Straszne Bliźniaki. Reminiscencje - ebook
Straszne Bliźniaki. Reminiscencje - ebook
W 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej Józef Musioł w zadumie sięga do wydarzeń sprzed lat. „Straszne bliźniaki" to zbiór czterech szkiców, które w różnej formie podejmują temat okrucieństwa wojny i rozrachunków z pamięcią, której nie sposób wymazać.
Autor urodzony w 1933 roku jest z wykształcenia doktorem nauk prawnych. Pracował jako sędzia Sądu Najwyższego, a także jako nauczyciel. W latach 60. z ramienia Stronnictwa Demokratycznego pełnił funkcję radnego w Rybniku.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-267-2622-0 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Okrągłe rocznice wielkich wydarzeń zawsze zmuszają do zadumy i refleksji.
Takim wydarzeniem na miarę historii jest napaść, 1 września 1939 r., przez III Rzeszę Niemiecką na Polskę. Napaść ta wywołała II wojnę światową, tragiczną w skutkach dla całego świata.
Dla Polski skończyła się milionami ofiar ludzkich, utratą jednej trzeciej swego obszaru (po doliczeniu Ziem Odzyskanych) i dóbr kultury materialnej na niespotykaną dotąd skalę. Polska znalazła się na granicy biologicznego wyniszczenia, również w wyniku agresji ZSRR 17 września 1939 r.
Mając to na uwadze, czyż mogłem nie przyjąć oferty Wydawnictwa „Officina Silesia” a konkretnie Dyrektora Adama Pastucha na wydanie w formie zwartej kilku moich szkiców i to w 70. rocznicę tego dramatycznego dla Polski wydarzenia?
W tej małej książeczce pomieściłem cztery różne w formie i treści szkice, spośród których tylko pierwszy jest z gatunku literatury faktu, a pozostałe, choć inne, nawiązują do refleksji o bezsilności w uporaniu się człowieka z pamięcią o okrucieństwie wojny.
Jeżeli ta publikacja zainteresuje Czytelnika, będę uważał się Jego dłużnikiem, tak jak to ma miejsce w odniesieniu do poprzednich moich książek.MÓJ BOHATER
Oblicza się, iż z pięciu tysięcy oficerów i marynarzy Polskiej Marynarki Wojennej, którzy służyli pod dowództwem brytyjskim w czasie II wojny światowej, pięciuset zginęło, a zaledwie piętnaście procent wróciło do kraju. Pozostałych los rzucił na odległe krańce świata.
Polacy służyli na wszystkich typach okrętów i statków. Wiele okrętów swoimi wyczynami zdumiało największą potęgę morską – Wielką Brytanię i to od pierwszych dni II wojny światowej, kiedy polskie jednostki zablokowane przez Kriegsmarine przedzierały się przez Bałtyk, wykazując niezwykły kunszt, odwagę, precyzję połączoną wręcz z fantazją.
Ogromną rolę odegrały polskie okręty podwodne, z których dwa – ORP „Sokół” i ORP „Dzik” zanotowały największe sukcesy bojowe na Morzu Śródziemnym, gdy wychodząc z bazy La Valleta na Malcie uczestniczyły w licznych operacjach. Tylko te dwa okręty podwodne zatopiły na Morzu Śródziemnym przeszło 30 różnych jednostek wroga o łącznym tonażu około 90 tys. BRT. Skoro do tego dodamy bezustanne paraliżowanie transportu nieprzyjaciela, wiązanie jego sił utrzymywaniem w nieustannej gotowości bojowej, to dopiero wtedy uzmysławiamy sobie wkład tych polskich łodzi podwodnych w gromienie wroga, który nie tylko z lądu, powietrza, ale również z morza, zagrażał światu.
„Sokół” i „Dzik” były okrętami nowymi, średniej wielkości. Miały po 60 m długości, o prędkości nadwodnej 12 węzłów, a podwodnej 9 węzłów. Ich zasięg pływania to 5.000 Mm. Były uzbrojone w 1 działo 76 mm, 2 ckm-y zdejmowane, 4 wyrzutnie torpedowe 533 mm z łącznym zapasem 8 torped.
Załoga każdego z nich składała się z 4 oficerów, 32 podoficerów i marynarzy.
Te dwa polskie okręty podwodne od samego początku stały się postrachem wroga i z czasem zyskały sobie miano „Strasznych Bliźniaków” i to nie tylko wśród Polaków, ale i aliantów, określających te okręty „The Terrible Twins”.
Ale miały te okręty szczęście do niezwykłej załogi. Niezwykłej kwalifikacjami, odwagą, ofiarnością i wręcz bohaterstwem. To dzięki niej okręty te ścigały, ale i wymykały się w głębie morza przed atakami wroga zakładającego na nie miny. Większość z tej załogi miała już bogate, wcześniejsze doświadczenia na innych okrętach podwodnych, chociażby na ORP „Wilk”, który we wrześniu 1939 r. przedarł się przez zamkniętą Cieśninę Duńską, a potem, walcząc u wybrzeży Norwegii, pod wodą staranował niemiecki okręt podwodny.
Jednemu marynarzowi z tej załogi pragnę poświęcić ten skromny szkic, jako hołd dla tych wszystkich pięciuset, których kości zalegają dna mórz i oceanów, i tych pozostałych, którym po zwycięskiej wojnie Anglicy, którym tak dzielnie pomagali, odmówili udziału w Defiladzie Zwycięstwa, i tym, którzy wrócili do kraju i władze PRL, jakże często odmawiały praw należnych zwycięskiemu żołnierzowi.
Tym jednym symbolicznym dla mnie marynarzem jest dziś 92-letni por. Stanisław Czuba, obecnie stale zamieszkały w Republice Południowej Afryki.
Kandydat na studia medyczne Uniwersytetu Warszawskiego, w 1939 roku jako żołnierz Wywiadu Wojskowego RP po napaści hitlerowskiej na Polskę eskortuje personel dyplomatyczny Ambasady III Rzeszy Niemiec z Warszawy na Litwę, a później polskie najwyższe władze, w tym Marszałka Rydza-Śmigłego, do Rumunii. Brał udział w niebezpiecznej grze wywiadów polskich i niemieckich. Odegrał ważną rolę przy przerzutach polskich lotników do Francji. W 1940 roku we Francji jako żołnierz polski bierze udział w wojnie obronnej, po czym zaciąga się do Marynarki Wojennej pod brytyjskim dowództwem. Służył na okrętach: ORP „Gdynia”, podwodnym okręcie ORP „Wilk”, a od marca 1941 roku, głównie na Morzu Śródziemnym, między innymi w obronie bardzo ważnej bazy aliantów Malty – na okrętach podwodnych ORP „Sokół” i ORP „Dzik”. Brał udział w szeregu niebezpiecznych operacji. W 1944 roku służył na największym polskim krążowniku ORP „Dragon”, w czasie inwazji w Normandii. Przeżył storpedowanie „Dragona” żywą torpedą niemiecką. Zakończył służbę w Polskiej Marynarce Wojennej pod dowództwem Wielkiej Brytanii w 1947 roku i poświęcił się działalności gospodarczej. Żonaty, ojciec trojga dzieci. Najpierw mieszkał w Wielkiej Brytanii, a następnie, do chwili obecnej w Afryce Południowej. Działacz i prezes organizacji polonijnej w Johannesburgu.
Kawaler siedmiu odznaczeń alianckich oraz polskich, takich jak Krzyż Walecznych, Medal Morski (dwukrotnie). Po wojnie, w III RP, wyróżniony między innymi: Złotym Krzyżem Zasługi (1992), Krzyżem Czynu Wojennego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (1995), Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia RP (1998), Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi RP (2007), Medalem „Pro Memoria” (2006). Jest Członkiem Honorowym Bractwa Okrętów Podwodnych. Oddany działacz polskich i światowych organizacji kombatanckich.
Wciąż żywo związany jest z Polską, którą – po raz pierwszy od 1939 roku – odwiedził dopiero w 1992 roku.PROLOG
Stanisława Czubę poznałem już w 1991 r., kiedy pierwszy raz dotarłem do Republiki Południowej Afryki na zaproszenie dwóch braci Ślązaków: ppłk. pil. inż. Gerarda Karola Ranoszka – dowódcy 307. Dywizjonu Nocnych Myśliwców „Lwowskich Puchaczy” – kawalera Virtuti Militari i angielskiego najwyższego odznaczenia lotniczego DFC, oraz jego brata, dziś 89-letniego kpt. inż. Franciszka Ranoszka – jednego z nielicznych polskich oficerów dopuszczonych podczas wojny do wówczas największych tajemnic, to jest tajemnic radaru.
Wtedy w tym pięknym kraju, wyzwalającym się z pęt apartheidu, szukałem śląskich śladów wśród tamtejszej Polonii. Kiedy uczestniczyłem w uroczystościach 200. rocznicy Konstytucji 3 Maja i wygłosiłem okolicznościowy referat w kościelnej kaplicy polskiej parafii w Johannesburgu, której proboszczem był nieżyjący dzisiaj ks. infułat dr Jan Jaworski, spotkałem się ze skromnym Polakiem. Moją uwagę zwrócił rząd miniaturowych odznaczeń bojowych na marynarce jego cywilnego ubrania. Nasz kontakt był jednak krótki, chociaż już wtedy jego postać zaczęła mnie frapować.
W czasie kolejnych dwóch wizyt w tym kraju miałem z nim już dłuższe spotkania, a szczególnie jedno – w domu Marii i Franciszka Ranoszków pod Johannesburgiem. Usiłowałem wtedy nagrać na taśmę magnetofonową naszą rozmowę. W jego wypowiedzi było wiele tajemniczych niedomówień. Instynktownie wyczuwałem, że w jego życiorysie tkwią tajemnice, których nie chce ujawnić. Potem, po 1991 roku, przyleciał do Polski. Pokazywał mi miejsca na ulicy Oczki w Warszawie, gdzie pragnął studiować. Pamiętam też, gdy prosił, abym go zaprowadził do jakiejś prostej restauracji – do takiej, gdzie mógłby dostać pomidory, ale takie najzwyklejsze, których smak pamiętał sprzed wojny. Miałem też zaszczyt uczestniczyć w dekorowaniu go krzyżem zasługi w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, w którym wiceministrem był wówczas mój były współpracownik z Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, dr Iwo Byczewski, który to później, już w swoim gabinecie, memu bohaterowi składał gratulacje. Następnie odbyliśmy podróż do Żelazowej Woli. Były to jego pierwsze kroki w Polsce od czasu, gdy 16 września 1939 r. ją opuścił. W kilku powrotach do Ojczyzny towarzyszyła mu urocza żona, pełna ciepła i życzliwości, pani Shirley.
Mój wyjazd w tym roku do RPA był szczególnie motywowany. Wreszcie dojrzała bowiem we mnie decyzja wyjazdu do RPA głównie z zamiarem rozszyfrowania życiorysu tego kombatanta.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.