Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Substancja nieuporządkowana - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Substancja nieuporządkowana - ebook

"Gdybym był filozofem, napisałbym rozprawę o uśmiechu – o tym, jak zmienia twarz kobiety czy mężczyzny, jak sprawia, że twarde rysy twarzy kogoś nieuważnego, nieobecnego, wycofanego, niekiedy może pełnego niechęci, albo po prostu głęboko obojętnego, zmęczonego, zdeprymowanego, nagle miękną i ślą do innych sygnał mówiący: jestem człowiekiem, nie jestem taki zły. Może nawet mówi coś więcej: jestem wolny."

[fragment]

Adam Zagajewski w zbiorze Substancja nieuporządkowana prowadzi czytelnika drogą swoich myśli: od życia w wolności i prawie po symfonie Mahlera. Zagląda do korespondencji Czapskiego z Heringiem i daje się porwać niezrównanej sile ich rozmowy. Z nostalgią zerka w stronę Schulzowskiego irracjonalnego Drohobycza. Podgląda Herberta skupionego nad swoim notatnikiem w zapomnianym już muzeum w Dahlem. Skłania czytelnika do uważności. Poddaje pod rozważania tematy praw i zadziwienia. Wspomina artystów, których już nie ma – wielkich poetów naszych czasów i zastanawia się nad ich przesłaniem w chaotycznym świecie „dzisiaj”. Próbuje zapanować nad nieuporządkowaną substancją literatury.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5933-1
Rozmiar pliku: 542 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Naszą uwagę pochłania najczęściej rozmowa, która toczy się w mediach i na ulicy, w autobusie i w kuchni, przy kolacji, rozmowa głównie o polityce i politykach, o zbliżających się wyborach – wybory mają to do siebie, że zawsze się zbliżają – o rządzie, o kłamstwie, o korupcji, o nowym kulcie jednostki, o głupocie, o populizmie, Europie, Ameryce, Rosji – i także o katastrofie klimatycznej i jej konsekwencjach. Jest to konwersacja pełna pasji, niekiedy nawet zbyt gwałtowna, wyrastająca z naszych przekonań i upodobań, z naszych emocji, naszych lęków i nadziei.

Może jednak warto pamiętać, że w każdej zbiorowości, której nie zdominowali jeszcze analfabeci, toczy się także inna rozmowa, dużo spokojniejsza, cichsza, przyciągająca mniej uwagi, ale niekoniecznie mniej istotna: o Bogu, o sensie życia, o sztuce, o literaturze, o muzyce, o naturze cywilizacji, o związku między nowoczesnością i tradycją, o śmierci. A także o Miłoszu, o Stanisławie Brzozowskim, o Platonie i Wagnerze, o Baconie filozofie i o Baconie malarzu, o Chopinie i Lutosławskim. Nie wystarczy nam miejsca, by wymienić choćby niewielką część bohaterów tej debaty – i pewną tylko liczbę tematów.

Czym jeszcze różnią się te konwersacje? Jeden z bohaterów _Herzoga_, najlepszej może powieści Saula Bellowa, opublikowanej w roku 1964, wypowiada takie oto spostrzeżenie: „_In ancient days, the genius of man went largely into metaphors. But now into facts_…” (W dawnych czasach genialność człowieka manifestowała się głównie w metaforach. Teraz jednak w faktach…).

Trudno nie zgodzić się z tą uwagą. Specjaliści od metafor, artyści, poeci, filozofowie, krytycy literaccy, malarze zeszli na dalszy plan, natomiast dziennikarze, kronikarze, dokumentaliści, nie cofający się przed żadną niedyskrecją biografowie przesunęli się na plan pierwszy. _Non fiction_ wygrała z _fiction_. Chociaż, z drugiej strony, jeśli brnąć dalej w te anglosaskie makaronizmy, to może jednak gdzieniegdzie metafory podstępnie pokonały fakty – przynajmniej tam, gdzie jako _fake news_ odniosły zwycięstwo nad _news_.

Codziennie rano przy śniadaniu – i potem, po raz drugi, wieczorem – zasypuje nas grad faktów, lawina informacji. I pomyśleć, że były epoki, kiedy wieczorami się muzykowało, grało Schuberta albo wyciągi fortepianowe nowych oper… Owszem, zwykle ktoś – felietonista, publicysta – próbuje ocenić fakty, opatrzyć komentarzem, poddać selekcji, ale siła tej lawiny jest tak niezwykła, że szybko niszczy parasole ekspertów.

Nie można jednak potępiać ludzkiego głodu faktów. Piszący te słowa musiałby popełnić grzech obłudy, gdyby udawał, że go te rzeczy nie interesują. Chcemy przecież zrozumieć sytuację kraju i kontynentu, świata, tak skomplikowanego, zwłaszcza w ostatnich latach, kiedy to – wydaje się – różne społeczności decydują się na _damnatio memoriae_, na wyparcie z pamięci tych straszliwych dwudziestowiecznych wydarzeń, które, paradoksalnie, przez to, że dotąd zawsze były obecne w naszych umysłach, do pewnego stopnia chroniły nas przed obłędem powtórzenia.

A metafory – myślimy – po co nam metafory, to towar luksusowy, to czekolada umysłu, a nie jego chleb z masłem. Naprzód – myślimy – musimy poznać empiryczną rzeczywistość. Głód faktów jest tak przemożny, że wywiera pewien wpływ na estetykę literatury i innych sztuk – poezja nie może się obyć bez konkretu, cytaty z rzeczywistości inkrustują nawet dzieła muzyczne czy wypowiedzi przedstawicieli sztuk plastycznych. Już niedługo będzie się mówiło: „to tylko sztuka”, zamiast, tak jak dawniej, „ach, to sztuka”.

Czy więc trzeba bronić metafory? Może tak. Pomyślmy: skoro tak znakomity filozof jak Platon musiał sięgnąć po metaforę jaskini, żeby przedstawić położenie człowieka, to znaczy, że jest ono tak tajemnicze, tak mało przez nas zrozumiane, że nawet najinteligentniej dobrane fakty nie wystarczą, żeby je przybliżyć, ogarnąć rozumem. I proszę nie mówić, że podczas tych dwu i pół tysiąca lat, które nas dzielą od ateńskiego arystokraty, nasza sytuacja uległa zasadniczej zmianie. Nie uległa. Tajemnice wciąż są twarde jak najtwardsze orzechy. Niektórzy powtarzają nam: jesteście tylko wiązkami DNA, lokalnym ekranem, na którym każdorazowo wyświetla się uniwersalne ludzkie DNA, a wy tylko dorzucacie garść piegów, krzywe lub proste nogi oraz zdrową lub wrażliwą wątrobę. Powiedzcie to Pascalowi, Dostojewskiemu. Elzenbergowi, Szymborskiej.

Macie państwo w rękach książkę, w której toczy się dyskusja z pewnością bliższa tej drugiej rozmowie. Tutaj nie ma hejtu, nie dochodzi do bójek, tu nie trzeba wzywać policji ani zażywać środków uspokajających. Tu nie rozpadną się małżeństwa, rodziny nie podzielą się na nienawidzące się klany.

Pojawiają się tu także fakty, bez faktów nie ma życia, ale zapewne nie brak też metafor – bez nich zamiera myślenie. Nie wiemy, kim jesteśmy, i to sprawia, że metafory i mity – które wcale nie wykluczają racjonalnego podejścia – mają się wciąż dobrze, mimo wszystko. Żeby jednak przynajmniej odrobinę zrozumieć, kim jesteśmy, kim możemy być, potrzebujemy sporego instrumentarium: muzyki, obrazów, literatury, historii, filozofii. Potrzebujemy faktów i metafor.

Wspaniały pianista rosyjski Światosław Richter w filmie poświęconym jego sztuce i jego życiu (zatytułowanym _Richter l’insoumis_, a nakręconym przez francuskiego reżysera Bruna Monsaingeon) powiedział, że nienawidzi dwóch rzeczy, Analizy i Władzy. Autor niniejszej książki, któremu to wyznanie jest bardzo bliskie, może obiecać jedno: analizy jest tu niewiele, tyle co na lekarstwo, a władzy – nie ma wcale.

Tak mi się przynajmniej wydaje.O ŻYCIU W WOLNOŚCI

Życie w wolności – nie wiem, czemu wybrałem taki trudny temat. I czemu nie dodałem podtytułu, na przykład _Wspomnienia_. Uczyniłoby to moje zadanie dużo łatwiejszym. Nie chciałbym zbyt wiele mówić o rzeczach aktualnych, o zagrożeniach dla wolności – na przykład o tym, jak powoli likwidowana jest niezawisłość sędziów i prokuratorów, jak łamana jest konstytucja, niszczony trójpodział władzy, jak lekceważone jest prawo. Nie jestem zwierzęciem politycznym. Ale nie sposób nie wspomnieć o tym wcale. Kto w domu powieszonego nie mówi o stryczku, okazuje się człowiekiem taktownym, lecz może tego później żałować – kto wie, to mogło przynieść ulgę nieszczęśliwej rodzinie. W naszych czasach, w epoce psychoterapii, o stryczku trzeba wspomnieć (i wspomina się bez przerwy).

Wiemy, ile jest filozoficznych teorii wolności. Nie o tym będę mówił, chociaż studiowałem kiedyś filozofię i nadal zdarza mi się zaglądać do uczonych ksiąg. Od dawna jednak wiem, że umysł poety różni się od umysłu filozofa i skutecznie broni się przed jakąkolwiek systematycznością wykładu. To państwu dzisiaj nie grozi. Wracając jednak do prawa – stanowi ono z wolnością dziwną parę: są jak niedobrane małżeństwo, które walczy z sobą przez całe życie, aż wreszcie na starość zrozumie, że w gruncie rzeczy byli sobie potrzebni, że nie mogliby bez siebie istnieć.

Prawo na ogół nie wywołuje zachwytu poetów, przeciwnie, poeci lubią się określać jako „anarchiści” – kochają wolność, oczywiście, spontaniczność, wolność chwili, nawet kaprysu. A jednak tak się składa, że wielu poetów studiowało prawo – boję się jednak, że bywa to wybór „najmniejszego zła”. Kto studiuje prawo, wybiera kierunek najbardziej neutralny, może najbardziej techniczny. Student prawa unika zajęć w prosektorium, nie wyjeżdża na praktykę do Zimbabwe, a kiedy skończy studia, może zacząć życie od nowa, tak jak Miłosz czy Gombrowicz, te posągowe już dla nas postacie, obaj absolwenci prawa.

Poeci często zapominają, że prawo strzeże wolności, że wolność potrzebuje osłony jak ostryga. Pozostawiona sama sobie, zginęłaby niebawem. Chociaż niełatwo tu ustalić hierarchię – jeśli hasło „naród jest ponad prawem” wydaje nam się oczywistym i niebezpiecznym kiczem, to nie będziemy umieli ustanowić pierwszeństwa tam, gdzie idzie o wolność i prawo.

Poeci zresztą mają do czynienia z prawem także wewnątrz swej dziedziny – każdy poeta musi się uporać z tym, żeby zharmonizować uczucie, wzruszenie, niekiedy ekstazę, kiedy indziej przygnębienie czy nawet rozpacz, z elementem formalnym. Wiemy, każdy czytelnik wie o tym, poeci nie mogą jedynie wykrzykiwać „o, jak mi smutno” albo „o, jak jest wspaniale”, tylko szukają przemyślnych rozwiązań formalnych, metaforycznych, obrazowych, które sprawią, że te emocje zostaną utrwalone, „zapośredniczone” i zrozumiane, a nawet odczute przez innych. Dawniej poeci liczyli sylaby i akcenty, szukali oryginalnych, świeżych rymów, nabierali biegłości w prozodii, dzisiaj czynią to rzadziej, nie znaczy to jednak, żeby zanikł moment czysto formalny w poezji, przybrał tylko inną postać. Ta życiodajna sprzeczność kryjąca się w poezji, napięcie między spontanicznością uczuć i naczyniem formy w istocie przypomina grę sił pomiędzy wolnością osobistą i surowymi kodeksami. Można przeżyć długie życie, nic o tych kodeksach nie wiedząc, ale one istnieją i nie śpią w nocy – w przeciwieństwie do wolności, która ma swoje humory, potrzebuje odpoczynku, a nawet niekiedy znika.

Zdarzają się wielcy poeci, poeci znakomitego talentu, u których słabnie obecność prawa – rozumianego jednak nie jako element czysto formalny, tylko jako system normujący nasze społeczne zachowania: na przykład Gałczyński. Przed wojną w jego wierszach zdarzały się akcenty antysemickie; jeden z najwybitniejszych polskich eseistów, Jerzy Stempowski, powziął raz na zawsze niechęć do poety, który tak beztrosko umiał współpracować z nacjonalistyczną prawicą. I nazywał go „Gałkiewiczem”.

Poeta, jak pamiętamy, zaczepił krytyka, napisał w wierszu _Polska wybuchła w 1937 roku_:

Od tych Stempowskich, od tych „znawców”

milszy nam sąd warszawskich krawców,

ślusarzy, zdunów, prostych bab.

Nie brakuje też w tym wierszu sformułowania „intelekt rabiniczny”.

A zakończenie:

Na tych, co biorą wody w usta,

na czytelników wuja Prousta,

na skamandrytów, na hipokrytów,

kalamburzystów rozmaitych

ześlij, zepchnij, Aniele Boży,

Noc Długich Noży.

Widać, że populizm może przybrać też postać mowy wiązanej, że nie jest wyłącznie domeną publicystów i polityków.

Natomiast, jak dobrze wiemy, po wojnie ten wielki poeta bez wielkiego charakteru zapisał się do obozu zwolenników nowej władzy. Bywał, co prawda, przez nią niekiedy tępiony, w momentach gdy, jak się wtedy mówiło, zaostrzała się walka klasowa, zarzucano mu postawę „drobnomieszczańską”, ale to już inna historia. Pomiędzy tymi dwiema epokami pozostaje pobyt Gałczyńskiego w obozie jenieckim, w stalagu, i miesiące jego wędrówek po zachodniej Europie, gdy nie mógł się zdecydować, co dalej zrobić z życiem i poezją – i właśnie wtedy, w tym interludium, w tym nawiasie życiowym, w epoce, gdy poeta się wahał, powstały jego najpiękniejsze może wiersze, _Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich_ czy _Gwiazdy_.

„Za duży wiatr na moją wełnę” – kto potrafi zapomnieć ten moment gorzkiej i zabawnej zarazem samowiedzy w strumieniu obrazów i metafor obdarowanego niezwykłym talentem poety, który nie stroi się w szaty bohatera, tylko swoją „firmę” nazywa „Trwoga & Żołądek”. Iluż polityków dzisiaj mogłoby sobie przyswoić ten szyld.

Lektura wierszy Gałczyńskiego jest zawsze czymś w rodzaju szczególnej przygody intelektualnej: przystępujemy do niej ze zmarszczonym czołem, pamiętamy o niefrasobliwości ideowej tego autora, potępiamy ją, ale co chwilę też zachwyca nas jego niebywała wyobraźnia i nasze czoło wygładza się, wbrew pierwotnej intencji. I tak już będzie z tym poetą; nikt nie powie, jak kiedyś proponował Adam Ważyk: „ukręcić łeb temu kanarkowi”, pozostanie na zawsze _enfant terrible_ polskiej poezji, problematyczny i podziwiany jednocześnie. Książę poetów, książę ambiwalencji.

W moim pokoleniu, urodzonym już po wielkiej katastrofie, zaznaczyło się nie tak rzadkie powinowactwo między poezją i wolnością. Nie wiemy, jak się to dzieje, skąd się bierze ta skłonność. Tak jakby pewien rodzaj uprawiania poezji – nie-akademickiej, nie-napuszonej, prowadził w sposób prawie nieunikniony do zachowań i inklinacji wolnościowych. Trudno mi o tym mówić dlatego też, że opowiadanie o losie tego pokolenia z dzisiejszej perspektywy może ocierać się o ton apologetyczny – tak czy inaczej, kilkunastu poetów, których łączyły tylko daty biograficzne (i fakt, że wychowali się w dekoracjach PRL-u, skazani na nie najlepsze szkoły i kłamliwe gazety – ale marzenia mieli wielkie, jak zawsze, dusze spragnione prawdy), postawionych przed wyborem między gładką karierą – chociaż trudno powiedzieć, co by to miało znaczyć – i niewygodą życia w sprzeciwie wobec dominującej formacji politycznej wybrało to drugie. Pokusa życia w atmosferze poszukiwania, swobody, wyobraźni, nieskrępowania nudną ceremonią konformizmu silniejsza była od pokusy poprawnej choreografii, zgody na rzeczywistość. Chociaż, przyznajmy, w PRL-u nie było przymusu estetycznego, nie obowiązywała estetyka normatywna – realizm socjalistyczny po roku 1955 już nie stanowił prawa – tak jak w innych „demokracjach ludowych”.

Pamiętam niepokój związany z pojęciem wolności. Pamiętam, jak to słowo kusiło wtedy i jak jednocześnie wydawało się zbyt wielkie, zbyt pojemne, grożące pewną amorficznością, nawet łatwą retoryką. Wiedzieliśmy, że w różnych krajach i miastach ludzie wychodzili na ulice z transparentem, na którym prostymi lub krzywymi literami wypisane było to słowo – za duże, wydawało się, dla wiersza, przeznaczone raczej dla banerów politycznych lub rozpraw filozofów. „Wolność” jako kategoria nie wiąże się z żadnym obrazem, nie uruchamia serii skojarzeń. Tymczasem poezja w naszych czasach poszukuje konkretu, chce być precyzyjna, chce być przeciwieństwem rozgadanej retoryczności – a tu nagle dochodzi do spotkania z „wolnością”… Na szczęście trzeba było i można było to gigantyczne pojęcie przełożyć na język obserwacji, ironii, język empiryczny, można było okrężną drogą wrócić do konkretu.

Sprawa jest skomplikowana: jeśli rozumieć obecność prawa w poezji tak, jak sugerowałem przed chwilą, jako obecność struktur formalnych dyscyplinujących emocję, tak zwane natchnienie, to Gałczyńskiemu nic nie można zarzucić – przeciwnie, był rzemieślnikiem najwyższej klasy. Najwyraźniej to, co nazywamy prawem, pewna stałość, pewna wierność, ukrywa się gdzie indziej, nie w elementach techniki poetyckiej – chociaż i ona jest czymś niezbędnym, niezwykle istotnym – tylko w warstwie ideowej, niewidzialnej, której nie da się skatalogować.

Jeśli jeszcze przez jakiś czas zostaniemy przy poezji – i jeśli będziemy chcieli zobaczyć, kto jest poetą prawa (nie przestając być poetą wolności), to na pewno nie zawiedzie nas tu Zbigniew Herbert. W wielu wierszach Herbert zastanawia się nad tym, czym jest prawo wobec wolności i czym jest wolność wobec prawa – na przykład w jednym z trudniejszych do interpretacji utworów: _Tren Fortynbrasa_. Nie brak w nim ironii. Fortynbras – jak pamiętamy – to norweski książę, marginesowa postać w _Hamlecie_, pojawia się tam na koniec, by objąć władzę w Danii, po tym, jak książę Hamlet odszedł z tego świata. Fortynbras chełpi się swoimi stalowymi nerwami, swoją żelazną praktycznością, zdolnością do zapanowania nad tym wszystkim, co w życiu zbiorowym poddaje się regulacji:

Żegnaj książę czeka na mnie projekt kanalizacji

i dekret w sprawie prostytutek i żebraków

muszę także obmyślić lepszy system więzień

gdyż jak zauważyłeś słusznie Dania jest więzieniem

Hamlet natomiast przedstawiony jest jako histeryk, w sumie dość sympatyczny, ale zupełnie niepoważny, błazen i improduktyw:

Tak czy owak musiałeś zginąć Hamlecie nie byłeś do życia

wierzyłeś w kryształowe pojęcia a nie glinę ludzką

żyłeś ciągłymi skurczami jak we śnie łowiłeś chimery

Ktoś powie: ten wiersz przecież przeciwstawia sobie właśnie prawo i wolność; tutaj są one rozszczepione, odseparowane, ich czułe współżycie zostało rozerwane – oba człony przeciwstawienia wyglądają dosyć marnie. Fortynbras bardziej przypomina policjanta niż prawodawcę, a Hamlet – w tym wierszu – jest kompromitowany jako ktoś nieżyciowy, jako beznadziejny idealista, romantyk. Romantyk czy może raczej karykatura romantyka? Podobnie Fortynbras jest karykaturą władcy. Ten wiersz Herberta, znakomity, jest rodzajem filozoficznego eseju, w którym autor bada relacje między wolnością i prawem – ale żeby skomplikować swój wywód, posługuje się karykaturami ich obu.

I tyle innych wierszy Zbigniewa Herberta, które mówią o tym, co nas tu interesuje. Na przykład jeden z najpiękniejszych, _Dawni Mistrzowie_. Tutaj wysławiani są wcześni włoscy artyści z przełomu średniowiecza i renesansu, anonimowi malarze, których określa się tylko poprzez charakterystyczny motyw – tak jak w końcowej inwokacji tego wiersza:

Malarzu Deszczu Manny

Malarzu Drzew Haftowanych

Malarzu Nawiedzenia

Malarzu Świętej Krwi

To oni mają bronić poetę przed zwątpieniem, przed rozpaczą, przed narcyzmem właściwym naszym czasom, czasom _selfie_. To oni reprezentują prawo; w obu tych wierszach można się doszukiwać portretu tego tandemu, o którym mówimy, wolności i prawa. Wolność wydaje się podatna na kryzysy, na zwątpienie właśnie, zagrożona przez subiektywizm czy może przesadny subiektywizm, potrzebująca wsparcia czegoś obiektywnego. Ale i tu kryje się niebezpieczeństwo: Fortynbras jest zbyt silny, przypomina nowoczesnych dyktatorów, może naprawi kanalizację, ale przy okazji uwięzi niewinnych obywateli. Tylko dawni mistrzowie, bezpiecznie ukryci w swych pięknych pseudonimach, anonimowi, ale pełni ekspresji, zachwycający nas żywością barw i wdziękiem linii, nie muszą się obawiać tego rodzaju zarzutu. Żyją w naszej pamięci delikatnie i godnie, jak przystało istotom w najwyższym stopniu dyskretnym. Owi dawni mistrzowie są aniołami Herberta.

I może ta sama zasada, która obowiązuje w poezji (wiersz musi być jednocześnie przedmiotem i podmiotem) – że struktury mające okiełznać samowolę autorskiej emocjonalności nie wystarczają, że musi się też

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: