Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szept syberyjskiego wiatru - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Szept syberyjskiego wiatru - ebook

Kalina musi zostawić wszystko, co kocha. Oszukana przez wspólniczkę, wraca do Polski po wielu latach nieobecności i zaczyna pracę w fabryce porcelany należącej do jej bogatej babki.

W nowych obowiązkach ma jej pomóc Sergiusz, prawa ręka starszej pani. Mężczyzna jest od początku zaskakująco wrogo nastawiony do Kaliny. Jednak za każdym razem, kiedy dziewczyna patrzy w jego oczy – głębokie niczym jezioro Bajkał – czuje, że skrywa on jakąś tajemnicę.

Pewnego dnia babka prosi Kalinę, by odebrała z Petersburga dziwną przesyłkę. W podróży towarzyszyć ma dziewczynie Sergiusz. Dwie tajemnice – babki i Sergiusza – splecione ze sobą, zawiodą Kalinę aż na Syberię. To tam za przewodnika dziewczyna będzie musiała obrać własne serce.

Tylko czy odważy się go posłuchać?

I co się stanie, gdy do jej serca wtargnie uczucie silniejsze niż sam buran,

porywisty syberyjski wiatr?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7046-6
Rozmiar pliku: 962 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Stary człowiek usiadł przy ognisku, spoglądając w jego błękitnawe serce. Wysokie płomienie zdawały się dotykać gwiazd. Wiekowe cedry otaczające polanę lekko kołysały się w rytm jesiennego wiatru. Nazajutrz znów miał się udać do wsi. Czy tym razem będzie mógł pomóc? Czy sprosta oczekiwaniom? Niestety, ludzie czasami żądali niemożliwego. A on był na tym świecie tylko posłańcem. To duchy natury decydowały o tym, co najważniejsze. Znał ten nieprzebyty dziki świat od dziecka. Wzrastał w nim, ucząc się jego mowy, jednak doskonale wiedział, gdzie leży granica, i nigdy jej nie przekraczał.

Czy był dobrym człowiekiem? Miał czyste myśli i serce otwarte na potrzeby innych. Kochał ten pełen sprzeczności świat i nigdy nie starał się dociekać, dlaczego jest on właśnie taki, bo ufał sile, której nie był w stanie pojąć.

Tej nocy trawił go niepokój. Kilka dni temu po raz pierwszy zrobił coś, czego nie powinien. Kiedy jednak zobaczył tę dziewczynkę, wiedział, że musi to uczynić. Godziny tej małej były policzone, właściwie przebywała już bardziej tam niż tu. Krucha istotka o białych jak anioł włosach i pięknej, szlachetnej twarzyczce w jednej sekundzie skradła jego serce. Gdy ją ujrzał, leżącą na łóżku w starej chacie, miał nieodparte wrażenie, że to nie jest ich pierwsze spotkanie. Właśnie wtedy zdecydował. Musiał podarować tej małej kilka lat życia. Ona musiała żyć, choćby jeszcze przez jakiś czas. A później? Później wybór będzie należał do niej.

Stary człowiek dumał do chwili, gdy do tajgi zaczął wdzierać się brzask. Ognisko wciąż się tliło, znacząc szare powietrze cieniutką smużką. Przeczuwał, że w jego życiu już niedługo coś się wydarzy. Ale to nic, nie bał się konsekwencji własnej przekory. Najważniejsze, że dziewczynka mogła jeszcze przez kilkanaście lat cieszyć swoje piękne orzechowe oczy cudami tego świata.

Nagle usłyszał trzask łamanych gałęzi i niepokojące pohukiwanie sowy. Od strony rzeki rozległ się grzmot. Stary człowiek wiedział, że tak się gniewa tajga. Zamknął oczy, cicho i bez strachu, czekając na to, co się stanie. A wówczas z nieba spadł drobny ciepły deszcz, gasząc ledwie tlące się ognisko.

Mężczyzna spojrzał w niebo, czując spokój. Tym razem duchy natury go oszczędziły. Widocznie ta dziewczynka była tego warta. A może miała do wykonania jakąś ważną misję?

Jednego był pewien – to dziecko było kimś wyjątkowym.1

Kalina patrzyła w okno taksówki z coraz większą obawą. Krakowskie ulice w jeszcze nieśmiałym wiosennym słońcu wyglądały dzisiaj zupełnie inaczej niż dwadzieścia lat temu, kiedy widziała rodzinne miasto po raz ostatni. Jakże była wówczas samotna i zagubiona. Myślała, że jej naiwny świat dziesięciolatki właśnie się skończył. A okazało się, że to był dopiero początek.

Nagła śmierć rodziców zmieniła wszystko, a ona w ciągu kilku dni musiała zaakceptować nową sytuację i nauczyć się żyć w Szkocji, dokąd zabrała ją ciotka Monika, siostra mamy. Właściwie jej jedyna krewna. No tak, była jeszcze ona, Leonia Fiodorow, babka, którą Kalina widziała tylko raz, na pogrzebie rodziców. Zrobiła wówczas na dziewczynce okropne wrażenie. Ponura, oschła, z wydatnym orlim nosem, który zdominował jej twarz, wydawała się wręcz odpychająca. Kalina dokładnie pamiętała chudą, pomarszczoną dłoń Leonii wyciągniętą w jej stronę, jakby niechętnie, jakby przez przypadek. Być może z grzeczności. Ten obraz Kalina przechowywała w sobie po dziś dzień. I nieraz się zastanawiała, jak teraz wygląda Leonia. Czy jest równie nieatrakcyjna jak wtedy? A może jest jeszcze brzydsza? Przecież od dnia pogrzebu minęło ponad dwadzieścia lat.

Dlaczego więc zgodziła się wrócić? Dlaczego przystała na propozycję właściwie obcej osoby? Odpowiedź na te pytania była prozaiczna – po prostu Kalina potrzebowała pieniędzy, a zamożna babka, która już wielokrotnie proponowała jej przyjazd do Polski, dając do zrozumienia, że w przyszłości dziewczyna miałaby przejąć fabrykę, była w stanie zaradzić kiepskiej kondycji finansowej wnuczki. Niestety, Kalina nie potrafiła wytłumaczyć tego ciotce, która chciała nawet zaryglować drzwi ich domu, byleby tylko nie wypuścić siostrzenicy. „Nie musisz tam lecieć. Tutaj masz już poukładane życie, wszystkich znasz. Damy sobie radę” – powtarzała wiele razy w drodze na lotnisko, a kiedy Kalina zbliżała się do bramki, kurczowo zaciskała palce na jej nadgarstku. „Obiecaj, że jeśli coś będzie nie tak, od razu wrócisz” – to były ostatnie słowa, jakie wypowiedziała, zanim jej głos zdławiło wzruszenie.

– Obiecuję. – Kalina wysiliła się na uśmiech.

Chciała dodać ciotce otuchy, zapewnić ją, że będzie dobrze, że decyzja, którą podjęła, jest jedną z najlepszych, ale nie potrafiła tego zrobić. Gdy widziała znikającą sylwetkę Moniki, ściskało jej się serce. Przecież w ciągu ostatnich lat to ciotka była całym jej światem. Ojcem i matką. Czasem surową nauczycielką, ale przede wszystkim serdeczną przyjaciółką. Gdy Monika przejęła opiekę nad Kaliną, sama miała niewiele ponad dwadzieścia lat i dopiero układała sobie życie na Wyspach. A teraz się rozstawały i choć Kalina cierpiała z tego powodu, czuła, że to dobry wybór. Właściwie jedyny, jaki miała. Musiała jak najszybciej zdobyć te pieniądze. Była to winna Monice. Przecież to właśnie za namową Kaliny ciotka weszła w ten dość ryzykowny układ z Olivią. Dotąd żyły spokojnie na średnim poziomie, prowadząc niewielki sklepik z pamiątkami. Wprawdzie nie zarabiały kokosów, ale też nie narzekały na brak klientów. Olivia roztoczyła jednak przed nimi taką perspektywę rozwoju, że dały się namówić. Przede wszystkim Kalina, która jako ekonomistka świetnie orientowała się w sprawach handlu. Umiała skutecznie negocjować, a jeśli trzeba było, to i potrafiła tupnąć nogą. Lubiła wyzwania, a od pewnego momentu czuła się już przytłoczona pewną powtarzalnością i znajomą codziennością Stornoway, gdzie mieszkały. Nic dziwnego, że zapaliła się natychmiast do pomysłu przyjaciółki i przekonała do niego ciotkę, niezbyt przepadającą za zmianami. Oczywiście trzeba było zdobyć pieniądze. Sporo pieniędzy. Wzięły kredyt, a Olivia zgarnęła kasę i jeszcze tego samego dnia zniknęła. Kalina i Monika długo nie mogły uwierzyć, że ktoś, kogo znały od kilkunastu lat, z kim dzieliły smutki i radości, tak perfidnie je oszukał. Nie miały pojęcia, dlaczego przyjaciółka postąpiła tak podle. W końcu musiały zejść na ziemię, spojrzeć prawdzie w oczy i stawić czoło problemom. Z bólem serca dopiero po kilku dniach zgłosiły sprawę na policję. Niestety, wcale nie czuły się z tym lepiej, a dług i tak trzeba było spłacić. Mniej więcej miesiąc po ucieczce Olivii do Kaliny po raz kolejny zadzwoniła Katia, opiekunka babki, ponawiając propozycję starszej pani. Leonia, być może bojąc się odmowy, nigdy nie rozmawiała z wnuczką i zawsze wysługiwała się swoją pracownicą. Kalina za każdym razem odpowiadała tak samo: „Nie teraz, może innym razem”. I w końcu ten „inny raz” miał nadejść, a powrót do Polski stał się na tyle realny, że Kalina po raz pierwszy zaczęła poważnie rozważać propozycję babki. Wiedziała, że nie mają z ciotką szansy na zdobycie tak ogromnej sumy. Choćby nawet sprzedały niewielki dom, i tak nie pokryłoby to kredytu, a przecież musiały gdzieś mieszkać. Zresztą cały parter przerobiły na pomieszczenie handlowe i wciąż prowadziły tam sklep, który był ich jedynym źródłem dochodu. Gdy powiedziała ciotce, że podjęła decyzję o wyjeździe do Polski, Monika tak bardzo się zdenerwowała, że przez dłuższą chwilę nie mogła wypowiedzieć nawet słowa. A kiedy już zdołała się odezwać, pierwszym, co Kalina od niej usłyszała, było kategoryczne: „Nie!”. Kalina jednak wiedziała, że musi to zrobić, i wbrew protestom Moniki zadzwoniła do Katii, oznajmiając jej, że jest gotowa przyjechać. Monika absolutnie nie przyjęła tego do wiadomości, ale znała siostrzenicę na tyle, by wiedzieć, że ta i tak zrobi to, co uzna za słuszne. Do samego końca nie zaaprobowała tego wyjazdu. A teraz znów po tylu latach Kalina była w Polsce…

Gdy kierowca zatrzymał się pod hotelem Holiday na Wielopolu i wyjął z samochodu bagaże, poczuła się jeszcze mniej pewna siebie niż przed chwilą. Kiedy taksówka odjechała, Kalina jakiś czas stała na chodniku, rozglądając się wokół zarówno z ciekawością, jak i z obawą. Dopiero sygnał przejeżdżającej obok karetki przywołał ją do porządku. Powoli, ciągnąc dwie pokaźne walizki, ruszyła do wejścia.

Celowo wybrała hotel niedaleko Rynku, gdyż chciała trochę powłóczyć się po Starym Mieście. Miała na to całe popołudnie, bo do Nowego Sącza zamierzała wyjechać następnego dnia z samego rana. Niestety, plany wzięły w łeb, ponieważ nie przewidziała, że zmęczona podróżą uśnie, a kiedy się obudzi, świat spowije już wieczorna szarówka.

Stanęła przy oknie, spoglądając na mokrą od deszczu ulicę, gdzie mimo późnej pory wciąż przejeżdżało mnóstwo samochodów. Ich hałas ją męczył i porzuciła wcześniejszą myśl, żeby zwiedzić miasto. Udała się za to do restauracji, gdzie z apetytem zjadła kolację. Poczuła rozleniwienie, ale i chęć poznania czegoś nowego. Popijając herbatę, zachłannie przyglądała się twarzom osób odwiedzających lokal, jak gdyby miała nadzieję, że w którejś z nich zauważy choćby skrawek własnej przeszłości, migawkę obrazu wiążącego ją z tym miejscem. Przecież mieszkała w Krakowie dziesięć lat. Niestety, tamten czas był równie odległy jak wspomnienia z tym związane. Dzięki Monice łatwiej było jej zaakceptować trudną sytuację i odnaleźć się w nowym, zupełnie innym świecie. Dzięki ciotce stała się silna i niezależna. A może tak naprawdę to nie była ona? Może klucz do poznania siebie tkwił w sercu tej małej dziewczynki, która w ciągu jednego dnia musiała zrezygnować z dawnego życia?

Nazajutrz wszystko potoczyło się bardzo szybko, jak w starym niemym filmie. Nie miała czasu obejrzeć Rynku ani bulwarów wiślanych, gdzie podobno kiedyś rodzice często zabierali ją na spacery, bo zgodnie z planem już po ósmej opuściła hotel, kierując się w stronę dworca autobusowego na Bosackiej. Idąc Plantami, zdążyła tylko wymienić z przypadkowymi przechodniami ciepłe – jak jej się zdawało – spojrzenia. Może w innych okolicznościach zdecydowałaby się zostać w Krakowie dzień dłużej, ale z rozmowy z Katią wynikało, że babce zależy na jak najszybszym przyjeździe wnuczki. Nie wiedzieć czemu Kalina czuła respekt przed tą starszą panią. Jej ponury wizerunek przechowywała w sobie jak zabalsamowane wspomnienie, do którego niby nie chce się wracać, ale jednak na przekór sobie mu się przygląda. Siedząc w wygodnym autokarze, na chwilę wróciła myślami do Stornoway, do maleńkiego sklepiku z pamiątkami, ale mimo pewnej nuty tęsknoty miała przeczucie, że decydując się na powrót, podjęła dobrą decyzję. Pożegnała wczorajszy dzień wypełniony sprzecznymi uczuciami i dziś niczym skowronek wyfrunęła z hotelu przepełniona nadzieją, że od teraz wszystko będzie wyglądało inaczej, być może lepiej. I mimo że nieznana babka wciąż jawiła się jej jako czarownica, z każdym przejechanym kilometrem myślała o niej nieco przychylniej.

„Przecież to nie koniec świata. Nie spodoba mi się, to spakuję manatki i do ciebie wrócę” – jeszcze przed wyjazdem wielokrotnie uspokajała Monikę, ale tak naprawdę bardziej przemawiała do siebie. Gdy myślała o nieznanej ekscentrycznej babce i kraju, który właściwie znała jedynie z opowieści i sporadycznych wiadomości, czuła, że powinna tam być, że to miejsce się o nią upomina. „Dobrze, przyjadę” – odpowiedziała opiekunce babki, a wtedy Katia krótko i rzeczowo wyjaśniła jej, czego starsza pani od niej oczekuje. Kalina miała pomóc w zarządzaniu niewielką wytwórnią porcelany należącą do Leonii. Dziewczyna czuła, że matka jej ojca czegoś od niej chce i niekoniecznie ma to związek z wyrobem filiżanek, spodków i imbryków, na których temat tak naprawdę Kalina wiedziała tylko tyle, ile wyczytała w Internecie. Nagła zmiana warunków życia, wyjazd i nowe doświadczenie jawiły jej się jak wyprawa na K2. Nie mogła nawalić. Musiała wejść na sam szczyt. Tylko czy była na to gotowa?

Przed Nowym Sączem poczuła tremę, uczucie, którego bardzo rzadko doświadczała. Zwykle odważnie stawała naprzeciw licznym życiowym wyzwaniom, szybko podejmując decyzje. Wszelkie dylematy porzucała, jeszcze zanim ziarno niepokoju zdążyło wykiełkować w niej na tyle, by zachwiać zdrowym poczuciem wartości. „Jesteś rozsądna i konkretna. Zawsze można na tobie polegać, Kalinko” – często słyszała od ciotki i traktowała te słowa jako komplement. Tyle że czasem nie chciała być taka rzeczowa i przewidywalna. Niekiedy miała po prostu ochotę powłóczyć się boso po zroszonej rosą trawie albo posiedzieć o świcie nad brzegiem morza i nie myśleć o tym, co się teraz najlepiej sprzedaje. Chciała choć na chwilę zanurzyć głowę w różowych obłokach i odbić się od twardej ziemi. Dzięki zaradności i pomysłowości Moniki całkiem dobrze wiodło się im w Szkocji, którą po dwudziestu latach obie uważały niemal za dom rodzinny. Stworzyły tam dla siebie bezpieczne życie pełne znajomych miejsc, przyjaznych sąsiadów i powtarzalnego rytmu zdarzeń, który dawał im poczucie bezpieczeństwa. Niestety, ten świat runął z dnia na dzień…

Gdy autokar się zatrzymał i zaczęli wysiadać z niego pierwsi podróżni, poczuła, że ze zdenerwowania zaschło jej w ustach. „Weź się w garść”. Spojrzała w okno, omiatając wzrokiem chodnik i zastanawiając się, jak wygląda mężczyzna, który ma odebrać ją z przystanku i zawieźć do domostwa babki w Tropiu.

Sergiusz Ostrowski, pracownik fabryki i prawa ręka babki – tyle przekazała jej Katia. Kalina opuściła pojazd jako ostatnia i z coraz większą paniką rozglądała się po opustoszałym chodniku. Oczywiście zaraz pojawili się nowi podróżni, zmierzający w różnych kierunkach. Ale mimo przemieszczającego się tłumu Kalina czuła się bardzo samotna.

„_Shit!_ Gdzie on, do cholery, jest?!” – przeklinała w myślach. Z Moniką rozmawiały najczęściej po polsku, z sąsiadami i klientami sklepu porozumiewały się głównie po angielsku, czasem po gaelicku, ale zdarzało się, że niekiedy mieszały języki.

Od wczoraj starała się już przestawić na myślenie po polsku, choć i tak łapała się na tym, że plącze wyrazy i zdania. Wychodziła z tego zabawna mieszanka.

„Jak długo mieszkała pani w Anglii?” – spytała ją wczoraj dziewczyna z recepcji w hotelu, uśmiechając się przy tym. „Dwadzieścia lat” – odpowiedziała, starając się bardziej poprawnie niż to konieczne wymawiać słowa. „To bardzo długo” – odezwała się recepcjonistka. „Tak, to bardzo długo” – potwierdziła Kalina, a te słowa uzmysłowiły jej, że znalazła się na nieznanym lądzie. Nie wiedziała już, czy czuje się Polką, czy może bardziej Brytyjką. I jeszcze te rosyjskie korzenie… Kim właściwie była?2

O d przyjazdu autokaru minęło ponad pół godziny, a protegowany babki jeszcze się nie pojawił. Kalinę ogarnęła wściekłość. Chwyciła walizki i z mozołem ruszyła w stronę budynku dworca. Gorączkowo zastanawiała się, co powinna zrobić w tej sytuacji. Najbardziej logicznym rozwiązaniem wydawało się wzięcie taksówki. Nie odeszła daleko, gdy tuż obok z piskiem opon zatrzymało się czarne volvo, z którego wysiadł wysoki, barczysty blondyn. Mężczyzna zmrużył jasnoniebieskie oczy, obrzucając ją sondującym spojrzeniem.

– Kalina Fiodorow? – spytał z roztargnieniem.

– Tak, to ja. – Butnie uniosła głowę, domyślając się, kogo ma przed sobą. Wpatrywała się uważnie w przybyłego, czekając, aż ten się przedstawi. Ale on zachował się zgoła inaczej, niż mogła się spodziewać. Wyraźnie ją ignorował.

– Wsiądź szybko do auta, bo tu nie można się zatrzymywać. Jeszcze tego by brakowało, żeby wlepili mi mandat. – Nim Kalina zdążyła się odezwać, chwycił walizki i wrzucił do bagażnika. – No wsiadaj! – ponaglił, rzucając nerwowe spojrzenie na przejeżdżający w oddali radiowóz. – Cholera, jeszcze kilka punktów karnych i zabiorą mi prawko.

– Nawet pana nie znam, nie wiem, czy…

– Daruj sobie te kurtuazyjne gadki, Sergiusz jestem. – Przez moment patrzył na nią nieco przychylniej, ale już po chwili jego wzrok się ochłodził.

Jakże on Kalinę denerwował. Najchętniej wydarłaby z bagażnika walizki i z podniesioną głową ruszyła na postój taksówek, lecz ten pupilek babki miał w sobie coś, co sprawiło, że się powstrzymała. Wsiadła w końcu do samochodu, starając się nie patrzeć w stronę mężczyzny. Liczyła, że Sergiusz zapyta ją o podróż czy coś w tym stylu, choćby tylko po to, żeby zacząć konwersację, ale on zdawał się jej nie zauważać. Skupiony na jeździe, patrzył w przednią szybę.

Jeśli jeszcze na początku miała nadzieję na niezobowiązującą rozmowę, to gdzieś w połowie drogi ją porzuciła. Z każdym przejechanym kilometrem Sergiusz sprawiał wrażenie coraz bardziej poirytowanego. Kalina się domyślała, że prawdopodobnie to ona była przyczyną jego złego humoru. Wszystko wskazywało na to, że mężczyzna został zobligowany, żeby się nią zaopiekować, a nietrudno było zauważyć, że nie miał na to ochoty. W ciągu trwającej około pół godziny podróży siedziała napięta jak cięciwa. Bała się nawet głośniej odetchnąć w obawie, że zirytuje Sergiusza. Co chwilę złorzeczył pod nosem, mknąc jak szatan przez puste lokalne drogi. Z ciekawością przyglądała się mijanym domom, łąkom i ciągnącej się kilkanaście metrów od jezdni szerokiej wstędze Dunajca. W pewnej chwili, gdy Sergiusz na moment otworzył okno, poczuła nawet lekko wilgotny, całkiem miły zapach rzeki, ale duszący dym z palonego przez mężczyznę papierosa szybko stłumił to wrażenie. Ostentacyjnie przyłożyła do twarzy otwartą dłoń, zakrywając nos i usta, ale i ten gest nie został zauważony. Marzyła już tylko o jednym – by jak najszybciej wysiąść z samochodu. Choć obawiała się spotkania z babką, w tej chwili wydawało się ono wybawieniem. Nigdy wcześniej nie spotkała tak nieznośnego typa. Nawet stary Lewis, znajomy rybak mieszkający na ich ulicy w Stornoway, który słynął z tego, że zawsze wpychał klientom nieświeże ryby, a w obejściu był bardziej cierpki niż sok wyciśnięty z kilku cytryn, w porównaniu z Sergiuszem jawił się Kalinie niczym ideał.

W pewnym momencie Kalina nie wytrzymała i odważyła się odezwać, choć jej słowa ledwo przebijały się przez hałaśliwe dźwięki muzyki wydobywającej się z głośników:

– Daleko jeszcze?

Sergiusz odchylił nieznacznie głowę w jej stronę i spojrzał tak, że natychmiast pożałowała pytania.

– Już dojeżdżamy – burknął, znów skupiając się na jeździe.

Przynajmniej zyskała nadzieję, że ta męczarnia zaraz się skończy. Z coraz większą niecierpliwością wypatrywała budynku, który mógł być domem babki. Gdy Sergiusz zwolnił po raz pierwszy od kilku minut, jeszcze intensywniej zaczęła przyglądać się okolicy. Domy, które mijali, nie wyróżniały się niczym szczególnym, a ona czuła, że miejsce, gdzie żyje babka, musi być nietuzinkowe. Niewykluczone, że tak samo odpychające jak jego mieszkanka, niemniej jednak wyjątkowe.

W końcu mężczyzna zatrzymał się przy kamiennym murze, gdzieniegdzie oplecionym winobluszczem. Bez słowa wysiadł, otworzył bagażnik i wyjął walizki. Potem, nie zaszczyciwszy Kaliny nawet spojrzeniem, ruszył do kutej bramki gustownie wkomponowanej w kamienny łuk i kilkakrotnie nacisnął przycisk domofonu. W chwili gdy Kalina postawiła nogę na asfaltowej drodze, Sergiusz już pchnął furtkę i zaraz straciła go z oczu. Cóż było robić, ruszyła za nim. Mogła się tylko domyślić, że stoi przed posesją babki, bo niestety mężczyzna, który miał służyć za przewodnika, nie raczył jej o tym poinformować. Zanim przeszła przez furtkę, wygładziła brzeg jasnoszarego T-shirtu, krytycznie spoglądając na swój strój. Obcisłe, w kilku miejscach przetarte dżinsy i ulubione znoszone trampki raczej nie były odpowiednim ubiorem na spotkanie z babką, która pomimo niemiłej powierzchowności kojarzyła się Kalinie z kimś dystyngowanym i eleganckim. Ale przecież Kalina wciąż była w podróży, zresztą zawsze stawiała wygodę na pierwszym miejscu. Nie znosiła eleganckich kiecek i tego całego mizdrzenia się przed lustrem, które miało sprawić, że kobieta będzie atrakcyjniejsza. Ona nie miała z tym problemu. Czuła się interesująca w ciasnych lub luźnych dżinsach, szerokich, a czasem kusych podkoszulkach i bluzach, w których wyglądała jak chłopczyca. I gdyby nie subtelna uroda, miodowe, sięgające ramion włosy, kształtne, wydatne usta i duże orzechowe oczy w ciemnej oprawie rzęs, Kalina przez swój nierzucający się w oczy, czasem niedbały ubiór pewnie uchodziłaby za jedną z wielu dziewcząt, które każdego dnia przemykają ulicami niezauważone. W jej twarzy było jednak coś charakterystycznego, co ją wyróżniało.

Kiedy dokonała ostatecznych oględzin, nieznacznie skrzywiła usta z niezadowoleniem. Zyskała pewność, że nie prezentuje się najlepiej, ale cóż było robić, należało się zmierzyć z rzeczywistością i stanąć przed surowym obliczem krewnej. W końcu to Leonia wyszła z tą kuriozalną propozycją i Bogiem a prawdą powinna przyjąć nieznaną wnuczkę z całym dobrodziejstwem inwentarza.

„Przecież wcale się tutaj nie wyrywałam”. Kalina uniosła dumnie głowę, przekroczyła bramkę i ruszyła powoli wąskim chodniczkiem wybrukowanym drobną granitową kostką w kierunku domku Baby Jagi. Chatka czarownicy okazała się zadbanym domem z jasnego kamienia, po którego narożnikach piął się bluszcz. Szyby frontowych okien w dębowych ramach błyszczały czystością, a połyskująca w słońcu brązowa dachówka czterospadowego dachu przywodziła na myśl apetyczną czekoladową polewę. Modre rzeźbione drzwi swoim odcieniem zdawały się nie pasować do reszty, ale przez to dom sprawiał wrażenie nieco bajkowego, jakby żywcem wyjętego z ilustrowanych książeczek dla dzieci. Kalina ze zdziwieniem odnotowała, że nie pasował do jej wyobrażeń na temat tego miejsca i do babki Leonii, której wizerunek wnuczka od dzieciństwa widziała w krzywym zwierciadle.

Sergiusz ruszył w górę po kamiennych schodkach z drewnianą balustradą i zatrzymał się naprzeciw drzwi, które otworzyły się w tej samej chwili. Stanęła w nich pulchna, niewysoka starsza pani z aureolą kręconych, siwiutkich, sięgających uszu włosów i radosnym spojrzeniem szarych oczu. Kalina przybliżyła się do poręczy, ale nie odważyła się postawić nogi na schodach, tylko z rezerwą przyglądała się nieznajomej i mężczyźnie budzącym w niej mieszane uczucia. Obrzuciwszy pospiesznie wzrokiem Sergiusza, kobieta wyszła na zewnątrz, ciekawie przyglądając się gościowi. Ze względu na swój niedbały wygląd Kalina poczuła się nieswojo. Odruchowo poprawiła włosy, zakładając je za uszy, i nieśmiało się uśmiechnęła. Domyślała się, że ma przed sobą Katię, opiekunkę Leonii, która podobno mieszkała z babką od dwudziestu lat.

– Nu wot i nasz gość! Kalina, wy pewnie ustali – odezwała się starsza pani w odpowiedzi na uśmiech dziewczyny, a widząc jej onieśmielenie, zeszła ze schodów i chwyciła ją za rękę. Ten nieoczekiwany gest dodał Kalinie odwagi. Kobieta miała w sobie wiele serdeczności. Jej ruchy były trochę za szybkie, nieco chaotyczne, ale zrobiła na Kalinie dobre wrażenie.

– To ja uciekam – rzucił Sergiusz. – Walizki zostawiłem w holu – dodał, nie patrząc nawet na nie, zbiegł ze schodów i popędził do furtki.

Starsza pani wydawała się zupełnie nie zwracać uwagi na jego zachowanie, skupiając na gościu.

– Zachadzitie, panienka Kalina, zachadzitie, a to pani Leonia już od świtu was wypatruje. – Kobieta obejrzała się na jedno z okien, które w przeciwieństwie do pozostałych było lekko uchylone. – A ja – Katia, my już nieraz mówiły ze sobą. – Figlarnie zmrużyła oczy, co jeszcze bardziej Kalinę ośmieliło. Choć starsza pani nie mówiła czystą polszczyzną, o dziwo Kalina ją rozumiała, a przynajmniej wiedziała, o co Katii chodzi.

– Tak, bardzo mi miło – odezwała się dziewczyna pewniejszym głosem. Zaraz potem wspięła się po schodach i weszły do środka.

Hol był przestronny, a jego jasnozielone ściany ozdabiało kilka obrazów przedstawiających postaci z dawnych epok. Kalina ciekawie zerknęła na jeden z nich, przypatrując się młodej kobiecie w gustownym kapelusiku i kremowej falbaniastej sukience.

– Eto Tatiana Nikołajewna Romanowa. Babuszka panienki bardzo upodobała sobie eti partriety – usłyszała za sobą głos Katii.

Dziewczyna cofnęła się i obrzuciła pospiesznym spojrzeniem pozostałe trzy płótna, również ukazujące młode, pełne powabu panienki w niedzisiejszej garderobie, jak się domyśliła, zapewne pozostałe córki cara Mikołaja II.

– Da, eto princessy Romanowe – potwierdziła Katia. – U pani Leonii ogromny sentiment do całego carskiego rodu i do Rassii – dodała.

Dziewczyna spojrzała na podwójne, lekko uchylone białe drzwi. Dobiegały zza nich piękne dźwięki, które wydawały się jej znajome. Starała się przypomnieć sobie nazwę utworu.

– Szostakowicz, walc, liubimaja miełodia pani Leonii – wyjaśniła Katia.

– Ach tak, rzeczywiście. – Kalina pokiwała głową i teraz, kiedy znała nazwę, kompozycja wydała jej się jeszcze piękniejsza.

Z duszą na ramieniu przekraczała próg i stawiała stopy na ciemnej drewnianej podłodze. Pokój wypełniony był tak dużą liczbą mebli i bibelotów, że w pewnej chwili poczuła się zdezorientowana, nie wiedząc, w którą stronę patrzeć. Próbowała wyłowić wzrokiem babkę.

– Pani Leonia, wot i nasza zguba. – Katia dziarsko wkroczyła do środka i rozchyliła żakardową zasłonę w jednym z okien. Do pokoju wpadło trochę więcej światła, ale mimo to wciąż panował tam lekki półmrok.

Dzbanki, filiżanki i porcelanowe figurki o różnych kształtach i kolorach zlewały się w całość, zajmując większość miejsca na półkach dwóch brzozowych biedermeierowskich etażerek i na czeczotowej komodzie w soczystym wiśniowym kolorze. Kalina z ciekawością wodziła wzrokiem po elementach wystroju pokoju, aż jej uwagę przyciągnął wysoki fotel obity welurem w kolorze paryskiego błękitu. Hipnotycznie wpatrywała się w jego przetykane srebrzystą nitką oparcie, gdy nagle tuż obok niej stanęła Katia.

– Panienka Kalina, a eto wasza babuszka. – Uśmiechnęła się wspierająco, lekko popychając dziewczynę do przodu.

Kalina ruszyła powoli, czując tremę, jakiej dotąd nie znała. Gdy doszła do poręczy fotela i ujrzała na niej drobną pomarszczoną dłoń z ogromnym pierścieniem z lśniącym turkusem, nerwowo obejrzała się na drzwi. Najchętniej ratowałaby się ucieczką, ale w chwili gdy o tym pomyślała, zza okazałego siedziska wyłoniła się znajoma pociągła twarz z charakterystycznym orlim nosem. Kalina popatrzyła na babkę jak myszka zagnana do kąta.

– Dzień dobry – zdołała jedynie wydukać, dygając niezgrabnie, przez co lekko się zachwiała, a żeby nie upaść, chwyciła się poręczy fotela.

Starsza pani uniosła głowę otoczoną koroną srebrnego warkocza i wbiła w dziewczynę spojrzenie niebieskich oczu, które miały niemal identyczny kolor jak kamień błyszczący w otoczce misternego złotego splotu na jej serdecznym palcu.

– Miło cię widzieć, drogie dziecko. – Leonia uniosła rękę w taki sposób, jakby chciała dotknąć wnuczki, ale już po chwili położyła ją w tym samym miejscu. – Jak ci minęła podróż? – spytała oficjalnie, ładną, poprawną polszczyzną, jakże różną od lekko śpiewnej i trochę egzotycznej wymowy Katii.

Kalina przybliżyła się do niej o krok, rzucając okiem na stojący naprzeciw Leonii stary gramofon, na którego talerzu obracała się płyta.

– Szostakowicz, walc – odezwała się starsza pani, widząc zainteresowanie dziewczyny.

– Tak, to bardzo piękne… – zwróciła się do babki Kalina.

Od ich ostatniego spotkania na cmentarzu minęło dużo czasu, który odcisnął piętno na twarzy Leonii. Teraz jednak wydała się ona Kalinie jakaś inna, nierzeczywista, tak jak otaczające ją przedmioty. I tylko orli nos nadający jej surowy wygląd pozostał charakterystycznym elementem z dawnego wspomnienia.

– Jak ci minęła podróż? – powtórzyła Leonia jakby od niechcenia, dotykając oprawy pierścionka.

– Dobrze. Przyleciałam wczoraj przed południem – odpowiedziała Kalina.

– Taak. – Starsza pani nieco dłużej zatrzymała wzrok na jej twarzy, wysuwając przed siebie spiczasty podbródek. – Wydoroślałaś, od kiedy widziałam cię po raz ostatni. Hmm, jesteś taka… – Kiedy już wydawało się, że Leonia powie coś więcej, nagle zacisnęła wąskie usta, cicho mrucząc. Zaraz potem zwróciła się do Katii: – Katiuszka, zaprowadź panienkę do jej pokoju i wyjaśnij, co uzgodniłyśmy.

– Dobrze, pani Leonia. Komnata tolko panienki Kaliny czeka. – Katia żwawo zbliżyła się do fotela, złapała dziewczynę za nadgarstek. – Pajdziom. Trzeba panience Kalinie odpocząć. – Uśmiechnęła się serdecznie.

W tej samej chwili muzyka w starym gramofonie ucichła i nagle zrobiło się jakoś niezręcznie. Babka odwróciła głowę do okna, sprawiając wrażenie zmęczonej, a Kalina, przestępując z nogi na nogę, gorączkowo zastanawiała się, co powiedzieć. Na szczęście Katia gestem ręki zasugerowała, że powinny wyjść. Babka tylko skinęła na pożegnanie głową, a potem, odwróciwszy się do gramofonu, z którego znów zaczęła płynąć muzyka, zastygła w bezruchu, przywodząc na myśl starożytny posąg.

Kiedy Katia zamknęła drzwi, Kalina wypuściła z ust powietrze i powiodła wzrokiem po kręconych dębowych schodach z rzeźbioną balustradą, na które wchodziła już jej przewodniczka.

Po chwili jednak zatrzymała się i odwróciła się do dziewczyny, zachęcając gestem, by ta poszła za nią.

– Wezmę walizki. – Kalina spojrzała w róg holu, gdzie stały jej bagaże, i zaraz, idąc za Katią, taszczyła je na górę.

Zatrzymały się przed drzwiami z jasnego drewna na końcu długiego, wąskiego korytarza, do którego przez niewielkie okrągłe okienko wpadała znikoma ilość światła. Katia pchnęła drzwi, po czym wkroczyły do środka. Pokój był obszerny i bardzo jasny. Jego wystrój natychmiast przypadł Kalinie do gustu. Pod oknem w mansardowym dachu znajdowała się duża skrzynia wyściełana kwiecistym materacem, na której można było usiąść. Pod jednym ze skosów sufitu stało staroświeckie łóżko z mahoniowego drewna z wygiętym zagłówkiem, starannie zasłane bieluteńką haftowaną pościelą. Umeblowania dopełniały: szafa i komoda w tym samym stylu, a także biblioteczka i niewielki stolik z nadstawką, który mógł pełnić rolę sekretarzyka. Dosunięte do niego krzesło obite wytłaczaną tkaniną w przyciągającym wzrok poziomkowym kolorze wyglądało tak zachęcająco, że Kalina miała ochotę na nim usiąść. Zresztą teraz, kiedy już znalazła się w pokoju, poczuła się zmęczona. Nogi jej ciążyły, a wygodne zwykle trampki wyjątkowo obcierały kostki.

– Panienka Kalina pomyje się i odpocznie, a potem zajdzie w stołowuju komnatu. Pielmieni podam.

– Pielmieni?

– Nigdy panienka nie jeła?… Palcziki obliżesz! – zapewniła z entuzjazmem Katia i wycofała się do drzwi, informując na odchodnym, że łazienka znajduje się obok i Kalina znajdzie tam wszystko, co potrzebne.

– Dziękuję. – Dziewczyna uśmiechnęła się serdecznie, a zaraz potem jej wzrok mimowolnie uciekł w stronę wygodnego łóżka.

Czas do wieczora minął błyskawicznie. Z babką widziały się jeszcze w porze kolacji, podczas której starsza pani bardzo wnikliwie jej się przyglądała. Kalina też coraz śmielej patrzyła na babkę, dochodząc do wniosku, że nieco przerysowała w wyobraźni surowy wygląd krewnej. W gruncie rzeczy Leonia nie była aż tak szpetna. Kalinie trudno było wyobrazić sobie babkę jako młodą kobietę. Domyślała się, że ostre, niemal męskie rysy twarzy i wydatny nos zapewne nie czyniły z niej piękności, ale teraz, kiedy siedziała naprzeciw niej, patrzyła na nią znacznie przychylniej. Koronkowe wykończenia rękawów i stójki granatowej sukni podkreślały dystyngowany wygląd Leonii, a na wysokim krześle z rzeźbionym oparciem prezentowała się jak królowa, gotowa w każdej chwili wydawać rozkazy. Dodatkowym atrybutem nadającym jej charakter władczyni była metalowa laska z drewnianą rączką w kształcie ptasiej głowy. Kalina zdążyła już zauważyć, że babka porusza się o lasce, której stukot niósł się po podłodze, budząc w dziewczynie jakieś dziwne, nie do końca określone uczucie. O ile stosunek Kaliny do krewnej po pierwszym dniu pobytu wciąż był niejasny, o tyle od razu polubiła Katię, której bezpośrednie, serdeczne zachowanie i sposób mówienia ośmielały dziewczynę. Rosjanka sprawiała wrażenie kobiety nieustannie zadowolonej. Kalina zauważyła też, że opiekunka babki często o czymś zapomina i czegoś szuka. Robiła to jednak w tak specyficzny i zabawny sposób, że Kalina miała wrażenie, jak gdyby Katia grała rolę w jakiejś komedii. Leonia była miła, ale zachowywała dystans. Bardzo oficjalnie i rzeczowo poinformowała wnuczkę, że będzie najlepiej, jeśli ta już nazajutrz pojawi się w fabryce, gdzie czekało na nią przygotowane stanowisko. Wbrew wcześniejszemu zamiarowi odbycia z babką szczerej rozmowy Kalina nie odważyła się zapytać wprost, dlaczego starsza pani zdecydowała się z nią skontaktować i wielokrotnie proponowała jej przyjazd. Dziewczyna domyślała się, że Leonia chce zapewne przed śmiercią uporządkować sprawy rodzinne. A może uspokoić sumienie? Owszem, Kalina była jedyną wnuczką Leonii, ale nic ich nie łączyło. Babka zaczęła kontaktować się z nią, za pośrednictwem Katii, dopiero od niedawna. Wcześniej zaledwie raz w roku wysyłała Kalinie urodzinową pocztówkę, na której zawsze były te same życzenia.

Kalina obawiała się pracy w fabryce, bo po pierwsze na temat wyrobu porcelany miała tylko teoretyczną wiedzę, a po drugie – i to budziło w niej największy niepokój – denerwowała się kolejnym spotkaniem z Sergiuszem, który jak wszystko na to wskazywało, był głównodowodzącym w przedsiębiorstwie babki.3

Już z samego rana czuła, że ogarnia ją panika. Po doskonale przespanej nocy wstała jak nowo narodzona, kiedy jednak pomyślała, w jaki sposób przyjdzie jej spędzić dzisiejszy dzień, czar dobrego humoru natychmiast prysnął. Zwłaszcza kiedy zaraz po śniadaniu Katia zaprowadziła ją do niedużego garażu mieszczącego się kilkanaście metrów za domem, do którego dochodziło się wąską drogą obsadzoną szpalerem rajskich jabłoni. Opiekunka babki zamaszystym ruchem otworzyła bramę garażową i uśmiechając się od ucha do ucha, rzekła:

– Nu wot i panienki maszyna. – Uniosła rękę i zadzwoniła kluczykami.

– To… – Kalina spojrzała spanikowana na starego ciemnozielonego volkswagena garbusa i natychmiast zrzedła jej mina. – To jest samochód, którym mam pojechać do pracy? Jest pani pewna?

– Da – potwierdziła Katia skinieniem głowy, zdając się nie zauważać zaskoczenia dziewczyny. – Długo tu stał, biedniażka, na szczęście panienka nim teraz zaopiekuje się. Po operacji na biedrie babuszka ostawiła go w garaże – trajkotała, nie dając Kalinie dojść do słowa.

– To znaczy, że przez ten czas nikt nim nie jeździł? – Kalina wpatrywała się w Katię z wciąż rosnącą obawą.

– Odpoczywał, stareńkij – odpowiedziała starsza pani z uśmiechem. Ruszyła do samochodu i ku jeszcze większemu zdziwieniu Kaliny, wsiadła, uruchomiła silnik i wyjechała na zewnątrz. – Nu wot i wsio. – Z gracją młodej dziewczyny wyskoczyła z samochodu.

– Jest pani pewna, że mogę… tym jechać? – Kalina popatrzyła z powątpiewaniem na karoserię lśniącą w porannym słońcu. – A może przydałby się przegląd i…

– No co też panienka, przecież nie posłałaby ja panienki maszyną felerną. Nasz Florek pastarałsia i wsio w pariadkie.

– Florek?

– Florian Zagórski, wot… Pocztalion… listonosiec? Nu wsio rawno. Złota ruczka, kak wy mówicie. Maszynu… naprawi i na ogorodzie pomoże, a kak nada, to do doktora i na zakupy zawiezie. Bo u mienia niet tych… nu…

– Prawa jazdy? – podpowiedziała Kalina, widząc, że starsza pani nie może znaleźć właściwego słowa.

– Joszki matrioszki, tak! – wykrzyknęła Katia, zadowolona, że dziewczyna tak dobrze ją rozumie.

Kalina jeszcze raz z obiekcją spojrzała na samochód. Wszystko wskazywało na to, że babka zaplanowała jej pobyt w najdrobniejszych szczegółach.

– No dobrze, to zobaczę, jak działa. Nigdy nie jeździłam takim samochodem – westchnęła, z rezygnacją wsiadając do auta.

– Rabotajet idealno, tolko człowieka u niego nie było. A dakumienty w bardaczkie. – Katia pochyliła się i pokazała na schowek.

– Ach tak, w takim razie dziękuję. – Kalina z ciekawością przyglądała się wnętrzu. Wiekowy samochód wydawał się zadbany. Żywiła nadzieję, że i silnik będzie się sprawował bez zarzutu.

– Joszki matrioszki, zapomniała ja! Panienka Kalina jeszcze nie jedzie! Minutoczku. – Zanim dziewczyna podniosła wzrok znad kierownicy obitej groszkowym pluszem, kobiety już nie było.

– Zaczekam, wcale mi się nie spieszy – szepnęła Kalina, lekko unosząc rękaw błękitnej batystowej bluzki. Jedynej, która wydała jej się właściwa na wyjście do pracy.

Obrzuciła się krytycznym wzrokiem. W trapezowej spódnicy, która na pewno najlepsze lata miała już za sobą, i schodzonych czarnych czółenkach, jedynych eleganckich butach, jakie miała, wyglądała jak uboga krewna własnej babki, która mimo dziewięćdziesięciu lat prezentowała się nader elegancko. Zresztą już podczas wczorajszej kolacji Leonia rzuciła jakby mimochodem, że dzisiejsze młode kobiety, niestety, bardzo często zapominają o dobrym stylu. Kalina natychmiast wzięła sobie do serca słowa babki, zwłaszcza że domyślała się, jakie robi wrażenie, i w najbliższym czasie postanowiła odnowić garderobę. Na domiar złego zauważyła teraz niewielkie oczko w rajstopach tuż przy brzegu buta. Miała tylko nadzieję, że dziurka się nie powiększy.

– Nu wot i ja. – Przy bocznych drzwiach stała Katia, ściskając oburącz niewielki pakunek. – Panienka Kalina chacieła pajechać biez śniadania. A to panienka chudzieńkaja jak cyplionok… nu kurczaczek. Musi jeść częściej i tłuściej – zakończyła pouczającym tonem.

Zanim Kalina zdążyła się odezwać, starsza pani włożyła jej w ręce wałówkę.

– Tolko panience wszystko zjeść nada… do okruszka.

– Dziękuję. – Kalina odłożyła zawinięte w papier kanapki na siedzenie pasażera. – Pojadę już, żeby nie spóźnić się pierwszego dnia. Pani Leonia… to znaczy babcia mówiła, że mam być na dziewiątą, więc wolę się już zbierać, zwłaszcza że… – rozejrzała się po wnętrzu samochodu – nie wiem, jaka czeka mnie podróż.

– Darogi u nas prostyje, na pewno panienka dojedzie bez… – Katia przez chwilę myślała, po czym dodała z tryumfalnym uśmiechem: – niespodzianków. Pani Leonia na fabriku jeździła i nie narzekała nigdy.

Droga rzeczywiście była prosta, a stary garbus, mimo wcześniejszych obaw Kaliny, mknął z młodzieńczą werwą. Dziewczyna była zdziwiona, że to niepozorne auto jest aż tak wygodne i że ta pierwsza podróż do pracy sprawiła jej przyjemność.

Dojechała do fabryki, która mieściła się w dwupiętrowym budynku z czerwonej cegły z rzędem dużych łukowych okien na dwóch kondygnacjach. Zza maleńkiego kwadratowego okienka na parterze dochodził śmiech. Na parkingu stało już kilka samochodów. Widok znajomego, dużego i ciemnego auta sprawił, że poczuła ucisk w żołądku.

– _Shit!_ – zaklęła, kiedy pochylając się, zauważyła, że maleńkie oczko w rajstopach przeobraziło się w wielką, wciąż powiększającą się dziurę. Spojrzała na siebie krytycznie. Podarte rajstopy, wymięta bluzka i schodzone buty, które mimo że nienowe, jak na złość zaczęły ją obcierać. Wcześniej jakoś szczególnie nie zależało jej na dobrym wyglądzie, teraz jednak oddałaby wiele, żeby z brzydkiego kaczątka przeistoczyć się w czarującego łabędzia.

„No cóż, raz kozie śmierć”. Kucnęła i poprawiła włosy, spoglądając w boczne lusterko. „Przecież nie idę na pokaz mody, tylko robić porcelanowe filiżanki i spodki. Zaraz pewnie dostanę długi biały fartuch i kłopot z głowy” – dodawała sobie w myślach otuchy, zmierzając do masywnych ciemnobrązowych drzwi, nad którymi wisiała mosiężna ozdobna tablica z napisem „Porcella”. Wiedziała już, że po włosku słowo to oznacza muszlę. Wejście po obu stronach ozdabiały pękate donice z rozczapierzonymi iglakami. Nacisnęła klamkę, weszła do środka i znalazła się w przestronnym jasnym holu z kontuarem. We wnętrzu nie zastała nikogo, więc odruchowo zaczęła rozglądać się na boki, szukając osoby, która okaże się jej dobrym duchem w tym ważnym dla niej, pierwszym dniu pracy. Liczyła na to, że nie będzie nią Sergiusz, choć babka wspominała, że to właśnie on wdroży ją we wszystkie czynności i przekaże najważniejsze wskazówki. Odczuła ulgę, kiedy w bocznych drzwiach pojawiła się młoda kobieta z sięgającymi pasa kruczoczarnymi włosami.

– Dzień dobry. – Kalina zbliżyła się do kontuaru, z uśmiechem wpatrując się w pracownicę fabryki.

– Dzień dobry. Czym mogę służyć? – Oficjalny, nieco chłodny ton kobiety sprawił, że Kalina poczuła się onieśmielona. Zwłaszcza gdy przyjrzała się sekretarce bliżej.

– Nazywam się Kalina Fiodorow, jestem wnuczką pani Leonii. Przyjechałam, żeby…

– Ach, to pani. – Sekretarka dość niegrzecznie weszła jej w słowo, mierząc gościa sondującym spojrzeniem.

Kalina odniosła wrażenie, że na tej porcelanowej twarzy pojawił się lekko kpiący uśmiech, który jednak kobieta zaraz ukryła, zaciskając usta pomalowane karminową szminką.

– No tak, rzeczywiście wszyscy już na panią czekają. – Zbliżyła się do Kaliny, ale można było odnieść wrażenie, że zwraca się do kogoś innego. – Jestem Aneta Domańska i dbam o to, żeby w fabryce wszystko było na właściwym miejscu – wyjaśniła enigmatycznie, patrząc w stronę najbliższych drzwi, zza których, ku jeszcze większej dezorientacji Kaliny, właśnie wyłonił się Sergiusz.

Miała być wielką panią, właścicielką tego przybytku, a teraz, stojąc pomiędzy „królową śniegu” – jak w myślach nazwała sekretarkę – a budzącym w niej niechęć mężczyzną, czuła się jak ostatnia fajtłapa.

– A… już jesteś. – Sergiusz spojrzał na nią mimochodem, wykonał bliżej nieokreślony ruch ręką i, odwracając się do drzwi, powiedział: – Chodź szybko, czas nagli. Powinienem być teraz w Warszawie. No chodź, muszę ci z grubsza wszystko pokazać. – Znów machnął dłonią, jakby opędzał się od natrętnego insekta.

– Tak, oczywiście, szefie – mruknęła pod nosem i ruszyła za mężczyzną.

Nawet nie zdążyła przyjrzeć się kolejnym pomieszczeniom, przez które przechodzili, bo Sergiusz pędził przed siebie, mamrocząc pod nosem i co chwilę na coś pokazując. Kiedy wyszli z formowni, sali, gdzie znajdowały się formy mające nadać właściwy kształt konkretnym wyrobom i masa służąca do ich wypełnienia, Sergiusz od razu skierował się do najbliższych, wyglądających jak pancerne, drzwi.

– A tu jest twoje miejsce. – Kiedy weszli do środka, wskazał stojącą pod oknem niewielką odrapaną konsolę.

Sam podszedł do solidnego mahoniowego biurka przy jednej ze ścian i nie zwracając uwagi na dziewczynę, zaczął przerzucać stertę papierów.

Kalina zbliżyła się do okna, w osłupieniu przyglądając się nowemu miejscu pracy. Na konsoli ledwo mieściły się: komputer, dwie teczki i pojemnik z kilkoma długopisami. Odwróciła się i spojrzała na Sergiusza z nadzieją, że ten zaraz udzieli jej dalszych informacji. Mężczyzna zdawał się jednak tak bardzo pochłonięty wertowaniem dokumentów, że zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Starała się delikatnie przypomnieć o swoim istnieniu, najpierw lekko szurając krzesłem, a potem kilkakrotnie pokasłując, ale i to nie przyniosło zamierzonego efektu. W końcu odważyła się i zbliżyła do Sergiusza.

– To co ja mam właściwie robić? – Starała się mówić konkretnie, ale głos i tak lekko jej się załamał, gdy mężczyzna uniósł na nią nieobecny wzrok. Wyglądało to tak, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Hmm, najpierw wklepiesz te faktury do komputera, a potem… – Spojrzał na drzwi. – Potem Renata wyjaśni ci, co dalej – dodał i ponownie skupił się na wcześniejszej czynności.

– Co dalej? – Siliła się na spokój, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem. Nie dość, że czuła się w tym miejscu jak piąte koło u wozu, to jeszcze nie mogła liczyć na fachowe doradztwo. A przecież według słów babki to właśnie Sergiusz miał być jej prawą ręką.

Puszczając ostatnie słowa Kaliny mimo uszu, mężczyzna zbliżył się do niej, rzucając na konsolę plik papierów, które wcześniej przeglądał.

– Zajmij się tym jak najszybciej – rzucił tonem surowego szefa. – A potem idź do Renaty, ona pokaże ci resztę. Ja muszę zmykać – dodał od drzwi.

– A gdzie znajdę tę Renatę? – spytała, zanim mężczyzna zniknął jej z pola widzenia.

– Trzecie drzwi od wyjścia z wzorcowni – rzucił i już go nie było.

Przez chwilę stała zdezorientowana, w końcu włączyła komputer, wcześniej przejrzawszy dokumenty. Niby wszystko było dla niej jasne, niby faktura to faktura, nieważne, w jakim kraju i języku, lecz teraz paraliżował ją strach przed tym, że zrobi coś źle, i przed ewentualnymi konsekwencjami. Wpatrywała się to w monitor, to w okno, za którym zielenił się okazały kasztanowiec, aż stwierdziła, że najlepiej będzie, jeśli poszuka wspomnianej przez Sergiusza Renaty. Intuicja podpowiadała jej, że to będzie właściwa osoba. I tak też się okazało.

„To chyba tutaj”. Wpatrując się w drzwi, czuła tremę, niczym przed zaliczeniem ważnego egzaminu. Mimo to weszła. Przywitała ją tęga, niska, na oko pięćdziesięcioletnia kobieta z krótką kasztanową fryzurą. Zanim Kalina, z trudem zbierając myśli, zdążyła otworzyć usta, pracownica fabryki już stała obok niej, obdarzając dziewczynę serdecznym uśmiechem. To natychmiast Kalinę ośmieliło.

Pani Renata przyjęła ją tak ciepło, że już po kilku minutach rozmowy Kalina miała pewność, że właśnie zyskała przyjazną duszę w tym obcym dla niej miejscu. To było coś. Dawka pozytywnej energii. Kalina czuła, że mimo wszystko da radę. Już nawet perspektywa dzielenia pokoju z mężczyzną wybitnie działającym jej na nerwy tak bardzo nie odstręczała.

Kalina w mig przejrzała chytry plan Sergiusza. Nie w smak była mu kuratela nad nią, więc przekazał ją w inne – ku radości dziewczyny – lepsze ręce. Pani Renia od pierwszej chwili rozpostarła nad nią ochronne skrzydła i zadbała, żeby Kalina poczuła się w fabryce dobrze. Swoją znajomość zaczęły od wypicia wspólnie kawy. Najpierw udały się więc do pomieszczenia socjalnego, niewielkiego pokoiku z małym okienkiem wychodzącym na zadbany trawnik, z którego wychylały się słoneczne żonkile. Gdy usiadły przy stoliczku z aromatycznym espresso, Kalinie wydawało się, że zna panią Renię od zawsze.

– Cieszę się, że w końcu do nas dotarłaś, przynajmniej będę miała z kim się napić kawy.

– Narzeka pani na brak towarzystwa? Przecież w fabryce pracuje sporo osób. Naprawdę nie ma pani z kim usiąść i napić się kawy? – Kalina popatrzyła na nową znajomą z niedowierzaniem.

– A żebyś wiedziała. Czasami, jak wszyscy się tutaj zejdziemy, to jest tłum, ale ust nie ma do kogo otworzyć.

– A Aneta? Chyba jest jedyną kobietą, z którą mogłaby pani poplotkować. – Kalina popatrzyła czujnie i zaraz dodała z nieśmiałym uśmiechem: – No… teraz jestem ja.

– Aneta Domańska, ta harpia?! – Podniesiony ton świadczył o tym, że obie panie raczej nie darzą się sympatią. Renata szybko jednak się powściągnęła i lekko pokasłując, dodała dyplomatycznie: – No cóż, nie wszystkim jest ze sobą po drodze.

Kalina miała ochotę podpytać ją o coś jeszcze, ale uznała, że na początku znajomości byłoby to zbyt duże wścibstwo. Jak zdążyła zauważyć, jej nowa znajoma należała do dość wylewnych osób. Było widać, że lubi mówić. Kalina słuchała więc z uwagą nie dlatego, że tak wypadało, ale ponieważ sprawiało jej to przyjemność. No i dowiadywała się szczegółów dotyczących swojego nowego miejsca pracy. Dało się zauważyć, że pani Renia czuje się związana z fabryką i ma do niej duży sentyment. Pracowała tu już prawie trzydzieści lat i – jak zaznaczyła z naciskiem – dokładnie pamiętała czasy, gdy stery trzymała babka Kaliny. Po odejściu Leonii kierownictwo zmieniało się kilkakrotnie, aż do chwili gdy starsza pani przyprowadziła nieopierzonego młodzieńca, który pozostał tu do dziś, a firma dzięki jego zarządzaniu rozkwitła. Tym chłopakiem był nie kto inny jak Sergiusz. W czasie dwudziestominutowej rozmowy Kalina poznała życiorysy wszystkich pracowników. Renata zajmowała się w firmie projektowaniem, ale pomagała również

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: