Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Spojrzenie w otchłań. Neuropsychiatra i tajemnice ludzkich umysłów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Spojrzenie w otchłań. Neuropsychiatra i tajemnice ludzkich umysłów - ebook

Wybitny neuropsychiatra usiłuje odkryć, co dzieje się w umysłach jego pacjentów.

Patrick cudem przeżył zderzenie z ciężarówką. Chociaż jego ciało wróciło do zdrowia, to umysł nie nadążył. Teraz Patrick jest przekonany, że ktoś podmienił mu żonę, a on sam tak naprawdę jest… martwy. Co sprawiło, że niegdyś energiczny dziennikarz zamienił się w znerwicowanego paranoika?

Emma od dłuższego czasu znajduje się w stanie śpiączki. Chociaż żadne badanie nie potwierdza uszkodzeń mózgu, kobieta nie reaguje na bodźce. Czyżby to ona sama robiła wszystko, żeby nigdy się nie obudzić?

Caitlín uważa, że ludzie zbyt dużo uwagi poświęcają jedzeniu i tracą czas, rozmyślając o kolejnych posiłkach. Jej to zupełnie nie interesuje – do tego stopnia, że zaczęła odczuwać jadłowstręt. Czy fakt, że pracuje nad doktoratem o zbrodniach faszystów, może mieć coś wspólnego z odrazą do jedzenia?

***

Anthony David – dyrektor Instytutu Zdrowia Psychicznego University College London – jest jednym z największych światowych ekspertów w dziedzinie psychiatrii klinicznej. W swojej książce w intrygujący sposób opisuje próby przekroczenia otchłani, która dzieli go od umysłów pacjentów.

Jak znaleźć przyczynę trapiących ich problemów? Czy winna jest trauma z przeszłości, zaburzenia chemicznej równowagi mózgu, czy może ukryty guz? Kiedy choremu pomoże rozmowa, a kiedy wskazane są elektrowstrząsy? Jak zmniejszyć liczbę samobójstw i co to ma wspólnego z pojemnością opakowań paracetamolu? Gdzie przebiega granica, poza którą nie jesteśmy w stanie poznać sekretów ludzkiego umysłu?

***

Fascynujące historie z praktyki wybitnego neuropsychiatry

/Kirkus Review/

Książka, która zachwyci fanów Olivera Sacksa!

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7354-2
Rozmiar pliku: 921 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Wystarczy, że otworzymy dowolną gazetę, a znajdziemy w niej artykuł poświęcony zdrowiu psychicznemu albo, co istotniejsze z punktu widzenia tej książki, zaburzeniom psychicznym. Przeczytamy, że dany problem dotyka coraz większą liczbę ludzi: młodych, starszych, kobiety, mężczyzn. Zachowania w przeszłości uchodzące za naturalny element świata stają się obecnie przedmiotem diagnozy. Okazuje się, że wszyscy nasi krewni zażywają jakieś leki albo chodzą na terapię. Artykuły w prasie bądź to ubolewają nad zbyt częstym diagnozowaniem zaburzeń i nadmierną medykalizacją życia, bądź to zrzucają winę za tę sytuację na współczesne społeczeństwo. Prawdziwymi problemami, powiadają autorzy, są media społecznościowe, molestowanie seksualne, narkotyki, bieda, bogactwo, patriarchat, feminizm, religia, brak religii… Lista powodów nie ma końca.

Ponieważ w ramach wykonywanego zawodu próbuję zgłębiać tego rodzaju zjawiska, kilka aspektów ze wspomnianych artykułów nieodmiennie przykuwa moją uwagę. Choć wiele argumentów brzmi przekonująco, wszystkie przedstawiane są z perspektywy społecznej albo politycznej. Z kolei kiedy ludzie rozmawiają z przyjaciółmi o swoich kłopotach, zwykle, co naturalne, skupiają się wyłącznie na osobistych doświadczeniach, problemach rodzinnych i relacjach. Z moich obserwacji wynika, że rzadziej bierze się wtedy pod uwagę choroby o podłożu fizycznym, procesy biochemiczne, funkcjonowanie mózgu albo genetykę.

Współczesna psychiatria splata wszystkie wymienione wątki – biologię, psychologię i socjologię – w „biopsychospołeczny” model zaburzenia psychicznego. Jesteśmy dumni z tego osiągnięcia. Świadczy ono zarówno o rozległości naszej wiedzy, jak i o umiejętności odrzucania niesłusznych dogmatów. Rzecz w tym, że stosowanie modelu biopsychospołecznego jest sporym wyzwaniem. W przypadku każdego pacjenta musimy zdecydować, czy któryś z wymienionych trzech czynników odgrywa większą rolę od pozostałych, a jeśli tak – to który. W przeciwnym razie dysponowalibyśmy teorią, która jednocześnie wyjaśnia wszystko i nic.

Jednym ze sposobów na wyznaczenie zakresu wpływów genetycznych i społecznych są badania nad bliźniakami jednojajowymi. Możemy również analizować zjawiska w skali makro, przyglądając się wpływom, jakie na całe zbiorowości wywierają wojna, recesja, przepisy związane z narkotykami albo nowe terapie. Do tego dochodzą bardziej tradycyjnie „naukowe” badania laboratoryjne: eksperymenty na zwierzętach albo z wykorzystaniem metod obrazowania mózgu czy innych nowoczesnych urządzeń. Rzecz w tym, że nawet najlepsze badania odnoszą się zwykle wyłącznie do przypadków statystycznych. Kiedy stykam się z konkretną jednostką, pacjentem podlegającym unikalnemu zbiorowi czynników, nawet najlepsze teorie naukowe nie zdołają wyjaśnić najbardziej podstawowych kwestii: dlaczego ten człowiek czuje się tak, a nie inaczej? Z czego to wynika? Dlaczego mu się to przydarzyło? W skrajnych przypadkach tę niezdolność do podania wyjaśnienia możemy nazwać przepaścią dzielącą lekarza i pacjenta. Dwudziestowieczny filozof i psychiatra Karl Jaspers posunął się nawet do określenia jej mianem otchłani.

_Spojrzenie w otchłań_ nie jest w związku z tym przewodnikiem górskim, niemniej tytuł w takim dosłownym rozumieniu dość trafnie oddawałby charakter mojej pracy. Wskazuje na obiekt, który można zobaczyć, ale który pozostaje poza zasięgiem. Sugeruje niebezpieczeństwo, zalegający w głębi mrok. Według Jaspersa otchłań to niemożliwa do przebycia kraina niepozwalająca „nam” zrozumieć umysłu człowieka „obłąkanego” lub „szaleńca”. Według mnie słowo „otchłań” niesie ostrzeżenie i przyznanie się do bezradności. Ale jest też wyzwaniem.

Moim pierwszym idolem był R.D. Laing, psychiatra z Glasgow, który zasłynął swoimi radykalnymi poglądami w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. Początkowo był wielbicielem Jaspersa, później doszedł do przekonania, że potrafi nawiązać porozumienie nawet z osobami o najcięższych zaburzeniach, o najchwiejniejszym kontakcie z rzeczywistością. Według Lainga największą przeszkodą w pokonaniu otchłani był obiektywizm, czyli akurat ta postawa, na której zasadza się metoda naukowa. W przeszłości sam uważałem się za radykała i mógłbym pójść w ślady w Lainga, niemniej robiłbym to tak naprawdę wbrew sobie. W rzeczywistości potrzebuję solidnego oparcia, które zapewniają empiryzm i ostrożność w wyciąganiu wniosków. Takie podejście wpojono mi podczas studiów na jednej z najlepszych uczelni psychiatrycznych w Wielkiej Brytanii, ale nie powstrzymało mnie ono przed podjęciem prób odkrycia, co dzieje się w umyśle innego człowieka.

Jaspers dokonał pomocnego rozróżnienia na „znaczące” i „przygodne” zrozumienie ludzkiego zachowania. Rozumienie znaczące opiera się na współczuciu i empatii, dzieleniu się opowieściami, odkrywaniu formatywnych doświadczeń z uwzględnieniem sytuacji teraźniejszej, na traktowaniu całego życia człowieka jako spójnej, ciągłej sekwencji zdarzeń. Rzecz w tym, że ten niezwykle pomocny, a czasami również piękny sposób postrzegania człowieka bywa iluzoryczny: na bieg naszego życia wpływają nieustannie bezpośrednie uwarunkowania genetyczne, choroby, a nawet losowe zbiegi okoliczności. Mówiąc inaczej, wiele rzeczy przydarza nam się niezależnie od tego, czy w nie wierzymy.

W poszukiwaniu odpowiedzi na niektóre pytania związane z naturą człowieka współczesna psychiatria słusznie zwraca się ku neuronauce. Takie właśnie podejście stosuję w swojej pracy zawodowej. Niemniej sama neuronauka – na przykład współczesna psychofarmakologia – opiera się na niepewnych podstawach. Neuroprzekaźniki, biochemiczni posłańcy działający w mózgu, określani są często mianem współczesnego odpowiednika dawnych humorów. Starożytni Grecy utrzymywali, że na optymistyczne lub melancholijne usposobienie wpływa krew lub żółć; my odwołujemy się do dopaminy i serotoniny – ta pierwsza ma wpływać na motywację, a druga na nastrój. Mówimy o „zastrzyku” adrenaliny, o endorfinowym „haju” i tak dalej.

Jeżeli chodzi o dopaminę, jej niedobór ma wywoływać chorobę Parkinsona, a nadmiar schizofrenię. Jak zatem mielibyśmy zinterpretować przypadek pacjentki opisanej w rozdziale 1, która cierpi na obie choroby? Nie da się zrozumieć jej sytuacji bez uwzględnienia roli dopaminy; jednocześnie nasze rozumienie jej przypadku zostaje wzbogacone, a nie umniejszone, przez obserwację, że pacjentka odbiera świat w sposób zaburzony na skutek braku chemicznej równowagi w organizmie.

Nie uciekniemy przed biologiczną rzeczywistością, czyli tym, że w ochronnym pojemniku osadzonym na naszej szyi spoczywa bryła materii składająca się głównie z tłuszczu. Mózg, jednocześnie zwarty i delikatny, jest niezwykle podatny na urazy, a czaszka zapewnia mu tylko umiarkowaną ochronę. Z pewnością nie przeciwstawi się sile pędzącego samochodu. Doznawszy poważnego urazu mózgu, rozpoczęlibyście zapewne, tak jak mężczyzna z rozdziału 2, żmudną rehabilitację fizyczną, ale identycznemu procesowi podlegałby jednocześnie wasz mózg. Podział na fizyczne ciało i jaźń może się wydawać żałośnie dualistyczny. Nasze doznania i intuicje uważamy za coś naturalnego i nie uświadamiamy sobie na bieżąco, że za wszystkimi stoi mózg wykonujący potrzebne operacje myślowe. Choć filozofowie od wieków kwestionują iluzję jedności, często dopiero przy okazji urazów mózgu zaczynamy dostrzegać rozłączność tych aspektów, rozchodzenie się komponentu biologicznego i psychologicznego. Przekonania i oczekiwania pacjenta niekoniecznie pokrywają się z rzeczywistością społeczną i materialną, a jego uszkodzony mózg nie potrafi ogarnąć tej rozbieżności. Czasami dopiero anatomiczna analiza tego narządu pozwala nam zrozumieć specyficzne zmiany, które wystąpiły u danej osoby w wyniku urazu. Być może otchłań zrozumienia nie jest wcale taka głęboka?

Choć nadrzędnym celem tej książki jest zasypanie przepaści niezrozumienia między osobami cierpiącymi na zaburzenia a zdrowymi, we wszystkich rozdziałach pobrzmiewa wątek napięcia między perspektywą jednostki a perspektywą szerszego świata społecznego. W szpitalach i gabinetach lekarskich da się wyczuć na przykład potężne siły rasizmu i tożsamości rasowej, o czym będziemy mieli okazję przekonać się w rozdziale 4. U jednostki stykającej się z uprzedzeniami mogą występować silne wahania nastrojów, które ustępują dopiero po znalezieniu stabilnego miejsca w relacji ze społeczeństwem, bardziej naturalnego rytmu funkcjonowania i kojącej relacji z terapeutą. Pytanie jednak: czy ta relacja nie powiela wcześniejszych asymetrii władzy? Inną niezwykle potężną siłą społeczną jest narzucanie kobietom oczekiwań związanych z ich ciałami i etyką konsumpcji, co w klinikach objawia się pod postacią „zaburzeń odżywiania”. W rozdziale 5 pokażę, jak takie oczekiwania, wzmocnione biologicznymi imperatywami reprodukcji i zaspokajania głodu, mogą na różnych etapach życia ulegać internalizacji obrazem ciała powstającym w naszych głowach. Skoro jednak społeczeństwo potrafi nas do czegoś namówić, istnieje nadzieja, że my będziemy to sobie potrafili wyperswadować.

Napięcie między perspektywą jednostkową a społeczną staje się szczególnie wyraźne, kiedy próbujemy się zmierzyć z zagadnieniem samobójstwa. Napisane pod koniec XIX wieku studium wpływu czynników kulturowych i demograficznych na samobójstwa przekształciło socjologię w prawdziwą dyscyplinę akademicką. Jeśli wrócimy do wspomnianych na wstępie artykułów prasowych, znajdziemy w nich często fałszywe przekonanie, że za samobójstwami, popełnianymi dwukrotnie częściej przez mężczyzn niż kobiety, stoi „kryzys męskości” i narzucony mężczyznom przez kulturę zakaz rozmawiania o uczuciach. Ignoruje się w ten sposób poważniejsze czynniki społeczne, takie jak bezrobocie czy nadużywanie alkoholu i narkotyków, a także główny czynnik ryzyka: zaburzenia psychiczne. Wątek samobójstwa przewija się przez kanon naszej literatury. Natykamy się na niego co rusz na przykład w dziełach Szekspira: _Hamlecie_, _Makbecie_, _Romeo i Julii_, _Antoniuszu i Kleopatrze_. Tymczasem najskuteczniejsze metody zapobiegania samobójstwom zwykle mają niewiele wspólnego z introspekcją, a raczej z rozwiązaniami wprowadzanymi na poziomie całego społeczeństwa: przejściem z gazu węglowego na naturalny, montowaniem barierek na stacjach metra, a nawet ograniczaniem sprzedaży paracetamolu w aptekach. Zjawisko samobójstwa objawia nam się zatem dwubiegunowo: jako coś unikalnego i zarazem banalnego, jako samotne zmagania jednostki albo element szerokich nurtów historii. Nigdy nie zrozumiemy w pełni, dlaczego dana osoba odebrała sobie życie, i o tym właśnie próbuje opowiedzieć rozdział 3.

Na styku wyjaśnień znaczących i przygodnych nieuchronnie rodzi się napięcie, a jeśli do ich konfrontacji dojdzie w gabinecie lekarskim, uczestnikom może się wydawać, że brali udział w bezpośredniej kolizji. Ktoś mógłby powiedzieć, że w takiej sytuacji nieszczęsny psychiatra jest po prostu przypadkowym świadkiem tragedii, ale takie podejście jednocześnie zwalniałoby nas z odpowiedzialności i umniejszało nasz wkład. Inni posunęli się jeszcze dalej, uznając psychiatrię za część problemu, za ramię władzy państwowej, dosłownie rozumianą „policję myśli”. Jest to przesadny zarzut, niemniej można wskazać pewne wspierające go okoliczności: jako jedyni przedstawiciele zawodu lekarskiego dysponujemy prawem do pozbawiania wolności i stosowania przymusu. Możemy narzucić leczenie osobom, które go nie chcą (rozdziały 1, 4 i 6), możemy odseparowywać ludzi od rodzin. W rzeczywistości psychiatra stoi na straży norm i wartości społecznych, ale nie może być tylko ich biernym przedstawicielem, a zwłaszcza propagatorem. Nie musimy stosować się do karykaturalnego wizerunku psychiatry pozbawionego jakichkolwiek indywidualnych cech. Podobnie nie możemy ukrywać naszej płci, rasy, przynależności klasowej ani władzy, którą nam powierzono. Jeśli ukryjemy się za tymi atrybutami, nie dostrzeżemy dzielących nas z pacjentem różnic, a wtedy z pewnością nie zdołamy ich pokonać. Pisanie o napięciach i kolizjach może się wydawać przejawem negatywizmu, a nie każda historia ma pozytywne zakończenie, niemniej takie ujęcie tematu może się okazać niezwykle twórcze.

Ostatni rozdział (7) zbiera wątki przywołane wcześniej w książce, przedstawiając sylwetki dwóch osób, które poznałem mniej więcej w tym samym czasie. Jak się okazało, ich dość odmienne historie w dużej mierze odzwierciedlają przemiany, jakie w ostatnim stuleciu (a tak naprawdę od czasów starożytnych) przeszły badania psychiatryczne i leczenie zaburzeń psychicznych. Pomijając wątek humorów, starożytni Grecy mieli dość osobliwe wyobrażenia na temat roli narządów wewnętrznych, na przykład macicy, która mogła ich zdaniem wywoływać u kobiet przypadłość zwaną „histerią”. Właśnie ta choroba skłoniła Sigmunda Freuda do rezygnacji z bezpiecznej kariery szanowanego neurologa i zajęcia się niezbadanym, powiązanym z seksualnością zagadnieniem tego zaburzenia psychicznego. Od tego czasu upłynął wiek, a my nadal zmagamy się z tymi samymi dylematami i wątpliwościami co Freud.

Ostatnie rozdziały książki opowiadają o relacjach między mózgiem i umysłem oraz o ich, jeśli można tak powiedzieć, rywalizacji o wpływy. Może ona prowadzić do dramatów rodzinnych – one same zresztą potrafią być źródłem problemów – dotyczących zagadnień biomedycznych. Tym samym dochodzimy do najbardziej sugestywnego i kontrowersyjnego symbolu w leczeniu zaburzeń psychicznych, uosabiającego starcie fizyczności z metafizyką: terapii elektrowstrząsowej (rozdział 6), a także jej współczesnego, łagodniejszego kuzyna – przezczaszkowej stymulacji magnetycznej (rozdział 7).

Wszystkie przedstawione w książce historie mówią o tym, że jednostkowe i społeczne przekonania mogą być niezwykle destruktywne, ale też mogą nam ułatwiać zmienianie się na lepsze; można wręcz powiedzieć, że potrafią działać leczniczo. Zdaję sobie sprawę, że moja opowieść ma charakter wybiórczy, do tego została zniekształcona przez luki w pamięci i moją indywidualną perspektywę, a także inne czynniki, które zaburzały mój ogląd sytuacji w tamtym czasie i które bez wątpienia zaburzają go nawet dziś. Wszystkie przywołane tu przypadki były dla mnie pouczające, pomogły mi też odrobinę lepiej rozumieć samego siebie. Niektórych czytelników zdziwi być może skala mojej ignorancji w początkowych etapach analizy przypadków. Trudno, poddanie się tego rodzaju osądom nie będzie przyjemne, ale z pewnością jest konieczne. Jako psychiatra mogę korzystać z coraz głębszej wiedzy na temat zdrowia psychicznego i chorób psychicznych. Wiedza ta, zawarta w podręcznikach i czasopismach naukowych poświęconych zagadnieniom biologicznym i społecznym, jest tak rozległa, że wykracza obecnie poza rozmiary jakiejkolwiek fizycznej biblioteki. W tej książce chcę wykorzystać część zgromadzonych informacji (dane są dla mnie cenniejsze od mądrości), nie zarzucając czytelnika zbyt dużą liczbą odwołań. Większa część owej wiedzy spogląda na mnie karcąco, czekając, aż się z nią zapoznam, pozostała stanowi dla mnie podporę – w razie potrzeby zawsze mogę z niej skorzystać. Wspominam o tym, ponieważ chciałbym również przy okazji do pewnego stopnia zdemistyfikować psychiatrię: nawet jeśli jest tajemniczą dziedziną wiedzy, z pewnością nie ma w niej nic mistycznego. Choć kiedy w gabinecie spotkają się dwie osoby i zaczną ze sobą rozmawiać, czasami dzieje się coś niezwykłego.

D. Bolton, G. Gillett, _The Biopsychosocial Model of Health and Disease_, Cham 2019, s. 1–145 (praca opublikowana niedawno przez dwóch klinicystów filozofów będąca jednocześnie krytyką i obroną tego modelu).

K. Jaspers, _General Psychopathology_, tłum. J. Hoenig, M.W. Hamilton, Baltimore 1997 .

R.D. Laing, _The Divided Self_, London 2010 (pierwotnie opublikowane jako _The Divided Self: A Study of Sanity and Madness_, London 1960).Jennifer poznałem na oddziale intensywnej terapii, kiedy leżała w bezruchu na łóżku. Dosłownie w bezruchu. Spoczywała na plecach, z górną częścią ciała lekko uniesioną – dotykała głową poduszki, ale jej na niej nie opierała. Cierpiała na skomplikowany zespół w pewnym sensie sprzecznych problemów. Niewiele wcześniej przestała zażywać lekarstwa. Straciła na wadze, była odwodniona. Przyjęto ją do szpitala jako nagły przypadek.

Kobieta miała około trzydziestu pięciu lat. Pochodziła z dość zwyczajnej rodziny należącej do klasy średniej. Jej rodzice rozstali się, kiedy była mała. Do wejścia w wiek nastoletni mieszkała z matką, ale ta zaczęła cierpieć na problemy psychiczne; mimo że jej zachowanie stawało się coraz bardziej paranoidalne (do tego pogrążała się w dewocji), nigdy nie skorzystała z pomocy psychiatry. Od tego czasu Jennifer spędzała coraz więcej czasu z ojcem. Dobrze się uczyła i dostała się do akademii sztuk pięknych. Zainteresowała się fotografią i eksperymentowała z długimi ekspozycjami obiektów w ruchu (na przykład przejeżdżających pociągów, biegających dzieci czy szybujących ptaków), tworząc niepokojąco rozmazane zdjęcia. W wieku mniej więcej dwudziestu jeden lat u Jennifer, podobnie jak u jej matki, zaczęły się pojawiać paranoiczne myśli. Była przekonana, że ludzie kradną jej pomysły i majątek. Zaczęła słyszeć w głowie głos znanego gwiazdora filmowego, który mieszkał niedaleko niej. Wypowiadał nieprzyjemne, złośliwe słowa i domagał się, żeby przestała malować. Groził konsekwencjami, jeśli tego nie zrobi. Jennifer czuła, że powinna słuchać tych rozkazów. Mężczyzna twierdził, że zna jej myśli. Słyszała też kobiecy głos, którego nie rozpoznawała. Głosy rozmawiały też ze sobą, komentując poczynania Jennifer: „Popatrz tylko na nią, wstaje z łóżka. Za kogo ona się uważa?”. Co przedziwne, wydawały się przenikać do rzeczywistości fizycznej, wdzierać się do wnętrza jej ciała, uciskając narządy płciowe. Tego rodzaju dziwne doświadczenia są symptomami najbardziej znanego zaburzenia psychicznego, czyli schizofrenii.

Jennifer poszła wtedy do psychiatry, ale mimo próby udzielenia jej pomocy za pomocą leków i wsparcia mentalnego nie zdołała ukończyć szkoły sztuk pięknych. Straciwszy główny cel w życiu, coraz bardziej odgradzała się od świata. Mieszkała w kawalerce i utrzymywała się z zasiłku. Niechętnie kontaktowała się z lekarzami z pobliskiego ośrodka psychiatrycznego, ponieważ niespecjalnie im ufała, niemniej zażywała leki przeciwpsychotyczne, które „wyciszały głosy”, ale ich całkowicie nie likwidowały.

Nie ufała w zasadzie nikomu. Uważała, że ludzie wchodzą do jej mieszkania, przeglądają jej rzeczy, przestawiają meble i kradną resztę cennych przedmiotów. Zaczęła chodzić wszędzie z plecakiem wypełnionym całym dobytkiem, w tym listami, dokumentami, płytami CD i szkicami, żeby ochronić go w ten sposób przed kradzieżą. Na szyi nosiła ciężki, drogi, choć podniszczony aparat fotograficzny. Zachowywała się jak krążący bez celu fotoreporter, pstrykając gorączkowo zdjęcia, ilekroć kogoś poznawała albo trafiała w nowe miejsce. Twierdziła, że dokumentuje w ten sposób swoje życie, żeby w razie potrzeby móc zweryfikować, co się wydarzyło, z kim się spotkała, w jakim położeniu znajdowały się przedmioty. Fotografie miały pełnić funkcję dowodów. Pytanie: czemu te dowody miałyby służyć? Jej obronie? Oskarżeniom? Nie było to jasne.

Po jakimś czasie sytuacja się ustabilizowała. Jennifer potrafiła o siebie zadbać, wyprawiała się do sklepów po niezbędne zakupy, czasami fotografowała i malowała autoportrety pastelami. Rozmyślnie unikała innych ludzi, niemniej kruchą relację zdołała nawiązać z nią środowiskowa pielęgniarka psychiatryczna. Przez kilka następnych lat lekarze próbowali zapanować nad symptomami psychotycznymi za pomocą różnych leków, ale ze zdumieniem stwierdzili, że za każdym razem uparcie pojawiały się te same efekty uboczne. Jennifer narzekała, że mocno się ślini, a jej ciało sztywnieje. Pojawiły się też drgawki, zwłaszcza w prawej dłoni, co przeszkadzało jej w rysowaniu. Wyglądało na to, że od blokujących receptory dopaminy leków przeciwpsychotycznych nabawiła się objawów choroby Parkinsona.

//

Leki przeciwpsychotyczne opracowano na początku lat pięćdziesiątych XX wieku. Zostały obwołane pierwszymi środkami, które potrafią uspokoić człowieka, nie wzbudzając u niego senności. Jednym z głównych obszarów badań był neuroprzekaźnik o nazwie dopamina, który zwrócił uwagę Arvida Carlssona, szwedzkiego farmakologa pracującego w amerykańskich Narodowych Instytutach Zdrowia. Wykazał on, że zmniejszenie poziomu dopaminy prowadzi do spadku ruchliwości zwierząt, i wysunął hipotezę, że ten sam mechanizm prowadzi do powstania choroby Parkinsona, której głównym objawem jest podobne spowolnienie ruchów.

Wiedziano już wtedy, że u pacjentów cierpiących na chorobę Parkinsona dochodzi do zwyrodnienia niewielkiego skupiska komórek w śródmózgowiu zwanego (ze względu na ciemną barwę) istotą czarną. Występuje w nich wysokie stężenie neuromelaniny, prekursora dopaminy. Komórki te są połączone z jądrami podstawnymi, które odgrywają kluczową rolę w kontrolowaniu ruchów ciała i zawierają wysokie stężenie dopaminy. Jądra podstawne są niewielkimi skupiskami neuronów (ganglionami) zlokalizowanymi po obu stronach u podstawy mózgu. Dzięki wynikom badań eksperymentalnych i klinicznych z początku lat sześćdziesiątych lekarze zyskali możliwość uzupełniania utraconej dopaminy u pacjentów cierpiących na chorobę Parkinsona. Terapia była niezwykle skuteczna i stała się główną metodą leczenia tego, jak się wcześniej wydawało, nieuleczalnego schorzenia. Dzięki osiągnięciom w tej dziedzinie Carlsson został w 2000 roku jednym z laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny.

W tym samym czasie schizofrenikom zaczęto podawać lek o nazwie chloropromazyna pełniący funkcję „środka uspokajającego”. Lekarze po raz pierwszy dysponowali metodą leczenia, która naprawdę skutecznie łagodziła objawy psychotyczne, niemniej zauważyli, że towarzyszą jej efekty uboczne przypominające chorobę Parkinsona. W rezultacie zaczęliśmy postrzegać każde z tych schorzeń jako lustrzane odbicie drugiego: schizofrenia powstawała w wyniku nadmiaru dopaminy w pewnych obszarach mózgu, z kolei do choroby Parkinsona prowadził jej niedobór. Teoria ta – czyli pierwotna wersja hipotezy dopaminowej schizofrenii – nadal wyjaśnia wiele okoliczności związanych z tą chorobą. Jak się okazało, większość leków wywołujących objawy przypominające schizofrenię działa przez zwiększenie transmisji dopaminy, z kolei większość środków antypsychotycznych robi coś odwrotnego: blokuje albo zmniejsza dostarczanie dopaminy do mózgu.

Neuroprzekaźniki można sobie wyobrazić jako odpowiednik pałeczki przekazywanej sobie przez uczestników biegu sztafetowego. Proces rozpoczyna się, kiedy komórki nerwowe przekształcają informację w impulsy elektryczne – pierwszy zawodnik startuje z bloków. Po dobiegnięciu do końca swojego etapu przekazuje pałeczkę następnemu biegaczowi. Odstęp między biegaczami to odpowiednik synapsy, czyli niewielkiej szczeliny między komórkami nerwowymi. Ledwie kolejna komórka otrzyma pałeczkę, wiadomość podąża dalej. Podobnie jak w biegu sztafetowym, na etapie przekazywania pałeczki tempo może ulec przyspieszeniu albo zaburzeniu. U pacjenta cierpiącego na chorobę Parkinsona brakuje odpowiedniej liczby biegaczy przenoszących pałeczkę dopaminy, przez co na metę dociera ich zbyt mało. Terapia polegająca na uzupełnianiu dopaminy przypomina umieszczanie dodatkowych pałeczek w punktach zmiany zawodników w nadziei, że niektóre zostaną podniesione. Inne terapie zapobiegają rozpadowi dopaminy przy receptorach – to trochę tak, jakbyśmy pozwolili pałeczkom uczestniczyć dalej w wyścigu, nawet jeśli zostały porzucone, dając biegaczom możliwość ich podniesienia.

U pacjenta cierpiącego na schizofrenię każdy zawodnik niesie zbyt wiele pałeczek, przez co wprowadza chaos w punkcie zmiany. Wiele „komunikatów” zostaje przekazanych dalej, mimo że nie uczestniczy oficjalnie w wyścigu; w rezultacie chory postrzega rzeczy, które faktycznie nie istnieją. Środki antypsychotyczne działają, jak sądzimy, przez blokowanie receptorów: bądź przez podawanie kolejnemu zawodnikowi fałszywych pałeczek (które nie liczą się w wyścigu), bądź (jak wynika z innej interpretacji) przez osłabianie połączenia dopaminy z receptorem – to tak jakby pokryć dłonie biegaczy tłuszczem, aby upuszczali pałeczki.

Gdyby chodziło wyłącznie o nadmiar albo niedobór dopaminy, moglibyśmy się spodziewać, że leczeniu choroby Parkinsona będzie towarzyszyć ryzyko powstawania objawów przypominających schizofrenię, a leki antypsychotyczne zaczną wytwarzać parkinsonizm, czyli zespół objawów choroby Parkinsona. Niemniej z upływem lat hipoteza ta zaczęła się chwiać pod naporem częściowo sprzecznych z nią danych. Okazało się nawet, że nie u wszystkich schizofreników występuje nadmiar dopaminy, a niektórzy pacjenci nie reagują na leki blokujące ten neuroprzekaźnik.

Jednym z pierwszych wyzwań dla wspomnianej teorii był przypadek osoby, która cierpiała jednocześnie na parkinsona i schizofrenię. Czy to możliwe, żeby ktoś miał jednocześnie za dużo i za mało dopaminy? Tim Crow, jeden z czołowych badaczy zaburzeń psychicznych, opublikował w 1976 roku analizę czterech przypadków pacjentów, u których choroba Parkinsona rozwinęła się na wiele lat przed wystąpieniem psychozy. Po wystąpieniu objawów parkinsona żadna z tych osób nie została poddana terapii uzupełniania albo zwiększania poziomu dopaminy, przez co zgodnie z obowiązującą teorią jej późniejszy stan nie powinien być możliwy. Badacze zaczęli podejrzewać, że schizofrenia i choroba Parkinsona nie są dwiema skrajnościami jednego spektrum, ale czymś znacznie bardziej skomplikowanym.

//

Jennifer reagowała względnie dobrze na leki antypsychotyczne, jednak wydawały się u niej wywoływać nietypowo ostry parkinsonizm; ciągłe drżenie dłoni pozostawało całkowicie poza jej świadomą kontrolą. Zaniepokojeni lekarze powoli i ostrożnie zmniejszali dawki lekarstw, czym uszczęśliwili kobietę, która nie lubiła zażywać tabletek i czuła się

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: