Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Szkatułka z motylem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 lipca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szkatułka z motylem - ebook

Powieść autorki światowych bestsellerów Santy Montefiore.

Nowa, piękna, kolekcjonerska edycja.

Federica ubóstwia swojego ojca, znanego chilijskiego podróżnika i pisarza. Na jego rzadkie wizyty wyczekuje w domu u wybrzeża Chile. Z jednej ze swoich wypraw ojciec przywozi córce szkatułkę: z zewnątrz niepozorną, w środku skrywającą cudownego motyla ze świetlistych kamieni. Szkatułka powstała dla inkaskiej księżniczki, której ukochany chciał powiedzieć, że prawdziwe piękno tkwi wewnątrz nas.

Uszczęśliwiona Federica nie podejrzewa, że już wkrótce szkatułka będzie jedynym wspomnieniem po ojcu. Rodzice się rozstają – matka, udręczona samotnością, a w końcu także zdradą męża, przeprowadza się z dziećmi do rodzinnej Anglii.

Upłynie wiele burzliwych lat. Zraniona milczeniem ojca Federica przeżyje małżeństwo z rozsądku i zatraci własną tożsamość, zanim zrozumie przesłanie szkatułki i dostrzeże miłość na swojej drodze.

Świetnie napisana i przesiąknięta głębokimi uczuciami powieść. „Szkatułka z motylem” to wspaniała historia o miłości, potrzebie posiadania i wewnętrznej przemianie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8031-999-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział pierw­szy

Viña del Mar, Chile, lato 1982 roku

Fede­rica otwo­rzyła oczy i ujrzała odmie­niony świat. Było gorąco, ale nie duszno, ponie­waż mor­ska bryza nio­sła chłodny powiew znad fal zim­nego Pacy­fiku. Pokój Fede­riki powoli budził się do życia w bla­dym poran­nym świe­tle, które wle­wało się do środka przez szparę mię­dzy zasło­nami, rzu­ca­jąc jasne, łagodne pasma na pod­łogę i ściany, poże­ra­jąc resztki nocy i wydo­by­wa­jąc z pół­mroku rów­niutki sze­reg pogrą­żo­nych we śnie lalek. Z końca ulicy dobie­gało nie­usta­jące szcze­ka­nie psa señory Baraca, który z tru­dem wydo­by­wał głos z gar­dła, ponie­waż zupeł­nie ochrypł, ale szcze­kał dalej, jak zwy­kle. Pew­nego dnia cał­kiem straci głos, pomy­ślała Fede­rica. Nie byłoby to takie złe – sąsie­dzi mogliby się wresz­cie spo­koj­nie wyspać. Kie­dyś w dro­dze do szkoły Fede­rica pró­bo­wała dać nie­szczę­snemu stwo­rze­niu cia­steczko, lecz matka powie­działa, że na pewno pies jest chory i zaro­ba­czony.

– Naj­le­piej w ogóle go nie doty­kaj – pora­dziła, cią­gnąc sze­ścio­let­nią córkę za rękę. – Nie wia­domo, gdzie łaził.

Sęk w tym, że pies señory Baraca ni­gdy ni­gdzie nie łaził… Fede­rica ode­tchnęła słod­kim zapa­chem drzew poma­rań­czo­wych, napły­wa­ją­cym do pokoju. Miała wra­że­nie, że pra­wie czuje smak owo­ców, ciężko zwi­sa­ją­cych z gałą­zek niczym gwiazd­kowe pre­zenty. Jed­nym wierz­gnię­ciem zrzu­ciła z sie­bie przy­kry­cie i uklę­kła na brzegu łóżka, wyglą­da­jąc na świat cał­kiem inny niż ten, nad któ­rym poprzed­niego wie­czoru zapa­dały ciem­no­ści. Widok wscho­dzą­cego słońca prze­szył jej chu­dziut­kie ciało cudow­nym dresz­czem i przy­wo­łał sze­roki uśmiech na bladą buzię. Dzi­siaj ojciec wraca do domu po wie­lo­mie­sięcz­nej podróży…

Ramon Cam­pione był praw­dzi­wym olbrzy­mem. I nie cho­dzi tu tylko o budowę ciała, cho­ciaż przy wzro­ście ponad metr osiem­dzie­siąt był wysoki jak na Chi­lij­czyka i jak na Wło­cha, bo wła­śnie z Włoch wywo­dziła się jego rodzina, lecz o gigan­tyczną wyobraź­nię, która przy­po­mi­nała galak­tykę, bo nie miała gra­nic i była pełna nie­spo­dzia­nek. Ramon wciąż odby­wał wędrówki do naj­bar­dziej odle­głych zakąt­ków świata, gdzie czer­pał inspi­ra­cje ze wszyst­kiego co inne i piękne. Podró­żo­wał, pisał i znowu podró­żo­wał. Rodzina pra­wie go nie znała, gdyż Ramon ni­gdy nie prze­by­wał z bli­skimi wystar­cza­jąco długo, by zdo­łali odkryć, jaki czło­wiek kryje się za wspa­nia­łymi tek­stami i cudow­nymi, magicz­nymi foto­gra­fiami jego autor­stwa. W oczach córki Ramon był potęż­niej­szy od Boga. Fede­rica powie­działa kie­dyś ojcu Ama­deo, że Jezus to po pro­stu nikt w porów­na­niu z jej tatą, który potrafi robić znacz­nie wię­cej, niż tylko zamie­niać wodę w wino.

– Tatuś umie latać – oświad­czyła z dumą.

Matka Fede­riki rzu­ciła księ­dzu prze­pra­sza­jący uśmiech, prze­wró­ciła oczami i wyja­śniła cicho, że Ramon nie­dawno wypró­bo­wy­wał w Szwaj­ca­rii nowy rodzaj sprzętu, coś w rodzaju lotni z nar­tami. Ojciec Ama­deo ze zro­zu­mie­niem poki­wał głową, lecz jed­no­cze­śnie mocno się zanie­po­koił. Mar­twił się, że biedne dziecko będzie cier­piało, jeśli pew­nego dnia Ramon spad­nie ze wznie­sio­nego przez Fede­ricę pie­de­stału, bo prze­cież było to nie­unik­nione. Fede­rica powinna obda­rzyć takim zaufa­niem Boga, nie czło­wieka, pomy­ślał z poboż­nym wes­tchnie­niem.

Fede­rica chęt­nie by już wstała, ale było jesz­cze wcze­śnie. Niebo wyglą­dało jak blada, wielka i świe­tli­sta laguna, ciszę świtu zakłó­cał jedy­nie świer­got pta­ków i natrętne szcze­ka­nie psa señory Baraca. Ze swo­jego pokoju widziała ocean, który roz­my­wał się w sza­rej mgle na hory­zon­cie, zupeł­nie jakby niebo pochła­niało morze. Matka czę­sto zabie­rała ich na plażę Caleta Abarca, ponie­waż nie mieli wła­snego basenu, lecz zwy­kle woda była zbyt zimna, aby się w niej kąpać. Cza­sami jeź­dzili do małej nad­mor­skiej wio­ski Cacha­gua, odle­głej o godzinę jazdy samo­cho­dem, do dziad­ków, któ­rzy mieli tam śliczny letni dom, oto­czony wyso­kimi pal­mami i aka­cjami. Fede­rica uwiel­biała morze. Ojciec powie­dział kie­dyś, że jej miłość do morza jest zupeł­nie natu­ralna, bo uro­dziła się pod zna­kiem Raka. Fede­rice nie bar­dzo spodo­bało się to wyja­śnie­nie, nie lubiła bowiem raków, kra­bów i innych podob­nych stwo­rzeń.

Dopiero po dłuż­szym cza­sie usły­szała kroki na scho­dach, a póź­niej wysoki głos swo­jego młod­szego brata Enri­que, zwa­nego Halem na cześć księ­cia Hen­ryka z Wil­liama Szek­spira. Natu­ral­nie przy­do­mek był pomy­słem Ramona – jego żona, matka Fede­riki i Hala, była Angielką, lecz nie inte­re­so­wała się ani lite­ra­turą, ani histo­rią. Helena inte­re­so­wała się głów­nie sobą.

– Już się ubra­łaś, kocha­nie? – zdzi­wiła się, gdy Fede­rica prze­bie­gła przez kory­tarz i wpa­dła do pokoju Hala, z któ­rego Helena wła­śnie usi­ło­wała ścią­gnąć piżamę.

– Tata dzi­siaj wraca! – zawo­łała Fede­rica, pod­ska­ku­jąc z pod­nie­ce­nia.

– Tak, wraca – odparła Helena i wzięła głę­boki oddech, aby ukryć żal, jaki czuła do wiecz­nie nie­obec­nego męża. – Stój spo­koj­nie, Hal. Nie mogę wło­żyć ci buci­ków, kiedy tak wierz­gasz!

– Przy­je­dzie przed lun­chem? – zapy­tała Fede­rica.

Szybko roz­su­nęła zasłony, pozwa­la­jąc, by cie­płe słońce zalało ciemny pokój poran­nym bla­skiem.

– Powi­nien zja­wić się przed połu­dniem – odpo­wie­działa cier­pli­wie Helena. – Samo­lot ląduje o dzie­sią­tej – dodała, prze­cze­su­jąc czarne włosy Hala miękką szczotką.

Chło­piec bun­tow­ni­czo potrzą­snął głową, zapisz­czał, zesko­czył z łóżka i wybiegł na kory­tarz.

– Wło­ży­łam naj­lep­szą sukienkę, spe­cjal­nie dla niego – oznaj­miła Fede­rica, lek­kim kro­kiem scho­dząc za matką po scho­dach.

– Wła­śnie widzę.

– Pomogę Lidii przy­go­to­wać lunch. Robimy ulu­bione danie tatu­sia, wiesz, mamo?

– To zna­czy?

– _Pastel de choclo,_ a na deser pyszne cia­sto, _meren­gon de lúcuma._ – Fede­rica strzą­snęła z ramion dłu­gie jasne włosy, które ciężką falą opa­dły na jej wąskie plecy.

Dziew­czynka nosiła opa­skę nad czo­łem i ta fry­zura, przy jej dość niskim wzro­ście i drob­nej budo­wie, spra­wiała, że nie wyglą­dała na sześć lat.

– Tata wraca dziś do domu – obwie­ściła Fede­rica Halowi, poma­ga­jąc matce nakryć do stołu.

– I przy­wie­zie mi jakiś pre­zent? – Hal miał dopiero cztery lata i pamię­tał ojca głów­nie jako dostawcę licz­nych poda­run­ków.

– Oczy­wi­ście, skar­bie. – Helena posta­wiła przed syn­kiem fili­żankę zim­nego mleka. – Tatuś zawsze przy­wozi ci pre­zenty, prawda? Zresztą nie­długo będzie Gwiazdka i dosta­niesz całe mnó­stwo nowych zaba­wek.

Fede­rica czuj­nie pro­wa­dziła rączkę Hala, który zanu­rzył łyżeczkę w puszce z roz­pusz­czalną cze­ko­ladą i prze­niósł cały ładu­nek do swo­jej fili­żanki, a potem wil­gotną ście­reczką starła z obrusa dro­biny ciem­no­brą­zo­wego pyłu.

– Fede, roga­liki są ją gotowe – powie­działa Helena, zapa­la­jąc papie­rosa. – Czuję, że zaczy­nają się przy­pa­lać.

Nie­spo­koj­nie zer­k­nęła na wiszący na ścia­nie zegar i przy­gry­zła dolną wargę. Wie­działa, że powinna poje­chać z dziećmi na lot­ni­sko, bo prze­cież tak zro­bi­łaby każda dobra matka, nie była jed­nak w sta­nie sta­wić czoła temu wyzwa­niu. Nie wytrzy­ma­łaby dłu­giej jazdy z lot­ni­ska w San­tiago na wybrzeże i koniecz­no­ści pro­wa­dze­nia lek­kiej roz­mowy, jakby wszystko było w naj­lep­szym porządku. Nie, znacz­nie lepiej będzie zacze­kać na Ramona w domu, dużym domu, w któ­rym było dość miej­sca, aby nie musieli cią­gle na sie­bie patrzeć. Co za idio­tyczna sytu­acja, pomy­ślała z gory­czą. Oboje już dawno zagu­bili się w ogrom­nych prze­strze­niach, któ­rymi sta­rali się oddzie­lić od sie­bie. Zagu­bili się w odle­głych kra­jach, wśród fik­cyj­nych postaci, które dla Ramona były znacz­nie waż­niej­sze niż praw­dziwi, potrze­bu­jący jego obec­no­ści i bli­sko­ści ludzie… W każ­dym razie tak jej się wyda­wało. A prze­cież sta­rała się, naprawdę się sta­rała… Teraz była pusta w środku i zmę­czona świa­do­mo­ścią, że mąż stale ją zanie­dbuje.

Fede­rica posma­ro­wała roga­lik masłem i pocią­gnęła łyk zim­nej cze­ko­lady. Roz­ma­wiała z bra­tem wyso­kim, pod­nie­co­nym gło­sem, który draż­nił nerwy matki. Helena stała przy oknie, dmu­cha­jąc dymem w szybę. Kie­dyś byli w sobie zako­chani, ale cóż, nawet nie­na­wiść jest wyra­zem miło­ści, cho­ciaż ma zupeł­nie inne obli­cze… Już dawno prze­stała nie­na­wi­dzić męża i może byłby to wystar­cza­jący powód, aby z nim zostać, lecz teraz czuła obo­jęt­ność i była tym prze­ra­żona. Na obo­jęt­no­ści nic nie wyro­śnie, nic. Obo­jęt­ność jest bez­płodna i mar­twa jak twarz księ­życa.

Helena zamiesz­kała w Chile i usi­ło­wała zapu­ścić tam korze­nie, ponie­waż podob­nie jak póź­niej Fede­rica, uwie­rzyła, że Ramon jest Bogiem. Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że był naj­bar­dziej fascy­nu­ją­cym i przy­stoj­nym męż­czy­zną, jaki kie­dy­kol­wiek poja­wił się w Polperro. Potem przy­słał Hele­nie egzem­plarz „Natio­nal Geo­gra­phic” ze swoim arty­ku­łem oraz zdję­ciami sta­rych jaskiń prze­myt­ni­ków i roz­sy­pu­ją­cych się zam­ków, które mu poka­zała. Pozor­nie były to zwy­czajne foto­gra­fie, a jed­nak prze­ni­kało je świa­tło jakby spoza tego świata. W zdję­ciach Ramona kryło się coś tajem­ni­czego i mistycz­nego, coś, czego nie potra­fiła nazwać. Każde napi­sane przez niego słowo trwało w jej pamięci długo po zakoń­cze­niu lek­tury. Teraz wie­działa, że ta magia była miło­ścią, miło­ścią, która nie opusz­czała ich przez pierw­sze sześć lat, prze­mie­nia­jąc nawet naj­bar­dziej przy­ziemne zaję­cia, na przy­kład napeł­nia­nie baku samo­chodu ben­zyną, w cza­ro­dziej­skie prze­ży­cia. Kiedy się kochali, działo się to w innym wymia­rze, i mocno wie­rzyła, że tylko Ramon posiada moc two­rze­nia wokół nich odmien­nej rze­czy­wi­sto­ści. Dopiero gdy magia zni­kła, pojęła, że połą­cze­nie zostało po pro­stu zerwane, jak linia pod napię­ciem, które wytwa­rzali oboje, nie tylko jedno z nich. Połącz­nie prze­stało ist­nieć, ponie­waż jedna strona poczuła roz­cza­ro­wa­nie, i już ni­gdy nie udało się go nawią­zać. Ten szcze­gólny rodzaj magii pło­nie wyso­kim, potęż­nym pło­mie­niem, lecz szybko gaśnie. Począt­kowo wszę­dzie podró­żo­wali razem. Odwie­dzali naj­dal­sze zakątki Chin, pusty­nie Egiptu i jeziora Szwe­cji. Kiedy Helena zaszła w ciążę z Fede­ricą, wró­cili do Chile. Magia na­dal im towa­rzy­szyła, a ona była zachwy­cona bia­łymi pia­skami plaż i rusty­kalną pro­stotą. Teraz magii już nie było i Helena czuła się pusta w środku, wypa­lona, ponie­waż prze­peł­nia­jąca ją kie­dyś miłość powoli ode­szła. Ona także powinna odejść, nie chciała dłu­żej tu miesz­kać, zresztą po co… Tęsk­niła za wil­got­nymi, zie­lo­nymi wzgó­rzami swo­jego dzie­ciń­stwa i wcze­snej mło­do­ści. Drżącą dło­nią zapa­liła następ­nego papie­rosa i znowu ner­wowo spoj­rzała na zegar.

Fede­rica sprząt­nęła po śnia­da­niu, pod­śpie­wu­jąc i tań­cząc po kuchni. Hal bawił się pocią­giem w swoim pokoju, Helena na­dal tkwiła przy oknie.

– Mamo! – krzyk­nął Hal. – Pociąg mi się zepsuł! Nie chce jeź­dzić!

Helena wsu­nęła do kie­szeni paczkę papie­ro­sów i wyszła, zosta­wia­jąc upo­rząd­ko­wa­nie kuchni Fede­rice. Dziew­czynka sta­ran­nie wytarła stół, zmyła tale­rze, fili­żanki i naczy­nia, wło­żyła far­tu­szek i posta­no­wiła zacze­kać na Lidię.

Kiedy Lidia otwo­rzyła furtkę, od razu zoba­czyła przy­ci­śniętą do szyby drobną twa­rzyczkę Fede­riki, roz­świe­tloną sze­ro­kim uśmie­chem.

– _Hola_, señorita! – zawo­łała zdy­szana, wcho­dząc do holu. – Wcze­śnie dziś wsta­łaś.

– Sprząt­nę­łam już nawet po śnia­da­niu – odpo­wie­działa Fede­rica po hisz­pań­sku.

Helena dosko­nale znała ten język, ale w domu wszy­scy, nawet Ramon, zawsze roz­ma­wiali po angiel­sku.

– Dobre z cie­bie dziecko… – wysa­pała Lidia, wcho­dząc do kuchni. – Ach, praw­dziwy anio­łek… Wszystko przy­go­to­wa­łaś!

Lidia poto­czyła ciem­nymi oczami po kuchni i uśmiech­nęła się na widok sta­ran­nie usta­wio­nych na bla­cie misek, mise­czek i łyżek.

– Chcia­łam, żeby na przy­jazd taty wszystko wypa­dło wspa­niale – wyznała Fede­rica, któ­rej policzki pło­nęły z eks­cy­ta­cji.

Z tru­dem zacho­wy­wała cier­pli­wość i usi­ło­wała pil­no­wać się, aby nie pod­ska­ki­wać, tylko nor­mal­nie cho­dzić. Było to trudne, bo kiedy pod­ska­ki­wała, uczu­cie łasko­ta­nia w brzu­chu zni­kało, cho­ciaż oczy­wi­ście tylko na moment. Lidia prze­brała się w różowy kom­bi­ne­zon i umyła spuch­nięte brą­zowe ręce. Potem zapro­po­no­wała, by Fede­rica zro­biła to samo.

– Zanim zabie­rzesz się do goto­wa­nia, trzeba zawsze umyć ręce – rze­kła. – Nie wia­domo prze­cież, czego wcze­śniej doty­ka­łaś, prawda?

– To tak jak z psem señory Baraca! – Fede­rica zachi­cho­tała.

– _Pobre­cito_, bie­dac­two – wes­tchnęła Lidia, prze­chy­la­jąc głowę i uśmie­cha­jąc się współ­czu­jąco. – To zwie­rzę cały boży dzień jest uwią­zane w małym ogródku, więc nic dziw­nego, że szczeka od świtu do zmierz­chu.

– Señora Baraca w ogóle go nie wypro­wa­dza? – zdzi­wiła się dziew­czynka, opłu­ku­jąc dło­nie pod kra­nem.

– Cza­sami go wypro­wa­dza, ale jest już stara. A my, sta­rzy ludzie, nie mamy zbyt wiele ener­gii…

– Wcale nie jesteś stara, Lidio!

– Nie jest stara, tylko tłu­sta – powie­działa po angiel­sku Helena, która wła­śnie weszła do kuchni z loko­mo­tywą Hala w ręku. – Lidia mia­łaby dużo wię­cej ener­gii i siły, gdyby tyle nie jadła. Przez cały dzień dźwiga wszę­dzie to cięż­kie ciało, wyobra­żasz sobie? Nic dziw­nego, że sapie i co chwilę dostaje zadyszki.

– Buenos días, señora – przy­wi­tała Helenę Lidia, która nie rozu­miała ani słowa po angiel­sku.

– Dzień dobry, Lidio – odparła Helena po hisz­pań­sku. – Potrzebny mi nóż, żeby napra­wić ten prze­klęty pociąg.

Nie zdo­była się nawet na naj­mniej­szy uśmiech. Była zbyt nie­spo­kojna i zde­ner­wo­wana, aby myśleć o kim­kol­wiek poza sobą.

– Pro­szę się nie mar­twić, don Ramon wkrótce będzie w domu i naprawi zabawkę – zauwa­żyła pogod­nie Lidia. – To zaję­cie dla męż­czy­zny.

– Ser­deczne dzięki, Lidio, to bar­dzo pomocna uwaga, doprawdy – zezło­ściła się Helena. – Podaj mi nóż, Fede.

Fede­rica speł­niła pole­ce­nie i w mil­cze­niu patrzyła, jak matka wycho­dzi z kuchni.

– Och, w domu jest znacz­nie przy­jem­niej, kiedy przy­jeż­dża twój tata! – oświad­czyła Lidia, chwy­ta­jąc dziew­czynkę w obję­cia. – Założę się, że w nocy w ogóle nie mogłaś zasnąć!

– Nie mogłam, to prawda – przy­tak­nęła Fede­rica i spoj­rzała na zegar. – Nie­długo tu będzie…

Lidia zauwa­żyła, że małe ręce dziecka dygocą. Fede­rica kro­iła masło, w sku­pie­niu marsz­cząc brwi.

– Uwa­żaj, żeby się nie ska­le­czyć – łagod­nie powie­działa Lidia. – Nie chcesz chyba, żeby tatuś po powro­cie zastał córeczkę z sied­mioma pal­cami, co?

Lidia roze­śmiała się gło­śno, sap­nęła i zaka­słała.

Helena, która zwy­kle świet­nie radziła sobie z napra­wia­niem róż­nych przed­mio­tów, zepsuła loko­mo­tywę do końca. Hal zalał się łzami. Matka przy­tu­liła go i zdo­łała pocie­szyć, obie­cu­jąc, że kupi mu nową loko­mo­tywę, więk­szą i ład­niej­szą.

– Ta i tak była już stara i znisz­czona – powie­działa. – Po co komu taka loko­mo­tywa? Pociąg wygląda bez niej dużo lepiej.

Nagle przy­szło jej do głowy, że ona też chcia­łaby być pocią­giem bez loko­mo­tywy. Zapa­liła następ­nego papie­rosa. Przez sze­roko otwarte drzwi do ogrodu pły­nęło powie­trze pach­nące morzem, poma­rań­czami i ozo­nem. Jest za gorąco, żeby sie­dzieć w domu, pomy­ślała z iry­ta­cją, powin­ni­śmy poje­chać na plażę. Otarła spo­cone czoło i spoj­rzała na zega­rek. Gar­dło miała ści­śnięte ze zde­ner­wo­wa­nia. Samo­lot Ramona wła­śnie wylą­do­wał.

Fede­rica i Lidia krę­ciły się po kuchni jak dwie psz­czoły nad kwia­tem pach­ną­cym nek­ta­rem. Fede­rica uwiel­biała uczest­ni­czyć we wszel­kich domo­wych zaję­ciach i z ogrom­nym entu­zja­zmem speł­niała pole­ce­nia Lidii. Czuła się doro­sła, bo Lidia wła­śnie tak ją trak­to­wała. Gawę­dziły o nęka­ją­cych Lidię bólach krę­go­słupa oraz kolce, a także o kurzaj­kach, które poja­wiły się na sto­pach jej męża.

– Boję się opie­rać nogi tam, gdzie on – powie­działa Lidia. – Dla­tego cią­gle noszę skar­petki, nie zdej­muję ich nawet pod prysz­ni­cem.

– Ja też bym tak robiła – przy­tak­nęła Fede­rica, nie do końca pewna, co to są kurzajki.

– Jesteś roz­sądna tak jak ja. – Lidia uśmiech­nęła się do chu­dego dziecka, jej zda­niem zde­cy­do­wa­nie za poważ­nego jak na sześć, no, pra­wie sie­dem lat.

Uwa­żała, że winę za zbyt­nią doj­rza­łość Fede­riki ponosi Helena. Matka po pro­stu zasy­pała małą obo­wiąz­kami. W rezul­ta­cie Fede­rica potra­fiła zająć się domem, i to cał­kiem nie­źle, zupeł­nie bez pomocy.

Kiedy Helena znowu zaj­rzała do kuchni, aro­mat _pastel de choclo_ uświa­do­mił jej, że jest potwor­nie głodna. Fede­rica wycie­rała wła­śnie naczy­nia, a Lidia koń­czyła zmy­wać. Hele­nie udało się chwy­cić miseczkę z reszt­kami kremu, zanim pulchne dło­nie kucharki zanu­rzyły ją w pie­ni­stej wodzie. Nabrała na palec odro­binę śmie­tany, spró­bo­wała i łako­mie obli­zała wargi.

– Pyszne, kocha­nie – powie­działa ze szcze­rym podzi­wem. Uśmiech­nęła się do córeczki i pogła­skała jej lśniące, jasne włosy. – Świetna z cie­bie kucharka, naprawdę.

Fede­rica odpo­wie­działa uśmie­chem. Dosko­nale znała zmienną naturę matki. Helena w jed­nej chwili była ziry­to­wana i roz­draż­niona, a zaraz potem łagodna i miła. Sta­no­wiła cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo Ramona, który zawsze był pogodny i bez­tro­ski. Pochwała matki jak zwy­kle bar­dzo ucie­szyła dziew­czynkę. Wypro­sto­wała się dum­nie i o mało nie pękła z rado­ści.

– Jest nie tylko świetną kucharką, ale i dosko­nałą gospo­sią, señora – ode­zwała się cie­pło Lidia. Duże czarne zna­mię na jej pod­bródku zady­go­tało pod wpły­wem sze­ro­kiego uśmie­chu. – Posprzą­tała po śnia­da­niu, cał­kiem sama – dorzu­ciła lekko kar­cą­cym tonem, ponie­waż nie podo­bało jej się, że señora Helena zrzuca wszystko na barki dziecka.

– Wiem. – Helena poki­wała głową. – Nie mam poję­cia, co bym bez niej zro­biła…

Słowa były jak naj­bar­dziej na miej­scu, lecz w gło­sie Heleny brzmiała obo­jęt­ność. Strzą­snęła popiół z papie­rosa do popiel­niczki i opu­ściła kuch­nię. Poszła na górę. Czuła się zmę­czona, serce cią­żyło jej tak bar­dzo, że nawet wygodne schody wyda­wały się zbyt trudne do poko­na­nia. Szła chłod­nym bia­łym kory­ta­rzem, lekko sta­wia­jąc stopy na drew­nia­nych deskach. W donicz­kach sto­ją­cych na pięk­nych pod­staw­kach kwi­tły jasne stor­czyki. Nie­które kwiaty nale­ża­łoby obe­rwać i wyrzu­cić, ale Hele­nie nie chciało się tym zająć. W sypialni zasłony z bia­łego lnu falo­wały na wie­trze, jakby same pró­bo­wały roz­su­nąć się na boki i wpu­ścić słońce do wnę­trza. Helena szarp­nęła nimi z roz­draż­nie­niem i spoj­rzała na morze. Roz­cią­gało się przed nią, świe­tli­ste i drżące, zapra­szało, żeby popły­nęła gdzieś daleko, jak naj­da­lej stąd. Hory­zont obie­cy­wał wol­ność i nowe życie.

– Pomóc ci sprząt­nąć pokój, mamo? – zapy­tała cicho Fede­rica. Helena odwró­ciła się i spoj­rzała w małą, poważną buzię córki. – Chcia­ła­byś zro­bić tu porzą­dek na przy­jazd taty, tak? – Pod­nio­sła popiel­niczkę i zga­siła w niej papie­rosa.

– No, tak… – odparła Fede­rica nie­śmiało. – Przy­nio­słam tro­chę kwia­tów i…

Serce Heleny bole­śnie ści­snęło się ze współ­czu­cia. Rozu­miała, że córeczka kocha ojca mimo jego dłu­gich, powta­rza­ją­cych się wyjaz­dów. Fede­rica kochała Ramona, cho­ciaż mogła go nie­na­wi­dzić. Obda­rzyła go bez­wa­run­kową miło­ścią. Im czę­ściej wyjeż­dżał, tym rado­śniej go witała, bie­gnąc pro­sto w jego ramiona jak wdzięczna kochanka. Helena miała ochotę powie­dzieć Fede­rice prawdę i znisz­czyć jej ilu­zje, pra­gnęła tego z czy­stej zło­śli­wo­ści, ponie­waż w głębi serca żało­wała, że nie podziela wyobra­żeń córeczki. Zawsze uwa­żała, że świat dzieci jest cudo­wa­nie pro­sty i zazdro­ściła Fede­rice jej uczu­cia.

– W porządku, Fede – rze­kła z napię­ciem. – Sprząt­nij, tacie na pewno bar­dzo spodo­bają się te kwiaty. Nie będę ci prze­szka­dzać…

Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Fede­rica usły­szała, jak matka włą­cza prysz­nic i stru­mień wody ude­rza o meta­lowe ścianki wanny. Wes­tchnęła cicho. Posłała łóżko, wkła­da­jąc pod poduszkę i narzutę świeżą lawendę, dokład­nie tak, jak nauczyła ją bab­cia, i posta­wiła wazo­nik z kwiat­kami na sto­liku noc­nym po stro­nie ojca. Potem poskła­dała rze­czy matki i zanio­sła je do sta­rej dębo­wej szafy, wcze­śniej jed­nak pie­czo­ło­wi­cie uło­żyła na pół­kach nie­dbale poroz­rzu­cane czę­ści ubra­nia, aż w końcu wnę­trze przy­wo­dziło na myśl dobrze zor­ga­ni­zo­wany sklep. Otwo­rzyła na oścież okna, żeby zapa­chy ogrodu i morza wygo­niły z pokoju brudny papie­ro­sowy dym. Wresz­cie usia­dła przy toa­letce i się­gnęła po foto­gra­fię ojca, który uśmie­chał się do niej tro­chę łobu­zer­sko zza szkła ozdob­nej srebr­nej ramki. Ramon był bar­dzo przy­stojny – miał błysz­czące czarne włosy, oliw­kową skórę, lśniące orze­chowe oczy o szcze­rym, inte­li­gent­nym spoj­rze­niu i duże usta, zdra­dza­jące poczu­cie humoru i natu­ralny urok. Fede­rica prze­su­nęła kciu­kiem po szkle i uchwy­ciła w nim odbi­cie zamy­ślo­nej buzi. W obra­zie swo­jej twa­rzy widziała tylko matkę, jej bar­dzo jasne włosy, jasno­nie­bie­skie oczy, jasno­ró­żowe wargi, jasną skórę… Bar­dzo żało­wała, że nie odzie­dzi­czyła ciem­nej, wło­skiej urody ojca… Szkoda, że wziął ją po nim tylko Hal, który na pewno będzie rów­nie przy­stojny. Wszyst­kie dziew­czynki w jej kla­sie były ciemne, tak jak Hal. Kiedy matka zabie­rała ją do Val­pa­ra­iso, ludzie gapili się na nią z zacie­ka­wie­niem, a señora Esco­bar, wła­ści­cielka baru kanap­ko­wego za rogiem, nazy­wała ją La Ange­lita (Anio­łek) i za żadne skarby świata nie chciała uwie­rzyć, że ludzka istota może mieć tak jasne włosy. Naj­lep­sza przy­ja­ciółka Heleny, Lola Migu­enes, posta­no­wiła utle­nić swoje czarne jak noc włosy, ale w poło­wie eks­pe­ry­mentu zabra­kło jej odwagi i teraz cho­dziła z lokami koloru rdza­wej dachówki, co zda­niem Fede­riki wyglą­dało wyjąt­kowo paskud­nie. Helena nie dbała o swój wygląd tak jak Chi­lijki, które zawsze miały sta­ranny mani­kiur, błysz­czący lakier na dłu­gich paznok­ciach, per­fek­cyj­nie nało­żoną szminkę i ele­ganc­kie stroje. Helena krzą­tała się po domu z wło­sami byle jak upię­tymi na czubku głowy i z papie­ro­sem zwi­sa­ją­cym z kącika ust. Fede­rica uwa­żała, że matka umie być śliczna, kiedy się postara. Sądząc po sta­rych foto­gra­fiach, kie­dyś musiała być bar­dzo piękna, lecz ostat­nio zupeł­nie się zanie­dbała. Fede­rica nie tra­ciła jed­nak nadziei, że matka zmo­bi­li­zuje się teraz ze względu na powrót ojca.

Helena wyszła z łazienki, spo­wita obło­kiem pary. Jej twarz była zaró­żo­wiona, oczy lśniły. Fede­rica wycią­gnęła się na narzu­cie z bia­łego ada­maszku i patrzyła, jak matka przy­go­to­wuje się na powrót męża. Helena czuła zapach lawendy i doj­rza­łych poma­rań­czy, i posta­no­wiła, że na razie nie zapali następ­nego papie­rosa, żeby nie zepsuć wypra­co­wa­nego przez Fede­ricę efektu. Miała wyrzuty sumie­nia. Fede­rica była tak pod­nie­cona jak koń w bramce star­to­wej tuż przed wyści­giem, gdy tym­cza­sem ona ocze­ki­wała przy­jazdu Ramona z nie­po­ko­jem, nie­chę­cią i skry­waną świa­do­mo­ścią, że jest tylko kwe­stią czasu, kiedy zmo­bi­li­zuje się i odej­dzie od niego. Nakła­da­jąc maki­jaż, obser­wo­wała w lustrze Fede­ricę, która wcale nie podej­rze­wała, że na parę chwil stała się obiek­tem zain­te­re­so­wa­nia matki. Dziew­czynka wpa­try­wała się w okno, jakby sądziła, że ojciec przy­bę­dzie stat­kiem, nie samo­cho­dem. Miała dzie­cinny, miękki pro­fil, lecz wyraz twa­rzy doro­słej kobiety. Pełne napię­cia ocze­ki­wa­nie, co pod­kre­ślała pio­nowa zmarszczka mię­dzy brwiami i drżące wargi, świad­czyło o świa­do­mo­ści cał­ko­wi­cie nie­przy­sta­ją­cej do jej wieku. Fede­rica uwiel­biała ojca, kochała go miło­ścią wier­nego psa, nato­miast Hal kochał matkę, która w głębi duszy uwa­żała, że dużo bar­dziej zasłu­guje na to uczu­cie.

Kiedy Helena była już gotowa, deli­kat­nie uma­lo­wana i ubrana w obci­słe białe spodnie i baweł­nianą koszulkę, z jesz­cze wil­got­nymi wło­sami sple­cio­nymi w wężowy war­kocz, usia­dła na łóżku obok córki i pogła­skała jej poli­czek.

– Ślicz­nie wyglą­dasz, kocha­nie – powie­działa i z czu­ło­ścią poca­ło­wała nie­winne czoło dziecka. – Po pro­stu prze­ślicz­nie, możesz mi wie­rzyć.

– Nie­długo tu będzie, prawda? – zapy­tała cicho Fede­rica.

– Tak, lada chwila – odparła, masku­jąc drże­nie głosu ze sku­tecz­no­ścią nabytą w wyniku wie­lo­let­niej prak­tyki.

Pod­nio­sła się i szybko zbie­gła po scho­dach. Nie mogła zapa­lić w sypialni, bo Fede­rica wło­żyła w jej upo­rząd­ko­wa­nie zbyt wiele wysiłku i miło­ści, ale musiała się zacią­gnąć, i to już, natych­miast. W chwili, gdy pode­szwy jej espa­dryli dotknęły kafli posadzki w holu, drzwi wej­ściowe otwo­rzyły się i sta­nął w nich Ramon podobny do wiel­kiego czar­nego wilka. Helena gwał­tow­nie wcią­gnęła powie­trze i poczuła, jak jej żołą­dek kur­czy się bole­śnie. Patrzyli na sie­bie, w mil­cze­niu oce­nia­jąc chłodną obcość, która nie­uchron­nie nara­stała mię­dzy nimi, gdy tylko zna­leźli się w jed­nym pomiesz­cze­niu.

– Fede, tatuś przy­je­chał! – zawo­łała Helena.

Jej twarz nie zmie­niła wyrazu, lecz głos wibro­wał skry­wa­nymi emo­cjami. Ramon ode­rwał ciem­no­brą­zowe oczy od kamien­nych rysów żony i rozej­rzał się w poszu­ki­wa­niu córki. Fede­rica zbie­gała po scho­dach, prze­ska­ku­jąc po dwa stop­nie i pisz­cząc z rado­ści. Prze­mknęła obok matki i sko­czyła pro­sto w obję­cia ojca, obej­mu­jąc cien­kimi ramion­kami zaro­śniętą szyję, przy­wie­ra­jąc policz­kiem do oboj­czyka i wdy­cha­jąc ciężki, korzenny zapach, który wyróż­niał go spo­śród wszyst­kich innych ludzi.

Ramon poca­ło­wał cie­pły poli­czek córki i pod­niósł ją wysoko, śmie­jąc się tak gło­śno, że poczuła wibra­cje, prze­bie­ga­jące przez jej ciało.

– Ach, więc tęsk­ni­łaś za mną! – wykrzyk­nął, okrę­ca­jąc ją dookoła sie­bie.

Fede­rica oto­czyła go nogami w pasie, aby nie spaść na zie­mię.

– Tak, tatu­siu! – Roze­śmiała się.

Ogar­nęła ją fala wiel­kiego szczę­ścia i rado­ści, chciało jej się śmiać i pła­kać jed­no­cze­śnie. Wła­śnie wtedy do holu wbiegł Hal, spoj­rzał na ojca i wybuch­nął pła­czem. Helena pod­bie­gła do synka, w grun­cie rze­czy bar­dzo zado­wo­lona z jego poja­wie­nia się, które nieco roz­ła­do­wało nie­przy­jemną dla niej atmos­ferę, wzięła go na ręce i poca­ło­wała w mokry poli­czek.

– To tata, kocha­nie – rze­kła, bez­sku­tecz­nie usi­łu­jąc nadać gło­sowi rado­sne brzmie­nie. – Tatuś wró­cił do domu…

Hal musiał wyczuć jej roz­terkę, bo znowu zalał się łzami. Ramon posta­wił córkę na ziemi i pod­szedł do syna, szlo­cha­ją­cego w ramio­nach matki.

– To tylko tata, Hal­cito – ode­zwał się.

Uśmiech­nął się sze­ro­kimi, dużymi ustami, lecz strach nie znik­nął z dzie­cię­cej buzi. Hal moc­niej przy­tu­lił się do Heleny i odwró­cił głowę.

– Przy­kro mi, Ramon – powie­działa sucho Helena.

Wyczu­wała roz­cza­ro­wa­nie męża, ale w głębi serca cie­szyła się, że Hal odrzu­cił go w tak jed­no­znaczny spo­sób. Miała ochotę powie­dzieć Ramo­nowi, że nie może ocze­ki­wać miło­ści od swo­ich dzieci, jeżeli nie uczest­ni­czy w ich życiu. W ostat­niej chwili jej wzrok padł na roz­pa­loną miło­ścią i podzi­wem twarz Fede­riki oraz jej pełne ufno­ści oczy, i zro­zu­miała, że nie jest to takie oczy­wi­ste. Tak czy ina­czej, Ramon nie zasłu­gi­wał na miłość córeczki.

– Mam dla cie­bie pre­zent, Hal – oznaj­mił Ramon, się­ga­jąc po torbę i odpi­na­jąc bły­ska­wiczny zamek. – Natu­ral­nie dla cie­bie także, Fede – dodał, gdy dziew­czynka czule poło­żyła rękę na jego ple­cach. – O, pro­szę, to dla cie­bie, Hal… – Ramon zna­lazł wresz­cie obie­cany pre­zent i pod­szedł do synka, który sze­roko otwo­rzył oczy z rado­ści na widok poma­lo­wa­nego na wesołe kolory drew­nia­nego pociągu. – Pomy­śla­łem sobie, że coś takiego na pewno ci się przyda…

Hal natych­miast zapo­mniał o stra­chu i wycią­gnął rączki po zabawkę.

– Zepsu­łam dzi­siaj jego starą loko­mo­tywę – powie­działa Helena, zmu­sza­jąc się do uśmie­chu ze względu na dzieci. – Nie mogłeś dostać nowego pociągu w lep­szym momen­cie, prawda, Hal?

– Dosko­nale, bar­dzo się cie­szę – odparł Ramon. Odwró­cił się i pod­szedł do podróż­nej torby. – Zaraz, zaraz, gdzie jest twój pre­zent, Fede? Przy­wio­złem ci coś naprawdę wyjąt­ko­wego…

Ramon zer­k­nął w pełną rado­snego ocze­ki­wa­nia twarz córki, pogła­dził jej dłoń, która znowu spo­częła na jego ramie­niu. Takie gesty były typowe dla Fede­riki, to dziecko musiało nawią­zać kon­takt fizyczny, aby w pełni odczuć bli­skość dru­giej osoby. Ramon zanu­rzył obie ręce w tor­bie wypeł­nio­nej nie ubra­niami, lecz notat­ni­kami, sprzę­tem foto­gra­ficz­nym i upo­min­kami z dale­kich kra­jów. Wresz­cie jego palce natra­fiły na szorstki papier. Wycią­gnął paku­nek, sta­ra­jąc się nie stuk­nąć nim w meta­lowe czę­ści sta­ty­wów, apa­ra­tów i obiek­ty­wów.

– Pro­szę, kocha­nie. – Uśmiech­nął się, wkła­da­jąc paczuszkę w jej drżące dło­nie.

– Dzię­kuję, tatu­siu! – Fede­rica wes­tchnęła z zachwy­tem i zaczęła roz­pa­ko­wy­wać pre­zent.

Hal pobiegł do dzie­cię­cego pokoju, żeby poba­wić się nowym pocią­giem. Helena zapa­liła papie­rosa i zacią­gnęła się ner­wowo, oparta o poręcz scho­dów.

– Jak się masz? – zapy­tał Ramon, nie zbli­ża­jąc się do żony.

– W porządku, wszystko bez zmian – odparła chłodno.

– To dobrze.

Helena ze znu­że­niem przy­mknęła oczy.

– Musimy poroz­ma­wiać, Ramon.

– Nie teraz.

– To chyba oczy­wi­ste…

– Póź­niej.

Fede­rica roz­wi­nęła papier i odsło­niła pry­mi­tyw­nie wyrzeź­bioną drew­nianą szka­tułkę. Nie była ładna, nie wyda­wała się też zabawna. Dziew­czynka poczuła, że do oczu napły­wają jej gorące łzy, gar­dło ści­snęło się z roz­cza­ro­wa­nia. Nie dla­tego, że zale­żało jej na ład­niej­szym pre­zen­cie, wcale nie, nie była prze­cież chciwa czy roz­piesz­czona, lecz dla­tego, że poda­ru­nek, jaki ojciec przy­wiózł Halowi, był o wiele ład­niej­szy od tego. W pre­zen­tach ojca dopa­try­wała się wyrazu jego miło­ści. Skoro więc nie chciało mu się nawet poszu­kać dla niej cze­goś przy­jem­nego, to naj­wy­raź­niej nie kochał jej zbyt mocno…

– Dzię­kuję, tatu­siu… – wykrztu­siła, wsty­dli­wie poły­ka­jąc łzy. – Bar­dzo ładne…

Nie miała jed­nak siły wal­czyć z ogar­nia­ją­cymi ją uczu­ciami. Pod­nie­ce­nie, z jakim cze­kała na ojca, było zbyt wiel­kie i teraz roz­cza­ro­wa­nie dopro­wa­dziło ją do łez, które szybko popły­nęły po roz­pa­lo­nych policz­kach.

– _Fede, mi amor!_ – zdzi­wił się Ramon.

Chwy­cił córkę w ramiona, przy­cią­gnął ją do sie­bie i poca­ło­wał mokrą buzię.

– Ładne, naprawdę ładne… – powtó­rzyła, sta­ra­jąc się oka­zać wdzięcz­ność i nie chcąc go ura­zić.

– Otwórz ją! – szep­nął jej do ucha.

Fede­rica się zawa­hała.

– Śmiało, _amor­cita_, otwórz!

Drżącą ręką pod­nio­sła wieczko. Mała szka­tułka z zewnątrz wyda­wała się mało atrak­cyjna, co tu dużo mówić, po pro­stu brzydka, ale w środku znaj­do­wała się naj­pięk­niej­sza rzecz, jaką Fede­rica kie­dy­kol­wiek widziała. W dodatku po otwo­rze­niu szka­tułka wygry­wała dziwną, cudow­nie uro­kliwą melo­dię.Roz­dział piąty

Po prze­bu­dze­niu Fede­rica z roz­cza­ro­wa­niem spo­strze­gła, że za oknem kłębi się gęsta, szara mor­ska mgła, która pochła­nia świa­tło i uci­sza ptaki. Było chłodno i wil­gotno. Matka zawsze powta­rzała, że mgłę wciąga w głąb lądu panu­jący w San­tiago upał. Gdy w sto­licy było naprawdę gorąco, w Viña zwy­kle snuła się mgła. Fede­rica nie­na­wi­dziła mgły, któ­rej widok zawsze ją przy­gnę­biał. Zapo­mniała o ponu­rej pogo­dzie dopiero, gdy otwo­rzyła szka­tułkę. Poru­szyła nią, pogła­dziła barwne kamie­nie, zado­wo­lona, że przy­ćmione świa­tło mimo wszystko budzi drże­nia i bły­ski przej­rzy­stych skrzy­deł. Tak zna­la­zła ją matka – pogrą­żoną w magicz­nym, nie­rze­czy­wi­stym świe­cie Ramona, gdzieś wysoko, wśród szczy­tów Peru.

Helena pra­wie nie spała, a przy­naj­mniej tak się czuła. Głowę miała ocię­żałą, w skro­niach pul­so­wał ból. Wzięła dwie tabletki prze­ciw­bó­lowe i miała nadzieję, że szybko zadzia­łają. W szla­froku zaj­rzała do pokoju córki, a zaraz za nią do środka wci­snął się Hal, już ubrany, z nowym pocią­giem pod pachą. Kiedy Fede­rica zoba­czyła bladą twarz matki i jej pod­si­niałe oczy, bar­dzo się zanie­po­ko­iła.

– Nic mi nie jest, nie martw się, kocha­nie – powie­działa Helena, zmu­sza­jąc się do uśmie­chu.

Mimo wysiłku jej oczy pozo­stały mar­twe i pozba­wione wyrazu. Fede­rica zmarsz­czyła brwi i zamknęła szka­tułkę.

– Nie wyglą­dasz zbyt dobrze, mamo – rze­kła, wyska­ku­jąc z łóżka. – Zro­bić śnia­da­nie? Gdzie tata?

– Tata jesz­cze śpi, więc nie będziemy go budzić. Włóż szla­fro­czek i razem przy­go­tu­jemy śnia­da­nie, co ty na to? – Helena pokle­pała po błysz­czą­cej gło­wie Hala, który krę­cił się dookoła, wyda­jąc odpo­wied­nie dla loko­mo­tywy odgłosy.

Fede­rica narzu­ciła na ramiona szla­frok i lekko zbie­gła po scho­dach do kuchni. Zasta­na­wiała się, czy ojciec pamięta, że obie­cał jej spa­cer po plaży razem z Rastą. Miała nadzieję, że wkrótce się obu­dzi i nie będzie miał ochoty spę­dzić całego ranka w łóżku, jak to mu się czę­sto zda­rzało. Hal sie­dział na pod­ło­dze, prze­su­wa­jąc pociąg po tera­ko­to­wych kaflach i gada­jąc do sie­bie z oży­wie­niem.

Dziew­czynka pomo­gła matce nakryć stół w jadalni. Kiedy ojciec wra­cał do domu, prze­sta­wali jadać w kuchni (był to angiel­ski nawyk, któ­rego Helena ni­gdy się nie pozbyła) i zasia­dali do posił­ków w jadalni jak Chi­lij­czycy. Lidia przy­cho­dziła o dzie­sią­tej, aby sprząt­nąć po śnia­da­niu i przy­go­to­wać lunch. Ramon rzadko zaglą­dał do kuchni. Wycho­wał się w domu, gdzie zawsze była służba, w prze­ci­wień­stwie do Heleny, w któ­rej rodzin­nym domu wszy­scy chęt­nie gro­ma­dzili się w kuchni, aby coś zjeść i poroz­ma­wiać.

Ramon obu­dził się sam, w obcym łóżku. Dopiero po paru sekun­dach przy­po­mniał sobie, gdzie jest; wtedy też dopa­dło go uczu­cie smutku, który ota­czał Helenę i prze­ni­kał wszystko dookoła niej. Zwró­cił oczy ku oknu – zasłony tań­czyły z chłod­nym wia­trem znad Pacy­fiku, nio­są­cym wil­gotną mgłę. Nie chciało mu się wsta­wać. Pokój tchnął przy­gnę­bie­niem. Miał ochotę ukryć głowę pod poduszką i uda­wać, że pły­nie wysoko, razem z chmu­rami, ponad mgłą i wiszącą nad domem roz­pa­czą. Długo leżał bez ruchu, zwal­cza­jąc pra­gnie­nie, by wstać, spa­ko­wać torbę i natych­miast wyje­chać.

Potem usły­szał ciche kroki córki, przy­gnę­bie­nie ustą­piło miej­sca poczu­ciu winy i wyj­rzał spod koca.

– Nie śpisz, tato? – zapy­tała.

Ujrzał jej pełną wycze­ki­wa­nia twarz i duże nie­bie­skie oczy, wpa­trzone w niego z nadzieją. Zbli­żyła się na pal­cach, żeby go nie obu­dzić, gdyby jed­nak oka­zało się, że jesz­cze śpi. Pod­cho­dziła powoli, jak wystra­szona sarenka, która nie wie, czy zagrze­bane w lego­wi­sku stwo­rze­nie jest jej przy­ja­cie­lem, czy wro­giem. Wresz­cie jej buzię roz­ja­śnił sze­roki uśmiech.

– Zro­bi­łam dla cie­bie śnia­da­nie, tatu­siu – oświad­czyła i jej policzki zaru­mie­niły się z dumy. – Czy pój­dziemy na plażę, mimo tej mgły?

– Możemy od razu pójść na plażę – powie­dział, ucie­szony per­spek­tywą wyj­ścia z domu. – Zabie­rzemy Rastę, co? A potem poje­dziemy do Cacha­gua.

– Mama mówi, że zanim doje­dziemy do Cacha­gua, mgła się pod­nie­sie i zaświeci słońce – rze­kła Fede­rica, nie­cier­pli­wie prze­ska­ku­jąc z nogi na nogę.

Kiedy Ramon poszedł do łazienki, zakrę­ciła się po pokoju, odsu­wa­jąc zasłony i ście­ląc łóżko. Zdą­żyła już przy­wyk­nąć do opie­ko­wa­nia się matką, lecz zaj­mo­wa­nie się ojcem dawało jej dużo wię­cej przy­jem­no­ści. Było to nowe prze­ży­cie. Ramon usiadł do śnia­da­nia ze względu na córkę. Hal skoń­czył jeść i spo­koj­nie bawił się w swoim pokoju. Nowy pociąg inte­re­so­wał go znacz­nie bar­dziej niż ojciec, któ­rego trak­to­wał z pewną podejrz­li­wo­ścią. Jak wszyst­kie małe dzieci, dosko­nale wyczu­wał napię­cie mię­dzy nim i matką. Helena sie­działa przy stole, sącząc z fili­żanki czarną kawę. Ramon zauwa­żył, że ma zaczer­wie­nione oczy i bladą, pozba­wioną koloru twarz. Uśmiech­nął się do niej uprzej­mie, ale ona odpo­wie­działa uśmie­chem dopiero wtedy, gdy obok niego usia­dła Fede­rica, sta­wia­jąc na stole gorące fran­cu­skie roga­liki. Helena wzięła roga­lika, cho­ciaż naj­wy­raź­niej nie zamie­rzała go jeść, wypro­sto­wała się i uczy­niła wysi­łek, aby zacho­wy­wać się tak, jakby wszystko było w porządku.

Po śnia­da­niu Ramon wziął Fede­ricę za rękę i ruszył na plażę, w dru­giej ręce ści­ska­jąc smycz Rasty. Dziew­czynce nie prze­szka­dzała już mgła – była z ojcem, tylko z nim. Czuła, że została wybrana i obda­ro­wana w spe­cjalny spo­sób, i ani na chwilę nie wypusz­czała z ręki drew­nia­nej szka­tułki. Na brzegu plaży zdjęli buty. Duże, sze­ro­kie brą­zowe stopy Ramona spra­wiały zabawne wra­że­nie przy małych, różo­wych stóp­kach Fede­riki. Razem poszli wzdłuż plaży, pozwa­la­jąc, aby morze lizało ich nogi i otu­lało je pianą. Ramon opo­wia­dał córce o miej­scach, które zwie­dzał, o spo­tka­nych tam ludziach, a Fede­rica słu­chała jak zacza­ro­wana, pro­sząc o nową histo­rię jesz­cze zanim poprzed­nia dobie­gła końca. Po godzi­nie wró­cili do domu, zapa­ko­wali rze­czy do samo­chodu i wśród obło­ków mgły ruszyli do Cacha­gua.

Gdy wyje­chali z mia­sta, droga roz­to­czyła przed nimi uroki wiej­skiego kra­jo­brazu. Mijali małe wio­ski z poma­lo­wa­nymi na wesołe kolory dom­kami o kry­tych zardze­wiałą bla­chą dachach i pozba­wio­nych szyb oknach. Stra­gany z owo­cami wyle­wały się na szosę, piasz­czy­stymi ścież­kami pięły się zaprzę­żone w marne konie wózki, któ­rymi powo­zili pomarsz­czeni Chi­lij­czycy w pon­chach. Wychu­dzone psy węszyły na pobo­czu w poszu­ki­wa­niu cze­goś do jedze­nia, brudne dzieci bawiły się paty­kami i poobi­ja­nymi pusz­kami po coca-coli, wbi­ja­jąc w pędzący samo­chód pełne cie­ka­wo­ści duże czarne oczy. Droga była zaku­rzona, nawierzch­nia usiana dziu­rami. Zatrzy­mali się na chwilę, żeby napić się i roz­pro­sto­wać nogi. Mgła zaczy­nała się już pod­no­sić, słońce prze­py­chało pro­mie­nie przez coraz cień­sze obłoczki. Cień, rzu­cany przez wysmu­kłe aka­cje, gęst­niał z każdą chwilą. Fede­rica sie­działa, popi­ja­jąc wodę z sokiem cytry­no­wym z dużej szklanki, Ramon jadł kanapkę. Ciem­no­skóre chi­lij­skie dzieci sie­działy pod bie­loną ścianą domku, nie spusz­cza­jąc wzroku z Fede­riki i Heleny, i szep­cząc do sie­bie. Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że naj­chęt­niej pod­kra­dłyby się, aby dotknąć ich jasnych, aniel­skich wło­sów i spraw­dzić, z czego są zro­bione.

Helena i Ramon poczuli się znacz­nie lepiej po wyjeź­dzie z domu, który dla niej był sym­bo­lem samot­no­ści i smutku, a dla niego roz­cza­ro­wa­nia. Kiedy na nie­bie poja­wiło się słońce, zaczęli uśmie­chać się do sie­bie i z przy­jem­no­ścią słu­chać weso­łej gada­niny dzieci. Napię­cie malu­jące się w oczach Heleny wresz­cie ustą­piło, a na policz­kach poja­wiły się lek­kie rumieńce. Ramo­nowi przy­szło nawet do głowy, że może jego żona zmieni jesz­cze decy­zję. Dłuż­szy pobyt poza domem dobrze jej zrobi, pomy­ślał.

Mariana i Igna­cio usie­dli do śnia­da­nia w jadalni, ponie­waż przy gęstej mgle jedze­nie na tara­sie nie było przy­jem­no­ścią. Kiedy Estella wnio­sła kawę i grzanki, ubrana w czy­sty błę­kitny far­tu­szek, z lśnią­cymi kru­czo­czar­nymi wło­sami ucze­sa­nymi w długi koń­ski ogon, Mariana natych­miast zauwa­żyła, że dziew­czyna wygląda jakoś ina­czej, i nie omiesz­kała powie­dzieć o tym mężowi.

– Moim zda­niem wygląda tak samo jak zwy­kle – rzekł Igna­cio, zer­ka­jąc znad oku­la­rów na poko­jówkę, która wła­śnie wcho­dziła do pokoju. – Tak samo jak zwy­kle… – powtó­rzył.

Mariana uważ­nie obser­wo­wała, jak Estella nalewa kawę. Dziew­czyna wyglą­dała ina­czej, nie miała co do tego cie­nia wąt­pli­wo­ści. I nie cho­dziło o włosy, bo czę­sto tak się cze­sała. Nie, nie włosy, raczej coś z twa­rzą… Tak, Estella była moc­niej uma­lo­wana. Policzki miała różowe, oczy lśniły jak mokre kamyki. Pach­niała mydłem i różami, skóra błysz­czała od olejku, któ­rym się natarła. Mariana uśmiech­nęła się i zadała sobie pyta­nie, z jakiego to powodu Estella tak zadbała o swoją urodę.

– Wydaje mi się, że ona ma przy­ja­ciela w Cacha­gua – powie­działa do Igna­cia, w naj­mniej­szym stop­niu nie zain­te­re­so­wa­nego pry­wat­nym życiem poko­jówki. – Tak, na pewno ma wiel­bi­ciela, Nacho. Cie­kawe, kto to taki…

Mariana zamy­śliła się i potarła pod­bró­dek pal­cami. Estella zauwa­żyła, że Mariana obser­wuje ją z czuj­nym wyra­zem twa­rzy i zaru­mie­niła się. Ner­wowo uśmiech­nęła się do star­szej pani i umknęła, pełna obaw, że señora Mariana odgad­nie przy­czynę jej zmie­sza­nia.

Koło połu­dnia niebo przy­wdziało inten­syw­nie nie­bie­ską szatę, a mgła zni­kła bez śladu, prze­gnana gorą­cymi pro­mie­niami gru­dnio­wego słońca. Mariana usia­dła w cie­niu na tara­sie, nasłu­chu­jąc war­kotu sil­nika i spo­koj­nie haftu­jąc. Igna­cio zabrał się do pisa­nia listów w gabi­ne­cie. Wcze­śniej Mariana zaj­rzała do wszyst­kich gościn­nych pokoi oraz łazie­nek i wró­ciła do jadalni bar­dzo zado­wo­lona z nowej poko­jówki, która sumien­nie speł­niła wszyst­kie jej pole­ce­nia. Estella o niczym nie zapo­mniała. Maria­nie spodo­bało się także, że dziew­czyna wyka­zała się wła­sną ini­cja­tywą i zro­biła tro­chę wię­cej, niż musiała. Szare oczy objęły taras z ciem­nego drewna i liczne donice z rośli­nami i pal­mami, które zapew­niały cień miesz­kań­com domu. Wszyst­kie rośliny zostały pod­lane. Nie pro­siła o to Estellę, poko­jówka sama uznała, że powinna się tym zająć. Ini­cja­tywa jest naj­waż­niej­sza, z satys­fak­cją pomy­ślała Mariana.

*

Kiedy samo­chód wje­chał na piasz­czy­stą drogę do Cacha­gua, Fede­rica otwo­rzyła okno i wyj­rzała na zewnątrz. Cacha­gua była naj­pięk­niej­szą z oko­licz­nych nad­mor­skich wio­sek. Wszyst­kie domki ogro­dzono niskimi drew­nia­nymi pło­tami i oto­czono pal­mami oraz innymi drze­wami. Cza­sami o tym, że w gęstej kępie drzew kryje się dom, świad­czył tylko wsparty na wyso­kiej kon­struk­cji zbior­nik na desz­czówkę. Cacha­gua była praw­dziwą oazą drzew – palm, aka­cji i euka­lip­tu­sów. Ich słodki zapach mie­szał się ze sło­nym aro­ma­tem oce­anu, a nad krza­kami jaśminu brzę­czały całe roje psz­czół. Nie­zbyt sze­roka ścieżka wiła się przez pueblo aż do sze­ro­kiej zło­ci­stej plaży i gra­na­to­wego morza. Dom Igna­cia i Mariany był naj­ład­niej­szy. Scho­wany za pie­rza­stymi drze­wami, przy­po­mi­nał dużą chatę z drew­nia­nych bali, z dużym tara­sem, wiszą­cym nad ska­łami. Wnę­trze urzą­dzono pro­stymi sprzę­tami, wśród któ­rych domi­nu­jące akcenty sta­no­wiły ciem­no­czer­wone sofy i barwne chod­niki. Mariana zawsze miała świetny gust, nato­miast Igna­cio nie zno­sił zatło­czo­nych meblami pokoi. Zda­rzało się, że docho­dził do wnio­sku, iż na biurku czy stole znaj­duje się za dużo rze­czy i jed­nym ruchem ręki zmia­tał wszystko na pod­łogę. Miał wybu­chowy tem­pe­ra­ment, nad któ­rym potra­fiła zapa­no­wać tylko Mariana o spo­koj­nym, koją­cym gło­sie i łagod­nym spo­so­bie bycia. Co wię­cej, Mariana umiała prze­wi­dzieć gwał­towne wybu­chy gniewu męża – obser­wo­wała mia­no­wi­cie jego uszy, które w chwili wzbie­ra­ją­cej zło­ści szybko i wyraź­nie puchły.

Samo­chód wje­chał na piasz­czy­sty pod­jazd przy dźwięku klak­sonu. Maria­nie serce pod­sko­czyło w piersi, bar­dziej z zasko­cze­nia niż rado­ści, ponie­waż zamy­śliła się i prze­stała nasłu­chi­wać, czy wycze­ki­wani goście nad­jeż­dżają. Zawo­łała do męża i wstała powoli (wiek nie pozwa­lał jej zry­wać się na równe nogi jak kie­dyś, w latach mło­do­ści), po czym weszła do domu, aby powi­tać syna i jego rodzinę.

Dło­nie Estelli były spo­cone ze zde­ner­wo­wa­nia. Oparła się o kuchenny zlew i przy­gła­dziła jasno­nie­bie­ski far­tu­szek. Z dala dobie­gały pod­nie­cone głosy dzieci, rado­sny śmiech señory Mariany, która obsy­py­wała poca­łun­kami twa­rze wnu­cząt, i głę­boki, skrzy­pliwy głos don Igna­cia. Wytę­żyła słuch, aby uchwy­cić choćby jedno słowo, wypo­wie­dziane przez Ramona Cam­pione, ale nie udało się jej. Nie wie­działa nawet, jak brzmi jego głos.

Fede­rica w pod­sko­kach wybie­gła na taras, nio­sąc szka­tułkę, którą koniecz­nie chciała poka­zać babci. Helena łagod­nie upo­mniała ją, żeby cier­pli­wie zacze­kała, bo _abu­elita_ będzie miała mnó­stwo czasu, by obej­rzeć skarb wnuczki, gdy już zamieni parę słów z tatą. Fede­rica posłusz­nie usia­dła w hamaku i przy­glą­dała się, jak dziad­ko­wie roz­ma­wiają z rodzi­cami. Hal sie­dział na kola­nach Heleny, jeż­dżąc nowym pocią­giem po bla­cie stołu. Po dłuż­szej chwili Fede­ricę znu­dziło cze­ka­nie, pod­nio­sła więc wieczko szka­tułki i prze­kro­czyła próg swo­jego tajem­nego świata.

– Jak długo zosta­nie­cie? – zapy­tał wprost Igna­cio, który od razu dostrzegł znie­cier­pli­wie­nie i nie­po­kój, malu­jące się w oczach syna.

Ramon wzru­szył ramio­nami i zer­k­nął w kie­runku hamaka. Fede­rica już ich nie słu­chała.

– Nie wiem – odparł.

– Ale spę­dzi­cie z nami święta, prawda? – ode­zwała się Mariana. – Chyba nie zamier­za­cie wyje­chać wcze­śniej? – dodała, wyraź­nie prze­ra­żona tą myślą.

– Oczy­wi­ście, że nie – zaprze­czyła Helena i uśmiech­nęła się z tru­dem.

– A może zosta­li­by­ście aż do Nowego Roku? Nie wiem, kto jesz­cze przy­je­dzie, praw­do­po­dob­nie Felipe i Maria Lucia oraz Ricardo i Anto­nella. Nikt mnie nie uprze­dza, wszy­scy przy­jeż­dża­cie, kiedy przyj­dzie wam na to ochota – rze­kła Mariana.

Uda­wała, że narzeka, lecz w grun­cie rze­czy była bar­dzo szczę­śliwa. Ramon spoj­rzał na Helenę, ale nic nie wyczy­tał z jej twa­rzy. Umie­jęt­ność poro­zu­mie­wa­nia się bez słów, którą kie­dyś opa­no­wali do per­fek­cji, ode­szła wraz z miło­ścią.

– Bar­dzo chęt­nie – odpo­wie­działa Helena, myśląc o dzie­ciach i dodat­ko­wym tygo­dniu, jaki będą mogły spę­dzić w towa­rzy­stwie ojca.

Nic się nie sta­nie, jeżeli wyjadą do Anglii zaraz po Nowym Roku. Nowy rok i nowy począ­tek, pomy­ślała z cięż­kim wes­tchnie­niem. Mariana zauwa­żyła napię­cie, panu­jące mię­dzy synem i synową, i jej radość przy­ga­sła. Z nie­po­ko­jem zer­k­nęła na męża, który zawsze potra­fił czy­tać w jej myślach.

– Dosko­nale. – Igna­cio poważ­nie ski­nął głową.

Wła­śnie wtedy, w chwili nie­wy­god­nego mil­cze­nia, na progu tarasu sta­nęła Estella, nio­sąc tacę z _pisco sour_. Oczy miała utkwione w tacy. Bała się potknąć i ośmie­szyć w obec­no­ści gości. Ramon zerwał się z krze­sła, żeby jej pomóc.

– Ostroż­nie, to cięż­kie – powie­dział, wyj­mu­jąc tacę z jej rąk.

Estella spoj­rzała na niego spod gęstych ciem­nych rzęs.

– Dzię­kuję, don Ramon – rze­kła mięk­kim, cze­ko­la­do­wym gło­sem.

Ramon uśmiech­nął się i dziew­czyna poczuła, że jej żołą­dek zwija się w twardą kulkę, a policzki oble­wają się krwa­wym rumień­cem. Pospiesz­nie spu­ściła oczy. Jej twarz była tak gładka, nie­winna i otwarta, że Ramon zapra­gnął przyj­rzeć jej się dokład­niej i na pewno by to zro­bił, gdyby nie spoj­rze­nia żony i rodzi­ców, które czuł na karku. Z żalem ode­rwał oczy od twa­rzy Estelli, odwró­cił się i posta­wił tacę na stole. Kiedy obej­rzał się ponow­nie, poko­jówki już nie było. Pozo­stał po niej tylko deli­katny zapach róż, uno­szący się w powie­trzu.

Napeł­nił szklanki tra­dy­cyj­nym chi­lij­skim drin­kiem z soku cytry­no­wego z _pisco_ i podał je doro­słym. Ledwo usiadł, gdy dziew­czyna poja­wiła się znowu, tym razem z sokiem poma­rań­czo­wym dla dzieci.

– Estella jest nowa – poin­for­mo­wała cicho Mariana. – Wspa­niała dziew­czyna. Pamię­ta­cie Con­su­elę?

Ramon z roz­tar­gnie­niem kiw­nął głową, kątem oka obser­wu­jąc atrak­cyjną młodą kobietę.

– No, wła­śnie. Dobra stara Con­su­ela umarła w zeszłym roku w lecie. Zupeł­nie nie wie­dzia­łam, co robić, prawda, Nacho? Nie mia­łam poję­cia, gdzie szu­kać nowej słu­żą­cej.

– I jak ją zna­la­złaś? – zapy­tała Helena, zado­wo­lona, że roz­mowa toczy się cał­kiem nor­mal­nie.

– Wła­ści­wie to zna­leźli ją dla nas Men­do­zo­wie, któ­rzy mają letni dom w Zapal­lar. Estella jest sio­strze­nicą ich poko­jówki, Espe­ranzy, tej, co tak potwor­nie zezuje… Biedna Espe­ranza…

– Jeste­ście z niej zado­wo­leni? – Helena odgar­nęła włosy z czoła synka i musnęła je peł­nym czu­ło­ści poca­łun­kiem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: