotr wyjaśnił, że jest tworzona komórka UOP w Zakopanem i poszukiwane są właściwe osoby do służby. Pomyślał, że idealnymi kandydatami będą ludzie ze środowiska harcerskiego. Kolega, który przyszedł ze mną, od razu odmówił. Na spotkanie z Markiem Szczurem-Sadowskim, ówczesnym zastępcą szefa delegatury UOP w Krakowie, pojechałem z innym znajomym. Szefem był tam pułkownik Tadeusz Rusak, późniejszy generał i szef WSI, a skład kierownictwa uzupełniał niebanalny Mieczysław Tarnowski, wówczas jeszcze kapitan, późniejszy wiceszef UOP i ważna postać w tym środowisku.

Żeby pokazać, jaka to była delegatura, dodam, że naczelnikiem jednego z wydziałów był Maciej Hunia, który lata później stanął na czele Agencji Wywiadu i także został generałem, a służbę zaczynali tam płk Grzegorz Reszka, były zastępca szefa UOP, płk Paweł Białek, były zastępca szefa ABW, czy płk Maciej Klepacz, były zastępca szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego.

Marek Szczur-Sadowski objaśnił nam, jak ta służba może wyglądać. Szczerze powiedział, że to będzie raczej żmudne zajęcie. Mój towarzysz, dziś znany krakowski dziennikarz, od razu uznał, że to nie dla niego, a ja w zasadzie byłem zdecydowany. Błyskawicznie dostałem skierowanie na badanie lekarskie potwierdzające przydatność do służby. Wciąż uczyłem w liceum, a skierowanie leżało na biurku. Czasem tylko na nie spoglądałem. Popchnęła mnie do działania dopiero rozmowa z szefem komórki UOP z Zakopanego płk. Adamem Turotszym. Gdy usłyszał, że jeszcze się waham, zaprosił mnie do siebie. Siedziba UOP w Zakopanem mieściła się jeszcze w malutkim pokoiku na poddaszu komendy policji. To była krótka rozmowa: „Panie Nosek, w tę albo we w tę”.

Pojechałem na badania, a potem złożyłem wszystkie dokumenty. Chyba było to w ferie zimowe 1992 roku. Długo nikt się nie odzywał, więc pomyślałem, że nie przeszedłem rekrutacji. I w maju nagle zadzwoniono, że następnego dnia o dziewiątej mam być w Krakowie. Chodziło o badanie z użyciem wariografu. O czternastej miałem pracować w komisji maturalnej. Nie pomyślałem, że mogę nie wrócić do tej pory, ale jednak nie zdążyłem, bo siedziałem „na pazurkach” aż osiem godzin. Badanie przeprowadzał płk Władysław Jóźków, prekursor tej metody w Polsce. To wtedy przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości. Może też dlatego, że nawaliłem w szkole i nie było mnie przy moich maturzystach. Dyrektor, który mnie zastąpił, nawet nie wiedział, dlaczego mnie nie ma. Jeszcze długo nie mogłem mu tego wyjaśnić, przecież to było tajne!

Ale znowu czas mijał i nic się nie działo. Kolejny raz telefon w tej sprawie zadzwonił pod koniec czerwca. Tym razem w słuchawce usłyszałem głos kpt. Ryszarda Jasińskiego, człowieka, który później nauczył mnie operacyjnego rzemiosła. Powiedział, że przyszedł rozkaz personalny i 15 lipca 1992 roku zaczynam służbę. Poinformowałem dyrektora, że po wakacjach już nie wrócę do liceum, choć nie powiedziałem, że zaczynam w kontrwywiadzie. I tak stawiłem się w budynku przedwojennego pensjonatu „Częstochówka”, przy Żeromskiego 32 w Zakopanem, gdzie mieściła się nowa siedziba UOP.

Jakie były pierwsze wrażenia?

Porażające. Przyjął mnie i wprowadził Włodzimierz, jeden z pracowników z młodego naboru, który tego właśnie dnia obchodził imieniny. Uprzedził, że będzie mała impreza, bo musi coś załatwić z naczelnikiem poczty w Zakopanem. Okazało się, że chodzi o telefon. To wciąż były czasy, kiedy takie dobra się „załatwiało”. Koledzy upili nieszczęsnego naczelnika do nieprzytomności. Wyszedłem z pracy przerażony, wsiadłem do mojego malucha i zacząłem się zastanawiać, gdzie ja trafiłem. Widziałam przecież na żywo sceny z filmu _Psy_, który właśnie wchodził na ekrany. A ja byłem chłopakiem z dobrej rodziny, harcerzem, nauczycielem renomowanego liceum i nigdy nie miałem alkoholu w ustach! Dałem jednak sobie czas, pomyślałem, że jak tak będzie dalej, to po wakacjach wracam do szkoły. Na szczęście to był jedyny taki dzień w tej pracy, a zespół okazał się fantastyczny.

Jak powiedziałem, w arkana pracy operacyjnej wprowadzał mnie Ryszard Jasiński, oczywiście dawny oficer Służby Bezpieczeństwa. Człowiek otwarty, wykształcony, w SB zajmował się obserwacją w zakopiańskich hotelach, szczególnie w „Kasprowym”. Adam Turotszy – mój pierwszy naczelnik – był kulturalny, ale zarazem niedostępny, a nawet wyniosły. Wszyscy w delegaturze czuli przed nim respekt. Dużo później poznałem jego historię. Zaczynał pracę w ‘64 roku w departamencie IV, czyli zajmował się Kościołem katolickim. Okazało się, że zwerbował do współpracy także jednego z moich mistrzów z czasów harcerstwa. Jak wieść gminna niesie, został zweryfikowany dzięki wstawiennictwu kardynała Franciszka Macharskiego.

Co wtedy myślałeś o ludziach z SB?

Jako człowiek o zdecydowanych poglądach, związany z opozycją poprzez niezależne harcerstwo, uważałem oczywiście, że służba w SB to zło, a ludzie tam pracujący to klasyczni „utrwalacze władzy ludowej”. Ale skoro nadal pracowali w służbach, to znaczy, że zostali zweryfikowani, ktoś sprawdził, czy nie wybijali zębów i nie łamali kości. Byłem także zwolennikiem polityki premiera Tadeusza Mazowieckiego, odpowiadało mi pojednanie, które symbolizowała gruba kreska. Przemawiały do mojej wyobraźni obrazy z gdańskiego kościoła świętej Brygidy, gdzie prałat Henryk Jankowski jednał się z byłymi milicjantami. Znacznie bardziej niż sceny rozgrywające się w Rumunii, gdzie chwilę wcześniej odbyła się egzekucja dyktatora i jego żony.

Z czasem nieco zmodyfikowałem swoje podejście. Nadal uważam, że służba w SB to nie byłby mój wybór, ale pracując przez lata z byłymi funkcjonariuszami i przyjaźniąc się z niektórymi, poznawałem ich historie. Dzisiaj daleki jestem od jakichkolwiek radykalnych sądów. Oczywiście pojawiały się w SB osoby ideologicznie zacietrzewione, sporo było zwykłych koniunkturalistów, ale niemałą grupę stanowili również funkcjonariusze, którzy w pełni zasługują na miano patriotów. Chcieli służyć takiej Polsce, jaka była. Może najwyżej zabrakło im wyobraźni, żeby zobaczyć, że Polska może być inna, demokratyczna.

W 1990 roku państwo zawarło z byłymi funkcjonariuszami SB umowę. Jej złamanie poprzez wprowadzenie ustawy represyjnej obniżającej im emerytury jest barbarzyństwem ze strony PiS. Wielu z pokrzywdzonych tą ustawą zmarło i to obciąża konkretnych polityków. Odpowiedzialność zbiorowa, którą zastosowano, tworząc nowe prawo, jest nadużyciem. Winy należy rozliczać indywidualnie. Ponadto uważam, wbrew poglądom wielu osób, że zastosowanie w 1990 roku opcji zerowej w polskich warunkach byłoby błędem społecznym i politycznym. Nie dałoby się szybko stworzyć sprawnych służb bez wiedzy i doświadczenia niektórych ludzi z SB.

Brałem udział w dyskusjach dotyczących emerytów z SB, kiedy temat podjęła Platforma Obywatelska. Zakończyło się to uchwaleniem w 2009 roku ustawy, w której zmniejszono byłym funkcjonariuszom emerytury za czas przepracowany do ‘89 roku. Nie była to zemsta, tylko dość naiwne przekonanie, że jak się tę kwestię ureguluje w sposób cywilizowany, to sprawa tzw. „przywilejów” emerytalnych będzie zakończona. Moim zdaniem było o dwadzieścia pięć lat za późno na podejmowanie takich działań.

Na ustawie wprowadzonej przez PiS paradoksalnie najbardziej skorzystali ci, którzy zostali negatywnie zweryfikowani bądź nie poddali się weryfikacji. W 1990 roku zaczęli nowe życie, często przeszli do biznesu i dzisiaj w konsekwencji mają lub mogą mieć stosunkowo wysokie emerytury wypracowane poza służbą. W tej sprawie zgadzam się z Andrzejem Milczanowskim, który mówił o tym, że czuje się oszukany. Gwarantował przyszłość zostającym w służbie w imieniu państwa polskiego, a potem stało się inaczej.

Czym się zajmowałeś na początku w Zakopanem?

To były drobne sprawy. Bywałem często w biurze ewidencji ludności w Urzędzie Miasta, czyli takim dzisiejszym rejestrze PESEL dostępnym online. Wtedy trzeba było analizować zapisy na miejscu. Myślę, że byłem w tym całkiem niezły, umiałem wyciągać wnioski z tych danych, dostrzegać powiązania. Pierwszym poważnym zadaniem było przejęcie źródła informacji, które wcześniej prowadził kpt. Jasiński. Było to związane z priorytetami naszego wydziału i klimatem początku lat dziewięćdziesiątych. Mniej zajmowaliśmy się wówczas klasycznymi działaniami kontrwywiadowczymi niż zwalczaniem zorganizowanej przestępczości, szczególnie transgranicznej, przemytem narkotyków, ludzi, broni. Ważnym zadaniem było również poszukiwanie mitycznej czerwonej rtęci. Miała pochodzić z laboratoriów na terenie Ukrainy i być sprzedawana przez żołnierzy Armii Czerwonej i funkcjonariuszy KGB jako element broni jądrowej.

Istnienia czerwonej rtęci nigdy nie dowiedziono. Według popularnej teorii to niezwykle silny materiał wybuchowy, którego eksplozja rozpoczyna reakcję syntezy jąder atomowych. To umożliwiało konstrukcję bomb atomowych znacznie mniejszych gabarytów, łatwiejszych do transportu. Według innej wersji czerwona rtęć stanowiła samoistną potężną broń.

Związek chemiczny odegrał istotną rolę w polskiej polityce początku lat dziewięćdziesiątych. Opisuje to Mirosław Cielemęcki w swojej książce _Człowiek z gazu. Dwanaście sekretów Aleksandra Gudzowatego_: „W sierpniu 1993 roku podpisano porozumienie między rządami Polski i Rosji o budowie Gazociągu Jamalskiego i powołaniu spółki EuRoPol Gaz, której zadaniem było najpierw zbudowanie gazociągu, a potem zorganizowanie przesyłu gazu. Jej akcjonariuszem została należąca mniej więcej w jednej trzeciej do Aleksandra Gudzowatego spółka Gas-Trading. Według informacji, które dotarły do Gudzowatego tuż przed końcem 1993 roku, ówczesny premier Waldemar Pawlak otrzymał pismo, sygnowane przez szefa kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa Konstantego Miodowicza, ostrzegające rząd przed wszelkimi kontaktami z Bartimpeksem. Jako argumenty podano podejrzenia o kontakty z rosyjską mafią, o szkodzenie polskiej gospodarce. Firma Gudzowatego miała też między innymi pośredniczyć w handlu czerwoną rtęcią – materiałem rozszczepialnym… Przez kilkanaście miesięcy na Bartimpeks spoglądano z podejrzliwością. Z bzdurnych zarzutów oczyściło go dopiero oficjalne pismo podpisane przez szefa UOP Gromosława Czempińskiego”.

Dzisiaj myślę, że sprawa czerwonej rtęci była sprytną rosyjską rozgrywką. Chciano zaangażować siły młodej, ambitnej służby w poszukiwanie czegoś, co nie istnieje.

Młodzi by powiedzieli, że służby miały na to zajawkę. Dały się przecież uwieść legendzie czarnej wołgi porywającej dzieci.

To prawda. Wszystkie służby w państwie zajmowały się czerwoną rtęcią, choć nikt nawet nie wiedział, do czego ta substancja miałaby właściwie służyć.

Zakopane to specyficzne miasto. Można tam spotkać różnych ludzi. Na początku lat dziewięćdziesiątych pojawiali się liczni handlarze ze Wschodu. Staraliśmy się znaleźć wśród nich byłych żołnierzy Armii Czerwonej i Specnazu, ale nie chodziło jedynie o szpiegostwo, lecz raczej o przestępczość zorganizowaną, w tym głównie ściąganie haraczy, czyli rekieting. Często pojawiały się w mieście również osoby, którymi interesowały się inne jednostki bądź centrala UOP, a my ich kontrolowaliśmy.

Jakie były twoje pierwsze doświadczenia w pracy operacyjnej?

Tak jak mówiłem, chodziło o przejęcie człowieka, który został pozyskany do współpracy jeszcze przez kpt. Jasińskiego. Był dla nas ważny, bo miał informacje o przemycie narkotyków tzw. szlakiem bałkańskim, wiodącym z terenu byłej Jugosławii i Turcji aż do Skandynawii. W rejonie Podhala zajmowali się tym Albańczycy z Kosowa.

Skąd się tam wzięli?

Pojawili się, gdy jugosłowiańskie firmy dostały kontrakty na budowę hoteli, również na Słowacji, w Starym Smokowcu. W Zakopanem budowały m.in. „Kasprowy”. Żenili się z góralkami, osiedlali i tworzyli siatkę do przerzutu narkotyków. Moje źródło znało kulisy tego przemytu.

Pierwsze spotkanie z tym człowiekiem bardzo przeżywałem. W końcu na własne oczy miałem zobaczyć mitycznego tajnego współpracownika. Jak wiele późniejszych, odbyło się w samochodzie, zaparkowanym pod Krokwią. Okazało się, że to bardzo sympatyczny i rozsądny mężczyzna. Spotykałem się z nim jeszcze przez blisko rok, aż uznaliśmy, że już niczego więcej się od niego nie dowiemy. Na zakończenie tej współpracy pierwszy raz w życiu kupiłem whisky, a nawet spróbowałem alkoholu. Później czułem się dziwnie, gdy spotykaliśmy się na ulicach Zakopanego. Nie bardzo wiedziałem, jak się zachować. Ale nigdy nie daliśmy po sobie poznać, że się znamy.

Drugie wspomnienie dotyczy pozyskania do współpracy kuriera, który działał w tej siatce. To młody chłopak, zakopiańczyk, którego narkotyki doprowadziły w końcu do śmierci. Sposób, w jaki go zwerbowałem, dziś byłby nie do pomyślenia. Wtedy jednak można było zadzwonić do znajomego policjanta i szepnąć mu, by wsadził kogoś takiego na parę godzin na dołek. Dopiero „zmiękczonego” klienta brało się na rozmowę. Kurier opisał nam działanie albańskiej siatki, częstotliwość transportów i kanały przerzutu. Zresztą dość klasyczne dla Podhala. Przed wojną prowadzano przez granicę na handel konie, podczas okupacji dokładnie tymi samymi szlakami wędrowali kurierzy i żołnierze Armii Krajowej, a po wojnie trasą do Trzech Studniczek szmuglowano różne dobra, czasem też bibułę. Po ‘89 roku pojawiła się heroina.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: