Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Spisek scenarzystów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 sierpnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Spisek scenarzystów - ebook

Zaskakująca i nieoczywista rozrywka, prawdziwa Superprodukcja!

Kryminalna komedia na najwyższym poziomie!

Producentka serialu kryminalnego, zwana przez współpracowników Palomą, popełnia samobójstwo. Dwójka scenarzystów nie wierzy w oficjalną wersję zdarzeń. Zbyt wiele osób z ekipy filmowej miało motyw, żeby ją zabić. Scenarzyści rozpoczynają prywatne śledztwo, w którym pomaga im znany aktor celebryta. Krok po kroku odsłaniają sieć powiązań w show-businessie, skrzętnie skrywane skandale i namiętności. Rzeczywistość miesza się bohaterom z serialową fikcją, a wszystko pół żartem, pół serio. Policja nie traktuje ich poważnie, do czasu aż w ekipie serialu dochodzi do kolejnego morderstwa.

Czy trójka detektywów amatorów okaże się skuteczniejsza od policji?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-727-4
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

czwartek, 28 marca

1

Sylwia Leśniewska zawsze czuła się dziwnie, patrząc na śmierć swojej ofiary. Wprawdzie nie ona pociągnęła za spust, ale misterny plan zabójstwa narodził się w jej głowie. Niespełna trzydziestoletniej filigranowej blondynki w okularach. Cichej, emanującej spokojem, którą ktoś postronny mógłby wziąć za nauczycielkę klas jeden–trzy albo nawet przedszkolankę.

Na oczach Sylwii konała kobieta w wieku jej matki. Czterdziesta któraś brutalna i nagła śmierć na jej koncie. W ciągu niespełna trzech lat. Sylwia starała się ich nie liczyć, nie kolekcjonować, jak to ponoć robią seryjni mordercy. Tak naprawdę brzydziła się przemocą i miała silnie rozwiniętą empatię. Od dziecka była wrażliwa na cierpienie. Ludzi i innych istot żywych. Do tego stopnia, że po pierwszych wiosennych deszczach, idąc chodnikiem do metra, uważała, by nie rozdeptywać dżdżownic (no chyba że bardzo się spieszyła). Nie jadła mięsa, unikała skórzanych butów i pasków oraz jajek z chowu klatkowego. Hojnie wspierała rozmaite akcje charytatywne. Tylko co z tego? Hitler też podobno był wegetarianinem.

Najchętniej uciekłaby stąd i zaszyła się gdzieś z książką i kubkiem kawy. Gdyby ktoś kilka lat temu opisał jej przyszłość zawodową, pomyślałaby, że żartuje. Kończyła wówczas studia na wydziale filozofii i rozważała pozostanie na uczelni. Interesował ją egzystencjalizm i fenomen przemijania, ale nie sądziła, że zajmie się jego bardziej praktyczną stroną. Promotorka nigdy nie wybaczyła Sylwii rezygnacji z doktoratu. Kiedy latem zeszłego roku wpadły na siebie na Nowym Świecie, Sylwia wstydziła się przyznać, czym się teraz zajmuje. Szła akurat do Biblioteki Uniwersyteckiej wypożyczyć książkę o toksykologii i truciznach, żeby poczytać o szybkości i skuteczności działania trutki na szczury w ludzkim organizmie, ale promotorce nakłamała, że idzie po Bojaźń i drżenie Kierkegaarda, bo rozważa powrót na uczelnię.

Oto jest tajemnica życia – pomyślała, patrząc na swą najnowszą ofiarę. Ciągła ucieczka przed cierpieniem, które i tak prędzej czy później dopadnie nas i wypatroszy. Wszystkich i każdego z osobna…

Męka malująca się na twarzy umierającej sprawiała jej niemal fizyczny ból, ale Sylwia musiała tu tkwić i w ciszy czekać na koniec. Co innego Kuba Leśniewski. Stał sobie obok Sylwii i nie mógł oderwać wzroku od mrocznego spektaklu. Patrzył z uwagą, krytycznie, i jednocześnie z satysfakcją wynikającą z poczucia dobrze wypełnionego obowiązku. On też maczał palce w zabójstwie, które zmierzało do nieuchronnego finału. Po tylu latach Sylwię wciąż zaskakiwało, jak bardzo się różnią. Wspólne mieli chyba tylko nazwisko. No i oboje nosili okulary, które zresztą kupili w promocji dwie pary w cenie jednej.

Stali w pewnej odległości, żeby nie przeszkadzać, i patrzyli. Ranna kobieta była ubrana w mundur podkomisarza policji. Miała falujące, miedziane włosy i porcelanową twarz, której uroda mimo reanimacji botoksem gasła. Leżała na podłodze, na szaroburej wykładzinie dywanowej, przy przewróconym krześle komputerowym. Oddychała ciężko, z coraz większym trudem. Ręce kurczowo przyciskała do zakrwawionej klatki piersiowej. Palce były już całe czerwone, a materiał wokół nich z granatowego zmienił się w czarny. Głowę podtrzymywał jej młody, zabójczo przystojny aspirant. Nie, to nie przesada ani zbędny epitet. Trudno było nie zwrócić na niego uwagi. Jeśli urodę na poziomie modela lub modelki ma średnio jedna osoba na sto, jego atrakcyjność była jeszcze rzadsza, rzędu promila.

– Leż, nie szarp się… – Policjant mówił przyjemnym, niskim głosem, ale zaraz dodał ostrzej: – Spokojnie! Powiedz tylko kto…

Cisza. Dał się słyszeć jedynie rwany oddech rannej. Prawa noga drgała jej spazmatycznie, jak gdyby policjantka usiłowała oprzeć stopę na podłodze i spróbować wstać.

– Kto?! – powtórzył aspirant bardziej stanowczo i nachylił się bliżej jej ust.

– Dbaj… o Anię… – wycharczała z trudem, a z kącika ust pociekła jej ciemnoczerwona stróżka.

Sylwii ścisnęło się serce. Coś dusiło ją w gardle, a wrażliwość kazała odwrócić głowę. Przez chwilę błądziła wzrokiem po pomieszczeniu. Zagracone biurko z bukowej okleiny, na ścianie korkowa tablica z mapą Warszawy, w którą wbito kolorowe znaczniki, plastikowy kosz na śmieci, kaloryfer. W końcu skupiła się na profilu przystojnego policjanta. Opalony, krótko obcięty. Miał ostre rysy twarzy, jakby naszkicowane śmiało, ale bezbłędnie przez utalentowanego rysownika. Mięśnie żuchwy drgały niczym napięte struny. Równe jak od cyrkla brwi były ściągnięte gniewem pomieszanym z zaskoczeniem, może też z odrobiną bezradności, że nic sensownego nie da się już zrobić. Ale nawet w tak traumatycznej chwili z pięknej, surowej twarzy biły swego rodzaju szlachetność i spokój. Sylwia pomyślała, że z powodzeniem mógłby reklamować ekskluzywne chronometry lub limuzyny. Do spotów chipsów czy też piwa raczej by go nie wybrano.

Przystojniak chciał coś powiedzieć… Za późno. Oczy policjantki znieruchomiały, ciało rozluźniło się, a oddech ustał.

Sylwia poczuła dreszcz. Mimowolnie złapała za rękę stojącego obok Kubę. Natrętne myśli sugerujące, żeby rzucić tę robotę i uciekać, gdzie pieprz rośnie, wzmogły się, ale wiedziała, że nie ma już powrotu do doktoratu ani do Kierkegaarda. Musi iść konsekwentnie drogą, którą świadomie przecież wybrała.

– I… Cięcie! – zatrzeszczał głos w krótkofalówce. – Mamy to. Dzięki!2

Aż się wzdrygnęła. Miała wrażenie, że komenda reżysera za szybko przerwała misterium śmierci. Pseudośmierci, ale jednak misterium. Powaga sytuacji wymagała dłuższego momentu wyciszenia i refleksji. Nawet jeśli wszyscy padają na twarz ze zmęczenia, bo kręcą trzeciego już dubla i jest czwartek wieczorem, ostatni dzień pracy ekipy przed weekendem (w piątki nie było zdjęć, czasami tylko odbywały się próby).

Puszczając rękę Kuby, który natychmiast zajął się sprawdzaniem czegoś w komórce, napotkała parę lekko zawiedzionych modrych oczu, spoglądających spod jakby wyrysowanych cyrklem brwi. Poczuła, że nie jest odosobniona w swoim cichym oburzeniu. Od razu zrobiło się jej milej na sercu, ale onieśmielona uciekła wzrokiem. Nie chciała, by pomyślał, że się na niego gapi.

Artur. Tak miał na imię aktor grający główną rolę w serialu Stój, bo strzelam! Artur Grabski. Wcielał się w postać trzydziestolatka, ale tak naprawdę był dwa albo trzy lata młodszy. Sylwia pamiętała, że podczas castingów ona i Kuba wyrażali obiekcje, czy tej roli nie powinien zagrać ktoś starszy. Niespecjalnie odpowiadało im też to, że Artur jest obłędnie przystojny, bo siłą tej postaci miała być osobowość. Proponowali innego aktora, ale jako scenarzyści nie mieli decydującego słowa w sprawie obsady. Sylwia miała wrażenie, że producenci i reżyser castingowy wysłuchali ich opinii jedynie przez grzeczność. Decyzje podejmował kto inny. Pewnie i tak nikt z produkcji, tylko wyżej, z samego wierzchołka tej góry lodowej, czyli z zarządu stacji telewizyjnej.

Światła na planie przygasły, za to martwa policjantka ożyła. Podciągając się na ramieniu Artura, wstała i poprawiła granatową spódniczkę munduru, przeczesała miedziane włosy. Zaraz podbiegała do niej obcięta „na zapałkę”, obficie zakolczykowana tleniona blondyna w zgniłozielonej koszulce na ramiączka i bojówkach moro. Podsunęła tekturowe pudełko z motywami kwiatów i motyli.

– Ale zajebiście pani umiera – ekscytowała się blondyna. – Ciary mam jak na koncercie Eltona Johna!

Aktorka wyszarpnęła jedną chusteczkę, potem drugą i jeszcze jedną. Niecierpliwym gestem wytarła z policzka karmazynową smugę, zmywając przy tym szminkę i grubą warstwę podkładu, spod którego wyzierała ciemniejsza cera, blade wargi i siatka głębokich zmarszczek mimicznych wokół ust.

– Zabiję ją. Zabiję tę sukę, zobaczycie… – syknęła, odsłaniając przy tym „zakrwawione” zęby. Wyglądała jak rozjuszona wampirzyca, świeżo po wgryzieniu się w tętnicę jakiegoś nieszczęśnika. Mimo upału i zaduchu, jaki panował na planie od wyłączonych dopiero przed chwilą reflektorów, Sylwia znów poczuła przebiegający po plecach dreszcz.

Krzywiąc się i klnąc, aktorka wypluła na chusteczkę resztkę sztucznej krwi, wytarła język, a na koniec palce. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnowała i tylko potrząsnęła głową. Zmięte, zaślinione chusteczki cisnęła w kierunku zakolczykowanej dziewczyny, trafiając ją w twarz. Odwróciła się na pięcie i odeszła.

– Tonie w długach – wyszeptał Sylwii do ucha Kuba, odrywając na chwilę wzrok od komórki.

Musieli przesunąć się, żeby ustąpić miejsca ekipie demontującej oświetlenie.

– Kto?

– No jak to kto. Grażyna!

Nie chciało jej się wierzyć. Pomyślała, że to kolejna plotka roznoszona przez Kubę niczym grypa w sezonie jesienno-zimowym, bo przecież Grażyna jest jedną z najsłynniejszych polskich aktorek, wymienianą w rozmaitych rankingach i zestawieniach jednym tchem z Jandą, Stenką czy Figurą. W młodości grała u znanych reżyserów, u Wajdy dwa razy. Dostała nawet Złotą Muszlę w San Sebastian. Wprawdzie jej gwiazda, podobnie jak i uroda, powoli gasła, ale Grażyna miała willę w Konstancinie i krwistoczerwone porsche, czym chwaliła się w kolorowych magazynach, a niedawno podpisała kontrakt reklamowy z czołowym producentem kremów 40+.

– Rien ne va plus. – Kuba wykonał energiczny gest dłonią, jakby coś zakręcał, po czym zaterkotał.

– Myślisz? – Sylwia zmarszczyła brwi, przez co obsunęły się jej okulary. Poprawiła je, dociskając oprawki palcem wskazującym do nasady nosa.

– Że ruletka? No na pewno nie rozbierany poker – zachichotał. – Już nie. W każdym razie Jonasz, wiesz który… – Mrugnął znacząco.

– Krupier – bardziej strzeliła, niż sobie przypomniała.

– Mhm. – Kuba kiwnął energicznie głową. – Powiedział, że często u nich bywa. W Marriotcie. Właściwie za każdym razem jak on ma zmianę. Uzależniona po uszy. Zawsze stawia na czerwone…

– Biedna. – Sylwia spojrzała w kierunku garderoby, w której drzwiach właśnie zniknęła Grażyna. – Chyba naprawdę u niej kiepsko…

– Bo tak najechała na Palomę? – wszedł jej w słowo. – Teraz może se ulżyć. Nic już jej przecież nie zaszkodzi.

Sylwia przypomniała sobie, że słynna aktorka za wszelką cenę próbowała utrzymać się w serialu. Gdy tylko dostała scenariusz kręconego właśnie odcinka, wpadła w histerię. Pojawiła się w ich gabinecie z ciastem od Ges­slerowej. Zaczęła naciskać, żeby zmienili historię, napisali wszystko od nowa. Może niech już tak będzie – argumentowała – że grana przez nią policjantka zostanie ranna. Niech ją postrzelą, skoro musi być dramatycznie. Nawet dwa albo i trzy razy! I jeszcze przejadą po nogach, cofając samochód. Będzie sparaliżowana! Na wózku, a co tam! Albo niech złoczyńcy utną jej język. To nawet fajne, bo potem nie będzie musiała uczyć się roli. Ale niech się wyliże! Bez języka to oczywiście tylko metaforycznie, ale jednak. Niech nie umiera. Śmierć jest taka okropna, nieodwracalna.

Dość szybko Grażyna połapała się, że tak naprawdę to nie Leśniewscy zabili jej postać, tylko producentka. Pani i władczyni, trzęsąca wszystkimi, żelazną ręką dzierżąca ster serialu. Paulina Gadomska, pseudonim Paloma. To ona pokazała Grażynie palec. Kciuk w dół.

Przezwisko oznaczające po hiszpańsku gołębicę pasowało do Palomy jak pięść do nosa, ale może właśnie dlatego się przyjęło. Choć przez jakiś czas konkurowało z innymi: Czarna Wdowa (wprawdzie była brunetką, ale nigdy nie wyszła za mąż), Bulterier w Spódnicy (trochę wydumane), Czarna Mamba (oklepane), Żelazna Lady (podobno sama tak się nazywała, stając w jednym rzędzie z Margaret Thatcher, ale w obiegowej opinii z damą miała niewiele wspólnego).

Paloma była bardziej nieugięta niż hartowana stal. Żadne prośby i groźby nigdy nie skłoniły jej do zmiany raz podjętej decyzji. Na własnej skórze przekonała się o tym wciąż rosnąca rzesza zwolnionych przez nią współpracowników – od statystów, poprzez reżyserów, kierowników planu, a skończywszy na pierwszoligowych gwiazdach. Dwójki scenarzystów nie mogła ruszyć tylko dlatego, że serial był ich pomysłem i przytomnie zapisali to sobie w kontrakcie. Na własny użytek Sylwia i Kuba nazwali kiedyś Palomę Królową Kier, bo przypominała im postać z Alicji w Krainie Czarów – despotyczną wariatkę, która rozkazywała wszystkim wokół, bez opamiętania pokrzykując przy tym co chwila: „Ściąć go!” albo „Ściąć ją!”. Ta wersja przezwiska jednak się nie przyjęła. Kuba narzekał, że ludzie głupieją; nikt już nie czyta książek.

Starania Grażyny na nic się zdały. Scenariusz odcinka, w którym jej postać umiera, został zaakceptowany podczas script meetingu i skierowany do produkcji. Asystent odpowiedzialny za planowanie wpisał sceny do programu Movie Magic. Kalendarzówka – czyli spis scen na dany dzień – została wydrukowana i rozdystrybuowana wśród ekipy. Kostiumolog przygotował cztery mundury, a rekwizytor cztery baloniki ze sztuczną krwią do schowania pod policzkiem (choć ostatecznie skończyło się na trzech dublach).

I tak właśnie w ostatni czwartek marca Władziu, jeden z kierowców obsługujących produkcję serialu (wychodziło taniej niż taksówki – Paloma oprócz głów lubiła ciąć również koszty), podjechał bladym świtem pod willę w Konstancinie. Grażyna trzasnęła drzwiami i podeszła do furtki sztywno, z dumnie uniesioną głową, niczym Maria Antonina zmierzająca na szafot. Szron chrzęścił jej pod stopami, lodowaty wiatr szarpał miedziane loki, a kruki i wrony siedzące na ogołoconych z liści drzewach ponuro krakały. Kilka godzin później słynna aktorka zmuszona była odegrać scenę swojej śmierci i zainkasować ostatnie siedem i pół tysiąca za dzień zdjęciowy (ośmiotysięczniki, podobnie jak w górach, były dostępne tylko dla tych naprawdę wyjątkowych spośród nielicznych). Jedno i drugie zrobiła jak zwykle z klasą i profesjonalnie.

Z małym wyjątkiem. Wszyscy na planie słyszeli, jak Grażyna grozi producentce śmiercią.

Trzy dni później zaalarmowana przez sąsiadów policja, tym razem prawdziwa, weszła do mieszkania Palomy na Powiślu. Producentka była w stanie postępującego rozkładu.POLECAMY

Seria „Kalina w Malinach” to mistrzowskie kryminalno-romantyczne komedie,
które sprawią, że będziecie płakać… ze śmiechu!

Perypetie Kaliny pełne są szaleństwa i dziwnych splotów zdarzeń, ale brawura i polot, z jakimi opowiada je Szarańska, sprawiają, że nie ma w tym nic nieprawdopodobnego.

W „I że Ci nie odpuszczę” na ślubnym kobiercu okazuje się, że pan młody zostanie tatusiem dziecka innej kobiety. W „Kocha, lubi, szpieguje” tylko jej mogło się to przytrafić, że w jeden weekend zostaje posiadaczką dziecka, psa i… oskarżona o morderstwo. W zamykającej serię „Nic dwa razy się nie zdarzy” nie złamana niepowodzeniem z niedoszłym ślubem, ponownie staje przed ołtarzem i robi wszystko, by tym razem ceremonia odbyła się bez niespodzianek. Pan młody tym razem nawet nie stanął przed ołtarzem, a w wyniku gorączkowych poszukiwań, Kalina trafia do domu pewnego gangstera. Na miejscu przekonuje się, że niedoszły mąż nie dość, że o ślubie wcale nie myśli, to jeszcze w ogóle jej nie poznaje!

Wszystkie książki z serii mają dodatkową wspólną cechę: po prostu nie można się od nich oderwać.

------------------------------------------------------------------------

Jeżeli myślicie, że bycie mężatką jest proste,
to jesteście w błędzie

Agata Przybyłek przedstawia zwariowane i barwne opowieści o miłości, rodzinie i zwykłej codzienności.

Przezabawna seria komedii małżeńskich to zaskakująca i pełne intryg historia Zuzanny, dla której bycie kurą domową niekoniecznie polega na gotowaniu obiadów, sprzątaniu i robieniu prania, lecz często na… pakowaniu się w kłopoty!

Porządna dawka uśmiechu gwarantowana:)

Zuzanna, bohaterka powieści, ma taki talent do ściągania sobie na głowę kłopotów, jaki Agata Przybyłek do pisania lekkich i inteligentnych książek obyczajowych. Kocham obie!

ALEK ROGOZIŃSKI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: