Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szeptun - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 kwietnia 2021
Ebook
31,99 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Szeptun - ebook

Kiedy wszystko się wali, w twój samochód uderza piorun i spotykasz miłość swojego życia. Miłość niemożliwą.

Julia ma dwoje dzieci – nastoletnią córkę Marysię i ośmioletniego syna Kubę. Mąż pracuje w Norwegii na platformie wiertniczej i niespecjalnie interesuje się żoną i dziećmi. Rodzice fundują jej wczasy w Beskidach, u prawdziwego szeptuna leczącego ziołami. Na miejscu okazuje się, że to żaden staruszek zbierający lecznicze zioła, tylko odludek, wyklęty przez miejscowych pół-Cygan, do tego młody i szalenie przystojny. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie dogada się z nauczycielką z Gdańska. Iskrzy od samego początku, w samochód Julii bowiem trafia piorun…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8986-0
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

– Chyba zwariowaliście! – wykrzyknęła Julia, otwierając kopertę. Z pliku znajdujących się w niej banknotów poważnie spoglądał Władysław Jagiełło i jego dziewięćdziesięciu dziewięciu sobowtórów. – Nie ma mowy. Nie mogę tego przyjąć.

Rodzice przez chwilę nie mówili nic, jakby spodziewali się dokładnie takiego obrotu sprawy. Julia wsunęła pieniądze do koperty i zerknęła na nich z błyskiem irytacji w oku. Wytrzymali to spojrzenie, nauczeni wieloletnim doświadczeniem. W podobnych sytuacjach zawsze czuła się niezręcznie, ale taka kwota wręcz wpędzała ją w poczucie winy. Odłożyła grubą kopertę na nakryty śnieżnobiałą serwetą stół. Nie zamierzała tego tak zostawić, o nie.

– Juleczko, zależy nam, abyś je wzięła. – Ojciec utkwił w niej wzrok. Od kiedy pamiętała, jego zdecydowany, ale przyjemny dla ucha głos gasił w zarodku wszelkie domowe konflikty. To on był tym rozsądnym, choć wiele osób dawało się zwieść jego pozornej łagodności. – Tobie i dzieciakom należą się porządne wakacje. Od dawna nigdzie nie byliście.

– Oj, tato… – westchnęła ciężko. Mama wprawdzie była porywcza, ale łatwiej ją było do czegokolwiek namówić niż stonowanego, ale upartego ojca. Nie po raz pierwszy Julia czuła się jak dziesięciolatka próbująca przekonać rodziców do spędzenia nocy w domku na drzewie. Spędzenia przez nią oczywiście. – Byliśmy w zeszłym roku w Rewie… Zresztą jak Krzysiek wróci, to pojedziemy na długie wakacje – rozmarzyła się.

Na samo wspomnienie o zięciu pani Szymańska skrzywiła się, jakby zjadła coś kwaśnego. Julia udała, że tego nie widzi. To było coś, czego absolutnie nie chciała rozgrzebywać przy kawie u rodziców.

– Ojciec mówi o prawdziwych wczasach, słonko, a nie o jednodniowym wypadzie na plażę – wtrąciła się mama, stawiając na stole kawę w zabytkowej porcelanie. – I tobie, i dzieciakom dobrze zrobi dłuższy wyjazd na łono natury. Dlatego zależy nam, żebyś wzięła te pieniądze.

– A wy? – Spojrzała na rodziców, czując, że i tak jest na przegranej pozycji. Wiedziała, że jeśli coś postanowili, to nie było od tego odwrotu. Zastanawiała się tylko, czy istnieje jakiekolwiek pole do negocjacji. Desperacko chwyciła się ostatecznego argumentu. Wyjazdu, o którym rodzice marzyli od dawna. – Przecież chcieliście jechać do Rzymu.

– Daj spokój, widzisz, co się wyrabia w całej Europie. Strach się ruszyć gdziekolwiek. – Ojciec przeczesał palcami szpakowate włosy i wskazał głową na ściszony telewizor, ustawiony na kanał informacyjny. Jerzy Szymański, jako emerytowany wojskowy, nie należał do ludzi strachliwych, jednak trudno było nie przyznać mu racji. Jak na zamówienie na żółtym pasku co chwila pojawiała się informacja o rosnącej liczbie ofiar zamachu bombowego w Turcji. – I tak chcemy z mamą zrobić mały remont w domku letniskowym. Zapowiada się piękne lato.

– To tym bardziej przydadzą się wam pieniądze! – Julia zatriumfowała, jednak tata szybko zgasił jej chwilowe zwycięstwo.

– To tylko malowanie ścian i może nowe panele. Wszystko możemy zrobić samodzielnie.

– Kochanie… – Mama postawiła na stole talerz z szarlotką i usiadła obok córki. Bez pytania nałożyła jej kawałek ciasta i dorzuciła dwie kulki lodów waniliowych. Dokładnie tak, jak Julia lubiła.

Podejrzewała, że matka zrobiła to specjalnie, by ją zmiękczyć. Było gorąco, więc lody zaczęły się błyskawicznie topić. Aby całkiem się nie rozpuściły, Julia sięgnęła po łyżeczkę.

– Wiemy, jak ciężko pracowałaś przez cały rok. Szkoła, korepetycje, awans… Musisz się wyrwać z tego kieratu, odpocząć.

Wiedziała, że mama ma rację. Była potwornie zmęczona nie tylko swoją sytuacją zawodową, ale też rodzinną. Ostatnio miała wrażenie, że zwaliło się na nią wszystko, co tylko mogło. Na szczęście wkrótce przynajmniej pracą nie będzie musiała się martwić.

– Mamo, przypominam ci, że od jutra zaczynam wakacje, więc przez dwa miesiące nie zamierzam kiwnąć palcem.

– I bardzo dobrze. Cieszy mnie, że dałaś się przekonać. – Pani Szymańska zdobyła się na uśmiech, za którym z całą pewnością kryło się coś jeszcze. Jej mama, choć za sprawą ognistoczerwonych włosów i energicznych ruchów sprawiała wrażenie choleryczki, była serdeczną i dobrą kobietą. Julia doskonale wiedziała, że można w niej było czytać jak w otwartej księdze. Nie pomyliła się i tym razem. – Chcieliśmy z tatą zaproponować ci coś jeszcze, ale obiecaj, że się nie pogniewasz i zanim coś odpowiesz, przemyślisz sprawę…

– Mamooo… – Julia przewróciła oczami. W przeddzień wakacji wyjątkowo dotkliwie czuła upływający rok szkolny. – Nie mam ochoty na gierki. Tak to możesz rozmawiać z Jakubem, a nie ze mną. Mów, o co chodzi.

– Bo… ciotka Krysia, wiesz, ta z Olsztyna, jak usłyszała o problemach zdrowotnych Kuby, to poleciła nam kogoś, kto może mu pomóc. – Pani Szymańska wyrzuciła to z siebie jednym tchem.

– Tak? – Julia mgliście pamiętała kuzynkę matki. Zresztą chyba niezbyt ją lubiła. – Kto to taki? Jakiś dermatolog?

– To… – Starsza pani próbowała szukać wsparcia u swojego męża, który przezornie schował się za obszerną płachtą gazety. – To w zasadzie nie lekarz, ale… uzdrowiciel. Mieszka gdzieś w Beskidach i podobno czyni cuda.

Ojciec Julii wychylił się zza gazety, gromiąc żonę wzrokiem za niefortunne stwierdzenie.

– Słucham? Mamo, wiesz przecież, że Kubie jest potrzebny dobry dermatolog, a nie cudotwórca. Słuchaj ciotki Krysi, to daleko zajdziesz…

– Juleczko… – Ojciec poprawił się na krześle i zsunął na nos okulary w drucianej oprawie. – Byłaś już u prawie wszystkich specjalistów w Trójmieście. Może jednak warto spróbować czegoś innego? Nie twierdzę, że ten facet ma cudowny lek na przypadłość Jakuba, ale wyjazd w te okolice na pewno wam nie zaszkodzi. Jeśli uznasz, że to jakiś szarlatan, to pojedziecie do jednego z pobliskich uzdrowisk. Marysia też odpocznie…

Jakkolwiek pomysł z uzdrowicielem uważała za absurdalny, to argumentom taty nie mogła odmówić słuszności. Mimo wszystko ufała jego zdrowemu rozsądkowi i jeżeli on dał się przekonać mamie, to musiała poważnie zastanowić się nad całą sprawą. Wiedziała, że jej rodzice kochali wnuki ponad życie i oddaliby ostatni grosz, by były szczęśliwe.

– A gdzie to w ogóle jest? – spytała w akcie kapitulacji.

– Niedaleko słowackiej granicy, za Rymanowem-Zdrojem.

Pani Szymańska wyciągnęła z kredensu niewielką karteczkę zapisaną drobnym, starannym pismem księgowej. Na papierze widniał adres strony internetowej oraz wskazówki z dojazdem.

Julia skupiła się i przywołała w myślach mapę. O ile dobrze się orientowała, to musiało być gdzieś w okolicach Jasła lub Krosna.

– Matko święta! Przecież to drugi koniec Polski! – wykrzyknęła przerażona wizją wielogodzinnej podróży, ale sięgnęła po karteczkę. Wiedziała, że partia rodzinnych szachów właśnie dobiegła końca.

* * *

Wracając do domu, czuła nie tylko ciężar koperty z gotówką zalegającej na dnie torby, ale też czekającą ją batalię z dziećmi. „Nie – poprawiła się w myślach – nie z dziećmi, tylko z Marysią”. Podejrzewała, że Jakub zgodzi się na wczasy bez mrugnięcia okiem. Był tym typem ośmiolatka, który przed wypowiedzeniem trzeciego zdania o wyjeździe przyjdzie ze spakowanym bagażem. Julia była pewna, że jej syn odziedziczył temperament i żywiołowość po babci, bowiem zarówno ona, jak i Krzysztof należeli do osób o bardziej stonowanych emocjach. Natomiast Kuba ewidentnie wrodził się w babcię Bożenę. Oboje, gdy mówili, to niemal krzyczeli, a kiedy gdzieś szli, to biegli. Ot, taka włoska rodzina.

Wierne odbicie swoich rodziców stanowiła natomiast Marysia. Patrząc, jak układa na podłodze puzzle, lepi figurki z plasteliny albo czyta książki, Julia widziała w niej Krzysztofa. On też wolał to wszystko robić na leżąco, z głową wspartą na zgiętej w łokciu ręce. Choć z satysfakcją musiała przyznać, że po niej córka odziedziczyła pewnego rodzaju optymizm i energię życiową. Przynajmniej do tego dnia, o którym prawie nigdy nie rozmawiały.

Julia z żalem porzuciła przyjemny chłód klatki schodowej. Stojące powietrze i upał spotęgowany gorącem odbitym od chodnika, asfaltu i ścian budynków sprawiły, że oblała się potem, zanim jeszcze doszła do samochodu. Pomimo późnego popołudnia słońce nadal prażyło jak oszalałe, nagrzewając wszystko do absurdalnych temperatur. Z tęsknotą pomyślała o ich mieszkaniu na gdańskiej Morenie. W przeciwieństwie do płaskiej jak stół Zaspy tam z pewnością był choćby delikatny wiatr. Na Morenie wiało prawie zawsze.

Otworzyła drzwi srebrnej toyoty i opuściła wszystkie szyby, jeszcze zanim zajęła miejsce za kierownicą. Z zaparkowanego w słońcu auta żar buchał niczym z hutniczego pieca. Nawet na zewnątrz czuła zapach rozgrzanej skórzanej tapicerki. Miała swoje zalety, ale także dwie poważne wady – zimą była lodowata, a latem przypominała gorącą patelnię. Wyciągnąwszy z bagażnika plażowy ręcznik, Julia rozłożyła go na fotelu. Niefrasobliwe siadanie na gorącej czarnej skórze przypłaciła niedawno bolesnym oparzeniem na łopatce. W końcu przemogła się i wsiadła do auta. Gdy tylko przekręciła kluczyk w stacyjce, włączyło się radio. Zanim uruchomiła silnik, wsłuchała się w komunikat radiowy:

Meteorolodzy i Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego ostrzegają przed trwającą falą upałów. Temperatury, które na Pomorzu wahają się od 29 do 33 stopni Celsjusza, mogą stanowić zagrożenie dla zdrowia i życia zarówno ludzi, jak i zwierząt. Zaleca się…

– Pić dużo piwa i bujać się w hamaku – dokończyła przekornie Julia, gdy radio umilkło, zmuszone do podzielenia się prądem z rozrusznikiem.

Z kratek nawiewowych buchnęło gorąco. Wprawdzie wiekowa toyota camry była wyposażona w klimatyzację, jednak Julia postanowiła odłożyć jej naprawę na później. Tyle tylko że to było dokładnie rok temu. Od tego czasu pojawiło się kilka pilniejszych wydatków. Zresztą wciąż miała nadzieję, że zajmie się tym Krzysztof.

W drodze do domu zrobiła szybkie zakupy, zadowolona z perspektywy spędzenia kilkunastu minut w klimatyzowanym pomieszczeniu. Z ulgą stwierdziła, że wszyscy odczuwają skutki upałów. Otyły mężczyzna stojący w kasie przed nią wyglądał wręcz tak, jakby dopiero wyszedł spod prysznica, za to zapach, który wokół siebie roztaczał, zdecydowanie temu przeczył. Dzięki klimatyzacji w markecie Juli udało się nieco schłodzić, jednak wdrapanie się na drugie piętro z zakupami spowodowało, że jej skóra znów pokryła się drobnymi kropelkami. Położyła reklamówki na podłodze w przedpokoju, gdy tylko usłyszała zbliżające się kroki. Szybkie kroki.

– Mamaaaa! – wykrzyknął Kuba, gotów rzucić się jej w objęcia.

Bose stopy zapiszczały na kaflach. Ściągnęła sandały i poczuła zbawienny chłód posadzki.

– Czekaj! – Wyciągnęła rękę w kierunku nadbiegającego syna.

Ledwie udało mu się wyhamować. Zawsze witał się z nią, jakby nie widzieli się sto lat. Pocałowała go w czoło.

– Cześć, kochanie. Najpierw muszę wziąć prysznic. Jest Mania?

– Jest. Siedzi w swojej jaskini. – Chłopiec uśmiechnął się i wskazał głową na zamknięte drzwi.

– Jaki ma humor?

– Jak zwykle… – powiedział, wzruszając ramionami.

Nic więcej nie musiał dodawać. Wiedziała, że czeka ją ciężka przeprawa z córką, która od wielu miesięcy toczyła wojnę podjazdową z całym światem.

Coraz chłodniejsza woda lecąca z prysznica zdawała się zmywać z niej nie tylko pot i kurz całego dnia, ale też wszystkie zmartwienia, które wprawdzie w ostatnim czasie nieco traciły na wyrazistości, lecz ciągle tkwiły w niej niczym olbrzymia drzazga w palcu. Zakręciła wodę i jeszcze przez chwilę cieszyła się chłodem na swojej skórze. Owinąwszy włosy ręcznikiem, wsunęła bawełniane szorty i sprany pomarańczowy podkoszulek.

Rozpakowała zakupy i wyjęła z lodówki ugotowany poprzedniego dnia obiad. Przez chwilę krzątała się po kuchni, próbując poukładać myśli po rozmowie z rodzicami. Nie wierzyła, że cokolwiek jest w stanie wyleczyć jej syna, ale dałaby wszystko, by choć trochę mu ulżyć. Zresztą dokładnie to samo tyczyło się córki. W końcu zdecydowała, że czas przestać odwlekać rozmowę z nią.

Gdy bosa stanęła przed pokojem Marysi, poczuła ten sam niepokój, który trawił ją od wielu miesięcy. W jakiś niepojęty dla Julii sposób córka stała się dla niej kimś niemal zupełnie obcym. Gdy na pukanie do drzwi nikt nie odpowiedział, nacisnęła klamkę.

Pomieszczenie zdawało się tak samo nieprzychylnie nastawione do świata jak siedząca w nim nastolatka. Całą wolną ścianę pokrywały wielkie plakaty Marilyna Mansona, przerażająco wystylizowanych muzyków Slipknota czy przyprawiającej ją o dreszcz kapeli o nazwie Murderdolls. W miejscu, gdzie ściany stykały się z sufitem, wokół całego pokoju pociągnięto pas czarnej i czerwonej farby, która spłynęła i zastygła w grubych kroplach przypominających krew. Julia wciąż nie mogła uwierzyć, że jej córka zrobiła to wszystko w trakcie jednego przedpołudnia. I to bez ustalania z nią czegokolwiek. Na samą myśl o tym, co stało się z uroczym dziewczęcym pokojem nastolatki, wyremontowanym przez jej ojca, dławiło ją w gardle. Kiedy zobaczyła „dzieło” Marysi, pokłóciły się tak bardzo, że przez kilka następnych tygodni nie zamieniły ze sobą słowa.

Przez chwilę stała w progu, obserwując swoją córkę. Swoją nową córkę. Zamiast nieśmiałej dziewczęcej blondynki uwielbiającej fiolet, błękit i Hannah Montanę na kanapie leżał ubrany na czarno upiór. Marysia zmieniła się tak bardzo, że Julii z trudem przychodziło używanie wobec niej zdrobnień. Mania, Marysia? W żaden sposób nie współgrało to z demonicznym wizerunkiem dziewczyny. Nawet stojąc w progu, słyszała metalowy jazgot wydobywający się z obszernych słuchawek.

Podeszła do komputera i ściszyła nieco dźwięk w słuchawkach. Nastolatka otworzyła oczy obwiedzione grubą konturówką. Tęczówki były czarne. Julia doskonale pamiętała zmieniający się wizerunek Marysi. To, jak pojawiły się czarne ubrania, jak zmieniła kolor włosów. Na czarny. Pomyślała wtedy, że córka przynajmniej nie będzie mogła zmienić koloru swoich oczu. Jasnych i błękitnych, śmiejących się bardziej niż jej usta. Kilka tygodni później dziewczyna błysnęła czarnymi soczewkami, druzgocząc ostatni bastion matczynej radości. Tego wieczora Julia pękła i płakała z bezsilności, krzycząc w poduszkę i przeklinając Krzysztofa, którego – jak się jej zdawało – nie było z nimi całe wieki. Czuła, że poniosła porażkę na wszystkich frontach, ale ta bolała najdotkliwiej.

– Co znów zrobiłam? – Nastolatka wbiła w nią jadowite spojrzenie.

Julia udała, że je ignoruje, i usiadła do komputera. Otworzyła nową kartę w przeglądarce.

– Nic… – zaczęła, wpisując adres z otrzymanej od matki karteczki. – A przynajmniej jeszcze o tym nie wiem. Chciałam ci tylko powiedzieć, że wyjeżdżamy za tydzień na wczasy. Jeśli potrzebujesz czegoś na wyjazd, to dobrze by było, abyś mi o tym powiedziała.

– Nigdzie nie jadę. Poza tym jeszcze niedawno twierdziłaś, że nie mamy kasy.

– Już mamy. Dziadkowie dali nam pieniądze na wyjazd w góry. Bardzo im zależy, żebyście razem z Kubą odpoczęli. Poza tym znaleźli jakiegoś specjalistę, który świetnie zna się na chorobach skóry – nagięła prawdę tylko odrobinę.

– No to sobie jedźcie. Ja zostaję.

Marysia chwyciła za słuchawki, uznając rozmowę za zakończoną. Na szczęście Julia była przygotowana na taki scenariusz. Zakładała, a wręcz była pewna, że ta kwestia prędzej czy później się pojawi.

– Możesz zostać. – Julia pokiwała głową. Z satysfakcją obserwowała wyraz delikatnego zdziwienia, który przemknął przez twarz córki. – Ale u dziadków.

Nastolatka chciała coś powiedzieć, ale tylko kłapnęła niemo ustami. Zdziwienie nagle zmieniło się w grymas wściekłości. Założyła słuchawki i odwróciła się plecami do Julii, która wiedziała, że wobec alternatywy pozostania z jej rodzicami Marysia skapituluje.

Dziadek Jurek całe życie spędził w Wojsku Polskim jeszcze w czasach, kiedy nazywało się ono Siłami Zbrojnymi Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Od kiedy został podoficerem, „formował materiał” na żołnierzy, który stanowili chłopcy ze wszystkich środowisk i warstw społecznych. O dziwo, ci, którzy przysparzali mu najwięcej trudności, darzyli go największym szacunkiem przez długie lata, obojętnie, czy robili karierę w wojsku, czy też nie. Julia wiedziała, że Jerzy Szymański był wymagający, ale nie surowy, konsekwentny, ale sprawiedliwy, a przede wszystkim jak na „trepa” był wyjątkowo ludzki. I choć na emeryturze znacznie złagodniał, to i tak był jedyną osobą, do której Marysia czuła respekt. I właśnie dlatego Julia wiedziała, że jej córka zgodzi się na wszystko, byleby tylko nie zostać z dziadkami.

Przeniosła wzrok na ekran. Już na pierwszy rzut oka było widać, że strona została przygotowana amatorsko. Centralne miejsce zajmowało zdjęcie starszego pana i stojącego obok niego chłopca. Mężczyzna miał siwy zarost, ubrany był w spodnie na szelkach i niemodny sweter w karo, a w dłoniach dzierżył fajkę. Na głowie miał niedbale nałożony kapelusz myśliwski, a spomiędzy szelek próbowało wydostać się brzuszysko. Przypominał nieco – patrząc na fajkę i zarost – kapitana statku albo – kierując się kapeluszem i szelkami – Bawarczyka. Obejmował za ramię chłopca, na oko dziesięcio-, może dwunastolatka, w serdecznym, poufałym geście. Chłopak miał czarną jak smoła czuprynę – tak przynajmniej oddawała to marnej jakości fotografia – i zadziorny uśmiech. W tle widać było ładny, choć wiekowy, góralski dom, za którym rozciągało się pokryte lasem wzgórze.

– Waldemar Jóźwiak – przeczytała na głos, wpatrując się w fotografię, bez wątpienia wykonaną dawno temu. – Zielarstwo, ziołolecznictwo, pszczelarstwo. Wynajem kwater.

Strona nie miała żadnych odnośników ani zakładek. Poniżej fotografii widniał adres pana Jóźwiaka oraz kilka krótkich publikacji dotyczących ziół występujących w Beskidach, ich pozyskiwania i zastosowania, dwa artykuły na temat pszczelarstwa i… tylko tyle. Żadnej wzmianki o medycynie naturalnej czy jakimkolwiek leczeniu. Sytuację nieco ratowało to, że „uzdrowiciel” wyglądał na sympatycznego człowieka. Julia pocieszyła się tym, że może po prostu nie skorzystać z jego pomocy, a za otrzymane pieniądze spędzić czas w urokliwym uzdrowisku, jakich zapewne pełno w okolicy.

Wzięła do ręki telefon i wybrała numer. Ku jej rozczarowaniu okazał się wyłączony. Widocznie właściciel strony nie zaktualizował jej, a sądząc po archaicznym wyglądzie, nie było to nic nadzwyczajnego.

Julia zerknęła jeszcze na internetową mapę i westchnęła. Cały ten pomysł wydawał się szaleństwem. Chciałaby porozmawiać o tym z mężem, ale od tygodnia nie dawał znaku życia. Cóż, może jednak rodzice mieli rację.ROZDZIAŁ 2

Delikatny wiatr przerzucił kartki atlasu drogowego rozłożonego na masce toyoty, płosząc tym samym stadko wróbli obsiadających pobliski krzak. Julia odstawiła kubek z kawą i bez cienia irytacji wróciła do miejsca, które ją interesowało. Wprawdzie miała nawigację w telefonie, ale korzystanie z atlasu przypominało jej rodzinne wyjazdy. Dokładnie w ten sam sposób robił to jej ojciec. Zatrzymywał się na stacji, tankował paliwo i parkował w cieniu, by mogli zjeść kanapki i napić się kawy z termosu. Wyciągał wtedy atlas i kładł go na rozgrzanej masce, po czym śledził palcem czerwone zawijasy dróg.

Od kilku minut wiatr pogrywał z nią w tę samą grę. Zaledwie muśnięcie zrywało się i gasło, gdy tylko oczekiwała kolejnego. Stacja paliw w Krośnie, zaskakująco duża i nowoczesna, oferowała sporo cienia, w którym auto stygło, wydając z siebie symfonię tyknięć i pyknięć. Według mapy do Bukowego Młyna zostało im około czterdziestu kilometrów, co przy częstym zerkaniu w atlas i ciągle pogarszającej się jakości dróg mogło im zająć równie dobrze godzinę co trzy.

Upiła łyk dobrej mocnej kawy i spojrzała z czułością na śpiące w samochodzie dzieci. Na tylnej kanapie zwinięty niemal w kłębek spał Kuba. Pas bezpieczeństwa wrzynał mu się w policzek. Dzięki krótkim spodenkom i koszulce wyraźnie widziała ślady po nocnej walce syna z chorobą.

Prawie od urodzenia Jakub zmagał się z alergiami, astmą wczesnodziecięcą i atopowym zapaleniem skóry. O ile dwie pierwsze dolegliwości dało się jako tako kontrolować, o tyle AZS co jakiś czas wracało, niszcząc skórę ośmiolatka. Zaczynało się niewinnie, od niewielkiej suchości skóry, która stopniowo swędziała coraz bardziej i bardziej, doprowadzając chłopca do szału. Pomimo stosowania wszelkich zabiegów pielęgnacyjnych, miliona kremów, maści, emolientów, wreszcie leków ze sterydami i antybiotykami zdarzało się, że Kuba wstawał podrapany i poraniony jak po spotkaniu ze stadem wkurzonych kotów. Szczególnie wrażliwe były zgięcia kolan, nadgarstki, ale także brzuch i uda chłopca, które szybko pokrywały się ranami i strupkami. Serce Julii pękało za każdym razem, gdy słyszała, jak syn miota się po łóżku i drapie swędzącą skórę, starając się znaleźć odrobinę ulgi. Zwykle po jakimś czasie następował okres, który lekarze określali jako remisję – czas wycofania choroby lub złagodzenia jej objawów. Czas spokojnych nocy i radosnego, uśmiechniętego dziecka. Czas szczęśliwej mamy, który Julia ostatni raz przeżywała, jak się jej zdawało, wieki temu. A teraz Kuba spał, odsypiając prawie bezsenną noc. Ziewnęła przeciągle i musiała przyznać, że chętnie też zajęłaby miejsce na tylnej kanapie.

Pociągnęła duży łyk stygnącej kawy i przeniosła wzrok na fotel pasażera. Nastolatka rozłożyła go maksymalnie płasko i wyciągnęła się, układając głowę na niewielkiej poduszce. Już na autostradzie Julia zauważyła, że gdy tylko córka zasypia, z jej twarzy znika gniewna maska. Przez mocny makijaż i czarne włosy wciąż przebijała się ładna buzia. Kilka razy musiała opanować pokusę, by pogłaskać córkę po policzku. Wiedziała, że gdyby ten przejaw czułości obudził Marysię, dziewczyna rozpętałaby piekło. Julia żałowała, że z ich dawnej ciepłej i serdecznej relacji nie pozostało już prawie nic, ale nie chciała teraz do tego wracać.

Dopiła kawę i usadowiła się za kierownicą. Po dziesięciu godzinach jazdy miała serdecznie dość prowadzenia. Gdyby wyjechali tak, jak zaplanowała, byliby już dawno na miejscu. Poranna kłótnia z Marysią opóźniła start o całe dwie godziny. Dochodziła dwudziesta i choć słońce prażyło jeszcze dość mocno, wyraźnie chyliło się ku zachodowi. Miała nadzieję, że uda im się dotrzeć na miejsce przed zmrokiem, tym bardziej że w ostatnich wiadomościach zapowiadano silne burze.

– Mamo, góry! – wykrzyknął Jakub, który przebudził się kilkanaście kilometrów za Krosnem. Rzeczywiście, na horyzoncie malowało się pasmo wzniesień, w których stronę podążali. – Będą większe?

– Możesz mi nie drzeć ryja nad uchem?! – warknęła Marysia, nie otwierając oczu.

– Mania! Nie mów tak do niego. – Julia spojrzała w lusterku na syna. – Tak, będą większe. Nie tak wysokie i skaliste jak Tatry, ale na pewno większe, niż wydają się stąd.

– A czy są w nich niedźwiedzie? – spytał chłopiec, wpatrując się w pofałdowany krajobraz.

– Tak, chyba tak. Na półce za tobą leży przewodnik. Weź go i poszukaj, chętnie sama się dowiem.

Skupiła się na drodze, podczas gdy Kuba poluzował pas i sięgnął po przewodnik. Przez dłuższą chwilę słyszała jedynie szelest przewracanych stron.

– Są! I jeszcze rysie, żbiki i wilki – recytował podekscytowanym głosem.

Była dumna z tego, że nauczył się czytać, już mając pięć lat. Jako sześciolatek czytał płynnie i z dużym zrozumieniem.

– Napisz do „National Geographic”… – mruknęła Marysia, ale brat ją zignorował, przyzwyczajony do tego typu zaczepek. Dziewczyna poprawiła się w fotelu.

– Mamo, a zobaczymy jakieś niedźwiedzie albo wilki?

– Jeśli już, to mam nadzieję, że z bardzo daleka. Beskid Niski to czyste i dzikie tereny. Zwierzęta trzymają się tutaj z dala od człowieka, nie są przyzwyczajone do jego obecności.

– Nie tak jak dziki w Gdańsku?

– Nie, nie tak.

Julia przypomniała sobie ostatnią zimę, podczas której niemal każdego ranka mogli obserwować dziki ryjące trawniki pod ich blokiem. Zdarzali się nawet mieszkańcy, którzy karmili je z ręki. Nigdy nie pochwalała tego typu zachowań. Ba! Ze wstydem przyznawała, że obawiała się nawet zwierząt hodowlanych, takich jak kury czy kaczki, nie mówiąc już o krowach lub świniach. Bała się, że ją podziobią albo ugryzą. Akceptowała je tylko w postaci gotowanej lub pieczonej.

– A czy te wilki lub niedźwiedzie mogą nas zaatakować? – Jakub jakby czytał w jej myślach.

– Czytałam kiedyś, że człowiek robi dużo hałasu w lesie i dzikie zwierzęta instynktownie od niego uciekają. Jeśli jednak do takiego spotkania dojdzie, to wystarczy zachować spokój i ich nie prowokować. Ale pewnie jak wyczują zagrożenie dla siebie lub młodych, to mogą.

Uwielbiała tę wrodzoną ciekawość syna. Był dociekliwy, choć jego cierpliwość szybko się wyczerpywała, ustępując miejsca jakiejś innej aktywności. Zainteresowanie światem ścierało się w nim z naturalną żywiołowością. Marysia była zupełnie inna. Dokładna i skrupulatna, godzinami potrafiła śledzić interesujący ją wątek, a kiedy czytała książkę – jeśli czytała – to od deski do deski, a najlepiej cały cykl. Cóż, przynajmniej tak było kiedyś. Od wielu miesięcy jej córka tkwiła zamknięta w świecie pomiędzy dwiema słuchawkami. Dawno porzuciła wszystko to, co tak bardzo ją interesowało. Julia skupiła się na drodze, starając się nie zagłębiać w ponure myśli. Spojrzała z niepokojem na kłębiące się na horyzoncie gęste, ciemne chmury i przyspieszyła.

Z drogi krajowej numer 28 skręcili w kierunku Dukli i przejścia granicznego w Barwinku. Widziane z okolic Krosna góry na jakiś czas zniknęły, by z całą mocą powrócić za Duklą. Minąwszy miejscowość, Julia zdała sobie sprawę, jak bardzo oddalili się od aglomeracji miejskich i gęsto zamieszkanych terenów. Droga krajowa numer 19 wiodła przez – jak to zdążył wyczytać Jakub – Przełęcz Dukielską. Ogromne wzgórza może nie powalały wysokością, ale rozległością już na pewno. Szosa to opadała, to wznosiła się kilometrami, by co jakiś czas przejść w łagodny łuk, nad którym królował pokryty lasem szczyt. Nawet Marysia, która od jakiegoś czasu nie spała, w milczeniu obserwowała niezwykły krajobraz. Nie mogła pamiętać ostatniego razu, gdy była w górach. Miała wtedy zaledwie trzy lata.

Kilka kilometrów przed Barwinkiem Julia zatrzymała samochód, by spojrzeć do nawigacji w telefonie. Bukowy Młyn był tak mały, że wolała nie polegać na atlasie, ale czymś bardziej aktualnym. Przez uchylone okna dobiegał szum potoku płynącego nieopodal drogi. Ujechali jeszcze kilkaset metrów, po czym skręcili w boczną, pokrytą dziurawym asfaltem drogę. Był to raczej zlepek asfaltowych łat niż jezdnia. Potok towarzyszył im, stanowiąc rodzaj naturalnego drogowskazu. Gorąco zaczęło ustępować, a coraz większą część nieba przykrywały szybko przemieszczające się, ciemnoszare chmury. Julia nie spodziewała się ujrzeć ich nad głowami tak szybko. W tej scenerii góry nie wyglądały już zachęcająco. Z każdą chwilą okolica sprawiała wrażenie odludnej i przytłoczonej ogromem ciężkich chmur. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zawrócić do Dukli albo przynajmniej do Barwinka, ale uznała, że przesadza. Nacisnęła mocniej pedał gazu. Po kilku kilometrach z ulgą dostrzegła pierwsze zabudowania, a gdy minęła znak informacyjny Bukowy Młyn, prawie się roześmiała ze swojej strachliwości.

Kiedy niebo przecięła ogromna błyskawica, śmiech uwiązł jej w gardle. Błysk rozświetlił okolicę na ułamek sekundy, nadając jej upiorny wygląd. Grzmot huknął w toyotę jak zrzucony z wysokości głaz, a cała trójka krzyknęła.

* * *

Julia nie spodziewała się tak gwałtownej zmiany pogody. Ruszyła, gdy tylko serce przestało bić jak oszalałe. Ze wszystkich sił starała się być dzielna, choć od zawsze bała się burzy. Jakub z przestrachem wodził wzrokiem po przewalających się nad głowami chmurach. Nawet Marysia porzuciła dotychczasowy naburmuszony wyraz twarzy i szeroko otwartymi oczami wypatrywała błyskawic. Nikt się nie odzywał, jakby nie chciał prowokować kolejnych wyładowań. Toyota toczyła się po nierównym asfalcie, wzbijając za sobą tuman kurzu. Julia spojrzała na otrzymaną od matki karteczkę pokrytą odręcznymi notatkami. „Przy kapliczce skręć w prawo. Jedź drogą gruntową około 300 metrów”.

Zahamowała gwałtownie, zdając sobie sprawę, że właśnie minęli przydrożną kapliczkę. Wrzuciła wsteczny i cofnęła, po czym skierowała auto w polną drogę. Przez chwilę wpatrywała się w ładną, choć nieco zaniedbaną figurę Matki Boskiej. Czując na sobie wzrok dzieci, nacisnęła pedał gazu. Auto podskakiwało na wybojach i wspinało się na położone nad miejscowością wzgórze. Droga zdawała się nie mieć końca. Julia odetchnęła z ulgą, gdy zza niewielkiego sosnowego zagajnika wyłonił się znany ze strony internetowej budynek.

– To chyba tutaj – mruknęła pod nosem, dokładnie lustrując okolicę.

Dom był duży, drewniany, kryty gontem. Zadaszona weranda wychodziła wprost na niewielkie podwórko, którego centralny punkt stanowił wielki stary dąb. Jego rozłożyste gałęzie zachodziły niemal na dach domu, a ogrom liści falował niespokojnie na wietrze. Na wszelki wypadek zaparkowała z dala od wiekowego drzewa. Julia wprawdzie nigdzie nie dostrzegła znaków informujących o działalności agroturystycznej, ale była pewna, że jest to miejsce, które widziała na zdjęciu. Budynek był nieco zaniedbany i przez chwilę wątpiła nawet, czy jest zamieszkany, ale ostatecznie skrzynki z różnego rodzaju roślinami przekonały ją, że nie został opuszczony.

– No, jesteśmy – powiedziała bardziej do siebie niż do dzieci i zgasiła silnik.

– Tu? – Marysia wpatrywała się z niedowierzaniem w przednią szybę. – Przecież to jakaś rudera… Gdzie ty to wyszukałaś? W bazie schronisk dla bezdomnych?

– Chodźcie, pójdziemy się rozejrzeć.

Gdzieś daleko zagrzmiało. Szum liści targanych coraz silniejszym wiatrem stawał się wręcz nieprzyjemny i wzmagał niepokój. Jakub wydostał się z tylnego siedzenia. Julia zajrzała do wnętrza auta.

– Mania, chodź.

– Nigdzie nie idę. – Nastolatka obruszyła się i odblokowała telefon.

– No chodź, to niebezpieczne korzystać z telefonu w czasie burzy.

– Nie. – Marysia wlepiła wzrok w ekran, uznając konwersację za zakończoną.

Julia odpuściła. Miała dosyć córki i jej humorów. Jeśli tak mają wyglądać ich dwa tygodnie w górach, to już wolałaby wracać.

Ruszyła w stronę wejścia, przyglądając się uważnie domostwu. Pomimo zapadającego zmroku w żadnym z okien nie paliło się światło. Do drzwi wejściowych prowadziły szerokie schody. Na trzecim stopniu wylegiwał się kot, który na dźwięk jej kroków podniósł głowę. Burza i coraz silniejszy wiatr najwyraźniej nie robiły na nim wrażenia. Nie znosiła kotów. Wprawdzie dawno nie miała z żadnym do czynienia, ale „kreatury śmietnika” napawały ją obrzydzeniem, a nieruchome oczy o pionowych źrenicach wywoływały niepokój. Julia wzdrygnęła się i zaczęła kombinować, jak zręcznie ominąć zwierzaka, który zdecydowanie nie miał ochoty się ruszyć. Przyspieszyła i w trzech susach pokonała schody, przeskakując nad zdziwionym kotem. Jak dobrze, że na drogę włożyła ażurowe tenisówki, które były nie tylko wygodne, ale też przewiewne. A teraz mogły uchronić jej stopy przed podrapaniem. Ku jej zdziwieniu kocur nie rzucił się na nią z pazurami, ale wręcz zignorował niezrozumiałe zjawisko, płynnie przechodząc do lizania łapy.

– Dzień dobry. Jest tu ktoś? – zawołała, naciskając po raz trzeci dzwonek do drzwi.

Po drugiej stronie słyszała dzwonek informujący o przybyciu gości świergotem ptaków. Zadzwoniła jeszcze kilka razy, ale nikt nie odpowiedział. Szeroka weranda wiodła dookoła domu i Julia ruszyła nią, mając nadzieję na spotkanie gospodarza. Kuba chwycił ją za rękę i rozglądał się z zainteresowaniem.

– Halo?! – zawołała, wchodząc za róg budynku.

Weranda miała może dwa metry szerokości. Znajdowało się na niej kilka prostych drewnianych krzeseł pokrytych pociemniałym lakierem i niewielki przykryty ceratą stół, zastawiony puszkami po tanim piwie. Zaczynała się niepokoić. Cała ta sceneria: z burzowymi chmurami, starym domem w dziczy, przywodziła jej na myśl amerykańskie horrory. Na dodatek zaczęło padać. Grube krople bębniły w gont niczym tysiące małych werbli, tłumiąc nawet szelest liści dębowego olbrzyma. Nie było sensu iść dalej.

Zrezygnowana odwróciła się na pięcie i krzyknęła, zaskoczona widokiem mężczyzny, który stał tuż za nimi. Jego ciemne, prawie czarne oczy wpatrywały się w nią z uwagą.

– Ale mnie pan przestraszył. Szukam pana Waldemara Jóźwiaka – powiedziała speszona. Czuła się jak mysz przyłapana na buszowaniu w spiżarni. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Jakub boleśnie ściska jej dłoń.

– To ja. O co chodzi? – Mężczyzna miał spokojny głos, ale wydawał się zdziwiony ich obecnością. Być może nie dosłyszał jej.

Musiała przyznać, że choć nie spuszczał z nich wzroku, nie wyglądał na groźnego. W jego oczach dostrzegła ciepło. Nie zaproponował jednak, by weszli do domu. Nie przedstawił się, a nawet próbował podszyć pod gospodarza.

– Nie, nie rozumie pan. Szukam tego pana, który ogłasza się w internecie. Tego od ziołolecznictwa.

Mężczyzna ściągnął brwi, a na jego czole pojawiła się głęboka bruzda.

– Czego pani od niego chce?

– Mój syn ma poważne problemy zdrowotne. Słyszałam, że pan Waldemar mógłby mi pomóc.

– Rozumiem. – Nieznajomy przeniósł wzrok na Jakuba i przez chwilę milczał, jakby starał się zrozumieć, o jakiej chorobie mówi Julia. – Jeśli koniecznie chce go pani odwiedzić, musi pani szukać przy kościele w Dukli.

– Przeprowadził się? – spytała zdziwiona. – Czy tam znajduje się jego gospodarstwo?

– Nie. – Po raz pierwszy na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. – Cmentarz.

„Jezu, to jakiś psychol” – pomyślała. Poczuła zimny dreszcz pełznący wzdłuż kręgosłupa. Bezwiednie przyciągnęła do siebie syna i otoczyła go ramieniem.

Nieznajomy widocznie odczytał jej myśli, bo zanim zdążyła coś powiedzieć, dodał zmieszany:

– Przepraszam, nie chciałem pani wystraszyć. Szuka pani mojego dziadka. On nie żyje od ośmiu lat.

– Przykro mi – powiedziała, spoglądając na przybierające na sile deszcz i wiatr. Zastanawiała się, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Czuła narastającą złość, sama nie wiedziała na kogo bardziej. Czy na siebie, że dała się zwieść opowieściom matki o cudotwórcy, czy na matkę, że słucha tej zdziwaczałej Krysi. Najmniej mogła złościć się na nieżyjącego zielarza. W obecnej sytuacji pojawiał się jeszcze jeden problem. – Nie wie pan, gdzie mogłabym się zatrzymać?

– O tej porze? W Bukowym raczej nie znajdzie pani noclegu. Może w Barwinku albo Dukli. – Spojrzał na zapadający zmrok. – Musi się pani pospieszyć, inaczej czeka was nocleg w samochodzie.

– Cóż, w takim razie dziękuję za informację i przepraszam za kłopot.

Julia wyminęła nieznajomego i ruszyła w stronę samochodu. Nie zdążyła jeszcze opuścić werandy, gdy potężny huk rozdarł powietrze, a błyskawica niemal ich oślepiła. W ułamku sekundy Julia zrozumiała, że piorun właśnie uderzył w samochód. Powietrze wypełnił zapach ozonu.

– Mania!

Rzuciła się w stronę auta. Dobiegła do niego w kilku potężnych susach, zeskakując ze schodów, na których pozostawiła oszołomionego Jakuba. Niegdyś beżowy dach samochodu był poczerniały od uderzenia pioruna, a spod maski wydobywała się strużka białego dymu. Zanim Julia doskoczyła do drzwi pasażera, te otworzyły się i z auta wysiadła oszołomiona Marysia.

– Jezus Maria! Nic ci nie jest? – Julia dopadła do dziewczyny i zaczęła ją oglądać z każdej strony.

– Nie, chyba nie. – Nastolatka rozglądała się, zerkając to na matkę, to na uszkodzony samochód. Na chwilę pozbyła się grymasu, który towarzyszył jej przez całą podróż, ale szybko się otrząsnęła, odtrącając rękę matki. – Mówiłam, nic mi nie jest.

– Mamuś, co my teraz zrobimy? – Jakub wsunął szczupłe palce w dłoń Julii.

– Nie wiem… – odpowiedziała, ciągnąc go w stronę drzwi kierowcy.

Otworzyła maskę, ale po dymie nie było już śladu, został jedynie wiercący w nosie zapach spalonego plastiku. Przekręciła kluczyk, lecz silnik był martwy, podobnie jak kontrolki na desce rozdzielczej. Wysiadła z auta, rozglądając się za tajemniczym nieznajomym. O dziwo, stał kilka kroków od samochodu, trzymając na rękach kota.

– Przepraszam, czy ma pan numer do jakiegoś warsztatu albo pomocy drogowej?

– Może gdzieś w domu – odparł po chwili zastanowienia. – Ale o tej porze nikt po was nie przyjedzie…

– Jezuuu… – Julia zamknęła maskę samochodu i ukryła twarz w dłoniach. – W co ja nas wpakowałam…

– Niech się pani nie martwi. – Spojrzał najpierw na nią, potem na dzieci. – Chodźcie na herbatę. Na tej wichurze nie da się spokojnie myśleć.

Niedbałym ruchem głowy wskazał na dom. Jeszcze godzinę temu herbata byłaby ostatnią rzeczą, o jakiej marzyła. Teraz była gotowa przyjąć ją z wdzięcznością. Mężczyzna, widząc niepokój w oczach całej trójki, wyciągnął rękę w stronę Julii.

– Waldemar Jóźwiak.

Dopiero spoglądając na zmierzwioną czarną czuprynę, rozpoznała w nim chłopca z fotografii. Nie wiadomo dlaczego kamień spadł jej z serca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: