Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Splątanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 listopada 2023
Ebook
39,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Splątanie - ebook

Trzymający w napięciu thriller autora bestsellerowej Szadi.

Telefon dzwoni. Długa cisza. Wreszcie głos.

Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie. Twoją przeszłość i każdy lęk.

Kolejny dzień. Anonim w skrzynce.

Dotychczas nie spotkało mnie w życiu nic, co byłoby wystarczającym wyzwaniem. Ale teraz mam ciebie.

Zdobędę cię i nie oddam już nikomu.

***

Karolina Milewska każdego dnia boi się o swoje życie. Nawet cichy szmer za drzwiami przywołuje najstraszniejsze wizje.

Porwana. Uwięziona. Martwa.

Człowiek, który ją prześladuje, czekał na tę chwilę bardzo długo. Przygotował pułapkę i zaplanował każdą minutę jej cierpienia. Zbliżał się krok po kroku, aby uderzyć, gdy będzie całkowicie bezbronna.

Kiedy wreszcie ją dopadnie, będzie należała tylko do niego. To on da jej nowe życie. Albo je odbierze.

Splątanie to thriller, który trzyma w napięciu do ostatniej sceny. Poznaj kolejną hipnotyzującą historię najchętniej ekranizowanego autora kryminałów w Polsce.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6869-2
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. LIST

Dzwony biły już jakiś czas.

Mijała właśnie dwunasta w południe, czyli jedna z tych godzin, które dzwony anonsują najdłużej. Pomyślał, że choć ich głównym zadaniem od wieków było informowanie ludzi o czasie – w końcu przez setki lat kościół był jedynym zegarkiem, jaki mieli do dyspozycji mieszkańcy – to nie było to zadanie jedyne. Sumienie i powinność. Tak, to o tym dzwony przypominały ludziom dziesiątki razy w ciągu doby, setki w miesiącu, tysiące razy rokrocznie. Interpretacja była jak zawsze i jak ze wszystkim dwojaka. Czy działo się tak ku dobru jednostki, czy ku dobru Kościoła?

– No hej, jesteś nareszcie!

Młoda blondynka o uśmiechu delikatnym jak woal wstała od stolika, żeby przywitać się z drugą, wyższą od siebie i szczuplejszą brunetką o włosach krótkich oraz rysach ostrych i nie­nawykłych do uśmiechu.

– Przepraszam, sprawy – usprawiedliwiła się brunetka. – Ciągle te cholerne sprawy.

– Wiem, trochę mi cię żal, a trochę, jak zawsze, ci zazdroszczę.

Usiadły w przykawiarnianym ogródku. Słońce paliło od rana, ale teraz, w związku z obwieszczonym właśnie południem, temperatura zbliżała się do swojej dziennej kulminacji.

– Czego się napijesz? – zapytała blondynka, gdy sekundy później przy ich stoliku wyrósł nagle kelner przepasany ciemnym fartuchem. – Kawy?

– Jeśli tak, to tylko mrożonej. A może macie państwo cold brew? – Brunetka spojrzała na kelnera, który był młody, a do tego miał okulary w bardzo grubych oprawkach i aparat na zębach.

– Owszem.

Zuzanna, lat trzydzieści cztery, uśmiechnęła się nieznacznie, po czym pokiwała głową.

– To ja bardzo chętnie.

Kiedy kelner poszedł, panie przyglądały się chwilę sobie, tak jakby nie widziały się od dawna i teraz chciały chociaż z grubsza ocenić efekty działania czasu.

– Ile myśmy się nie widziały? – zapytała w końcu Karolina, blondynka.

– Chyba ze dwa miesiące – odpowiedziała Zuza po namyśle.

– Kupa czasu. – Karolina się uśmiechnęła.

Ileż to uderzeń kościelnych dzwonów? – pomyślał mężczyzna. Tak naprawdę patrząc na tę sprawę przez pryzmat wszechświata, a nawet przez pryzmat jego nielicznych towarzyskich relacji, dwa miesiące to wcale nie było długo. Co innego jednak dla tych kobiet, przyjaciółek ze szkolnej ławy, młodych, atrakcyjnych i aktywnych.

– I co u ciebie? Opowiadaj! – Z zamyślenia wyrwał go głos brunetki. – Coś chciałaś mi powiedzieć.

– Pokazać raczej, ale to zaraz, to nie takie ważne. Trochę tego użyłam, żeby znaleźć powód dla naszego spotkania. Stęskniłam się i tyle. Tylko robota, wciąż robota. – Karolina znowu się uśmiechnęła. – Swoją drogą świetnie nam idzie z tą aplikacją, byliśmy przez moment nawet w topce Apple Store.

– No to gratki, wielkie gratki. Mówiłam ci, że to będzie hit. Czytałam wywiad z tobą w „Forbesie”. A pieniądze? Płyną szerokim strumieniem? – Zuza była naprawdę szczęśliwa szczęściem przyjaciółki.

– Na razie pokrywają inwestycje, ale jest już trochę górką, odbijam się od dna. – Karolina pokiwała głową. – A u ciebie jak? Czytam, oglądam, sukcesy gonią sukcesy, jesteś chyba najpopularniejszą policjantką w Polsce.

– I to nie jest wcale takie dobre. – Z twarzy Zuzy zniknął uśmiech.

– Koledzy zazdroszczą?

– To też, ale bardziej to, że policjant nie powinien być popularny. Im mniej wiadomo o tym, jak wygląda, tym lepiej. Operacyjnie jestem przez media właściwie spalona, na szczęście i tak bardziej już robię w dochodzeniach, zza biurka działam, nie na ulicy, choć bywa, że nagle: „A pani to nie jest przypadkiem…?”. Wiesz, o co chodzi?

– Tak, domyślam się. Na szczęście popularność, jeśli jej nie podkręcasz cały czas, i tak zaraz gaśnie. Więc jak nie zagrasz w kolejnych odcinkach, jak znikniesz na jakiś czas sprzed kamer, to szybko zapomną. Mogłabyś też coś zmienić w wyglądzie, chociaż osobiście wolałabym, żebyś tego nie robiła.

– Czyli?

– Czyli podobasz mi się taka, jaka jesteś. – Karolina zaśmiała się, ale widać było, że myśli ma zajęte czym innym.

– Wiesz dobrze, że nie o to pytam. Czyli z czym tak naprawdę do mnie przychodzisz, siostro?

Karolina milczała przez chwilę, przyglądając się Zuzie. Tak jakby wahała się, czy na pewno chce to wyciągać. Może jeśli tego nie zrobi, to zniknie samo z siebie. Jeżeli natomiast zacznie w tym grzebać, będzie musiała się z tym borykać przez Bóg wie jak długo.

– Temat nie zniknie, nawet jeśli go przemilczysz. – Zuza jakby czytała w jej myślach.

Utrzymywały kontakt od siódmego roku życia. Najpierw chodziły razem do podstawówki, potem do gimnazjum. Długość trwania i intensywność ich przyjaźni powodowały, że znały się jak łyse konie. Karolina sięgnęła do pomarańczowej torebki Longchamp, przy okazji przypominając sobie, że kiedy kupowała ją w promocji, drugą taką samą, tylko zieloną, kupiła Zuzie.

– Co to? – Zuza popatrzyła na białą, wygniecioną kopertę, którą podała jej przyjaciółka.

– List. Anonim. W skrzynce był. Może powinnam go zawinąć w plastik? Wtedy zachowałyby się jakieś odciski, ślady DNA czy jak wy to nazywacie. Teraz już raczej nic nie ma, za długo to miętolę.

Przyjaciółka najpierw przyjrzała się kopercie z dużą uwagą. Rzeczywiście na odciski czy jakiekolwiek inne ślady nie było już raczej co liczyć i dlatego bez żenady obracała kopertę w dłoniach. Szukała na niej jednak czegoś innego, jakichś śladów pisma, może kleju na rozdartym przez Karolinę spojeniu koperty.

– A skąd wiesz, że to w ogóle do ciebie? Nie ma żadnego adresu? – zapytała po chwili.

– Mówiłam już, że ktoś go wrzucił do mojej skrzynki, poza tym treść… – wyjaśniła Karolina.

– A kiedy to było? To znaczy, kiedy to do ciebie trafiło? – Zuza powoli rozwarła kopertę i zajrzała do środka.

– Jakieś dziesięć dni, może dwa tygodnie temu. – Zuza nie patrzyła teraz na Karolinę.

Karolina nie miała wiedzy kryminalistycznej, ale i bez niej zdawała sobie doskonale sprawę, że czas nie działał w tym przypadku na jej korzyść.

– Czemu pokazujesz mi to dopiero teraz? – Policjantka zdziwiła się trochę pro forma, nie oczekując logicznych i wyczerpujących wyjaśnień.

– Nie wiem… w sumie to… właściwie nie wiem. – Odpowiedź Karoliny nie zaskoczyła jej przesadnie.

Po sprawdzeniu wnętrza koperty Zuza w końcu wyciągnęła zawartość, czyli kartkę formatu A4 z tekstem wydrukowanym na zwyczajnej drukarce laserowej.

Nie znasz mnie, a kiedy poznasz, będzie już za późno. Ja przyglądam Ci się od dawna. Wiem już niemało i co dzień więcej. Nawet o oknie życia. Grzechy twojej młodości w końcu muszą się zemścić. Może mnie znajdziesz, zanim nadejdzie koniec. Jeśli nie, to wezmę Cię najpierw, a potem oddam nicości.

Zuza popatrzyła na Karolinę przez moment, po czym raz jeszcze przeczytała cały tekst. Teraz jednak zrobiła to już wolniej, starając się oddzielać zdania od siebie, żeby wyszukać ich ewentualne ukryte znaczenia.

– Nie wiem – powiedziała w końcu nagle Zuza i sama trochę się nawet zdziwiła.

– Nie wiesz? – Karolina spojrzała na nią, a potem na list, który Zuza wciąż trzymała w dłoniach, tak jakby chciała przeczytać go jeszcze raz, a może wiele razy. – Czego nie wiesz?

– Nie wiem, co o tym myśleć. – Policjantka nie patrzyła na nią, jej wzrok błądził w przestrzeni, jak gdyby tam próbowała za wszelką cenę znaleźć odpowiedź.

Po chwili zaczęła składać kartkę.

– Pozwolisz, że to wezmę? – Teraz zerknęła na przyjaciółkę.

– Jasne. Nie będzie mi tego brakowało.

– Dam to technikom, raczej nic na tym nie znajdą, ale a nuż. – Zuza pokręciła głową. – Muszę to też przeczytać kilka razy, może dam naszej profilerce, chociaż… – Zamyśliła się na moment, po czym popatrzyła na Karolinę z uśmiechem i dokończyła: – Dziewięćdziesiąt pięć procent takich listów, może nawet więcej, to tylko listy. Piszą je ludzie, najczęściej faceci, którzy żyją w permanentnym lęku, nie są w stanie podjąć rozmowy z drugim człowiekiem, nierzadko mają jakieś zaburzenia w zakresie dojrzałości emocjonalnej, słowem: wylęknieni, pryszczaci, dla których wyjście z domu jest wyzwaniem. Więc groźni nie są, z reguły napisanie takiego listu to wszystko, na co są w stanie się zdobyć. Później siedzą w domu cali w lęku, że ktoś dojdzie, że to oni.

– Tylko to „okno życia”, co? – Karolina spojrzała na przyjaciółkę, wiedząc, że Zuza doskonale zrozumie, o co pyta.

– Tak, to jest trochę dziwne. – Policjantka pokiwała głową.

– A te pozostałe pięć procent? – Karolina po chwili wróciła do porzuconego wątku.

– Wśród nich są różni, tacy, którzy piszą kolejne listy i na tym się kończy, ale też tacy… Tacy, którzy nie tylko piszą, ale też działają. Gdyby on rekrutował się z tego promila, to pewnie by nam się teraz przyglądał. – Zuza po raz kolejny uśmiechnęła się do koleżanki.

Podobał mu się ten uśmiech, zdecydowanie jednak wolał nie­pokój, który widział w oczach blondynki. W ogóle wolał blondynkę, choć tak naprawdę poznał ją jako drugą, a doprowadził go do niej, w jego przekonaniu, nie kto inny jak owa śmiejąca się teraz policjantka. Lubił, kiedy się spotykały. Właśnie ta konfiguracja: ofiara i wybitna policjantka śledcza tuż obok niej. Zestaw w jego mniemaniu wręcz idealny. Jakby ktoś wymyślił go specjalnie pod niego.

Dalsza rozmowa między nimi prawdopodobnie nie wniesie już za wiele nowego do sprawy, ale delektował się też przecież samym słuchaniem ich głosów. Głosu Karoliny szczególnie.

– Tylko skąd w ogóle się biorą takie zjeby? – zapytała teraz przyjaciółkę, nie oczekując zresztą, że ta jej odpowie.

– To przeważnie splot wielu niefortunnych zdarzeń. – Zuza schowała kopertę do torebki.

„Niefortunne zdarzenia”. Marek uśmiechnął się do swoich myśli. Tak, było tego trochę. Ale to wszystko już nieważne. Ważne było to, że znajdował się tu i teraz, że słuchał tych dwóch dziewczyn, z których jedną już niedługo zamierzał zabić… I ta perspektywa bardzo go cieszyła.

To nie miało początku, w każdym razie on nie umiał go zlokalizować, więc bez sensu byłoby nawet zastanawiać się nad tym, od czego się zaczęło. Przecież przez prawie pięćdziesiąt lat swojego życia nigdy nie posunął się do czegoś takiego. Ba, nigdy wcześniej coś takiego nie przeszło mu nawet przez myśl. Gdyby jeszcze opuścił go w końcu ten cholerny ból głowy. Sięgnął po schowaną w wewnętrznej kieszeni butelkę z płynem, który choć na jakiś czas uśmierzał ból. Po chwili dał się zepchnąć w krainę wspomnień.

– To koniec. – Kobieta patrzyła na niego spokojnie, ale on czuł, że gdzieś pod spodem kipi tak mocno, że aż się tego przestraszył.

– Ola, przestań, puść tę walizkę, daj mi ją. – Marek, wyciągając rękę w stronę trzymanej przez nią plastikowej rączki, spróbował dać odpór.

– Zostaw – odpowiedziała i odsunęła rękę z walizką, po czym spojrzała w stronę wąskiego korytarza rozświetlonego na końcu oknem niewielkiego pokoju. – Adaś, chodź, wychodzimy!

– Jak Adaś, gdzie wychodzicie, po co to wszystko? – Marek próbował oponować, ale w głębi duszy wiedział doskonale, że do niczego to nie doprowadzi, nie tym razem.

– Po co to wszystko? Spierdoliłeś mi życie, a dziś stawiam granicę. Koniec! Jeszcze może trochę mi zostało, nie dam sobie spierdolić tej reszty!

– Spierdoliłem… ale jak, czym, przecież ja nic nie zrobiłem? – Marek, już kończąc to zdanie, wiedział, że się wystawia na strzał.

– Dokładnie… Ty nic nie zrobiłeś. Od piętnastu lat, nic ze sobą, z nami, z czymkolwiek nie zrobiłeś i to właśnie spierdoliło mi życie. – Ola nie mogła nie wykorzystać takiej okazji.

Mógł jeszcze coś mówić, oponować, może nawet trochę się z nią poszarpać. Kto wie, może w jakimś sensie na to czekała. Mógł, ale nie miał siły, a może motywacji. Jakiś czas zastanawiał się nawet, że być może jest na coś chory, może na poczucie miałkości własnego życia.

Pracował od lat, a właściwie odkąd sięgał pamięcią, w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie jako pracownik jednego z departamentów zajmował się przydziałami środków dla muzeów w całym kraju. Przydzielał więc środki i czekał nie wiadomo nawet na co, i to też składało się na ową miałkość.

– I? – zapytała Ola jakiś miesiąc wcześniej, czyli wtedy, gdy już była na krawędzi. Ale może wtedy istniał jeszcze cień szansy.

– I… Wojtkowiak dostał – odpowiedział zdawkowo.

– Co dostał? – Nie znosiła tej jego zdawkowości.

– No… dostał to stanowisko – bąknął i ruszył do swojego pokoju, żeby jak co dzień przysiąść na wersalce, schylić się, rozwiązać sznurowadła i zdjąć buty, które go piły.

– Nie wierzę. – Pokręciła głową i poszła za nim.

Kiedy usiadł do rytualnego rozwiązywania za ciasnych butów, stała nad nim jak wyrocznia, jak pomnik jego nigdy niekończącego się upokorzenia i nic już nie mówiła. On też nie mówił, bo cóż można było powiedzieć? Miał dostać awans, wszyscy zapewniali go o tym od miesięcy, mimo że on nawet o to przesadnie się nie dopytywał. Może zresztą dlatego, że tego nie robił? Może Wojtkowiak awansował, bo się dopytywał? Ktoś mu kiedyś próbował uświadomić, że trzeba okazywać zainteresowanie, udowadniać innym, jak bardzo ci zależy. Co miał zrobić, skoro dla niego to było namolnością?

Te cztery miesiące liczone od momentu odejścia Oli całkiem zmieniły jego życie. Czemu wcześniej był taki? I czemu teraz jest już zupełnie inny?

– A co u ciebie poza tym? – Pytanie Karoliny usłyszane w wetkniętej w ucho słuchawce wyrwało go z zamyślenia. – Poza tym, że idziesz jak burza.

– To właśnie jest główny problem. – Zuza pokiwała głową.

– Ładna, inteligentna dziewczyna radzi sobie w świecie z definicji od zawsze przynależnym silnym facetom. Nic dziwnego, że cię wyłowili. No i jeszcze twoje bio.

– Do tego na szczęście się nie dogrzebali. – Zuza się uśmiechnęła, ale po chwili namysłu dodała już bez uśmiechu: – Jednak obawiam się, że się dogrzebią.

Ich biografie w pewnym fragmencie toczyły się równoleg­le, choć poza tym nie miały zbyt wielu wspólnych punktów. Ich światy zeszły się w jakimś momencie, ale tylko dlatego, że Karolina schodziła po drabinie społecznego statusu, a jej przyjaciółka w tym samym czasie próbowała się za wszelką cenę ze społecznych dołów wydostać. Ostatnie klasy szkoły podstawowej na warszawskiej Pradze, siermiężna końcówka lat dziewięćdziesiątych, to wtedy i to tam się zaprzyjaźniły.

Karolina wyrzucona z dwóch poprzednich placówek oświatowych trafiła do tej o najniższym możliwym statusie. Stąd spaść niżej już się na dało. Tutaj musiała się zatrzymać, dalej były już tylko ośrodki dla trudnej młodzieży, a ona wtedy jeszcze miała na tyle instynktu samozachowawczego i w ogóle świadomości czegokolwiek, by wiedzieć, że tam wylądować nie chce. Zuza tymczasem do szkoły, w której się spotkały, chodziła, bo tak wynikało z rejonizacji. Ona po prostu należała do świata, z którego owa szkoła wyrastała, trochę jak trawa spomiędzy betonowych płyt chodnika.

Zuza miała klasyczny praski życiorys. Jej mama przyjechała gdzieś spod Białegostoku w poszukiwaniu pracy i jutra lepszego niż w wiejskiej chacie rodziców, pracowała jako kelnerka, następnie jako ekspedientka w sklepie na Inżynierskiej. To tam wypatrzył ją przy okazji nabywania napojów wyskokowych jej przyszły mąż oraz ojciec Zuzy, prawdopodobnie Zygmunt. Prawdopodobnie, bo jak się później okazało, dorobił się na przestrzeni swojego niezbyt długiego życia bardzo wielu aliasów. Małżeństwo, które rozpoczęło się już w kilka miesięcy po pierwszym spotkaniu, było tyleż burzliwe, co mało udane i, na szczęście dla Grażyny i dla małej Zuzy – także krótkotrwałe. Wprawdzie związek nigdy nie został formalnie rozwiązany, ale najpierw – po mniej więcej roku od urodzenia dziewczynki – Zygmunt zniknął, a małżeństwo zakończyła ostatecznie wiadomość o jego śmierci, w której, pewnie dla świętego spokoju, policja nie dopatrzyła się udziału osób trzecich.

Informacja o tym zdarzeniu dotarła do Grażyny, kiedy Zuza miała mniej więcej osiem lat. Czy ją zasmuciła? Pewno trochę tak. Z drugiej strony, gdy wiadomość nadeszła, Grażyna sama była już niestety na tyle odklejona od rzeczywistości przez chroniczne zażywanie środków zmieniających świadomość, że mogła w pełni nie zrealizować sześcioetapowego cyklu pogodzenia się z odejściem bliskiej osoby. W końcu ją też Praga pochłonęła.

Jakiś czas później Zuza poznała Karolinę.

Marek, choć uwielbiał słuchać głosu Karoliny, był już lekko znużony rozmową. Zresztą mikropluskwy podsłuchowe miał zainstalowane nie tylko w szwie jej torebki, ale w ogóle w większości szwów jej życia, więc mógł i co więcej słuchał jej na co dzień, i to w ciekawszych sytuacjach. Podsłuchy były wszędzie – w domu, w pracy, nawet w samochodzie.

Smykałkę do technikaliów miał od zawsze, umiejętność pozostawania niewidocznym dla innych wykształcił u siebie przez lata w stopniu tak zaawansowanym, że kosztowało go to zmarnowanie poprzedniej edycji własnego życia, utratę żony, szacunku do siebie i tych wszystkich innych rzeczy, które dają ludziom paliwo do istnienia.

Jak to jednak czasami bywa, teraz to, co było jego wadą, okazało się całkiem przydatną zaletą. Niewidoczność, umiejętności techniczne, dodatkowo podszlifowane jeszcze dzięki filmikom z YouTube’a, a co najważniejsze totalna ostrożność. Tak, Marek był w życiu zdecydowanie zbyt ostrożny, od zawsze wszędzie i we wszystkim widział potencjalne zagrożenia. Był człowiekiem, który spacerując w bezwietrzny dzień, obliczał trajektorię łamania się drzew stojących przy trasie jego przejścia, przyglądał się dachom i balkonom nad głową. Jeśli ktoś podchodził do niego na ulicy albo nawet w pracy, zawsze stanowił potencjalne źródło zagrożenia.

A kim właściwie stał się teraz? Czy dałoby się jakoś nazwać jego obecną aktywność? Co robił? Osaczał dziewczynę, żeby w efekcie… I jak do tego doszło? Jak podrzędny urzędnik ministerstwa, który nigdy nie doczekał się awansu, jak subiekt w zarękawkach stał się tym, kim był obecnie? Co musiało się wydarzyć, żeby mogło do tego dojść?

Wtedy nie dostał awansu, choć tym razem miało się to odbyć bez najmniejszych problemów, nic nie powinno już stanąć na drodze rozwoju jego kariery, która do tej pory sprowadzała się do tego, że od ćwierćwiecza miał to samo stanowisko i odkąd usiadł za tym biurkiem, to właściwie od niego nie wstał. Czemu ominął go ten awans? Najkrócej rzecz ujmując, pewno dlatego, że komuś zależało na tym bardziej. Bardziej do tego stopnia, że był gotów podłożyć świnię, zdyskredytować konkurencję, oczernić, zniszczyć wszystko, co stało mu na drodze. Taki świat. Powoli stawało się tak, że człowiek, który nie potrafił iść przed siebie po trupach, właściwie nie kwalifikował się do istnienia. On w swoim mniemaniu miał oczywiście wszystkie kwalifikacje potrzebne, żeby awansować, tyle tylko że na przestrzeni jego życia straciły one na znaczeniu, a nawet stały się przeszkodą. Słowem, nie zrobił kariery, bo był na nią zbyt kulturalny. Chociaż pracował w resorcie, który nominalnie kulturą miał się zajmować, to niestety również tutaj walkę o stanowisko wygrał cham.

Kiedy Ola odeszła, zabierając ze sobą kilka walizek i syna, Marek na jakiś czas totalnie zapadł się w sobie. Wydawało mu się nawet chwilami, że gdzieś na nieodległym horyzoncie majaczy już jego koniec.

Ale nie, nie myślał o tym, żeby się zabić, na to był zdecydowanie zbyt słaby.

Chodził więc do pracy, siadał za tym samym biurkiem i powtarzał te same czynności, które wykonywał od ćwierćwiecza, a dzięki temu, że wykonywał je tak długo, mógł wejść w tryb kompletnego automatyzmu. Dni mijały, a on nie wiedział nawet, jakie papiery i komu zaniósł do podpisu, kto dostał dotację, a kto się odwoływał. Był tam, a jakby go nie było. Po przyjściu do domu włączał telewizor, wyciągał kupioną wcześniej małpkę, codziennie dla niepoznaki w innym sklepie, i zatapiał się w niebycie skakania po kanałach. Tak trwało to z górą trzy miesiące.

Każdy dzień potęgował jego zapaść, alkohol, choć pity może nie w gargantuicznych ilościach, to jednak przez regularność spożywania zaczynał dopełniać dzieła atrofii. Depresja, tak to się chyba fachowo nazywa. Marek trochę krzywo uśmiechnął się do swoich wspomnień.

Tak, nicość pochłonęłaby go prawdopodobnie do końca i z kretesem, ale wtedy właśnie ujrzał ją po raz pierwszy.

Zuza ucałowała przyjaciółkę serdecznie w oba policzki. Spotkanie najwyraźniej dobiegło końca. Marek nie uczestniczył w nim w pełni, bo chwilę wcześniej wyjął z uszu słuchawki i przestał przyglądać się kobietom przez swoją małą lunetkę, jednak zaistniały teraz ruch sprawił, że z powrotem je wetknął.

Z doświadczenia wszystkich poprzednich spotkań, w których brał udział jako ich zły duch, wiedział, że teraz, na koniec, panie będą ustalały szczegóły kolejnego, a to akurat żywo go interesowało.

– W przyszły piątek? – zgodnie z oczekiwaniem zapytała Karolina.

– Myślę, że tak. Może jakieś kino, premiery będą. Sprawdzę. – Zuza się uśmiechnęła.

– Ale jak coś, to jeszcze się zdzwonimy.

Zdzwonią się, zawsze się zdzwaniają. To też usłyszy, bo nawet jeśli nie podsłuchiwał na bieżąco, wszystkie rozmowy Karoliny zgrywały się na dysk. Przesłuchiwał je wieczorami.2. PRZEPOCZWARZENIE

Jego życie zmieniło się teraz nie do poznania. Nadal chodził do ministerstwa, żeby codziennie zasiadać za biurkiem. Nadal wprawdzie nie za bardzo wiedział, co i gdzie nosi, a przede wszystkim po co, ale obecnie pracę tę traktował już jako alibi, może też trochę jako źródło zasilenia konta, tym bardziej że wydatków nie brakowało.

Wstał z ławki schowanej między krzakami w pobliskim parku i ruszył do samochodu. Zaraz zobaczy ją znowu. Nie musiał jej nawet śledzić, doskonale znał rozkład dnia, a nawet jeśli pojawiały się w nim jakieś modyfikacje, to o nich też wiedział zawczasu. W końcu wszystko najczęściej uzgadnia się najpierw przez telefon, a jeżeli nie przez telefon, to mailem albo esemesem, a do tych wszystkich elementów jej osobistej codzienności miał wgląd od dawna. Czasami używała także WhatsAppa lub Telegramu. Wtedy było gorzej, bo aż tak głęboko jego inwigilacja nie sięgała, ale przy ilorazie inteligencji powyżej stu trzydziestu punktów można takie tajemnice rozwikłać, asocjując elementy znane, można wypełnić luki w czasoprzestrzeni. Można, a on lubił to robić szczególnie.

Do śledzenia ofiary miał kilka kupionych za grosze starych samochodowych strucli. Jeśli uznawał, że jakimś jeździ za nią już za długo, to po prostu przesiadał się do innego, a tamten odstawiał na jakiś czas albo sprzedawał z niewielką stratą. Ogólnie jego życie ze stanu absolutnej atrofii woli, nieomal katatonii, przeszło w ciągu ostatnich miesięcy w fazę hiper­aktywną. Jedynie w robocie starał się wciąż utrzymywać na podobnym poziomie osobowościowej dysfunkcji, choć nawet tam niektórym ze współpracowników nie umknęło to, że częściej zmienia koszule i marynarki, że chodzi do fryzjera i ogólnie bardziej dba o higienę, a do tego nawet czasami potrafi się uśmiechnąć.

Jednak żeby znaleźć się na tym etapie, żeby dać się porwać emocjom i wręcz obsesyjnie zafascynować się Karoliną, najpierw musiała pojawić się Zuza. Jak to było dokładnie? Próbował sobie przypomnieć, tak jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Ważne, że jakoś to było i że w jego życiu zjawiła się komisarz Zuzanna Walicka, która właśnie wtedy doprowadziła do zatrzymania i postawienia zarzutów człowiekowi przez dwa lata terroryzującemu kobiety na Górnym Śląsku.

Mężczyzna ten mordował i gwałcił kobiety, dokładnie w tej kolejności, a następnie maszynką wygalał im pasek włosów na długości całej czaszki. Z tego powodu, w ten nie do końca może empatyczny sposób, najpierw ścigająca go policja, a potem ogół społeczeństwa ochrzcili go mianem „Skina”. Z telewizyjnego programu Marek dowiedział się, że początkowo poszukiwał go wydział zabójstw i terroru kryminalnego Katowickiej Komendy Wojewódzkiej, jednak po roku bez efektów ze strony policji i niestety z efektami w postaci kolejnych czterech ofiar ze strony zabójcy do współpracy z wojewódzkimi ze Śląska dołączyło CBŚ, a z jego ramienia pani komisarz Walicka.

To ona, współpracując z profilerami i najlepszym europejskim laboratorium kryminalistycznym z Wielkiej Brytanii, doszła do tego, kim był seryjny zabójca kobiet z Bytomia. Wielki sukces, świetna śledcza i…

Czy od razu, już wtedy przyszło Markowi do głowy wszystko to, co realizował później z takim mozołem i jednocześnie entuzjazmem?

Trudno mu to w tej chwili ocenić. Nie do końca pamięta, ale jedno jest pewne. Zaraz po zakończeniu programu wstał od stołu, wylał resztkę wódki do zlewu, posprzątał całe mieszkanie i na koniec o trzeciej nad ranem wziął pierwszy prysznic od wielu dni.

Tak, na pewno to był punkt graniczny jego przygody z samym sobą.

Wtedy zrozumiał, że do tej pory nic się w jego życiu nie wydarzyło, bo nic go tak naprawdę nie zainteresowało, a to dlatego, że nie pojawiła się na jego drodze jeszcze żadna rzecz ani sprawa, którą potraktowałby jako wystarczające dla siebie wyzwanie.

Tak to rozumiał, ale czy tak było rzeczywiście, to zupełnie inna historia.

Do tego były jeszcze te cholerne bóle głowy, które od tamtej pory zaczął zwalczać popijanym regularnie płynem – sam już nie pamiętał, w jaki sposób go odkrył.

W każdym razie czekała go jeszcze bardzo daleka droga do prawdy i samowiedzy.

Pod domem Karoliny na warszawskiej Woli, w tej jej części, która jeszcze dziesięć lat temu była dżunglą postindustrialnych ruin, a dziś należała do najdroższych i najbardziej snobistycznych rejonów mieszkalnych miasta, znalazł się kwadrans przed nią. Kamienicę, która stanowiła zresztą w swoim czasie awangardę, bo stanęła przy ulicy Jaktorowskiej jako jedna z pierwszych, znał już bardzo dobrze i to nie tylko z zewnątrz, ale też i od środka, ponieważ z pomocą kilku różnych agencji nieruchomości zdążył zwiedzić przez ostatni miesiąc wiele mieszkań przeznaczonych pod wynajem.

W końcu jedno wybrał, wpłacił zaliczkę za pierwszy miesiąc i teraz czekał tylko na odpowiedni moment, by się tu wprowadzić. Główna zaleta wybranego lokalu polegała na tym, że mieścił się na tym samym piętrze co apartament Karoliny. Cała procedura nie była jednak prosta. Jako sąsiad Marek chciał się zaprezentować Karolinie w zupełnie innej wersji, niż prezentował się do tej pory kolegom z pracy w ministerstwie oraz sąsiadom w bloku na Okęciu. A przecież kolegom z pracy również nie chciał się nagle pokazać jako zupełnie inny człowiek. Opcją byłaby ewentualnie zmiana miejsca zatrudnienia, ale tego również nie zamierzał robić, gdyż uważał, że ćwierć wieku za ministerialnym biurkiem to wręcz idealna przykrywka na wypadek, gdyby ktoś, a konkretnie oczywiście Zuza, zaczął się kiedykolwiek do niego zbliżać w swoim policyjnym dochodzeniu.

Nowy Marek lubił przewidywać wszystkie możliwe scenariusze rozwoju wydarzeń. Drzewa walące się na ulicę podczas bezwietrznej pogody, a także inne absolutnie nieprzewidziane zagrożenia dla życia i mienia były w końcu jego specjalnością. Jak zatem zmieniać się, ale nie na tyle, by dla kogoś, kto dostrzeże ową metamorfozę, okazała się ona niepokojąca? Sporo czasu zajęło mu wypracowanie rozwiązania. W końcu był bliski sukcesu, a to oznaczało, że był też bliski wprowadzenia się do mieszkania sąsiadującego przez ścianę z apartamentem Karoliny.

Skąd w ogóle Karolina? Dlaczego nie po prostu i nie od razu Zuza, skoro – jak mu się zdawało – to ona pierwsza zwróciła wtedy jego uwagę i to ona de facto wyrwała go z niebytu, ściągnęła znad krawędzi pustki, czyli prawdopodobnie też uratowała od rychłej śmierci albo co najmniej obłędu? Przynajmniej z dwóch powodów, z których jeden był absolutnie racjonalny, a drugi już niekoniecznie.

Po pierwsze, nie mógł przecież zaczaić się na policjantkę, która zwróciła jego uwagę głównie z powodu swojej skuteczności, z zamiarem jej wyeliminowania. Kto wówczas by go ścigał, kto stałby się partnerem w rozgrywce? Zresztą nawet zanim doszłoby do ostateczności, to jeśliby zaczął ją osaczać, na pewno nie pozwolono by jej prowadzić sprawy, czyli wróć do punkt pierwszy. Markowi zaś przede wszystkim w całej tej zabawie zależało na tym, by stanąć do walki z tą najlepszą i żeby ją pokonać, czyli innymi słowy nie dać jej się namierzyć, nigdy, ani przed tym, ani po tym, jak wyeliminuje już swoją ofiarę.

Drugi powód był prozaiczny, choć rzeczywiście mniej racjonalny. Karolina Milewska pociągała go każdym włóknem swego ciała. Dlatego Marek chciał ścigać się z Zuzą, a z Karoliną – zgodnie z tym, co napisał w liście – pragnął najpierw być, by potem ją unicestwić. Jak? Wiele o tym myślał, koncepcje się zmieniały, ale w końcu zdecydował, że najpierw sparaliżuje ją nabytym już jakiś czas temu w dark webie pavulonem. Specyfika jego działania sprowadza się do tego, że podobnie jak starsza znacznie i naturalna, a nie pozyskiwana chemicznie kurara, lek ten powoduje paraliż i kompletne zwiotczenie mięśni, w najmniejszym nawet stopniu nie upośledzając jednocześnie funkcji poznawczych. Człowiek nie może zatem nic zrobić, ale równocześnie jest totalnie świadomy tego, co się z nim dzieje. Substancja paraliżuje również mięśnie odpowiedzialne za oddychanie, jeśli zatem podano jej zbyt dużo i nie zaintubowano pacjenta od razu, to umiera on, dusząc się w męczarniach. Marek nie chciał jednak, by Karolina się udusiła, to byłaby śmierć zbyt prosta i trwająca zbyt krótko. Dlatego zaraz po podaniu specyfiku zamierzał naciąć jej powłoki skórne w miejscach, w których przebiegały żyły, przeciąć same naczynia krwionośne, a następnie mówić do niej i uprawiać z nią seks aż do momentu, kiedy zgaśnie.

Czym zamierzał ekscytować się po zabiciu dziewczyny, jaki miał być kolejny etap jego przygody, tego na razie nie wiedział. Na pewno po Karolinie będzie musiał przynajmniej przez jakiś czas bawić się z Zuzą w kotka i myszkę, zwodzić ją, nakierowywać w inną stronę, zacierać ślady, prowadzić grę. Ta perspektywa, choć nie mogła się równać stopniem ekscytacji z tym, co spodziewał się osiągnąć w momencie samego unicestwiania ofiary, być może mogła się przydać jako swoisty wygaszacz rozpalonych emocji.

Taki szczególny sposób na przejście etapu odstawienia – uśmiechnął się chłodno do swoich myśli.

– Dzień dobry, panie Marku. – Drzwi otworzyła mu atrakcyjna kobieta w wieku na oko czterdziestu pięciu lat, pani Bożena. – Zapraszam.

Pani Bożena wraz z konkubentem za kilka dni miała wyjechać na placówkę do jakiegoś odległego, egzotycznego kraju, którego nazwy nie pamiętał. Był u niej wcześniej już dwa razy. To właśnie jej mieszkanie, które w związku z wyjazdem zamierzała wynająć na co najmniej sześć miesięcy, sąsiadowało przez ścianę z apartamentem Karoliny.

– Napije się pan czegoś, herbaty, kawy, może coli? – Bożena poprowadziła go do obszernego salonu, którego okna wychodziły na ulicę i na znajdujący się po przeciwległej stronie nowoczesny apartamentowiec.

– Nie, dziękuję, pani Bożeno, podpiszę tylko, zostawię pani tę wpłatę za pierwszy miesiąc i będę leciał. – Marek sięgnął do wewnętrznej kieszeni dżinsowej kurtki i wyciągnął z niej białą, pękatą kopertę.

– Mógł pan przelać. – Kobieta uśmiechnęła się.

Mógł oczywiście przelać, ale wolał tego nie robić, bo nie chciał, żeby gdziekolwiek pojawiły się jakiekolwiek ślady tego, że wynajął to mieszkanie. Z wcześniejszych rozmów z Bożeną wyczuł, że choć starała się być legalistką, to robiła to bardziej ze względu na niego i w obawie, że może to on woli, by tak sprawy wyglądały, a nie z powodu, że sama miała do tego szczególną skłonność. Dlatego gotówka i niezarejestrowanie umowy, którą zresztą na wszelki wypadek zawarł na lewe nazwisko, były na rękę zarówno jemu, jak i jej. Słowem: szara strefa, w jego przypadku rozszerzona jeszcze na inne zagadnienia, choć tego Bożena nie tylko wiedzieć nie musiała, ale wręcz nie mogła.

– Mogłem, jednak myślę, że tak będzie wygodniej dla nas obojga. – Uśmiechnął się rozbrajająco.

– To może coś mocniejszego? – Bożena do wcześniejszego miłego uśmiechu dosypała teraz odrobinę filuternej zalotności. – Wzniesiemy toast na dopięcie interesu.

– Nie, nie, dziękuję bardzo, muszę jeszcze wrócić do roboty. Pozwoli pani, że się trochę rozejrzę? – zapytał, po czym dodał wyjaśniająco: – Muszę zaplanować, jakie meble dam radę do państwa ściągnąć z poprzedniego mieszkania.

– Jasne, proszę się czuć jak u siebie w domu. – Zaśmiała się krótko, a potem dodała znów nieco zalotnie: – Czy mi się wydaje, czy my byliśmy już na ty?

– Oczywiście, przepraszam. To pewno znowu przez tę moją cholerną nieśmiałość.

– Nie sprawiasz na mnie wrażenia przesadnie nieśmiałego. – Bożena nie odpuszczała.

Tak, to też była spora zmiana. Dwa miesiące temu żadna kobieta nie uśmiechnęłaby się do niego zalotnie. Teraz był przystojnym i zadbanym facetem w jasnych spodniach z miękkiej bawełny, w koszulce polo delikatnie podkreślającej klatkę piersiową, z zadbanymi dłońmi wystającymi z podwiniętych nieco rękawów dżinsówki.

Kiedy Ola wynosiła z domu walizki, błagalnym wzrokiem patrzył na nią zarośnięty typ z przetłuszczonymi i dawno nieścinanymi włosami, ubrany w zbyt długi wełniany sweter i wytarte sztruksy, z których na końcu wystawały stopy w skarpetach wbite w znoszone laczki.

Gdyby nie Karolina oraz Zuza, w której dostrzegł godną siebie rywalkę, a co za tym idzie poczuł ekscytację związaną z nadchodzącym współzawodnictwem, pewno, zanimby się obudził, zasnąłby na amen.

– Czy myślisz, że w to duże okno dałoby się wstawić żaluzje? To znaczy dałoby się na pewno, ale czy zgodzilibyście się, żebym zrobił to pod waszą nieobecność?

– Zapytam Norberta, ale raczej tak, nie powinno być problemu. – Bożena nie przestawała się uśmiechać. Cały czas też trzymała się na tyle blisko Marka, że wystarczyłoby, by zrobił krok i tak zwana granica intymności zostałaby przekroczona, a jej zdaje się najzupełniej by to nie przeszkadzało.

– Nie podglądają? – spytał Bożenę, wykorzystując atmosferę dziwnej dwuznaczności, która zapanowała między nimi.

– Raczej nie, poza tym niech się wstydzi ten, kto widzi – odpowiedziała, zbliżając się przy tym do niego jeszcze trochę bardziej i naruszając już tym samym nieokreśloną niczym, a jakże konkretną granicę, poza którą między dwójką ludzi mogło dojść do bardzo wielu nieprzewidzianych rzeczy.

– Też prawda. – Nie odsunął się, ale też nie pozwolił obudzonym właśnie wibracjom przejąć kontroli nad sobą.

To była jeszcze jedna nowość, która go ciekawiła, a nawet sprawiała mu sporą przyjemność. Wcześniej był człowiekiem niezwykle drażliwym i podatnym na negatywne działanie ludzkiej bliskości. Takie sytuacje jak ta raczej mu się nie zdarzały, ale każda zbyt bezpośrednia interakcja z innym człowiekiem, kobietą w szczególności, powodowała u niego niekontrolowane zachowania, kończące się przeważnie ucieczką.

Teraz też nie musiał wchodzić w zaproponowany przez te wibracje układ, ale mógł. Przede wszystkim nie ogarniała go już panika. Stali więc blisko siebie, on czuł narastające pożądanie, a wiele wskazywało na to, że ona czuła je nawet bardziej.

Jednak to on musiał wykonać pierwszy ruch.

– Wolę, żeby nie musieli się wstydzić. – Uśmiechnął się i powoli odszedł od okna, a przy okazji od niej.

Wibracje ustały.

– A jak sąsiedzi? – zapytał, gdy krew przestała buzować.

– Kulturalni – odpowiedziała z ledwie wyczuwalną nutą urazy w głosie. – Tu na piętrze zawsze cisza. Jak tu mieszkamy sześć lat, może jedna impreza była u dziewczyny za ścianą. Chyba jej teraz nie ma, mogłabym was sobie przedstawić.

– Nie, nie, to już jakoś samo może potem wyjdzie. A po drugiej stronie?

– Tam… – Zawahała się, próbując sobie przypomnieć. – Jakiś gość, ale on w ogóle rzadko tu bywa, chyba mieszka na stałe gdzie indziej, tu się zjawia tylko, jeśli jest akurat w Warszawie.

– Mógłby wynająć – zasugerował Marek.

– Mógłby, ale może nie musi. Wiesz… kto bogatemu zabroni.

– Też prawda. – Marek usłyszał za drzwiami dźwięk uruchamianej windy, przyszło mu do głowy, że to może być Karolina.

Bał się trochę, że Bożena też może o tym pomyśleć i postanowić ich sobie jednak przedstawić, a on miał zupełnie inny plan na pierwsze spotkanie i za nic nie chciał go spalić czymś tak przypadkowym. Dlatego nagle zerknął na zegarek w telefonie.

– O rany, ale się zasiedziałem. Muszę lecieć, spotkanie mam, kompletnie zapomniałem. – I ruszył w stronę drzwi.

– Dobra, to co z tą umową? – zapytała przytomnie.

– A tak, umowa… To może jutro przyjadę jeszcze raz, jakoś przed południem? – Wiedział doskonale, że przed południem Karoliny w apartamencie obok nie będzie na pewno.

Dziesięć sekund później wybiegł z mieszkania. Winda, słyszał to już teraz wyraźnie, jechała właśnie do góry. Gdyby nie chwilę wcześniej sformułowana propozycja Bożeny, która mogłaby mimo jego protestów doprowadzić do spontanicznie wymuszonego zapoznania z jej najbliższą sąsiadką, nie uciekałby teraz schodami w dół.

Generalnie od jakiegoś czasu porzucił ten jakże często wcześniej praktykowany zwyczaj uciekania od wszelkich możliwych sytuacji społecznych, ale w tym akurat przypadku miał bardzo precyzyjny plan i zniweczenie go było mu wybitnie nie w smak. Dlatego po chwili wyszedł z klatki i idąc blisko ściany budynku, tak by pozostać niewidocznym dla Bożeny, a także ewentualnie dla Karoliny, po minucie doszedł do zaparkowanego na rogu Towarowej i Jaktorowskiej samochodu, wsiadł, z leżącego na siedzeniu bidonu pociągnął spory łyk swojego tajemniczego płynu na ból głowy, po czym odetchnął głęboko i odjechał.

Na dziś plan został zrealizowany.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: