Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Światło w nas. Jak żyć w niepewnych czasach - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
6 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

Światło w nas. Jak żyć w niepewnych czasach - ebook

KONTYNUACJA ŚWIATOWEGA MEGABESTSELLERA „BECOMING”

Po ogromnym sukcesie swojej autobiograficznej książki, tym razem Michelle Obama, była Pierwsza Dama USA, dzieli się wiedzą i praktycznymi wskazówkami, jak zachować równowagę w dzisiejszym, pełnym niepewności świecie i jak radzić sobie ze zmianami.

Jak budować trwałe i szczere relacje? Jak tworzyć wspólnoty i budować je pomimo różnic, czerpiąc z nich siłę? Jakich narzędzi używać, aby poradzić sobie z poczuciem zwątpienia lub bezradności? Co robić, kiedy czujemy, że mamy dość?

Michelle Obama czerpiąc ze swoich doświadczeń matki, córki, małżonki, przyjaciółki i Pierwszej Damy, dzieli się nawykami i zasadami, które wypracowała, aby skutecznie pokonywać różne życiowe mielizny i przeszkody. Opowiada o swoich najcenniejszych praktykach, np. sile małych rzeczy, „miłym rozpoczynaniu”, „sięganiu wysoko”, budowaniu „kuchennego stołu” zaufanych przyjaciół i mentorów, oraz o podejściu, dzięki któremu od ponad 30 lat razem z Barackiem Obamą tworzą udany związek, rodzinę i wspólnotę.

Z charakterystycznym dla siebie humorem, szczerością i współczuciem podejmuje również kwestie związane z rasą, płcią i aktywnością społeczną. Zachęca tym samym do zmierzenia się ze strachem i uprzedzeniami, znalezienia siły we wspólnocie i do odnajdywania w sobie motywacji do odważnego realizowania swojego potencjału.

Nauczyłam się, że poczuciu własnej wartości może towarzyszyć podatność na ciosy, a wspólną cechą wszystkich ludzi na Ziemi jest dążenie do lepszego losu za wszelką cenę. Gdy rozświetla nas blask, postępujemy odważniej. Jeśli znasz swoje światło, znasz siebie. Znasz własną historię bez przekłamań. Z moich doświadczeń wynika, że ten rodzaj samopoznania buduje pewność siebie, co skutkuje wewnętrznym spokojem i pozwala spojrzeć z właściwej perspektywy. To z kolei prowadzi do budowania dobrych relacji z innymi, co według mnie stanowi fundament naszego życia. Jedno światełko podsyca drugie. Jedna silna rodzina wzmacnia kolejną. Jedna energiczna społeczność może zarazić entuzjazmem sąsiednie. Taka jest siła światła, które niesiemy.

fragment przedmowy

Wierzę, że wszyscy nosimy w sobie wewnętrzny blask, płomyk wart ochrony, który sprawia, że jesteśmy wyjątkowymi osobami. Gdy potrafimy go dostrzec, rodzi się w nas śmiałość, by z niego korzystać. Ucząc się pobudzania wyjątkowych cech w innych ludziach, uczymy się tworzyć empatyczne wspólnoty i wprowadzać realne zmiany. W pierwszej części książki przyjrzę się procesowi poszukiwania w sobie siły i światła. W drugiej opowiem o naszych relacjach z innymi i wyobrażeniu domu. Natomiast trzecią chciałabym rozpocząć dyskusję o tym, jak chronić i wzmacniać nasze wewnętrzne światło, zwłaszcza w trudnych czasach.

fragment przedmowy

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-4357-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tym, którzy własnym światłem oświetlają innych,

by czuli się zauważeni

Książkę dedykuję moim rodzicom, mamie Marian i tacie Fraserowi – to oni zaszczepili mi wartości, którymi od dawna się kieruję, wybierając życiową drogę.

Dzięki ich zdroworozsądkowej mądrości nasz dom był miejscem, w którym czułam się widziana i słyszana, mogłam wprawiać się w podejmowaniu własnych decyzji i stawać osobą, którą pragnęłam być.

Zawsze mnie wspierali, a ich bezwarunkowa miłość już we wczesnej młodości nauczyła mnie, że mam własny głos.

Jestem im bardzo wdzięczna za to, że rozpalili moje światło.

Jeśli któryś z twoich przodków sprawiał kłopoty,

Stu innych żyło porządnie.

Źli nigdy ostatecznie nie postawią na swoim,

Nieważne, jak głośno krzyczą.

W przeciwnym razie

Po prostu by nas nie było.

Jesteś istotą stworzoną głównie z dobra

I wiedząc to, nie będziesz kroczyć samotnie.

Jesteś największą sensacją stulecia.

Jesteś dobrem, które idzie naprzód

Wbrew przeciwnościom, nawet jeśli tak często

Wydaje się, że jest inaczej.

– ALBERTO RÍOS,

Z WIERSZA DOM ZWANY JUTREM

FOT. 1: Tata pomaga mi się schłodzić pewnego gorącego lata na South SideWPROWADZENIE

GDY BYŁAM DZIECKIEM, pewnego dnia mój ojciec zaczął chodzić o lasce. Nie pamiętam, kiedy dokładnie pojawiła się w naszym domu na chicagowskiej South Side – miałam cztery albo pięć lat – po prostu nagle zobaczyłam ten smukły, twardy przedmiot z gładkiego, ciemnego drewna. Laska była pierwszym ustępstwem ojca wobec stwardnienia rozsianego, z powodu którego zaczął poważnie utykać na lewą nogę. Choroba powoli i cicho – zapewne już na długo przedtem, zanim otrzymał oficjalną diagnozę – trawiła jego organizm, niszczyła ośrodkowy układ nerwowy i osłabiała nogi, lecz on żył z dnia na dzień, jakby nic się nie działo: pracował w zakładzie uzdatniania wody, prowadził wraz z moją mamą dom i starał się dobrze wychowywać dzieci.

Tata korzystał z laski, wchodząc po schodach do naszego mieszkania albo spacerując po ulicach w sąsiedztwie. Wieczorami opierał ją o poręcz fotela i kiedy oglądał mecze w telewizji, słuchał jazzu na swoim zestawie stereo albo sadzał mnie sobie na kolanach, abym opowiedziała, jak minął mi dzień, chyba o niej zapominał. Fascynowała mnie wygięta rączka laski, jej czarna gumowa końcówka i głuchy dźwięk, który wydawała przy zetknięciu z podłogą. Czasem próbowałam wczuć się w położenie taty i naśladując go, chodziłam z nią chwiejnie po salonie. Byłam jednak za mała, a laska za duża, toteż ostatecznie stała się rekwizytem moich wyobrażonych zabaw.

Dla naszej rodziny laska niczego nie symbolizowała. Była tylko narzędziem, takim samym jak szpatułka kuchenna mamy albo młotek, którym posługiwał się dziadek, ilekroć zaglądał do nas, by naprawić zwisającą półkę albo karnisz. Przydawała się, chroniła, dawała niezbędne oparcie.

W rzeczywistości nie chcieliśmy dopuścić do siebie myśli, że stan mojego ojca się pogarsza, a jego ciało zwraca się przeciw niemu. Tata o tym wiedział. Mama również. Mój starszy brat Craig i ja byliśmy jeszcze dziećmi, ale dzieci nie są głupie i chociaż ojciec wciąż grywał z nami na podwórku w rzucanego i przychodził na nasze recitale fortepianowe oraz rozgrywki Małej Ligi, my także wiedzieliśmy o jego chorobie. Zaczęliśmy rozumieć, że z jej powodu nasza rodzina staje się coraz bardziej podatna na ciosy i zagrożenia. Ojcu trudniej będzie się zerwać na równe nogi w razie pożaru albo włamania. Uczyliśmy się, że nie jesteśmy w stanie w pełni zapanować nad życiem.

W dodatku od czasu do czasu laska zawodziła. Jeden fałszywy krok albo fałda na dywanie mogły spowodować, że ojciec nagle by się potknął i przewrócił. A wówczas w tej trwającej ułamek sekundy migawce tuż przed upadkiem taty dostrzegaliśmy wszystko, czego próbowaliśmy nie widzieć – jego kruchość, naszą bezsilność, nadchodzące trudne czasy i niepewność, która się z nimi wiązała.

Upadkowi dorosłego mężczyzny towarzyszy potężny huk – tego dźwięku nie da się zapomnieć. W naszym małym mieszkaniu był jak trzęsienie ziemi, a my biegliśmy na pomoc.

„Fraser, uważaj!”, mówiła moja mama, próbując słowami odwrócić to, co się stało. Craig i ja wytężaliśmy nasze młode ciała, pomagając tacie wstać, i gorączkowo szukaliśmy jego laski czy okularów, jakby nasz pośpiech w ustawianiu go do pionu mógł wymazać obraz upadku. Jakby któreś z nas mogło cokolwiek zmienić. Ogarniały mnie wtedy zmartwienie i lęk, bo uświadamiałam sobie, jak wiele możemy stracić i jak łatwo może do tego dojść.

W takich sytuacjach mój ojciec przeważnie starał się rozładować napięcie śmiechem, dając nam tym samym sygnał, że i my możemy się zaśmiać albo zażartować. Zawarliśmy milczące porozumienie: te chwile trzeba puszczać w niepamięć. W naszym domu śmiech był jeszcze jednym praktycznym narzędziem.

Dziś, jako dorosła, wiem, że stwardnienie rozsiane każdego roku dotyka milionów ludzi na świecie. Choroba ta oszukuje układ odpornościowy, który przestaje odróżniać wrogów od przyjaciół i własny organizm od obcych ciał. Niszczy ośrodkowy układ nerwowy, przez co włókna nerwowe zwane aksonami tracą swoją ochronną otoczkę.

Jeśli wskutek choroby ojciec cierpiał ból, w ogóle o tym nie mówił. Jeśli upokorzenia doznawane wskutek niepełnosprawności przygaszały jego ducha, rzadko to okazywał. Nie wiem, czy zdarzało mu się upaść pod naszą nieobecność – na przykład w stacji uzdatniania wody, podczas spaceru albo pod drzwiami fryzjera – choć rozsądek podpowiada, że czasem na pewno musiało się to zdarzać. Tak mijały lata. Tato chodził do pracy, wracał do domu, wciąż się uśmiechał. Być może w ten sposób odsuwał myśl o chorobie. A może postanowił żyć według własnych zasad. Upadasz, wstajesz, nie zatrzymujesz się.

Dziś rozumiem, że niepełnosprawność ojca dała mi ważną lekcję tego, co to znaczy być kimś odmiennym i żyć w cieniu siły, której nie jest się w stanie w pełni kontrolować. Ta odmienność, nawet jeśli o niej nie rozmawialiśmy, była stale z nami obecna. Stanowiła jarzmo mojej rodziny. Martwiliśmy się problemami, które najwyraźniej innych rodzin nie dotyczyły. Uważaliśmy na sprawy, o które inni, jak się wydaje, nie musieli się martwić. Wychodząc z domu, w milczeniu wypatrywaliśmy przeszkód i obliczaliśmy, czy tacie nie zabraknie sił, gdy będzie szedł przez parking lub przeciskał się między ławeczkami podczas meczu koszykówki Craiga. Inaczej niż inni mierzyliśmy odległość i nachylenie. Inaczej patrzyliśmy na schody, oblodzone ulice i wysokie krawężniki. Parki i muzea ocenialiśmy pod kątem tego, czy jest w nich dość dużo ławek, na których może odpocząć zmęczony człowiek. Wszędzie, dokąd się udawaliśmy, szacowaliśmy ryzyko i wypatrywaliśmy drobnych udogodnień dla taty. Liczył się każdy krok.

A gdy jedno narzędzie, prześcignięte przez postępującą chorobę, przestawało się sprawdzać, znajdowaliśmy inne: laskę zastąpiły kule, z czasem zaś pojawił się elektryczny wózek inwalidzki i specjalnie przystosowany van, którego liczne dźwignie i hydrauliczne podnośniki pomagały tacie robić to, do czego jego ciało nie było już zdolne.

Czy ojciec cieszył się z tych wszystkich rzeczy albo sądził, że rozwiązały jego problemy? Bynajmniej nie. Czy ich potrzebował? Zdecydowanie. Do tego przecież służą narzędzia. Trzymają nas w pionie, zapewniają równowagę, ułatwiają życie w niepewności. Dzięki nim radzimy sobie z niestabilnym życiem, kiedy wydaje nam się, że tracimy nad nim panowanie. Pomagają nam przeć do przodu, nawet gdy jest nam źle i tracimy naturalne osłonki.

Wiele rozmyślałam o tym, co ze sobą dźwigamy i co sprawia, że nie uginamy się w obliczu braku stabilności, a także o tym, jak odnaleźć właściwe narzędzia w tak chaotycznych czasach. Zastanawiałam się również, czym jest odmienność. Uderzyło mnie to, jak wiele z nas boryka się z jej poczuciem i jak ważne jest to pojęcie w naszej publicznej debacie na temat świata, w jakim chcemy żyć, komu ufamy, kogo wywyższamy, a kogo zostawiamy na pastwę losu.

Są to oczywiście skomplikowane pytania i nie ma na nie prostych odpowiedzi. „Poczucie odmienności” może mieć wiele źródeł. Niełatwo szukać swojej drogi w świecie pełnym przeszkód, których inni nie potrafią lub nie chcą dostrzec. Człowiek odmienny ma wrażenie, że dostał inną mapę i nawiguje po innych wodach niż wszyscy wokół. Niekiedy może się czuć tak, jakby nie miał żadnej mapy. Odmienność wchodzi przed nim do pokoju. Ludzie ją dostrzegają, zanim dostrzegą człowieka. Musi być stale przezwyciężana. A to, niemal z definicji, jest zadaniem bardzo wyczerpującym.

W rezultacie, aby przetrwać, trzeba się nauczyć ostrożności, tak jak nauczyła się jej moja rodzina. Trzeba oszczędzać energię, liczyć każdy krok. Życie obraca się wokół zdumiewającego paradoksu: bycie odmiennym wymusza ostrożność, ale wymaga śmiałości.

NINIEJSZĄ NOWĄ KSIĄŻKĘ piszę właśnie w taki sposób: ostrożnie, lecz zarazem śmiało. Reakcja czytelników na poprzednią, Becoming, którą wydałam w 2018 roku, przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Bardzo się zaangażowałam w jej pisanie. Podsumowywałam w niej nie tylko lata spędzone w roli pierwszej damy Stanów Zjednoczonych, lecz także całe dotychczasowe życie. Dzieliłam się z odbiorcami nie tylko chwilami radości i blasku, lecz także sprawami trudnymi: odejściem ojca, który zmarł, gdy miałam dwadzieścia siedem lat, stratą najlepszej przyjaciółki z koledżu czy problemami, przez które przechodziliśmy z Barackiem, kiedy próbowałam zajść w ciążę. Przywołałam to, czego doświadczyłam w młodości jako osoba niebiała, a co podkopało wtedy we mnie pewność siebie. Szczerze mówiłam o bólu, z jakim opuszczałam Biały Dom – prawdziwy dom, który pokochaliśmy – i jaki nam towarzyszył, gdy efekty ciężkiej pracy mojego męża trafiły w ręce jego nieodpowiedzialnego, bezdusznego następcy.

Ubieranie tych wszystkich spraw w słowa wydawało mi się trochę ryzykowne, lecz przyniosło ulgę. Przez osiem lat w roli pierwszej damy pozostawałam czujna i ostrożna, dobrze wiedząc, że na Baracka, na mnie i nasze dwie córki zwrócone są oczy narodu oraz że jako czarni w od zawsze białym domu nie możemy sobie pozwolić na najdrobniejszą pomyłkę. Musiałam jak najlepiej wykorzystać swoją pozycję, by doprowadzić do realnych zmian i dopilnować, by moje działania przebiegały sprawnie i uzupełniały program prezydenta. Musiałam chronić nasze dzieci, zapewnić im choć odrobinę poczucia normalności i wspierać Baracka, który, jak mi się czasem wydawało, niósł na barkach ciężar całego świata. Każdą decyzję podejmowałam bardzo ostrożnie: rozważałam zagrożenia, przewidywałam najmniejszą przeszkodę i robiłam absolutnie wszystko, by moi bliscy mogli się rozwijać jako osoby, a nie tylko symbole tego, co inni kochali lub czego nienawidzili w naszym państwie. Towarzyszące temu napięcie było wręcz namacalne i trudne do zniesienia, ale nie całkiem obce. Znów liczyłam kroki.

Pisanie Becoming było jak wytchnienie. Ta książka wyznaczała początek następnego etapu mojego życia, choć nie miałam pojęcia, dokąd będę zmierzać. Był to ponadto pierwszy projekt należący wyłącznie do mnie i niezwiązany z Barackiem, jego rządem, życiem naszych dzieci czy moją poprzednią karierą. Podobała mi się ta nowa niezależność, ale miałam wrażenie, że zapuściłam się daleko w nieznane i bardzo odsłoniłam. Pewnego wieczora, na krótko przed ukazaniem się książki, leżałam w łóżku w naszym waszyngtońskim domu-po-Białym-Domu, wyobrażając sobie, jak ta najszczersza wersja mojej historii trafia na półki księgarń i bibliotek, jest przekładana na dziesiątki różnych języków, staje się lekturą krytyków na całym świecie... Rano miałam lecieć do Chicago, by rozpocząć trasę promocyjną i w ciągu około roku odwiedzić trzydzieści jeden różnych miast, stawać przed widowniami złożonymi z nawet dwudziestu tysięcy osób. Wpatrywałam się w sufit sypialni, niepokój rósł we mnie wzbierającą falą, a wątpliwości krążyły po głowie. Czy powiedziałam za dużo? Czy dam radę? A może zawalę sprawę? I co wtedy?

U podłoża tych obaw leżało coś głębszego, bardziej pierwotnego, mocniej utrwalonego i przerażającego – fundamentalne pytanie będące źródłem wszystkich innych lęków, cztery słowa, które dręczą nawet najbardziej spełnionych i potężnych ludzi, jakich znam, a mnie zaczęły prześladować, gdy byłam małą dziewczynką na chicagowskiej South Side: Czy jestem dość dobra?

W tamtej chwili potrafiłam sobie na nie odpowiedzieć tylko w jeden sposób: Nie wiem.

DOPIERO BARACK wyrwał mnie z tego stanu. Nie mogłam zasnąć wciąż podminowana. Poszłam na górę i zastałam go przy pracy w gabinecie oświetlonym lampką. Cierpliwie wysłuchał wszystkich moich wątpliwości i scenariuszy porażki. Podobnie jak ja on także wciąż jeszcze rozmyślał nad podróżą naszej rodziny aż po kres prezydentury. Tak jak ja miał własne wątpliwości oraz zmartwienia i sam także – choć pewnie rzadko i bezzasadnie – zastanawiał się, czy jest dość dobry. Rozumiał mnie lepiej niż ktokolwiek inny.

Gdy już wyrzuciłam z siebie wszystko, po prostu mnie zapewnił, że książka jest świetna, podobnie jak ja sama. Pomógł mi przypomnieć sobie, że każdemu nowemu wielkiemu przedsięwzięciu towarzyszą obawy. A potem otoczył mnie ramionami i delikatnie dotknął swoim czołem mojego. Tyle mi wystarczyło.

Rankiem wstałam i zabrałam Becoming w trasę. Tak zaczął się jeden z najszczęśliwszych i najbardziej owocnych okresów mojego dotychczasowego życia. Książka dostała znakomite recenzje i ku mojemu zdumieniu trafiła na światowe listy bestsellerów. Podczas trasy promocyjnej wyznaczyłam sobie czas na spotkania z małymi grupami czytelników w domach kultury, bibliotekach i kościołach. Ich historie były w wielu punktach podobne do mojej i słuchanie ich dało mi wiele satysfakcji. Wieczorami do wielkich sal schodziły się tysiące ludzi. Każde takie miejsce wibrowało energią: ryczała muzyka, a widzowie, czekając, aż wejdę na scenę, tańczyli między krzesełkami, obejmowali się i robili sobie selfie. Ja zaś za każdym razem, gdy wraz z osobą prowadzącą spotkanie zasiadałam do półtoragodzinnej rozmowy, opowiadałam samą prawdę. Niczego nie ukrywałam, akceptowałam swoją historię i sama czułam się akceptowana razem ze wszystkimi doświadczeniami, które mnie ukształtowały. Miałam nadzieję, że to pomoże innym zaakceptować samych siebie.

FOT. 2: Trasa promocyjna książki Becoming okazała się jednym z najważniejszych wydarzeń w moim życiu.

Było mnóstwo frajdy i radości. Ale nie tylko.

Patrząc na zgromadzone kolorowe tłumy, utwierdzałam się w przekonaniu, które już dawno wyrobiłam sobie na temat własnego narodu i całego świata – zyskujemy na różnorodności. Istnieją takie miejsca, w których się ją docenia i uważa za siłę. Oglądałam ludzi różniących się wiekiem, rasą, płcią, pochodzeniem etnicznym, tożsamością i ubiorem – śmiali się, klaskali, ronili łzy, dzielili się swoimi doświadczeniami. Jestem pewna, że wielu z nich pojawiło się nie tylko z powodu zainteresowania moją książką. Sądzę, że przychodzili także po to, by poczuć się mniej samotni na świecie i ponownie odkryć poczucie przynależności. Ich obecność, energia, ciepło i zróżnicowanie pomogły opowiedzieć inną historię. Ludzie przychodzili, bo najlepiej jest wtedy, gdy łączymy nasze różnice z poczuciem wspólnoty.

WTEDY CHYBA nikt nie przewidywał ogromu nadchodzących wydarzeń. Kto by odgadł, że pragnienie więzi, którym napawaliśmy się podczas spotkań, wkrótce zostanie stłumione? Kto mógł wiedzieć, że globalna pandemia zmusi nas do rezygnacji z uścisków, zamaskuje nasze uśmiechy i uniemożliwi swobodne rozmowy z nieznajomymi, a do tego, co znacznie gorsze, zapoczątkuje na całym świecie długi czas cierpień, strat i wątpliwości? Czy gdybyśmy o tym wiedzieli, postępowalibyśmy inaczej? Nie mam pojęcia.

Wiem jednak, że te wydarzenia zachwiały nami i odebrały nam spokój. Staliśmy się ostrożni i nieufni, osłabły nasze więzi. Wielu ludzi po raz pierwszy poczuło to, z czym codziennie musiały się mierzyć niezliczone miliony: jak to jest, kiedy rzeczywistość jest niestabilna, tracimy nad nią panowanie i zaczynamy się bać o przyszłość. Przez parę ostatnich lat musieliśmy znosić wyjątkowo długie okresy izolacji, niewyobrażalną żałobę i poczucie wszechogarniającej niepewności, z którym naprawdę trudno się żyje.

Pandemia gwałtownie zaburzyła rytm codzienności, lecz nie wyparła starszych, zakorzenionych już chorób. Na naszych oczach czarne nieuzbrojone osoby wciąż były zabijane przez policję w drzwiach sklepów, po drodze do fryzjera czy podczas rutynowej kontroli drogowej. Popełniano obrzydliwe zbrodnie nienawiści na Amerykanach azjatyckiego pochodzenia i osobach LGBTQ+. Nietolerancja i bigoteria rosły w siłę, zamiast słabnąć, a głodni władzy autokraci umacniali panowanie w różnych krajach świata. W Stanach Zjednoczonych obserwowaliśmy, jak urzędujący prezydent siedzi bezczynnie, gdy policja atakuje gazem łzawiącym tysiące ludzi pokojowo demonstrujących przed Białym Domem przeciwko nienawiści, a za sprawiedliwością. Gdy zaś Amerykanie tłumnie poszli na wybory, aby uczciwie i zdecydowaną przewagą głosów tego prezydenta odwołać, widzieliśmy, jak tłuszcza agresywnych wandali wdziera się do uświęconych korytarzy naszego rządu, sądząc, że tym sposobem – przez wyważenie drzwi i nasikanie na dywan Nancy Pelosi – czynią nasz kraj wielkim.

Czy czułam gniew? Tak.

Czy ogarniało mnie przygnębienie? Oczywiście.

Czy oburzam się na myśl, że agresja i hipokryzja przybrały maskę populistycznego sloganu politycznego o wielkości narodu? No pewnie.

Czy jestem w tym osamotniona? Na szczęście nie. Prawie codziennie dochodzą mnie wieści od ludzi z bliska i z daleka, którzy próbują pokonywać przeszkody, oszczędzają energię, trzymają się mocno swoich ukochanych i robią, co mogą, by śmiało stawiać czoła rzeczywistości. Często rozmawiam z tymi, którzy czują się odmienni, niedoceniani lub niewidzialni – trud pozostawania na powierzchni jest wyczerpujący, a oni mają wrażenie, że ich światło przygasło. Poznałam młodych ludzi z całego świata starających się znaleźć własny głos i stworzyć sobie taką przestrzeń w relacjach z innymi lub w miejscu pracy, w której będzie mogło wybrzmieć ich prawdziwe „ja”. Zadają wiele pytań: jak nawiązywać wartościowe znajomości? Kiedy i w jaki sposób się wypowiadać, gdy chcemy nagłośnić jakiś problem? Jak iść z podniesioną głową, kiedy człowiek czuje się pokonany?

Wiele zwracających się do mnie osób szuka swojej siły w ramach instytucji, tradycji i struktur, których nie stworzono z myślą o nich. Próbują rozpoznać niejasno określone i trudne do wypatrzenia granice i pola minowe. Konsekwencje pomyłki mogą być porażające. Życie w takich warunkach potrafi poważnie namącić w głowie i bywa niebezpieczne.

Często słyszę prośby o odpowiedzi i porady. Od chwili wydania mojej poprzedniej książki, podczas rozmów z ludźmi z różnych środowisk, poznałam wiele historii i odniosłam się do wielu wątpliwości dotyczących tego, jak sobie radzić z niesprawiedliwością i niepewnością. Pytano mnie, czy mam gdzieś pod ręką uniwersalną, ułatwiającą życie metodę przezwyciężania problemów i rozterek. Wierzcie mi, sama dobrze wiem, jak bardzo by się przydała. Jakże bym chciała móc stworzyć jakąś wypunktowaną listę porad pomagających zmierzyć się z niepewnością i przyspieszyć wspinaczkę do celu. Ale to nie takie proste. Gdybym miała taką listę, natychmiast bym się nią podzieliła. Pamiętajcie jednak, że ja także nie mogę czasem zasnąć, bo zastanawiam się, czy jestem dość dobra. Tak jak i wy borykam się niekiedy z trudnościami. A co do owych szczytów, na które każdy z nas pragnie się wspiąć – na obecnym etapie życia wiele z nich już mam za sobą i mogę wam powiedzieć, że tam, na górze, wątpliwości, niepewność i niesprawiedliwość również są – wręcz kwitną.

Nie istnieje żadna uniwersalna metoda. Za kurtyną nie kryje się żaden magik. Nie wierzę w proste rozwiązania wielkich życiowych problemów i zwięzłe odpowiedzi na ważne pytania. Sama ludzka natura nie pozwala na ich istnienie. W głębi ducha jesteśmy zbyt skomplikowani, a nasze historie zbyt zagmatwane.

MOGĘ JEDNAK zaproponować, byście zerknęli do mojego przybornika. W tej książce pragnę wam pokazać, co i dlaczego w nim trzymam, czego używam w zawodowym i prywatnym życiu, aby nie stracić równowagi i pewności siebie, a także – co dodaje mi sił w chwilach wielkiego niepokoju i stresu. Pierwszą część moich narzędzi stanowią nawyki i wyćwiczone zachowania. Drugą – prawdziwe przedmioty. Na resztę składają się postawy i przekonania wynikające z mojej osobistej historii oraz doświadczeń – nieustającego procesu stawania się. To nie ma być podręcznik „krok po kroku”. Znajdziecie tu raczej uczciwe przemyślenia na temat tego, czego życie mnie dotąd nauczyło i jak działają dźwignie oraz mechanizmy, dzięki którym dawałam sobie radę. Przybliżę wam osoby, które trzymały mnie w pionie, i lekcje o mierzeniu się z niesprawiedliwością i niepewnością, które odebrałam od pewnych wspaniałych kobiet. Przeczytacie o tym, co sprawia, że wciąż czasem podupadam, i dowiecie się, gdzie znajduję oparcie, by się podnieść. Powiem wam także, jakich postaw z czasem się pozbyłam, kiedy zrozumiałam, że narzędzia to coś całkiem innego – i znacznie bardziej przydatnego – niż mechanizmy obronne.

Nie trzeba chyba dodawać, że nie każde narzędzie pomaga w każdej sytuacji albo każdej osobie. To, z którego sami sprawnie i skutecznie korzystacie, może się nie nadawać dla waszej szefowej, matki albo towarzysza życia. Szpatułką nie da się zmienić opony, a przy użyciu klucza do opon nie usmaży się jajka. (Ale śmiało, możecie spróbować udowodnić, że się mylę). Narzędzia zmieniamy też zależnie od tego, w jakiej jesteśmy sytuacji i na jakim etapie rozwoju. To, co działa w jednej fazie życia, w innej może przestać działać. Wierzę jednak, że warto się uczyć, które nawyki pomagają nam zachować skupienie i równowagę, a które wywołują lęki i podkopują naszą pewność siebie. Mam nadzieję, że moje uwagi pomogą wam podczas kompletowania własnego przybornika wybrać to, co pożyteczne, a odrzucić to, co zbędne.

I wreszcie, aby wam pomóc w określeniu waszych możliwości i zachęcić was do rozwijania mocnych stron, chciałabym wziąć pod lupę obiegowe przekonania o władzy oraz sukcesie i ukazać je w innym kontekście. Wierzę, że wszyscy nosimy w sobie wewnętrzny blask, płomyk wart ochrony, który sprawia, że jesteśmy wyjątkowymi osobami. Gdy potrafimy go dostrzec, rodzi się w nas śmiałość, by z niego korzystać. Ucząc się pobudzania wyjątkowych cech w innych ludziach, uczymy się tworzyć empatyczne wspólnoty i wprowadzać realne zmiany. W pierwszej części książki przyjrzę się procesowi poszukiwania w sobie siły i światła. W drugiej opowiem o naszych relacjach z innymi i wyobrażeniu domu. Natomiast trzecią chciałabym rozpocząć dyskusję o tym, jak chronić i wzmacniać nasze wewnętrzne światło, zwłaszcza w trudnych czasach.

Na kolejnych stronach porozmawiamy o poszukiwaniu siły, zarówno osobistej, jak i zbiorowej, oraz metod pomagających radzić sobie z poczuciem zwątpienia i bezsilności. Nie twierdzę, że to proste lub że po drodze nie czekają nas liczne przeszkody. Pamiętajcie, że wszystko, co wiem, i narzędzia, na których polegam, zdobyłam podczas nauki metodą prób i błędów przez lata ciągłej praktyki oraz oceniania swoich postępów. Przez całe dziesięciolecia uczyłam się na bieżąco, myliłam się, wprowadzałam poprawki i korygowałam kurs. Do punktu, w którym jestem dzisiaj, dochodziłam bardzo powoli.

Jeśli jesteś osobą młodą, pamiętaj, by dać sobie czas. Stoisz na początku długiej i ciekawej, choć nie zawsze przyjemnej podróży. Przez lata będziesz gromadzić wiedzę o tym, kim jesteś i jak funkcjonujesz. Powoli zaczniesz zyskiwać pewność siebie i budować osobowość. Stopniowo odkryjesz swoje światło i zaczniesz go używać.

Nauczyłam się, że poczuciu własnej wartości może towarzyszyć podatność na ciosy, a wspólną cechą wszystkich ludzi na Ziemi jest dążenie do lepszego losu za wszelką cenę. Gdy rozświetla nas blask, postępujemy odważniej. Jeśli znasz swoje światło, znasz siebie. Znasz własną historię bez przekłamań. Z moich doświadczeń wynika, że ten rodzaj samopoznania buduje pewność siebie, co skutkuje wewnętrznym spokojem i pozwala spojrzeć z właściwej perspektywy. To z kolei prowadzi do budowania dobrych relacji z innymi, co według mnie stanowi fundament naszego życia. Jedno światełko podsyca drugie. Jedna silna rodzina wzmacnia kolejną. Jedna energiczna społeczność może zarazić entuzjazmem sąsiednie. Taka jest siła światła, które niesiemy.

PIERWOTNIE PLANOWAŁAM, że ta książka będzie rodzajem przewodnika dla osób przechodzących przez czas zmian. Miała się przydać i wspierać tych, którzy wkraczają w nowy etap życia, niezależnie od tego, czy chodzi o zakończenie studiów, rozwód, nową karierę, diagnozę lekarską, narodziny dziecka czy śmierć bliskiej osoby. Zamierzałam podchodzić do kwestii zmiany głównie z zewnątrz i przyglądać się wyzwaniom budzącym strach i niepewność z dystansu osoby zbliżającej się do sześćdziesiątki, która je przeżyła i ocalała.

Oczywiście powinnam była się domyślić, że nie będzie tak łatwo.

Wydarzenia kilku minionych lat kazały nam wszystkim, niemal bez chwili wytchnienia, zmagać się z głębokimi przeobrażeniami. Większość z nas nigdy niczego podobnego nie doświadczyła – ogół ludzi w moim wieku i młodszych nie przeżył światowej pandemii, bombardowań w Europie ani odbierania kobietom podstawowego prawa do podejmowania decyzji o własnym ciele. Żyliśmy raczej z dala od niebezpieczeństw. Dziś one zbliżyły się do nas. Niepewność nadal przenika do wszystkich sfer życia, objawiając się zarówno w sposób najbardziej powszechny – w postaci zagrożenia wojną atomową – jak i zupełnie prywatny – gdy twoje dziecko zaczyna pokasływać. Instytucje przeżyły wstrząs, systemy się zachwiały, pracownicy opieki zdrowotnej i edukacji mierzą się z niewyobrażalnym stresem. Młodzi dorośli na nieznaną dotąd skalę borykają się z samotnością, lękiem i depresją.

Mamy wątpliwości, komu zaufać i w co wierzyć. Cierpienie, które nas dotknęło, nie odejdzie. Badania wskazują, że ponad 7,9 miliona dzieci na świecie straciło wskutek covidu matkę, ojca lub jedno z opiekujących się nimi dziadków. Z tego samego powodu w Stanach Zjednoczonych ponad ćwierć miliona dzieci – głównie z niebiałych społeczności – przeżyło śmierć głównego lub drugorzędnego opiekuna. Trudno sobie wyobrazić, jak ogromny wpływ będą miały te wydarzenia, naruszony został wszakże fundament, na którym opierało się życie bardzo wielu osób.

Upłynie sporo czasu, zanim odzyskamy równowagę. Straty będą odczuwalne latami. Raz za razem będziemy doznawać wstrząsów, żyjąc w pięknym, lecz popsutym świecie. Niepewność z nami pozostanie.

Lecz choć trudno o równowagę, musimy się rozwijać. W poprzedniej książce opowiedziałam, czego nauczyłam się o życiu – jest w nim niewiele stałych punktów, a zdarzenia, które tradycyjnie uważamy za początek czy koniec jakiegoś ważnego etapu, to tylko epizody na znacznie dłuższej drodze. Jesteśmy w ciągłym ruchu, wciąż robimy postępy. Nieustannie ewoluujemy. Uczymy się, nawet gdy jesteśmy tym zmęczeni, zmieniamy się, nawet gdy mamy już dość zmian. Trudno o gwarantowane wyniki. Nasze codzienne zadanie polega na tym, by stawać się nowszą wersją siebie.

Stając wobec pandemicznych wyzwań, mierząc się z niesprawiedliwością i niestabilnością oraz zamartwiając się o niepewną przyszłość, powinniśmy chyba przestać pytać: „Kiedy to się wreszcie skończy?”, a zamiast tego zacząć formułować nowe, bardziej praktyczne pytania związane z trwaniem w świecie wyzwań i zmian: Jak się dostosować? Co zrobić, by żyć wygodnie i nie pozwalać się sparaliżować wątpliwościom? Jakie mamy narzędzia, by sobie pomóc? Gdzie szukać dodatkowych, dających oparcie filarów? Jak zapewnić bezpieczeństwo i stabilność innym? Jakie przeciwności zdołamy pokonać, działając razem?

Jak wspomniałam, nie znam wszystkich odpowiedzi, ale chciałabym rozpocząć rozmowę. Wspólne spojrzenie na te sprawy może się okazać bardzo wartościowe. Zależy mi na stworzeniu warunków do szerokiej dyskusji. Wierzę, że dzięki temu mocniej staniemy na nogach.CZĘŚĆ PIERWSZA

Nic nie może przyćmić światła, które świeci z wnętrza.

– MAYA ANGELOU

FOT. 3: Robienie na drutach pomogło mi ukoić niespokojny umysł.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

SIŁA RZECZY MAŁYCH

CZASEM DOSTRZEGAMY narzędzie dopiero wtedy, gdy zaczyna działać na naszą korzyść. I niekiedy okazuje się, że najmniejsze z nich pomaga nam się uporać z największymi emocjami. Dowiedziałam się tego kilka lat temu, kiedy zamówiłam sobie wysyłkowo zestaw do robienia na drutach, nie do końca nawet wiedząc, do czego mi się przyda.

Działo się to podczas pierwszych nerwowych tygodni pandemii, które spędzałam w naszym domu w Waszyngtonie. Robiłam dość przypadkowe zakupy przez internet, dodając do koszyka tak różne rzeczy, jak: gry planszowe, akcesoria artystyczne, jedzenie i papier toaletowy, nie mając pojęcia, co nas czeka, a przy tym uświadamiając sobie z zażenowaniem, że impulsywny shopping to typowo amerykańska reakcja na niepewność. Wciąż byłam w szoku, że dosłownie w parę chwil przeszliśmy od „normalnego życia” do poważnego ogólnoświatowego kryzysu. Jak to możliwe, że setki milionów ludzi znalazły się nagle w stanie realnego zagrożenia? I że najlepszą, najbezpieczniejszą rzeczą, którą można zrobić, jest spokojne siedzenie w domu?

Dzień za dniem gapiłam się na wiadomości porażona dotkliwą niesprawiedliwością świata. Wyzierała z nagłówków, rosnących statystyk bezrobocia, liczby zgonów i dźwięku karetek, które w niektórych dzielnicach pojawiały się częściej niż w innych. Czytałam artykuły o pracownikach szpitali, którzy po dyżurze bali się wracać do domu, żeby nie zarazić krewnych. Widziałam zdjęcia ciężarówek na zwłoki, zaparkowanych na skraju ulicy, oraz sal koncertowych przerobionych na szpitale polowe.

Tak mało wiedzieliśmy i tak bardzo się baliśmy. Rzeczywistość zdawała się nas przerastać. Każda sprawa robiła wrażenie ważnej.

Bo rzeczywistość naprawdę nas przerastała, a wszystkie sprawy były ważne.

Trudno nie dać się temu przytłoczyć.

Przez pierwszych kilka dni obdzwaniałam znajomych i pilnowałam, by moja mieszkająca w Chicago matka, obecnie pani po osiemdziesiątce, mogła w bezpieczny sposób robić zakupy. Nasze córki wróciły z koledżu do domu wstrząśnięte wydarzeniami i niezadowolone, że musiały zostawić przyjaciół. Mocno je objęłam i zapewniłam, że to tylko tymczasowa sytuacja i za parę chwil znowu będą chodzić na głośne imprezy, obawiać się egzaminu z socjologii i pochłaniać ramen w akademiku. Powiedziałam to, by mnie samej było łatwiej uwierzyć. A także dlatego, że do obowiązków rodzica należy okazywanie pewności siebie, nawet jeśli lekko trzęsą ci się kolana i w głębi ducha martwisz się o sprawy znacznie poważniejsze niż to, by prędko odstawić dzieci z powrotem do ich znajomych. Nawet gdy ogarnia cię niepokój, wypowiadasz się optymistycznie.

Z biegiem czasu nasza rodzina wypracowała pewne nawyki, których centralnym punktem był długi późnopopołudniowy obiad. Oglądaliśmy wiadomości i dzieliliśmy się informacjami – przekazywaliśmy sobie wzajemnie codzienne ponure statystyki albo irytująco sprzeczne wiadomości płynące z Białego Domu, w którym sami niedawno żyliśmy. Grywaliśmy w planszówki, które kupiłam, urządzaliśmy seanse filmowe na kanapie i ułożyliśmy kilka zestawów puzzli. Gdy tylko coś nas rozbawiło, śmialiśmy się głośno. Inaczej sytuacja byłaby zbyt straszna.

Sasha i Malia kontynuowały naukę zdalnie. Barack pisał pamiętniki z okresu prezydentury i coraz bardziej absorbowało go to, że amerykańscy wyborcy wkrótce będą decydować, czy Donald Trump powinien zostać, czy odejść. Ja natomiast wkładałam energię w inicjatywę When We All Vote , mającą na celu zmotywowanie obywateli do głosowania i zwiększenie frekwencji, którą pomogłam zapoczątkować w 2018 roku. Na prośbę burmistrza miasta wzięłam udział w kampanii społecznej jednoznacznie nazwanej Stay Home D.C. . Namawialiśmy w jej ramach mieszkańców, by chronili się w domach i zgłaszali na testy, jeśli źle się poczują. Nagrywałam motywujące wiadomości do wyczerpanych ratowników medycznych. Natomiast aby choć odrobinę zmniejszyć ciężar spoczywający na barkach rodziców, rozpoczęłam serię cotygodniowych nagrań wideo, na których czytałam na głos historie dla dzieci.

Nie czułam, że robię dość dużo.

Bo też tyle oczywiście nie wystarczyło.

Tak właśnie czuło się wielu z nas – żadne działanie nie wydawało się choć w przybliżeniu wystarczające. Nagromadziło się po prostu zbyt wiele potrzeb. W porównaniu z ogromem pandemii każdy wysiłek sprawiał wrażenie malutkiego.

Wierzcie mi, dobrze wiem, że sama miałam szczęście i byłam w uprzywilejowanej sytuacji. Rozumiem, że przymusowe pozostawanie na marginesie światowej katastrofy to żaden trud, zwłaszcza w porównaniu z cierpieniami, przez które przechodziło wówczas tak wiele osób. Moja rodzina zrobiła dokładnie to, co w imię bezpieczeństwa nas wszystkich zalecano większości mieszkańców – zabiliśmy drzwi i okna, by przeczekać sztorm wokół nas.

PRZYPISY

„Jeśli któryś z twoich przodków” Alberto Ríos, Not Go Away Is My Name (Port Townsend, Washington: Copper Canyon Press, 2020), s. 95.

WPROWADZENIE

Młodzi dorośli na nieznaną dotąd skalę Barbara Teater, Jill M. Chonody, Katrina Hannan, Meeting Social Needs and Loneliness in a Time of Social Distancing Under COVID-19: A Comparison Among Young, Middle, and Older Adults, „Journal of Human Behavior in the Social Environment” 31, nr 1–4 (2021), s. 43–59, doi.org/10.1080/10911359.2020.1835777; Nicole Racine i in., Global Prevalence of Depressive and Anxiety Symptoms in Children and Adults During COVID-19: A Meta-Analysis, „JAMA Pediatrics” 175, nr 11 (2021), s. 1142–1150, doi.org/10.1001/jamapediatrics.2021.2482.

ponad 7,9 miliona dzieci Imperial College London, COVID-19 Orphanhood Calculator, 2021, imperialcollegelondon github io/orphanhood_calculator; Susan D. Hillis i in., COVID-19-Associated Orphanhood and Caregiver Death in the United States, „Pediatrics” 148, nr 6 (2021), doi.org/10.1542/peds.2021-053760.

CZĘŚĆ I

„Nic nie może przyćmić światła” Maya Angelou, Rainbow in the Cloud: The Wisdom and Spirit of Maya Angelou (New York: Random House, 2014), s. 69.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: