Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sploty – o Ukraińcach z Polski. Rozmowy z Piotrem Tymą - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
38,00

Sploty – o Ukraińcach z Polski. Rozmowy z Piotrem Tymą - ebook

Bycie Ukraińcem z Polski to ciągłe odnajdywanie nici i splotów łączących mnie z historią, kulturą i tradycją mojej małej ojczyzny. To też przyjmowanie aktywnej postawy w poszukiwaniu tych splotów, poznawanie i zachowywanie kultury i języka ukraińskiego, poznawanie przeszłości terenów, z których wywodzili się moi przodkowie. Jest to proces, który musi trwać nieustannie w każdym pokoleniu, byśmy my – Ukraińcy z Polski – nie stali się tylko kategorią z przeszłości.

Bycie Ukraińcem z Polski oznacza stałą walkę – o tożsamość, o język. Ale również – bycie obywatelem Rzeczpospolitej z wszystkimi prawami i obowiązkami.

Spis treści

Iza Chruślińska, Słowo wstępne i podziękowania

Paweł Smoleński, Wstęp

CZĘŚĆ I. ŚWIADOMOŚĆ POCHODZENIA

Rozmowa 1. Ukraińskie korzenie – historia pewnej rodziny

Kadr historyczny. Ukraińcy z Polski – ludność autochtoniczna pogranicza polsko-ukraińskiego

Rozmowa 2. Dzieciństwo między Szprotawą a Bieszczadami wyobrażonymi

Kadr historyczny. Społeczność ukraińska przed akcją „Wisła”

Rozmowa 3. Czas formacji

Kadr historyczny. Niezagojona trauma akcji „Wisła”

Rozmowa 4. Gdańsk polsko-ukraiński – burzliwa młodość

Kadr historyczny. Cena za ukraińskość w PRL-u

Rozmowa 5. Fenomen czasopisma „Zustriczi”

Rozmowa 6. Ukrainiec z Polski posłem w pierwszych wolnych wyborach 1989

Zakończenie części I. „Miało nas nie być, ale jesteśmy…” – Ukraińcy w Polsce dzisiaj

 

CZĘŚĆ II. UKRAINA W ŻYCIU UKRAIŃCA Z POLSKI

Rozmowa 1. Ukraina wyobrażona

Rozmowa 2. Żydowsko-ukraińskie motywy

Rozmowa 3. Pierwsze spotkania z Ukrainą

Post scriptum

Wykaz skrótów

Indeks osób

Noty o rozmówcach

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7908-253-7
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

IZA CHRUŚLIŃSKA
SŁOWO WSTĘPNE I PODZIĘKOWANIA

Niniejsza książka jest owocem mojej ponaddwudziestosześcioletniej bliskiej współpracy z Piotrem Tymą, łączącej nas podobnej wrażliwości i zbieżnych zainteresowań, dziesiątków rozmów prowadzonych przez nas w ciągu tych lat, prywatnie, podczas organizowania wspólnych projektów, akcji protestacyjnych, pisania listów otwartych i apeli o solidarność ze społecznością ukraińską w Polsce. A także moich bardzo bliskich kontaktów z przedstawicielami tej społeczności, szczególnie w Przemyślu oraz ze Związkiem Ukraińców w Polsce i jego liderami. Z Piotrem Tymą łączy nas również dziedzictwo myśli i działalności Jacka Kuronia, jego podejście i postrzeganie przedstawicieli mniejszości ukraińskiej (podobnie jak i innych mniejszości narodowych) w Polsce jako pełnoprawnych obywateli. Ci nasi współobywatele zostali dotkliwie pokrzywdzeni przez historię, która stanowi część naszej wspólnej historii Polski.

Piotr Tyma jest Ukraińcem z Polski, należy do pokolenia urodzonego w latach sześćdziesiątych, które odegrało istotną rolę w odrodzeniu społeczności ukraińskiej w latach osiemdziesiątych i po roku 1989, brało udział w walce o niepodległą demokratyczną Polskę w Solidarności i podziemiu. Piotr Tyma jest jednym z wieloletnich liderów tej społeczności, od 2006 do 2021 roku pełnił funkcję prezesa Związku Ukraińców w Polsce, z wykształcenia jest historykiem, z zamiłowania dziennikarzem i publicystą, to współzałożyciel magazynu telewizyjnego w języku ukraińskim „Telenowyny” emitowanego przez TVP i współautor dwóch książek poświęconych Ukrainie oraz relacjom polsko-ukraińskim. Dwudziestowieczne losy jego rodziny odzwierciedlają dynamikę rozwoju tożsamości ukraińskiej na pograniczu polsko-ukraińskim do 1947 roku, a także wszystkie zawiłości doli Ukraińców z tych terenów: trudną historię przed 1939 rokiem, konsekwencje tragicznych wydarzeń II wojny światowej i konfliktu polsko-ukraińskiego, przymusowe przesiedlenia lat 1944–1947, życie z piętnem Ukraińca wroga Polski w PRL-u, wkład w opozycję demokratyczną w tym okresie, budowanie niepodległej, demokratycznej i europejskiej Polski po 1989 roku, odbudowywanie własnej społeczności.

Piotr Tyma przez kilka ostatnich dekad angażował się w sprawy Ukraińców w Polsce, budowanie relacji polsko-ukraińskich, wspieranie razem ze Związkiem Ukraińców w Polsce niepodległej Ukrainy, w mądry dialog polsko-ukraiński. Jednocześnie jako lider społeczności ukraińskiej zabierający aktywnie głos w sprawach relacji polsko-ukraińskich w kontekście historycznym stanowi główny cel ataku i często hejtu środowisk kresowych, nacjonalistycznych w Polsce, bywa, że i polityków.

Pomysł przeprowadzenia naszych rozmów i ujęcia ich w formę książki zrodził się w konkretnej sytuacji: w 2017 roku, na który przypadła siedemdziesiąta rocznica przymusowych deportacji Ukraińców w ramach akcji „Wisła”. Wówczas po raz pierwszy od 1989 roku rząd odmówił Związkowi Ukraińców w Polsce dofinansowania uroczystości upamiętniających tę tragiczną dla społeczności ukraińskiej w Polsce rocznicę. Nie poprzestano na tym, ówczesny minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak zamiast merytorycznej odpowiedzi na interpelację poselską w tej sprawie zaatakował z trybuny sejmowej Piotra Tymę jako prezesa Związku. Minister Błaszczak oskarżył go o to, że nie potępił zbrodni na Wołyniu. W okrągłą rocznicę tragedii, która naznaczyła traumą kilka pokoleń Ukraińców w Polsce, przeciw tej społeczności i jej liderom skierowano wiele ataków, a przedstawiciele rządu odmówili uczestniczenia w uroczystościach upamiętniających ofiary akcji „Wisła”. Na różnych szczeblach, w tym także w IPN, nastąpił powrót do propagandy antyukraińskiej z okresu PRL-u, fałszowania prawdy historycznej o przebiegu wydarzeń, ich formie i skutkach dla obywateli Polski narodowości ukraińskiej.

W 2017 roku miałam już za sobą dwudziestoletnią współpracę ze Związkiem i jego liderami – zmarłym w 2006 roku wieloletnim prezesem Mironem Kertyczakiem, jego pierwszym prezesem Jerzym Rejtem oraz z Piotrem Tymą. Miałam więc świadomość ogromnego wysiłku społeczności ukraińskiej od końca lat osiemdziesiątych na rzecz budowania dialogu polsko-ukraińskiego i współtworzenia niepodległej, demokratycznej Polski, będącej częścią Unii Europejskiej. Wydarzenia 2017 roku oburzyły mnie i głęboko dotknęły jako Polkę. Podobnie jak pewną część polskiego społeczeństwa, w tym intelektualistów, twórców, aktywistów, dziennikarzy. Na nasz wspólny apel – środowisk polskich i Związku Ukraińców w Polsce – o zbiórkę obywatelskich, społecznych środków wiele grup odpowiedziało z ogromnym zaangażowaniem. Zebrane, w większości wśród Polaków, pieniądze umożliwiły organizacjom ukraińskim w Polsce godne upamiętnienie pokoleń, które bezpośrednio doświadczyły powojennych zbrodni, akcji „Wisła” oraz ofiar tych wydarzeń, w tym Ukraińców więzionych w obozie koncentracyjnym noszącym nazwę Centralny Obóz Pracy „Jaworzno”.

W 2017 roku powstał więc pomysł na książkę. Bodźcem do jej napisania stał się również fakt, iż w latach 2014–2020 dochodziło do niszczenia ukraińskich grobów i miejsc upamiętnienia poległych żołnierzy UPA – między innymi z rąk NKWD – oraz ofiar cywilnych, które poniosły śmierć z rąk polskich oddziałów – Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich, podziemia narodowego, takich jak na przykład Narodowe Siły Zbrojne, i rozlicznych komunistycznych formacji. Stojąc nieraz wśród uczestników naszych akcji solidarności razem ze społecznością ukraińską, protestując nad rozbitymi pomnikami, powalonymi krzyżami przeciwko niszczeniu grobów i symbolicznych pomników w Werchracie, Monasterzu, Pikulicach, byłam już pewna, że taka książka powinna powstać. Pomysł udało się nam z Piotrem Tymą zrealizować w latach 2020–2022. I tak oto nasze rozmowy Sploty – o Ukraińcach z Polski trafiają do rąk czytelników.

Nie stanowią one próby całościowego spojrzenia na okres 1989–2022, na to przyjdzie dopiero niebawem czas.

Ataki, niechęć, fałszowanie bądź manipulowanie historią Ukraińców w Polsce spychają tę grupę poza margines społeczeństwa, deprecjonują jej dokonania w wielu dziedzinach, wkład w dialog polsko-ukraiński, a przede wszystkim zadają ból. Dla mnie, podobnie jak na szczęście dla sporej grupy Polaków, członkowie społeczności ukraińskiej są naszymi współobywatelami, zasługują na te same prawa i szacunek co obywatele należący do polskiej większości. W tym duchu działał jako polityk Jacek Kuroń, tak myślał redaktor Jerzy Giedroyć. Może więc rozmowy te są dla mnie również częściową spłatą długu, do którego jako Polka poczuwam się wobec nich.

Pragnę także przekazać serdeczne podziękowania czterem historykom, którzy służyli nam z Piotrem Tymą radą i wiedzą. Są to: profesor Igor Hałagida, doktor Grzegorz Kuprianowicz, doktor Mariusz Sawa, doktor Mariusz Zajączkowski. Osobne podziękowania za lekturę znacznej części rozmów po pierwszej ich redakcji oraz cenne uwagi przekazujemy Mirosławowi Czechowi. Ponadto Piotr Tyma dziękuje profesor Patrycji Trzeszczyńskiej za przekazane komentarze.PAWEŁ SMOLEŃSKI
WSTĘP

Przed laty ktoś przytomny powiedział, że łatwiej na polskich ulicach usłyszeć angielski, a nawet wietnamski niż ukraiński. A przecież w Polsce mieszkały tysiące „naszych” Ukraińców, członków mniejszości narodowej. Ta sytuacja szczęśliwie minęła, lecz ilustrowała samopoczucie społeczności polskich Ukraińców: trzeba być cicho, nie wychylać się, nie przyznawać do narodowości i wiary.

Na szczęście nie ziściło się marzenie polskich komunistów, by Ukraińców (podobnie jak polskich Niemców) całkowicie wynarodowić i ogłosić Polskę krajem doskonale czystym etnicznie. Ale też III RP nie zdementowała wszystkich mitów dotyczących Ukraińców, nie uleczyła Polaków z antyukraińskich kompleksów. Nie podjęto co prawda działań, by z polskich Ukraińców uczynić obywateli drugiej kategorii. Ale też zbytnio nie zajmowano się ich samopoczuciem, nie mówiąc o rekompensacie, choćby moralnej, za krzywdy. Uchwała Senatu z 1990 roku przepraszająca za akcję „Wisła” jest tu chwalebnym wyjątkiem.

Ogólny opis polskich Ukraińców musi trącić banałem. Jeśli mieszkali i mieszkają w Polsce B, na terenach popegeerowskich i w zapuszczonych miasteczkach, mogą czuć się wykluczeni. Jeśli mieszkają w Warszawie, we Wrocławiu, w Szczecinie lub w Gdańsku, czują się jak warszawiacy czy gdańszczanie. Większość wierzących chodzi do cerkwi greckokatolickich lub prawosławnych, ale niektórzy modlą się w rzymskokatolickich kościołach. Mówią po polsku jak „polscy” Polacy. Są wśród nich bezrobotni i pokrzywdzeni przez wolnorynkowe przemiany, są ludzie interesu, profesorowie, znani dziennikarze, sportowcy. Mogą wybrać między szkołą polską a tak zwaną ukraińską (tych raczej jest za mało). Mogą się zrzeszać, startować w wyborach. Na pierwszy rzut oka nie da się ich odróżnić od Polaków, co nie oznacza, że są również niewidzialni.

Co jest jednak inne, to zbiorowa pamięć. Nie idzie tu nawet o fakty historyczne, bo te, jak wszystkie fakty, są bezsporne i – czy ktoś chce, czy nie – muszą być uznane. Idzie raczej o wyjątkowe doświadczenie polskich Ukraińców, bardzo odmienne od polskiego. Ani jedno, ani drugie nie jest lepsze czy bardziej traumatyczne. Lecz jak mi się zdaje, nie mają równych praw do ich przeżywania i ekspresji, jakby polski ból wykluczał ukraińskie prawo do bólu. A skoro na resentymentach znakomicie można uprawiać politykę i hodować niechęć, by nie napisać – nienawiść, jest jak jest, co dobitnie wynika z rozmów Izy Chruślińskiej z Piotrem Tymą.

Uogólnienia bywają fałszywe i najczęściej są krzywdzące, lecz czasami trzeba skorzystać z wielkich liczb. A te mówią, że Polacy uważają, iż Ukraińcy noszą w sobie winę jako naród ze wschodniej strony Bugu i że równie grzeszni są ich ukraińscy współobywatele. Paradoksem jest, że w tym samym czasie nasi ukraińscy współobywatele gdzieś nikną, mało kto też ich dostrzega i czegoś po nich się spodziewa. No chyba że cepeliowym wzorem – kolorowych strojów i śpiewnych melodii w wykonaniu amatorskich zespołów. Niekiedy jednak stają się celem ataków środowisk nacjonalistycznych i kresowych za wszystkie „ukraińskie grzechy”, zaistniałe ich zdaniem w historii XX wieku. Jest też gremialne przyzwolenie społeczne na te piękne beskidzkie i bieszczadzkie cerkwie, ale niekoniecznie z opisem losów ich budowniczych i wiernych.

Dam głowę, że nawet najwięksi strażnicy tak zwanej najczystszej polskości nie odróżnią od ogółu obywateli polskich Ukraińców, jeśli oni sami nie będą tego chcieć.

Żyjemy więc w stanie swoistej schizofrenii, organizowanej przez mity ciągnące się od II RP, przez stalinizm i całą socjalistyczną Polskę, ochoczo promowane przez rodzimych nacjonalistów, ale też podrzucane przez ZSSR i dzisiejszą Rosję. Wedle nich Ukraińcy już przed II wojną światową byli krnąbrni i nielojalni w stosunku do państwa polskiego i Polaków – jakby Polacy i II Rzeczpospolita byli lojalni wobec nich. Wszyscy „polscy” Polacy w tej narracji niczym innym się nie zajmowali, tylko bez szemrania i z patriotycznym zapałem budowali kraj. Nie było zabójstwa pierwszego prezydenta, podkładania bomb, getta ławkowego, pacyfikacji ukraińskich wsi w 1930 roku czy niszczenia cerkwi w 1938, nie było strzelania do przeciwników politycznych. Świadomy Ukrainiec równał się nacjonaliście. Polacy hołubili wtedy wyłącznie „dobrych Rusinów”. Z późniejszych lat ta sfalsyfikowana przez PRL-owską i sowiecką propagandę opowieść o Ukraińskiej Powstańczej Armii i OUN, przenoszona z pokolenia na pokolenie pamięć lata ’43 na Wołyniu, zmyślenia o święceniu siekier w cerkwiach, mroczne historie z Galicji Wschodniej lub z Bieszczad miały się w najlepsze. W tych opowieściach nie było ukraińskich ofiar, kobiet, dzieci, starców, mordowanych przez polskie formacje, lecz wyłącznie ci, którzy zginęli z rąk UPA. „Dobry” Ukrainiec w czasach PRL mieszkał w Sowietach, więc był człowiekiem sowieckim bez narodowości. Polski Ukrainiec, choć w zasadzie oficjalnie nie istniał, był z definicji zły – kłaniają się szkolne lektury: Łuny w Bieszczadach czy Ślady rysich pazurów – i wciąż groźny, nawet jeśli wysiedlony pod niemiecką bądź radziecką granicę. Brednie przetrwały socjalizm i umościły się w wolnej Polsce. Nie ma znaczenia, iż dziadowie polskich Ukraińców nigdy nie byli na Wołyniu, a wnuki nie odpowiadają za przodków. Wina jest zbiorowa i dziedziczna, ciąży całej społeczności obdarzonej przez polską ludową mitologię „czarnym podniebieniem”.

Łączy się z tym polska zemsta na ukraińskiej krzywdzie, dotykająca nawet grobów ich dziadów. Ukraińcom nie wolno odczuwać traumy akcji „Wisła”, bo polskie traumy są przecież większe. Nie wypada szanować pamięci poległych w walkach z Polakami, ale również z NKWD, bo równa się to hołdowaniu „nazistom” z UPA i „propagowaniu banderyzmu”. Groby i miejsca upamiętnienia są niszczone i profanowane, a śledztwa najczęściej ślimaczą się potwornie i kończą niewykryciem sprawców. Wystawienie byle krzyża nad miejscem zbiorowego pochówku wymaga wielu zgód i pielgrzymek po urzędach, od państwowych po samorządowe.

Nie ma oficjalnych zakazów: „Ukraińcom zabrania się…”, ale klimat, zwłaszcza w południowo-wschodniej Polsce, mówi sam za siebie. Spójrzmy na Przemyśl, na wieś Sahryń… Nie pomagają apele ludzi prawych i szlachetnych: aktywistów, historyków, niektórych polityków, na przykład Jacka Kuronia, hierarchów Kościoła z papieżem Polakiem na czele (którego we Lwowie wielu uważa za pół-Ukraińca). Wygrywa posowiecka i neoendecka wizja świata, ahistoryczny bełkot, doraźne interesy polityczne oraz przekonanie, że Ukraińcy ukorzyli się za historię za mało, przepraszali zbyt krótko i nieszczerze, a robią tak dlatego, że mają w sobie jakąś ukraińską skazę. Kółko zamknięte, bo ludzie ze skazą nie mogą się poprawić. Jakby w ogóle powinni lub musieli. Ma się wrażenie, że taki przekaz jest nam dzisiaj świetnie znany – i słusznie, tak brzmi nachalna kremlowska propaganda. Bardziej zdziwić się można, że jeszcze niedawno podobne głosy było słychać w polskim Sejmie. Pewien poseł, dziś minister, i co gorsza nie on jeden, z dużym zaangażowaniem tropił w Polsce „banderyzm” i proponował nowelizację ustawy o IPN, by ścigać, zamykać.

Na szczęście są w Polsce ludzie, którzy współodczuwają ukraińską wrażliwość, solidaryzują się i robią, co w ich mocy, aby wszystkie bolączki, skandaliczne ataki i agresję, też tę polityczną, zbalansować swoją solidarnością. Jest niedobrze, bo w sprawy angażują się nacjonalistyczni politycy bardzo wysokiej rangi, a przestroga Jarosława Kaczyńskiego, że Ukraina nie wejdzie do Europy z Banderą (jakby Bandera był największym zmartwieniem ukraińskim i polskim), to wskazówka, co myśleć i jak postępować, żeby wywiązać się z polskich obowiązków.

Są jednak na szczęście Polacy, którzy pamiętają o tragicznych losach swoich ukraińskich współobywateli, świadomi tego, że również Polacy są odpowiedzialni za zbrodnie na ukraińskiej ludności cywilnej na terenie obecnej Polski. Lektura tej książki staje się wyprawą w ukraińsko-polski świat o wiele głębszą i pełniejszą niż podejmowane wcześniej. Piotr Tyma i Iza Chruślińska rozmawiają wnikliwie i poruszająco, stwarzając Ukraińcom w Polsce rzadką możliwość opowiedzenia o swojej społeczności z własnej perspektywy.

Zaczynamy w Mołodyczu w powiecie jarosławskim, gdzie mieszkała matka Piotra, i we wsi Zawóz w Bieszczadach, bojkowskiej rodzinnej miejscowości ojca. W każdej z nich większość mieszkańców stanowili Ukraińcy świadomi swojej narodowej tożsamości i greckokatolickiej wiary. Wsie były pełne różnych inicjatyw służących wspólnocie, uczono języka, budowano biblioteki, spółdzielnie, prenumerowano ukraińską prasę. Zaraz nadejdzie II wojna światowa oraz koniec lat czterdziestych, a wraz nimi tragiczne wydarzenia, przy których polskie represje za zaciąganie się chłopców zawoziańskich do Strzelców Siczowych czy do odradzającej się niepodległej Ukrainy to nieledwie pieszczoty. Wiedzmy, iż Polacy odpowiadają za liczne zbrodnie popełnione na ukraińskiej ludności cywilnej, kobietach, dzieciach, choćby w Pawłokomie, Sahryniu, Wierzchowicach, Terce, Zawadce Morochowskiej i wielu innych. Są również te, których doświadczyli najbliżsi Tymy, jedna z nich to do dziś kojarzące się złowieszczo Ukraińcom z Polski śląskie Jaworzno z obozem koncentracyjnym dla ukraińskich więźniarek i więźniów.

Z transportami akcji „Wisła” rozjedziemy się po Polsce, na Mazury i Warmię, na Dolny Śląsk i do Szprotawy w dawnym województwie zielonogórskim. A gdy ucisk stalinizmu nieco zelżeje, wrócimy w Bieszczady poszukiwać rodzinnych korzeni, a także na młodzieżowe i studenckie rajdy „Karpaty”, gdzie spotykają się dzieci wysiedlonych Ukraińców. Odwiedzimy Legnicę ze słynnym ukraińskim IV liceum z internatem. Poczujemy, co znaczy odzyskiwanie narodowej samoświadomości, która nijak nie idzie w zgodzie z polskimi aspiracjami. Oraz – że każdy Polak (tych akurat była garść), jeśli miał dobrą wolę, mógł odszukać w dążeniach dzieci i wnuków akcji „Wisła” własne pragnienia.

Nie jest to jednak książka wyłącznie o krzywdach i braku zrozumienia. Zawsze dziwi, nie tylko u nas, jak ruchy sprzeciwu i emancypacji odnajdują się mimo ucisku autorytarnego państwa. Jedni i drudzy nie wiedzieli o sobie nic, a jednak spotkali się: polska opozycja demokratyczna, nawet z tych narodowych kręgów, rozbrykana alternatywa, szukająca własnego miejsca w spolityzowanej kulturze, dysydenci, marzyciele, artyści z Ukraińcami, którzy jak Polacy poczuli, że w latach osiemdziesiątych już zawiewają podmuchy wolności. Wspólne spotkania i koncerty, performanse i manifestacje, kolportowanie bibuły i jeden cel: głębiej oddychać, mocniej czuć wolność. W gruncie rzeczy rozmowy Tymy i Chruślińskiej są także o polskiej historii, o losach współobywateli, tyle że innej narodowości.

A kiedy normalność zadomowiła się w Polsce i puścił komunistyczny knebel przez tę „swobodę, demokrację i wolność słowa” z zarosłych mchem grobów powstały zombie dawnych uprzedzeń, czas dla niektórych stanął, a historia, niczym szlagwort brzydkiej piosenki, poczęła zataczać koło. Również dlatego, że Polska zobaczyła obok siebie nowego sąsiada, z którym przecież tak naprawdę sąsiadowała przez wieki. Przyjęła go, jak to mówią, ze staropolską gościnnością, chlebem, solą i kieliszkiem powitalnej wódki, choć równie często ze wzruszeniem ramion, szyderstwem, łgarstwem i złudnym poczuciem wyższości. Głupieli zbiorowo politycy i obywatele, dobre gesty spotykały się z odrzuceniem.

Tymczasem nadszedł 24 lutego 2022 roku i eskalacja wojny rozpętanej przez Rosję w Ukrainie. Można powiedzieć, że Ukraińcy toczą ją za waszą i naszą wolność. Z tego powodu warto przemyśleć sprawy, od których dotąd się uciekało, i zrewidować przekonania pozornie oczywiste.

To proponują rozmowy Tymy i Chruślińskiej, szczere, bolesne, uwierające konkluzjami przede wszystkim Polaków, ale też Ukraińców. Miał rację poeta Iwan Franko, że w całej Słowiańszczyźnie nie ma dwóch bliższych narodów. Tak w ofiarności, jak w głupocie, w bezinteresownej pomocy i w równie bezinteresownym zadawaniu bólu.

A jakby tak pokazać figę Iwanowi France? Słuchaj, poeto, miałeś rację, ale się przeterminowała! Tyma z Chruślińską są do tego pierwsi. Wielu innych tuż za nimi. „Sława Ukrajini, herojam sława” i chwała tym Polakom, którzy wiedzą, co to zawołanie naprawdę oznacza. Pora otworzyć szeroko oczy i serce, by dostrzec i poczuć tych naszych współobywateli, być z nimi. Pora też dostrzec, że zrządzeniem historii wśród obrońców Kijowa, Charkowa, ukraińskich żołnierzy i wolontariuszy jest niemało Ukraińców z Polski, których rodziców, dziadków po wojnie pozbawiono małej ojczyzny w Bieszczadach, Lubaczowie, Chełmie, Krynicy i Sanoku. Solidarność i zrozumienie z naszej polskiej strony wobec ukraińskich współobywateli zwróci się z nawiązką.CZĘŚĆ I
ŚWIADOMOŚĆ POCHODZENIA

Co dla Ciebie znaczy być Ukraińcem z Polski? Jesteś członkiem ukraińskiej mniejszości narodowej, która na ziemiach wchodzących dzisiaj w skład Polski żyła od wielu pokoleń, jesteście autochtonami…

Oznacza to przede wszystkim świadomość pochodzenia z terenów pogranicza polsko-ukraińskiego, posiadania nie mitycznej, lecz realnej małej ojczyzny. Bycie Ukraińcem z Polski to ciągłe odnajdywanie nici i splotów łączących mnie z historią, kulturą i tradycją tej małej ojczyzny. To też przyjmowanie aktywnej postawy w poszukiwaniu tych splotów, poznawanie i zachowywanie kultury i języka ukraińskiego, poznawanie przeszłości terenów, z których wywodzili się moi przodkowie. Jest to proces, który musi trwać nieustannie w każdym pokoleniu, byśmy my – Ukraińcy z Polski – nie stali się tylko kategorią z przeszłości. Przywiązanie do naszego dziedzictwa nie oznacza jednak zamknięcia się na współczesną Ukrainę i pozostałych Ukraińców, na doświadczenia autochtonów i diaspory ukraińskiej w innych krajach.

Bycie Ukraińcem z Polski ma też bardzo silny polski komponent, który jest zarówno in plus, jak i in minus. In plus jest znajomość języka polskiego i polskiej historii, kultury, możliwość czerpania z dwóch kultur jednocześnie, rozumienie polskiej przeszłości i niuansów polskiej tożsamości narodowej. In minus natomiast noszenie na sobie, czy się tego chce, czy nie, brzemienia trudnych relacji polsko-ukraińskich – szczególnie z okresu II wojny światowej z symbolicznym Wołyniem 1943 roku – oraz negatywnego stereotypu Ukraińca, silnie wbudowanego w polską mentalność, zarówno współczesną, jak i historyczną. Bycie na celowniku, bycie stale winnym: za Wołyń, za współczesną Ukrainę, za Banderę. To nie jest komfortowa sytuacja. Do tego dochodzi silna presja polonizacyjna ze strony społeczeństwa, szkoły i mediów oraz życie w ciągłej frustracji spowodowanej brakiem zasobów, by tę presję odeprzeć. Można powiedzieć, że bycie Ukraińcem z Polski oznacza stałą walkę – o tożsamość, o język. Ale również – bycie obywatelem Rzeczpospolitej z wszystkimi prawami i obowiązkami.Rozmowa 1
UKRAIŃSKIE KORZENIE – HISTORIA PEWNEJ RODZINY

Zarówno ze strony matki, jak i ze strony ojca masz ukraińskie korzenie. Dwudziestowieczne losy Twojej rodziny odzwierciedlają dynamikę rozwoju tożsamości ukraińskiej na pograniczu polsko-ukraińskim do 1947 roku, a także wszystkie zawiłości doli Ukraińców z tych terenów: trudną historię społeczności przed 1939 rokiem, konsekwencje tragicznych wydarzeń II wojny światowej, konfliktu polsko-ukraińskiego, przymusowych przesiedleń lat 1944–1947, życia z piętnem Ukraińca w PRL-u.

W jakim stopniu rodzinny przekaz dotyczący tych wydarzeń wpłynął na kształtowanie się Twojej osobowości i tożsamości ukraińskiej?

Myślę, że przekaz rodzinny, opowieści ojca, mamy, losy ich rodziców i krewnych odegrały fundamentalną rolę w kształtowaniu mnie jako osoby i mnie jako Ukraińca. Dzięki temu zyskałem perspektywę nieograniczoną wyłącznie do Szprotawy niedaleko granicy z Niemcami, gdzie się urodziłem i mieszkałem do czternastego roku życia. Pomimo wszelkich trudności, jakie niosło ze sobą życie w PRL-u, to był fundament, na którym mogłem budować i się rozwijać. Bez tego nie byłbym tym, kim jestem obecnie, nie poznałbym tak wielu aspektów losów Ukraińców w Polsce.

Rodzice od najwcześniejszych lat mojego dzieciństwa rozmawiali w domu o swoich rodzinnych stronach, o rodzicach i dziadkach, o historii swoich małych ojczyzn. Dla mamy była to wieś Mołodycz w powiecie jarosławskim, dla ojca – wieś Zawóz w powiecie leskim w Bieszczadach.

Jaką historię ma rodzina Twojej mamy? Wiem, że była to rodzina o ukształtowanej świadomości ukraińskiej.

Mama, Stefania Łychacz (spolszczone nazwisko: Lichacz), urodziła się w 1935 roku. Dziadek, Wasyl Łychacz, i babcia, Tekla z domu Pyskir, pochodzili ze wsi Mołodycz na Jarosławszczyźnie. Choć nie znam dawniejszej historii rodzin dziadków, wiele wskazuje, że ich pradziadowie byli tam zakorzenieni od dawna. We wsi Mołodycz istniał przysiółek o nazwie Pyskori (Piskorze), a panieńskie nazwisko babci – Pyskir – pochodziło pewnie od miejsca zamieszkania. W Mołodyczu żyło wiele osób o tym samym nazwisku co dziadek – Łychacz. Dziadkowie byli świadomi swojej ukraińskości, w domu rozmawiali między sobą – a także z dziećmi, potem z wnukami – w języku ukraińskim, w gwarze nadsańskiej. Używano jej w powiecie jarosławskim, który geograficznie należy do Nadsania. Ludzie z tego terenu mówili na przykład piet zamiast – jak w języku ukraińskim – piat, dewit zamiast dewiat, siepka zamiast szapka.

Dziadkowie z trojgiem dzieci – mamą i jej dwoma młodszymi braćmi Mychajłem (Michałem) i Władkiem – mieszkali w Mołodyczu do 1947 roku, czyli do momentu deportacji w ramach akcji „Wisła”¹. Do czasu przesiedleń w latach 1944–1947² Mołodycz był wsią zamieszkaną w większości przez ludność ukraińską³. Część ówczesnych mieszkańców mówiła o sobie i o swojej wsi „ruska” czy „greckokatolicka”, a część – „ukraińska”. Przed wojną istniała tam szkoła, w której uczono literackiego języka ukraińskiego – moja mama chodziła do niej przez dwa lata. Potem trudna sytuacja w okresie okupacji niemieckiej i tuż po niej spowodowała, że mama nie mogła kontynuować nauki.

Dziadkowie uprawiali rolę, ale dziadek był także utalentowanym cieślą i jeździł po Polsce, pracując w tym charakterze. Dlatego moja mama urodziła się gdzie indziej. Właściciel ziemski z tych okolic Witold Czartoryski czy może jego zarządca wynajął dziadka do pracy w swojej posiadłości na Mazowszu. I mama urodziła się w Nowej Dzierzążni w powiecie płońskim. W czasach PRL-u z tym miejscem urodzenia w dowodzie można byłoby się nie domyślić, że jest Ukrainką, ale przy imieniu ojca – Wasyl – władze już nie miały wątpliwości. W PRL-u te sprawy miały istotne znaczenie, gdyż przesiedlonym w 1947 roku Ukraińcom do 1956 roku nie pozwalano pod żadnym pozorem wracać na ojcowiznę. Miejsce urodzenia zapisane w dokumentach od razu ujawniało narodowość. Tak się też złożyło, że mama w dowodzie miała zmienioną pisownię nazwiska na Lichacz. To konsekwencja okresu asymilacji, gdy Ukraińcom masowo polonizowano imiona i nazwiska. W metryce urodzenia mamy pozostało właściwe nazwisko dziadka – Łychacz.

Czy przetrwały opowieści o losach rodziny dziadków podczas I wojny światowej?

Niestety nie. Choć w tym regionie trwały poważne walki. Do dziś można tam odnaleźć pozostałości cmentarzy z tego okresu. Nie miałem wielu okazji do rozmów z dziadkiem na ten temat, najpierw byłem za mały, by rozumieć i wiedzieć, o co pytać, potem dziadek zmarł. W opowieściach rodzinnych niewiele pozostało oprócz wspomnień o formacji Strzelców Siczowych⁴. Mama opowiadała, że w Mołodyczu zachowała się pamięć o tym, jak w roku 1918 chłopcy z tej wsi chcieli wstąpić do oddziałów Strzelców Siczowych, i o tym, że Polacy próbowali do tego nie dopuścić. Przywoływała również historię związaną z dziadkiem w okresie kampanii wrześniowej w 1939 roku. Uciekający polscy żołnierze prosili go o jakieś cywilne ubranie, by ukryć, że są wojskowymi. Dziadek oddał im wszystkie swoje marynarki, spodnie, a ich żołnierskie mundury schował u siebie. Bardzo był rad, że zdobył takie dobre sukno. Babcia z kolei nie była zadowolona, bo wyzbył się swoich najlepszych ubrań. Dziadek Wasyl był ciekawą postacią i do końca zachował godną, trochę wojskową postawę. Chodził w butach typu oficerki, zawsze trzymał się prosto. Był bardzo gospodarny i pracowity. Był gajowym, miał małą pasiekę, ule (w okolicach Mołodycza są ogromne Lasy Sieniawskie). Bardzo lubił tę pracę i dobrze się czuł w otoczeniu przyrody. Dzięki gospodarności i zaradności materialnie dał sobie radę również po przesiedleniu. W Myślicach miał duże gospodarstwo, a nawet dorobił się konia i bryczki, którą lubił jeździć.

Twoi dziadkowie mieli ukształtowaną świadomość ukraińską. W jakim stopniu procesy uświadomienia narodowego były zaawansowane w Mołodyczu i na terenie powiatu jarosławskiego?

Do czasu wysiedleń z lat 1944–1947 był to region o przewadze społeczności ukraińskiej. Tożsamość ukraińska od końca XIX wieku do wybuchu II wojny światowej budowała się tutaj, opierając się na Cerkwi greckokatolickiej, instytucjach życia kulturalno-oświatowego – przede wszystkim Proswicie⁵ – oraz spółdzielniach, czyli tak zwanych kooperatywach⁶. Ważną rolę odgrywały także miasta – Jarosław i Lubaczów⁷. Większość mieszkańców Lubaczowa stanowili Ukraińcy i działały tam ukraińskie instytucje. W Jarosławiu poza aktywnymi świeckimi instytucjami ukraińskimi mieściła się też cerkiew z cudowną ikoną Matki Boskiej Jarosławskiej, która podczas świąt religijnych przyciągała ludność z pobliskich wsi i z dalszych okolic, zwłaszcza na odpusty. Można powiedzieć, że do wybuchu II wojny światowej już większość ukraińskiej ludności na tym terenie miała dobrze ukształtowaną świadomość narodową. Choć były też niewielkie grupy, których tożsamość nazywano „tutejszą” lub „rusińską”. Część chłopów nie przywiązywała wagi do kwestii narodowości. Wpływało na to wiele czynników, między innymi bieda, brak ziemi i brak zatrudnienia poza rolnictwem, a także ograniczone możliwości kształcenia się. Ale dynamika kształtowania się ukraińskiej tożsamości na tych ziemiach była taka sama jak w całej Galicji – procesy te przyspieszyły na początku XX wieku i trwały do czasu deportacji w latach 1944–1947. W ukraińskich rodzinach istniał pęd do nauki, dbano, by dzieci się kształciły i kończyły szkoły. I, co ważne, zjawiska te nie dotyczyły tylko małych wybranych grup, stały się w zasadzie masowe. Działalność kulturalno-oświatowa, spółdzielnie, prasa ukraińska, książki docierały także na wieś. W wielu wsiach regionu otwierano placówki Proswity. Działały amatorskie zespoły artystyczne oraz jasła, czyli przedszkola dla dzieci. Ukraińskie instytucje organizowały liczne kursy oświatowe i zawodowe dla mieszkańców wsi. Ważnym ośrodkiem dla tych procesów był też oczywiście Przemyśl. Zasłużony greckokatolicki biskup przemyski, Kostiantyn Czechowycz⁸, przez pewien czas w drugiej połowie XIX wieku, jeszcze jako wikary, pełnił posługę religijną w Mołodyczu, wsi mojej mamy. W Przemyślu wydawano ukraińskie gazety, które rozchodziły się po terenie, co oznacza, że istniało na nie zapotrzebowanie – utrzymywały się głównie z prenumeraty. W licznych wypadkach o ukraińskiej tożsamości, rozwoju danej wsi decydowała bliskość takich ośrodków, jak Przemyśl, Lubaczów czy Jarosław. W wielu miejscowościach kluczową rolę odgrywali księża greckokatoliccy i ich rodziny. Żony księży często zostawały nauczycielkami, dzieci kończyły gimnazja lub studia i wspierały mieszkańców danej miejscowości w działalności oświatowej i kulturalnej.

Ukraińscy księża nie tylko organizowali życie religijne, inspirowali także wiele przedsięwzięć kulturalnych czy gospodarczych. Dzięki nim tworzono we wsiach spółdzielnie ukraińskie, domy ludowe, zakładano szkoły, wysyłano zdolniejsze dzieci na naukę do miast. W czasach kryzysu ekonomicznego w okresie II RP ukraińscy rolnicy sprzedawali mleko i masło przez sieć spółdzielni Centrosojuz i Masłosojuz⁹. Produkty trafiały nie tylko do Lwowa, ale i do innych miast w Polsce. Opierając się na zdobytym przez mieszkańców kapitale, na wsiach budowano nie tylko cerkwie, lecz także szkoły, zakładano oddziały Proswity, Silśkego Hospodara¹⁰, kupowano książki, prasę, narzędzia gospodarskie. Czytelnie pełniły ważną funkcję. Nie tylko wypożyczano z nich książki, ale były także miejscem spotkań, odczytów, pozwalały na rozwój działalności oświatowej i artystycznej. Najpierw w Przemyślu i w Lubaczowie, potem też w innych miejscowościach, greckokatolickie siostry zakonne prowadziły ochronki dla dzieci. W okresie międzywojennym takie ochronki zakładano także w wielu wsiach, tworzyli je bądź aktywni księża greckokatoliccy, bądź miejscowa ludność. Działalność Cerkwi greckokatolickiej była także skierowana na fundowanie stypendiów dla tych, którzy chcieli się kształcić. Ta specyfika wynikała z klasycznego galicyjskiego fenomenu ukraińskiego – budowania tożsamości narodowej, niezależności gospodarczej, życia kulturalnego, religijnego, często też politycznego z wykorzystaniem własnych sił i dzięki samoorganizacji.

Czy Mołodycz można zaliczyć do takich właśnie wsi?

Część z tych wymienionych przeze mnie elementów istniała i w Mołodyczu. Galicja była biednym regionem, kryzys ekonomiczny lat trzydziestych XX wieku powodował, że ogromnym problemem stały się bezrobocie i głód ziemi. Niedobór ziemi pod uprawę dotyczył wszystkich terenów pogranicza zamieszkiwanych przez Ukraińców i był dotkliwy. Pogłębiał go brak reformy rolnej i polityka władz II RP, które wspierały na tym terenie osadnictwo etnicznych Polaków. Inną formą działania władz było „przekupywanie do polskości” za pomocą przydziałów ziemi, możliwości pracy w administracji. Do tego wieś Mołodycz została znacznie zniszczona podczas I wojny światowej, gdyż w okolicy toczyły się ciężkie walki oddziałów rosyjskich z armią austro-węgierską.

We wsi mieszkały również rodziny żydowskie. Mama opowiadała, że kiedy zaczynał się szabas, miejscowi Żydzi wynajmowali ludzi ze wsi do wykonywania pewnych prac zabronionych im samym podczas święta. Polaków żyło tu mniej niż Ukraińców, było sporo rodzin mieszanych, polsko-ukraińskich. W samym powiecie proporcje między ludnością polską i ukraińską były różne, w niektórych miejscowościach Ukraińcy stanowili trzy czwarte mieszkańców, w innych połowę. Wzmocnienie polskości, budowę kościoła rzymskokatolickiego, a tym samym zmiany w proporcjach narodowościowych przyniosła dopiero polityka II RP. O silnym ruskim bądź ukraińskim zakorzenieniu świadczyć może także fakt, że najstarsi mieszkańcy tej wsi do dzisiaj rozmawiają, jak sami mówią, „po rusku”. Do czasu akcji „Wisła” posługiwano się lokalnym dialektem języka ukraińskiego. Natomiast polska napływowa ludność pojawiła się w Mołodyczu dopiero po obu falach wysiedleń Ukraińców. Obecnie wieś, poza istnieniem ukraińskiego cmentarza¹¹ oraz cerkwi przebudowanej na kościół rzymskokatolicki, nie ma już elementów nawiązujących do ukraińskiej historii i tradycji¹². Co ciekawe, pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy władze PRL-owskie na terenach pogranicza masowo zmieniały nazwy miejscowości na polsko brzmiące, Mołodycz zastąpiono Młodzicami¹³. To też był element ówczesnej polityki historycznej i zacierania śladów po deportowanych ukraińskich mieszkańcach.

Cerkiew została zamieniona na katolicki kościół, pokazywałeś mi ją w 2016 roku, ale przy tej okazji zdewastowano oryginalny ikonostas, który przetrwał w jej wnętrzu mimo akcji „Wisła” i mimo zniszczeń we wsi w latach wczesno powojennych…

Tak, niestety.

Co zapamiętała Twoja mama z okresu II wojny światowej oraz z lat 1944–1947, gdy operowały na tych terenach polskie instytucje, działały wojsko i milicja, a także oddziały polskiej partyzantki¹⁴ oraz Ukraińskiej Powstańczej Armii¹⁵?

Od mamy słyszałem wiele opowieści o losach rodziny do czasu przesiedlenia w 1947 roku. Opowiadała o tym, co zapamiętała z konfliktu polsko-ukraińskiego lat czterdziestych. Jej wuj, Michał Łychacz, został zamordowany wraz z innymi ukraińskimi mieszkańcami wsi 26 marca 1945 roku podczas napadu dokonanego przez poakowski odział Józefa Zagrobelnego (pseudonim „Pilnik”)¹⁶. Dawni mieszkańcy opowiadali również o innych napadach. Jak sądzili, jednego z nich dokonał oddział „Wołyniaka”, czyli Józefa Zadzierskiego. W rzeczywistości, jak wiem od badaczy historii tego regionu, mieszkańców wsi Mołodycz mordowali również członkowie oddziału Narodowego Zjednoczenia Wojskowego¹⁷ pod dowództwem Bronisława Gliniaka (pseudonim „Radwan”) oraz funkcjonariusze MO z Radawy. Mama wspominała, że w trakcie napadu, w którym zginął jej wuj, oddział „Pilnika” wjechał do wsi na wozach. Ludzie nie widzieli ukrytej w nich broni, niektórzy powychodzili z chat zobaczyć, co się dzieje. Jeden z mężczyzn na wozie był ubrany na czerwono jak kat. Wujek mamy rozrzucał w tym czasie gnój i wyjrzał na drogę zobaczyć, co to za hałas. Jeden z jadących zapytał go: „Jesteś Polak czy Ukrainiec?”. Odpowiedział: „Ukrainiec”. Wtedy padł rozkaz: „To siadaj na wóz”. I tak go zabrali – w gumiakach na nogach. Wywieźli w stronę cmentarza, zaraz obok cerkwi i zastrzelili. Mama pamiętała widok zabitego wuja, gdyż potem mieszkańcy wsi – a ona wraz z nimi – poszli sprawdzić, co się stało. W ten dzień we wsi zabito kilkanaście osób. Był to klasyczny przykład mordu o podłożu etnicznym. Wujek i jego sąsiedzi zostali zabici, gdyż byli Ukraińcami. Na starym cmentarzu ukraińskim do dziś jest jego grób, trudno jednak znaleźć informację, w jakich okolicznościach zginął. To o tyle ważne, że od końca wojny na terenie pogranicza stosowano dosyć perfidną politykę pamięci – na wielu grobach Polaków i pomnikach pisano „polegli w walkach z bandami UPA” czy podobnie. Takie inskrypcje widnieją też na mogiłach polskich cywilów, nie tylko funkcjonariuszy MO czy WP. W wypadku Ukraińców, którzy zginęli z rąk polskich – partyzantów, wojskowych, MO, dość mocno na tym terenie rozpowszechnionych band rabunkowych – jeśli już zachował się grób, można było jedynie napisać na nim datę śmierci i „tragicznie zmarły”. Do lat dziewięćdziesiątych większość ukraińskich ofiar, zwłaszcza zbiorowych mordów dokonanych przez Polaków, w żaden sposób nie mogła zostać upamiętniona. Podobnie jeżeli chodzi o ukraińskie ofiary z rąk niemieckich czy sowieckich. Gdy na terenach pogranicza ginęli obywatele II RP narodowości ukraińskiej, zazwyczaj trudno znaleźć o tym wzmiankę. O Ukraińcach w policji niemieckiej czy w UPA oraz ich polskich ofiarach informacje są wszędzie.

Opowieści mamy, wówczas dziesięcioletniej dziewczynki, dotyczyły głównie wojennego okrucieństwa, pacyfikacji wsi dokonywanych przez żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego i Milicji Obywatelskiej. Pełno w nich było strachu mieszkańców przed wojskiem i uzbrojonymi ludźmi – polskimi oddziałami różnej proweniencji, sowieckimi partyzantami i UPA, opisów paniki mieszkańców (w tym jej rodziców), grabieży żywności, ucieczek ze wsi do lasu. Mama widziała, jak żołnierz Wojska Polskiego strzelał do jej ojca Wasyla. Sam pamiętam do dziś straszliwie wykrzywione przez reumatyzm palce dziadka – nabawił się go podczas wielokrotnych ucieczek i ukrywania się w lesie w latach 1944–1947. Podobnie jak inni dorośli ukraińscy mieszkańcy Mołodycza był zmuszony do chowania się w ziemiankach. Każdego mężczyznę z Mołodycza i okolicznych wsi Wojsko Polskie i milicja traktowały jako żołnierza UPA, groziły mu tortury, więzienie, często śmierć. Mama opowiadała, że starsi, często osoby z niepełnosprawnością, nie chcieli uciekać do lasu, mówili: „Ja nic złego nie zrobiłem, czego mam się bać?”. Część z nich została potem zamordowana przez żołnierzy i funkcjonariuszy MO. W Mołodyczu doszło także do innego tragicznego wydarzenia. Aresztowanych ukraińskich mieszkańców, między innymi wiejskiego pisarza, najpierw torturowano w budynku Gromadzkiej Rady, a później część z nich wrzucono do płonącego budynku. To ich nazwiska widnieją na tablicy na dawnym cmentarzu greckokatolickim¹⁸, ufundowanej przez przesiedlonych mieszkańców Mołodycza, obecnie żyjących w województwie warmińsko-mazurskim.

Twój dziadek nie należał do żadnej ukraińskiej organizacji…

Rodzice mamy byli prostymi ludźmi utrzymującymi się z roli, nie angażowali się w politykę, nie należeli do OUN¹⁹ ani nie mieli kontaktów z UPA. Ale – zwłaszcza po 1944 roku – żyli w ciągłym strachu. Gdy żołnierze LWP palili dom dziadków, mama miała jedenaście lat i została tam sama z malutkimi braćmi. Udało się jej wyskoczyć przez okno z płonącej chaty i wynieść obu zawiniętych w pierzynę.

Złożony kontekst i dramatyczną sytuację, w jakiej znajdowała się ludność ukraińska na tych terenach, pokazuje też inna opowieść mamy. Wspominała, jak przed oknami ich domu partyzanci UPA powiesili jednego z ukraińskich mieszkańców wsi, ponieważ donosił polskiemu wojsku. Ten człowiek wisiał tak kilka dni, gdyż ludzie bali się go odciąć.

Ukraińscy cywilni mieszkańcy Mołodycza i sąsiednich wsi znaleźli się w latach 1944–1947 między młotem a kowadłem. W okolicznych lasach od 1944 roku działały sowiecka partyzantka, polskie podziemie i zwykłe bandy rabunkowe (bardzo często w dzień ich członkowie podszywali się pod funkcjonariuszy MO), a także oddziały UPA. Mama opowiadała, że kiedy polskie wojsko zbliżało się do wsi, na przykład od strony rzeki Radawy, ludzie uciekali w przeciwnym kierunku i ukrywali w lesie, bojąc się represji. Każda rodzina miała przygotowany swój scenariusz działania na wypadek pojawienia się wojska, MO czy innych uzbrojonych ludzi. Swój scenariusz ucieczki. Rodzinny przekaz mamy i dziadków koncentrował się głównie na stałym poczuciu zagrożenia, na napadach, rabowaniu żywności i ubrań przez uzbrojonych ludzi.

Najsilniej wryła się im w pamięć działalność żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego. Obławy i przemoc połączone z rabowaniem wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość. Po tym okresie w dziadku głęboko zakorzeniło się poczucie straty nie tylko własnego gospodarstwa, lecz także – jak dziś mówimy – małej ojczyzny. Oboje dziadkowie byli bardzo przywiązani do swojej rodzinnej wsi. Kiedy zostali deportowani, bardzo długo nie rozpakowywali rzeczy z wozu, mając nadzieję, że niebawem wrócą do domu. Wiele czasu zajęło im zrozumienie, że to nie będzie możliwe. Dziadek Wasyl, kiedy tylko mógł, jeździł potem – po 1956 roku – do Mołodycza. O tych wyprawach mówił: „Jadę zobaczyć, jak tam ma się nasz plac”. Zabierał dwóch synów, wujka Michała i wujka Władka, i motocyklem marki Junak jechał kilkaset kilometrów przez całą Polskę, by odwiedzić wieś i pokazać synom „nasz plac”. Po domu dziadków niewiele pozostało, gdyż jak już mówiłem, polskie wojsko spaliło go w 1945 roku. Ale łatwo było poznać właściwe miejsce – naprzeciwko budynku rosło ogromne lipowe drzewo, które pozostało tam zresztą do dzisiaj. I kiedy dużo później, bo w latach dziewięćdziesiątych, pojechałem po raz pierwszy do Mołodycza i pytałem o działkę dziadka Wasyla, kilku mieszkańców wsi od razu umiało mi pokazać „plac” Wasyla Łychacza.

Jak to możliwe po akcji „Wisła”?

We wsi pozostali kuzyni dziadków z rodzin mieszanych, polsko-ukraińskich, ich nie przesiedlono. Podejrzewam też, że po 1956 roku ktoś z przesiedlonych wrócił. Dzięki temu we wsi pozostała pamięć po dziadkach. Dobrze wspominali ich także mołodyccy Polacy.

W opowieściach dziadka i babci, tak samo jak mamy, historia rodzinnej wsi była wciąż obecna, dominowały wydarzenia z okresu II wojny światowej i z czasu przesiedlenia. Pamiętam je – kto w jakich okolicznościach zginął, co się stało z innymi członkami rodziny, gdzie ich wysiedlono, jak im się żyje…

Porozmawiajmy o historii rodziny Twojego ojca pochodzącego z Bieszczad, o jego bojkowskich korzeniach…

W wypadku rodziny ojca sprawa świadomości narodowej była jeszcze bardziej wyrazista niż w Mołodyczu. Pochodziła z Zawozu²⁰ w gminie Solina w Bieszczadach. Dzisiaj znaczna część wsi przestała istnieć, zalano ją, budując w latach sześćdziesiątych XX wieku Zalew Soliński²¹. Ojciec wspominał, że była to niewielka miejscowość, licząca przed wojną osiemdziesiąt cztery gospodarstwa, z których tylko dwadzieścia należało do polskich lub mieszanych rodzin oraz cztery do żydowskich – pozostali byli Ukraińcami. Za czasów austro-węgierskich we wsi funkcjonował duży tartak, ale jeszcze przed I wojną zbankrutował i władze austriackie rozparcelowały ziemię pomiędzy cztery polskie rodziny sprowadzone z innych okolic. Reszta rodzin nazywanych polskimi była mieszana, napływowi Polacy pożenili się z miejscowymi Ukrainkami. We wsi stała najpierw drewniana cerkiew greckokatolicka, a w początkach lat osiemdziesiątych XIX wieku dzięki funduszom przekazywanym przez miejscową ludność zaczęto budować murowaną cerkiew. Ze względu na skromne możliwości finansowe mieszkańców trwało to kilkanaście lat. Obok założono cmentarz.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: