Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słowo inspektora - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 maja 2021
Ebook
14,99 zł
Audiobook
24,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Słowo inspektora - ebook

Zbigniew Rogosz na tropie tajemniczej zbrodni. Kryminał, który zawiera w sobie cechy powieści obyczajowej. Zaprezentowane w utworze wydarzenia nie koncentrują się wyłącznie na problemie przestępstwa. Równie istotny jest psychologiczny portret samego Rogosza, który w pojedynkę wychowuje dorastającego syna. Narracja zostaje poprowadzona w sposób umożliwiający wgląd nie tylko w działania bohatera, ale i w jego życie wewnętrzne. Postać Zbigniewa Rogosza pojawia się także w innych powieściach kryminalnych autorstwa Wilhelminy Skulskiej.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-268-8311-4
Rozmiar pliku: 452 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Jeszcze się na dobre nie rozbudził, kiedy ogarnęła go niechęć do dnia, który miał się za chwilę rozpoczęć. Pokój zalegała ciemność, chroniona zasłoną. Błądził po omacku rękę, by wygasić dźwięk budzika. Nareszcie cisza. Uciec w drzemkę, choćby na kwadrans, pięć minut. Za oknem dał się słyszeć regularny warkot silnika. Ktoś ruszał spod domu samochodem. Rozpoczynał się dzień, jak co dzień. Nie ma alternatywy! Trzeba mu wyjść naprzeciw. O godzinie ósmej musi podpisać listę obecności. Liczę skrupulatnie godziny rozpoczynania pracy, wieczorowe pozostawiając na łasce zapomnienia. Ile razy w tygodniu nie wraca do domu przed nocą? Ile razy w roku nie musi się trudzić rozścielaniem własnego łóżka? A właściwie do czego wracać? Po co się śpieszyć? Było kiedyś inaczej. Ktoś niecierpliwie wyglądał oknem, czekał z gorącą kolacją. Dawne czasy minione bezpowrotnie.

Wciąż jeszcze drzemał. W połowie drogi między snem a rzeczywistością pojawił się obraz kuchni, stołunakrytego trzema serwetkami. Jakiś dzbanuszek, gałązka bzu. Krystyna, on i mały przy dzbanku parującej kawy. – Syneczku! nie wyjadaj ze słoika miodu. Daj dalerz. Posmaruję ci bułeczkę…

Obraz rodzinnego śniadania rozpłynął się, zakłócony dźwiękami dochodzącymi z ulicy. Trzeba wstać, jak najszybciej zająć łazienkę, zanim Janek się zbudzi. Chłopak wyskakiwał zwykle z łóżka, kipiący energią i humorem, który powinien był cieszyć ojca. I cieszył. Tyle że on sam bywał ostatnio coraz bardziej zmęczony, szczególnie rankiem. Odrzucił energicznie kołdrę, wsadził bose nogi w rozciapane pantofle. – Wypijże sobie, chłopie, filiżankę mocnej kawy, ciśnienie ci podskoczy, od razu będziesz lepszy – pomyślał. Poranna kosmetyka urozmaicona zapachem kawy, dymem z papierosa. Męski obyczaj. Pomaga znosić poranne stresy.

Do łazienki przechodziło się przez sypialnię chłopca. Janek wtulony w poduszkę spał, nieczuły na hałasy budzącego się dnia. Na łóżku leżała otwarta książka w czarnej okładce. Agatha Christie! Na pułeczce puchaty miś, pamiątka po matce, podpierał serię kryminałów spod znaku „Srebrnego Klucza”, czy zabawnych jamniczków.

Że też nie zdołałem go uchronić przed tego rodzaju lekturą – pomyślał z żalem. Nigdy nie rozmawiał z synem na temat swojego zajęcia. I czynił to rozmyślnie. Miał powody, żeby trzymać chłopaka jak najdalej od problemów swojego zawodu. To z pewnością Żarnowski truje Janka kroniką kryminalną. Musi mu zwrócić uwagę. Wystarczy rozmów w biurze. Niech dom i chłopca zostawią w spokoju.

W kuchni zaśpiewał czajnik? Podszedł do szafki w poszukiwaniu filiżanki do kawy, nie mógł jednak niczego znaleźć. Szkło, talerzyki poustawiane były bez ładu i składu, jak popadło. Za to w zlewozmywaku piętrzyłysię brudne naczynia. Zazwyczaj zmywał je sam. Ale wczoraj zatrzymano go w komendzie. Nie umiem wychować Janka jak należy – pomyślał z żalem. Umył dwie filiżanki. Do jednej nasypał sporą łyżeczkę zmielonej kawy, ocukrzył i nie czekając, aż fusy opadną na dno, wypił spory łyk. Resztę odstawił na później. Zaciągnął się papierosem. – Niech tam piszą sobie co chcą o szkodliwości palenia – pomyślał. Gdyby nie Janek…

Kawa plus papieros zrobiły swoje. Już się trochę rozruszał. Teraz do łazienki, nim ją zajmie Janek. Rozrabiając w miseczce pieniący się krem do golenia, spojrzał w lustro. Zobaczył twarz o regularnych rysach, znalazł nowe zmarszczki pod oczyma, których przedtem nie zauważył. Mówiono o nim kiedyś –przystojniaczek. Nie stronił ani od zabawy, ani od dziewcząt. Przynajmniej do czasu, nim poznał Krystynę. Z początku nie chciała się z nim wiązać. Nie lubiła jego zawodu. Ale uparł się i postawił na swoim. Czy powodzenie towarzyszyło mu i w innych okolicznościach życia? Był wytrwały, nie dawał łatwo za wygraną. Nawet wtedy, kiedy wszyscy go przekonywali, że trzeba ustąpić. Między wytrwałością a uporem jest cienka granica. Major twierdzi, że ją przekroczył, walczy o straconą pozycję jedynie z uporu. Czy zwierzchnik musi być nieomylny? A najrozsądniejsi ludzie nie popełniali błędów?

Nadal przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze. Nie podobał się sobie. Czoło przecięte głęboką bruzdą, zmęczone oczy. Zamalował białą pianką policzki, brodę i wydało mu się, że przekreśla, zamazuje zniekształcenia, które na twarzy odcisnęły lata jego niełatwego życia. Właściwie tylko włosy pozostały nietknięte działaniem czasu. Ani jednego siwego włosa w czterdziestym ósmym roku życia.

Wcale nieźle – stwierdził nie bez satysfakcji. Wytarł twarz ręcznikiem, wypił resztkę kawy i sięgnął posporta. Od razu poczuł się raźniej. Może i nie ma racji, narzekając od świtu? Jest zdrowy, ma gdzie mieszkać, jest ojcem syna, który nie przynosi mu wstydu. A co do szefa? Różnica zdań dotyczy tylko jednego przypadku. Zdawał sobie sprawę, że powinien właściwie ustąpić. Ale wiedział, że tego nie uczyni…

Zbudził Janka i spojrzawszy na zegarek uznał, że zdąży wyskoczyć do pobliskiego samu po świeże pieczywo. Ekspedientka obsłużyła go poza kolejką. Znali go tu od lat. Ciekawe, że samotnemu mężczyźnie więcej osób chce pomóc, aniżeli kobiecie, znajdującej się w analogicznej sytuacji. Kupił rogale, solanki, za którymi przepadali obaj i nie czekając na windę popędził na trzecie piętro. Chłopak pluskał się w łazience, wylewając znacznie więcej wody na podłogę i ściany, aniżeli na własną szyję i plecy.

– Stary! Śniadanie! Skubaniec zamyka drzwi punktualnie o ósmej.

– Nie uznajecie takiego słowa, jak woźny? – zapytał, nie oczekując odpowiedzi. Jego wpływ na syna był raczej enigmatyczny. Także w dziedzinie języka. Janek używał słownictwa, którym posługiwali się jego koledzy. Nie chciał się od nich różnić. Nade wszystko cenił koleżeństwo. – Niechże mu będzie – pomyślał. Wciąż doznawał wyrzutów sumienia, że nie zastępuje chłopcu matki. Jego nadmierna pobłażliwość wobec Janka miała swe źródło w tym właśnie kompleksie.

Zasiedli do śniadania. Janek zauważył zgorszony: – A cukier? Przecież byłeś w samie? Żeby choć raz u nas było tąk, jak u innych ludzi.

Rzeczywiście. Cukierniczka pusta, zapasów w szafie ani śladu. Ojciec narzucił marynarkę i zapukał do drzwi sąsiadki. Otworzyła mu młoda kobieta w lokówkach, które jak blaszana aureola okalały dość atrakcyjną buzię.

– Można by pożyczyć do popołudnia szklaneczkę cukru?

– Już przynoszę. Proszę wejść do pokoju – zachęcała blondyna.

Wymówił się brakiem czasu. Przyniosła pełny słoik i kawałek szarlotki dla Janka. – Może jeszcze czegoś potrzeba? Zawsze służę pomocą, panie Zbyszku. Po sąsiedzku. Jakoś pan nas omija!…

Podziękował, wycofując się pośpiesznie do własnego mieszkania. Zobaczył jeszcze, że kobieta wzruszyła ramionami i nie słysząc wiedział, że zaraz powie do męża: – Egoista z tego Rogosza. Zamiast się ożenić, marnuje dom i syna. Nie wyobrażasz sobie, co się u nich dzieje. Chłopiec chodzi z dziurami na łokciach. Lata za dziewczętami. Marnuje się.

Chłopiec nie wyglądał bynajmniej na „zmarnowanego”. Właśnie wychylił do dna drugą szklankę mleka, zagryzając solanką, i szykował się do wyjścia.

– Obiad zjem u Olka. Pomagam mu w matematyce, a jego stara mnie karmi. Transakcja wiązana. To teraz modne.

Rogosz nie protestował. Co mógł chłopcu zaoferować? Wspólny posiłek w stołówce? Jedzenie może nawet nie najgorsze, ale nastrój surowości, pośpiechu. I rozmowy profesjonalne przy stole. Chłopiec przysłuchiwał się im gorliwie. Problemy marginesu były bardziej interesujące aniżeli wykłady z gramatyki.

– No to spotkamy się wieczorem. Niezły ten francuski serial?

– Jeszcze jedna bujda na resorach. W każdym odcinku zwycięża sprawiedliwość. Sam wiesz, że bywa różnie… Mógłbym zaprosić na telewizję Władka? Bo jakby nie, to bym do nich poszedł. Kupili kolorowy.

– Zaproś Władka. Czemu nie? – powiedział Rogosz i pomyślał nie bez żalu, że jeszcze rok temu Janek najchętniej w towarzystwie ojca zasiadał przed małymekranem. Dziś mu ojciec nie wystarcza. Janek zauważył zmianę nastroju starego. Nie zamierzał go urazić. Chciał mu powiedzieć coś ciepłego na pożegnanie. Kiedy ojciec zapinał gabardynowy płaszcz, zbierając się do wyjścia, odezwał się:

– Tato! Odfajkuj wreszcie tamtą sprawę. Nic nie wskórasz! U Agathy Christie śledztwo rozgrywa się błyskawicznie. A ty wierzysz, że coś się wyjaśni po tylu latach?… Daj temu spokój. Chodzilibyśmy znowu razem na mecze.

– Gdybym nie miał własnego syna… Może kiedyś to zrozumiesz? – I dodał surowiej, aniżeli zamierzał: – Nie wdawaj się w rozmowy. Niech nie próbują nastawiać cię przeciwko ojcu. Wiem, że Andrzej dobrze mi życzy, ale radzę mu pilnować swojego nosa.

Zatrzasnął drzwi i zbiegł po schodach, nie oglądając się na syna. Janek westchnął melancholijnie. W gruncie rzeczy dumny był z ojca. – Ma charakter – pomyślał i wyciągnął z tylnej kieszeni levisów gumę do żucia. Po chwili zapomniał o rozmowie z ojcem. Koło samu czekał Władek. Wypili po szklaneczce soku porzeczkowego i poszli razem w kierunku szkoły…ROZDZIAŁ 2

Rogosz mieszkał w pobliżu placu Trzech Krzyży. Autobus 144 podwoził go tuż pod komendę.

W wozie panował nieznośny tłok. Stanął w pobliżu drzwi. Na następnym przystanku wsiadał zazwyczaj kolega z tego samego wydziału. Porozmawiają jak co dzień, ponarzekają, a za kwadrans podporządkują się szybkiemu rytmowi pracy, który narzucają pilne z reguły zadania, nagłe potrzeby, dramatyczne wydarzenia. Czy otrzymał kiedykolwiek zlecenie: – Wykonaj to i to, ale spokojnie, bez pośpiechu. Rogosz uśmiechnąłsię do siebie na samą myśl o tego rodzaju propozycji.

Na przystanku, przy Pięknej, wsiadł rzeczywiście Janowski i jak co dzień, zaczęli rozmowę od spraw polityki, przechodząc do zagadnień rynkowych, a kończąc analizą porażek piłkarskich. Stali obok siebie, ściśnięci jak śledzie w beczce, kiedy wtłoczył się między nich korpulentny jegomość, który okazał się wbrew wyglądowi poczciwego pyknika kontrolerem: – Bilety proszę!

Powiedzieli jednocześnie: – Miesięczny! – i kontynuowali rozmowę. Ale kontroler, człowiek uparty, poprosił o okazanie biletów. Janowski wyjął swój z portfela, ale Rogosz, sięgnąwszy do wewnętrznej kieszeni marynarki, uprzytomnił sobie nagle, że zmienił ubranie. Bilet zostawił w starym. Niech to diabli!

– Zostawiłem w domu – powiedział poirytowanym głosem. Nie znosił tego rodzaju sytuacji. Kto je lubi?

Kontroler przyjrzał mu się podejrzliwie. Co się teraz z ludźmi porobiło? Niemłody człowiek i chce mu się oszukiwać. Pasażerowie odwrócili głowy w ich stronę. Nareszcie jakieś urozmaicenie podróży! Rogosz wyciągnął z portmonetki banknot pięćdziesięciozłotowy: – Płacę mandat. Wystarczy? Bardzo się śpieszę…

Kontroler wzruszył ramionami: – To ja jestem winien? – Wyjął kwitariusz z wielkiej torby, szukał w jej głębi długopisu i zauważył nie bez złośliwości: – Najlepiej płacić za bilety. Ja bym czas zaoszczędził, a pan pieniądze…

Janowski próbował interweniować: – Panie kontrolerze! Kolega jest… – zwrócił się do Rogosza: – Pokaż mu legitymację!

Rogosz spojrzał nieprzyjaźnie na kolegę. – Zostaw! Mam większe kłopoty. – Zapłacił mandat, schował kwit do kieszeni, ale w gruncie rzeczy był wściekły, że urządził z siebie widowisko. – Dobrze mi się dzień zaczął – pomyślał. – I wcale się nie pomylił.ROZDZIAŁ 3

Już w biurze, ledwo zrzucił płaszcz i wyciągnął z szuflady skoroszyt, kalendarz i przybory do pisania, zadzwoniła sekretarka szefa prosząc na odprawę. Codzienne spotkania były zwyczajem, nienaruszalną pozycją w chronologii dnia, nawet w okresach spokoju. Major Zawadka lubił rano zbierać swoich podkomendnych i uważał, że tego rodzaju spotkania, niezależnie od doraźnych zadań, umacniają współżycie tego niewielkiego kolektywu.

Kiedy Rogosz wszedł do gabinetu, major, mężczyzna w średnim wieku, śniady brunet, żonglował dwoma telefonami, próbując zadowolić jednocześnie obu rozmówców. Ta ekwilibrystyka nie przeszkodziła mu obrzucić uważnym spojrzeniem wchodzącego i Rogosz wyczuł, że oczekuje go reprymenda ze strony zwierzchnika. Usiadł pod oknem, pełen niepokoju, choć poza głupią sprawą z biletem nic się tego dnia ani w ciągu poprzednich nie wydarzyło. Jego nerwy były w kiepskim stanie. Wiedział o tym. Czyjeś nieprzychylne spojrzenie, krytyczna uwaga mogły wyprowadzić go z równowagi. Niedobrze! – A więc tak już będzie ze mną do końca – pomyślał. To może jednak przejść na wcześniejszą eneryturę?

Gabinet zapełniał się pracownikami wydziału do walki z przestępstwami gospodarczymi. Obsiedli stół, zajęli miejsca pod oknem. Byli z reguły młodsi od niego. Nawet major ledwo przekroczył czterdziestkę. – Może po prostu jestem za stary? Nie pasuję do nich? – Rogosz poczuł żal, co mu się chyba po raz pierwszy zdarzyło, że to nie on siedzi za biurkiem, a przed nim grono młodszych kolegów. Do kogo mógł mieć pretensje? Świadomie pokierował swoim życiem tak a nie inaczej. Przyjaciele mówili o zmarnowanej karierze. To przez tę jedną sprawę, której poświęcił całą swoją energię i zdolności, nie miał już czasu na inne pasje. Jego upór budził niezadowolenie zwierzchników i protesty kolegów. Nikt nie lubi, kiedy ktoś żyje, pracuje na odmiennych prawach. A prawem odrębnym była zgoda na kontynuację śledztwa, które wiodło – inaczej być nie mogło – w ślepą uliczkę. Uparł się, że doprowadzi sprawców do ławy sądowej. I uczyni to. Nikt nie jest w stanie mu przeszkodzić!…

Dyskusja na odprawie trwała już od dziesięciu minut. Chodziło o dwa przypadki przestępczej działalności pracowników PIH-u. Janowski, który był uczony w dialektyce i ekonomii, szukał szerszego tła tej specyfiki przestępstw w skomplikowanym systemie kontroli. Wieloszczeblowa drabina nadzoru utrudnia może działalność przestępczą jednostki, ale sprzyja zmowom. Jakiś młody inspektor, którego Rogosz widział po raz pierwszy, okrągłymi zdaniami uzasadniał tezę o współzależności moralności środowiskowej, grupowej od ogólnego poziomu społecznej etyki.

Z pewnością absolwent wydziału humanistycznego – pomyślał Rogosz. – Ma gadane. Zobaczymy, jak się sprawdzi przy pierwszym śledztwie!

Na koniec major wtrącił swoje trzy miarodajne grosze do dyskusji. Wydał polecenia inspektorom i zakończył odprawę. Rogosz chciał się wymknąć pierwszy, ale szef go zatrzymał: – Zaczekaj! Musimy porozmawiać!

Dał oczyma znak sekretarce, że ma nie łączyć, nie wpuszczać do gabinetu nikogo! Wskazał Rogoszowi krzesło za biurkiem. A więc rozmowa będzie urzędowa.

Zaległa chwila milczenia, póki inspektorzy nie zabrali krzeseł. Sekretarka, tęga, niemłoda kobieta opróżniła bez pośpiechu popielniczki, otworzyła szeroko okno. – Co za pech, że wszędzie pełno ślicznych dziewcząt, tylko nie w komendzie – zwykł narzekać stary. Czuł się jednak bez swojej pomocnicy jak inwalida bez ręki. Zresztą Janka zdawała sobie sprawę, że szef jąceni. Obrzuciła Rogosza współczującym spojrzeniem. Wiedziała, co w trawie piszczy.

Pozostali sami, ale major wciąż milczał, przeglądając ostatnie meldunki z terenu.

– Wal wreszcie, o co ci chodzi – powiedział Rogosz.

– Jakbyś nie wiedział? Jest decyzja, nie moja. „Kon wój” idzie na NN. Koniec! Ciągniesz śledztwo kilkanaście lat. Starczy!

– Według mnie nie – powiedział Rogosz, choć czuł, że walczy tym razem na straconej pozycji. – To jest sprawa mojego życia. Uczestniczyłem w różnych… nie zliczę tych operacji. W tę jedną zaangażowałem wszystkie moje siły. Poświęcałem każdą wolną chwilę. Czy nie spełniałem twoich poleceń, nie robiłem, co do mnie należy? Czekam choćby na jeden zarzut.

– To decyzja kierownictwa – powiedział major. Z intonacji jego głosu nie wynikało jednak, ażeby był odmiennego zdania. – Nie widzimy możliwości ujawnienia zabójców Krawczyka. Pomyśl! Pieniądze są. Znaleziono je dzięki fantastycznemu zbiegowi okoliczności. O napastnikach do dziś nic nie wiemy…

– Tak uważasz, czy chcesz mnie poniżyć? Przecież dobrze wiesz, że ustaliłem pewne fakty, co do których nie można mieć wątpliwości. Było ich trzech. To jasne. Było? Nadal są, żyją sobie spokojnie. Może zajmują dziś dyrektorskie stołki? Ludzie rosną. Ale my wiemy, z jakiej broni zastrzelono Krawczyka. I mamy ślad linii papilarnych mordercy. Zostały utrwalone na klamce ciężarówki. Zarówno strażnicy jak i kierowca stwierdzili zgodnie, że zabił ten, który chwycił za klamkę. To wszystko nic? Myślisz, że trzeba być docentem habilitowanym kryminalistyki, żeby ci przytoczyć sprawy wykryte po latach?

– Chłopie – powiedział major prawie ze smutkiem. – Nic nie rozumiesz. Wiesz, co mogło się dziać z ludźmi w ciągu tylu lat? Mogli wyjechać za granicę. Możesiedzą w więzieniu za przestępstwa z zupełnie innych paragrafów? A jeżeli się zmienili, założyli rodziny, prowadzą bogobojne życie? Za trzy lata będą mogli skorzystać z prawa przedawnienia.

– A Krawczyk? Wiesz, ile miałby teraz lat? Miał prawo przeżyć życie.

– Człowieku! – Major nie ukrywał zniecierpliwienia. – Wiesz, ilu zginęło ludzi w latach powojennych? W dobrej i złej sprawie. Bez powodu i przyczyny. Matka Krawczyka dostaje rentę. Siostrze przyznaliśmy stypendium. Ledwo pamięta brata. A ty, jak kozioł, uparcie swoje. O co tu idzie gra? O sprawiedliwość czy twoją ambicję?

No i nareszcie wyszło szydło z worka!

Twarz Rogosza nabrzmiała czerwienią, nie był w stanie zapanować nad sobą. Major jednak nie rezygnował, starał się przemówić mu do rozsądku:

– Dałem ci szansę – powiedział. – Zgodziłem się, żebyś pracował w wydziale, w którym się marnujesz. Z twoim doświadczeniem pracować w sekcji nadużyć? Tyle lat siedziałeś w „czystej”kryminalistyce. Poszedłem ci na rękę. Żebyś wyprowadził ten „Konwój”. Ale nie będziemy tolerowali maniactwa, nawet u ciebie…

– Zapominasz, że mogę się zwrócić do komendanta o przyznanie wcześniejszej emerytury. Chyba nie kwestionujesz takiej drogi wyjścia? – Głos Rogosza brzmiał już spokojnie, wręcz sarkastycznie.

– Szantaż?

– Nie! To wy nie macie do mnie przekonania. Nie mam studiów wyższych, magisterium. Żebym był doktorem, a na dodatek habilitowanym. Inna byłaby rozmowa.

– Zbyszku! Nie chcesz przyznać się przed sobą samym. Zawiodły cię wszystkie wersje.

– Dobra! Na pochyłą gałąź… poskaczcie sobie. Powiesz mi wreszcie, jaka jest decyzja?

Rogosz wstał. Major podszedł do niego i powiedział prawie ciepło: – Trzeba spisać protokół, zamykający sprawę pod kryptonimem „Konwój”. Jej miejsce jest w archiwum… – Położył mu rękę na ramieniu.

– Przechodzisz do sekcji zabójstw… Od jutra!

Rogosz odtrącił rękę szefa i przyjaciela. Wyszedł bez słowa z gabinetu.ROZDZIAŁ 4

Zajrzał do kancelarii biura kryminalnego. Janka rozdzielała listy do podpisu. Obsługiwała dwóch szefów: kierownika i jego zastępcę, urzędującego w gabinecie naprzeciw. Młodsza pracowniczka sekretariatu, zajęta pisaniem na maszynie, na widok Rogosza przerwała stukaninę. Janka – filar wydziału – zwróciła się głosem rzeczowym do wchodzącego: – Przenosimy kapitaną do 237. Biurko przygotowane.

Rogoszowi wydawało się, że młodsza z kobiet uśmiechnęła się ironicznie. Był w tak fatalnej formie, że każdy gest, nic nie znaczące słowa zapisywał na swoją niekorzyść.

– W pokoju 237 zrobi się tłoczno – powiedział, żeby cokolwiek powiedzieć.

– Przesada – zauważyła Janka. – Zajmuje pan kapitan miejsce majora Lutowskiego. W ubiegłym tygodniu został przeniesiony na emeryturę. Z wielką pompą. Był komendant, goździki i koperta.

Na pewno myśli w duchu: jeszcze rok, dwa i ciebie czeka taka sama uroczystość. W tej służbie po pięćdziesiątce trafia się na emeryturę. Maszyneria zużyta, spisać na straty. I zapytał głośno, starając się nie zdradzać zdenerwowania: – 237? Z Kopciem? Zaraz przy windzie. Byłem tam kiedyś. – I wrócił do swojego pokoju piętro niżej, żeby przekazać dokumenty kolegom.

Wiedzieli już o przeniesieniu Rogosza do innego wydziału. Jakoś wciąż ściśle przestrzegamy reguły, że zainteresowany dowiaduje się ostatni nowin o sobie – pomyślał Rogosz i zabrał się do porządkowania szuflad. Były tam zapiski, kwalifikujące się do kosza, ale i rozpoczęte dochodzenia, relacje z rozmów.

– Zazdroszczę ci – powiedział Andrzej Żarnowski, który zajmował biurko naprzeciw i przyjaźnił się znim, jeszcze od czasów, kiedy żyła Krystyna. – Świetnie mi się pracowało w zabójstwach. Pamiętasz, Zbyszek, jeszcze w Stołecznej? Sekcja zabójstw to jakaś ranga, męska sprawa. Nie protestuj! Popatrz, z której strony chcesz. Dramat! Ktoś i z jakiegoś powodu zabił. Człowiek stracił życie. Nie będzie się już kochał, martwił, chorował, pił wódki. A my egzekwujemy rachunek za unicestwienie cudzego życia. Idealnie prosty rachunek. A wydział nadużyć? Mdli mnie od tych brudów. Czasem mam tak dosyć, że poszedłbym do starego i poprosił o przeniesienie do zakładu oczyszczania miasta. Przypatrz się tej sprawie z MHD. Trzy niemłode kobiety i szef. Babki mają na utrzymaniu rodziny. Jedna bez męża. Drugiej udało się zdobyć towarzysza życia – stałego klienta izby wytrzeźwień. A tej trzeciej mąż choruje. Kupa nieszczęść i codziennych kłopotów.

Pewnego dnia szef MHD przychodzi na zaplecze, sklep już zamknięty, kobiety wreszcie siadły po całym dniu użerania się z klientkami. A on woła do swojego pokoju – okropnie lubi rozmowy w cztery oczy – i mówi: szefunio jest bardzo zmęczony. Wybiera się w lipcu na urlop. Czy wiecie, w jaki sposób przygotowuje się wakacje dla szefa? Koszty rosną, a jeszcze na wczasach!… Co miały robić? Ja wiem. Naszym zdaniem taka kobiecina powinna zadzwonić na milicję. Po pierwsze nie zna numeru telefonu. A po drugie jest przekonana, że facet ma chody i tak czy inaczej ona zapłaci. Zniszczy ją, oskarży o oszczerstwo. Zresztą chcą żyć, mieć spokój.Szef wyjedzie na wspaniałe wakacje. Moja rola? Bo któraś z nich jednak zadzwoniła. Możesz mi nie zazdrościć. Że faceta posadzę – cała przyjemność po mojej stronie. Ale te kobiety? Kradły. Z początku dla szefa, ale później dla siebie. Żal mi tych babek, ich dzieci, choć może niewiele są warte. Nie wyłażę z tego bagna… Wiadomo, ktoś to musi robić. W twoim wydziale sprawy mają inną rangę. Życzę ci jak najlepiej. Choć mi przykro, że już nie będziemy parzyć sobie wspólnie kawy. Będziesz pracował z Kopciem. To dopiero piła.

Rogosz słuchał przyjaciela jednym uchem. Kończył porządkować szafę. W wielkiej, żelaznej szafie pozostała już tylko jedna teczka, z którą trzeba się było pożegnać. Okładka pożółkła od starości, rogi pogięte czyjąś nerwową ręką. I długopisem naniesiona data i tytuł: „Konwój”.

– Tu cię boli – powiedział Żarnowski. – Pozwolę sobie na szczerość. Cieszę się, że zamykasz ten rozdział. Sprawa nie wyszła. Nie ona jedna. Na całym świecie istnieją sprawcy niewykryci. U nas ich mniej niż gdzie indziej.

Rogosz wziął teczkę do ręki, jakby ją ważył, przeliczał na stracone dni, miesiące pracy, utrwalone w nieważnym dziś dokumencie.

– Andrzej! – próbował znaleźć zrozumienie u przyjaciela. – Oni tego nie wiedzą. Nie chcą wiedzieć. Przecież to ja namówiłem Krawczyka, żeby pracował u nas. Wcale się nie kwapił. Autorytet jego ojca zdecydował. Moje nalegania. Miał zupełnie inne plany życiowe. Wtedy mieliśmy wpływ na młodych. Słuchali się. Żeby nie ja…

– No i co z tego wynika? Skąd mogłeś przewidzieć ten napad, tragiczną śmierć Michała? Nieszczęśliwa rodzina. Ojciec chyba też zginął od kuli bandyckiej? Chyba w Nowosądeckiem?

– Byliśmy razem. Obiecałem tam w lesie, kiedy niemożna było już pomóc, tylko pot śmiertelny ocierać z czoła, że będę chronił Michała jak własnego syna. I nie uchroniłem! Moim obowiązkiem jest znaleźć zabójcę. Tyle jestem winien ofiarom.

– Ciągle tylko rozliczasz siebie, innych. Zostaw to wszystko. Pociągnąłeś ten pościg rok, pięć lat. Rozumiem. Ale jak długo można? Sam sobie szkodzisz!

– O tym wiem najlepiej. Zrobili ze mnie maniaka. Szef by mnie najchętniej posłał do psychiatry. Może ma rację. Sam pójdę!

– Głupota. Narobiłeś kłopotów sobie i swojej rodzinie. Bo ty musiałeś wyprowadzić na czysto „Konwój”. Myślisz, że Krystyna była szczęśliwa? Wciąż sama. A jak byłeś w domu, to też nie przy niej. Ciągle żyłeś tą sprawą.

Rogosz spojrzał niechętnie na przyjaciela:

– Zostaw nieżyjących. I Janka nie wprowadzaj w moje sprawy. Smarkacz będzie mi radził. Dosyć tych rozmów. Daj mi spokojnie popracować. Mam wypichcić protokół zamknięcia sprawy. I wolę to zrobić dziś. Jutro od rana zaczynam pracę w pierwszym wydziale. Jeżeli łaska, zajmij się sobą i swoimi ekspedientkami z MHD.

Wyjął z szafy duży arkusz biurowego papieru, napisał datę. Chwilę zastanowił się i zaczął pisać płynnie, bez sięgania do akt. Znał każdy szczegół, miejsce, okoliczności na pamięć. Dokument zawierał punkty zgodnie z przepisami obowiązującymi dla protokołów, i zaczynał się od tytułu:

RELACJA

ze sprawy kryptonim „Konwój”, dotycząca napadu rabunkowego z bronią na konwój bankowy NBP.

I. Treść sprawy

W dniu 14 października 1953 o godz. 20.10 na szosie prowadzącej z Żyrardowa do Warszawy, na wysokości miejscowości Brwinów, dokonany został napad rabunkowy z bronią na konwój bankowy Narodowego Banku Polskiego, przewożący nadwyżki bankowe z oddziałów powiatowych NBP do Centrali w Warszawie. Konwój ten w składzie:

-

-

Marian Lipiński lat 56 – konwojent
-

-

Wacław Leski lat 52 – strażnik NBP
-

-

Kazimierz Ignar lat 57 – strażnik NBP
-

-

Michał Krawczyk lat 21 – funkcjonariusz MO
-

-

Jerzy Perak lat 47 – kierowca

wyruszył z W-wy w dniu 14.10 1953 o godz. 15.30 samochodem marki „Star-20”. Strażnicy Leski i Ignar oraz szeregowy Krawczyk uzbrojeni byli w pistolety TT-33. Trasa konwoju biegła przez Piaseczno, Grójec, Żyrardów – gdzie pobrano z miejscowych oddziałów NBP pieniądze w kwocie 3 620 000 zł. Po drodze z Żyrardowa do Warszawy miano jeszcze odebrać nadwyżkę bankową z oddziału powiatowego NBP w Pruszkowie. Pieniądze znajdowały się w trzech zaplombowanych workach. Po wyjeździe z Żyrardowa (około godz. 19.35) obok kierowcy Peraka w szoferce samochodu siedział strażnik Ignar. Leski i Krawczyk znajdowali się wewnątrz samochodu, przykrytego brezentową plandeką. Kiedy minęli Milanówek, w miejscu, gdzie szosa zataczała łuk, przecinając niewielki las, kierowca Perak zauważył w świetle reflektorów sylwetkę człowieka leżącego na prawym poboczu nie opodal przewróconego roweru, a obok stojącego mężczyznę. Mężczyzna rękami dawał znaki. Sądząc, że chodzi o udzielenie pomocy, Perak zatrzymał samochód. Mężczyzna dający znaki podszedł do samochodu od strony siedzącego strażnika Ignara. Powiedział, że znalazł na szosie nieprzytomnego mężczyznę, którego prawdopodobnie potrącił samochód, i poprosił o podwiezienie ofiary do szpitala w Pruszkowie. Strażnik Ignar wyszedł z szoferki, by obejrzeć leżącego. Jednocześnie z tyłu samochodu wysiedli Krawczyk i strażnik Leski. Wraz z obcym mężczyzną podeszli do rzekomej ofiary wypadku. Nagle z pobliskich zarośli wybiegł trzeci mężczyzna krzycząc: – „Ręce do góry!” Zaskoczony szeregowiec Krawczyk odwrócił się w stronę biegnącego, padłstrzał. W tym momencie leżący na szosie podniósł się i krzyknął: – „Nie strzelać!”Jednocześnie padły dwa strzały, skierowane do Krawczyka. Krawczyk upadł na ziemię. Napastnicy obezwładnili strażników, którzy pozostawili w samochodzie broń, nie spodziewając się niebezpieczeństwa. Wepchnęli do wnętrza samochodu strażników i kierowcę oraz wrzucili do wozu ciężko rannego Krawczyka. Napastnik, który był zabójcą, krzyknął do drugiego mężczyzny, żeby jechać. Ale ten jakby się ociągał. Wtedy on sam usiadł za kierownicą, uruchomił silnik, ale widać było, że nie daje sobie rady z samochodem. Kierownicę przejął od niego inny mężczyzna, prowadzący bardzo sprawnie wóz. Należy sądzić, że był to zawodowy kierowca. Po przejechaniu kilkuset metrów skręcił w las, na boczną drogę, która prowadzi do Nadarzyna. Tam skrępowali sznurami strażników i kierowcę, zakneblowali im usta i pozostawili w samochodzie wraz z nieprzytomnym już Krawczykiem. Kierowca samochodu w tych czynnościach nie brał prawdopodobnie udziału. Napastnicy zabrali trzy worki z pieniędzmi oraz służbową broń strażników i funkcjonariusza MO, po czym wysiedli z wozu. Wkrótce usłyszano warkot silnika samochodowego. Był to najprawdopodobniej wóz osobowy, który oddalał się w kierunku Leśnej Podkowy. Kierowca Perak stwierdził potem, że rozpoznał po warkocie warszawę albo pobiedę.

Po około 20 minutach Perakowi udało się wypchnąć knebel z ust i zaczął wzywać pomocy. Wkrótce nadszedł ob. Władysław Flur, zamieszkały w Leśnej Podkowie, który uwolnił związanych. Ponieważ napastnicy najwidoczniej uszkodzili przed odjazdem bankowego stara, Lipiński i Leski przygodnie zatrzymanym wozem udali się do Pruszkowa i tutaj o godz. 21.05 powiadomili miejscową KPMO o dokonanym napadzie. Przed odjazdem z miejsca napadu stwierdzili, że funkcjonariusz MO Krawczyk nie żyje. Natychmiast na miejsce udała się grupa funkcjonariuszy KPMO w Pruszkowie. Powiadomiono jednocześnie KWMO w Warszawie i o godz. 21.35 zarządzono blokadę dróg w promieniu około 30 km od miejsca napadu.

II. Omówienie ustaleń wstępnych

W wyniku oględzin miejsca przestępstwa i czynności wstępnych ustalono wyżej podany przebieg napadu oraz zabezpieczono następujące dowody rzeczowe:

1.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: