Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sławne psy i ich ludzie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
38,00

Sławne psy i ich ludzie - ebook

Wybitni pisarze, politycy, muzycy i sportowcy. Co ich łączy?

Wszyscy mają psa!

Lewis Hamilton swoje dwa buldogi brytyjskie traktował jak dzieci. Jednego z nich wciąż zabiera do padoku, aby nie musieli za sobą tęsknić.

Psy Kory były śmieszne i grzeczne. Mila przynosiła do domu cały las, Pikuś w głębi serca był kotem, a Ramona – zaklętą w suczce włoską arystokratką.

Barack Obama, zgodnie z obietnicą daną swoim dzieciom, po wygranej rozpoczął poszukiwanie psa dla całej rodziny. Portugalskiego psiaka Bo pokochali wszyscy, łącznie z bohaterami komiksów DC.

Psy Ariany Grande grają i śpiewają w jej teledyskach i utworach, choć więcej radości sprawia im tweetowanie.

Elżbieta II jest nie tylko matką monarchii, ale i arystokratycznej rasy psów – Welsh Corgi Pembroke.

McQueen podróżował ze swoimi pupilami, a jeśli nie podróżować nie mógł – dzwonił do nich.

John Steinbeck w tytule jednej ze swoich książek umieścił imię swojego psa – Charleya, który pomógł mu zwiedzić wszystkie stany Ameryki i nie zwariować.

Czy psy potrafią żyć bez swojego właściciela? Czy zrobią wszystko, by zaskarbić sobie jego sympatię? Jak szalone mają upodobania i wymagania? Czy są najwierniejszymi przyjaciółmi człowieka? A może jest odwrotnie?

Kto kogo potrzebuje bardziej? Pies człowieka, czy człowiek psa?

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8784-6
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część z przedstawionych w tej książce opowieści przypomina biografie, część fragmenty dzienników czy legendy i mity, a część to mniej lub bardziej głupkowate dowcipy i plotki. Ale moralizatorsko usposobionym czytelnikom, niektórym kaznodziejom i profesorom historie te będą przypominać przypowieści. Nic więc dziwnego, że może być podniesiona kwestia, jaki płynie z nich morał. A morał jak to morał – dość łatwo wypływa i dość łatwo go wyniuchać, bo kto chce psa uderzyć, ten kij zawsze znajdzie.

Oczywiście jest możliwe, że historia o czworonogu atakującym polewaczkę, dramat z powodu obsikanego dywanu czy pogryzionego antyku może nieść jakąś naukę. Podobnie jak pouczające mogą być historyjki o psychopatycznym polowaniu na koty i wiewiórki, wykopywaniu dopiero co posadzonych roślin, aportowaniu patyka, ściganiu rowerzystów, gwałceniu przedmiotów i ludzkich nóg czy wypróżnianiu się na środku pokoju. Mogą być pouczające, ale wcale nie muszą.

Jeśli to, co wszyscy nazywamy psimi smutkami, rzeczywiście można nazwać smutkami, a to, co wszyscy nazywamy psimi radościami, można nazwać radościami (i jeśli wszyscy, to rzeczywiście wszyscy), zachęcam wszystkie osoby czytające, aby przyjęły te opowiastki w duchu, w jakim zostały napisane: jako historie psich smutków i radości.

Jednocześnie warto mieć na uwadze, że pieskie historie pozbawione są często nie tylko morałów, ale i jednoznaczności – jak pozbawione jednoznaczności jest machnięcie ogonem, które powszechnej opinii może wyrażać albo radość, albo obojętność, podczas gdy prawdopodobnie nie wyraża ani jednego, ani drugiego.

Gdy Lee Alexander McQueen miał czternaście lat, uwielbiał się bawić ze swoim czarnym chow-chow. Podobno w starożytnej Mongolii chow-chow strzegły świątyń przed złymi duchami. Już wtedy Lee wiedział, że psy mają magiczne moce. Od małego był przekorny i swojego psa nazwał Czarna Magia Chang Li. A gdy to imię mu się znudziło, przemianował go na Shane’a. Shane zmarł w 1983 roku, mając piętnaście lat, i pozostawił Lee w żałobie. Jak to? – pytał matkę. Co z magią, która chroni przed śmiercią?

McQueen przez całe życie pędził, aby stworzyć coś, czego śmierć nie będzie mu w stanie odebrać, czyli piękne i wyjątkowe projekty kreacji.

Po Shanie poznał Bena, kolejnego – tym razem rudego – chow-chow, z dosyć oryginalnym, bo niebieskim językiem. Lee koniecznie chciał, aby pies był „jego”, więc zaczął pracę w okolicznym pubie Reflections, żeby go wykarmić.

Lee pochodził z robotniczej rodziny i długo się tego wstydził. Pierwszą pracę w zawodzie krawca udało mu się dostać u Andersona i Shepparda. Musiał wstawać wcześnie rano i jakimś cudem udawało mu się nie spóźniać. Tak było na początku. Zarabiał parę tysięcy rocznie, czyli tyle, ile wynosiła cena trzech garniturów od tych kreatorów mody. To właśnie tam poznał pierwszych mistrzów krawiectwa i do znudzenia ćwiczył pikowanie wewnętrzne, wszywanie płótna oraz szycie kieszeni i klap.

Jednym z pierwszych projektów, do których dopuszczono Lee, była marynarka dla księcia Karola. Wieść niesie, że z nudy i klasowej niechęci do arystokracji wyhaftował na wewnętrznej stronie marynarki słowa: „Jestem chujem”. Kilka lat później Lee, zapytany o to, stwierdził, że to byłaby przesada. Doprecyzował, że po prostu wyhaftował księciu penisa.

Potem pojechał uczyć się krawiectwa do Mediolanu. Miał upatrzony cel: nauka u wybitnego projektanta Giglego. Ostatecznie skończyło się na półrocznym pobycie w tym mieście, źle uszytej marynarce i przepisie na zapiekankę z makaronem.

Gdy wrócił do Londynu, ciotka Renee pomagała mu finansowo, aby mógł podjąć studia w Central Saint Martins College of Art and Design, szkole projektowania ubioru. Lee zamieszkał u swojej przyjaciółki Rebekki Barton. Inna jego przyjaciółka, Tania Wade, regulowała rachunki Lee za jedzenie i zapewniała nocleg jego znajomym, którzy mieli od niej blisko do słynnego klubu SubStation, gdzie imprezowali. Lee i jego koledzy sypiali u Tani, przykryci wszystkim, czym dawało się przykryć, zwłaszcza ręcznikami i psem. Miejsca, w których spał Lee, poznawało się po zakrwawionych poduszkach, ponieważ cierpiał na ostre zapalenie dziąseł.

Od kiedy Lee pamięta, w jego życiu były obecne psy, choć w roku 1995 nie miał akurat żadnego. Udał się więc do schroniska Battersea i wziął jasnobrązowego kundelka, który wyglądał na najbardziej wychudzonego. Nazwał go Minter na cześć boksera Alana Mintera. W języku angielskim_minter_ to coś z drugiej ręki, ale w idealnym stanie. Choć, jak podają staroangielskie słowniki,_mint_ może mieć swoje źródło w słowie_mynt_, które oznacza monetę lub pieniądze¹. A Lee, jak na ironię, nie miał ich wówczas za dużo.

Lee, wtedy gdy przygarnął Mintera, był całkowicie spłukany. Po rozstaniu ze swoim partnerem Andrew Grovesem opuścił nieogrzewane mieszkanie z prowizorycznym prysznicem na zimnym i brudnym korytarzu. Mieszkanie, do którego się wprowadził, było o tyle lepsze, że obskurny i lejący się na wszystkie strony natrysk znajdował się w mieszkaniu, a nie na zewnątrz, i czasami płynęła z niego ciepła woda.

Przez długi czas praca nie przynosiła McQueenowi dochodów, więc płacił modelkom i pracownikom ubraniami. Wciąż pobierał zasiłek dla bezrobotnych, z którego wypłacał symboliczne pensje reszcie swoich pracowników. Na początku traktowano go jak odmieńca i prostaka. Miał zgrzytliwy śmiech starej przekupki, głupio i często niewybrednie żartował, nieustannie szukał czegoś we własnych spodniach, nierzadko publicznie, a jeden z jego popisowych numerów polegał na wsadzaniu sobie palca do tyłka i witania nim nieznajomych. Ubierał się we flanelowe koszule w kratę i szerokie spodnie dżinsowe.

Mimo że pracował po dziesięć, dwanaście godzin dziennie, wciąż utrzymywali go znajomi. Ale Lee przejawiał lekceważący stosunek nie tylko do kwestii finansowych i higieny pracy. Większość ubrań jego projektu z pierwszych kolekcji zginęła, została wyrzucona czy pozostawiona w taksówkach, którymi Lee z przyjaciółmi przemieszczał się z jednego baru do drugiego.

Powoli jednak nadchodziła zmiana. Praca u włoskich projektantów i krawców sprawiła, że gust McQueena stał się bardziej wyrafinowany. Jego współpracownicy zawsze podkreślali, że był genialnym krojczym, że „rzeźbił w materiale”. Potrafił wziąć z człowieka miarę, wyłącznie na niego patrząc, po czym uszyć coś, co było gotowe do noszenia, leżało idealnie i wyglądało jak dzieło sztuki. To, jak były uszyte jego ubrania, wywoływało zachwyt u znawców krawiectwa i mody. Miał niesamowity warsztat i był niezwykle utalentowany. Ekskluzywne sklepy z Ameryki i Japonii zaczęły kupować jego pojedyncze ubrania, a nawet całe kolekcje. Pomimo to Lee wciąż miał kłopoty finansowe. Razem z Minterem mieli co jeść i pić – i to w zasadzie wszystko, co mieli.

Gdy znalazł pierwszych sponsorów we Włoszech, odetchnął z ulgą, a jego projekty mogły liczyć na promocję oraz nowe, lepszej jakości materiały, jak kaszmir, jedwab czy organza. Na nowojorską premię nowej kolekcji McQueena „Dante” bilety sprzedały się jak na koncert rockowy. Po sukcesie pokazu na uwagę jednego z dziennikarzy: „Jest tylko kwestią czasu, kiedy projektant, który odniósł tak ogromny sukces, doczeka się własnych perfum”, Lee odpowiedział: „Oczywiście. Będą się nazywać «Eau de łajno_»_”.

Swoją nową miłość, Murraya Arthura, poznał w niecodziennych okolicznościach – gdy Murray wymiotował na jednym z przyjęć zorganizowanych przez ich wspólnego przyjaciela, Lee Copperwheata. A potem Lee zwrócił Murrayowi uwagę, że nosi tani plastikowy zegarek, i oddał mu swój, ciężki i błyszczący, od Paula Smitha, mówiąc: „Masz chujowy sikor. Lepiej, żebyś się tu jeszcze pokazał, bo chcę go z powrotem”. Ale Murray zakochał się nie w zegarku, lecz w błękitnych oczach Lee.

Po trzech tygodniach znajomości Murray wprowadził się do loftu Lee przy Hoxton Square. „Dobrze się razem bawiliśmy i mam z tego okresu naprawdę radosne wspomnienia”² – stwierdził Murray, mając na myśli również zabawy z Minterem. Bardzo się z nim zżył. Szybko się okazało, że pies nie lubi zasad i nakazów. Zwłaszcza tych, które dotyczyły gryzienia wszystkich miękkich przedmiotów. Często, wracając z całonocnej eskapady po mieście, Lee i Murray zastawali cały dom w pierzu, a Mintera siedzącego pośrodku puchowej zamieci. Murray nie mógł liczyć na to, że McQueen wytresuje swojego psa, więc sam zaczął go uczyć podstawowych komend.

Jeździli we trójkę do posiadłości przyjaciółki Lee, Isabelli Blow, która wykupiła dla niego kurs sokolnictwa. Murray i Minter bali się drapieżnych ptaków. Gdy Lee uganiał się za sokołem po grzęzawiskach, oni zostawali w domu i cieszyli się swoim towarzystwem w miękkich poduchach. Gdy Lee wracał, chodzili we trójkę na długie spacery po pięknej wiejskiej okolicy.

Przebywając u Isabelli i Detmara Blowów, obracali się w towarzystwie bogatych lordów, markiz i tym podobnych osobistości. Minter, podobne jak Lee, niezbyt cenił kurtuazję i konwenanse. I podobnie jak Lee nie zważał na tytuły szlacheckie. Jeśli to prawda, że McQueen wyrysował księciu Karolowi penisa na podszewce marynarki, to Minter mógł się pochwalić strzeleniem „największego psiego gówna, jakie można sobie wyobrazić”³, pod stołem księżnej Kentu. Isabella była nieco zakłopotana, ale księżna nie wyczuła w tym incydencie choćby odrobiny zniewagi. Wyjaśniła, że jej mąż książę Michał jest prezesem schroniska Battersea. „Psie gówna zalegają u nas w całym domu, aż trudno wyobrazić sobie ten bajzel”⁴.

Lee i Mintera łączyła specyficzna więź. Gdy McQueen był w podróży, a nie mógł zabrać psa ze sobą, dzwonił do domu i prosił go do słuchawki. Zawsze pytał Mintera, czy dobrze się czuje, i obiecywał, że niedługo wróci.

W burzliwych relacjach miłosnych Lee mógł zawsze polegać na swoich psich przyjaciołach, ale jego psy mogły polegać bardziej na partnerach Lee niż na nim samym. Między Lee a Murrayem zaczęło się psuć. Lee dzwonił do Murraya, z którym Minter przecież mieszkał, i na wstępie mówił: „Daj mi go do telefonu”, mając na myśli psa. Murray był załamany – przeczuwał, że jego związek z Lee się wyczerpał. W nocy po telefonie od Lee targnął się na swoje życie, łykając garść psychotropów. Minter zaczął rozpaczliwie na niego szczekać. „Jakby mnie prosił, abym się ocknął. Pod wpływem jego spojrzenia zadzwoniłem na pogotowie”⁵ – wyznał później Murray.

W 1996 roku Bernard Arnault, szef Louis Vuitton Moët Hennessy (LVMH), największego koncernu produktów luksusowych, zaoferował Lee pracę. McQueen miał zostać dyrektorem kreatywnym domu mody Givenchy. Przyjął ofertę i zobowiązał się do organizowania czterech pokazów rocznie. W tym czasie tworzył również pokazy pod swoją marką. Jedne i drugie przyjmowane były przez środowisko mody kapryśnie. Lee ceniło wielu ludzi ze świata sztuki i biznesu, ale on chciał absolutnego uwielbienia i absolutnego oddania ze strony szefów i współpracowników. To wówczas zerwał wiele relacji z ludźmi, z którymi pracował od lat. Również wtedy rozpadł się jego związek z Murrayem.

Lee w końcu się wzbogacił. Z komunikacji miejskiej i taksówek przerzucił się na limuzynę z szoferem. Wreszcie mógł spłacić długi, których i tak nie spłacił. Jednocześnie wraz ze wzrostem sławy w Lee narastało poczucie paranoi. To całkiem normalne, gdy stajesz się sławny i wokół pojawia się nagle wiele osób, które są dla ciebie miłe, tłumaczyli jego znajomi, mniej lub bardziej sławni i paranoiczni.

W tym samym roku McQueen przygarnął ze schroniska Battersea angielskiego bulteriera. Szczeniaka nazwał Juice. McQueen tłumaczył: „Tak mówią Meksykanie, kiedy szczują kogoś psem”. Gdy pod dach często podróżującego Lee zawitał Juice, jego rozmowy telefoniczne wydłużyły się. Minter zazwyczaj wył do słuchawki z tęsknoty, a Juice milczał, choć robił to na wiele wymownych sposobów. Pewnego razu jego milczenie było smutne i jednocześnie podejrzane. Okazało się, że Juice ma zatwardzenie. Lee chodził w złości po pokoju i cały czas powtarzał do słuchawki, że Jucie koniecznie musi „się wysrać”. Na pytanie, w jaki sposób zmusić do tego psa, odpowiedział, że należy czule do niego mówić.

Juice często bywał w pracowni Lee. Brat McQueena Tony opowiadał, że jedna z pracownic Lee prosiła go o interwencję. Skarżyła się, że szczeniak regularnie sika na nowo uszyte sukienki. Tony zwrócił na to uwagę Lee, a ten mu odpowiedział z oburzeniem, żeby pracownica uszyła jeszcze jedną, ponieważ szczeniak ma pierwszeństwo.

McQueen rozpieszczał swoje psy i nie chciał, by cokolwiek je ograniczało. Gdy przebywał w Londynie, wszędzie je ze sobą zabierał. Z całej trójki najlepiej zachowywał się Minter, co nie oznacza, że nie tłukł znajomym Lee naczyń i nie ganiał za listonoszami, kominiarzami, a raz nawet za Świętym Mikołajem. Projektant często odwiedzał swoich rodziców w Hornchurch. Gdy prosili go, żeby psy nie wchodziły na sofę, ponieważ ją brudzą i gryzą, Lee odpowiadał, że to przecież on zapłacił za ten dom.

Lee wiedział, że w modzie panuje skrajnie wymagający stosunek do wyglądu ludzkiego ciała. Zależało mu na próbie redefinicji pojęcia „piękno” w obrębie świata mody. On sam nie cieszył się figurą modela. Wręcz przeciwnie: miał nadwagę, krzywy zgryz i problemy z potliwością. Jego pokaz „No. 13” w zajezdni autobusowej przy londyńskiej Gatflif Road otworzyła modelka Aimee Mullins, która urodziła się bez kości strzałkowych i przeszła amputację obu nóg poniżej kolan. Lee zaprojektował dla niej pięknie rzeźbione drewniane nogi, które wyglądały jak „seksowne buty na wysokim obcasie”. Podobno „nikt nie zauważył, że są sztuczne”⁶. Był to również jeden z nielicznych pokazów, po których Lee wyszedł na wybieg i wydawał się rozluźniony. Dotychczas podczas pokazów zazwyczaj chodził spięty i podenerwowany. Tym razem towarzyszyły mu jego ukochane psy.

W 2002 roku McQueen kupił domek nad morzem z dwiema sypialniami pięć kilometrów od Hastings. „Nie szukam tutaj inspiracji – powiedział – ale spokoju ducha”⁷. Przylatywał tam na weekendy, najczęściej z Minterem i Juice’em, by zabierać psy na spacery. „Spacerował z psami wzdłuż plaży i pozostawał sam na sam ze swoimi myślami”, mówiła Jacqui, siostra Lee.

W 2003 dostał pracę w domu mody Yves Saint Laurent. Osobiście przeprowadzał rozmowy rekrutacyjne, często w niekonwencjonalny sposób. Sarah Burton zapytał, czy wierzy w latające spodki. Robił coraz więcej w coraz krótszym czasie. To tempo go wykańczało. Nadużywał kokainy i alkoholu, nie spał i popadał w coraz większą paranoję. Na pytanie jednego z dziennikarzy, co wziąłby na bezludną wyspę, odpowiedział, że na pewno nie maszynę do szycia. Jak mówił, do szczęścia brakowało mu wówczas butelki z poppersami, jego psów i wibratora.

W 2004 roku paranoja napędzana stresem, sławą i kokainą podsycała strach Lee o własne życie. Wtedy kupił też trzeciego psa, Calluma, rodezjana, który miał go pilnować i strzec, tak jak w dzieciństwie jego ukochany chow-chow. Od tej pory McQueen zabierał go wszędzie: na imprezy na Majorce, na spotkania z dyrektorami domów mody w Paryżu, na zakupy w Mediolanie…

Callum nie należał do przyjemniaczków. Warczał praktycznie na wszystkich poza Lee. Zdarzało się, że nie wpuszczał do domu dziennikarzy, z którymi wcześniej McQueen się umówił. Ówczesny partner Lee Sebastian Pons nieraz był zmuszony sikać przez okno, ponieważ Callum nie chciał go przepuścić do toalety.

Odkąd Lee stał się bogaty, co kilka lat zmieniał miejsce zamieszkania. Pewnego razu zachwycił się widokiem jednego z mieszkań na czwartym piętrze, położonego nad samą Tamizą i kupił je za cztery miliony dwieście pięćdziesiąt tysięcy funtów. Ostatecznie uznał jednak, że czwarte piętro nie jest odpowiednie dla trzech psów – za dużo przebierania zbyt wielkiej liczby łapek naraz. W końcu wybrał budynek przemysłowy przy Half Moon Court w Clerkenwell. Chciał go przerobić na duży wybieg dla psów. Miał obsesję na punkcie spacerów z nimi: „Mógłbym tam wyprowadzać psy”⁸, marzył.

Lee był również chodzącą sprzecznością. Na najdroższą wówczas sesję zdjęciową do „Vogue’a”, w której wykorzystano jego kreacje, przyszedł w starej, przepoconej koszuli w kratę i dżinsach opuszczonych tak nisko, że było mu widać rowek. Jego przyjaciółka i fundatorka sesji Isabella mówiła, że zawsze trochę podśmierdywał. Podobnie jak jego psy.

Jego młodość i pierwsze doświadczenia seksualne przypadają na okres epidemii AIDS, wywołanej przez retrowirusa niedoboru odporności (HIV). McQueen przez wiele lat zmagał się z HIV – wówczas nie było jeszcze lekarstw hamujących wiremię i w końcu choroba przybrała na sile, wywołując AIDS.

McQueen popełnił samobójstwo, zostawiając swoim bliskim list i testament, w którym wspomniał również o swoich psach. Dla wielu było to kontrowersyjne, natomiast powiernicy jego testamentu oraz psy (prawdopodobnie) uważali ten gest za przejaw odpowiedzialności. Ponadto organizacjom działającym na rzecz zwierząt zapisał dwadzieścia sześć milionów dolarów.

W liście pożegnalnym po wyliczeniu kwoty, jaka powinna zapewnić jego czworonożym przyjaciołom godne życie, dodał: „Opiekujcie się moimi psami”. Zapisał im osiemdziesiąt jeden tysięcy pięćset funtów. Kwotę tę przeznaczono na opłacenie opiekunów, wyżywienie i opiekę medyczną. Zaokrąglając rachunki, roczne utrzymanie psa mogło wynieść nawet około tysiąca funtów. Przy takich założeniach Minterowi, Juice’owi i Callumowi pieniędzy powinno wystarczyć na dwadzieścia siedem lat wcale niepieskiego życia.

Po śmierci McQueena to jego siostrze Jacqui przypadła w udziale opieka nad Callumem. Marlene Garcia i jej mąż, zatrudnieni wcześniej przez Lee jako pomoc domowa, wzięli Mintera. Juice natomiast trafił do Annabelle Neilson, której Lee obiecał kilka lat wcześniej, że nie popełni samobójstwa.

Ceremonia pogrzebowa Lee Alexandra McQueena odbyła się w wąskim gronie rodziny. Projektant spoczął na północnym krańcu wysypy Skye. W 2011 roku, po śmierci Calluma, Jacqui zawiozła jego prochy na Skye i pochowała psa obok swojego brata.

------------------------------------------------------------------------

1 Andrew Wilson,_Alexander McQueen. Krew pod skórą_, tłum. Kamil Maksymiuk, Bartosz Czartoryski, Marta Faber, Kraków 2016, s. 175.

2 Tamże, s. 187.

3 Tamże, s. 189.

4 Tamże.

5 Tamże, s. 233.

6 Tamże, s. 255.

7 Tamże, s. 304.

8 Tamże, s. 343.Aleksander III Macedoński, zwany też Aleksandrem Wielkim, był pierwszą w historii postacią godną tego tytułu. Odziedziczył po swoim ojcu Filipie królestwo Macedonii oraz imperialistyczne ambicje, aby je powiększyć. Zabrał mu konia, słynnego Bucefała, ponieważ według niego ojciec nie potrafił go okiełznać. A z własnym psem łączyły go stosunki, które nie do końca odpowiadają dzisiejszej definicji „przyjaźni”.

Aleksander od pacholęcia przebywał wśród polityków, artystów, generałów i ambasadorów. Pod nieobecność ojca, jako siedmiolatek, podobno przyjął posłów perskich, których nie wypytywał o to, co warto zobaczyć w ich kraju, lecz starał się dowiedzieć o ich intencjach, sondował zamiary i badał inteligencję. Przyuczony przez ojca, że każdy człowiek jest szpiegiem lub może nim zostać, interesował się także wieściami z innych krajów.

Mały Aleksander na dworze królewskim stykał się nie tylko z politykami, posłami, artystami i generałami. W kołysce nawiedzał go wąż, który według wątpliwych, lecz jedynych źródeł, jakie istnieją, nazywał się Glaukos i należał do jego matki Olimpias, czwartej żony Filipa, wyznawczyni orgiastycznego kultu Dionizosa. Miała ona doborową kolekcję oswojonych węży, z którymi sypiała częściej niż z mężem. A gdy akurat z którymś nie spała, ten prześlizgiwał się do komnat Aleksandra.

Już jako chłopiec Aleksander uczestniczył w hulankach organizowanych na dworze Macedonii na cześć obcych poselstw. To tam jako dziesięciolatek próbował radzić sobie zarówno z wężami, jak i z ludźmi. Zaklinał ich muzyką wygrywaną na lirze: na gady muzyka działała, na ludzi przeważnie też, a tym, których muzyka nie zdołała poskromić, recytował wiersze naszpikowane ostrymi aluzjami osobistymi. Na lirze grał ponoć wybornie. Po jednym z występów syna Filip oznajmił mu, że gra zbyt dobrze jak na kogoś, kto ma zostać królem – czas powinien wykorzystywać wyłącznie na słuchanie muzyki, a nie tracić go na wielogodzinne ćwiczenia.

Aleksander porzucił grę dopiero wtedy, gdy opanował ją na mistrzowskim poziomie, robiąc tym samym ojcu na złość. A że był genialnym dzieckiem, osiągnął jeszcze kilka innych celów. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie zwierzęta, w tym – pies Peritas, którego imię w starogreckim oznaczało „styczeń”.

Gdy Aleksander miał trzynaście lat, jego nauczyciela Leonidasa, który ćwiczył go w tężyźnie fizycznej, zastąpił łysiejący facet z cienkimi łydkami i małymi oczkami. Nazywał się Arystoteles. Oprócz wiedzy z dziedziny medycyny, polityki, metafizyki i retoryki przekazywał swoim uczniom mocno zakorzenione wśród wszystkich cywilizowanych Greków rasistowskie poglądy. Głosił, że Grecy powinni panować nad barbarzyńcami, czyli nie-Grekami. Aleksander czuł się spadkobiercą greckiej kultury i zaszczepił te epokowe mądrości swoim wojskom, czyli zarówno ludziom, jak i psom, które traktowano wówczas jak żołnierzy. Nie ma pewności, czy Aleksander chciał i mógł posiadać Peritasa w innym celu niż wojskowy. O ile węże traktowano w jego domu jak przyjaciół, o tyle z psami obchodzono się raczej surowo.

Przed panowaniem Filipa Macedonia była tak prymitywnym krajem, że nad jej instytucjami i obyczajami nawet Spartanin pokiwałby głową. Kiwałyby głowami – gdyby mogły – także psy: „Aby dokonać uroczystego oczyszczenia armii, kapłan rozcinał na dwoje psa i żołnierze maszerowali między tymi połówkami”⁹, pisał jeden z historyków.

Niełatwo było zostać psem Aleksandra, należało przejść swoisty test: pokonać w walce niedźwiedzia. Większość kandydatów na psiego wojownika, podobnie jak Peritas, wywodziła się z rasy silnie umięśnionych molosów. Wielu z nich nie sprostało zadaniu, pożegnali się ze światem stratowani przez niedźwiedzia.

Peritas był podobno ponadprzeciętnie silny i zwinny. Przekazy mówią, że poradził sobie nie tylko z niedźwiedziem, ale również z lwem i hipopotamem. Jeśli istniała droga do zmiękczenia serca Aleksandra, było nią niewątpliwie rozszarpywanie dzikich zwierząt na kawałki.

Po okresie lokalnych walk i podbojów Aleksander wyruszył na Persję. Peritas towarzyszył mu w czasie bitew, a także uczt czy zwykłych posiłków. Zawsze zajmował miejsce obok swojego pana, ponieważ jednym z jego zadań było obwąchiwanie i sprawdzanie, czy jedzenie nie jest zatrute. Raczej dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków, ponieważ krótko po tym, gdy zginął (źródła głoszą, że w walce), Aleksander prawdopodobnie został otruty – trucizna miała znajdować się w jedzeniu.

Zanim jednak do tego doszło, ostatnią walkę Peritas stoczył w bitwie pod Gaugamelą. Aleksander rozgromił wówczas Persów, a Peritas, według legendy, pokonał perskiego słonia. Król Persów Dariusz III, podobnie jak Aleksander, lubił zwierzęta. Lubił także posyłać je do walki. Ponieważ nie brakowało mu fantazji, do swojej armii zaprzągł nie tylko konie i psy, ale także słonie, które siały spustoszenie w szeregach przeciwnika.

Podczas bitwy pod Gaugamelą jeden ze słoni zmierzał prosto na Aleksandra. Wtedy Peritas miał dokonać tego, co niektórzy określają bohaterskim czynem, to znaczy podbiegł do słonia i ugryzł go z całych sił w wargę. Słoń wpadł w panikę i uciekł z pola bitwy. Aleksander uniknął śmierci, ale Peritas nie miał tyle szczęścia. Wedle niektórych przekazów pies zginął od oszczepu, gdy ratował swojego pana przed atakiem. Jednak według Pliniusza ostatnim obrazem, który Peritas widział, był opancerzony i wściekły słoń.

Po wygranej bitwie Aleksander rozkazał swoim żołnierzom odszukać ciało jego psa. A gdy je znaleziono, postanowił zorganizować mu państwowy pogrzeb. Nazwał jedno z miast na cześć Peritasa, a w innych miastach budował pomniki czworonożnego wojownika. Wiedział, że wiele mu zawdzięczał, choć nie był w stanie ocenić, jak wiele. Być może gdyby Peritas zląkł się słonia podczas bitwy, nie uratowałby Aleksandra, a to znacząco zmieniłoby bieg historii. Greka nie stałaby się wówczas językiem handlu, nie byłaby znana sporej części świata zachodniego, starożytni Grecy nie ukształtowaliby zachodnioeuropejskiego sposobu myślenia, a Nowy Testament nie zostałby napisany po grecku i nie rozprzestrzeniłby się na taką skalę.

Oprócz podbijania świata starożytnego Aleksander Wielki znany jest też z pewnej popularnej anegdoty. Podobno pewnego razu odwiedził opalającego się Diogenesa, który mieszkał w dzbanie (a nie jak wielu sądzi – w beczce). Aleksander powiedział, że filozof może poprosić go, o co tylko chce. Diogenes odpowiedział, że jedynym jego życzeniem jest, aby Aleksander przesunął się nieco, gdyż zasłania mu słońce. Po tym spotkaniu Aleksander stwierdził, że gdyby nie był sobą, chciałby być Diogenesem. Filozof raczej nie odwzajemniłby tej myśli. Być może, podobnie jak dzisiejsi miłośnicy czworonogów, wolałby nie wiedzieć, że psy były wojownikami i budziły postrach podczas imperialnych podróży Aleksandra Wielkiego.

Dzisiejsze mastyfy, podobnie jak ich przodkowie molosy, należą do rasy psów łowczych. W związku z tym ich krew ma rzekomo rozgrzewać w nich instynkt zabójcy. Jednak gdy weźmiemy pod uwagę niektóre z łowczych ras, jak spaniele, teriery czy właśnie mastyfy, trudno uwierzyć, że w genach mogą mieć zapisane cokolwiek innego niż dobry węch i niespożyte pokłady energii. Być może psy w czasach Aleksandra nie były czułe i łagodne, dlatego że ludzie nie chcieli ich takimi widzieć. Aleksander, jeden z największych imperatorów w dziejach, mimo że Wielki, żył w czasach, które do takiej prawdy o psach nie pozwoliły mu dojść.

------------------------------------------------------------------------

9 Peter Green,_Aleksander Wielki. Biografia_, tłum. Andrzej Konarek, Warszawa 2004, s. 20.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: