Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stracone złudzenia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
21,00

Stracone złudzenia - ebook

Bohaterem pierwszej opowieści jest aktor, który został usunięty z ekipy teatru gdyż nie posiadał dostatecznego wykształcenia zawodowego. Druga opowieść jest o o wiejskim organiście, który marzy o komponowaniu własnych utworów lecz brakuje wiedzy teoretycznej, by tworzyć. Trzecia z opowieści ukazuje młodego człowieka, który szuka prawdziwej przyjaźni. Cechą wspólną wszystkich bohaterów jest trudność w realizacji przyjętych marzeń.
Autor jest byłym nauczycielem i wychowawcą młodzieży. Jego naczelnym credo było to aby tak przygotować wychowanków, żeby każdy młody człowiek znalazł w sobie siłę, by odnieść sukces.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65482-97-6
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZYJAŹŃ JEST DLA GŁUPCÓW

Trzęsionka

Wiedział, że już jako dziecko miał napady padaczki. Oznaki choroby, które usłyszał z opisów matki, miały następujący przebieg: zginał główkę do klatki piersiowej, podkurczał nóżki, rozkładał szeroko rączki i doznawał lekkich drgawek. Reakcje ciała potomka budziły strach u rodzicielki. Zabrała więc dziecko do poradni lekarskiej, by zasięgnąć opinii specjalisty. Opisała lekarzowi zauważone objawy, ale doktor początkowo nie widział w reakcjach nic podejrzanego. Uspokoił matkę wyjaśniając, że podobne objawy są normalną rekcją organizmu dziecka. Młode organizmy często doznają lekkich wstrząsów, na przykład przed zaśnięciem, jednakże zauważone skurcze mięśni nie mają zupełnie charakteru chorobowego.

Z czasem jednak doznane wstrząsy nie zanikły, a powtarzały się nadal regularnie. Matka ponownie zwróciła się do lekarza z prośbą o pomoc. Doktor przeprowadził z rodzicielką szczegółowy wywiad na temat przebiegu porodu. I wtedy dowiedział się, że poród odbywał się z komplikacjami. W trakcie akcji porodowej doszło do wahań tętna płodu i trzeba było zastosować cesarskie cięcie. Poród zatem przebiegał z kłopotami i w wyniku powstałych problemów doszło do niedotlenia mózgu noworodka. W efekcie nastąpiły trwałe zmiany w postaci powtarzających się rzutów typowej padaczki.

Lekarz zapisał dziecku odpowiednie środki farmakologiczne i poinstruował rodzicielkę, jak postępować w razie nawrotów epilepsji. Odtąd żył już w stałym zagrożeniu występujących czasowo zaburzeń padaczkowych.

W szkole podstawowej nosił ksywkę: Trzęsionka. Usłyszane przezwisko doprowadzało Kornela do szewskiej pasji. Kiedyś pobił się z jednym chłopakiem, który nie tylko nazwał kolegę klasowego: Trzęsionka, ale jeszcze zaczął potrząsać całym ciałem naśladując atak padaczki. Rzucił się na przeciwnika uniesiony palącym gniewem. Poczęli okładać się pięściami. Inni koledzy otoczyli walczących kołem i zagrzewali rywali do ostrego starcia. Stronnicy Kornela wołali:

– Załatw go, Trzęsionka!

Przeciwnicy zaś wykrzykiwali:

– Dołóż Trzęsionce!

Słyszał jedynie stale powtarzane znienawidzone przezwisko, którego dźwięk doprowadzał Kornela do jeszcze większej furii. Nie wiadomo jak skończyłaby się walka, gdyby przeciwników nie rozdzielił któryś z nauczycieli. Po zakończonym pojedynku Kornel odsunął się od wszystkich kolegów w klasie. Przestał akceptować kogokolwiek. Szedł do szkoły sam i wracał do domu samotnie, bez żadnej kompanii. Matka domyślała się przeżyć towarzyszących synowi, ale cóż mogła poradzić? Starała się jedynie zapewnić jak najlepsze warunki pobytu w domu.

W szkole średniej, do której trafił, też nie przyjaźnił się z nikim szczególnie. Uważany był, za pewnego rodzaju dziw natury. Zwłaszcza po zaobserwowanym przez kolegów jednym z ataków choroby. Fama poszła o dziwnym zachowaniu się Kornela. Plotka zaczęła zataczać coraz szersze kręgi i – jak w plotce bywa – stawała się coraz bardziej nieprawdopodobna. Jeden widział kiedyś, jak Kornel tupał nogami bezsilnie, leżąc na ziemi, drugi zauważył, że rzucał spazmatycznie głową na boki, inny zaś dostrzegł wykrzywioną twarz w przeraźliwym grymasie. W sumie ukazał się obraz osobnika nieprzewidywalnego, groźnego, a nawet niebezpiecznego w szale ogarniającym organizm. Dopiero wychowawca klasy wyjaśnił, że Kamil cierpi na chorobę o charakterze neurologicznym. Przypadłość nie jest szkodliwa dla otoczenia. Kamil jest normalnym młodym człowiekiem. Może osiągać dobre wyniki w nauce. Niekiedy doznaje ataków schorzenia, ale przyjaciele powinni pomagać koledze w trudnych chwilach. Nie nagłośniać przypadku i nie wzbudzać sensacji, jedynie, w razie pojawienia się objawów choroby, powiadomić kogoś z grona nauczycielskiego, żeby zajął się cierpiącym.

Czym jest padaczka czy epilepsja? Padaczka jest dolegliwością nieprawidłowo funkcjonujących komórek mózgowych. W korze mózgowej dochodzi do wyładowań elektrycznych, które zakłócają rytm pracy mózgu. W efekcie, gdy zespół neuronów zostaje pobudzony, wysyła niewłaściwe sygnały do części ciała, z którymi jest połączony. Następuje wtedy reakcja ruchowa odpowiednich fragmentów organizmu. Jeśli sygnał trafia do mięśni twarz, oblicze wykrzywia się, chory przewraca gałkami oczu albo mruga powiekami. Gdy komunikat dociera do narządów ruchu szyi dotknięty chorobą poczyna potrząsać lub rzucać głową. Kiedy sygnał przenika do kończyn cierpiący doznaje spazmatycznych drgawek rąk oraz nóg. Bywa też czasami tak, że dotknięty schorzeniem traci przytomność. Na ogół jednak, po kilku albo kilkunastu minutach objawy ustępują i chory odzyskuje pełną świadomość.

Pomoc świadków wypadku powinna być natychmiastowa i w pełni miarodajna. Należy szybko podłożyć coś miękkiego pod głowę cierpiącego, na przykład kurtkę, czy plecak, żeby nie wyrządził sobie krzywdy, uderzając głową o twarde podłoże. Nie należy wkładać żadnych twardych przedmiotów w usta chorego: chodzi oto, żeby zapewnić dotkniętemu epilepsją jak najłatwiejszy dostęp do głębokiego i pełnego oddechu. Układamy chorego na plecach lub na boku, podginając jedną nogę, by zapewnić swobodę ruchu. I czekać cierpliwie, aż atak minie. Gdy cierpiący odzyska świadomość, zapytać: jakie lekarstwa zażywa i czy ma odpowiednie środki medyczne przy sobie? Jeżeli posiada przypisane farmaceutyki, pomóc przyjąć leki podając ewentualnie trochę wody w szklance czy w innym naczyniu do popicia. To wszystko! Tyle zakłada medyczna instrukcja niesienia pomocy osobie cierpiącej na epilepsję...

Sięgając pamięcią wstecz można stwierdzić, że wiele znanych osób cierpiało na padaczkę. Najdawniejszą osobą chorą na epilepsję był Sokrates, wielki filozof grecki. Poszukiwacz prawdy o dobru i ładzie moralnym. Za głoszone poglądy został skazany na karę śmieci. Wśród epileptyków byli też ważni wodzowie wojskowi, jak Karol Wielki, który pobił pół średniowiecznej Europy, czy Napoleon Bonaparte twórca imperium cesarskiego. Epileptykami byli również znani pisarze i artyści.. Do chorych na padaczkę zaliczali się tacy literaci, jak Dante Alighieri twórca „Boskiej komedii”, Lew Tołstoj autor epopei „Wojna i pokój” czy Fiodor Dostojewski, który napisał powieść „Zbrodnia i kara”. Do grona chorych należeli także kompozytorzy muzyczni; jednym z wielkich kompozytorów był Ludwik van Beethoven, twórca słynnej „Ody do radości” oraz Nicolo Paganini, znany włoski skrzypek. Niedomaganie, które posiadali, nie miało żadnego wpływu na poziom intelektualny i twórczy wymienionych osób.

ze szkolnego pamiętnika…

„Wiele wody w rzece upłynie,

ale nasza przyjaźń nie zginie.”

"Płyną chmury po niebie,

moja przyjaźń nie zgaśnie do ciebie.”

„Wszystko na świecie nie stałe,

Czas wszystko rozrywa,

Jedynie tylko są trwałe

Szczerej przyjaźni ogniwa.”

"Nie ufaj tym, co o przyjaźni mówią wiele.

Lecz obsypuj deszczem złotym,

Tych, co są przyjaciółmi i nie mówią o tym.”

Mały książę

Kiedy miał dziewięć albo dziesięć lat dostał od mamy książeczkę pod tytułem „Mały książę”, której autorem był pilot francuski o dziwnie brzmiącym nazwisku. Później w szkole, jedna z nauczycielek powiedziała, że należy wymawiać nazwisko pisarza jako Antuę de Sęteksiperi. Od momentu otrzymania prezentu praktycznie nie rozstawał się z publikacją. Czytał książeczkę na różne sposoby: z przodu i z końca, i w środku. Otwierał wydanie na dowolnej stronie i od razu zagłębiał się w atmosferę baśni. Książeczka była jak torebka z cukierkami: wkładał rękę do środka, odnajdował karmelek, za każdym razem inny, odwijał papierek, wkładał do buzi i poczynał rozsmakowywać się słodkim wytworem. Cukierków nie ubywało, wciąż torebka była pełna, a każdy karmelek były pyszny, aromatyczny i jedyny w wybranym gatunku.

Narratorem był francuski lotnik, który rozwoził pocztę. Ale pewnego razu maszyna popsuła się pilotowi i wylądował awaryjnie na pustyni. Wokół był tylko piasek, a najbliższa siedziba ludzka znajdowała się gdzieś niesamowicie daleko. Strudzony lotnik zasnął na piasku, a kiedy się ocknął zobaczył stojącą w pobliżu postać ludzką. Osobnikiem był mały chłopiec, ubrany w książęcy strój. Nosił długi surdut, miał białe bryczesy, wysokie buty, a w ręku trzymał szpadę. Chłopiec nie wyglądał na zagubionego, spragnionego czy przestraszonego. Powiedział jedynie do pilota:

„Narysuj mi baranka.”

Lotnik był zaskoczony nieprawdopodobną i absurdalną sytuacją. Ale nie dał poznać po sobie, wyciągnął papier i pióro, i narysował baranka. Lecz rysunek nie spodobał się chłopcu, naszkicował więc drugie zwierzątko, a potem trzecie. Żadne nie przypadło małemu gościowi do gustu, więc zirytowany pilot narysował pudełko z otworami i rzekł:

„W tej skrzynce jest baranek, którego chciałeś mieć.”

Ostatni rysunek spodobał się wreszcie Małemu Księciu.

Drobna postać zaintrygowała lotnika. Zapytał więc przybysza:

„Co ty tu robisz, mały?”

„Spadłem z nieba” – odpowiedział chłopiec.

„Ja też” – przyznał awiator.

„Tak. A z jakiej planety jesteś?” – zapytał malec.

Wtedy lotnik zrozumiał, że ma przed sobą przedstawiciela odległej, nieznanej asteroidy; człowieka może spoza układu słonecznego. W kosmosie jest tyle gwiazd, które dotąd nikt nie oglądał, więc może z któregoś nieznanego ciała niebieskiego przybył mały podróżnik.

Od pamiętnego dnia lotnik został wiernym towarzyszem Małego Księcia. Stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Z jednej strony dorosły człowiek, odpowiedzialny pilot, mieszkaniec ziemi, a z drugiej mały chłopiec, o książęcym wyglądzie i pochodzący znikąd, z niezidentyfikowanej planety.

Każda przygoda, którą opowiedział nowemu przyjacielowi przybysz z zaświatów, była wielkim przeżyciem dla chłopca o imieniu Kornel, dotkniętego epilepsją. Bohater opowieści postanowił bowiem zwiedzić inne planety krążące wokół asteroidy, której był właścicielem. Pragnął nauczyć się czegoś albo zdobyć nowych przyjaciół.

Na pierwszej planecie spotkał Starego Króla, dumnego i władczego. Od monarchy dowiedział się, że znacznie trudniej sądzić samego siebie niż bliźniego. Jeżeli potrafisz dobrze osądzić siebie, będziesz naprawdę mądry.

Na drugiej planecie zetknął się z człowiekiem próżnym. Spotkany osobnik powiedział, że ludzie próżni znoszą tylko pochwały.

Na następnej planecie przebywał pijak. Mały Książę zapytał pijaka: „Dlaczego pijesz?” Alkoholik odparł: „Piję ze wstydu, że jestem pijakiem.”

Czwartą planetę zajmował bankier. Bankowiec zajmował się liczeniem gwiazd. Na pytanie Małego Księcia: „Po co to robisz?” Bankier odpowiedział: „Bo chcę być bogaty.” Odpowiedź bankowca nie zadowoliła Małego Księcia, zadał więc kolejne pytanie: „A co zrobisz z posiadanymi gwiazdami?” Bankier odrzekł: „Nic. Policzę je dokładnie, zapiszę na kartce papieru i zamknę w szufladzie na klucz.” Mały Książę pomyślał: „To całkiem niepoważne.”

Na piątej planecie ujrzał latarnika, który zapalał i gasił latarnię. Asteroida była tak mała, że szybki obrót powodował, że trzeba było stale zapalać i gasić latarnię. Jednak latarnik wzbudził sympatię Małego Księcia. Uznał, że pracowitość wykonawcy zasługuje na szacunek.

Na kolejnej planecie natknął się na Starszego Pana, który przedstawił się jako geograf. Mały Książę zapytał uczonego, jaką planetę powinien odwiedzić? Geograf odparł: „Polecam ziemię, bo ma dobrą sławę.”

Mały Książę odwiedził więc ziemię. Trafił na Saharę i pierwszą żywą istotą, którą spotkał, była żmija. Lecz żmija nie wydawała się dość potężna Małemu Księciu. Żmija zapewniła jednak, że jest zdolna przenieść podróżnika w przyszłości na planetę, z której pochodzi. Następnie gwiezdny przybysz, wędrując przez różne krainy dotarł do miejsca, w którym spotkał lisa. Mały arystokrata oswoił lisa i obaj zaprzyjaźnili się. A kiedy przyszło do rozstania, lis powierzył przyjacielowi wielką tajemnicę, która brzmiała następująco: „Tylko sercem widzi się dobrze. A to, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu.”

Tymczasem skończył się zapas wody, który posiadał lotnik.

„Musimy iść poszukać wody”– oznajmił pilot.

Przyjaciele wyruszyli na poszukiwanie wody. Szli cały dzień i całą noc, aż wreszcie znaleźli studnię. Wyciągnęli wiadro wody ze źródła i ugasili pragnienie.

„Jakie masz plany na przyszłość”? – zapytał Małego Księcia lotnik.

„Będę musiał wrócić na swoją planetę” – odparł. – „Żmija mi pomoże”.

„Kiedy”?

„Dziś w nocy”.

Lotnikowi zrobiło się smutno. Młody panicz pocieszył druha:

„Nie martw się. Bo kiedy będziesz patrzył na gwiazdy, nie zobaczysz mojej planety, ale będziesz wiedział, że na jednej z nich mieszkam ja, twój przyjaciel. I wtedy zrobi się ci wesoło. Będziesz się uśmiechał do gwiazd. Tego, co najważniejsze, nie można zobaczyć okiem.”

Następnego dnia rano nie było już śladu po Małym Księciu. Pilot nareperował maszynę i odleciał do rodzinnego kraju.

Młody Kornel też wpatrywał się w niebo. Śledził gwiazdy. Wierzył, że na jednej z gwiazd mieszka Mały Książę. Bardzo chciał poznać niebieskiego Królewicza.

z zapisków Kornela…

Przybył z nieznanej planety.

Chciał mieć baranka.

W środku pustyni,

Chciał mieć baranka.

Gdzie nie ma wody, ani trawy.

Chciał mieć baranka.

Dziwny chłopiec.

Chciał mieć baranka.

Otrzymał skrzynkę.

Chciał mieć baranka.

Uradował go prezent.

Chciał mieć baranka.

Wrócił na swoją planetę.

Chciał mieć baranka.

Pasie tam teraz owieczkę.

Chciał mieć baranka...

...ciąg dalszy w pełnej wersji książkiSTRACONE ZŁUDZENIA

Rozdział I

Rejonowy Ośrodek Pomocy Społecznej w odległej dzielnicy miasta mieścił się w parterowym budynku, w otoczeniu leśnego ostępu. Autobusem liniowym dojeżdżało się do pętli komunikacyjnej, wysiadało się i wąską aleją betonową dochodziło się do pawilonu. Las, który otaczał ośrodek, był skupiskiem drzew sosnowym. Wzdłuż alei stały dorodne sosny, o smukłych i prostych pniach, bursztynowej korze i ciemnozielonych koronach zaopatrzonych w długie igły, bujnych i splątanych w nierozerwalną gęstwinę. Przed budynkiem rosły strzeliste świerki, przysłaniały całkowicie fasadę pawilonu, a szczyty drzew wystawały wysoko ponad dach budowli. Pawilon miał kształt prostopadłościanu, o płaskim zadaszeniu, jasnych ścianach i prostokątnych oknach umieszczonych w równym szeregu, w części frontalnej obiektu. Do budynku prowadziły klasyczne drzwi, wykonane z drewna dębowego, odpornego na działanie warunków atmosferycznych, ale także na częste używanie podwoi przez klientów ośrodka.

Zadania Ośrodka polegały na niesieniu pomocy socjalnej w szerokim zakresie potrzeb. Dotyczyły zwłaszcza warstw społecznych dotkniętych różnego rodzaju nieszczęściami i trudnościami w życiu osobistym. Obejmowały opieką ludzi, którzy znaleźli się na skraju nędzy, opuszczonych, niepełnosprawnych, a także zniszczonych przez nałogi. Pomoc niesiona potrzebującym miała konkretny wymiar w postaci dożywiania częściowego lub całodziennego, wydawania przyodziewku, opału, przydzielania zasiłków socjalnych, a nawet prowadzenia warsztatów terapeutycznych. Pracownicy socjalni dokonywali szeroko pojętej akcji wywiadowczej. Docierali w różne rejony dzielnicy, penetrowali również nieznane zakątki, odosobnione i zapomniane. Wynajdowali osobników wyczerpanych na zdrowiu, wykolejonych i pokrzywdzonych. Szukali dla podopiecznych miejsca w placówkach medycznych, domach opieki społecznej czy schroniskach. Ratowali ludzi z opresji, za zgodą i bez aprobaty poszkodowanych, chronili przed samounicestwieniem. Wykonywali ciężką i mozolną pracę, nie oczekując żadnych pochwał i nagród. Ośrodek spełniał bardzo potrzebną i ważną rolę w środowisku miejskim.

Do Ośrodka zgłosił się pewnego razu Antoni Marcelak ze skierowaniem z Powiatowego Urzędu Pracy. Marcelak nie miał konkretnego przygotowania zawodowego. Akurat był wolny etat woźnego w ośrodku, zatem Antoni został zatrudniony, jako pracownik do zadań fizycznych. Do obowiązków Antoniego należało dbanie o porządek w ośrodka oraz na terenie wokół siedziby, drobne naprawy sprzętu biurowego, konserwacja sieci wodociągowej i kanalizacyjnej, a także doraźne zakupy na potrzeby biura i pracowników. Widziany był tu i tam, w różnych miejscach biura, zajęty rozmaitymi zleconymi działaniami. Czasami ktoś informował Antoniego o zaistniałych usterkach lub dopytywał się o finał wykonanej usługi. Stał się jakby łącznikiem między wszystkimi ważnymi i konkretnymi pracownikami w instytucji.

Byłem także zatrudniony w Ośrodku. Prowadziłem zajęcia rękodzielnicze dla młodzieży i dorosłych, podczas których wykonywaliśmy różne ozdoby i przedmioty o charakterze dekoracyjnym. Początkowo nie zaprzątałem sobie uwagi osobą Antoniego. Został jednym z etatowych pracowników firmy i nie wyróżniał się niczym szczególnym. Lecz dowiedziałem się kiedyś, że był aktorem i występował na deskach Teatru Miejskiego. Otrzymana wiadomość zaintrygowała mnie wówczas ogromnie. Obaj mieliśmy zainteresowania artystyczne. Dlaczego jeszcze młody człowiek nie kontynuował kariery teatralnej, tylko poświęcił się pracy mało ważnej, nieciekawej z punktu widzenia zawodowego i słabo płatnej? Nie widywaliśmy się często, ale któregoś razu, podczas przypadkowego kontaktu, ucięliśmy krótką pogawędkę na temat pracy, którą wykonujemy. Zawarliśmy więc znajomość i obecnie podczas każdego okazyjnego spotkania z zainteresowaniem wymienialiśmy spostrzeżenia i uwagi, nie tylko na temat wykonywanych zajęć, ale także w sensie ogólnym, ponad zawodowym. Antoni lubił wymieniać poglądy i chętnie opowiadał o wszystkim, co leżało człowiekowi na sercu. Sądzę, że byłem dobrym słuchaczem i podzielałem uwagi, które wygłaszał, dlatego prowadziliśmy niejednokrotnie długie i szczerze dyskursy na różne tematy.

Rozdział II

Widywaliśmy się podczas różnych sprzyjających okoliczności i wymienialiśmy rozmaite sądy na interesujące kwestie. Razu pewnego Antoni zajrzał zaciekawiony do pracowni, w której prowadziłem zajęcia. Miałem okazję pokazać współpracownikowi prace wykonywane przez uczestników warsztatów. Wyprodukowane rekwizyty były różnorodne, o szerokim zakresie tematycznym. Kreatywność wytwórców była nieograniczona. Zajmowaliśmy się wyrobem biżuterii, ozdób świątecznych, przedmiotów dekoracyjnych czy produktów z dzianiny i filcu. Największym zainteresowaniem cieszyły się wytwory precjozów ozdobnych. Ulubionymi cackami produkowanymi przez rehabilitantów były bransoletki, naszyjniki, wisiorki i kolczyki. Każdy z chałupników, uznał za punkt honoru stworzenie nietypowej ozdoby, która będzie oznaką danej osoby. Zapragnęli wyróżniać się bardziej spośród innych, jakby chcieli odrzucić stary tryb życia, odciąć się od anonimowości. Stać się kimś innym, nowym, lepszym. Wymyślali zatem różne wzory, układy, kombinacje, niepodobne jedne do drugich, byle zaznaczyć autorską indywidualność. Oczywiście, zakładali później przybrania na szyję lub przeguby i paradowali dumnie w środowisku, na znak, że osiągnęli już nowy status w życiu.

Pokazałem koledze kilka przykładowych unikatów wytworzonych przez podopiecznych. Wśród okazów znalazł się dorodny naszyjnik, który przypadł Antoniemu szczególnie do gustu. Egzemplarz był naszyjnikiem typy meksykańskiego. Składał się z zasadniczego elementu, koralu Murano o rdzawej barwie, płaskiego jak plakietka, lśniącego i przewierconego na wylot. Zawieszony był na dwóch cienkich rzemykach, połączonych specjalną zapinką. Na paskach zawiązane były liczne supełki. Między węzełkami umieszczone były szklane paciorki. Do głównego koralu podpięte były grube warkocze, wykonane ze sznurka zabarwionego na bordo. Na końcówki splotów nawleczone były czerwone i ametystowe kulki z marmuru. Całość była niewątpliwie bardzo egzotyczna i fascynująca.

Przedstawiłem znajomemu jeszcze inne przykłady wyrobów sporządzonych przez miejscowych amatorów. Pokazałem wyplecione makramy. Nazwa makrama wywodzi się od starożytnej sztuki wyplatania węzłów z różnego rodzaju sznurków. Można, stosując powyższą technikę, wyplatać rozmaite przedmioty użytkowe, jak na przykład kwietniki, makaty, paski, torebki. Przedstawiłem koledze kilka ciekawych produktów. Zaprezentowałem Antoniemu makramy w postaci wiszących kwietników. Wykonane były z mocnego sizalu. Składały się z utkanych fantazyjnie miseczek, w których umieszczane są różnego rodzaju donice lub gliniane wazony z roślinami. Całość podpięta była do grubych splotów, połączonych wspólnie metalowym kółkiem. Krążek służył do zawieszenia plecionki pod sufitem, belce stropowej lub innym dowolnym miejscu.

Zademonstrowałem także nowemu pracownikowi przedmioty dekoracyjne, które można spotkać pod angielską nazwę dreamcatchers, łapacze snów. Amulety wykonane przez Indian stanowiły drewniane lub wiklinowe obręcze, wypełnione wewnątrz pajęczą siecią z włosia bądź sierści, najlepiej zbiegającą się w jeden punkt, w centralnej części urządzenia. Talizmany zazwyczaj przyozdobione bywają piórami i zawieszonymi u spodu paciorkami. Według wierzeń Indian amulety spełniają ważną rolę w kształtowaniu pozytywnej atmosfery w wigwamie czy w innym pomieszczeniu mieszkalnym. Służą do wyłapywani złych omamów czy koszmarów sennych. Wychwycone niedobre zwidy spływają po piórach i paciorkach ku ziemi.

Zaprezentowałem również wyroby z dzianiny, w których specjalizowały się kobiety. Kobiety dziergały różnego rodzaju pokrowce na naczynia, odzienia dla zwierząt oraz czapeczki i szaliki. Mężczyźni natomiast bardziej preferowali wytwory z filcu. Filcowanie polega na rozszczepianiu wełny czesankowej za pomocą ostrej igły. Można wytwarzać różne elementy dekoracyjne, o trójwymiarowym kształcie. Wyprodukowanymi detalami można przyozdabiać przeróżne części garderoby, konstruować zabawki lub sporządzać kilimy i makatki. Wyłożyłem kilka kilimów na blat biurka i pokazałem dzieła rękodzielników. Antoni był zaciekawiony techniką dziewiarską. Podziwiał sposób produkcji. Elementy dekoracji były przytwierdzone do materiału, nie będąc przyklejone ani przyszyte, ale mocno trzymały się podłoża. Uzyskane efekty otrzymywali rzemieślnicy przy pomocy zaledwie paru igieł.

Antoni podziękował za prezentację i obiecał opowiedzieć o działalności teatru, podczas przerw w pracy lub w wolnym czasie po zajęciach, jeżeli będę miał ochotę.

Rozdział III

Dwa dni później Antoni przyszedł do pracowni, w której prowadziłem zajęcia. Właśnie skończyłem sesję i zapisywałem uwagi w dzienniku zajęć. Antoni zapytał, czy mam czas i chcę dowiedzieć się paru rzeczy o działalności teatru i wysłuchać opowieści o pracy i grze aktorskiej? Odpowiedziałem, że bardzo chętnie. Byłem wielce zainteresowany jak działa i funkcjonuje teatr od kulis. Antoni usiadł po drugiej stronie biurka i zamyślił się przez chwilę. Po czym zaczął od bardzo doniosłego wynurzenia.

– Teatr jest świątynią sztuki – rzekł. – Nie ma dla mnie piękniejszego miejsca na świecie. Będę wielbicielem teatru do końca życia.

– Dlaczego więc odszedłeś z teatru? – spytałem.

– Nie odszedłem. Zostałem zwolniony! Opowiem panu kiedyś o tym.

Zamilkł na moment i opuścił wzrok na powierzchnię biurka, ale po chwili podjął dalsze wyznania.

– Graliśmy różne sztuki. Jedne spektakle cieszyły się większym zainteresowaniem publiczności, inne mniejszym. Kilka jednak spektakli poruszyło mnie do głębi. Do grona sztuk, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie zaliczyć można, między innymi, „Lot nad kukułczym gniazdem”, według powieści Kena Keseya, „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa, „Pożegnanie z Berlinem”, Christophera Isherwooda, na podstawie jego książki powstał znany musical „Cabaret”, czy „Opera za trzy grosze” Bertolda Brechta. To były rewelacyjne sztuki. Dawały one pole do popisu grze aktorskiej. Brałem udział we wszystkich spektaklach. Nie opuściłem ani jednego z powodu choroby, niedyspozycji czy innej przyczyny. Stałem za kulisami i obserwowałem rozwój sytuacji na scenie. I chociaż moja rola ograniczała się niekiedy do skromnego udziału, uczestniczyłem w przedstawieniu od początku do końca. Śledziłem widowisko tak, jak każdy widz na widowni. Biła od występów niesamowita magia. Nie mogłem oderwać oczu od aktorów grających na scenie. Przeżywałem wraz z nimi wszystkie rozterki i dylematy, jakby się działy naprawdę. Wracałem do domu, a w uszach wciąż dźwięczały słowa, które padały ze sceny. Oczami wyobraźni nadal widziałem sylwetki artystów, ich ruchy, gesty, a także spojrzenia o różnym zabarwieniu emocjonalnym.

Nie wiem, czy zna pan takiego aktora amerykańskiego Al Pacino?

– Oczywiście, że znam. Znakomity aktor. Ale mów mi po imieniu. Jestem Marcin.

– Dobrze. Ja nazywam się Antoni, ale mój pseudonim sceniczny to Toni Marcel. Mów mi Toni!

– Dobrze.

– Al Pacino jest dla mnie bożyszczem wśród aktorów. Facet nie musi wygłaszać tekstu. Nie musi nic mówić. Ani wykonywać żadnych gestów. On gra spojrzeniem. Jego wzrok jest tak wymowny. Każdym spojrzeniem coś wyraża. Określa sytuację bez słów. Tylko wielcy tak potrafią. Oglądałeś może film „Życie Carlita”?

− Nie pamiętam. Być może.

– Obraz opowiada o życiu i karierze pewnego portorykańskiego gangstera Carlita Brigante. Carlito był bossem narkotykowym. Za prowadzoną działalność dostał trzydzieści lat więzienia. Ale odsiedział tylko pięć. Przestępcy pomógł przyjaciel, adwokat Kleinfeld, który też był powiązany ze światem przestępczym. Carlito po wyjściu na wolność postanowił prowadzić uczciwe i zgodne z prawem życie. Lecz nie pozwolił na taką postawę przyjaciel Kleinfeld, który ponownie wciągnął swego klienta w sferę przestępczej działalności. Carlito chcąc spłacić dług wdzięczności postanowił zlikwidować niewygodnego świadka, który groził Kleinfeldowi. Naraził się tym samym wrogom adwokata. Jedynym sposobem, żeby uniknąć zemsty była ucieczka do nieznanego, egzotycznego kraju. Zbiec chciał z przyjaciółką, która była w ciąży. Kiedy oboje byli już na dworcu i mieli wsiąść do pociągu, Carlita dopadły zbiry wrogiego gangu. Został śmiertelnie postrzelony… I tu zaczyna się popis gry aktorskiej Pacino, który żegnając się z przyjaciółką przybiera wyraz twarzy, z jednej strony zatroskanego o losy matki i przyszłego dziecka, a z drugiej błogiego i radosnego uniesienia, że nareszcie wszystko się kończy, że kończą się wszystkie przeklęte kłopoty. Pokaz gry był mistrzostwem w wykonaniu Pacino.

– Wszystko doskonale pamiętasz.

– Mam ten film nagrany na taśmie magnetowidowej i często go oglądam. Nierzadko oglądam też drugi obraz filmowy z udziałem Pacino „Człowiek z blizną”. Ten obraz opowiada również o działalności innego gangstera, Kubańczyka Montany. Latynos rozwinął swoją aktywność w światku przestępczym Florydy. Rozpoczął gangsterską przestępczość pod wodzą nijakiego Franka Lopeza. Wkrótce Montana zabija Lopeza i przejmuje jego imperium. Nawiązuje też kontakt z boliwijskim baronem narkotykowym Alejandro Sosą. Baronowi grozi niebezpieczeństwo ze strony znanego dziennikarza amerykańskiego, który zamierza opublikować kompromitujące materiały o nim na forum ONZ. Sosa zwraca się do Montany, by ten unicestwił przeciwnika. Montana wyraża zgodę, ale w momencie zamierzonej akcji odkrywa, że w samochodzie dziennikarza znajduje się żona oraz dwójka jego dzieci. Montana odstępuje od wykonania zadania, natomiast zabija ludzi Sosy. Wydaje tym samym wyrok na siebie. Popada w paranoję, ucieka w narkotyki. Najemnicy Sosy wdzierają się do pałacu gangstera. Montana zabija przyjaciela, ginie też jego siostra. Gangster jest osaczony. I tu też następuje popis gry aktorskiej Pacino. Aktor ukazuje wszystkie odcienie stanów maniakalnych swego bohatera, z jednoczesnym buńczucznym i chełpliwym nastawieniem wobec zbliżającego się niebezpieczeństwa. Interpretacja aktorska na najwyższym poziomie.

– Ciekawie opowiadasz.

– Nie zanudziłem cię?

– Skądże, jeszcze bardziej zainteresowałeś mnie grą aktorską.

– Oczywiście, gra w filmie różni się od gry w teatrze. W filmie kamera skraca dystans do postaci i oblicza bohatera. Śledzi każdy ruch warg, każde drgnienie powiek, każdy skurcz mięśni policzków. Tworzy dodatkowy obszar wyrażania emocji ludzkiej. W teatrze jest to niemożliwe. Teatr operuje szerokim planem. Jest przestrzeń między sceną a widownią. Teatr szuka innych środków wyrazu. I znajduje. Teatr działa na wyobraźnię widzów. Tak jak słuchowisko radiowe. Twierdzi się, że teatr radiowy nie ma przyszłości, że skończył się. Nieprawda! Jest miejsce na słuchowisko radiowe. Wiesz, dlaczego? Bo słuchowisko oddziałuje na wyobraźnię odbiorcy. A wyobraźnia ma moc niezwykłą, czarodziejską, nieograniczoną. Kiedyś ktoś powiedział, że wyobraźnia jest kuźnią rewolucji. Że w głowach ludzkich roi się od absurdalnych, niedorzecznych pomysłów. Że z tego nie wynika nic dobrego. Z czasem, to zło zamienia się w dobro. Albo inaczej: z niczego rodzi się piękno. W grze aktora teatralnego na plan pierwszy wysuwa się głos. Nie twarz, a głos i gestykulacja odgrywają główną rolę. Modulacja głosu porywa ludzi. I jest jeszcze jeden ważny czynnik: to atmosfera, więź psychiczna między widzem a aktorem. Tylko wielki aktor potrafi nawiązać kontakt duchowy z odbiorcą; ze wszystkimi widzami i z każdym oddzielnie. Ludzie słuchając głosu aktora podążają za nim, jak owce za pasterzem. Wiedzie on ich w krainę szczęścia i cudu. To jest teatr!

– Do licha! Potrafisz nieźle przekonywać.

– Następnym razem, jak się spotkamy, postaram się opowiedzieć ci jakąś sztukę teatralną. To więcej opowiem o kulisach teatru.

– Dobrze. Trzymam cię za słowo.

Rozdział IV

Następnego dnia, gdy tylko skończyłem planowe zajęcia, niespodziewanie pojawił się Toni. W ręku trzymał niezbyt gruby skrypt. Zapytał się, czy mam ochotę posłuchać gawędy o wyjątkowej sztuce granej w teatrze, w którym występował. Zgodziłem się, więc usiadł za biurkiem, jak poprzednio i położył skrypt na blacie. Bez długiego wstępu zaczął opowiadać:

– Pierwsza sztuka, która zapadła mi głęboko w pamięci, była inscenizacją „Lotu nad kukułczym gniazdem” według książki Kena Keseya. To była bardzo przejmująca sztuka, z uwagi na postać głównego bohatera utworu.

Nie otwierając skryptu, kontynuował opowieść:

– Historia działa się na oddziale pewnego szpitala psychiatrycznego w Ameryce. Na scenie ukazany został fragment świetlicy, w której przebywali chorzy. Świetlica była połączona z dyżurką pielęgniarek. Dyżurkę od świetlicy oddzielało wielkie szklane okno, przez którą personel mógł obserwować chorych. W świetlicy stało kilka stolików i prostych krzeseł. Przy stolikach siedzieli pacjenci, rozmawiali ze sobą, czytali starą prasę, bądź grali w karty. W dyżurce królowała Główna Pielęgniarka, która nie spuszczała oka z przebywających w świetlicy chorych.

Oto pierwsza scena sztuki.

Odsłona zaczęła się od porannego przybycia na rewir Wielkiej Oddziałowej. Świetlica była jeszcze pusta o tej porze. Przebywał w niej tylko olbrzymi Indianin, który zajmował się na co dzień myciem podłóg. Przecierał właśnie szmatą, umieszczoną na szczotce, podłogę w pomieszczeniu. Wielka Oddziałowa wkroczyła do świetlicy i bacznym wzrokiem zlustrowała od stóp do głowy podopiecznego. Indianin skulił się pod jej spojrzeniem, z wielkiego chłopa stał się nagle niepozornym stworem. Oddziałowa ubrana była w biały, mocno nakrochmalony fartuch, który szeleścił przy każdym jej ruchu. Miała bladoniebieskie oczy i jasną, niemal porcelanową cerę. Bardzo drażniący był jej makijaż; usta miała pomalowane na ostry pomarańczowy kolor i lakier na paznokciach miał tę samą barwę. Siostra niosła pleciony koszyk, w którym trzymała wiele podejrzanych narzędzi i leków. Służyły one do ujarzmiania niesfornych pacjentów.

Oddziałowa dostrzegła grupkę czarnych sanitariuszy, których uważała za wiecznych nierobów – i już chciała ostro popędzić ich do roboty, kiedy do świetlicy zaczęli wchodzić obudzeni pacjenci oddziału. Siostra zwróciła się do czarnych nieco łagodniej, nakazując im poranne golenie zarostu Indianina, sprzątającego salę. Indianin czmychnął natychmiast podejrzewając, że czeka go jakaś paskudna mordęga. Murzyni puścili się za nim, złapali sprzątacza pod ręce i powlekli do umywalni. Z łazienki poczęły dobiegać jęki czerwonoskórego, który panicznie bał się wszelkich urządzeń mechanicznych, wiążących się nieodmiennie z torturą. Oddziałowa chwyciła garść tabletek ze swego kuferka i pobiegła do umywalni. Po chwili Murzyni wyprowadzili z łazienki Indianina, z gładkim obliczem i słaniającego się na nogach, jak niemowlę. Posadzili pomywacza na krześle pod ścianą, przywiązali go do siedzenia i poszli gdzieś w swoich sprawach.

Tymczasem do szpitala przywieziono nowego pacjenta. Wszyscy chorzy zwrócili wzrok na drzwi świetlicy. Na progu pojawił się nowy delikwent. Był nim rudowłosy typ, szeroki w barach i o pokiereszowanej twarzy. Ubrany był w spłowiały kombinezon, stare buty, a na głowie miał dziurawą wełnianą czapkę. Wszedł do sali i rozejrzała się zuchwale dookoła. Nie było po nim widać żadnej bojaźni.

„Nazywam się McMurphy, chłopaki. Randle, Patrick McMurphy. Jestem karciarz i kobieciarz. Jak nie idzie mi w kartach, to mam powodzenie u kobitek, a jak nie dopisuje szczęście u kobitek, to mam fart w kartach.”

Po czym zaniósł się głośnym śmiechem. To był bardziej rechot niż śmiech, wydobywający się wprost z głębi płuc. Aktor może śmiechem wyrazić wiele stanów emocjonalnych. Otwarty śmiech wyraża pewność siebie, odwagę, skryty zaś zakłopotanie, bojaźń a nawet nieszczerość. Śmiech obok słów jest ważnym elementem gry aktorskiej.

Nowy podszedł do pierwszego stolika, zajrzał w karty jednemu z chorych o nazwisku Cheswick i rzekł:

„Coś mi się wydaje, że zbiję tu fortunę. Nie ma babek, ale karta będzie murowana i zysk pewny. W poprzednim miejscu ograłem wszystkich i nie pozostało mi już nic do zdziałania, dlatego poprosiłem o przeniesienie tam, gdzie będzie coś do roboty.

A po chwili dodał:

„Czemu nie pilnujesz kart? Rany, co wy macie za karty? To jakaś lipna talia. Na szczęście mam własną.”

Wyciągnął z kieszeni swoją talię kart i podsunął Cheswickowi pod nos:

„Stary, widziałeś takie karty. Pięćdziesiąt dwie pozycje. Jest na co popatrzeć?”

Cheswick, który nie widział dotąd żadnych erotycznych obrazków, wybałuszył oczy.

Nowy powstrzymał go:

„Ostrożnie, bo je pobrudzisz! Będziesz miał czas, żeby sobie figurki pooglądać, a ja się nieźle obłowię.”

Czarni usiłowali pochwycić nowego i zaciągnąć go do łazienki, żeby wykąpać przybysza. Ale on im sprytnie umykał, wyjaśniając:

„Brałem już dzisiaj prysznic. Za każdym razem, kiedy mnie przenoszą, każą brać prysznic. Gdyby mogli, nawet w samochodzie zmyliby mi głowę.”

Przybysz rozejrzał się ciekawie po sali. Chorzy dzielili się na trzy grupy: Okresowi, Chronicy i Rośliny. Okresowi, przebywali chwilowo w klinice. Reperowano ich trochę i po pewnym czasie odsyłano do domów. Chronicy nie mieli żadnych szans na wyleczenie, byli skazani na pozostanie w klinice do końca życia. Natomiast Rośliny siedziały w wózkach i czekały już tylko na śmierć. Nowy począł chodzić od jednego do drugiego chorego i witać się z nimi osobiście. Zachowywał się jowialnie, beztrosko i nic nie robił sobie z czarnych, którzy chodzili za nim, krok w krok.

Oświadczył, zwracając się do wszystkich:

„Jestem psychopatą. Tak stwierdzili lekarze. Ale mnie to mało obchodzi. Niech gadają, co chcą. Lubię zabawę z babkami, popijać czystą gorzałę i ogrywać frajerów. A jak któryś podskoczy, to dostaje po ryju. Czy to jest nienormalne? Powiedzcie sami?

Chorzy mieli niewyraźne miny. Rudy próbował ich rozruszać:

„Ale z was frustraci. Rozchmurzcie się nieco! Który z was ma najmniej pomieszane w głowie? Co? Chciałbym z nim się zmierzyć. Jeżeli jest lepszy ode mnie, ustąpię mu pola, a jak nie, to zajmę jego miejsce.

Popatrzył na niepozornego chłopaka o blond czuprynie, który nazywał się Billy Bibbit i spytał go:

„Może ty jesteś prezesem tego zgromadzenia świrów?

Billy z przejęcia zaczął się jąkać:

„J-j-ja, nie. To H-h-harding jest tu szefem.

Rudy rzekł do Bibbita:

„To prowadź mnie do niego!”

Billy powiódł nowego do dalszego stolika. Zatrzymał się przed jednym z graczy. Był to szczupły gość, w okularach na nosie i niezwykle białych, jakby wymoczonych rękach. Młodzieniec zwrócił się do niego:

„Harding, t-t-ten człowiek chciałby z tobą p-pomówić.”

Harding nie podnosząc oczu znad kart, odparł:

„Nie mam czasu.”

Rudy nie ustępował, patrząc na Bibbita:

„Powiedz panu Hardingowi, że Randle Patrick McMurphy uważa, że ten grajdół jest za mały dla nas dwojga. Jeżeli nie obleciał go tchórz, niech stanie naprzeciw mnie, jak przystało na godnego rywala i udowodni, że jest większym wariatem ode mnie.”

Harding odpowiedział:

„Bibbit, powiedz temu dryblasowi, że nie boję się takich chojraków jak on i nie zamierzam ustępować miejsca nikomu.”

Podniósł się z krzesła i spojrzał przybyszowi w oczy. W jego wzroku musiał dojrzeć jednak coś groźnego, nieokiełznanego, bo nagle sylwetka przywódcy wariatów jakby zmalała, skurczyła się. Zrozumiał, że nie ma szans w tym pojedynku. Wyciągnął zatem rękę do rudzielca i rzekł:

„Niech ci będzie. Pamiętaj jednak, że będę miał oko na ciebie!

Sprawa została więc polubownie załatwiona. McMurphy kontynuował zapoznawanie się z innymi Okresowymi. Kiedy skończył z Okresowymi podszedł do Chroników i także im uściskał dłonie. Jego szulerska żyłka podpowiadała, że z nich można będzie również coś wycisnąć. W końcu trafił na przywiązanego do krzesła Indianina. Czerwonoskóry był w zasadzie półkrwi Indianinem i nazywał się Bromden.

Zaśmiał się tubalnie i zawołał:

„Hola! Popatrzcie, kogo my tu widzimy?”

Lecz Indianin nie zareagował:

„Co jest, Wielki Wodzu? Czemu masz taką skwaszoną minę?

Metys dalej milczał:

„Jak cię zwą, Wodzu?

Bibbit, który stał najbliżej, oznajmił:

„N-n-nazywa się Bromden. Cz-czarni sanitariusze wołają na niego Wódz Sz-szczota. On jest od urodzenia głuchoniemy.”

Rudy zauważył:

„Z niego jest kawał chłopa.”

Po czym wyciągnął do czerwonoskórego prawicę. Ku zaskoczeniu wszystkich Indianin odwzajemnił jego uścisk.

Naraz rozległ się władczy głos Wielkiej Oddziałowej:

„Panie McMurphy, pozwoli pan do mnie.”

Mac Murphy zbliżył się do niej. Piguła zaczęła wygłaszać swoją władczą mowę:

„Rozumiem,że chce pan poznać wszystkich chorych znajdujących się na oddziale, ale regulamin obowiązuje każdego. Dlatego nakazuję panu poddać się zabiegowi higienicznemu, jakim jest prysznic.

Rudy odparł twardo:

„Regulaminy są po to, żeby je omijać…”

Piguła chciała przerwać mu:

„Panie McMurphy…!”

Ale Rudy dokończył swoją myśl:

„…gdyby nie było regulaminów, nikt by się o nie potykał!”

– Nieźle się jej postawił – zauważyłem.

– Tak. Ale to dopiero początek batalii. Przekonasz się, co będzie potem...

...ciąg dalszy w pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: