Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 czerwca 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
26,99

Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu - ebook

Ta książka to rozmowa o najbardziej intymnym z sakramentów. Spowiedź dotyka przepaści duszy, jak żaden inny sakrament znajdując się na styku boskich i ludzkich tajemnic. Dominikanie Paweł Kozacki i Wojciech Prus mówią o trudach i pięknie spowiedzi, przypominającej rodzenie się nowego życia.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7033-859-6
Rozmiar pliku: 9,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Nie z pokory, ale z wdzięczności i fascynacji podążam za wielkimi, próbując zrekonstruować moją historię duchową, bo przecież szybkimi krokami nadciąga czas pierwszych podsumowań. Próbuję więc ułożyć swój własny spis instytucji, które – choć czas był zły, czyli nijaki – otworzyły mnie na tajemnicę życia i obudziły we mnie zdziwienie. Zdziwienie nie tylko wobec mnogości jego przejawów i form, ale nade wszystko wobec tego, że nie jestem sam, choć inteligentnie skonstruowane i podsuwane pokusy (przez Kogo?) dostarczały mocnych argumentów za samotnością, izolacją i autonomią, która miała mnie uchronić przed bólem, zdradą i innymi niebezpieczeństwami teraźniejszego i przyszłego czasu. A jednak nie byłem nigdy sam.

U Schulza znajduję aż cztery instytucje dzieciństwa: Teatr, Sklep, Dom i Szkołę, a ja dorzucam dla siebie jeszcze jedną – Konfesjonał. Mój Boże, przecież nigdy nie widziałem prawdziwych aktorów, to były pacynki, marionetki i kukiełki, ale i nigdy później nie chciało mi się więcej umierać z żalu tak jak wtedy po przedstawieniu. I Sklep był inny – to był skup butelek na Krótkiej, pierwsza szklana piramida, jaką w życiu widziałem, postmodernistyczna instalacja, która poddawała dekonstrukcji czyste światło – nawet w lochach Francji nikt tak wysoko i tak przemyślnie nie potrafi ułożyć butelek. A światło w tym wieku jest najważniejsze, może tylko światło. Dom był pożydowski, ciasny i ciemny, z gorącym strychem i krętymi schodami. Nie byłem u siebie, rosłem pod dachem tych, których życie okrutnie przerwano. Szkoła była męką, ale na języku polskim robiłem się dziwnie gadatliwy (przypominałem zapewne w moich teoriach Piekarskiego), sukcesem jednak było to, że wreszcie mówiłem. A Konfesjonał? To było dla mnie wielkie ucho Boga. To było to coś, co tak przemyślnie wyłapał Brodski w swoim Divertimento: „Z ruchliwej jezdni skręcić możesz/ w zaułek na wpół ślepy; tam/ wejdź do kościoła, o tej porze/ pustego; pobądź chwilę sam/ i wprost w ogromne ucho Boskie/ zamknięte przed hałasem dni,/ wyszeptaj trzy zaledwie zgłoski:/ – Odpuść mi”. Odpuść mi i pomóż mi. Dlatego chciwie szukam wciąż wszelkich zamyśleń, rozmów i traktatów na temat spowiedzi. Kiedy więc wywęszyłem, że tych dwóch braci dominikanów organizuje od czasu do czasu collationes i jeden drugiego przepytuje z sakramentu spowiedzi, chciałem pilnie wejść w posiadanie zapisu tych rozmów. Aż wreszcie otrzymałem pożądane przeze mnie stronice.

Trudno się pomylić podczas lektury – brat Paweł ze swoją naturą kota jest przyjacielskim, ale twardym i wymagającym przepytującym – pyta w imieniu tych wszystkich, dla których prawda o grzechu pierworodnym, spowiedzi, pokucie, zadośćuczynieniu nie jest ewidentna, podobnie jak obecność ludzkiego pośrednika między mną a Bogiem podczas wyznawania grzechów. Był czas, że Pawła znałem tylko z opowieści – jako nowicjusza OP, którego Służba Bezpieczeństwa próbowała zmiękczyć w więzieniu na Kochanowskiego w Poznaniu. Nie poddał się. Potem robiliśmy razem studia w Krakowie i w końcu każdy z nas odpłynął w swoją stronę – on przez kilka lat był zawołanym duszpasterzem akademickim w Szczecinie, pisał i publikował, wreszcie dostał się do miesięcznika „W drodze”, któremu przez wiele pięknych lat przewodził. Wojciecha poznałem jako maturzystę w okularkach à la Maksymilian Kolbe, władającego świetnie angielskim i fantastycznie jeżdżącego na nartach, co dla człowieka zjeżdżającego zawsze „na krechę” bez samobójczych jednak motywacji stanowiło poważny powód do zazdrości. Ten inteligentny okularnik studia z patrologii kończył w Rzymie i jak to bywa w zakonie – skończył jako ekonom prowincji dominikanów. To oczywiście niepotrzebna złośliwość, bo przecież Wojciech miał się dobrze przez kilka młodych lat jako duszpasterz krakowskiej „Beczki”. Kiedy jednak poszedł w ekonomy, bronił swojego kapłaństwa, kłusując na terenie instytucji Konfesjonału. Tak, ma potężne doświadczenie. Ale nade wszystko posiada naturalną dobroć i ciekawość drugiego człowieka. Po kilku dobrych latach stał się wielkim uchem Boga. W książce, którą stworzył z Paw­łem, widać to wyśmienicie. Przekonany i prawdziwy, wolny jest jednak w swoich wypowiedziach od przemądrzałości i pychy płynących z wiedzy. Bo stara się zrozumieć głos, który płynie z drugiej strony kratek konfesjonału. Głos na kolanach, często upokorzony sytuacją. Głos, który odsłania serce człowiecze często nieufne i niewierzące w przebaczenie, pełne poczucia winy zaciemniającego zawsze Boży horyzont. Głos nie tak rzadko agresywny, próbujący przerzucić ludzki brud przez kratki i wydrzeć absolucję, i poczuć się na moment dobrze podczas dorocznych świąt, ślubów i chrztów, by wrócić za chwilę do swojego normalnego „stanu, w którym grzech łasi się i prosi o powrót do domu niczym sobiepański a podlizujący się pies”. Głos, który nienawidzi konfesjonału, bo nie jest na jego warunkach, i optuje za rozgrzeszeniem zbiorowym, żeby oddalić prawdziwe nawrócenie w nieokreśloną przyszłość, jakby nagła i niespodziewana śmierć istniała tylko dla drugich. Bywa, że spotyka nieprzeniknione milczenie oczekujące beznadziejnie pomocy. Albo słyszy litanię cudzych grzechów, bo winni są zawsze „oni”. I Wojtek pomaga. Najpierw ofiarując czas. Przy konfesjonale Wojciecha zapewne ludzie nie zderzają się głowami, całując stułę. I sądząc z zapisów rozmów z Pawłem – nie należy do spowiedników, którzy ziewając, zwykli po druzgocącym wyznaniu grzechów z gatunku: „zabiłem ojca” zadawać mało przytomne pytanie: „ile razy?”. Bo spowiedź u Wojtka jest dialogiem. A często zapominamy, że aby dialog się udał, przynajmniej jedna ze stron nie może być sfrustrowana i agresywna. Nie sądzę jednak, że Wojciech popada w drugą skrajność i chce się wydać „słuszny politycznie” i „na czasie” – nie na darmo w naszym krakowskim środowisku dominikanów krążyła smaczna anegdota o pewnym kapelanie i wiecznym rezydencie w wiejskim dworku, który zwykł podczas spowiedzi zadawać dziedziczce pomocnicze pytanie: „A czym to pani hrabina raczyła dziś Pana Boga obrazić?”.

Czym jest ten dialog „przez kratkę” i do czego prowadzi? Najpierw jest wysłuchaniem, aktywnym i ciepłym wysłuchaniem oraz prostą i solidną edukacją chrześcijańskich prawd albo ich przypomnieniem. Ten gest służy odsłonięciu miary ludzkiego serca, które może być dogłębnie zrozumiane tylko przez Chrystusa. Jest to zarazem wspólna wyprawa po wolność – ile taktu, wiary, poszanowania i znajomości drugiego człowieka musi w sobie nieść spowiednik, żeby tę wolność penitentowi uświadomić, przebudzić w nim to prawo, dar i zadanie. Tylko w takiej przestrzeni Boże miłosierdzie może zajaśnieć zniewalającym blaskiem. Wreszcie spowiedź – spotkanie może dotknąć niezwykłej „potrzeby” Boga – Jego pragnienia kościelnej wspólnoty. I znów pójdę tropem ludzi doświadczonych i przywołam zdanie Gerharda Lohfinka z książki Czy Bóg potrzebuje Kościoła?, zdanie budzące w wielu nas odruch sprzeciwu, który w praktyce przekłada się na gest zepchnięcia sakramentalnego życia w sferę „przymusu” i „obstrukcyjnej instytucji”: „Bóg nie działa wszędzie, lecz w jednym określonym miejscu. Nie działa zawsze, lecz w konkretnym czasie. Nie działa przez obojętnie kogo, lecz przez ludzi, których sobie wybiera. Jeśli tego nie pojmiemy, wówczas żadna odnowa w naszej epoce nie będzie możliwa. Dawna zasada dziejów zbawienia obowiązuje przecież również dzisiaj”.

Dziękując braciom Pawłowi i Wojciechowi za książkę Spowiedź bez końca, pozostaje mi zaprosić do jej uważnej lektury wszystkich pragnących odświeżyć i pogłębić swoje spojrzenie na sakrament spowiedzi, a zwłaszcza tych zbuntowanych, niegdyś zranionych przez spowiednika, także tych udręczonych poczuciem winy i tych, którzy nie wierzą, że ich grzechy mogą być odpuszczone. Niech im nie zabraknie odwagi, by podejść do konfesjonału i wyszeptać trzy zaledwie zgłoski: odpuść mi. Może uchem Boga będzie wtedy Paweł? Albo Wojciech? Albo całkiem ktoś inny, ktoś, kto gdyby tylko mógł, napisałby podobną książkę. A jeśli znów źle trafią? Dlatego też z całą pokorą tę książkę i moim współbraciom w kapłaństwie polecam.

Michał Zioło OCSOZło przejechało po człowieku

O grzechu pierworodnym,
chrzcie i nowym stworzeniu

Paweł Kozacki OP: Po co właściwie jest spowiedź?

Wojciech Prus OP: Zanim powiemy o sakramencie spowiedzi, spójrzmy na sakrament chrztu. To dobry punkt wyjścia. Lubię pytać rodziców przygotowujących się do chrztu dziecka, co właściwie zmienia on w ich potomku. Bardzo często pierwsza odpowiedź brzmi: nie wiem. Po jednym z chrztów dostałem SMS: „Pytałeś, ojcze, co się zmieniło po chrzcie… pierwszy raz od urodzenia Hani spokojnie przespaliśmy całą noc”. Kiedy opowiedziałem o tym znajomemu lekarzowi, skomentował to tak: „To efekt psychologiczny. Dziecko przeżywało, potem się uspokoiło”. Znamy prawdy katechizmowe, ale co innego stanąć wobec sakramentu. Ktoś powie, że chrzest to „obmycie” – ale tego obmycia nie widać.

Nie tylko nie widać, ale właściwie nie wiadomo, dlaczego dziecko, które jeszcze nie dokonało w życiu żadnego świadomego wyboru, nie popełniło żadnego zła, ma być obmyte z jakiegoś brudu.

Św. Paweł napisał, że „w Adamie wszyscy zgrzeszyli” (por. Rz 5,12–19). Istnieje solidarność całej ludzkości, niezależnie od miejsca i czasu, zarówno w tym, co dotyczy dobra, jak i w tym, co dotyczy zła. Człowiek przez urodzenie zostaje dopuszczony do uczestnictwa w dziedzictwie ludzkości, uczestniczy we wspólnocie ludzi. Skutkiem czynu Adama i Ewy, owego grzechu pierworodnego, stało się wejście na świat śmierci, nie tylko w sensie fizycznym, ale i duchowym. Człowiek nie może powrócić do raju, do stanu pierwotnej wspólnoty z Bogiem, szczęśliwości i nieśmiertelności. Ta niemożność jest przekazywana wraz z życiem przez rodziców.

Dlaczego błąd pierwszych rodziców tak bardzo zaważył na losie całej ludzkości? Czy nie jest to niesprawiedliwe, że grzech praprzodków kładzie się cieniem na ludziach tysiąc pokoleń później?

To rzeczywiście jest niesprawiedliwe. Dlatego potrzebny jest chrzest. Z jednej strony otrzymujemy od poprzednich pokoleń dużo dobra: wychowanie, wykształcenie, tradycję, czasem dobra materialne, ale równocześnie dziedziczymy zło. Widać to wyraźnie już na płaszczyźnie psychologicznej. Dzieci noszą w sobie nierozwiązane problemy swoich rodziców. Na przykład konsekwencją choroby alkoholowej w rodzinie w najlepszym wypadku będzie syndrom DDA, czyli dorosłych dzieci alkoholików. To też jest niesprawiedliwe, bo dlaczego dzieci mają ponosić konsekwencje błędów swoich rodziców, dlaczego mają być od początku obciążone emocjonalnie, dlaczego muszą nosić w sobie modele zachowań, które utrudniają nawiązywanie dojrzałych relacji? Tym bardziej działa to na płaszczyźnie duchowej, na której dziedziczymy skutki grzechu pierworodnego wyrażające się chociażby poprzez zaciemnienie rozumu, pęknięcie woli i nieład w emocjach. Tak nie powinno być! To niesprawiedliwe! Tak to odbieramy. Ale w rzeczywistości każdy grzech psuje ten świat, a każdy dobry czyn przybliża go do dobra. Niestety nie mamy własnej mocy, która mogłaby zabezpieczyć nas przed negatywnym wpływem grzechu pierworodnego – początku wszystkich innych. Potrzeba zatem boskiej interwencji, która odwróciłaby tę tendencję.

Po chrzcie nadal jednak zachowujemy skłonność do zła. On nie odwraca tej tendencji.

Tak, ale chrzest odwraca fatalizm. Po zmartwychwstaniu Chrystusa człowiek nie jest skazany na zwycięstwo zła w swoim życiu. Nawet jeśli podlegamy jego wpływowi, to jednak w murze beznadziei uczyniony zostaje wyłom otwierający przed człowiekiem drogę wiodącą do życia wiecznego, czyli odzyskania tego, co stracił przez grzech pierworodny. Ojcowie Kościoła nazywali chrzest oświeceniem. W praktyce pierwszych wieków wyglądało to tak, że doprowadzano człowieka do źródła chrzcielnego, często basenu z wodą, w której go zanurzano. Nawiązywano w ten sposób do słów św. Pawła – „zostaliście zanurzeni w śmierci Chrystusa, by razem z Nim powstać do nowego życia” (por. Rz 6,4). Wynurzając się z wody, ochrzczony wychodził po drugiej stronie. Bo chrzest – oświeceni – to wyjście z ciemności dotychczasowego życia, zanurzenie, udział w śmierci Chrystusa i wynurzenie ku światłości.

Jeśli chrzest jest bramą otwierającą drogę wiodącą do życia, to rozpoczyna jakiś proces.

Rodząc się, jestem stworzony, ale nie w pełni. Chrzest zaś – w którym rodzę się na nowo, duchowo – otwiera we mnie bramę, przez którą mogę przejść, by rosnąć do pełni, którą zamierzył dla mnie Stwórca. To właśnie mamy na myśli, mówiąc, że człowiek potrzebuje wzrastania do pełni zbawienia. Bo chociaż się rodzi fizycznie, jego stwarzanie nie jest jeszcze ukończone. Kościół powie, że potrzebuje on ciągłego nawracania, by osiągnąć pełnię miłości, która pozwoli mu stanąć w dniu ostatecznym przed Bogiem.

Co ciekawe w początkach Kościoła wielki teolog Orygenes uważał, że zbawienie polega na odtworzeniu tego, co było w raju (re-creatio in pristina), a dla innego mistrza duchowego świętego Ireneusza z Lyonu oznaczało ono odtworzenie ku lepszemu (re-creatio in melius). Według koncepcji tego drugiego nawet bez grzechu pierworodnego ludzie podlegaliby nieustannemu procesowi rozwoju. Gdzie jest bowiem miłość i wolność, tam musi być twórczość, wzrastanie, zmierzanie do pełni.

Na czym polega proces zainicjowany przez obmycie, które dokonuje się w sakramencie chrztu?

Św. Ireneusz wyjaśnia, co zmienia w nas obmycie przez chrzest święty: „Pan powierzył Duchowi Świętemu swoją własność, to jest człowieka, który wpadł w ręce zbójców. Nad nim sam się wzruszył, opatrzył jego rany i za niego dał dwa królewskie denary. A my, którzy otrzymaliśmy przez Ducha Świętego obraz i napis Ojca i Syna, mamy pomnożyć denar nam dany i pomnożony zwrócić naszemu Panu” (Adversus haereses 17,1–3). Ireneusz połączył tu Ewangelie o miłosiernym Samarytaninie i o talentach, a także o płaceniu podatku Cezarowi, o monecie z napisem i obrazem Cezara. Pamiętamy słowa Jezusa: „Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt 22,21). Ireneusz dopytuje dalej: „Jaki jest obraz i napis w człowieku?”. Odpowiedź sięga Księgi Rodzaju: człowiek został stworzony na obraz i na podobieństwo Pana Boga. Co się dzieje z monetą, kiedy przejedzie po niej tramwaj? Jest spłaszczona i prawie nie widać obrazu i napisu. I właśnie to się stało po grzechu pierworodnym – zło przejechało po człowieku. Obraz jest zamazany, moneta wydaje się bezwartościowa. Nad takim człowiekiem, w którym zamazał się obraz Boga, pochyla się miłosierny Samarytanin. Zdecydował się stracić swój czas dla niego. Zatrzymuje się, wzrusza, bierze pobitego na osiołka i zawozi do gospody. To jest obraz chrztu świętego. Jezus zatrzymuje się przy poranionym grzechem człowieku, zawozi go do gospody Kościoła, opatruje i uiszcza zapłatę Duchowi Świętemu, żeby dbał o tego człowieka, po to, by po powrocie odebrać denar pomnożony. W gospodzie człowiek wraca do pełni zdrowia, podobieństwa do Boga. Obraz na monecie staje się coraz
wyraźniejszy.

Można sobie wyobrazić, że jednym z lekarstw podawanych w gospodzie Kościele jest właśnie spowiedź?

Według mnie spowiedź jest powtórką wzruszenia miłosiernego Samarytanina na widok pobitego człowieka. Obecny jest w niej też wątek długu. Samarytanin wziął człowieka na swojego osiołka. Chrystus wziął na siebie nasze grzechy. Pismo Święte mówi, że zapłatą za grzech jest śmierć. Tak jest wtedy, gdy ktoś nam wyrządza krzywdę. Powstaje rana, strata, jest w nas mniej życia. Zostaje naruszona sprawiedliwość. Nie da się cofnąć czasu. Jeżeli rana nie jest zaleczona, a dług nie został wyrównany, powoduje to następny dług, następną ranę. Dlatego Jezus wziął na siebie nasze grzechy, straty, długi i rany. Cofnął spiralę śmierci.Siedemdziesiąty siódmy powrót

O miłosierdziu i sprawiedliwości

Gdy mówimy, że Jezus wziął na siebie nasze grzechy, straty, długi, wskazujemy na porządek sprawiedliwości. Śmierć za grzech, rana rodzi ranę. Wydaje mi się, że tak często traktujemy spowiedź – jako spotkanie z Bożą sprawiedliwością.

Na szczęście ratuje nas miłosierdzie. Najlepiej tłumaczy je Ewangelia o ojcu miłosiernym, inaczej nazywana Ewangelią o synu marnotrawnym. Opowiada ona o tajemnicy stworzenia człowieka i o jego godności. Syn otrzymuje od ojca przypadającą na niego część majątku. Relacja do ojca to relacja dziecięctwa. Tak jest i z nami: jesteśmy synami i córkami Boga, mamy prawo do Niego i do części, a wręcz do całości dziedzictwa. W Jezusowej przypowieści zostały zastosowane ludzkie kategorie: mówi się w niej o części zgodnie z obyczajami panującymi wśród Żydów. Myśląc teologicznie, trzeba powiedzieć, że każdy ma prawo do całego Pana Boga. Człowiek ma prawo do dziedzictwa, czyli do misterium Ojca. Dziedzictwo nie jest przez niego wypracowane, ale może je wziąć, bo na niego przypada. Na tym polega tajemnica wolności – Ojciec na prośbę syna daje mu dziedzictwo i syn może zrobić z nim, co chce. Jeśli przeniesiemy tę sytua­cję na relację rodzice – dziecko, to dobrzy rodzice dają dzieciom dary i obdarzają je wolnością, czyli biorą na siebie ryzyko, że dziecko podejmie złe decyzje. Dziec­ka nie da się zaprogramować, żeby zawsze czyniło dobrze. Gdy się nim manipuluje, nie ma szans stać się w pełni dojrzałym mężczyzną czy kobietą. Tylko miłość może sprawić, że będzie podejmowało dobre wybory w wolności.

W przypowieści dziecko bierze to, co na nie przypada, i w wyniku błędnych decyzji trwoni majątek, przestaje być dziedzicem, synem. Kiedy orientuje się, co się stało, stwierdza: „Niewolnicy u mojego ojca mają lepiej. Nie dzieci, nie synowie, ale niewolnicy u ojca mają lepiej, niż ja mam teraz. Pójdę do ojca i poproszę, aby uczynił mnie jednym z nich. Zmarnowałem dziedzictwo, więc nie mam prawa być dzieckiem. Nie mam już w rękach nic, co byłoby znakiem mojego synostwa” (por. Łk 15,17–21).

Ów człowiek konsekwentnie posługuje się tu logiką wynikającą ze sprawiedliwości.

Można się zastanawiać, czy pomyślał, że odpracuje to, co stracił. Chyba tak, choć kiedy przychodzi do ojca, to nie zwraca się do niego „Panie”, tylko „Ojcze”. W swojej logice sprawiedliwości jest niekonsekwentny. Ma świadomość, kim jest ojciec. Mówi „Ojcze”, choć zaraz dodaje: „zgrzeszyłem przeciwko Bogu i względem Ciebie i nie jestem godzien, nie mam żadnego tytułu, żeby się nazywać twoim synem, twoim dzieckiem”. Taka jest sytuacja człowieka w momencie, w którym roztrwonił skarb. Z punktu widzenia prawa respektującego sprawiedliwość nie ma nic, co dawałoby mu możliwość nazywania się synem, i on o tym wie.

Myślał zapewne, że będzie przez pięćdziesiąt lat pracował, ale odbuduje tę część skarbu, która była mu przeznaczona.

W tej Ewangelii syn wygłasza formułę, którą przygotował. Ona jest prawdziwa, ale ojciec na nią nie odpowiada. Nie podejmuje dyskusji na poziomie zaproponowanym przez syna. Przed synem stoi najtrudniejsze zadanie – musi zaakceptować to, co zaproponuje ojciec. Ten woła do sług: „dajcie mu sandały, szatę, pierścień” (por. Łk 15,22). Daje synowi insygnia synostwa i władzy. Mało tego, każe zabić tuczone cielę, chce ucztować i cieszyć się. To jest miłosierdzie – moment, w którym ojciec decyduje, że syn wraca do domu za darmo. Miłosierdzie to uznanie, że ważniejszy jest człowiek, który wrócił, niż to, co stracił po drodze.

Czy sprawiedliwość nie byłaby łatwiejsza? Marnotrawny wolałby pewnie ponieść konsekwencje swego wyboru. Skoro stracił godność, chciałby na nią na nowo zasłużyć. To byłoby godne człowieka dorosłego. Tymczasem widać, że wszystko zależy od ojca, który traktuje wracającego jak małe dziecko. Syn przyszedł z propozycją rozwiązania problemu, a ojciec nie słucha…

Rzeczywiście wydaje się, że nic nie zależy od syna, że wszystko jest za darmo, a ojciec nie podejmuje z nim rozmowy. Jednak, prosząc, by dano mu insygnia władzy, insygnia dziedzictwa i przygotowano ucztę, mówi mu: „teraz wszystko zależy od ciebie”. Prosi syna, by zaakceptował ojcowską miłość, złożył ofiarę z własnego postrzegania świata, żeby zrezygnował ze sprawiedliwości i z logiki. Syn myślał dotąd, że wszystko odpracuje. Tymczasem ojciec wiedział, że gdy tak się stanie, to będzie się czuł samowystarczalny, dojdzie do wniosku, że zdoła rozliczyć się z ojcem. To uwięziłoby go na zawsze na płaszczyźnie sprawiedliwości. Ojcu chodziło o coś zupełnie innego. Syn przychodzi z pustymi rękoma, nie ma nic. Jedyne, co może zrobić, to przyjść. Ojciec pokazuje mu coś, z czego on nie zdaje sobie sprawy. Syn nie musi niczego odpracowywać, bo wszystko już ma. Dramat grzechu, roztrwonionego dziedzictwa polega na tym, że patrzy się wtedy z bardzo egocentrycznej perspektywy. Człowiek jest tak mocno skupiony na sobie, że widzi tylko siebie i to, co zmarnował, dlatego chce odpracować, odbudować swoje życie, nadrobić stracony czas. Ojciec z tej Ewangelii mówi, że tego nie da się zrobić. Nie da się cofnąć czasu, ale można żyć od nowa. Wszystko zależy od ciebie, bo jeżeli nawet masz wrażenie, że dostajesz za darmo nową szansę, to nie jest ona darmowa, gdyż teraz musisz przyjąć dar miłosierdzia. Mam często wrażenie, że najtrudniejsza rzecz, którą człowiekowi przychodzi zrobić w życiu, to przyjąć dar, uznać, że ktoś mi pomaga, a ja nie będę w stanie mu się wystarczająco odwdzięczyć. Jeżeli przyjmuję taki dar, to zostawiam siebie, myśli, które ciągle napominają, że powinienem coś sobą w życiu prezentować, coś zrobić, coś umieć, coś wypracowywać. Sprawiedliwość wewnątrz miłosierdzia polega na tym, że człowiek musi dokonać ofiary z siebie. W przypowieści syn musi zrezygnować z koncepcji bycia jednym z najemników. Jeśli człowiek wie, ile kosztuje rezygnowanie z koncepcji, którą sobie wymyślił, nie będzie mówił, że jest to łatwe.

Czy starszy syn nie miał jednak racji, że się buntował? Młodszy syn odszedł, sponiewierał swoją godność, wie, że nie jest godzien nazywać się synem, a ojciec zachowuje się tak, jakby nic się nie stało.

Starszy syn nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki ma dar. Człowiek, który nie zgrzeszył, który dobrze żyje, bardzo się różni od kogoś, kto się pogubił w życiu, komu wszystko się rozsypało. Starszemu synowi brakowało uświadomienia sobie, jak wielkim szczęściem jest życie bez grzechu, bez klęski. Brakowało mu także współczucia, nie był w stanie wyobrazić sobie, jaką tragedią jest powracanie wspomnień, nieustanna świadomość zmarnowania życia. Osoby prowadzące terapię dla kobiet, które dokonały aborcji, zwracają uwagę, że doświadczenie to tkwi w ich sercach tak silnie, iż nie mogą się od niego uwolnić. Jeżeli starszy syn mówi: „Przyjąłeś go tak, jakby nic się nie stało” (por. Łk 15,29–30), to znaczy, że nie jest w stanie sobie wyobrazić, że jego młodszy brat będzie teraz żył ze świadomością zmarnowanego czasu, zmarnowanych talentów, że może to wracać jako zaczyn następnej klęski. Takie wspomnienia przynoszą pokusę powrotu do chlewa. Tak jest na przykład z człowiekiem, który wychodzi z alkoholizmu. Pamięta, ile zniszczył w jego życiu alkohol, ale zawsze grozi mu też, że spróbuje uciec przed tymi myślami w alkohol. To ciężar, z którym człowiek musi żyć. Jeśli starszy syn mówi, że nic się nie stało, to znaczy, że nic nie rozumie…

On mówi trochę inaczej. „Stało się coś bardzo złego, wymaga to naprawy, a ty, tato, przyjmujesz go, jakby przyszedł ze spaceru”.

Ojciec współczuje młodszemu synowi; wie, że w tym momencie sam sobie odmawia prawa do życia. Powiedzieć, że jest się niewolnikiem, to znaczy zdefiniować siebie jako kogoś, kto nie ma prawa żyć, nie ma godności, jest nikim, przekreśla siebie. Ojciec pięknie wsłuchuje się w to, co się dzieje w synu, wie, ile go to kosztuje. Ojciec musi mu powiedzieć: „Rodzisz się na nowo, zaczynasz jeszcze raz” (por. Łk 15,24). Ten, który przychodzi, musi się wyzwolić z negatywnego odczuwania samego siebie i uwierzyć, że może jeszcze raz spróbować, że jeszcze raz wyruszy w drogę. Podobnie jest, gdy ktoś doświadczy traumatycznego przeżycia, np. spowoduje wypadek samochodowy. Kiedy będzie musiał ponownie usiąść za kierownicą, to obecność w pamięci tamtego przeżycia będzie go blokowała, odbierała wiarę we własne umiejętności. Syn marnotrawny za każdym razem, kiedy usiądzie przy ojcu, może przypominać sobie to, co zrobił. Jeżeli więc ojciec postępuje w taki, a nie inny sposób, to doskonale wie, co robi, a starszy syn go nie rozumie.

Gdyby młodszy brat przyszedł do starszego i powiedział: „Nie jestem godzien”, to usłyszałby: „Nie jesteś godzien, więc powinieneś zrobić to i to, przez ileś lat być niewolnikiem”. Ojciec nie podejmuje dyskursu z młodszym synem, ale starszy chętnie by przyjął tę zaproponowaną płaszczyznę rozmowy.

Można powiedzieć, że starszy syn jest głosem, który spodziewał się usłyszeć młodszy od ojca. To znaczy, że młodszy dźwiga w sobie starszego brata jako sposób przeżywania rzeczywistości. Pewnie sam na siebie nieraz krzyczał. Jeśli człowiekowi się nie powodzi w życiu, coś mu nie wychodzi, popełnia błędy, to nieraz beszta siebie. To równocześnie oznacza, że starszy brat ma w sobie młodszego, ma możliwość zostawienia wszystkiego i wyruszenia w dalekie kraje. Sam przed sobą się do tego nie przyznaje, boi się tego, dlatego tak łatwo odrzuca młodszego brata. Każdy z nas nosi w sobie coś takiego, że gdyby zaistniały inne okoliczności, to wszystko mogłoby się stać. W innej sytuacji bracia mogliby się zamienić miejscami. Chcę przez to pokazać, że każdy ma w sobie młodszego i starszego brata, a za rzadko ma w sobie ojca miłosiernego.

Dlaczego ojciec jest tak miłosierny, a jego syn tak sprawiedliwy?

Starszy brat właściwie nie jest sprawiedliwy. Czyniąc ojcu wyrzuty, nie potrafi wyobrazić sobie, co to znaczy, gdy odchodzi ktoś ukochany. Ciekawe zresztą, jak on przeżywał odejście brata? Doświadczał bólu podobnego do cierpień ojca? Chyba najbliższe doświadczeniu ojca są przeżycia osoby zdradzanej w małżeństwie czy w przyjaźni. Dla tego, kto zostaje z zawiedzioną miłością, oznacza to śmierć. Ten człowiek już nie żyje. W odniesieniu do Pana Boga używanie takich słów to przesada, ale chodzi o obszar doświadczenia, który zbliża do tajemnicy. Postawa ojca wypływa z miłości, ze współczucia. I to jest, notabene, właściwie pojęta sprawiedliwość – miłość, która rozumie. On musi wiedzieć, co znaczy powrót dla jego syna, zna jego przeżycia, wsłuchuje się w niego cały czas. Powrót syna oznacza też dla ojca powrót do życia. To jest najważniejsze.

Gdyby syn nie wrócił, bo wykombinowałby sobie, że najpierw odpracuje stracone pieniądze, a ojciec wiedziałby, że on gdzieś ciuła grosze, żeby oddać, to cały czas oczekiwałby, miałby może nadzieję, ale dopóki fizycznie syn by się nie pojawił, nie zaznałby pełni życia…

Wskazałeś na możliwość odpracowania straconych pieniędzy. Tylko że w przypowieści mowa jest o tym, iż syn marnotrawny najął się do wypasania świń. Gdy mimo to był głodny, zrozumiał swoje położenie. Ta przypowieść traktuje o tym, że on nie jest w stanie odpracować, choć próbuje to robić…

To prawda! Syn marnotrawny nie jest w stanie odpracować. Gdy małżeństwo doznaje śmierci przez zdradę, to też niemożliwy jest powrót do tego, co było. Można powiedzieć, że w jakimś sensie tego małżeństwa już nie ma. Po powrocie marnotrawnego małżonka musi powstać jakby na nowo. Nie jest możliwe odpracowanie, nie da się cofnąć czasu, nie ma niczego, co zrównoważyłoby zdradę, śmierć jedności. Ten, kto zdradził, nie jest w stanie wynagrodzić małżonkowi krzywdy, nawet gdyby obsypał go górami złota. Wtedy los małżeństwa jest w rękach strony zdradzonej, od tego, czy ona pozostanie wierna miłości i przebaczy, zależy, czy to małżeństwo będzie miało szanse trwać, czy możliwa będzie praca nad odbudowaniem zaufania.

Zdradzony może być miłosiernym ojcem z Ewangelii. Równocześnie los małżeństwa zależy też od tego, kto jest w roli syna marnotrawnego, bo człowiek zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie zasłużyć na to, co zostało mu przebaczone, musi żyć ze świadomością krzywdy, którą wyrządził. Tu pojawia się pytanie, co było dalej po weselu z powrotu syna. Pewnie zaczęła się praca wychowawcza. Kto wie, czy dopiero w takim momencie nie zaczynają się problemy. Może dlatego praktyka spowiedzi Kościoła odzwierciedla dokładnie tę sytuację, bo zadośćuczynienie, czyli pokuta, jest po rozgrzeszeniu… a nie przed. Dla syna marnotrawnego prawdziwą pokutą, odpracowaniem strat będzie codzienność – próba normalnego życia, mimo że pamięta o roztrwonionym dobru. To czas, gdy uczy się miłości – wzrastania.

Druga intuicja, która mi się nasunęła, gdy mówiłeś, że ojciec ma świadomość tego, co się dzieje w synu, jest taka: Bóg bardzo dobrze wie, co się dzieje w powracającym grzeszniku, bo Pan Jezus we wcieleniu wchodzi w rolę marnotrawnego syna.

Tak, ta Ewangelia mówi o wcieleniu… Używając metaforyki św. Ireneusza, można powiedzieć, że Słowo Boże, druga osoba Trójcy Świętej, staje się synem marnotrawnym, żeby przyjść do Ojca – nikt inny nie wykonałby takiego ruchu. I podobnie, jeżeli podejmujemy decyzję o nawróceniu, to właściwie podejmuje ją w nas Boży Syn. Co więcej ta Ewangelia opowiada też o chrzcie świętym, kiedy dokonuje się wyrwanie z niewoli. Wszystko dzięki Chrystusowi.

Wyczytałem gdzieś, że w tej przypowieści jest trzech synów – marnotrawny, starszy i ten, który relacjonuje przypowieść. Ten ostatni jest jednocześnie tym, który wyruszył na poszukiwanie młodszego brata, czego nie zrobił starszy syn. Pan Jezus wyruszył na poszukiwanie syna marnotrawnego, by go przyprowadzić do domu ojca.

To genialna obserwacja. Starszy syn narzeka, ale nie rusza szukać młodszego. Tu na marginesie pojawia się pytanie, co robić, kiedy ktoś się zgubił… Spotykam niekiedy wychowanków prowadzonego przeze mnie duszpasterstwa akademickiego. Dwoje z nich zdeklarowało się ostatnio jako osoby niewierzące. Ludzie, z którymi byłem blisko, powiedzieli mi, że nie wierzą. Co robić w dobie political correctness, kiedy się mówi o respektowaniu odmienności, o dialogu? Przyznam się, że tłumaczyłem sobie, iż człowiek ma prawo do błędów, że trzeba mu dać wolność. Niedawno stwierdziłem, że niesłusznie podczas takich spotkań nie podejmuję żadnej inicjatywy. Być może ojciec liczył, że starszy brat ruszy, że pójdzie… Rzeczywiście, nagle uświadomiłem sobie, że trzeba ruszyć. Trzeba być przy marnotrawnych braciach, wiedzieć, w jakich odległych krainach tkwią, co się z nimi dzieje, jak wyglądają… Bóg jest tym, który to czyni w osobie Syna Człowieczego. W przypowieści ojciec dokładniej słyszy to, co przeżywa syn, niż to, co dzieje się w nim samym. Dla kochającego ojca ból syna jest ważniejszy niż jego własny. On też cierpi, ale przez współczucie. W wypadku zdrady człowiek z reguły – to naturalne, ludzkie – lepiej widzi swoje cierpienia. Ojciec miłosierdzia zaprasza, żeby dotknąć cierpień tego, który zdradził, cierpień, z których on często nie zdaje sobie sprawy. Jeśli pójdziemy w tym kierunku, zobaczymy, że dopiero tam zaczyna się ogrom cierpienia.

Gdy mówiłeś o niewierzących wychowankach z dusz­pasterstwa, przypomniałem sobie, że przypowieść o dobrym pasterzu, który idzie za jedną zgubioną owcą, jest tuż obok przypowieści o synu marnotrawnym.

Ona jest dopowiedzeniem. To znów genialnie pokazuje, jak jedna przypowieść nie wyczerpuje tajemnicy, tylko pokazuje pewien jej aspekt. Gdyby zatrzymać się na jednej przypowieści i nie opowiedzieć drugiej, brakowałoby jakiegoś elementu. Tu jest odpowiedź dla starszego syna. Dobry pasterz zostawia 99 owiec, które dobrze się mają, i idzie na poszukiwanie tej, która się zgubiła. Dobrze to rozumieją rodzice – bardziej skupiają się na dziecku, które jest chore, chociażby dlatego że potrzebuje ono więcej czasu. Dziecko zdrowe da sobie radę, nie potrzebuje tyle troski.

Wróciłbym jeszcze do wątpliwości starszego brata. Jeśli to nie jest tania łaska, łatwe miłosierdzie, to co się dzieje z grzechem w momencie miłosierdzia, inaczej w momencie spowiedzi?

Jeżeli zaistniał grzech, to Pismo mówi, że zapłatą za niego jest śmierć. Jeżeli człowiek zgrzeszył, to w jakimś aspekcie życia przestał istnieć. Na przykład, jeżeli oszukałem, nadużyłem zaufania, to ono już nie będzie takie samo, czasem przemienia się w nieufność. Kiedy popełniam grzech, to pozbawiam się jakichś możliwości, tracę wrażliwość. Teologia mówi, że zapłatą za grzech pierwszych rodziców jest śmierć jako fakt fizyczny, który wszedł w życie ludzkie.

Można postawić pytanie, co zrobić, żeby odwrócić logikę śmierci. Jak już mówiliśmy, nie da się tego zrobić tak, jak chciał syn marnotrawny, próbując coś odpracowywać, by przywrócić dawne możliwości. Można to zrobić w wymiarze fizycznym: przez trening, hantle, biegi przywraca się kondycję zniszczoną przez bezruch. Co się zatem dzieje z grzechem, śmiercią? Jeśli mają być przezwyciężone, ktoś musi je wziąć na siebie, ktoś musi przyjąć konsekwencje braku życia. Wiara nam mówi, że uczynił to w Wielki Piątek Pan Jezus. Okazało się wtedy, że zło, które Go zabiło, jest bezskuteczne, że śmierć, która dotąd królowała, ma wybite zęby, bo zabiła Kogoś, a Ten znowu żyje, okazał się silniejszy od grzechu, od zła, pokonał je siłą swojej słabości.

Czy można powiedzieć, że Syn Człowieczy opowiadający tę przypowieść poszedł do chlewu, w którym pracował marnotrawny syn, i powiedział: „Biorę na siebie konsekwencje Twoich decyzji, wchodzę na twoje miejsce, a ty wracaj do domu”?

Powiedziałbym, że śmierć i krzyż oznaczają „uczyń mnie jednym z niewolników”, bo to jest sytuacja niewolnika. Krzyż i śmierć należą do logiki sprawiedliwości. W momencie śmierci Jezusa wypełniona zostaje sprawiedliwość, bo Jezus żyje tą sprawiedliwością, ale nie daje się zamknąć w jej logice. Kiedy Jezus umiera śmiercią niewolnika, mówi równocześnie jak człowiek wolny, jak syn umiłowany: „w ręce Twoje powierzam ducha mego” (Łk 23,46) i wyraża tym zaufanie do koń­ca. Jeśli człowiek zgrzeszył, to konsekwencją jest śmierć, ale zaufanie i posłuszeństwo Jezusa przywracają życie, sprawiają, że każdy marnotrawny ma szansę przyjąć sandały, pierścień i płaszcz, czyli atrybuty bycia synem, a nie niewolnikiem.

W Wielki Piątek Ojciec doczekał się odpowiedzi. Do tej pory nie dał mu jej żaden z jego synów, każdy zrobił zły użytek z wolności. Pan Jezus był do końca posłuszny, pojawił się człowiek, który całym swoim życiem, całym swoim istnieniem odpowiedział na miłość Ojca.

Wewnątrz tej logiki, która była logiką sprawiedliwości. Chciał nas obdarzyć miłosierdziem. Przyjął na siebie śmierć – brak życia, w posłuszeństwie sprawiedliwości i przekroczył tę logikę sprawiedliwości. Zmartwychwstanie odpowiada w Ewangelii o miłosiernym ojcu chwili ofiarowania szat…

Pan Jezus, zmartwychwstając, wchodzi na ucztę weselną.

Odpowiedź, której udzielił Pan Jezus jako Syn, a której wcześniej nikt nie udzielił, umożliwia nowe spojrzenie na całość życia z chwilami śmierci, które się przytrafiły człowiekowi. To jest moment, w którym św. Augustyn zaczyna pisać Wyznania. Człowiek oglądający swoje życie nie chce opowiadać o jego ciemnych stronach. Chyba tylko wtedy, gdy pragnie się użalić nad sobą, uzyskać współczucie. Augustyn – to jest przedziwne w Wyznaniach – opowiada o upadkach i zaplątaniach, ale nie po to, żeby się użalać, tylko by błogosławić Pana Boga. Konsekwencją przyjęcia miłosierdzia, tej szaty godowej, jest odwaga opowiedzenia o swoim chlewie. Wydarzenia, chociaż są trudne, już nie mają śmiercionośnego jadu, bo śmierć została pokonana. Dopóki nie było miłosierdzia, wspomnienia zabijały, zamykały w przeszłości. Jeżeli potrafię opowiedzieć swoje życie, przyznać się do niego, oznacza to, że okazałem sobie miłosierdzie, przebaczyłem sobie, że nie jestem taki, jaki bym chciał być. To oznacza nowe narodzenie, stanie się zupełnie innym człowiekiem. W takim momencie dopełnia się historia zbawienia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: