Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sześć dni w grudniu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sześć dni w grudniu - ebook

Barcelona, grudzień 1949 roku. Lenin, drobny złodziejaszek i informator inspektora Miquela Mascarella, trafia w  sam środek międzynarodowej intrygi – okradziony przez niego brytyjski turysta okazuje się w rzeczywistości członkiem organizacji Monument Men tropiącej skradzione przez hitlerowców dzieła sztuki. Przybył do Barcelony śladem zbiegłego nazisty, który ukrył się w niej z łupem wartym wystarczająco dużo, by chcieć za niego zabić. I rzeczywiście – wkrótce Brytyjczyk ginie zagadkową śmiercią, a Lenin wpada w prawdziwe kłopoty.

Mascarell próbuje rozwikłać zagadkę, zanurzając się w trzewia zdruzgotanego podczas wojny domowej miasta. I chociaż nieustannie czuje na karku oddech komisarza Amadora, rodzina Lenina burzy jego spokój, a kolejne morderstwa komplikują sprawę, inspektor raz jeszcze stawi czoła duchom przeszłości, starając się działać zgodnie ze swoimi zasadami i etyką.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8125-509-7
Rozmiar pliku: 590 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NAJPOWAŻNIEJSZE ŚLEDZTWO MIQUELA MASCARELLA…

Miquel Mascarell, były inspektor policji. Agustí Ponç, drobny złodziej o ksywie Lenin. Kiedyś byli po przeciwnych stronach. Teraz, w Barcelonie rządzonej przez faszystów, są po tej samej – po stronie przegranych… czy pokonanych, jak woli myśleć Miquel. Kiedyś wsadzał Lenina do więzienia, teraz ratuje go przed czymś znacznie gorszym niż areszt. „Mała” kradzież, przed którą notoryczny złodziej nie może się powstrzymać, pociąga za sobą lawinę zdarzeń. Leninowi i jego rodzinie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Miquel wie, że wplątując się w tę sprawę, zaryzykuje swoje z trudem zdobyte szczęście. Mimo to decyduje się pomóc, może z powodu pewnej nocy w areszcie, którą przetrwał dzięki Leninowi, a może po prostu odezwał się w nim stary policjant, dla którego prowadzenie śledztw było całym życiem.

Pracując po swojemu, wykorzystując dawne znajomości – również w świecie przestępczym – odkrywa wkrótce, że chodzi o zrabowane przez Niemców bezcenne dzieła sztuki. Giną kolejni ludzie, a co gorsze, w sprawie najwyraźniej macza palce frankistowski komisarz Amador – śmiertelny wróg Miquela.Jordi Sierra i Fabra (ur. 1947 r.)

Jeden z najbardziej cenionych i zarazem najpoczytniejszych współczesnych pisarzy hiszpańskich (10 milionów sprzedanych egzemplarzy we własnym kraju!), laureat 30 nagród literackich. Debiutował w 1975 r. W dorobku ma kilkadziesiąt powieści (w tym dziewięć z byłym inspektorem policji Miquelem Mascarellem), biografie gwiazd muzyki rockowej oraz prawie 400 książek dla dzieci i młodzieży. Pisze po hiszpańsku i katalońsku; jego twórczość została przełożona na 25 języków.1

Nigdy się nie spierali, chyba że chodziło o wybór filmu w niedzielne popołudnie.

Tamtej niedzieli wyjątkowo trudno było im dojść do zgody.

– Co powiesz na Hamleta w Windsorze?

– Tylko jeden? Wiesz przecież, że wolę iść na dwa, przynajmniej dłużej sobie posiedzimy w cieple.

– W Hamlecie gra Laurence Olivier. Poza tym Szekspir to zawsze Szekspir…

– Nie mam pojęcia, co to za jeden, no i wygląda strasznie poważnie. To jakiś dramat?

Jej prostoduszność jednocześnie fascynowała i zadziwiała Miquela.

– Tak, dramat – potwierdził. – Nigdy nie słyszałaś o „być albo nie być”?

Patro spoglądała na niego pustym wzrokiem.

Nie musiała nawet odpowiadać.

Miquel wrócił do przeglądania repertuaru kin w „La Vanguardii”; Patro siedziała przy nim na kanapie zwinięta w kłębek.

– Na drugiej stronie zapowiadali jakiś film z Ingrid Bergman. – Westchnęła. – Chyba Joannę d’Arc.

– Zapomniałaś, że jestem niewierzący?

– A to nie jest o wojnie?

– Na koniec zrobili z niej świętą.

– Ale zanim została świętą, walczyła na wojnie, prawda? Słyszałam w radiu.

– Nie mam zamiaru oglądać filmu, który ma na plakacie wielki napis: Propaguje wartości narodowe.

– Nie bądź taki…

– Ja już znam te ich wartości narodowe.

– Zobacz, na przyszły tydzień zapowiadają film z Ritą Hayworth – powiedziała Patro ugodowym tonem. – I gra w nim Victor Mature. Lubisz przecież Ritę Hayworth.

– W takim razie w przyszłym tygodniu pójdziemy na niego. – Miquel z uwagą studiował zapowiedź My Gal Sal. – Ale jeżeli zaraz nie wyjdziemy… Zwłaszcza jeśli wybierzemy któreś z oddalonych kin…

Skupili się na programie.

– Szkoda, że nie lubisz varieté. – Patro westchnęła.

Wolał nie poruszać tego tematu. Nie cierpiał, kiedy między dwoma seansami wychodziła na scenę jakaś piosenkareczka albo inny artysta od siedmiu boleści, żeby wykonać swój numer.

– Może Tap Roots z Susan Hayward i Vanem Heflinem? Grają go w Aristosie, Cataluñi i Principal Palacio. Do każdego zdążylibyśmy na czas.

Patro nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Nie spojrzała nawet na niewielkie ogłoszenie. Jeśli chciała zobaczyć dwa filmy, zobaczą dwa. Wskazała zbiorczy repertuar wszystkich kin:

– W Roxy grają Drogę do Yellow Sky i Una mujer cualquiera. Oba nieźle wyglądają.

Poszli więc do Roxy.

Na ulicy musieli znów stawić czoło grudniowym chłodom, Patro wtulona mocno w jego ramię, a on szczęśliwy, że ma ją przy sobie.

W końcu cóż mogło być ważniejsze?

Zeszli powoli po kilku stopniach głównego wejścia do budynku i ruszyli dawną ulicą Salmerona, zostawiając za plecami plac Lessepsa. Miquel zadał te same co zawsze obowiązkowe pytania:

– Podobały ci się?

– Una mujer cualquiera tak. María Félix grała świetnie. Ale nie da się porównać tego filmu z Drogą do Yellow Sky… Gregory Peck i Richard Widmark są tacy przystojni… – Nazwiska aktorów wymawiała po swojemu, nie bacząc na zasady języka angielskiego.

– A wiedziałaś, że scenariusz Drogi do Yellow Sky opiera się częściowo na Burzy, jednym z dzieł Szekspira, o którym ci mówiłem?

– Jakiś ty mądry. – Uśmiechnęła się słodko.

Chętnie by ją objął i pocałował na środku ulicy.

Ale się pohamował.

– Idziemy do domu piechotą, czy wsiadamy w dwadzieścia sześć? – zapytał żonę.

Swoją żonę.

Wciąż się nie mógł nadziwić – kiedy myślał o niej w ten sposób czy gdy wypowiadał słowo „żona” na głos.

– Tramwajem przejedziemy niewiele więcej niż pół drogi – rozważała Patro. – Jest zimno, ale ja lubię chodzić, a tobie to dobrze zrobi.

– Wiesz, ile razy przeszedłem całą Barcelonę?

– W pracy, a to się nie liczy. Dziś jest niedziela i zrobimy sobie spacer… Kim był ten Sze… Szek…

– Szekspir.

– Właśnie.

– Anglikiem, który żył dawno, dawno temu i stworzył najlepsze sztuki teatralne swoich czasów, jak na przykład Romea i Julię.

– To jego? – Zdziwiła się, że zna jakąś.

– Owszem.

– I żył dawno temu, i wciąż jest znany?

– Tak jest.

– Pięknie. – Sława Szekspira zrobiła na niej wrażenie.

Nie odezwała się przez następnych kilka minut; szła w zamyśleniu, a Miquel przyglądał się jej tylko spod oka. Co dzień była piękniejsza. A on starszy. Wojna domowa skończyła się w 1939 roku, z Doliny Poległych wyszedł w lipcu 1947. Minęły dokładnie dwa lata i cztery miesiące.

Całe życie.

Które bez Patro byłoby zupełnie innym życiem.

Właśnie miał ją zapytać, czy zjedzą kolację w barze u Ramona, czy w domu, gdy jakiś mężczyzna zatrzymał się nagle w pół kroku i zapatrzył w Patro jaśniejącym wzrokiem.

Zauważyła go i zaraz spuściła głowę, a Miquel poczuł silniejszy uścisk jej ręki na ramieniu.

Spłonęła rumieńcem.

– Patrzy na ciebie, bo jesteś śliczna – odezwał się Miquel.

– Dziękuję.

– Nie bądź niemądra.

Zawsze działo się to samo. Kiedy na ulicy ktoś zwrócił na nią uwagę, nigdy nie wiedziała, czy dlatego, że jest młoda i atrakcyjna, czy może pamięta ją z dawnych czasów.

Z ciężkich czasów.

– Miquel.

– Słucham cię.

– Nigdy nie myślisz o tamtych mężczyznach, którzy…?

– Proszę, nic już nie mów. – Przerwał jej stanowczo, zaskoczony pytaniem. – A odpowiedź brzmi: nie.

Sądził, że będzie nalegała.

Pomylił się jednak.

Szli przez miasto w milczeniu. Już nie trzymała go tak kurczowo za ramię, z jej twarzy niespodziewanie zniknął rumieniec wstydu. Miquel znów zobaczył w niej tamtą wystraszoną dziewczynkę, którą odnalazł w lipcu 1947 roku, pierwszego roku nowego życia, całkowicie inną niż ta, która została jego żoną i poza którą teraz świata nie widział.

– Miquel – odezwała się ze słodyczą w głosie, niemal szepcząc.

– Słucham. – Wstrzymał oddech.

– Bardzo cię kocham.

– Co za szczęście! – Wypuścił z ulgą powietrze.

– A gdybyśmy mieli dziecko?

W osłupieniu znów stracił oddech. Poczuł, jak mu sztywnieje kręgosłup, a w głowie zaczyna dziwnie wirować. Najgorszy był jednak żołądek, który nagle się ścisnął w węzeł.

– Cholera, Patro!

– Nie myślałeś o tym?

– W moim wieku? Nie!

– Nie jesteś taki stary.

– Zdziadziały.

– Stary.

– Niech będzie, nie jestem taki stary, ale nie sądzę, żeby moje plemniki miały w sobie dość krzepy. Raczej są rachityczne i kto wie, czy już nie oślepły albo nie straciły witek.

– Nie bądź taki sarkastyczny. Chciałbyś mieć dziecko czy nie?

– Nie mam pojęcia. – Przerażony, uniósł brwi.

– Wiem, że straciłeś syna i następne dziecko go nie zastąpi, ale…

– Patro, spójrz na mnie.

Zrobiła to.

– Chcesz mieć dziecko? – spytał.

– Nawet mi to do głowy nie przyszło.

– No więc o co chodzi?

– Spóźnia mi się okres.

Do wirowania w głowie, sztywnych pleców i ściśniętego żołądka dołączyła nagła miękkość w kolanach.

– Ile dni?

– Dwa.

– Dziewczyno, to przecież niewielkie spóźnienie… – Nie był pewien, czy może czuć ulgę.

– Wiesz, że jestem jak zegarek.

– Ciało się zmienia, zrobiło się nagle zimno… – Szukał kolejnych argumentów.

– A jeśli jestem w ciąży?

Rozmawiali, nie przerywając marszu. Teraz jednak Miquel się zatrzymał. Doszli już do rogu z ulicą Astúries. Anielskie oblicze jego żony przepełniały światło i czułość.

– Czujesz się, jakbyś była?

– Czuję się dziwnie.

– To to samo.

– Nie, nie to samo. Ale jak tylko pomyślę… Już samo to, że mogłabym być w ciąży, sprawia, że czuję się dziwnie. Nie chcę, żebyś się na mnie rozzłościł.

– Dlaczego miałbym się na ciebie złościć?

– Nie wiem. – Błysk na chwilę rozjaśnił jej spojrzenie.

– Słuchaj, jeśli jesteś w ciąży… to dobrze. – Miquel przełknął ślinę. – Czasem myślę, że kiedy umrę, będziesz się czuła bardzo samotna.

– Będziesz jeszcze żyć dwadzieścia albo trzydzieści lat, a wtedy je też będę już stara. Nie gadaj głupot.

– Ale i tak zostaniesz sama. Więc jeśli będziesz mieć dziecko…

– Jeśli będziemy mieć dziecko – poprawiła go i dodała: – Ale i tak myśl o tym cię przeraża, prawda?

– Oczywiście. Wiele lat przesiedziałem w więzieniu, nie mam pojęcia, ile moje ciało może jeszcze wytrzymać, i to oczywiste, że umrę przed tobą. Kiedy sobie wyobrażę, że miałbym nie zobaczyć, jak moje dziecko dorasta albo że będzie dorastać bez ojca, robi mi się ciężko.

– Możesz w końcu przestać powtarzać, że umrzesz?

– Ale…

– Jesteś szczęśliwy?

– Tak.

– Więc nie umrzesz! Szczęśliwi ludzie są zadowoleni i przejście na drugą stronę zabiera im więcej czasu!

Powalająca logika.

Bardzo w jej stylu.

Patro ruszyła dalej, a on za nią.

Po kilku minutach ciszy odezwał się:

– Poprawił ci się humor?

– Nie mam pojęcia. – Na jej twarzy pojawiła się niepewność. – Naprawdę w ogóle o tym nie myślałam i nagle… Jeśli rzeczywiście jestem w ciąży, wszystko się zmieni. Co zrobimy?

– A co mielibyśmy zrobić? – Miquel uznał to pytanie za absurdalne. – Będziemy żyć dalej.

– Utyję i zrobię się brzydka.

– I tak cię będę uwielbiać.

– Tylko dlatego, że jesteś zakochany.

– To też.

Nie rozmawiał w ten sposób nawet wtedy, gdy był młody. Z Quimetą nigdy nie zachowywał się tak dziecinnie. Jeśli to prawda, że ma się tyle lat, ile osoba, którą się kocha, to on dobijał do trzydziestki, Patro zaś była już dobrze po sześćdziesiątce. Nie do pomyślenia. Czasem się zastanawiał, co zostało z Miquela Mascarella sprzed wojny albo nawet z tego z czasów wojny, kiedy Quimeta umierała, a on patrzył, jak kończy się świat i ginie wszystko, co znał, a przede wszystkim wolność.

– Weźmiemy taksówkę – zaproponował, widząc, że się trzęsie.

– Już zaczynasz? Nie jestem chora i lepiej nie wydawać bez potrzeby pieniędzy z czterdziestego siódmego.

Zawsze tak je nazywali: „pieniądze z czterdziestego siódmego”.

Ciągle żyli z tej niewielkiej fortuny, zarządzając nią rozsądnie i ostrożnie.

I starali się nie zwracać na siebie uwagi.

– Zrobiło się chłodno – naciskał Miquel.

– W domu rozpalimy w piecyku i posłuchamy radia. – Oczy jej pojaśniały. – Albo i nie.

– Nie?

– Może się rozgrzejemy i od razu wskoczymy do łóżka?

– Bez kolacji?

– Bez kolacji. – Puściła do niego oko.

– Patro…

– Jeśli mam utyć i zbrzydnąć, lepiej korzystać, póki można, prawda?

Przymknął oczy. Jej radość działała na niego jak balsam. Gdy się śmiała, wszystko przestawało być ważne. Powtarzała, że dwa razy uratował jej życie. Miquel myślał to samo o lipcu 1947, kiedy pierwsza noc z Patro wyznaczyła po jego powrocie do Barcelony granicę między przed i po. Później, pewnego październikowego poranka w 1948 roku, oboje znaleźli się krok od śmierci.

Lecz wciąż byli razem.

Patro zdolna do radości.

Odłożyli rozmowę na później, ale nieznacznie przyspieszyli kroku. Dotarli do alei del Generalísimo i poszli nią dalej. Na wysokości Via Laietana Miquel po raz pierwszy zerknął w bok, ponieważ zdawało mu się, że dostrzegł coś dziwnego.

Uznał jednak, że to nic ważnego.

Przechodząc obok baru Ramona, tuż przy ich domu, natknęli się na właściciela, który mimo dojmującego chłodu stał w drzwiach w samej koszuli.

– Dobry wieczór miłemu państwu!

– Dobry wieczór, Ramon – odpowiedziała Patro.

– Kolacyjka?

– Dzisiaj nie, dziękujemy.

– Wracają państwo z kina?

– Tak.

Miquel obawiał się tego, co miało zaraz nadejść.

I co było nieuniknione.

– Wie pan, co się stało z Barçą, prawda? – Ramon cmoknął.

– Nie mam pojęcia.

– Przegrali! – wykrzyknął, jakby stała się jakaś wielka tragedia. – I to na Les Corts! Z papugami z Espanyola! Co pan na to?

– No, nie wiem.

– Ledwo sobie radzili! – Właściciel baru rozzłościł się jeszcze bardziej. – Nawet César nie umiał strzelić! Przegrywają ze wszystkimi, ale z Barçą… nie, z Barçą wygrywają! Do tego…

– Jutro mi opowiesz. – Miquel nawet się nie zatrzymał i delikatnie pociągnął za sobą żonę.

– Pan, szefie, to ma dobre życie. Kino, same przyjemności i nie musi się pan niczym martwić!

Gdy bar został za ich plecami, Patro uśmiechnęła się złośliwie.

– Ależ się na mnie uwziął! Ciągle chce rozmawiać o piłce nożnej! – narzekał Miquel.

– Dziwak jesteś.

– Bo nikomu nie kibicuję?

– Gdyby nie piłka nożna, połowa mężczyzn zupełnie by oszalała.

Miquel nie odpowiedział.

Odwrócił głowę i tym razem zobaczył go jak na dłoni.

Nim tamten zdążył zniknąć za drzewem z dość grubym pniem.

– Coś się stało? – spytała Patro.

– Nie, nic – skłamał. – Myślałem, że kogoś tam zobaczyłem.

Doszli do domu i szybko otworzyli drzwi wejściowe; na klatce schodowej na szczęście nie spotkali nikogo, co Miquela zawsze napawało radością, jakby wciąż czuł ciężar plotek sąsiadów, którzy krytykowali go za ożenek z tak młodą kobietą. Patro ruszyła zaraz w kierunku łazienki, on do okien wychodzących na ulicę. Nie zdjął nawet płaszcza.

Z trudem przesunął zasłonę.

Stał tam. Na ulicy. Niepewny i podenerwowany.

Miquel westchnął.

Cokolwiek to było, im szybciej sprawa się rozwiąże, tym lepiej.

Nie miał ochoty zrywać się rozgrzany z łóżka.

– Zaraz wracam! – zawołał do Patro, stojąc już w progu.

– Wychodzisz? Dokąd idziesz?

– Potem ci wytłumaczę.

– Poczekaj!

Nie zamierzał czekać. Szybko wyszedł i zamknął za sobą drzwi, zanim Patro wyszła z łazienki, zaskoczona jego zachowaniem. Zbiegł nawet po schodach, żeby przypadkiem nie zdążyła go złapać na klatce i zasypać pytaniami.

Kiedy znów znalazł się na chłodnej ulicy, tamtego nigdzie nie było widać.

Ale wiedział, że tam jest.

– Lenin! – zawołał.2

Nie wyszedł od razu. Znów stał ukryty za drzewem, na samym rogu, jakieś pięć metrów od Miquela.

– No już, Lenin, wychodź.

Stary złodziejaszek wysunął głowę zza pnia.

– Cholera, pan inspektor, co za niespodzianka! – Lenin nieporadnie udawał zaskoczenie.

– Raczej niewielka, zważywszy na to, że już od jakiegoś czasu za mną idziesz.

Odczekał, aż złodziej całkiem wyjdzie z ukrycia.

– Ja?

– Lenin…

Obwieś, którego nie raz i nie dwa zatrzymał przed 1936 rokiem i z którym spotkał się ponownie w areszcie w nocy trzydziestego maja, dokładnie pół roku temu, rozejrzał się przerażony po ulicy.

– Człowieku, nie drzyj się tak! – rzucił.

Ten sam strach.

Albo nawet większy?

– Więc nie nazywaj mnie inspektorem – burknął Miquel zmęczonym nagle głosem.

– Dla mnie zawsze pan będziesz inspektorem Mascarellem, nic na to nie poradzę. – Lenin podszedł, ostrożnie stawiając kroki.

– A dla mnie zawsze będziesz Leninem, też nic na to nie poradzę. – Miquel przyjrzał się złodziejowi dokładnie. – Dlaczego za mną szedłeś?

– Hm… – Lenin przygryzł dolną wargę, przeczesał palcami rozczochrane włosy i wbił spojrzenie w ziemię. – Nie stracił pan formy, co? Oczy na plecach.

– Jesteś dobry w wyciąganiu ludziom portfeli, ale do śledzenia to się lepiej nie zabieraj, na dodatek z takim wyglądem.

Lenin obrzucił spojrzeniem swoje ubranie.

– To moje najlepsze – powiedział, jakby chciał się wytłumaczyć.

– Czekałeś, aż będę sam, prawda? No to jestem. Do dzieła.

Uparte milczenie.

– Gadaj albo wracam na górę. Zimno mi. – Miquel zaczął drżeć.

– Tak, zgadza się. – Lenin wreszcie się poddał. – Chciałem złapać pana samego.

– No to mów, o co chodzi.

Stary złodziej popatrzył w górę i zlustrował spojrzeniem fasadę budynku, z którego chwilę wcześniej wyszedł Miquel. Zatrzymał wzrok na oknach ich mieszkania, Miquela i Patro. W jego oczach pojawił się cień zazdrości i niepokoju. Zdawało się nawet, że się skurczył, choć przy jego mikrych rozmiarach było to raczej niemożliwe.

– Ładna jest ta pańska żona, prawda? – szepnął.

– Bardzo.

– I taka elegancka, widać, że ma klasę.

– Lenin…

Miquel odniósł wrażenie, że złodziejaszek zaraz się rozpłacze. Lenin skrzyżował ręce na piersi i zaczął pocierać ramiona. Miał wyłupiaste oczy i wynędzniałą twarz, stał bez płaszcza, w starej marynarce zapiętej po samą szyję, owinięty szalikiem, który dawno stracił kolor. Nic dziwnego, że marzł. Miquelowi zrobiło się go żal.

Tamtej nocy, trzydziestego maja, Miquela zatrzymano – nie wiadomo za co – gdy szukał zabójcy swojego przyjaciela Mateu Galvanya, i w Głównym Komisariacie przy Via Laietana Lenin był dla niego jedynym wsparciem. Dziwaczne spotkanie: stary policjant i stary złodziej połączeni zbiegiem okoliczności.

– Wpakowałem się w kłopoty, inspektorze – powiedział teraz Lenin zduszonym głosem.

– Zgłoś się na policję.

Na twarzy starego złodzieja pojawiło się niedowierzanie zmieszane ze zdziwieniem.

– Ja? Nie pieprz, człowieku!

– Dlaczego przyszedłeś z tym do mnie?

– Powiedziałem panu tamtej nocy, pamięta pan? Zawsze był pan dobrym człowiekiem, uczciwym. Wywiązywał się pan tylko ze swoich obowiązków. Żadnego bicia ani poniewierania. Każdy robił swoje, ale z szacunkiem dla drugiego.

– Lenin, ja też ci coś powiedziałem tamtej nocy: odszedłem na emeryturę. Jestem byłym policjantem, a nawet więcej, byłym skazańcem. Ponad dwa lata temu wyszedłem z Doliny Poległych, ożeniłem się i postarzałem.

– Ale doświadczenie to doświadczenie. – Lenin rozłożył ręce w błagalnym geście. – Jeśli nie może pan więcej, to chociaż niech mi pan doradzi.

– Sprawa jest aż tak poważna?

– Wydaje mi się, że tak. – Stary złodziej zadrżał, choć chyba nie z zimna. – Gdyby chodziło tylko o mnie… to wie pan, zasłużyłem sobie, wiadomo, jak sobie pościelesz, tak się wyśnisz.

– Wyśpisz.

– Co?

– Tak się wyśpisz…!

Lenin tylko wzruszył ramionami.

– Dalej, mów, co chciałeś powiedzieć. – W miarę jak zapadała noc i temperatura się obniżała, zimno doskwierało Miquelowi coraz bardziej.

– No więc gdyby chodziło tylko o mnie, to trudno, zdarza się. Ale mówiłem już panu, że ożeniłem się i mam dwójkę dzieci: pięcioletniego synka i czteroletnią córeczkę. Gdyby coś im się stało, chybabym umarł, rozumie pan? Te dzieciaki to najlepsze, co mi się w życiu zdarzyło.

– Kłamiesz.

– Nie! Naprawdę! – zarzekał się Lenin, mrużąc z przejęcia oczy. – Pan też był przecież ojcem!

Miquel zacisnął dłonie w pięści.

– Nim jeszcze zdążyłeś powiedzieć wszystko do końca, już zaczynam żałować.

Lenin zamilkł.

Ulica była pusta. Skrzyżowanie Girona i València zdawało się zagubione w jakimś ciemnym zakątku Barcelony. Gdyby spadł śnieg, zamieniliby się w dwa bałwany.

– Jak mnie znalazłeś? – spytał Miquel.

– Po tamtej nocy zacząłem wypytywać to tu, to tam, żeby się czegoś o panu dowiedzieć.

– Po co?

– Z ciekawości, żebym mógł pana znaleźć, jakby co… Nie wiem. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie się potrzebować przyjaciół.

– Przyjaciół? To teraz jesteśmy przyjaciółmi?

– W ciupie pomogłem panu.

– Znalazłeś mi miejsce do siedzenia i pomogłeś się wysikać.

– A to łączy, nie?

Miquel skapitulował. Znał Lenina. Mimo upływu lat w podstawowych kwestiach ten człowiek nie zmienił się ani na jotę. Dużo próżnego gadania i czysty instynkt przetrwania, choćby nie wiadomo co się działo.

– To co chcesz mi powiedzieć, to długa historia?

– Dosyć.

Żegnaj wieczorze z Patro w łóżku i bez kolacji.

Zapragnął, żeby na Lenina spadł grom z jasnego nieba.

Nic się jednak nie stało.

– Wchodź na górę! – Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi wejściowych. – Zimno jak w psiarni.

– A co na to pani? – spytał z wahaniem nieoczekiwany kompan.

– Wchodź i nie gadaj!

Tym razem Miquel nie miał szczęścia. Pani Gabriela, dozorczyni, pojawiła się w korytarzu, prawdopodobnie żeby zamknąć drzwi wejściowe. Przywitała się z nim, natomiast jego towarzysza zmierzyła wzrokiem od stóp do głów, robiąc przy tym kwaśną minę. Przynajmniej nie zadała żadnych pytań. Kiedy dotarli na piętro, Miquel ciężko dyszał, jak zresztą zawsze. Chodzić mógł do woli, ale wspinaczka po schodach kosztowała go coraz więcej. Gdy otworzył drzwi, wystraszył się, że Patro wyskoczy na korytarz bez bielizny, gotowa spełnić swoją obietnicę.

Wtedy przynajmniej Lenin padłby na zawał i problem byłby z głowy.

Patro rzeczywiście wyskoczyła na korytarz, ale szczelnie owinięta w skromny szlafrok i w domowych pantoflach. Widząc, że mąż wraca w towarzystwie, zatrzymała się.

Miquel dokonał prezentacji.

– Patro, to Agustí Ponç, ale wszyscy mówią na niego Lenin. – Cmoknął. – Lenin, to Patro, moja żona.

– Bardzo mi miło, proszę pani. – Złodziejaszek wyciągnął do niej kościstą rękę i pochylił się w ukłonie. – Gratuluję.

– Czego? – zdziwiła się Patro.

– Jest pani piękna, proszę pani. Właśnie o tym mówiłem panu inspektorowi.

Miquel przejął inicjatywę, a gość i żona ruszyli za nim. W salonie wskazał krzesło.

– Siadaj.

– Dziękuję.

– Pójdę sobie – odezwała się niepewnie Patro.

– Nie, zostań – poprosił Miquel.

– Na pewno? – Nie kryła zdziwienia.

– Po to, żebyś mnie powstrzymała, jeśli zobaczysz, że się na niego rzucam i chcę go udusić.

– A pan, inspektorze, zawsze taki dowcipny i z polotem – odezwał się Lenin, rozwiewając nieco wątpliwości Patro.

– Nie prowokuj mnie, Lenin.

Stary złodziej przełknął ślinę.

– Wybaczcie.

Patro zajęła trzecie krzesło, pilnując, żeby jej szlafrok się nie rozsunął w dolnej części, podczas gdy górną przytrzymywała ręką.

– A teraz mów wreszcie, co się dzieje – poprosił Miquel bardzo poważnym tonem. – Chciałbym się znaleźć w łóżku za dziesięć, góra piętnaście minut – dodał bez większych nadziei, że uda mu się zrealizować marzenie. – Co to za kłopoty, w które się wpakowałeś i w których potrzebujesz akurat mojej pomocy?

Lenin zaczął szukać wsparcia – albo może ukojenia – w spokoju, jaki emanował z twarzy Patro. W końcu odetchnął głęboko, wbił spojrzenie w podłogę, a chwilę później uniósł je na swojego gospodarza.

Był szalenie poważny.

A strach przesączał się wszystkimi porami jego skóry.

– No więc, panie inspektorze, wszystko zaczęło się, jak ukradłem aktówkę – rozpoczął opowieść.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: