Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Splątane marzenia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Splątane marzenia - ebook

Brady Collins łączy samotne ojcostwo z pracą we własnym warsztacie samochodowym. Nagła śmierć żony to dla niego potężny cios, ale niedługo przychodzi jeszcze gorsza wiadomość: Sammy nie jest jego biologicznym synem, a bogaci dziadkowie chłopca chcą sprawować nad nim wyłączną opiekę.

Brady wie, że będzie musiał stoczyć najważniejszą walkę. Adwokat sugeruje mu, że wygraną w rozprawie może zapewnić życiowa zmiana: rychły ślub.

Rolę kochającej i oddanej narzeczonej chętnie przyjmuje Hope Daniels – bliska przyjaciółka Brady’ego. Jednak gwiazda lokalnej stacji radiowej podporządkowała życie jednemu celowi i nareszcie zaoferowano jej wymarzoną pracę… w Atlancie. Ponieważ umowa z Bradym wymaga stałej obecności w Copper Creek, Hope staje przed wyborem: pożegnać się z życiową szansą lub odmówić przyjacielowi pomocy w spełnieniu marzenia.

Zarówno Hope, jak i Brady oddaliby życie za małego Sama, ale czy są świadomi całego ryzyka?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66297-02-9
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zabawa w dom była dla Hope Daniels aż nazbyt łatwa. Potrawka z kurczaka – jej specjalność – czekała w piekarniku przykryta folią; duszona fasola stała na kuchence; w powietrzu unosił się drożdżowy zapach pieczonych bułeczek. Pod oknem w salonie ze swojego kojca gruchał radośnie sześciomiesięczny Sam, synek jej przyjaciela. Podeszła do dzidziusia i uśmiechnęła się, gdy maluch, leżąc na plecach, radośnie wierzgnął, wprawiając w taniec małpki na karuzeli.

– Co robisz, kochanie? Och, jakiś ty słodki. Tak, ty! Właśnie ty! Twój tata to prawdziwy szczęściarz.

Sam posłał jej bezzębny uśmiech, przy którym uniosły się jego pyzate policzki, a niebieskie oczy rozbłysły. Hope nie mogła się powstrzymać – podniosła go i wtuliła nos w jego świeży, czysty, niemowlęcy zapach.

– Gdzie się podziewa twój tata, co? Strasznie się spóźnia! Bardzo ciężko pracuje, prawda? No tak!

Zafundowała Sammy’emu serię szybkich buziaków w szyję, aż zaczął się śmiać.

Och, co za cudowne dziecko! Brady wielokrotnie proponował jej zapłatę za opiekę nad tym małym skarbem, ale to raczej on powinien pobierać opłaty od niej.

Rozległ się sygnał przychodzącej wiadomości.

BRADY: PRZEPRASZAM! KLIENT SIĘ SPÓŹNIA. NIEDŁUGO WRÓCĘ.

Wpisała jedną ręką odpowiedź, zapewniając go, że wszystko w porządku, po czym schowała telefon do kieszeni.

– Tatuś zaraz wróci, żeby się poprzytulać, mój malutki.

– Ma, ma, ma!

Hope nieco zrzedła mina i pocałowała Sammy’ego w czoło. Wiedziała, że tylko tak sobie gaworzył. Pewnie to nic nie znaczyło. Ale sama myśl o tym, że mógł tęsknić za mamą, sprawiała jej ból.

Audrey, była żona Brady’ego, zginęła nagle w wypadku samochodowym niecałe cztery tygodnie temu. Hope – oraz większość mieszkańców Copper Creek – nie żywiła do niej ciepłych uczuć. Audrey nie należała do najmilszych ludzi, ale wszystko wskazywało na to, że była dobrą matką.

Teraz Brady próbował pogodzić samotne ojcostwo z pracą w prężnie rozwijającym się warsztacie samochodowym, który prowadził w swojej starej szopie.

Hope bardzo chętnie opiekowała się Samem, jeśli tylko nie musiała akurat być w Atlancie, gdzie pracowała tymczasowo w jednej ze stacji radiowych należących do koncernu WKPC. Inne kobiety z miasteczka również pomagały, przychodząc rano lub po południu. Taki stan rzeczy nie mógł się jednak przeciągać. Brady naprawdę musiał znaleźć pełnoetatową nianię dla swojego malucha. Sammy potrzebował stabilizacji. Rutyny.

Chłopczyk złapał dziewczynę za ucho i zaczął je gładzić, jak to czasem robił dla zabawy.

– A gdzie niedźwiadek Boo? Gdzie twoja przytulanka? – Hope podeszła do kojca i schyliła się, by wyjąć z niego pluszowego misia w postrzępionym kapeluszu. – Tutaj jest.

Sam chwycił zabawkę, a dziewczyna usiadła w wygodnym, skórzanym fotelu Brady’ego, całkowicie się w nim zatapiając. Usadowiła sobie chłopca na kolanach, założywszy nogę na nogę, by go podtrzymać, bo dziecko nie umiało jeszcze siedzieć samodzielnie. Pobawili się w koci, koci, łapci i chichotali. Nie mogła się powstrzymać. Miał niesamowicie zaraźliwy śmiech. Potem zaśpiewała mu piosenkę Koła autobusu kręcą się. Najbardziej podobało mu się, gdy naśladowała wycieraczki i klakson, więc te zwrotki powtórzyła dwa razy.

– Och, ale z ciebie wesołek.

Od kilku dni czuł się o wiele lepiej. Pogładziła jego świeżo umyte włoski. Były jasne, cienkie i mięciutkie. Jego skóra była niczym płatek róży.

Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi niebieskimi oczami, aż serce miękło jej w piersi. Wymacał smoczek zwisający ze wstążki przypiętej do śpioszków i wsadził sobie do buzi.

– Robisz się śpiący, maluszku?

Była dopiero dwudziesta, ale wcześnie obudził się z popołudniowej drzemki i Hope wiedziała, że nie najlepiej sypiał w nocy. Wystarczyło spojrzeć w zmęczone oczy jego taty.

Sam delikatnie oparł główkę na ramieniu Hope i położył pulchną rączkę na jej sercu. Westchnęła głęboko, jakby to westchnięcie wydobyło się aż z jej łona. O, tak... Zabawa w dom była po prostu zbyt prosta.

Brady Collins zamknął drzwi szopy, gdy pan Lewis odpalił swoje krwistoczerwone ferrari 488 GTB. Biznesmen regularnie testował silnik twin turbo na torze w Dawsonville i maszyna wymagała ogólnej konserwacji. Brady pomachał mężczyźnie, kiedy samochód skręcił w dół żwirowego podjazdu, wypełniając okolicę warkotem idealnie wyregulowanego silnika. Miód dla jego uszu.

Zatrzasnął kłódkę i ruszył w stronę domu, zerkając na zegarek. O kurczę. Źle się czuł, gdy tak się spóźniał. Nienawidził wykorzystywać przyjaciółki w ten sposób, nie cierpiał być do tego stopnia zależnym od Hope i od wszystkich innych. Musiał znaleźć nianię. Minął już miesiąc. Powinien lepiej sobie radzić. Wydawało mu się, że samotnym matkom świetnie to wychodziło, jakby to była bułka z masłem. A jednak, kiedy był w pracy, czuł się winny, że nie ma go z Samem, że sprawia kłopot którejś z sąsiadek. A gdy zostawał w domu, martwił się, że wymiguje się od roboty. Długo i ciężko pracował na to, by wyrobić sobie dobrą reputację wśród okolicznych pasjonatów sportowych samochodów. Nie chciał teraz tego zaprzepaścić.

Serce jednak łamało mu się, gdy patrzył na syna. Po śmierci Audrey Sammy cofnął się w rozwoju. Przez pierwsze dwa tygodnie był nerwowy i niespokojny i nie przesypiał już nocy. Pediatra zapewnił Brady’ego, że pod względem zdrowotnym wszystko było w porządku. Ale tak trudno było mu patrzeć na to, przez co przechodziło jego dziecko, i zmagać się z poczuciem bezradności.

Brady wszedł na chodnik prowadzący do jego piętrowego domu. Słońce dopiero teraz chowało się za wzgórza Georgii, dając wytchnienie od czerwcowego upału i duchoty. Otarł dłonią czoło, prawdopodobnie brudząc się przy tym smarem. Potrzebował prysznica i jedzenia, lecz będzie musiał zaczekać, aż Sammy zaśnie. Na myśl o synku przyspieszył kroku. Choć samotne ojcostwo było bardzo trudne, na koniec pracowitego dnia zawsze tęsknił za swoim dzieckiem.

Z okna nad zlewem w kuchni wabiło go zapalone światło. Lubił, kiedy to Hope zajmowała się Sammym. Nie tylko dlatego, że przychodziła do niego do domu i przez to znacznie ułatwiała mu życie, ale też dlatego, że opieka nad chłopczykiem naprawdę sprawiała jej radość.

Brady otworzył tylne drzwi i ściągnął buty. Owionął go niebiański zapach, aż zaburczało mu w brzuchu. Coś smakowitego, z nutką czosnku i drożdży. Cokolwiek to było, bez dwóch zdań przebije mrożonki, które przygotowywał sobie w mikrofalówce.

– Hope? – Przeszedł przez kuchnię, a deski podłogowe zaskrzypiały w tych samych miejscach, co zawsze. Przystanął na progu salonu i chłonął widok, który ukazał się jego oczom.

Hope spała skulona na fotelu. Sam zasnął jak kamień, trzymając w piąstce garść ciemnych loków dziewczyny. Światło lampy rzucało na nich złotą poświatę i – na Boga – była to najpiękniejsza scena, jaką widział od wielu miesięcy. Dłoń Hope spoczywała na plecach dzidziusia, bezpiecznie go podtrzymując, a jej długie rzęsy muskały górną część policzków. Sam wtulił się pod jej podbródek i miał lekko rozchylone usta, z których prawie wypadł smoczek. Brady podszedł cicho, nie chcąc jej wystraszyć.

– Hope?

Podłoga znowu zatrzeszczała, tym razem głośniej, i dziewczyna otworzyła oczy. Rozejrzała się i zatrzymała na nim wzrok, a jej zielone spojrzenie oprzytomniało.

– Zasnęłam – powiedziała cicho. – Która godzina?

– Dwudziesta trzydzieści. Bardzo cię przepraszam, że aż tak się spóźniłem.

– Wcale nie aż tak. – Zmieniła pozycję, zerkając na Sama. – Może powinnam go obudzić, bo nie będzie spał w nocy.

– Lepiej nie. Poprzednia noc była niespokojna. Pewnie potrzebuje trochę więcej snu. – Brady sięgnął po Sama i jego serce zamarło na chwilę, kiedy niezręcznie musnął Hope wierzchem dłoni. – Przepraszam. – Zmienił ułożenie dłoni, czerwieniąc się na twarzy, ale nie było lepszego sposobu, by podnieść dziecko.

Hope zaśmiała się z zakłopotaniem, unosząc chłopczyka i przekazując go w ramiona Brady’ego. Jej policzki nabrały koloru, ale wzrok utkwiła w śpiącym bobasie. Oczka Sama pozostały zamknięte, ale zassał smoczek, kiedy Brady go do siebie przytulił.

– Jeszcze raz dziękuję, że go przypilnowałaś.

– Wierz mi, to sama przyjemność. Jadł o dziewiętnastej trzydzieści. A twoja kolacja czeka w piekarniku.

– Nie musiałaś tego robić, Hope.

Jej oczy rozbłysły, gdy wstała.

– Ale czy nie cieszysz się, że jednak zrobiłam?

– Nawet nie wiesz jak bardzo.

Pochyliła się bliżej i musnęła knykciem policzek Sama, wpatrując się w niego z zachwytem.

– Pa, malutki.

Pocałowała go w czoło, przybliżając się na tyle, że Brady dostrzegł złote plamki w jej zielonych oczach i poczuł jej kobiecy zapach.

Wycofała się i zabrała torebkę oraz rzeczy, które przyniosła ze sobą z pracy. Ciemnobrązowe włosy opadły jej na ramię.

– Jutro o tej samej porze?

Spojrzał na nią z boleścią na twarzy.

– Nie chciałbym cię prosić o dwa dni z rzędu.

– Więc nie proś. – Hope uśmiechnęła się zadziornie i wychodząc, pomachała mu.

Brady zabrał Sama na górę i trzymał na rękach jeszcze przez minutę, zanim ucałował go w czoło i odłożył do łóżeczka.

Donośnie zaburczało mu w brzuchu, więc zdecydował się najpierw na kolację, a potem na prysznic. Skierował się z powrotem na dół, upewnił się, że elektroniczna niania jest włączona, po czym rzucił się do rondla. Jęknął głośno na widok soczystych kawałków kurczaka w sosie, posypanych czymś chrupiącym.

Gdy skończył jeść i mył po sobie talerz, ktoś zapukał do frontowych drzwi. Wytarł dłonie w ręcznik i poszedł otworzyć. Na widok kobiety na ganku zrobił wielkie oczy.

– Heather.

Jego była szwagierka wyglądem całkowicie różniła się od Audrey – miała brązowe włosy i drobną posturę. Zawsze ciepło się uśmiechała, również teraz.

– Cześć, Brady. – Zmierzyła wzrokiem jego brudny roboczy kombinezon i nieco zrzedła jej mina. – Przepraszam, powinnam była zadzwonić.

– Ależ skąd. – Otworzył szerzej drzwi i odsunął się na bok. – Wejdź, proszę. Miło cię widzieć.

Spotkali się oczywiście na pogrzebie Audrey, ale ceremonia odbywała się w napiętej atmosferze, wszyscy wciąż byli w szoku i nie było czasu na rozmowy.

– Co ci podać? Herbatę? Kawę?

– Bezkofeinową.

– Się robi. – Wśliznął się do kuchni, a Heather poszła za nim. – Nie ma z tobą Jeffa?

– Jest w domu z dziećmi. Gdzie Sammy?

O kurczę. Pewnie to był powód jej wizyty.

– Właśnie położyłem go spać, ale mogę go obudzić...

– Nie, nie. Nie budź go. Mogę na niego zerknąć?

– Oczywiście. Na górze, drugie drzwi na prawo.

Schody zaskrzypiały, kiedy po nich wchodziła. Brady zaparzył kawę i wyjął dwa kubki, mleko i cukier.

Kobieta mieszkała w Dalton, do którego po rozwodzie przeprowadziła się również Audrey. Jego żona była aż dziesięć lat młodsza od siostry. Heather zawsze była miła dla Brady’ego, nawet w trakcie rozwodu, i choć nigdy mu tego nie powiedziała, wyczuwał, że znała wady swojej siostry lepiej niż większość ludzi.

Zastanawiał się, dlaczego tu była, jeśli nie po to, by spędzić trochę czasu z Samem. Poczuł, jak narasta w nim złe przeczucie, jednak szybko odpędził od siebie negatywne myśli.

Gdy kawa była już gotowa, zaniósł kubki do salonu i usiadł w fotelu. Zapach oleju silnikowego i pyłu z hamulców wypełnił jego nozdrza, przez co zaczął żałować, że nie wziął wcześniej prysznica.

Przez głośnik elektronicznej niani słyszał, jak Heather szepcze coś łagodnie do Sama, chociaż nie potrafił rozróżnić słów. Oczy zapiekły go od jej czułości. Najwyraźniej całą tę cechę zgarnęła dla siebie z puli genów Parkerów, nie zostawiając nic dla Audrey. Brady nie miał pojęcia, jakim cudem Heather wyrosła na taką cudowną osobę, ale cieszył się, że znalazła swoją drugą połówkę w Jeffie.

Usłyszał ją na schodach i uniósł wzrok. Dostrzegł, jak ociera kostkami palców kącik oka.

– Jest taki cudowny – powiedziała, siadając na najbliższym końcu sofy. Ledwie dosięgała stopami do podłogi. – Mogłabym na niego patrzeć całą noc. Czy czuje się lepiej?

– Tak sądzę. Już nie jest taki nerwowy jak wcześniej. A kilka dni temu przespał całą noc.

– To straszne, że będzie musiał dorastać bez Audrey. Miała swoje... wady, ale naprawdę go kochała.

– Wiem o tym. I dopilnuję, by on też o tym wiedział. Ty też możesz o to zadbać. Powinniśmy ustalić grafik odwiedzin. Chcę, żeby znał swoją rodzinę, Heather.

Odwróciła wzrok, sięgając po kawę.

– Ja też bym tego chciała.

– Podać ci mleko albo cukier?

– Nie trzeba.

– Co u Jeffa i dzieci?

– Wszystko dobrze. Trenują baseball i chodzą na lekcje pływania, więc mam przy nich pełne ręce roboty. A firma Jeffa ciągle się rozwija.

– Miło słyszeć. A co u twoich rodziców? Na pogrzebie wyglądali na pogrążonych w żalu. Nie bardzo wiedziałem, co im powiedzieć.

Parkerowie nigdy za nim nie przepadali, choć nie miał pojęcia dlaczego. Ale nie należeli do najserdeczniejszych ludzi, więc może wcale nie chodziło o niego.

Po twarzy Heather przebiegł cień, który sprawił, że Brady znowu nabrał złego przeczucia.

– No cóż. Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. – Odstawiła kubek z kawą na podkładkę i splotła mocno dłonie na kolanach. Jej brązowe oczy przepełniała litość.

– Co się stało? Chcą prawa do odwiedzin czy coś w tym stylu? Nie mam z tym problemu. Tak jak mówiłem: pragnę, by Sam poznał swoją rodzinę.

Według Audrey Parkerowie byli zdystansowanymi i oziębłymi rodzicami, ale odwiedziny były jak najbardziej w porządku. Chciał, aby jego syn znał swoich dziadków, a oni na swój sposób go kochali. Poza tym śmierć Audrey była dla nich potężnym ciosem, a chłopczyk był jedynym, co im zostało po córce.

Jednak lęk wylewający się falami z Heather podpowiadał mu, że nie chodziło o prawo do odwiedzin.

– Przerażasz mnie, Heather. O co chodzi?

– Brady... – Zamknęła oczy i pokręciła głową. – Nie umiałam się zdecydować, czy przyjechać i ci o tym powiedzieć, ale po prostu nie mogę dłużej trzymać tego dla siebie. Zatrudnili prawnika. Chcą przejąć opiekę nad Samem.

Brady odchylił się do tyłu. Miał mętlik w głowie. Jałowa chmura strachu rozlała się po jego wnętrzu niczym trucizna.

– Złożyli już pozew. Zostanie ci doręczony za dzień lub dwa i po prostu czułam, że powinnam cię o tym uprzedzić.

– To śmieszne, Heather. Jestem jego ojcem. Nie mogą mi go odebrać.

Posłała mu zakłopotane spojrzenie, delikatnie wykręcając palce dłoni.

– Właśnie w tym rzecz, Brady... Oni twierdzą, że nie jesteś biologicznym ojcem Sama.

Rozdziawił usta, a jego serce wskoczyło na wyższy bieg. Pokręcił głową. Jego myśli wirowały. Kiedy Audrey zaszła w ciążę, nie byli małżeństwem. Chodzili do tego samego liceum, ale to było kilka lat wcześniej i prawie jej nie znał aż do tamtej nocy. Nachalnie się do niego zalecała, a on był zbyt ogarnięty smutkiem – i upojony alkoholem – by się oprzeć. Tamtej jednej nocy wierny i godny zaufania Brady stracił głowę i oczywiście stało się coś takiego.

Następnego ranka obudził się sam, przepełniony żalem. Wiedział, że postąpił źle, i bardzo się siebie wstydził. Nigdy więcej – obiecał to sobie, a także Bogu. Ale pięć tygodni później, gdy Audrey do niego zadzwoniła, przekonał się, że ten jeden raz wystarczył.

Mówiła, że nie była z nikim innym, odkąd zerwała z chłopakiem prawie rok wcześniej. To Brady był ojcem dziecka. Nie mogła tego tak zostawić.

Brady też tego nie chciał. Audrey wydawała się w porządku. Przez następne kilka miesięcy lepiej się poznali i kiedy oświadczył się w jej urodziny, sprawiała wrażenie naprawdę szczęśliwej. Zarzuciła mu ręce na szyję i raz za razem powtarzała: „tak”.

– To jakiś absurd. – Jego głos był słaby i pełen napięcia.

Serce łomotało mu w piersi, a myśli wirowały, tworząc alternatywne scenariusze. Takie, w których Audrey mogła go okłamać. Teraz już wiedział, że była do tego zdolna. Ale nie skłamałaby na taki temat. Prawda?

Heather wierciła się na sofie.

– Mama twierdzi, że pewnej nocy Audrey, kiedy za dużo wypiła, powiedziała jej... że była już w ciąży, gdy cię poznała.

– To nieprawda. – Może jeśli powie to na głos, przegoni tę mgłę zwątpienia, która go osnuwała. – Sam ma moje oczy. Mój podbródek. Wszyscy tak mówią.

Poczuł dzikie pragnienie, by pobiec na górę i wziąć synka w ramiona. Ale to nie ochroniłoby żadnego z nich przed tym koszmarem.

– Słuchaj, Brady... Nie wiem, czy to prawda, czy nie. Może po prostu bredziła po pijaku. Lecz uznałam, że masz prawo wiedzieć, co się święci. Chciałam cię uprzedzić, zanim oni...

Jej słowa zawisły w powietrzu między nimi, a litość w jej spojrzeniu w żadnym stopniu nie łagodziła jego lęków.

– Co? Zanim oni... co? – Jego ton był trochę ostry, ale nie potrafił czuć się z tego powodu winny.

– Częścią powództwa o przyznanie opieki jest wniosek o test na ojcostwo – odparła łagodniejszym głosem. – Obawiam się, że sędzia go zarządzi.

Zamrugał. Jak mogli mu to robić?

– Moje nazwisko jest na akcie urodzenia! Jestem ojcem Sama! Opiekuję się nim. Tylko ja mu zostałem. Twoi rodzice widzieli go zaledwie kilkanaście razy w całym jego życiu.

– Jestem pewna, że nawet jeśli wynik testu okaże się negatywny, będziesz miał prawne możliwości odwołania.

– Nie będzie negatywny. Jestem jego ojcem.

A co, jeżeli nim nie był? Strach rozpanoszył się w nim na dobre. Przez sekundę wyobraził sobie, jak by to było, gdyby dowiedział się, że nie jest ojcem Sama. Gdyby został zmuszony oddać go Parkerom. Gdyby odebrano mu prawo do widywania synka. Poczucie spustoszenia, którego doznał na samą myśl, zupełnie go wycieńczyło. Jego gardło związało się na supeł, a oczy zapiekły.

Oczy Heather również zaszły łzami.

– Tak mi przykro, Brady. Nie zasługujesz na to. Moja siostra zostawiała po sobie bałagan wszędzie, gdzie się pojawiała. Ale to, co zrobiła tobie, bez wątpienia przechodzi ludzkie pojęcie.

Wtedy coś sobie przypomniał. Coś, co kiedyś nie wydawało się ważne, a teraz stało się szalenie istotne.

– Urodził się prawie cztery tygodnie przed terminem.

Przechyliła głowę, patrząc ze współczuciem.

– Ale miał też niską masę urodzeniową. To możliwe, że naprawdę był wcześniakiem.

Pozwolił, by ta myśl na chwilę go uspokoiła. Audrey nie jadła dość dużo w czasie ciąży, choć mocno ją do tego zachęcał. Tak bardzo martwiła się, że straci figurę, że przytyła tylko siedem kilogramów. To również mogło mieć wpływ na niską masę urodzeniową Sama.

Przełknął z trudem ślinę.

– Kto według twoich rodziców jest biologicznym ojcem?

– Audrey nigdy im tego nie powiedziała. Mówiła tylko, że żaden z niego materiał na ojca.

W przeciwieństwie do Brady’ego? Wszyscy wiedzieli, że można było na nim polegać. Dobrze zarabiał, a poza tym, czy Audrey nie przypominała mu niejednokrotnie, że zawsze postępował, jak należy? Z początku mówiła to jako komplement, ale krótko po ślubie rzuciła mu to w twarz niczym obelgę. Czy przez cały czas tylko go wykorzystywała?

Jego przyjaciele twierdzili, że celowo zaszła w ciążę i wrobiła go w małżeństwo. Czasami sam prawie w to wierzył. Jednak nigdy nie spodziewał się czegoś takiego. Ani przez chwilę.

Nie potrafił uwierzyć, że Sammy nie jest jego synem. Postanowił poddać się testom. I tak najwyraźniej nie miał wyboru. Lecz bez względu na wynik chłopiec i tak pozostanie jego synem. Brady wiedział, jakie to uczucie zostać porzuconym przez rodzica. Nie było mowy o tym, by zrobił coś takiego Sammy’emu. Oddałby za niego życie. Będzie o niego walczył do utraty tchu.

Spojrzał na Heather i poczuł, jak po podjęciu tej decyzji pulsuje w nim siła i determinacja.

– Uprzedzony znaczy uzbrojony. Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś.ROZDZIAŁ DRUGI

Hope skierowała swoją czerwoną hondę civic w stronę Atlanty, ustawiła tempomat na sto kilometrów na godzinę i rozsiadła się wygodnie, mając przed sobą półtoragodzinną jazdę. Przez ostatnie sześć tygodni pracowała w Oldies 102.4, jednej z największych stacji radiowych w stanie, zastępując prezenterkę, która przebywała na urlopie macierzyńskim.

To była wspaniała okazja. Zawsze marzyła o tym, by dostać się do wielkiej rozgłośni, i nie spodziewała się, że sposobność ku temu nadarzy się tak wcześnie w jej karierze – choćby tymczasowo. Ale jej popularna lokalna audycja z telefonami od słuchaczy pod tytułem Living with Hope przyciągnęła uwagę koncernu WKPC.

Jej rodzima stacja zmieniła niedawno właściciela, a jego nowa strategia pozbawiła ją pracy. Teraz otrzymała swoje pięć minut na antenie wielkiej rozgłośni i trzymała kciuki, żeby ta okazja przyniosła jej następną, może nawet jeszcze lepszą.

Zadzwonił telefon i odebrała go przez Bluetooth.

– Jedziesz do Atlanty? – zapytała zamiast powitania Zoe, jej najlepsza przyjaciółka, a zarazem siostra Brady’ego.

– Nie nauczyli cię mówić „dzień dobry”?

– Przepraszam, dzwonię pomiędzy dostawami i muszę się streszczać. – Zoe była właścicielką sadu brzoskwiniowego i nowego bazaru o nazwie Brzoskwiniowa Stodoła, który odnosił ogromny sukces. – To jak, jedziesz? Do Atlanty? Pamiętałaś o kwitku?

– Tak jest, proszę pani. Jasne, że pamiętałam.

– Och, dziękuję ci. Ratujesz mi życie.

Hope zgodziła się odebrać pierścionek zaręczynowy Zoe, który trzeba było poszerzyć. Drugi raz. Jubiler za pierwszym razem sknocił sprawę. Zoe była narzeczoną Cruza – najlepszego przyjaciela Brady’ego. Szkolna miłość, prawdziwe uczucie, bratnie dusze, bla, bla, bla.

– Odbiorę go, gdy skończę zmianę. A potem pojadę do Brady’ego i przez kilka godzin zaopiekuję się Samem.

– Ale się najeździsz. To wspaniałe z twojej strony, że tak mu pomagasz. Nie masz pojęcia, jak on bardzo to docenia. Źle się czuję z tym, że nie mogę częściej udzielać się jako niania.

– Spędzasz mnóstwo czasu w Brzoskwiniowej Stodole, a poza tym masz córkę, narzeczonego i wesele do zaplanowania. A co ja mam oprócz pracy? – Ależ to ponuro zabrzmiało. – Wiesz coś na temat testu na ojcostwo? Modlę się żarliwie, żeby wszystko dobrze się ułożyło.

Minął już prawie tydzień, odkąd Brady poddał się testom po konsultacji z adwokatem specjalizującym się w sprawach rodzinnych, z którym skontaktował go ojciec. Odpowiedział też na pozew Parkerów o przyznanie opieki nad Samem, składając powództwo wzajemne. W przyszłym tygodniu miała się odbyć pierwsza rozprawa dotycząca przyznania tymczasowej opieki.

– Jeszcze nie. Brady niewiele mówi, ale wiem, że czekanie go zabija. Nie wiem, co zrobi, jeśli się okaże, że nie jest ojcem Sammy’ego. Tak bardzo kocha to dziecko. Wszyscy go kochamy. Nie mogę uwierzyć, że Audrey była zdolna zrobić coś tak okrutnego i samolubnego.

– A co, jeśli to prawda? – spytała Hope. – To na pewno osłabi jego szanse na wyłączną opiekę.

– Chyba tak. A ostatnia rozprawa odbędzie się dopiero za kilka miesięcy.

Gdyby tak się stało, Brady powinien przynajmniej dostać prawo do odwiedzin przez ten czas. Ale Hope za bardzo wybiegała naprzód. Wyników testu jeszcze nie było, a sędzia na pewno nie powierzyłby Parkerom stałej opieki nad dzieckiem.

– Nie rozumiem, dlaczego Parkerowie aż tak bardzo się uwzięli. Z tego, co widzę, nie popisali się jako rodzice. A poza tym starzeją się. Będą mieli po osiemdziesiąt lat, gdy Sam będzie kończył szkołę średnią. Jakim cudem miałoby to leżeć w jego najlepszym interesie?

– Ja też tego nie pojmuję. Miejmy nadzieję, że testy wykażą ojcostwo Brady’ego i to wszystko się skończy.

– Jest nadzieja.

– Niestety, mam klienta – powiedziała Zoe. – Aha, wiesz, że mamy ten sam rozmiar pierścionków. Czy mogłabyś go przymierzyć i upewnić się, że pasuje? Nie chcę robić sobie kolejnej wycieczki do jubilera.

– Jasne. Do zobaczenia.

– Po zamknięciu wpadnę do Brady’ego, żeby go odebrać.

– W porządku.

Kiedy Hope przyjechała pod budynek stacji, poprawiła kołnierzyk bluzki i wygładziła spódnicę, a potem weszła do wyłożonego dywanem holu. Firma zajmowała cały trzypiętrowy budynek, przez co stacja radiowa w Dalton wyglądała przy niej jak amatorszczyzna, którą zresztą była. Czas Hope w tych murach dobiegał jednak końca i wcale jej się to nie podobało. Nie miała pojęcia, co będzie robić dalej. Właśnie wyciągała butelkę wody z automatu vendingowego w pokoju socjalnym, kiedy minęła ją Diana Mayhew, dyrektorka operacyjna, która ją zatrudniła.

Kobieta cofnęła się i zajrzała do pokoju przez otwarte drzwi.

– Wszystko w porządku?

– W jak najlepszym.

Diana uśmiechnęła się ciepło.

– Powinnyśmy porozmawiać. Wpadnij do mojego biura, zanim wyjdziesz.

– Oczywiście.

Osiem godzin później Hope zdjęła słuchawki, kiedy na antenie poleciało Addicted to Love. Zadziwiało ją to, jak szybko mijał jej czas w pracy. Uwielbiała to, co robiła. Z początku trochę się denerwowała, bo nie przywykła do tak wielu słuchaczy. Tak naprawdę było jej wszystko jedno, czy publiczność była duża, czy nie. Kochała możliwość kontaktu z różnymi ludźmi i to, że mogła ich rozśmieszać albo zachęcać do ponownego przemyślenia jakiejś decyzji lub po prostu im potowarzyszyć i umilić im dzień. To była czysta przyjemność.

Pożegnała się z producentem i spikerem. Potem zatrzymała się na chwilę w biurze dyrekcji, żeby zamienić kilka słów z pracującymi tam dziewczynami, a następnie poszła zobaczyć się z Dianą.

Dyrektorka rozmawiała przez telefon, kiedy Hope zajrzała do jej gabinetu. Diana przywołała ją gestem dłoni i Hope zajęła miejsce na krześle naprzeciwko biurka, a szefowa dokończyła rozmowę – z jej strzępków dziewczyna wywnioskowała, że chyba z kimś z działu sprzedaży.

Rozejrzała się po profesjonalnie urządzonym biurze. Światło słoneczne wpadało do środka przez przeszkloną ścianę. Duże biurko z ciemnego, połyskującego drewna dominowało w wystroju wnętrza i pasowało stylem do stojącej za nim wysokiej komody. Półki były wypełnione książkami w twardych oprawach, zdjęciami w ramkach i tak pięknymi żywymi roślinami, że Hope zaczęła żałować, że kompletnie nie miała ręki do kwiatów.

Diana rozłączyła się i odłożyła telefon.

– Przepraszam cię. Właśnie dostałam dane demograficzne, których potrzebował jeden z naszych najważniejszych ludzi w dziale sprzedaży.

Przez chwilę niezobowiązująco rozmawiały o stacji i branżowych nowinkach. Kiedy rozmowa przestała się kleić, Hope spojrzała na zegar na ścianie.

– Ogromnie się cieszę, że mnie zaprosiłaś, Diano. Chciałam ci jeszcze raz podziękować za to, że dałaś mi szansę. Ta praca przynosi mi wiele radości i mam okazję dużo się nauczyć.

– Cóż, jesteś naprawdę dobra w tym, co robisz, Hope. Potrafisz rozmawiać z ludźmi. Nasza słuchalność pozostaje na niezmiennym poziomie, a Darren tak się o nią martwił.

Darren był dyrektorem programowym stacji i zarazem największą szychą.

– Cóż, jeśli on jest zadowolony, to ja też.

– Zaprosiłam cię na spotkanie, ponieważ mam dla ciebie wspaniałe wieści.

– Ach tak?

– Być może słyszałaś już, że za kilka miesięcy na emeryturę odchodzi Dirk Crawford.

– Oczywiście.

Dirk od tak dawna był związany ze stacją Oldies, że stał się lokalną legendą. Bawił ludzi w czasie popołudniowych powrotów z pracy i był uwielbiany przez słuchaczy.

– Spędziliśmy z Darrenem mnóstwo czasu na poszukiwaniu kogoś, kto go zastąpi. Chcieliśmy awansować któregoś z pracowników, ale nie byliśmy do końca przekonani do żadnego z kandydatów. I wtedy zjawiłaś się ty.

Chwila moment. Co takiego? Jej serce nagle zaczęło bić jak perkusyjny kocioł w piosence dance z lat osiemdziesiątych.

– Jak już mówiłam, masz wielki talent. A poza tym, Hope, naprawdę spodobała mi się audycja z telefonami od słuchaczy, którą prowadziłaś na północy. Masz świetny kontakt z ludźmi. Jesteś delikatna, ale też bezpośrednia i mądra.

– Dziękuję.

– Dwa tygodnie temu rozmawiałam z Darrenem o tym, czy nie zatrudnić cię na miejsce Dirka, i wprost nie mogę się doczekać, aż sprowadzimy Living with Hope do naszej rozgłośni i będziemy ją emitować każdego popołudnia. Jak wiesz, naszymi słuchaczami są głównie osoby w średnim wieku, zwłaszcza kobiety. Mężatki, rozwódki, ludzie z różnymi problemami wieku średniego. Uważam, że skorzystają na programie takim jak twój. Ukończyłaś psychologię jako dodatkowy kierunek... Dobrze pamiętam?

– Tak.

– Darren także się ze mną zgadza, dlatego chcielibyśmy się dowiedzieć, czy jesteś zainteresowana przejęciem posady Dirka.

Przeszedł ją dreszcz na całym ciele.

– Wow... Ja... Naprawdę nie wiem, co powiedzieć.

– W tej chwili nic nie musisz mówić. Rozumiem, że będzie się to wiązało z przeprowadzką, ale do października zostało jeszcze kilka miesięcy, więc mamy trochę czasu. Przemyśl sobie to przez następne parę tygodni. – Spojrzała na zegarek. – Przepraszam, że muszę kończyć, kiedy zaczęło się robić interesująco, ale za minutę mam telekonferencję.

– Tak. Nie ma problemu.

Hope wstała i spojrzała Dianie prosto w oczy. Kobieta się zaśmiała.

– Chyba jesteś w lekkim szoku. Zastanów się i porozmawiamy później. – Podniosła słuchawkę, jasno dając dziewczynie do zrozumienia, że powinna już iść.

– Dobrze. Dziękuję, Diano. Naprawdę doceniam to, że we mnie wierzysz.

– Jestem pewna, że podejmiesz właściwą decyzję.

Dwadzieścia minut później Hope wciąż bujała w obłokach, wchodząc do sklepu jubilerskiego. Pełnoetatowa posada w dużej rozgłośni. Niech ją ktoś uszczypnie. Czy naprawdę była na to gotowa? Na to, by się przeprowadzić z dala od rodzinnego miasta? Od przyjaciół?

Klimatyzacja w sklepie dawała wspaniałe uczucie chłodu w to upalne czerwcowe popołudnie. Pachniało tu kwiatami, pieniędzmi, pluszowym czarnym dywanem i lśniącymi mahoniowymi gablotami.

Hope podeszła tanecznym krokiem do lady, za którą stała ładna kobieta z blond fryzurą i czerwoną szminką na ustach. Uśmiechnęła się, odkładając do pudełka zegarek wyglądający na bardzo drogi.

– W czym mogę pomóc?

– Dzień dobry. Przyjechałam odebrać pierścionek, który miał zostać poszerzony. Dla Zoe Collins. – Podała ekspedientce kwit.

– Zaraz przyniosę, proszę poczekać. – Kobieta zniknęła za drzwiami na zaplecze.

Hope podeszła do gabloty obok i zaczęła przyglądać się błyszczącym, brylantowym pierścionkom. Czasami zazdrościła Zoe i Cruzowi – tacy zakochani, z uroczą czteroletnią córeczką u boku. Żyli pełnią życia, podczas gdy Hope czuła... jakby tkwiła w miejscu.

Wcale nie utknęłaś.

Miała pracę i dostała niesamowitą okazję od WKPC. Nawet jeśli jej życie miłosne było nieco zacofane w porównaniu do przyjaciółek, to cóż, nadal był czas, by nadgonić straty. Miała dopiero dwadzieścia cztery lata, wciąż była młoda, nawet jak na południowe standardy. Jeszcze doczeka się męża i kilku małych aniołków.

Nie mogła dłużej zwlekać, żeby dojechać do Brady’ego. Spojrzała na zegarek i szybko pomodliła się, aby nie było korków. Zdążyła okrążyć cały sklep, zanim kobieta wróciła.

– Och, proszę bardzo. – Otworzyła puzderko i wyciągnęła pierścionek.

O rety, jakie to było piękne, błyszczące w świetle niczym Gwiazda Polarna. Szlif typu princessa w nieco staromodnej oprawie. Cruz dobrze wybrał.

Hope wzięła pierścionek i przymierzyła, przeciskając go przez kostkę palca. Podziwiała go z różnych stron, by przyjrzeć mu się w świetle, wyobrażając sobie przez chwilę, że należał do niej. Że dostała go od mężczyzny, który zakochał się w niej po uszy.

Kobieta pakowała już puzderko do eleganckiej torebki. Podała ją Hope.

– Bardzo przepraszam za kłopot. W ramach przeprosin zapakowałam pani też płyn do czyszczenia biżuterii.

– Dziękuję. – Ruszyła do drzwi, założyła torebkę na ramię, po czym pociągnęła pierścionek, by go zdjąć.

Tylko że on wcale nie chciał zejść.

Wyszła na maleńki parking na tyłach ceglanego budynku, wciąż usiłując pozbyć się pierścionka. Teraz dopiero zauważyła, że miała spuchnięte palce, a jej dłonie były czerwone i pokryte plamami. Jej organizm zatrzymywał wodę. Wczoraj w restauracji zamówiła przepyszne danie dnia z szynką. Głupia szynka.

Spiorunowała pierścionek spojrzeniem. Głupi pierścionek. Kręciła nim i ciągnęła go z całej siły. Nie chciał przejść przez kostkę palca. A co, jeśli trzeba będzie go przeciąć? Och, Boże, proszę. Zoe ją zabije.

Dała sobie spokój z pierścionkiem, zapięła pasy i wysłała Brady’emu szybką wiadomość. A potem skierowała się na północ.

Pierścionek prawdopodobnie był w dobrym rozmiarze. Gdy go zakładała, łatwo wsunął się na palec. U Brady’ego namydli dobrze dłonie. Wtedy na pewno się zsunie.ROZDZIAŁ TRZECI

Brady wyprostował się nad silnikiem porsche boxstera, rozciągając plecy. Spojrzał przez ramię na Sama gaworzącego w nosidełku.

– Jak się tam miewasz, Sammy?

– Ba, ba, ba, ba!

– Zrozumiałem, kolego. Już prawie skończyłem.

Brady otarł dłonią twarz. W starej szopie było niesamowicie gorąco. Co prawda miał już nowy, metalowy budynek – z klimatyzacją i innymi bajerami – po drugiej stronie domu, ale użyczył go Zoe, kiedy dwa miesiące temu spłonęła jej stodoła. Siostra tymczasowo otworzyła w nim bazar, Brzoskwiniową Stodołę, do czasu aż jej dawna lokalizacja nie zostanie odbudowana. Brady nie mógł się już doczekać tego dnia.

Sprawdził poziom oleju, po czym dolał do maksimum i zatrzasnął maskę samochodu.

– Niedługo przyjedzie Hope, wiesz?

– Ba, ba, ba, ba!

Miś Boo wylądował na popękanej betonowej podłodze, więc Brady go podniósł, otrzepał i oddał dziecku.

Kiedy wyłączył silnik, usłyszał dźwięk nadjeżdżającego auta. Zbyt wcześnie, by była to Hope. Silnik pracował na nieco zbyt wysokich obrotach i nie należał do sportowego wozu. Wytarł dłonie w szmatę i wyszedł z cienia szopy.

Nadjechał buick sedan. Na widok samochodu Calvina Jonesa serce Brady’ego wystartowało niczym maserati na wyścigu. Westchnął głęboko. Panie Boże, błagam, niech to będą dobre wieści.

Lada dzień spodziewał się nadejścia wyników testu na ojcostwo, ale sądził, że prawnik raczej do niego zadzwoni. Może wyniki nie były takie, na jakie miał nadzieję. Może Calvin poczuł potrzebę, by przekazać mu złe wiadomości osobiście.

Brady poczuł, jak drżą mu nogi, a ciężar Sama na plecach nagle wydał mu się przytłaczający niczym tona cegieł. Patrzył, jak adwokat wysiada z samochodu, i zwalczył nagły impuls do ucieczki.

Wyraz twarzy ciemnoskórego Calvina wcale nie poprawił mu samopoczucia. Zmarszczki na czole, napięcie rysujące się w kącikach brązowych oczu, wymuszony uśmiech. Brady miał przeczucie, że teczka, którą mężczyzna trzymał w dłoniach, mogła zmienić cały jego świat. Mogła wydrzeć mu syna z rąk. Oddech zastygł mu w płucach.

Calvin wyciągnął dłoń.

– Dzień dobry, Brady.

– Witaj, Calvin. – Spuścił wzrok na teczkę. – Masz wyniki testu...

– Obawiam się, że nie są takie, na jakie liczyliśmy, synu.

O Boże. Tylko nie to, proszę... To nie może się dziać naprawdę.

Z ciała Brady’ego nagle uszło całe powietrze. Sammy nie był jego dzieckiem. Poczuł pieczenie oczu. W gardle zaczęła mu rosnąć bolesna, dusząca gula.

– Nawet nie potrafię wyrazić, jak mi przykro – powiedział Calvin. – Właśnie dostałem wyniki i wiedziałem, że od razu będziesz chciał je poznać.

Brady odwrócił się, by ochłonąć. Potrzebował minuty. Godziny. Miesiąca. Całego życia. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Jak to możliwe? Łzy napierały mu na powieki. Czuł się taki... zagubiony.

Już kiedyś stracił jedyną osobę, która powinna być przy nim. Porzuciła go biologiczna matka. Chociaż ciocia i wuj adoptowali go, gdy był niemowlęciem, ciągle był świadomy tego, że miał gdzieś uzależnioną od narkotyków matkę oraz ojca, który nawet nie wiedział o jego istnieniu, a gdyby było inaczej, to pewnie i tak miałby to w nosie. Jego siostra tak naprawdę była tylko jego kuzynką, a tata – wujkiem.

Nigdy w życiu nie czuł się bardziej samotny. A teraz miał jeszcze gorszy problem. Mógł zostać pozbawiony wszelkich praw do opieki nad Samem. Nie mógł znieść myśli, że jego synek miałby być wychowywany przez surowych i wymagających Parkerów. Potrzebował dłuższej chwili, by przegonić łzy napływające mu do oczu i odzyskać panowanie nad sobą. Odchrząknął, po czym ponownie spojrzał Calvinowi w twarz.

– Naprawdę mi przykro, Brady – rzekł prawnik. – Żałuję, że nie mam dla ciebie lepszych wieści.

Czoło Brady’ego zrosił pot. Chwycił jedną z bosych stópek Sama i mocno ją ścisnął.

– Ale wciąż mogę o niego walczyć, prawda?

Calvin odwrócił wzrok.

– Cóż... Jasne, że tak. Zawsze możesz spróbować. Ale jak wiesz, rozprawa dotycząca tymczasowej opieki odbędzie się już w przyszłym tygodniu. A Parkerowie bez wątpienia wniosą o odrzucenie naszego pozwu wzajemnego.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że będą argumentować, iż skoro nie jesteś biologicznym ojcem, to w ogóle nie powinieneś być brany pod uwagę przy przyznawaniu prawa do opieki.

– Ale przecież jestem jedynym ojcem, jakiego Sam zna!

– Możemy wnieść odpowiedź na ich wniosek i starać się, by sprawa była prowadzona pod kątem tego, co leży w najlepszym interesie dziecka, bez względu na wynik testu na ojcostwo. W przyszłym tygodniu sędzia wysłucha wniosków i podejmie decyzję, czy kończymy w tym miejscu, czy prowadzimy sprawę dalej. Jeśli przychylnie rozpatrzy nasz wniosek, to zadecyduje też, komu przyznać tymczasową opiekę nad Samem do czasu ostatniej rozprawy.

– A jeśli nie będzie nam przychylny?

Calvin przestąpił z nogi na nogę.

– To już w przyszłym tygodniu przyzna Parkerom prawo do wyłącznej opieki.

Z Brady’ego znów uszło całe powietrze. Mógł stracić syna już za kilka dni? Stracić go na zawsze?

– Nie załamuj się jeszcze. Wciąż jest szansa, że sędzia zechce spróbować poprowadzić tę sprawę pod kątem tego, co będzie najlepsze dla Sama.

Jak to możliwe, że działo się coś takiego? Mężczyzna ponownie ścisnął w dłoni stopę synka, jakby w ten sposób mógł zatrzymać go przy sobie na zawsze.

– Muszę jednak być z tobą szczery, Brady. Nawet jeśli sędzia zgodzi się wysłuchać argumentów dotyczących tego, co leży w najlepszym interesie Sama, wciąż będziesz miał przed sobą wielką górę problemów do pokonania. Jesteś młodym, samotnym mężczyzną, nie łączą cię z dzieckiem żadne więzy krwi. Twoimi przeciwnikami są biologiczni dziadkowie, którzy będą mogli bez przerwy się nim zajmować.

– Ale oni mają po sześćdziesiąt lat! Gdy Sam będzie kończył liceum, będą się zbliżać do osiemdziesiątki. A poza tym nie byli nawet dobrymi rodzicami dla Audrey i Heather.

Calvin przekrzywił głowę, a jego spojrzenie się wyostrzyło.

– Dochodziło do jakichś form przemocy?

Och, jakżeby chciał powiedzieć, że tak.

– Może nie przemocy jako takiej. Tak jak ci mówiłem, byli zdystansowani i oziębli. Mieli niemożliwie wysokie wymagania. Ich relacja z Audrey była przez to napięta.

– Cóż, przykro mi to słyszeć. Ale nie sądzę, by to miało przekonać sąd. Możemy oczywiście lepiej się temu przyjrzeć, jeśli w przyszłym tygodniu sprawy potoczą się po naszej myśli, ale bez dowodów wskazujących na to, że dochodziło do przemocy, nie mamy wielkich szans. Przykro mi, Brady.

– Na litość boską, przecież niedawno zmarła jego mama. A teraz mówisz mi, że mogą zabrać go z jedynego domu, jaki zna?

– Wiem, że to nie fair.

Brady potarł dłonią twarz.

– Nie mogę uwierzyć, że dzieje się coś takiego.

Sam zaczął marudzić. Niewiele się zastanawiając, Brady odpiął sprzączkę, wyswobodził synka i pozwolił, by puste nosidełko spadło na podłogę. Główka chłopczyka była spocona, a ubranko mokre od przebywania na plecach ojca w gorącej szopie.

– Brady... Wiem, że jesteś w szoku. Ale może Parkerowie dadzą mu trochę stabilizacji. Sam przyznałeś, że nie masz stałej opiekunki dla Sama. – Calvin powędrował wzrokiem na nosidło, a potem z powrotem na niego. – Ale nie możesz w nieskończoność wszędzie go ze sobą nosić. I nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek sędzia zaaprobował to, że dziecko towarzyszy ci przy pracy nad rozgrzanym silnikiem.

– Czyją bierzesz stronę? – Brady nigdy nie naraziłby Sama na niebezpieczeństwo. Przecież musiał pracować, prawda? A dzisiaj aż do przyjazdu Hope nie miał kto zaopiekować się chłopcem. Gniew narastał w jego wnętrzu. Nie pomagało też to, że Calvin mógł mieć trochę racji.

Adwokat uniósł dłonie.

– Próbuję ci tylko pokazać, w jaki sposób sędzia może spojrzeć na twoją sytuację. Jeśli dobrze rozumiem, obowiązki związane z opieką nad dzieckiem rozdzielasz między wiele osób. Sądowi będzie zależało na tym, aby w życiu chłopca było stabilnie.

– Audrey zmarła miesiąc temu, a ja byłem przyzwyczajony do spędzania z Samem wyłącznie weekendów. Wciąż próbuję wymyślić, jak pogodzić pracę i ojcostwo. Potrzebuję trochę czasu, by stanąć na nogi.

– Cóż, sugeruję, byś stanął na nich trochę szybciej. Mówiłem ci to już wcześniej, ale teraz to bezwzględnie konieczne. Jeszcze przed przyszłotygodniową rozprawą powinieneś znaleźć mu stałą nianię.

– Wezmę się za to. – Nie żeby jeszcze nie próbował, ale będzie musiał bardziej się postarać.

Głupia Audrey. To wszystko jej wina. Okłamała go. Zrobiła z niego głupca. Zwabiła go i omamiła, a on połknął jej kłamstwa niczym haczyk wraz z żyłką i ciężarkiem, jak ostatni idiota. Jak w ogóle mógł się teraz na nią gniewać, kiedy odeszła? Chciałby móc jej powiedzieć, co dokładnie sądził o jej egoizmie. Chciał, by wiedziała, że rujnowała mu życie. Łamała mu serce. Że ich synek mógł skończyć wychowywany przez jej rodziców, których sama odtrąciła.

A jednak... Gdyby Audrey go nie okłamała, w ogóle nie miałby Sama.

Zatrzymał wzrok na spojrzeniu Calvina, czując, jak narasta w nim desperacja.

– Czy jest jeszcze coś, co mogę zrobić, by zwiększyć swoje szanse na to, by zostać jego... opiekunem?

Opiekunem. Cóż za degradacja z pozycji taty. Sammy robił się coraz bardziej marudny, więc Brady rozejrzał się za misiem Boo i ponownie znalazł go na ziemi, kilka kroków dalej. Podniósł przytulankę i otrzepał. Kiedy się wyprostował, jego uwagę przykuł odgłos trzeszczącego żwiru. Honda civic Hope wyjechała zza zakrętu.

– Opiekunka na pełen etat to priorytet – rzekł Calvin, starając się przekrzyczeć Sama. – Jeśli sędzia zdecyduje w przyszłym tygodniu na naszą korzyść, będziemy mogli złożyć wniosek, ale czeka cię wtedy sporo kosztów sądowych...

– Mówimy o moim synu! Może nie łączą nas więzy krwi, ale i tak nim jest.

Miś Boo nie załagodził kryzysu Sammy’ego. Chłopczyk wyprężył się i rozpłakał na dobre.

– Wiem, że to trudne. Żałuję, że nie mam dla ciebie lepszych wieści.

Kołysząc synka w ramionach, mężczyzna ledwie zauważył, że Hope zaparkowała obok sedana Calvina. Drzwi auta trzasnęły, ale przez wirujące w głowie myśli był tylko na wpół świadomy, że dziewczyna do niego podeszła. W tych szalonych myślach pakował walizki i rzucał się do ucieczki.

– Brady, co się stało? – spytała.

Spojrzał na nią, ale w głowie wciąż miał mętlik. Z niepokoju wywracał mu się żołądek. W jej oczach zobaczył wyraz współczucia.

– Ja... Dostałem wyniki testu – wydusił. – Nie jestem jego ojcem.

– O nie. Och, kochany, tak mi przykro. – Wyciągnęła ręce po Sama, nie odrywając wzroku od oczu przyjaciela. Dziecko chętnie dało się wziąć w ramiona, wtuliło się w jej szyję i potarło śpiące oczka.

– Jestem adwokatem Brady’ego. Calvin Jones.

– Hope Daniels.

Calvin skupił wzrok na Bradym.

– Nie wiedziałem, że jesteście...

Płacz Sama zagłuszył końcówkę zdania. Hope spojrzała na przyjaciela.

– Może zabiorę go do środka.

– Chyba jest głodny.

– Zajmę się tym. Nie spiesz się.

Poszła do domu, posyłając mu ostatnie pełne litości spojrzenie.

– Nie mówiłeś, że masz narzeczoną – rzekł Calvin, kiedy Hope weszła do środka. – Brady... To może zupełnie zmienić rozwój wypadków.

Czemu, na Boga, Calvin myślał, że byli zaręczeni? Brady pokręcił głową.

– Nie mam... Chwila. Co masz na myśli, mówiąc: „zmienić rozwój wypadków”?

– Cóż... W sprawach o opiekę nad dzieckiem sędziowie patrzą o wiele bardziej przychylnie, jeśli maluch może mieć zarówno mamę, jak i tatę. Parkerowie mają przewagę, ponieważ są małżeństwem. To by odrobinę wyrównało szale. Na najbliższej rozprawie może nam to trochę pomóc rozegrać wszystko po naszej myśli. Na rozprawie końcowej zresztą też. Zwłaszcza jeżeli jedno z was mogłoby zostać w domu z Samem na stałe.

Nadzieje Brady’ego rozbudziły się na całego.

– Czyli... Naprawdę miałbym szanse na stałą opiekę, gdybym... To znaczy dlatego, że jestem zaręczony? To chcesz mi powiedzieć?

– Dokładnie to. – Calvin klepnął go w ramię. – To wspaniała wiadomość, Brady. To mocny argument, by spróbować poprowadzić tę sprawę pod kątem najlepszego interesu dziecka.

Brady przełknął ślinę.

– To rzeczywiście świetna wiadomość.

I tak by było. Gdyby tylko naprawdę miał narzeczoną.

– Zajmę się wniesieniem odpowiedzi na wniosek dziadków i skontaktuję się z tobą w sprawie przyszłotygodniowej rozprawy.

– W porządku. Dziękuję, Calvin.

– Trzymaj się, Brady. To jeszcze nie koniec.

Uścisnęli sobie dłonie i kilka chwil później Brady patrzył na odjeżdżającego sedana i zastanawiał się, co też mu strzeliło do głowy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: