Sfinks - ebook
Sfinks - ebook
POSTĘP TECHNOLOGICZNY TO BEZLITOSNE BÓSTWO...
Starożytny Egipt był uporządkowaną cywilizacją, w której duchowość, rządy, społeczeństwo i gospodarka łączyła zasada harmonii. Dziś mamy do czynienia z uniformizacją naszej planety pod władzą bezwzględnego bóstwa: postępu technologicznego. Larry Page, współzałożyciel firmy Google, powiedział: „Jeśli nie wiemy, w jakim miejscu jesteśmy, nie wiemy też, dokąd podążamy. Ale to nie szkodzi: big data wiedzą to za nas”.
Tak naprawdę nasz świat już do nas nie należy. Oddaliśmy jego stery w ręce uczniów czarnoksiężnika, którzy uznali, że „mózg ludzki to przestarzały komputer”. W pejzażu sformatowanym przez Maszynę nie będzie miejsca dla myślących inaczej. A wszelki brak konformizmu zostanie uznany za przestępstwo…
Sfinks to trzymająca w napięciu powieść o ostatnich sprawiedliwych, którzy stawiają opór ludzkiemu szaleństwu.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8062-942-4 |
Rozmiar pliku: | 948 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TV8, Nr 48, listopad 2015, s. 6.
Dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota. Z tym że co do wszechświata, nie jestem jeszcze pewien. Albert EinsteinProlog
Świat miał się kiepsko, Bruce także. Tego ranka nie był w stanie wcisnąć nóg w glany. Ale glany były mu potrzebne, zważywszy na to, że zapowiadał się paskudny dzień, a on musiał wyjść, by zapolować na informacje. Jak zauważył pewien uważny filozof, świat jest nie tylko mały, lecz także zły.
Ale nie było wyboru. Właśnie ten świat był terenem polowania Bruce’a, czterdziestoletniego eksrugbysty, który mógłby jeszcze grać w jakiejś wysoko notowanej drużynie. Potężny zawodnik drugiej linii młyna miał odpowiedni wzrost, masę ciała i rozpiętość ramion, by umieścić piłkę między słupkami, przebijając każdy mur.
Pracując jako dziennikarz w międzynarodowym czasopiśmie finansowanym przez jego przyjaciela Marka, syna miliardera, Bruce także zawsze się przebijał. Miał awersję do obowiązujących mód i całego tego wariactwa, które zastąpiło zdrowy rozsądek. Jedno niewłaściwe słowo, jedna niepoprawna myśl i człowiek jest spalony. Podstawowa zasada głosiła, że „pewnych rzeczy nie powinno się mówić ani o nich rozmawiać”. I tutaj zaczynał się problem, ponieważ Bruce był prawdziwym specem od niewłaściwych słów i niepoprawnych myśli. Nieprzewidywalny, niemożliwy do kontrolowania, węszył wszędzie z przerażającą skutecznością, a gdy było trzeba, nie wahał się grzebać w śmietniku. Gdy wyruszał na wojenną ścieżkę, wielu hipokrytów trzęsło portkami, bo niejeden artykuł Bruce’a wywołał już spore trzęsienie ziemi.
Parł naprzód z siłą tura i węchem wrażliwym jak u wilka. Od mniej więcej roku podążał dziwnym tropem, wyczuwając nowy zapach. Oszukiwano zwykłych ludzi: kto pociągał za sznurki? Dowody musiały być twarde jak beton. W przeciwnym razie zaleje go fala krytyki: teoria spiskowa. Proszę, nic tu nie ma! Cisza na planie, wracamy do zdjęć.
Zdołał się wcisnąć w glany za piątym razem. Puzzle zaczynały do siebie pasować, ale brakowało najważniejszych elementów. Nad wszystkim zaś unosiła się silna woń zagrożenia. Czy powinien dociekać, kto naprawdę rządzi tym światem, jeśli ryzykował przy tym własną skórę?1
– Gdzie złoto?
Brodacz musnął nożem skórę Chalida. Popłynęła krew.
– W Palmyrze nie ma złota.
Palmyra… Starożytne syryjskie miasto, w którym Chalid się urodził i którego został strażnikiem. Zafascynowany bogactwami tej oazy odbył studia archeologiczne, zbadał każdy pomnik, każdy kamień, pragnąc je zabezpieczyć i zachować dla potomnych. Choć miał już osiemdziesiąt dwa lata, Chalid – autor licznych publikacji i uznany wybawca tego wyjątkowego miejsca – bynajmniej nie stracił swojej hardości. Przez całe życie nie wiedział, co to strach. Fanatycy z Państwa Islamskiego nie zmuszą go, by zgiął kark¹.
– Mów, psie, albo obetnę ci głowę!
– Nie takim tonem, gnido!
Ta reakcja zaskoczyła brodacza. Zazwyczaj jeńcy się przed nim płaszczyli, a on podrzynał im gardła z tym większą przyjemnością. Ten bezbronny siwy jegomość napawał go lękiem.
– Wiemy, że jest tutaj złoto i że ty je produkujesz! Jeśli chcesz przeżyć, powiedz, gdzie je schowałeś, i zdradź recepturę.
Więzień spojrzał na niego z taką pogardą, że rozwścieczony brodacz o mało nie przekroczył rozkazów i go nie zabił. Uświadomiwszy sobie, że niczego nie osiągnie, splunął na ofiarę i wyszedł ze świątyni Balszamina. Cała seria przesłuchań okazała się bezowocna.
Chwila przerwy. Od momentu zatrzymania przez oddział bojowników Państwa Islamskiego Chalid chciał wierzyć w uwolnienie. Starzec, który był lokalną i międzynarodową sławą, najważniejszą osobistością plemienia Al-Asadów, właścicielem ziemi i domów, niekwestionowanym autorytetem moralnym, mimo ostrzeżeń rodziny i bliskich odmówił opuszczenia swojego miasta. Nie lekceważył jednak zagrożenia ze strony islamskiej armii zwanej Dżajsz. Jej zamiarem było utworzenie kalifatu, który miał początkowo obejmować Syrię i Irak, a następnie rozszerzyć się na cały Bliski Wschód.
Uciec, znaleźć się w bezpiecznym miejscu, cieszyć się spokojną starością w otoczeniu wnuków… To by było największe tchórzostwo, zaprzaństwo nie do zniesienia! Chalida uważano za uparciucha, ale on zawsze odpowiadał tak samo: „Choćby mieli mnie zabić, nie wyjadę”. Był pewien, że gdyby go tu nie było, Państwo Islamskie zburzyłoby jego ukochaną Palmyrę, którą od czterdziestu lat przywracał do życia.
Królowa Pustyni Syryjskiej, położona w odległości dwustu trzydziestu kilometrów od Damaszku i dwustu dwudziestu od Eufratu, na swoje nieszczęście uznawana była za miejsce strategiczne. Kto by się w niej osiedlił, gdyby nie było tu źródła zapewniającego urodzaj palmowego gaju? W III wieku po Chrystusie królowa Zenobia odważyła się utwierdzić swą władzę na przekór Rzymowi, który był totalitarną potęgą tamtych czasów. Odniosła tymczasowy sukces, nastąpiły krótkie lata dobrobytu i szczęścia, aż w 272 roku legiony Aureliana pokonały buntowniczkę, którą wywieziono do Rzymu i wystawiono na widok publiczny niczym osobliwe zwierzę. Najgorsze jednak miało dopiero nadejść: w roku 634 pogańskie miasto najechali i splądrowali Arabowie. Na szczęście barbarzyńcom się znudziło i odjechali, zostawiając za sobą pole ruin.
Chalid, od dziecka zafascynowany stojącymi jeszcze kolumnadami i świątyniami, wrażliwy na zmieniające się w zależności od pory roku i dnia oświetlenie miasta, postanowił przywrócić Palmyrze część jej blasku, czym ściągnął na siebie gromy islamistów, którzy nie uznawali żadnych przejawów kultury sprzed powstania Koranu. Według nich archeolog był bluźniercą i kryminalistą.
Kiedy zburzono posągi przechowywane w muzeum w Mosulu oraz klasztor i bibliotekę dominikanów, Chalid naiwnie wierzył, że słynna „wspólnota narodowa” ochroni Palmyrę. Mrzonki. „W Palmyrze” oznaczało „nigdzie”. A kto chciałby umierać za „nigdzie”? Gdy dżihadyści uderzyli, rzucając do ataku obłożonych materiałami wybuchowymi męczenników, syryjskie siły wierne rządowi przerwały walkę. Nie da się pokonać fanatyków, dla których śmierć jest błogosławieństwem.
Chalid liczył na to, że jego urok osobisty zdoła przekonać najeźdźców do oszczędzenia Palmyry. Czy nie wystarczy im kontrola nad regionem? Kolejne rozczarowanie. Pierwsza decyzja zwycięzców: zburzenie posągu lwa strzegącego wejścia do muzeum. Kamienny drapieżnik o wadze piętnastu ton i wysokości trzech i pół metra nie oparł się gniewowi szaleńców Allaha, którzy potwierdzili zamiar wysadzenia sanktuariów poświęconych fałszywym bogom.
Chalid był samotny i opuszczony. Jednak przez cały czas trwania swojej usianej przeszkodami kariery wierzył w broń o zatrważającej skuteczności: swoją siłę perswazji. Gdy organizował konferencje w jedynym, stanowiącym zresztą jego własność, hotelu w Palmyrze, zmieniał nudne zebrania nadętych naukowców w imprezy, podczas których erudyci doskonale się bawili. W obliczu fanatyków z Dżajsz nie rozpaczał, ponieważ znał ich słaby punkt: żądzę zysku. Dzięki sprzedaży antyków bogatym kolekcjonerom zdobędą fortuny. Doradzając im wybór pięknych egzemplarzy, które będą mogli odsprzedać z zyskiem, Chalid ocali najważniejsze zbiory, a następnie je odkupi. Czego mogą od niego żądać, jeśli nie darmowej, przymusowej ekspertyzy, po to, by zyskać miliony dolarów? Armia Allaha potrzebowała pieniędzy. A Palmyra była sejfem, do którego szyfr znał ich jeniec.
Słońce zachodziło, malując łagodnym złotem kolumny nieistniejącego już świata. Była to ulubiona chwila Chalida, wieńcząca dzień ciężkiej pracy; zazwyczaj podsumowywał go ze swoimi współpracownikami i ustalał plan działania na następny dzień.
Następny dzień… Czy następny dzień jeszcze dla niego istnieje? Zaprzeczyć to poddać się prawu ciemności. W odnowionej przez siebie świątyni, która stała się jego więzieniem i którą jego oprawcy zamierzali zniszczyć, archeolog szukał siły, by stawić im opór. W swojej ojczyźnie, na swoim terenie – nie ustąpi.
1. W marcu 2017 roku armia syryjska przy wsparciu Rosjan po raz drugi odbiła Palmyrę z rąk islamistów.2
Londyn, obrzydliwe miasto. Jak wszystkie miasta. Bruce lubił tylko Highlands i bezkresne puste przestrzenie smagane zimnym i porywistym wiatrem, gdzie spotykało się minimum ludzi, z którymi wymieniało się minimum słów. A jeszcze lepiej, jeśli poprzestawało się na wymianie niechętnych spojrzeń.
Mrówki biegające we wszystkich kierunkach, chmary samochodów emitujących ryk i spaliny, straszliwe wieżowce wymyślone przez obłąkańców, którym kadzą krytycy kształceni w tych samych szpitalach dla wariatów – nowoczesne miasta są doprawdy wspaniałe!
Bruce jako dzieciak dobrze się bawił, słuchając w Hyde Parku paranoików zwiastujących apokalipsę i grając w rosyjską ruletkę z nielegalnymi imigrantami na nabrzeżu. Teraz bawił się gorzej.
Mocnym punktem Anglików jest fakt, że pozostają Anglikami. Wyspiarskie położenie ma nie tylko złe strony. Mimo Europy i tunelu pod kanałem la Manche, który Bruce chętnie by zamknął, Brytole zachowali tę odrobinę szaleństwa, tak znienawidzoną przez jakże poważne francusko-niemieckie małżeństwo, którym była Unia. A ich ostatni numer, Brexit, stanowczo wart był zachodu.
Na celowniku Bruce’a były ośrodki władzy i wpływowe grupy działające w gęstszym lub rzadszym cieniu. Klub Rzymski, G20, G7, owo tajemne G ze zmieniającymi się numerami, Forum Ekonomiczne w Davos, Klub Bilderberg zrzeszający koronowane głowy, szefów państw, ministrów, bankierów, przywódców intelektualnych i wszelkiej maści szpiegów. Niezwykły Klub Bilderberg został założony w 1954 roku przez księcia Bernharda z Holandii oraz Davida Rockefellera. „Gdy jesteś w Klubie Bilderberg, jesteś u celu”, pisał „The Economist”. Brak strony internetowej, wieczna poczta głosowa w telefonie, zamknięte drzwi podczas spotkań szczęśliwej grupki wybrańców, zakaz robienia notatek, zakaz kontaktu z mediami, absolutna dyskrecja uczestników, przygotowania do przemian politycznych, społecznych i ekonomicznych na naszej planecie. Klub Bilderberg to nie jedyna grupa tego rodzaju. Od Harvard Business School po Council of Foreign Relations przez niemałą grupkę organizacji pozarządowych – na świecie nie brak kręgów decyzyjnych.
Bruce uważnie im się przyjrzał. Nie przestraszonym wzrokiem sklepikarki, ale ostrym jak miecz świetlny rodem z Gwiezdnych wojen. Identyfikując udział tych spryciarzy w poszczególnych grupach wpływów, Szkot sporządził prawdziwą listę zwycięzców. Wyśmienity materiał na pierwszą stronę! Chciał więcej, chciał prawdy, która działała na niego jak dopalacz. Spośród prześwietlonych grup jedna szczególnie wpadła mu w oko: Sfinks.
Podobnie jak w przypadku Klubu Bilderberg, ze Sfinksem nie dało się skontaktować. Jedynie jakieś wzmianki tu czy tam i tylko jeden oficjalny przedstawiciel: Masud Mansur, afgański biznesmen. Dlaczego jego nazwisko pojawiało się w związku z zebraniami, na których królowała forsa, dlaczego spotykał się z rekinami finansjery i nietykalnymi wysokimi urzędnikami?
Odpowiedź była oczywista: korupcja. Bruce jednak nie miał zaufania do oczywistości, a ta mu śmierdziała. Znał człowieka, który mógłby dla niego przekopać teren. Spotkali się przy wejściu do katedry Świętego Pawła, w której tłoczyły się tłumy turystów. Baltimore Schumak, znakomity informatyk, był łysy, miał na sobie czarną koszulę ze stójką i spodnie w kolorze morskiej zieleni. Syn Teksanki i Słowaka, od dziecka geniusz matematyczny, biseksualista, współpracował z dziesiątką deputowanych z prawa i lewa, ucząc ich zarządzania kontami w mediach społecznościowych.
Baltimore miał pewien problem. Plugawa robota asystenta parlamentarnego tak go zniesmaczyła, że miał ochotę wrzucić całe to szambo do sieci. Po mistrzostwach w piciu siedemnastoprocentowego piwa Bruce zdołał go odwieść od tego samobójstwa. Medialny wytrysk dałby mu ledwie dziesięć sekund spełnienia, a później by go zlinczowano. Jedyne wyjście: wyspowiadać się przed godnym zaufania profesjonalistą, na przykład Bruce’em. Baltimore – dyskretny, czarujący – łatwo nawiązywał kontakty. Należał też do dziesięciu prestiżowych klubów o ograniczonym dostępie. Jego piętą achillesową były luksusowe samochody, ze wskazaniem na ferrari. Tutaj do gry wkraczał Bruce. Odliczał funty szterlingi, a Baltimore rozmawiał.
Przejażdżka czerwonym autem poświęconym przez samego papieża była prawdziwą rozkoszą. A kusiciel poruszał kierownicą z wirtuozerią godną skrzypcowych wyczynów Menuhina.
– Piękna fura – odezwał się Bruce z uznaniem. – U ciebie wszystko gra?
– Nie narzekam.
– Ale wyglądasz raczej kiepsko.
– Jeden farbowany lord właśnie mnie wystawił. Nie martw się, mam długą listę oczekujących.
Ferrari wśliznęło się między autobus a samochód na francuskich numerach, który z pewnością nie miał zostać oszczędzony w korkach. Ruch lewostronny nie jest dla byle kogo.
– Masz hajs, Bruce?
– Każda praca zasługuje na zapłatę. Jeśli masz coś dobrego, obłowisz się.
Wykorzystując spokojniejszy ruch na drodze, Baltimore przyśpieszył. Jego czerwona ślicznotka miała potężną moc.
– Ten twój Mansur to gruba ryba. Nie jakiś afgański brudas, ale miliarder, który kontroluje pół kraju, rozgrywający przeciwko sobie miejscowe plemiona. To dzięki niemu talibowie nie są jeszcze absolutnymi panami. Wprowadzona ostatnio edukacja dla dziewcząt to on. Transporty lekarstw i zapasy żywności to też jego sprawka.
– Krótko mówiąc, poczciwy chłop?
– Bez niego kraj się rozpadnie. Tak będzie.
– Mansur się wycofał?
– Pamiętasz te gigantyczne posągi Buddy w Bamianie?
– Widziałem w telewizji, jak je wysadzali. Jak wszyscy. Mądrale tłumaczyli nam, że to nic strasznego. Stare kamienie, ludzie mają to gdzieś.
– Ale nie Mansur. A ponieważ walczył z talibami, posłużył jako materiał wybuchowy. Teraz, gdy go nie ma, Afganistan na pewno nie uwolni się spod władzy brodaczy. I nie tylko Afganistan.
– Sfinks: mówi ci to coś?
Baltimore o mało nie stracił kontroli nad swoim ferrari.
– Trzymaj się od tego z daleka, Bruce. Istnieją pewne granice, nawet w twoim przypadku.
– To jakiś bardzo zamknięty klub, tak?
– Nie wiem.
– Nie znoszę, jak ktoś mnie wkręca, kolego. Wyglądam na sympatycznego, ale to tylko pozory. Jeśli się zdenerwuję, oberwiesz.
– Nie rób sobie jaj, Bruce.
– Przykro mi, to moja specjalność.
– Zapomnij o Sfinksie.
– Mam słoniową pamięć.
– Połamiesz sobie na tym zęby!
– Jestem żarłoczny jak ogr, połykam w całości. Dawaj wszystko, co wiesz.
– Nic nie wiem. Nic a nic.
– Chłopie, masz dobre życie, stan twojego konta z dnia na dzień się powiększa i jesteś jednym z moich najlepszych informatorów. Zamierzasz to wszystko spieprzyć czy będziesz współpracował?
Baltimore wyczuł irytację pasażera. Ataki furii Bruce’a były jak erupcja Etny.
– Wprowadź mnie w to, Baltimore. Natychmiast.
– Dlaczego się tak upierasz?
– Ciekawość. Taki mam nałóg.
– Nie powinieneś…
– Nie musisz dbać o mój komfort. Daj mi kontakt.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki