Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Serenada, czyli moje życie niecodzienne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 grudnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Serenada, czyli moje życie niecodzienne - ebook

Serenada to pełna wdzięku, błyskotliwa zabawa w konwencji komedii romantycznej, w której w idealnych proporcjach mieszają się humor i uczucia.

Życie trzydziestoletniej Kasi, niespełnionej aktorki Białostockiego Teatru Lalek, odmienia się nagle podczas pewnej podróży pociągiem. Zostaje dostrzeżona przez członka ekipy pracującej przy popularnym serialu Życie codzienne. Takiej szansy nie wolno zmarnować. Wkrótce Kasia zastąpi odtwórczynię głównej roli. Jak się okaże, nie tylko na planie filmowym…

Czy uczuciowa i szczera dziewczyna z Podlasia odnajdzie się w pełnym fałszu świecie mediów, celebrytów i czerwonych dywanów? Czy będzie umiała rozpoznać prawdziwą miłość?

Małgorzata Gutowska-Adamczyk

– jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich autorek, z wykształcenia historyk teatru, scenarzystka kultowego serialu Tata, a Marcin powiedział…, ­autorka kilkunastu poczytnych po­wieści dla dorosłych i kilku dla młodzieży. Cukiernią Pod Amorem, przedstawiającą losy Polski i Polaków na przestrzeni ponad stu lat, podbiła serca czytelników i rankingi sprzedaży.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8295-430-2
Rozmiar pliku: 502 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Jestem wściekła. Na maksa. Nieludzko, pieruńsko, cholerycznie wściekła! Siedzę już drugą godzinę w korytarzu jednego z pawilonów Wytwórni Filmów Fabularnych przy Chełmskiej i pod drzwiami z napisem ŻYCIE CODZIENNE – CASTING czekam na swoją kolej.

Moje szanse oceniam na zero koma zero. Patrzę ku schodom prowadzącym do wyjścia i mam ochotę z nich skorzystać. Nie wierzę, że mogłabym dostać rolę w serialu, który każdego dnia ogląda dziesięć milionów telewidzów! Jeszcze bardziej boję się kompromitacji. Jeśli mi się nie uda, a wiem, że tak właśnie będzie, zdołuje mnie to na długie tygodnie. A przecież nie potrzebuję kolejnego powodu do załamania. I tak mam ich aż nadto!

Więc tkwię na niewygodnym krześle pośrodku korytarza, trzymam w dłoni krótki fragment tekstu i zastanawiam się, co ja tu w ogóle robię. Wokół siedzą, stoją i przechadzają się aktorki z nazwiskami i dorobkiem; znam ich twarze z telewizji. Ja jedna jestem osobą znikąd. Gdyby nie on – dawno bym uciekła.

Jak to się dzieje, że dla faceta zawsze zrobisz więcej niż dla siebie samej? Do głowy by mi nie przyszło zgłosić się na ten casting! I pomyśleć, że znam go dopiero od trzech dni! Spotkaliśmy się w bardzo dziwnych okolicznościach. Ale zacznijmy od początku.

Nazywam się Kaśka Zalewska. Mam dwadzieścia dziewięć lat i jestem aktorką.

Być aktorem – to głupie, aktorką – idiotyczne! – mawiała moja babcia i jak zawsze miała rację. Dlaczego akurat teraz mi się to przypomniało? Może dlatego, że dopiero dziś ją rozumiem. Bo oczywiście wcześniej nie wierzyłam. Nie posłuchałam babci i nie nauczyłam się żadnego porządnego zawodu. Nie zostałam nauczycielką, pielęgniarką ani księgową. Zdawałam za to na Wydział Aktorski i ku rozpaczy większości rodziny, nie wyłączając mnie samej, zostałam przyjęta. Czemu rozpaczałam? Bo mimo wszystko moja decyzja wynikała z tchórzostwa. Zamiast skoczyć na głęboką wodę, spróbowałam zaledwie brodzenia w strumyku. Dostałam się nie do Krakowa, Warszawy czy Łodzi, ale do Białegostoku. Wiecie, co to znaczy? Ano to, że po czterech latach nauki miałam szansę zostać aktorką w teatrze lalkowym. Tego już nikt nie mógł zrozumieć, nawet ja.

I mogłoby być fajnie, gdyby wszystko ułożyło się jak w tandetnej bajce: główne role, wywiady w miejscowej prasie, potem angaż w Warszawie i tak dalej, aż do Oscara. Ale się nie ułożyło. Przepracowałam w Złotej Ważce parę ładnych sezonów i jakoś ciągle nie zasypywano mnie propozycjami, nie zagrałam żadnej głównej roli. Na ogół bywam: Wróżką Trzecią lub Świnką Drugą, Wiatrem Północnym, Polnym Kamieniem, Złą Siostrą Kopciuszka albo Piekarczykiem i nie mówię więcej niż pięć zdań. Nigdy nie udawałam optymistki. Okazało się, że słusznie.

Wcielać się w różne postaci, przeżywać ich wzloty i upadki, zgłębiać psychologię, cóż może być bardziej ekscytującego? Aktorstwo to życie zwielokrotnione, przygoda, jakiej niewiele osób ma szczęście zaznać. Nie wiem tylko, czy marzyłam akurat o rozgryzaniu subtelności charakteru Wierzby Rosochatej, Porcelanowej Lalki i Zaczarowanej Kredki. Chodziło mi chyba o coś innego.

W dodatku nigdy nie próbowałam się wyrwać z tego marazmu. Czułam jakąś sadystyczną przyjemność, widząc, jak z roku na rok staję się coraz mniej zdolna do jakiejkolwiek decyzji. Zresztą, co niby miałabym zrobić? Nauczyć się księgowości póki czas? Z moją awersją do cyferek? Nie sądzę też, żebym nadawała się na pielęgniarkę. Wyciągnąć komuś krew z żyły, przy okazji samemu nie mdlejąc? Zdecydowanie ponad moje siły. No i zawsze pozostawała praca w szkole. Fascynujące zajęcie.

Aktorstwo miało swoje dobre strony. W Złotej Ważce nie przepracowywałam się. Częściej siedziałam na widowni, niż stałam na scenie. Nasz dyrektor ze swym szczególnym darem do pozyskiwania natchnionych fantastów zamiast reżyserów fachowców był poniekąd odpowiedzialny za to, że spektakl ostateczny kształt zyskiwał dopiero na próbie generalnej, jeśli nie podczas premiery. Skąd on brał tych wszystkich frustratów niewyżytych w teatrze dramatycznym? Bóg jeden raczy wiedzieć. Prawda jest taka, że z dwojga złego wolałam układać w garderobie pasjansa, oczekując na swoją kolej (liczącą zwykle dwie krótkie kwestie), niż oglądać te przedstawienia. Gdybym była matką, prowadzałabym dzieci na nasze spektakle za karę. Ale przynajmniej nikt nie ośmielił się odmówić im znamion wielkiej sztuki. Recenzenci zawsze piali z zachwytu.

Przez kilka lat, od premiery do premiery, ciesząc się, jeśli przedstawienie poszło dwadzieścia razy, w poczuciu artystycznego zwycięstwa czekaliśmy na cud. To znaczy ja czekałam. Konkretnie na co? Nie mam pojęcia. Na trzęsienie ziemi? Może, ale w to też nie wierzyłam.

Moja babcia ku radości nas wszystkich wciąż żyła i nie szczędziła mi dobrych rad. Teraz wiedziałam, że choć zawsze tylko prowadziła dom i doglądała dzieci, zdrowego rozsądku miała za nas obie. Uważała, że najlepszym rozwiązaniem byłoby poznanie jakiegoś miłego chłopca o solidnych dochodach, który otoczyłby mnie opieką, tudzież obarczył rodziną i pozbawił wszelkich aspiracji. Lecz moje życie uczuciowe prezentowało się jeszcze gorzej niż zawodowe. W rezultacie wolne chwile spędzałam na praniu ręcznym, oglądaniu telewizji i wertowaniu po raz pięćdziesiąty siódmy z rzędu książki Krystyny Kofty Jak zdobyć, utrzymać i porzucić mężczyznę, z tym, że do części trzeciej z wiadomych względów nigdy nie dochodziłam.

Po kilku latach pracy w teatrze zrozumiałam, że aktorstwo nie jest szczególnie fascynującą fuchą. Nie chroni również przed brakiem faceta. Według rodziców przekroczyłam czas dopuszczalny dla panienki i powinnam zintensyfikować poszukiwania kandydata na męża. Intensyfikowałam więc, jak mog­łam. Odbywało się to głównie na weselach moich koleżanek, gdzie wszyscy poza mną przychodzili w parach. No ale przynajmniej nikt mnie nigdy w połowie deseru nie porywał do tańca.

I tak to trwało dzień za dniem, aż nagle, w środku jednej z prób, podczas których zajmowałam się głównie dyskretnym ukrywaniem ziewania, dokładnie w chwili, gdy pomyślałam: „Ależ to będzie klapa!”, usłyszałam:

– Masz grać bebechami, rozumiesz?! – Reżyser zajmował się właśnie Główną Rolą. – Wyrzuć to z siebie! Pieprznij tym wszystkim o ziemię!

– Ale czym? – Główna Rola nie rozumiała.

– Wszystkim. Masz chyba jakieś wnętrze?

Na myśl o wnętrzu Głównej Roli ziewnęłam po raz kolejny, teraz już całkiem jawnie. Główna Rola westchnęła smętnie, bo dotarło do niej, że wymuszenie na dyrektorze, aby powierzył jej postać Kopciuszka, było klasycznym pyrrusowym zwycięstwem.

Cieszyłam się, że gram tylko ogon. W całym przedstawieniu mówiłam zaledwie trzy zdania, co dawało gwarancję, że moje bebechy nie wzbudzą niczyjego obrzydzenia, gdy narażone na rozdeptanie będą się walać po deskach sceny.

Właśnie wtedy przysiadła się do mnie Iza, koleżanka z garderoby, i wcisnęła mi do ręki zaproszenie na ślub i wesele. Choć powinnam wyskoczyć z radosnymi gratulacjami, zachowałam się raczej niemiło. Spojrzałam na nią z wyrzutem i wyszeptałam:

– Więc teraz tylko ja będę bronić w naszym zespole honoru singli?!

Przytłaczała mnie ta odpowiedzialność.

– Przepraszam, że tak z ręki, ale mamy z narzeczonym tyle spraw do załatwienia w ostatniej chwili. Przyjedziesz, prawda? – Iza szczebiotała szeptem.

– Statystyki kłamią, mówią, że w naszym pokoleniu ludzie już się nie pobierają! – mruknęłam.

– Trzeba przynajmniej spróbować! – paplała, uśmiechając się błogo i rozsiewając dookoła ohydną aurę bezgranicznego szczęścia. – Przyjedź koniecznie, będzie trochę ludzi z branży. Hotel zarezerwowany, o nic się nie martw.

A o cóż ja mogłabym się martwić jako ostatnia panienka w teatrze? W sumie odpowiada mi życie bez zobowiązań. Za chwilę Iza sama będzie mi go zazdrościła, pomstując na męża, że w niczym jej nie pomaga, po pracy ogląda telewizję i nie opuszcza klapy sedesu. Potem, gdy zajdzie w ciążę i urodzi dziecko, zrobi się jeszcze gorzej: tysiąc nieprzespanych nocy, dziesięć kilo plus, zero czasu dla siebie. Czy tego właśnie chcę? Do tego tak mi się śpieszy? Ale pojadę na to wesele i będę się cieszyć cudzą radością.

Mam w tym wprawę, niestety.

W dodatku chyba powiedziała „ludzie z branży”, a ja z każdej rozmowy wychwytywałam bezbłędnie określenie „ludzie z branży”, nawet jeśli ktoś mówił tylko „ludzie” lub „branży”. Tak więc nie mając pojęcia, o jaką branżę ani o jakich ludzi chodzi (może narzeczony jest rzeźnikiem, inżynierem budowy mostów albo specjalistą od utylizacji odpadów przemysłowych, nigdy o nim szerzej nie opowiadała), zdecydowałam, że poświęcę ten weekend szczęściu koleżanki z pracy i wybiorę się do Warszawy. Najwyżej poznam trochę ludzi z branży okien plastikowych. Czekały mnie zapewne ekscytujące przeżycia.

Ale była to też świetna okazja, aby kupić sobie nową sukienkę i trochę się przewietrzyć. Bez jakichkolwiek złych przeczuć w dniu wesela wsiadłam do pociągu. Znalazłam pusty przedział, padłam na swoje miejsce wyczerpana przygotowaniami i zagapiłam się w okno, marząc o podróży bez towarzystwa. Po upływie może minuty w drzwiach stanął interesujący mężczyzna.

Nieźle! – pomyślałam. – Samotność odłóżmy na drogę powrotną.

– Serena? Gonię za tobą przez pół pociągu! – rzucił mi z czarującym uśmiechem.

– My się znamy? – zapytałam zdziwiona. Lubię być podrywana, ale nie tak ostentacyjnie. Zresztą rodzice nie mieli tyle inwencji, aby dać mi na imię Serena.

– Nie zgrywaj się! – parsknął nieznajomy i z westchnieniem ulgi opadł na siedzenie naprzeciwko. Najwyraźniej z kimś mnie mylił.

– Ja nie żartuję, proszę pana! – Spróbowałam grać rolę niedostępnej, to mi zawsze najlepiej wychodziło. – Nie przypominam sobie, żebyśmy się kiedykolwiek spotkali.

– Zamieńmy się miejscami, co? – zaproponował ni z tego, ni z owego, absolutnie niespeszony. – Wiesz, że nie mogę jeździć tyłem do kierunku jazdy. Tyle razy ci mówiłem.

– Nie pamiętam też, byśmy kiedykolwiek przechodzili na „ty”! – Dość miałam tego wieśniackiego podrywu! Wstałam i ciągnąc za sobą torbę, skierowałam się do wyjścia. – Proszę! Zostawiam panu cały przedział! Może się pan nawet położyć! Wzdłuż, wszerz albo w poprzek!

– Zaczekaj, poddaję się! – Zerwał się na równe nogi i wyszarpał torbę z mojej dłoni. – Przyjmuję twoje warunki.

– Pani warunki!

– Pani warunki. Pani... – Przerwał, zajęty upychaniem torby na półce.

– Panno.

– Panno?... – Nieznajomy odwrócił się i spojrzał na mnie promiennie.

– Kasiu.

– Ach! Kasia! – Udał zachwyt, jakby mówił do dziecka.

Odetchnęliśmy z ulgą. Czułam się przeproszona i pozwoliłam mu zająć miejsce przodem do kierunku jazdy.

– Czym się pani zajmuje?

– Jestem aktorką – odparłam z udawaną skromnością.

– Aktorką?! To niesamowite! Przepraszam, powinienem się przedstawić wcześniej. – Wstał i pocałował mnie w rękę. – Adam Wesołowski.

– Pracuję w teatrze lalek Złota Ważka. Na pewno pan nie słyszał.

– Jest pani oczywiście gwiazdą tego teatru? – zapytał i natychmiast zrozumiał, że palnął gafę.

Mogłam skłamać, ale po co? Kobieta sukcesu wciąż uchodzi za znacznie mniej atrakcyjną niż ta, która sobie nie radzi. I na dodatek taka była prawda.

– A pan, czym się zajmuje? – Dałam mu szansę zabłyśnięcia i przyjrzałam się uważnie. Wyglądał na trzydzieści pięć lat, ubrany z niedbałą elegancją w dżinsy i lnianą marynarkę, mógł być zarówno malarzem abstrakcjonistą, jak i handlowcem, który czytuje „Playboya”.

– Modą.

Facet zajmujący się modą, czy istnieje ktoś, kto lepiej zrozumie kobietę? Niestety, byłam gotowa na nową miłość. Bardzo gotowa. Bardzo, bardzo gotowa. Gotowością nagłą, oślepiającą, odbierającą rozum. Wierzyłam sercu, które darło się w niebogłosy, jęczało, zawodziło, straszyło, że jeśli nie teraz, to nigdy, i żebym się nie ważyła przegapić takiej okazji. Miałam się sprzeciwiać? Walczyć z własnym sercem? Niby w imię czego? Co było do stracenia? Nudna egzystencja? Samotne wieczory? Notorycznie pusta skrzynka mailowa? Więc gdy tylko usłyszałam, jak mówi coś w stylu: „My, samotni faceci”, zagrałam va banque:

– Co pan robi, co robisz dziś wieczorem?

– Chyba obejrzę jakiś film w telewizji i pójdę wcześ­nie spać – westchnął uroczo.

– A nie miałbyś ochoty pójść na wesele?

– Wyspiańskiego?

– Nie, takie normalne. W hotelu.

– Uwielbiam wesela! – wykrzyknął z entuzjazmem. – Ale musiałbym się chyba najpierw przebrać. Patrząc mi głęboko w oczy, ciągnął: – No i musiałabyś mi obiecać, że zostaniesz w Warszawie przynajmniej do poniedziałku.

Boże! Jesteś wielki! – krzyczałam w myślach. – Po raz pierwszy mężczyzna robi w związku ze mną jakieś plany, w dodatku sięgające aż trzech dni naprzód! I to jaki! Jego zdjęcie spokojnie mogłoby się znaleźć na okładce „Stylu”.

Natychmiast zawyrokowałam, że kiedy tylko trochę bliżej poznam Adama, zakocham się w nim na zawsze.

– Aż do poniedziałku? – Uśmiechnęłam się.

– Bo musisz wziąć udział w pewnym castingu. Właśnie w poniedziałek.

O kurczę, drzwi się otworzyły! Wołają mnie! Cholera, chyba muszę tam wejść!

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: