Szklane gejsze - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Szklane gejsze - ebook
Każda dziewczyna ma swoją cenę...
Stephanie chce zostać aktorką, ale nie stać jej na studia. Przyjeżdża do Tokio znęcona opowieściami przyjaciółek o łatwości zarabiania tam pieniędzy – wystarczy pracować jako hostessa i śmiać się z dowcipów podpitych biznesmenów. Żadnego seksu! Na miejscu okazuje się, że wszystko wygląda zupełnie inaczej..
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-393-4 |
Rozmiar pliku: | 754 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Wdech, wydech”.
Annabel nie zauważyła przeźroczystego płynu, który jej wkropiono do szampanówki. Nie wyczuła też żadnego dziwnego smaku, podczas gdy sączyła drinka, toteż sięgnęła po kolejnego.
„Wdech, wydech”.
Kiedy się jednak obudziła następnego dnia z łupiącym bólem głowy, mdłościami w podrażnionym żołądku i mętnymi strzępami wspomnień z poprzedniej nocy, nabrała pewności, że jej wino zostało czymś doprawione.
„Jeden oddech naraz: wdech, wydech”.
Nie była tylko pewna, gdzie się znajduje. Ani dlaczego jest tak ciemno. W powietrzu wyczuła zapach wody po goleniu, zwietrzałego piwa i zielonej herbaty.
„Żadnych hałasów. Postaraj się zebrać myśli. Przypomnij sobie. Sprawdź bieliznę”.
W głowie rozbłysły i znikły pulsujące obrazy z minionej nocy. Annabel pamiętała, jak siedzi w swoim klubie hostess, nalewa drinki, udaje, że się śmieje z kiepskich żartów Takki – zwykły wieczór w pracy. A potem nic. Wielki czarny napis „Brak dostępu”.
„Jak dużo wypiłam?”.
Dwie butelki wina z Takką. Ale to nie tłumaczy czarnej dziury w pamięci. Annabel potrafiła teraz wypić całkiem sporo i zachować trzeźwy umysł, nie tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy przyjechała do Japonii.
W panującym mroku bardziej wyczuła niż ujrzała, że leży na czymś śliskim i miękkim. Przejechała po tym wypielęgnowanymi paznokciami i stwierdziła, że to jedwab, na który naszyto spiralne wzory. Gdzieś mrugnęło czerwone światełko i zaświecił się niebieski neon wskazujący wyjście awaryjne.
„Postaraj się usiąść”.
Drżąc na całym ciele, podniosła się do pozycji siedzącej i potarła gołymi, wilgotnymi nogami jedną o drugą – sprawiały wrażenie, jakby były zrobione z zamrożonego ciasta. Wieczorowa sukienka z tafty zaszeleściła, tuż obok poderwało się stado ptaków, w ciemności ogłuszająco bijących skrzydłami. Zwymiotowała – do ust napłynęła żółć z posmakiem wina. Natychmiast przełknęła ją z powrotem, a serce zabiło jej jeszcze szybciej.
„To tylko moja sukienka”.
Potem potoczyły się łzy – gorące, pełne rozczulenia nad samą sobą. Sięgnęła pod sukienkę, by sprawdzić, czy ma na sobie bieliznę. Była na miejscu.
„Wstań”.
Spuściła przemarznięte stopy na podłogę i pomacała dookoła… Co to jest, piasek? Nie, dywan. Gruby dywan. Jej ubranie o nic nie zawadziło, ale sukienka znów zaszeleściła, a ręka zahaczyła o coś zimnego, co zakołysało się z hałasem. Butelka.
„Bar… Jestem w barze? W barze hotelowym?”.
Oczy przyzwyczaiły się już do ciemności i zaczęła rozróżniać zarysy, cienie. Po chwili przybrały kształty przedmiotów. Szklany stolik, tapicerowane krzesła podobne do tych na statkach rejsowych, długie rzędy butelek szampana i whisky Suntory ustawione za lśniącą szklaną taflą po przeciwnej stronie pomieszczenia.
„Jestem w klubie. W moim klubie hostess. Co ja tutaj robię?”.
Klub Calamity Janes zamykano na noc, więc jak to się stało, że Annabel, straciwszy przytomność, została w lokalu i nikt tego nie zauważył? Czy kelnerki po prostu zostawiły ją, sądząc, że kiedy się ocknie, sama trafi do wyjścia?
Wiedziała, że jej nie lubią. Ostatnio dawno już nie przypominała tamtej miłej młodej kobiety z różową plastikową walizką na kółkach, a właściwie dziewczyny, która nie była w stanie wypić więcej niż dwa giny z tonikiem. W tamtych czasach za sprawą długich blond włosów i niebieskich oczu wszyscy nazywali ją Barbie. Teraz mówią na nią „pijaczka” albo „dziewczyna, która się prosi o kokę”.
Pojawiło się więcej wspomnień. Kieliszek za kieliszkiem wychylany z Takką. Wymknęła się do toalety i wąchała grudkowaty proszek, żeby odpędzić zmęczenie, które zawsze ogarniało ją około pierwszej w nocy. Potem przewróciła się w toalecie i wymiotowała do muszli. Ktoś podał jej szklaneczkę shotu… Pociągnęła kilka łyków i poczuła się jakoś dziwnie, jakby wczołgała się do butelki z shotu i od środka spoglądała na zewnątrz. Słabo przypominała sobie, że ktoś nią potrząsał, ale po tym nie pamiętała już nic.
Dwa czy trzy kroki od niej na szklanym stoliku stała do połowy opróżniona butelka whisky. Annabel sięgnęła po nią, żeby szybko zapić nieprzyjemną rzeczywistość, ale kiedy chwyciła butelkę, rozległ się odgłos oddychania – ciężkiego, ochrypłego, jakby u rozzłoszczonego kota.
Szybko usiadła z powrotem.
„Muszę się stąd wydostać. I to już”.
Wtem zabrzmiał inny dźwięk, brzęczący. Jej chude ciało stężało. Przez szklane drzwi klubu widziała zarys windy oraz światełko wskazujące na to, że ktoś jej używa. O tej porze w budynku nie powinno być nikogo. Jeżeli klub Calamity Janes jest nieczynny, wszystko ma być zamknięte. Chyba że ktoś – kto wie, że została naćpana – przybywa, żeby ją dopaść.
Numerki ponad drzwiami windy zaczęły rozbłyskiwać jeden po drugim i Annabel zupełnie się ocknęła. Ktoś korzysta z windy. Zerwała się, lecz nogi jej się rozjeżdżały. Pobiegła prosto na jeden ze szklanych stolików i uderzyła boleśnie kolanem w kant blatu. Zagryzła wargi. Znów usłyszała schrypnięty oddech.
„Wpadasz w paranoję, to z powodu tych prochów”.
Czekała zatem w ciemności, jej przerażone myśli przypominały wzburzoną pianę, a każdy cień wydawał się żywy. Dotarło do niej, że nie ma stąd innego wyjścia jak windą, musiałaby się więc minąć z tym kimś, kto się zbliżał. Może to sprzątacz albo konserwator. Mimo to nie było zbyt mądrze sterczeć tak na widoku jak wyłuskana z muszli ostryga, niczym nieosłonięta, wystawiona na każdy atak. Lepiej się schować, zobaczyć, kto nadciąga.
Obserwowała numery zmieniające się nad drzwiami windy.
Drugie piętro… trzecie…
Pomyślała, żeby przykucnąć za barem, ale zaraz by ją znaleziono, gdyby ktokolwiek chciał sięgnąć po drinka.
Czwarte… piąte…
Z jej ust wyrwał się spanikowany szloch. Potykając się, ruszyła w stronę jednej z sof. Ciemna kryjówka za meblem zdawała się dla niej za mała i Annabel z jękiem zaczęła wciskać swoje zziębnięte ciało do ciasnego kąta.
Drzwi windy rozsunęły się wolno. Ktoś wyszedł i włączył światła, akurat w tym momencie, gdy Annabel zdążyła się wsunąć w wąską przestrzeń za sofą. Na moment oślepiona, zdołała rozróżnić barczyste sylwetki i długie nogi. To był mężczyzna; nie, dwaj mężczyźni: jeden wysoki, a drugi niski. Nie widziała ich twarzy, lecz teraz, w pełnym oświetleniu, dostrzegła kogoś jeszcze.
Kilka metrów od niej leżała nieprzytomna blondynka. Oddychała ciężko. Jej ciało, wyciągnięte na jednej z jedwabnych sof, było spowite w czerwoną suknię wieczorową; jedna ręka zwisała bezwładnie nad podłogą. Dziewczyna spoczywała bez ruchu, ale jej pierś podnosiła się i opadała. Annabel nie widziała ze swojego ukrycia jej twarzy, ale czerwona sukienka i jasne włosy wyglądały znajomo.
Z kolei twarze mężczyzn były przesłonięte belką mebla, pod którym chowała się Annabel, nie odważyła się jednak przesunąć, żeby im się przyjrzeć. Najwyraźniej sprawdzali klub, czuli się w nim jak u siebie.
– Jest tylko jedna – odezwał się bełkotliwy głos.
– Ta druga… Może wyszła? – Głos drugiego mężczyzny brzmiał wyraźnie i trzeźwo.
– Niedobrze. Zły pomysł. Lepiej to wyłączyć.
Rozległo się pstryknięcie i niemal wszystkie światła zgasły, jedynie bar lśnił blaskiem w odległym kącie pomieszczenia. Wysoki mężczyzna poszedł tam, Annabel widziała jego ubrany w marynarkę tułów i ręce. Otworzył przeszklone suwane drzwiczki szafki z szampanami i przeciągnął palcami po butelkach Dom Pérignon, aż znalazł wciśnięte między nie drewniane pudełko. Wyjął z niego cienkie cygaro i jakiś złotawy przedmiot wielkości karty do gry, wyglądający jak mała gilotynka; Annabel zauważyła, że błyszczy, odbijając światło.
Mężczyzna ostrożnie umieścił końcówkę cygara w otworze, nacisnął od góry i zaraz odcięty czubek odpadł i potoczył się wśród różowych cieni na dywanie. Wyższy podszedł do swojego niższego towarzysza stojącego przy szklanych drzwiach.
– Czas się pokajać – powiedział, wyciągając przed siebie gilotynkę do cygar. – Ciach, ciach. Który palec wybierasz?
Annabel poczuła, że jej żołądek zamienia się w lód.
– Proszę – wyjąkał ten niższy. – Proszę. – Jego głos brzmiał miękko i znajomo. – Mój błąd, wiem, ale… ta praca… Rozumiesz, jakby to wyglądało.
Nastąpiła długa przerwa i Annabel uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech. Dostrzegła, jak pulchna pierś niskiego człowieka szybko unosi się i opada. Blondynka chrapliwie wciągnęła powietrze, lecz żaden z mężczyzn nie zwrócił na nią uwagi.
W końcu wysoki zapalił cygaro i rzekł:
– Oby się to więcej nie zdarzyło.
– Hai¹. Nie zdarzy się, na pewno.
Annabel zamrugała, gdy obłok srebrzystego dymu poszybował w stronę jej kryjówki.
Wysoki mężczyzna podszedł do nieprzytomnej dziewczyny. Spod zsuniętego ramiączka sukienki wystawał czarny stanik. Nieznajomy zaczął podciągać czerwony materiał wokół jej nóg. Drugi stanął tuż za nim. Pomieszczenie tonęło w mroku i cieniach, ale w przyćmionym świetle pomarańczowych lampek baru Annabel dostrzegła odsłoniętą bladą skórę, a potem…
Zamknęła oczy, pragnąc, aby obrazy znikły. Chciała znaleźć się gdzieś indziej, ale nie mogła wyłączyć dźwięków. Okropnych, przerażających odgłosów. W końcu obaj mężczyźni odsunęli się od dziewczyny i, oddychając szybko, poprawili na sobie ubrania.
– Musimy odstawić ją z powrotem do mieszkania – powiedział wysoki. Chwycił blondynkę, jakby była workiem cementu. Jasne włosy rozsypały się niczym przejrzysta, rozchwiana bibułkowa zasłona, kiedy ją niósł do szklanych drzwi. Przytrzymał je stopą, czekając na towarzysza. Potem nacisnął guzik windy.
Annabel wydała cichutki jęk.
„Już idą. Wszystko w porządku. Już sobie idą”.
Zamrugała i przygryzła od środka policzek, marząc, żeby obrazy przestały jej migać w głowie. Wykręciła zesztywniałą szyję, by sprawdzić, czy mężczyźni wchodzą do windy. Jeden z nich wyjął komórkę i usłyszała:
– Weź to… Muszę…
„Oddychaj. Oddychaj”.
Wtem rozległ się dźwięk.
Pokój zawirował, gdy Annabel utkwiła wzrok w brązowym przedmiocie leżącym metr czy półtora od niej. Jej torebka od Louisa Vuittona. Została u stóp sofy, tak oczywista i niepasująca do pustego klubu hostess jak opakowanie z fast foodu na tacy z instrumentami chirurgicznymi. W dodatku wibrowała.
„Wdech, wydech, wdech, wydech”.
Wibracje przeszły w sygnał dźwiękowy, najpierw cichy niczym brzęczenie szkła, potem coraz głośniejszy, huczący elektroniczną melodią, ogłuszający wręcz w ciszy nieczynnego klubu.
„O Boże, o mój Boże, proszę, pomóż mi, Boże”.
To dźwięczała komórka Annabel.
Mocniej zagryzła policzek, pragnąc, żeby telefon umilkł. Ale dzwonienie, zamiast ustać, narastało, coraz bardziej przerażające w panującej dokoła ciszy.
Klub zalało jaskrawe halogenowe światło, reflektorki bezlitośnie wydobyły z półmroku najmroczniejsze zakamarki, rozpraszając wszelkie dające nadzieję cienie. Annabel widziała ciało blondynki położone w wejściu do windy – złociste rozsuwane drzwi to otwierały się, to zamykały na jej nieprzytomnym ciele. Mężczyźni tymczasem skierowali się z powrotem do klubu.
– … ona jest… mówiłem ci… znajdź ją…
Nastąpiła przerwa, po czym ten wysoki energicznie otworzył szklane drzwi.
– Wciąż może tu być.
Kolejna pauza. Ktoś przerzucał poduszki na kanapie, za którą się kuliła. Zacisnęła powieki, gdy poruszyła się tapicerka. Po chwili otwarła oczy i zobaczyła nogi w popielatych spodniach. Nakrapiana piegami dłoń podniosła ze stolika butelkę z niedopitą whisky. Potem butelka z trzaskiem wylądowała z powrotem na blacie, a żołądek Annabel skurczył się w jednej chwili, kiedy popielate spodnie zgięły się w kolanach.
Znów mocno zamknęła powieki. Kiedy je otworzyła, tuż nad nią widniała wielka twarz z przekrwionymi oczyma.
Annabel wstrzymała oddech.
Znaleźli ją.1 Steph
Uśmiech to najlepszy makijaż” – głosił napis na stacji metra w Roppongi².
Steph, z farbowanymi na rudo włosami, które w zlepionych kosmykach zwisały jej wokół nieumalowanej twarzy, niedbale niosąca na ramieniu plecak, dostrzegła to przesłanie poprzez morze uszminkowanych blondynek i – uśmiechnęła się.
Ostrzegano ją, że Roppongi, dzielnica skupiająca więcej jasnowłosych kobiet na kilometr kwadratowy niż jakiekolwiek inne miejsce w Japonii, niewiele ma wspólnego z resztą kraju i zdecydowanie bardziej liczy się tutaj jen niż zen. „A jednak” – rozmyślała, sunąc przez tłoczne, hałaśliwe ulice słynącej z przemysłu seksualnego dzielnicy Tokio, obok fastfoodowych restauracji, sklepów z legalnymi narkotykami i klubów o wiele mówiących nazwach, jak: Szczytowanie, Czerwone Wargi czy Intymne Oczy – „Ani w połowie nie wydaje się tu tak źle, jak opowiadano”.
Z trudem udało jej się zatrzymać obok zakorkowanej dwupasmowej jezdni pod szeroką zielono-białą estakadą, podczas gdy wokół niej dreptała na wysokich obcasach rzesza młodych kobiet z Zachodu śpieszących na spotkanie miejscowych mężczyzn.
Nikt nie zwracał uwagi na niebieskooką Brytyjkę w wytartych dżinsach stojącą przed barem hamburgerowym Freshness i wertującą przewodnik po Tokio. Wszyscy już to widzieli wcześniej: dziewczyna z Zachodu przybywa do stolicy Japonii, żeby zdobyć fortunę. Gdyby się jednak przyjrzeli bliżej, mogliby dostrzec blizny na jej rękach oraz dłoń, która niezbyt wprawnie trzyma turystyczną książeczkę. Uświadomiliby sobie może, że mimo fotogenicznej twarzy, jej symetrycznych rysów i mocno zaciśniętej szczęki nie jest to po prostu kolejna modelka szukająca łatwych pieniędzy.
Steph przeczytała odręczne notatki starannie wypisane z tyłu swojego przewodnika.
Annabel@docomo.ne.jp – adres mejlowy jej przyjaciółki pracującej w Tokio.
Flin – imię właściciela mieszkania Annabel i zarazem osoby, z którą miała się spotkać.
Calamity Janes – klub hostess, w którym pracuje jej inna przyjaciółka, Julia.
W tym tłumie ludzi niełatwo będzie odszukać Flina, ale gdy tylko załatwi sobie zakwaterowanie i nagada się do woli z Annabel, rozejrzy się za klubem Julii i zapyta tam o pracę. Jeżeli to nie wypali, pozostanie jej pukanie od drzwi do drzwi, aż coś dla siebie znajdzie. Oszczędności, które miała, nie wystarczyłyby nawet na tydzień życia w najdroższym mieście świata. Jak najszybciej musi załatwić sobie pracę hostessy, czyli towarzyszki do wynajęcia, „ale uczciwie, bez żadnego seksu”. Jak najszybciej, a najlepiej już dziś.
– Hej, dziewczę.
Zza jej ramienia wychylił się jakiś mężczyzna o czarnych włosach, białej skórze, czerwonych ustach i ogólnym wyglądzie zmęczonego wampira. W ręce trzymał spory plik ulotek klubu Orgasmic.
– Nie jestem dziewczęciem.
Nachylił się ku niej.
– Szukasz pracy? Chcesz tańczyć?
Potrząsnęła głową.
– Nie, nie w tej chwili. Rozglądam się za właścicielem mojego pokoju.
– Więc co tutaj robisz?
– Właśnie to powiedziałam: chcę znaleźć człowieka, który wynajmuje pokój. Wiesz, jak się nazywa ta ulica?
– A co to ja jestem: przewodnik turystyczny? – Przewrócił przekrwionymi oczami. – Szukasz pracy hostessy?
– Może. A znasz kogoś, kto mnie zatrudni?
– Nie dostaniesz zatrudnienia jako hostessa, nie z tym. – Kiwnął brodą, pokazując srebrzystą linię biegnącą przez jej podbródek, a także blizny na ramionach i ponad łokciami, pokrzywione i grudkowate jak zastygłe błoto. – Najwyżej jako tancerka.
– Słuchaj, a może byś się tak odpieprzył? – Steph obróciła się tak zamaszyście, że jej plecak trącił nieznajomego w bark. – Nie musisz mi mówić… Sama coś znajdę.
Tamten wtopił się już w tłum i wręczał ulotki grupie ogolonych na łyso Amerykanów.
– Sir. Darmowy topless. Darmowy bottomless³. Sir.
Steph znów zerknęła do książki.
– Przepraszam.
– Co? – Odwróciła się i ujrzała innego stojącego za blisko mężczyznę. Tym razem był to anemiczny Pakistańczyk w cienkiej białej koszuli. Miał bardzo płaskie rysy twarzy, jakby mu ją wyprasowano, czego nie dałoby się powiedzieć o jego ubraniu. Już miała powiedzieć, żeby i on spadał, gdy się odezwał:
– Stephanie?
Zaskoczona wlepiła w niego wzrok.
– Tak?
– Jestem Flin. Szukasz mieszkania?
– Jesteś Flin? – Spodziewała się, że to będzie Japończyk. Ale tu jest przecież Roppongi: dzielnica gaijin⁴, czyli cudzoziemców. – To świetnie! Myślałam, że cię nigdy nie znajdę. – Wetknęła swoją rozgrzaną dłoń w jego spoconą rękę i potrząsnęła nią. – Mieszkanie. Super. Pójdziemy tam od razu? To chyba niedaleko stąd, prawda?
– Bardzo blisko. Tędy. – Podążyli z powrotem tą samą ulicą, przedzierając się przez tłum niemal dwumetrowych blondynek pokrzykujących na siebie po rosyjsku. – Nie byłem pewien, czy przyjedziesz – odezwał się Flin. – Myślałem, że może ktoś ci powiedział… No, w każdym razie, jak ci minęła podróż? Nie jesteś zmęczona? Nagła zmiana strefy czasowej?
– W porządku. Przespałam się w samolocie. Co słychać u Annabel?
Zatrzymali się przy przejściu dla pieszych i Flin przestąpił z nogi na nogę.
– Wezmę kaucję za klucze – oznajmił – a potem pokażę ci mieszkanie. Kaucja wynosi sześćdziesiąt tysięcy jenów. Okej?
– Co? – Uśmiech spełzł z twarzy Steph, a biała blizna na szczęce pokryła się małymi zmarszczkami. – Ile?
– Sześćdziesiąt tysięcy jenów.
Na londyńskim lotnisku Steph zamieniła wszystkie funty, jakie udało jej się uciułać, i otrzymała zawrotną sumę pięćdziesięciu tysięcy jenów – wszystko to za około dwieście pięćdziesiąt funtów – zapakowane w plastikową kopertę z zamknięciem. Te pieniądze miały jej wystarczyć na kilka dni, zanim znajdzie pracę, a okazuje się, że nie pokryją nawet depozytu za klucz od mieszkania.
– Pokaż mi najpierw to miejsce – powiedziała i odsunęła się od krawędzi jezdni, którą zbyt blisko przejeżdżał skuter. – Potem porozmawiamy o pieniądzach. Czy Annabel jest u siebie? Cudownie ją będzie zobaczyć.
– Nie, nie. Najpierw pieniądze za klucz. Później obejrzymy mieszkanie.
– Nie, najpierw mi je pokaż.
Nastąpiła przerwa, podczas której światło zmieniło się z czerwonego na zielone i tłum ruszył przez przejście.
– Dobrze, w porządku – zdecydował Flin. – Zazwyczaj tak nie robię, ale pokażę ci najpierw pokój. – Przeszli przez ulicę, mijając Café Almond z biało-różowymi markizami i piętrzącymi się na wystawie kolorowymi ciastkami. – Na pewno ci się spodoba, nie ma dwóch zdań. To naprawdę świetne miejsce, jeśli chcesz mieszkać w Roppongi, poważnie wspaniałe miejsce, super. Chcesz, żebym ci poniósł bagaż?
– Dzięki, daję radę.
Flin poprowadził ją w zapuszczoną szarą boczną uliczkę pełną schodów przylepionych na zewnątrz do stojących ciasno budynków.
– Rozumiesz – mówił dalej, kiedy wspinała się za nim po żelaznych stopniach: „klang, klang, klang!” – jak tylko zobaczysz mieszkanie, od razu musisz zapłacić kaucję. Kaucja wynosi sześćdziesiąt tysięcy jenów. Na skrzyżowaniu jest mnóstwo banków. Chętnie cię tam zaprowadzę. Citibank zazwyczaj przyjmuje Visę, są też sklepy z podstawowymi artykułami… Family Mart, Lawsons…
– Słuchaj, będę wobec ciebie uczciwa – powiedziała Steph, patrząc, jak otwiera wyszczerbione metalowe drzwi wyglądające, jakby z rozpędu wpadł na nie zawodnik sumo. – Mam tylko pięćdziesiąt tysięcy, dosłownie i w ogóle, nie tylko przy sobie. Czy jest jakaś szansa, że dam ci je w tygodniu, gdy znajdę sobie jakąś pracę i…
Flin w końcu uporał się z zamkiem.
– Nie masz tu pracy?
– Nie, jeszcze nie.
Pchnął drzwi i metal zaskrzypiał głośno.
– Nie ma kaucji, nie ma miejsca do spania.
Zawiasy zazgrzytały, jak gdyby lamentując nad królującą za drzwiami nędzą i wonią.
– Jak widzisz – kontynuował Flin, wchodząc do wąskiej sieni wypełnionej zapachem sera, grzanek i perfum – są tu wszelkie nowoczesne udogodnienia. Mikrofala. – Klepnął upaćkaną jedzeniem kuchenkę spoczywającą na rozchybotanym meblu z różowego plastiku, jakimś cudem wciśniętym w półmetrowe przejście. Konstrukcja zachwiała się. – Łazienka. – Otworzył drzwi do pomieszczenia przypominającego toaletę w samochodzie kempingowym: w plastikowym kokonie nad muszlą klozetową dyskretnie wisiała maleńka słuchawka prysznica. – Będziesz mieszkała ze wspaniałymi dziewczynami, naprawdę świetnymi. Dokładnie w twoim pokoju mieszka Rosjanka, bardzo czysta dziewczyna.
– Co? – Steph poczuła, jak jej tenisówki wrastają w podłogę. – O czym ty mówisz?
Flin otworzył na oścież drzwi z płyty wiórowej.
– To twoja sypialnia.
Przesunął się do pokoju, żeby zobaczyła metalowe piętrowe łóżko, nisko wiszący sufit i metrową przestrzeń wolnej podłogi. Stojący naprzeciw łóżka klimatyzator sapał, jakby coś w środku mielił czy wypluwał.
– Mieszkam z Annabel – upierała się Steph. – Moją przyjaciółką. Miałam mieć pokój z przyjaciółką.
– Annabel? – powtórzył Flin. – Nie, nie, ona odeszła. Nie zapłaciła czynszu. Zniknęła bez pożegnania – dodał, przeciągając słowa.2
Jak to: odeszła? – zdziwiła się Steph. – W mejlach pisałeś… Jeszcze w zeszłym tygodniu mówiłeś… – Ale gdy o tym pomyślała, przyznała, że Flin w swojej korespondencji nigdy nie wspomniał o Annabel. Rozpływał się tylko nad wspaniałym pokojem i mieszkaniem dzielonym z dziewczynami. A Annabel nie odpowiadała na jej mejle od miesięcy. Steph przypuszczała, że przyjaciółka zbyt dobrze się bawi, żeby do niej pisać.
– Wszystko było zaplanowane – powiedziała, wciąż nie rozumiejąc. – Czemu miałaby odejść i nie dać mi znać?
– Nie wiem. Dziewczyny cały czas odchodzą, przez chłopaków, przez nową pracę. Będziesz miała górne łóżko, tamta Rosjanka już prosiła o dolne. To chyba nie problem dla ciebie, co? – Flin nie dał Steph czasu na odpowiedź. – Jednego dnia tu, drugiego gdzie indziej, takie już są te dziewczyny. Rzecz jasna, musiałem zatrzymać jej kaucję. Masz wyjątkowe szczęście z tym pokojem. Będziesz mieć tylko jedną współlokatorkę, to się rzadko zdarza. I za bardzo dobrą cenę. W mejlu pisałaś, że masz tu jeszcze jedną przyjaciółkę. Może pożyczysz pieniądze od niej?
– Od Julii? Wątpię. Nigdy nie chciała za bardzo pożyczać. Słuchaj. Annabel… nie wyjechałaby tak po prostu bez wiadomości dla mnie. Nie wiesz, dokąd mogła się wynieść? Nie masz jej numeru telefonu? Od wieków nie odpowiada na mejle.
Flin zabębnił palcami o metalową ramę łóżka.
– Nie. Dziewczyny w kółko przychodzą i odchodzą. Pewnie znalazła jakiegoś faceta, który się nią zaopiekował, i przeniosła się do niego. Tu jest bezpiecznie, nie ma powodu do obaw. Tokio to jedno z najbezpieczniejszych miast na świecie.
– To niepodobne do Annabel – upierała się Steph. – Tak czy siak, nie mogła się doczekać, kiedy przyjadę i zamieszkam z nią. Przynajmniej tak napisała w… – Policzyła miesiące na palcach. – W styczniu.
– Pracowała jako hostessa – odparł Flin. – Może poznała klienta, który wynajął dla niej mieszkanie w jakiejś ciekawszej dzielnicy.
– Nie, uczyła angielskiego – zaprzeczyła Steph. – Annabel jest nauczycielką angielskiego.
– Pracowała jako hostessa – powtórzył Flint, energicznie potrząsając głową. – Widziałem, jak wraca nad ranem. Co wieczór makijaż i do pracy. Zdaje się, że nie znasz za dobrze swojej przyjaciółki.
Steph poczuła, jak zalewa ją fala zmęczenia.
– Minęło sporo czasu, odkąd ją ostatnio widziałam – przyznała. – Już dziesięć lat. Znałyśmy się dobrze w szkole. Może się zmieniła…
Flin wzruszył ramionami.
– Chcesz to łóżko czy nie?
– Okej, chcę – odpowiedziała, przesuwając dłonią po wyszczerbionej ramie posłania. Palce zgarnęły warstwę kurzu. – Świetnie. Masz mnie. Muszę gdzieś dzisiaj spać. Ale, słuchaj, nie mogę ci dać wszystkich swoich pieniędzy. Co będę jeść?
– To mieszkanie to wspaniała okazja – ciągnął swoje Flin, wypuszczając głośno powietrze. – Jedno z naj…
Steph podniosła rękę.
– Oszczędź mi tej gadki. Mam oczy. Słuchaj, nie mówię, że go nie wezmę. Ale nie miałam pojęcia, że będziesz chciał od razu taką wysoką kaucję. Naprawdę, pięćdziesiąt tysięcy to wszystko, co w tej chwili mam. Dosłownie, nie mam więcej.
– Nie ma kaucji, nie ma pokoju. Nie znajdziesz dziś innego mieszkania, to niemożliwe. Gdzie będziesz spać, na ulicy?
– Może. Mówiłeś, że w Tokio jest bezpiecznie.
– Może i tak, ale w Roppongi wciąż giną dziewczyny.
Steph pomyślała o doniesieniach prasowych; martwe dziewczyny znajdowane w betonie, seryjni gwałciciele… Była pewna, że te wiadomości celowo wyolbrzymiano, lecz nagle zaniepokoiła się o Annabel.
– Czy ktoś to zgłosił policji? – spytała.
Flin spojrzał na nią, jakby oszalała.
– Policji?
– Na wypadek gdyby coś jej się przydarzyło.
– Annabel? – podjął wątek. – Mówię ci, ma się świetnie. Znajdź swoją drugą przyjaciółkę. Na pewno ci powie, co się dzieje z tamtą.
Steph kiwnęła głową i przygryzła wargę.
– Chyba tak… Nie widziałam się z Annabel od czasu, gdy miałyśmy czternaście lat. Raczej nie planowałyśmy tu przyjechać razem. Nic nie zostało przypieczętowane. Może po prostu robi coś na własny rachunek i zapomniała o mnie.
– Tak. Pewnie zapomniała. Za dużo piła. Wszystkie tak robią, te dziewczyny. A teraz kaucja.
Westchnęła. W Japonii zwyczajowo nic nie załatwia się z przypadkową osobą, najemców dobiera się z polecenia, do tego trzeba pamiętać o kaucji i płaceniu za miesiąc z góry – wiedziała więc, że na szybko nie znajdzie innego taniego miejsca, a nie uśmiechało jej się nocowanie na ulicy. Zastanawiała się, co mogło skłonić Annabel do takiego nagłego zniknięcia. Może istnieje jakieś zwykłe, proste wytłumaczenie. W zamyśleniu przysiadła na dolnym łóżku. Materac ugiął się nieco zbyt mocno pod jej niewielkim ciężarem.
– Nie, nie! Nie możesz siadać, dopóki nie zapłacisz.
– Nie przesadzaj. Po prostu usiadłam. Więc uważasz, że łatwo będzie dostać tutaj pracę? Julia mówiła, że bez problemu, ale to było przedtem.
– Myślałem, że to twój pierwszy raz w Roppongi.
– Bo tak jest. Przedtem, czyli w Londynie. Czasami ludzie mają w tym jakiś interes, kiedy ci opowiadają, że dostali pracę. Ale miałam wrażenie, że tu będzie łatwiej.
– Myślę… – Flin zerknął na jej szramy. – Może nie tak łatwo, ale dasz sobie radę.
– Okej, w porządku. – Sięgnęła do kieszeni dżinsów po plastikowy portfel zawierający dokładnie pięćdziesiąt tysięcy jenów i wyjęła z niego banknoty. – Zgodziłbyś się na czterdzieści tysięcy?
– Powiedziałaś, że masz pięćdziesiąt.
– Czterdzieści tysięcy i dostajesz je od razu do ręki.
– Nie. Sorry. – Rozłożył ręce. – Nie da się. Cena wynosi sześćdziesiąt tysięcy.
Steph przeliczyła banknoty i wyciągnęła do niego czterdzieści tysięcy jenów.
– Absolutnie. Nie. – Cofnął się, jakby pieniądze miały zęby.
Spojrzała na swoje jeny. Westchnęła.
– Dobrze. Pięćdziesiąt tysięcy?
Skinął głową.
– Okej, okej. A zaległe dziesięć tysięcy do najbliższej soboty, bo inaczej pakujesz się i wynosisz. Inne dziewczyny czekają na te łóżka. Jest długa kolejka.
Nieużywane banknoty zbyt gładko wyśliznęły się z jej dłoni. Miała ten plik pieniędzy w kieszeni dżinsów od lotniska Heathrow, wrzynał jej się w udo przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny, ale niechętnie się go pozbywała. Całe jej oszczędności, wszystko, co miała na tym świecie – po prostu znikło. Czuła, że być może podejmuje kolosalnie głupią decyzję.
– Więc myślisz, że u Annabel wszystko w porządku? – zapytała.
– Tak, tak – odmruknął, przeliczając banknoty. – Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści… Była wrażliwą dziewczyną. Piła, ale była wrażliwa. Mimo wszystko tu trzeba na siebie uważać. Czterdzieści… pięćdziesiąt. Masz przyjemne, bezpieczne mieszkanie. – Uderzył otwartą dłonią w ścianę, jakby chciał zaprezentować solidność budynku, a cienka płyta kartonowo-gipsowa zadrżała od tego. – Nie pożałujesz, że się tu zatrzymałaś, słowo. Jest bezpiecznie, miłe dziewczyny, miły gospodarz. Bezpieczeństwo to bardzo ważna rzecz. Będziesz pracować jako hostessa, tak?
– Tak. Myślisz, że Annabel może wrócić?
– Nie wydaje mi się, żeby miała wrócić – odrzekł.
– A jednak to trochę dziwne, nie? Tak po prostu się wynieść. Może znalazła lepsze mieszkanie.
Pokręcił szybkim ruchem głową, jakby taka możliwość była niewyobrażalna.
– To bardzo dobre miejsce. Annabel mieszkała tu długo i zawsze płaciła czynsz. Nie było skarg.
– No więc dlaczego się wyniosła i nie zapłaciła na końcu? – powątpiewała Steph. – Myślałam, że dziewczyny sporo tu zarabiają.
Flin wcisnął zwitek banknotów do kieszeni.
– Zarabiają dużo, to prawda. Dostają różne dodatki, ubrania, wycieczki do tokijskiego Disneylandu i takie tam. Kasa, kasa, kasa. Po to tutaj przyjeżdżają. Ty też dlatego tu jesteś. Prawda?
– Tak – przyznała. – Można powiedzieć, że to moja ostatnia szansa. – Przesunęła dłonią po bliznach na ramieniu. – Chciałabym zarobić jakieś piętnaście tysięcy.
– Jenów? – Uśmiechnął się, zadowolony z własnego kiepskiego żartu.
– Funtów. Piętnaście tysięcy funtów. Wtedy mogłabym… Mniejsza z tym. Tak czy siak, wszyscy mówią, że zarobienie tutaj takiej sumy to nie problem.
– Ile to będzie w jenach?
– Nie wiem. Może dwadzieścia tysięcy dolarów?
– Dwadzieścia tysięcy dolarów? – Flin bezwiednie wepchnął zwitek pieniędzy głębiej do kieszeni. – Musiałabyś być jedną z najlepszych hostess, żeby tyle zarobić. To zależy… Jeżeli złapiesz dobrych klientów w odpowiednim klubie, wszystko jest możliwe. Tu masz klucz. Zadzwoń do mnie na komórkę, jeśli będziesz mieć jakiś problem.
Dopiero gdy usłyszała metaliczny odgłos jego kroków na zewnętrznych schodach, uświadomiła sobie, że nie podał jej numeru telefonu.
Steph znalazła to w klimatyzatorze: zwykły notes w twardej, oprawionej w niebieskie płótno okładce.
Pamiętnik Annabel.
Wychodziła właśnie z mieszkania, żeby odszukać klub Julii, ale klimatyzator wydawał tak niezdrowe gulgocące odgłosy, że rąbnęła go w nadziei, że się uciszy. Rozległ się wysoki, przeciągły pisk, po czym przednia ścianka odpadła z łoskotem na podłogę, ukazując ciemne, zakurzone wnętrze. Przyjrzawszy się bliżej, wśród zdechłych karaluchów i kłaczków niebieskawego kurzu zauważyła notes – zawilgocony i lekko zwęglony na rogu.
Z poirytowaniem wydobyła go z urządzenia, zastanawiając się, co za idiota wcisnął taki zator do klimatyzatora. Lecz wtem spomiędzy kartek wypadło kilkanaście biznesowych wizytówek – tańcząc w locie, rozsypały się po podłodze wśród nieżywych karaluchów i much. Same nazwiska dyrektorów i właścicieli wpływowych japońskich firm.
„Co to jest? Czyjś adresownik czy co?”.
Szybko zorientowała się, że notes był intensywnie używany. Kartki miał sfatygowane, strona po stronie zapisane starannym, pełnym zawijasów dziewczęcym pismem. „Dobry Boże” – czytała raz za razem, i „Kocham Cię, Annabel”…
Steph przysiadła na kolanach, żeby pozbierać wizytówki. Zdmuchnęła kurz i owadzie skrzydełka z białych, połyskliwych powierzchni i ze zdumieniem ujrzała – pod kartą Kena Yokimoto, prezesa Asahi – kilkanaście identycznych wizytówek klubu hostess Sinatra’s z wypisanymi wyblakłym ołówkiem słowami „Annabel Jones” na każdej.
Tak bardzo znajome odręczne pismo. Nagle Steph znów się znalazła na lekcji angielskiego. Siedziała obok trzynastoletniej przyjaciółki i patrzyła, jak Annabel w nieskończoność zapisuje na okładce swojego zeszytu „Take That”.
„Flin miał rację. Annabel pracuje jako hostessa – uświadomiła sobie Steph, oglądając białe prostokąciki kart wizytowych. – Julia mówiła, że hostessy muszą rozdawać własne wizytówki i zbierać namiary od klientów. Annabel pewnie pracuje w tym miejscu, w klubie Sinatra’s”.
Upuściła karty na podłogę i pośpiesznie wybiegła na schody.
– Flin! Flin!
Wsiadał właśnie do maleńkiego samochodu dostawczego wyglądającego jak pokrojony bochenek chleba.
– Nie przejmuj się prysznicem! – zawołał do niej z dołu. – Naprawią go do jutra.
– Nie, tylko… zastanawiałam się… Chodzi o Annabel. Zostawiła… Zostawiła coś tutaj. Pamiętnik czy kalendarz. Czemu miałaby się wynosić bez notesu z adresami?
– Zostawiła mnóstwo rzeczy. – Flin potarł sobie płatek ucha. – Dziewczyny tak robią. Pośpiech, pośpiech i pośpiech. Piją i piją. Zawsze coś zostawiają. Jakieś ciuchy… Wyrzucam to, i ty też po prostu wyrzuć.
– Och. No, dobrze.
Steph wróciła do pozbawionego powietrza pokoju i z powrotem umocowała ściankę klimatyzatora. Usiadła na zapadającym się dolnym łóżku i zważyła w dłoni ciężar notesu.
„Annabel zostawiła mnóstwo rzeczy”.
Kto się wynosi, zostawiając ubrania? I pamiętnik? Coś tu nie pasowało. Flin wspomniał, że dziewczyny czasami giną, ale najwyraźniej bardziej mu chodziło o czynsz niż o nagłe zniknięcie lokatorki. Steph pomyślała, że pewnie wpada w jakąś paranoję, powinna przynajmniej porozmawiać z Julią, ale…
Otworzyła notes. Może znajdzie jakiś adres kontaktowy albo numer telefonu. Jednak na pierwszej stronie nie było żadnych danych, tylko równiutkie wersy starannie zapisanego tekstu. Pierwsze słowa brzmiały: „Dobry Boże, boję się”.
Steph wpatrywała się w okrągłe litery. Przeszył ją zimny dreszcz. Flin nic nie wiedział. Czy ktoś oprócz niego zauważył, że Annabel opuściła mieszkanie nagle, zostawiając mnóstwo rzeczy?
„Pewnie się niepotrzebnie martwię – pomyślała Steph. – Wielka mi rzecz, nie zabrała paru ciuchów i pamiętnika i nie powiedziała właścicielowi mieszkania, dokąd się wyprowadza. I zapomniała dać mi znać, że się wynosi. No i co z tego? Nie widziałyśmy się od lat. Nie miała żadnego obowiązku gnić w jakimś zapyziałym mieszkanku z mojego powodu, jeżeli znalazła dla siebie coś lepszego. Julia będzie wiedzieć, gdzie jej szukać”.
Jednocześnie jednak Steph nie potrafiła się otrząsnąć z uczucia, że coś jest nie tak. Bezwiednie opuściła wzrok na otwarty notes i zaczęła czytać dalej.4 Steph
Uklękła na cienkim materacu i, trzymając niebieski notes w sprawnej ręce, wodziła oczyma tam i z powrotem po starannych zapiskach przyjaciółki. Bynajmniej nie czuła się dobrze, czytając jej prywatne wynurzenia, ale wymagała tego wyższa konieczność. Najważniejsze, aby się upewnić, że Annabel jest bezpieczna.
Dobry Boże,
boję się. Proszę, chroń mnie w tym szalonym miejscu i pomóż zdobyć pieniądze i więcej klientów. Kasa, kasa, kasa, tylko o niej potrafię tutaj myśleć. Jeny, jeny, jeny. Co dzień to samo, ile więcej mogę zarobić, ile mi uciekło okazji. Jak zdobyć więcej klientów, która ma więcej klientów niż ja.
Kim był ten facet zeszłej nocy? Nie zwariowałam, przysięgam, że mnie naprawdę śledził. To zbyt oczywiste jak na zbieg okoliczności. Nikt taki nie mieszka w tej okolicy, co więc mógł robić na zewnątrz o czwartej nad ranem? Co robił?
Boże, wiem, że czasami boję się niepotrzebnie jak głupia, ale zdarzają się przecież różne rzeczy, jeśli się człowiek nie ma na baczności. Dziewczyny z Calamity Janes zawsze mają do opowiedzenia straszne rzeczy…
Steph z trudem przełknęła ślinę, która miała posmak kwasu. „Wygląda na to, że jakiś mężczyzna śledził Annabel, kiedy wracała do domu”. I Calamity Janes… To klub hostess, w którym pracuje Julia, tak? Wyjęła przewodnik z siatkowej kieszonki plecaka i sprawdziła. Tak. „Straszne rzeczy”.
Wizytówki z imieniem i nazwiskiem Annabel pochodziły z klubu hostess Sinatra’s. Pewnie to tam pracuje. Albo pracowała, jeżeli w tej chwili nie ma jej już w Roppongi.
… ile razy tamte dziewczyny ostrzegały mnie, żebym uważała na swoje drinki??? Czasem potrafię być taka głupia. Nieostrożna. Ale z drugiej strony, czy mamy zabierać z sobą kieliszek do toalety? No właśnie, jestem nieostrożna. Kiedyś przerażała mnie sama myśl o umówieniu się na randkę z klientem, teraz wychodzę z nimi przez cały tydzień i nawet nie mówię dziewczynom dokąd.
Ten facet był taki obleśny. Kiedy pomyślę, że gapił się na mnie przez całą noc, skóra mi cierpnie. Pewnie, byłam pijana, ale nie aż tak, żeby mogło mi się coś przytrafić. I co z tymi nocami, kiedy tyle wypiłam, że się wyłączałam i któraś z dziewczyn holowała mnie do domu? A jeśli mnie wtedy śledził?
Tra-la-la, dorabiam sobie. Okej. Pomyślmy o milszych rzeczach. Wspaniale było śpiewać zeszłego wieczoru, szkoda tylko, że głos mi wysiadł. (Czemu ja teraz palę? Nawet tego nie lubię). Widziałam, wszyscy pomyśleli, że jestem do niczego, pewnie doszli do wniosku, że nabiłam sobie głowę śpiewaniem i uważam się za Bóg wie co, artystkę. Muszę więcej poćwiczyć, nie miałam pojęcia, jak bardzo wyszłam z wprawy. Ile to już? Dziesięć miesięcy?
Myślę, że jakiś obleśny typ szedł za mną, kiedy wyszłam z klubu. Ale to mógł być ktoś zupełnie inny. Przysięgam jednak, że ktoś mnie obserwował, gdy piłam w Hollywoods, aż dostałam gęsiej skórki. Trudno jest zebrać myśli, kiedy się ciągle pije.
Nie cierpię Hollywoods, kiedyś byli tam mili, ale są tacy podli, podli, podli, zawsze jeden drink gratis, i tyle. Patrzą na mnie jak na skończoną prostytutkę.
Kiedy wracałam do domu, na pewno ktoś szedł za mną, zdecydowanie. Tylko że Japończyk, przynajmniej nie Irańczyk. Ci Irańczycy, przez nich w Hollywoods zrobiło się tak okropnie. Jak dla mnie są zupełnie bez sensu. Jeżeli mają tyle kasy, czemu się tak ubierają? Straszliwie się ich boję po tym, co spotkało Estellę.
Nie wiem, jak to u nich działa. Jeśli się trzymasz z daleka, zostawiają cię w spokoju?? Wszystkie straszne opowieści dotyczą dziewczyn, które się zanadto zbliżyły, tak jak ta, co jej odgryziono policzek, była striptizerka. To szaleństwo rozbierać się w tym lokalu; pozwalasz się dotykać za 2000 jenów, podczas gdy jako hostessa zarabiasz 3000 na godzinę.
Uczę się tutaj szybko, nie jestem już taka naiwna jak kiedyś. Wstyd mi swoich dawniejszych wpadek. Nie mogę uwierzyć, że zapytałam Nishi o tamte Rosjanki, ależ byłam głupia! Czy przyjechały do Tokio, wiedząc, że będą stały na ulicy z napisem „3000 jenów za seks”, czy raczej chciały być modelkami albo kimś takim? Tyle tych historii… każda z trzeciej czy czwartej ręki, ale wszystkie nie mogą być wyssane z palca.
Pomóż mi, Boże, proszę, bo tak się boję być dziś sama.
Kocham Cię, Annabel
Steph z trzaskiem zamknęła pamiętnik i oparła się plecami o ścianę. Notes się lepił, więc rzuciła go na pozbawioną poszewki poduszkę i ukryła głowę w dłoniach. Zebrało jej się na mdłości. Wygląda na to, że Roppongi wcale nie jest bezpiecznym miejscem, a Annabel zniknęła bez słowa, zostawiając mnóstwo własnych przemyśleń.
„Porozmawiaj z Julią – odezwał się w niej cicho jakiś głos. – Gdyby było się czego bać, napisałaby ci o tym w mejlu. – Pusta kieszeń dżinsów pulsowała boleśnie jak dziura po wyrwanym zębie. – I tak musisz najpierw coś zarobić, zanim pobiegniesz szukać Annabel”.
Odetchnęła głęboko kilka razy. Znowu spojrzała na notes. Potem chwyciła go szybkim ruchem i wyszła z mieszkania.
Koban, czyli maleńki posterunek policji, był pusty, gdy Steph otwarła jego skrzypiące przeszklone drzwi. We wnętrzu unosiła się woń pleśni i czegoś jeszcze – może jakiejś herbaty. W całym pawilonie nie było ani jednego policjanta, tylko na ścianie wisiał kreskówkowy portret psa w kasku policyjnym. Obok powieszono jaskrawożółty plakat ze zdjęciem krościatego młodzieńca gapiącego się w przestrzeń ciasnego pomieszczenia – list gończy.
Z wyjątkiem białych formularzy i długopisów porozrzucanych po różowych kontuarach wszystko było przypięte albo przybite do ścian. Stojąc pośrodku pawilonu, Steph obróciła się wokół własnej osi i dostrzegła przymocowany do jednego z blatów ciężki czarny telefon. Podniosła słuchawkę, przytrzymała ją chwilę przy uchu, po czym po drugiej stronie rozległ się cienki głos mówiący po japońsku.
– Halo? Chciałabym z policją. Czy macie policję? – „Brzmi, jakbym zamawiała jedzenie na wynos”.
Znowu ktoś zaterkotał po japońsku.
– Halo? Halo? – zawołała w odpowiedzi, ale i tak niczego nie zrozumiała. Odłożyła słuchawkę i już miała wyjść, kiedy czarny telefon zadzwonił. Odebrała.
– Halo?
– Hallooo. Ee… Chciała pani z policją? – Tym razem głos był męski, młody, lecz oficjalny.
– Tak, chcę rozmawiać z policją – odparła, ściskając w palcach mechatą niebieską okładkę notatnika.
– Okej. Proszę zaczekać. Już jadę.
Steph zerknęła na zegarek.
– Ile to potrwa? – zapytała. Przez plastikowe okna posterunku widziała, że robi się ciemno. Marnuje tu tylko czas.
Ale telefon już był głuchy.
Wdech, wydech”.
Annabel nie zauważyła przeźroczystego płynu, który jej wkropiono do szampanówki. Nie wyczuła też żadnego dziwnego smaku, podczas gdy sączyła drinka, toteż sięgnęła po kolejnego.
„Wdech, wydech”.
Kiedy się jednak obudziła następnego dnia z łupiącym bólem głowy, mdłościami w podrażnionym żołądku i mętnymi strzępami wspomnień z poprzedniej nocy, nabrała pewności, że jej wino zostało czymś doprawione.
„Jeden oddech naraz: wdech, wydech”.
Nie była tylko pewna, gdzie się znajduje. Ani dlaczego jest tak ciemno. W powietrzu wyczuła zapach wody po goleniu, zwietrzałego piwa i zielonej herbaty.
„Żadnych hałasów. Postaraj się zebrać myśli. Przypomnij sobie. Sprawdź bieliznę”.
W głowie rozbłysły i znikły pulsujące obrazy z minionej nocy. Annabel pamiętała, jak siedzi w swoim klubie hostess, nalewa drinki, udaje, że się śmieje z kiepskich żartów Takki – zwykły wieczór w pracy. A potem nic. Wielki czarny napis „Brak dostępu”.
„Jak dużo wypiłam?”.
Dwie butelki wina z Takką. Ale to nie tłumaczy czarnej dziury w pamięci. Annabel potrafiła teraz wypić całkiem sporo i zachować trzeźwy umysł, nie tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy przyjechała do Japonii.
W panującym mroku bardziej wyczuła niż ujrzała, że leży na czymś śliskim i miękkim. Przejechała po tym wypielęgnowanymi paznokciami i stwierdziła, że to jedwab, na który naszyto spiralne wzory. Gdzieś mrugnęło czerwone światełko i zaświecił się niebieski neon wskazujący wyjście awaryjne.
„Postaraj się usiąść”.
Drżąc na całym ciele, podniosła się do pozycji siedzącej i potarła gołymi, wilgotnymi nogami jedną o drugą – sprawiały wrażenie, jakby były zrobione z zamrożonego ciasta. Wieczorowa sukienka z tafty zaszeleściła, tuż obok poderwało się stado ptaków, w ciemności ogłuszająco bijących skrzydłami. Zwymiotowała – do ust napłynęła żółć z posmakiem wina. Natychmiast przełknęła ją z powrotem, a serce zabiło jej jeszcze szybciej.
„To tylko moja sukienka”.
Potem potoczyły się łzy – gorące, pełne rozczulenia nad samą sobą. Sięgnęła pod sukienkę, by sprawdzić, czy ma na sobie bieliznę. Była na miejscu.
„Wstań”.
Spuściła przemarznięte stopy na podłogę i pomacała dookoła… Co to jest, piasek? Nie, dywan. Gruby dywan. Jej ubranie o nic nie zawadziło, ale sukienka znów zaszeleściła, a ręka zahaczyła o coś zimnego, co zakołysało się z hałasem. Butelka.
„Bar… Jestem w barze? W barze hotelowym?”.
Oczy przyzwyczaiły się już do ciemności i zaczęła rozróżniać zarysy, cienie. Po chwili przybrały kształty przedmiotów. Szklany stolik, tapicerowane krzesła podobne do tych na statkach rejsowych, długie rzędy butelek szampana i whisky Suntory ustawione za lśniącą szklaną taflą po przeciwnej stronie pomieszczenia.
„Jestem w klubie. W moim klubie hostess. Co ja tutaj robię?”.
Klub Calamity Janes zamykano na noc, więc jak to się stało, że Annabel, straciwszy przytomność, została w lokalu i nikt tego nie zauważył? Czy kelnerki po prostu zostawiły ją, sądząc, że kiedy się ocknie, sama trafi do wyjścia?
Wiedziała, że jej nie lubią. Ostatnio dawno już nie przypominała tamtej miłej młodej kobiety z różową plastikową walizką na kółkach, a właściwie dziewczyny, która nie była w stanie wypić więcej niż dwa giny z tonikiem. W tamtych czasach za sprawą długich blond włosów i niebieskich oczu wszyscy nazywali ją Barbie. Teraz mówią na nią „pijaczka” albo „dziewczyna, która się prosi o kokę”.
Pojawiło się więcej wspomnień. Kieliszek za kieliszkiem wychylany z Takką. Wymknęła się do toalety i wąchała grudkowaty proszek, żeby odpędzić zmęczenie, które zawsze ogarniało ją około pierwszej w nocy. Potem przewróciła się w toalecie i wymiotowała do muszli. Ktoś podał jej szklaneczkę shotu… Pociągnęła kilka łyków i poczuła się jakoś dziwnie, jakby wczołgała się do butelki z shotu i od środka spoglądała na zewnątrz. Słabo przypominała sobie, że ktoś nią potrząsał, ale po tym nie pamiętała już nic.
Dwa czy trzy kroki od niej na szklanym stoliku stała do połowy opróżniona butelka whisky. Annabel sięgnęła po nią, żeby szybko zapić nieprzyjemną rzeczywistość, ale kiedy chwyciła butelkę, rozległ się odgłos oddychania – ciężkiego, ochrypłego, jakby u rozzłoszczonego kota.
Szybko usiadła z powrotem.
„Muszę się stąd wydostać. I to już”.
Wtem zabrzmiał inny dźwięk, brzęczący. Jej chude ciało stężało. Przez szklane drzwi klubu widziała zarys windy oraz światełko wskazujące na to, że ktoś jej używa. O tej porze w budynku nie powinno być nikogo. Jeżeli klub Calamity Janes jest nieczynny, wszystko ma być zamknięte. Chyba że ktoś – kto wie, że została naćpana – przybywa, żeby ją dopaść.
Numerki ponad drzwiami windy zaczęły rozbłyskiwać jeden po drugim i Annabel zupełnie się ocknęła. Ktoś korzysta z windy. Zerwała się, lecz nogi jej się rozjeżdżały. Pobiegła prosto na jeden ze szklanych stolików i uderzyła boleśnie kolanem w kant blatu. Zagryzła wargi. Znów usłyszała schrypnięty oddech.
„Wpadasz w paranoję, to z powodu tych prochów”.
Czekała zatem w ciemności, jej przerażone myśli przypominały wzburzoną pianę, a każdy cień wydawał się żywy. Dotarło do niej, że nie ma stąd innego wyjścia jak windą, musiałaby się więc minąć z tym kimś, kto się zbliżał. Może to sprzątacz albo konserwator. Mimo to nie było zbyt mądrze sterczeć tak na widoku jak wyłuskana z muszli ostryga, niczym nieosłonięta, wystawiona na każdy atak. Lepiej się schować, zobaczyć, kto nadciąga.
Obserwowała numery zmieniające się nad drzwiami windy.
Drugie piętro… trzecie…
Pomyślała, żeby przykucnąć za barem, ale zaraz by ją znaleziono, gdyby ktokolwiek chciał sięgnąć po drinka.
Czwarte… piąte…
Z jej ust wyrwał się spanikowany szloch. Potykając się, ruszyła w stronę jednej z sof. Ciemna kryjówka za meblem zdawała się dla niej za mała i Annabel z jękiem zaczęła wciskać swoje zziębnięte ciało do ciasnego kąta.
Drzwi windy rozsunęły się wolno. Ktoś wyszedł i włączył światła, akurat w tym momencie, gdy Annabel zdążyła się wsunąć w wąską przestrzeń za sofą. Na moment oślepiona, zdołała rozróżnić barczyste sylwetki i długie nogi. To był mężczyzna; nie, dwaj mężczyźni: jeden wysoki, a drugi niski. Nie widziała ich twarzy, lecz teraz, w pełnym oświetleniu, dostrzegła kogoś jeszcze.
Kilka metrów od niej leżała nieprzytomna blondynka. Oddychała ciężko. Jej ciało, wyciągnięte na jednej z jedwabnych sof, było spowite w czerwoną suknię wieczorową; jedna ręka zwisała bezwładnie nad podłogą. Dziewczyna spoczywała bez ruchu, ale jej pierś podnosiła się i opadała. Annabel nie widziała ze swojego ukrycia jej twarzy, ale czerwona sukienka i jasne włosy wyglądały znajomo.
Z kolei twarze mężczyzn były przesłonięte belką mebla, pod którym chowała się Annabel, nie odważyła się jednak przesunąć, żeby im się przyjrzeć. Najwyraźniej sprawdzali klub, czuli się w nim jak u siebie.
– Jest tylko jedna – odezwał się bełkotliwy głos.
– Ta druga… Może wyszła? – Głos drugiego mężczyzny brzmiał wyraźnie i trzeźwo.
– Niedobrze. Zły pomysł. Lepiej to wyłączyć.
Rozległo się pstryknięcie i niemal wszystkie światła zgasły, jedynie bar lśnił blaskiem w odległym kącie pomieszczenia. Wysoki mężczyzna poszedł tam, Annabel widziała jego ubrany w marynarkę tułów i ręce. Otworzył przeszklone suwane drzwiczki szafki z szampanami i przeciągnął palcami po butelkach Dom Pérignon, aż znalazł wciśnięte między nie drewniane pudełko. Wyjął z niego cienkie cygaro i jakiś złotawy przedmiot wielkości karty do gry, wyglądający jak mała gilotynka; Annabel zauważyła, że błyszczy, odbijając światło.
Mężczyzna ostrożnie umieścił końcówkę cygara w otworze, nacisnął od góry i zaraz odcięty czubek odpadł i potoczył się wśród różowych cieni na dywanie. Wyższy podszedł do swojego niższego towarzysza stojącego przy szklanych drzwiach.
– Czas się pokajać – powiedział, wyciągając przed siebie gilotynkę do cygar. – Ciach, ciach. Który palec wybierasz?
Annabel poczuła, że jej żołądek zamienia się w lód.
– Proszę – wyjąkał ten niższy. – Proszę. – Jego głos brzmiał miękko i znajomo. – Mój błąd, wiem, ale… ta praca… Rozumiesz, jakby to wyglądało.
Nastąpiła długa przerwa i Annabel uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech. Dostrzegła, jak pulchna pierś niskiego człowieka szybko unosi się i opada. Blondynka chrapliwie wciągnęła powietrze, lecz żaden z mężczyzn nie zwrócił na nią uwagi.
W końcu wysoki zapalił cygaro i rzekł:
– Oby się to więcej nie zdarzyło.
– Hai¹. Nie zdarzy się, na pewno.
Annabel zamrugała, gdy obłok srebrzystego dymu poszybował w stronę jej kryjówki.
Wysoki mężczyzna podszedł do nieprzytomnej dziewczyny. Spod zsuniętego ramiączka sukienki wystawał czarny stanik. Nieznajomy zaczął podciągać czerwony materiał wokół jej nóg. Drugi stanął tuż za nim. Pomieszczenie tonęło w mroku i cieniach, ale w przyćmionym świetle pomarańczowych lampek baru Annabel dostrzegła odsłoniętą bladą skórę, a potem…
Zamknęła oczy, pragnąc, aby obrazy znikły. Chciała znaleźć się gdzieś indziej, ale nie mogła wyłączyć dźwięków. Okropnych, przerażających odgłosów. W końcu obaj mężczyźni odsunęli się od dziewczyny i, oddychając szybko, poprawili na sobie ubrania.
– Musimy odstawić ją z powrotem do mieszkania – powiedział wysoki. Chwycił blondynkę, jakby była workiem cementu. Jasne włosy rozsypały się niczym przejrzysta, rozchwiana bibułkowa zasłona, kiedy ją niósł do szklanych drzwi. Przytrzymał je stopą, czekając na towarzysza. Potem nacisnął guzik windy.
Annabel wydała cichutki jęk.
„Już idą. Wszystko w porządku. Już sobie idą”.
Zamrugała i przygryzła od środka policzek, marząc, żeby obrazy przestały jej migać w głowie. Wykręciła zesztywniałą szyję, by sprawdzić, czy mężczyźni wchodzą do windy. Jeden z nich wyjął komórkę i usłyszała:
– Weź to… Muszę…
„Oddychaj. Oddychaj”.
Wtem rozległ się dźwięk.
Pokój zawirował, gdy Annabel utkwiła wzrok w brązowym przedmiocie leżącym metr czy półtora od niej. Jej torebka od Louisa Vuittona. Została u stóp sofy, tak oczywista i niepasująca do pustego klubu hostess jak opakowanie z fast foodu na tacy z instrumentami chirurgicznymi. W dodatku wibrowała.
„Wdech, wydech, wdech, wydech”.
Wibracje przeszły w sygnał dźwiękowy, najpierw cichy niczym brzęczenie szkła, potem coraz głośniejszy, huczący elektroniczną melodią, ogłuszający wręcz w ciszy nieczynnego klubu.
„O Boże, o mój Boże, proszę, pomóż mi, Boże”.
To dźwięczała komórka Annabel.
Mocniej zagryzła policzek, pragnąc, żeby telefon umilkł. Ale dzwonienie, zamiast ustać, narastało, coraz bardziej przerażające w panującej dokoła ciszy.
Klub zalało jaskrawe halogenowe światło, reflektorki bezlitośnie wydobyły z półmroku najmroczniejsze zakamarki, rozpraszając wszelkie dające nadzieję cienie. Annabel widziała ciało blondynki położone w wejściu do windy – złociste rozsuwane drzwi to otwierały się, to zamykały na jej nieprzytomnym ciele. Mężczyźni tymczasem skierowali się z powrotem do klubu.
– … ona jest… mówiłem ci… znajdź ją…
Nastąpiła przerwa, po czym ten wysoki energicznie otworzył szklane drzwi.
– Wciąż może tu być.
Kolejna pauza. Ktoś przerzucał poduszki na kanapie, za którą się kuliła. Zacisnęła powieki, gdy poruszyła się tapicerka. Po chwili otwarła oczy i zobaczyła nogi w popielatych spodniach. Nakrapiana piegami dłoń podniosła ze stolika butelkę z niedopitą whisky. Potem butelka z trzaskiem wylądowała z powrotem na blacie, a żołądek Annabel skurczył się w jednej chwili, kiedy popielate spodnie zgięły się w kolanach.
Znów mocno zamknęła powieki. Kiedy je otworzyła, tuż nad nią widniała wielka twarz z przekrwionymi oczyma.
Annabel wstrzymała oddech.
Znaleźli ją.1 Steph
Uśmiech to najlepszy makijaż” – głosił napis na stacji metra w Roppongi².
Steph, z farbowanymi na rudo włosami, które w zlepionych kosmykach zwisały jej wokół nieumalowanej twarzy, niedbale niosąca na ramieniu plecak, dostrzegła to przesłanie poprzez morze uszminkowanych blondynek i – uśmiechnęła się.
Ostrzegano ją, że Roppongi, dzielnica skupiająca więcej jasnowłosych kobiet na kilometr kwadratowy niż jakiekolwiek inne miejsce w Japonii, niewiele ma wspólnego z resztą kraju i zdecydowanie bardziej liczy się tutaj jen niż zen. „A jednak” – rozmyślała, sunąc przez tłoczne, hałaśliwe ulice słynącej z przemysłu seksualnego dzielnicy Tokio, obok fastfoodowych restauracji, sklepów z legalnymi narkotykami i klubów o wiele mówiących nazwach, jak: Szczytowanie, Czerwone Wargi czy Intymne Oczy – „Ani w połowie nie wydaje się tu tak źle, jak opowiadano”.
Z trudem udało jej się zatrzymać obok zakorkowanej dwupasmowej jezdni pod szeroką zielono-białą estakadą, podczas gdy wokół niej dreptała na wysokich obcasach rzesza młodych kobiet z Zachodu śpieszących na spotkanie miejscowych mężczyzn.
Nikt nie zwracał uwagi na niebieskooką Brytyjkę w wytartych dżinsach stojącą przed barem hamburgerowym Freshness i wertującą przewodnik po Tokio. Wszyscy już to widzieli wcześniej: dziewczyna z Zachodu przybywa do stolicy Japonii, żeby zdobyć fortunę. Gdyby się jednak przyjrzeli bliżej, mogliby dostrzec blizny na jej rękach oraz dłoń, która niezbyt wprawnie trzyma turystyczną książeczkę. Uświadomiliby sobie może, że mimo fotogenicznej twarzy, jej symetrycznych rysów i mocno zaciśniętej szczęki nie jest to po prostu kolejna modelka szukająca łatwych pieniędzy.
Steph przeczytała odręczne notatki starannie wypisane z tyłu swojego przewodnika.
Annabel@docomo.ne.jp – adres mejlowy jej przyjaciółki pracującej w Tokio.
Flin – imię właściciela mieszkania Annabel i zarazem osoby, z którą miała się spotkać.
Calamity Janes – klub hostess, w którym pracuje jej inna przyjaciółka, Julia.
W tym tłumie ludzi niełatwo będzie odszukać Flina, ale gdy tylko załatwi sobie zakwaterowanie i nagada się do woli z Annabel, rozejrzy się za klubem Julii i zapyta tam o pracę. Jeżeli to nie wypali, pozostanie jej pukanie od drzwi do drzwi, aż coś dla siebie znajdzie. Oszczędności, które miała, nie wystarczyłyby nawet na tydzień życia w najdroższym mieście świata. Jak najszybciej musi załatwić sobie pracę hostessy, czyli towarzyszki do wynajęcia, „ale uczciwie, bez żadnego seksu”. Jak najszybciej, a najlepiej już dziś.
– Hej, dziewczę.
Zza jej ramienia wychylił się jakiś mężczyzna o czarnych włosach, białej skórze, czerwonych ustach i ogólnym wyglądzie zmęczonego wampira. W ręce trzymał spory plik ulotek klubu Orgasmic.
– Nie jestem dziewczęciem.
Nachylił się ku niej.
– Szukasz pracy? Chcesz tańczyć?
Potrząsnęła głową.
– Nie, nie w tej chwili. Rozglądam się za właścicielem mojego pokoju.
– Więc co tutaj robisz?
– Właśnie to powiedziałam: chcę znaleźć człowieka, który wynajmuje pokój. Wiesz, jak się nazywa ta ulica?
– A co to ja jestem: przewodnik turystyczny? – Przewrócił przekrwionymi oczami. – Szukasz pracy hostessy?
– Może. A znasz kogoś, kto mnie zatrudni?
– Nie dostaniesz zatrudnienia jako hostessa, nie z tym. – Kiwnął brodą, pokazując srebrzystą linię biegnącą przez jej podbródek, a także blizny na ramionach i ponad łokciami, pokrzywione i grudkowate jak zastygłe błoto. – Najwyżej jako tancerka.
– Słuchaj, a może byś się tak odpieprzył? – Steph obróciła się tak zamaszyście, że jej plecak trącił nieznajomego w bark. – Nie musisz mi mówić… Sama coś znajdę.
Tamten wtopił się już w tłum i wręczał ulotki grupie ogolonych na łyso Amerykanów.
– Sir. Darmowy topless. Darmowy bottomless³. Sir.
Steph znów zerknęła do książki.
– Przepraszam.
– Co? – Odwróciła się i ujrzała innego stojącego za blisko mężczyznę. Tym razem był to anemiczny Pakistańczyk w cienkiej białej koszuli. Miał bardzo płaskie rysy twarzy, jakby mu ją wyprasowano, czego nie dałoby się powiedzieć o jego ubraniu. Już miała powiedzieć, żeby i on spadał, gdy się odezwał:
– Stephanie?
Zaskoczona wlepiła w niego wzrok.
– Tak?
– Jestem Flin. Szukasz mieszkania?
– Jesteś Flin? – Spodziewała się, że to będzie Japończyk. Ale tu jest przecież Roppongi: dzielnica gaijin⁴, czyli cudzoziemców. – To świetnie! Myślałam, że cię nigdy nie znajdę. – Wetknęła swoją rozgrzaną dłoń w jego spoconą rękę i potrząsnęła nią. – Mieszkanie. Super. Pójdziemy tam od razu? To chyba niedaleko stąd, prawda?
– Bardzo blisko. Tędy. – Podążyli z powrotem tą samą ulicą, przedzierając się przez tłum niemal dwumetrowych blondynek pokrzykujących na siebie po rosyjsku. – Nie byłem pewien, czy przyjedziesz – odezwał się Flin. – Myślałem, że może ktoś ci powiedział… No, w każdym razie, jak ci minęła podróż? Nie jesteś zmęczona? Nagła zmiana strefy czasowej?
– W porządku. Przespałam się w samolocie. Co słychać u Annabel?
Zatrzymali się przy przejściu dla pieszych i Flin przestąpił z nogi na nogę.
– Wezmę kaucję za klucze – oznajmił – a potem pokażę ci mieszkanie. Kaucja wynosi sześćdziesiąt tysięcy jenów. Okej?
– Co? – Uśmiech spełzł z twarzy Steph, a biała blizna na szczęce pokryła się małymi zmarszczkami. – Ile?
– Sześćdziesiąt tysięcy jenów.
Na londyńskim lotnisku Steph zamieniła wszystkie funty, jakie udało jej się uciułać, i otrzymała zawrotną sumę pięćdziesięciu tysięcy jenów – wszystko to za około dwieście pięćdziesiąt funtów – zapakowane w plastikową kopertę z zamknięciem. Te pieniądze miały jej wystarczyć na kilka dni, zanim znajdzie pracę, a okazuje się, że nie pokryją nawet depozytu za klucz od mieszkania.
– Pokaż mi najpierw to miejsce – powiedziała i odsunęła się od krawędzi jezdni, którą zbyt blisko przejeżdżał skuter. – Potem porozmawiamy o pieniądzach. Czy Annabel jest u siebie? Cudownie ją będzie zobaczyć.
– Nie, nie. Najpierw pieniądze za klucz. Później obejrzymy mieszkanie.
– Nie, najpierw mi je pokaż.
Nastąpiła przerwa, podczas której światło zmieniło się z czerwonego na zielone i tłum ruszył przez przejście.
– Dobrze, w porządku – zdecydował Flin. – Zazwyczaj tak nie robię, ale pokażę ci najpierw pokój. – Przeszli przez ulicę, mijając Café Almond z biało-różowymi markizami i piętrzącymi się na wystawie kolorowymi ciastkami. – Na pewno ci się spodoba, nie ma dwóch zdań. To naprawdę świetne miejsce, jeśli chcesz mieszkać w Roppongi, poważnie wspaniałe miejsce, super. Chcesz, żebym ci poniósł bagaż?
– Dzięki, daję radę.
Flin poprowadził ją w zapuszczoną szarą boczną uliczkę pełną schodów przylepionych na zewnątrz do stojących ciasno budynków.
– Rozumiesz – mówił dalej, kiedy wspinała się za nim po żelaznych stopniach: „klang, klang, klang!” – jak tylko zobaczysz mieszkanie, od razu musisz zapłacić kaucję. Kaucja wynosi sześćdziesiąt tysięcy jenów. Na skrzyżowaniu jest mnóstwo banków. Chętnie cię tam zaprowadzę. Citibank zazwyczaj przyjmuje Visę, są też sklepy z podstawowymi artykułami… Family Mart, Lawsons…
– Słuchaj, będę wobec ciebie uczciwa – powiedziała Steph, patrząc, jak otwiera wyszczerbione metalowe drzwi wyglądające, jakby z rozpędu wpadł na nie zawodnik sumo. – Mam tylko pięćdziesiąt tysięcy, dosłownie i w ogóle, nie tylko przy sobie. Czy jest jakaś szansa, że dam ci je w tygodniu, gdy znajdę sobie jakąś pracę i…
Flin w końcu uporał się z zamkiem.
– Nie masz tu pracy?
– Nie, jeszcze nie.
Pchnął drzwi i metal zaskrzypiał głośno.
– Nie ma kaucji, nie ma miejsca do spania.
Zawiasy zazgrzytały, jak gdyby lamentując nad królującą za drzwiami nędzą i wonią.
– Jak widzisz – kontynuował Flin, wchodząc do wąskiej sieni wypełnionej zapachem sera, grzanek i perfum – są tu wszelkie nowoczesne udogodnienia. Mikrofala. – Klepnął upaćkaną jedzeniem kuchenkę spoczywającą na rozchybotanym meblu z różowego plastiku, jakimś cudem wciśniętym w półmetrowe przejście. Konstrukcja zachwiała się. – Łazienka. – Otworzył drzwi do pomieszczenia przypominającego toaletę w samochodzie kempingowym: w plastikowym kokonie nad muszlą klozetową dyskretnie wisiała maleńka słuchawka prysznica. – Będziesz mieszkała ze wspaniałymi dziewczynami, naprawdę świetnymi. Dokładnie w twoim pokoju mieszka Rosjanka, bardzo czysta dziewczyna.
– Co? – Steph poczuła, jak jej tenisówki wrastają w podłogę. – O czym ty mówisz?
Flin otworzył na oścież drzwi z płyty wiórowej.
– To twoja sypialnia.
Przesunął się do pokoju, żeby zobaczyła metalowe piętrowe łóżko, nisko wiszący sufit i metrową przestrzeń wolnej podłogi. Stojący naprzeciw łóżka klimatyzator sapał, jakby coś w środku mielił czy wypluwał.
– Mieszkam z Annabel – upierała się Steph. – Moją przyjaciółką. Miałam mieć pokój z przyjaciółką.
– Annabel? – powtórzył Flin. – Nie, nie, ona odeszła. Nie zapłaciła czynszu. Zniknęła bez pożegnania – dodał, przeciągając słowa.2
Jak to: odeszła? – zdziwiła się Steph. – W mejlach pisałeś… Jeszcze w zeszłym tygodniu mówiłeś… – Ale gdy o tym pomyślała, przyznała, że Flin w swojej korespondencji nigdy nie wspomniał o Annabel. Rozpływał się tylko nad wspaniałym pokojem i mieszkaniem dzielonym z dziewczynami. A Annabel nie odpowiadała na jej mejle od miesięcy. Steph przypuszczała, że przyjaciółka zbyt dobrze się bawi, żeby do niej pisać.
– Wszystko było zaplanowane – powiedziała, wciąż nie rozumiejąc. – Czemu miałaby odejść i nie dać mi znać?
– Nie wiem. Dziewczyny cały czas odchodzą, przez chłopaków, przez nową pracę. Będziesz miała górne łóżko, tamta Rosjanka już prosiła o dolne. To chyba nie problem dla ciebie, co? – Flin nie dał Steph czasu na odpowiedź. – Jednego dnia tu, drugiego gdzie indziej, takie już są te dziewczyny. Rzecz jasna, musiałem zatrzymać jej kaucję. Masz wyjątkowe szczęście z tym pokojem. Będziesz mieć tylko jedną współlokatorkę, to się rzadko zdarza. I za bardzo dobrą cenę. W mejlu pisałaś, że masz tu jeszcze jedną przyjaciółkę. Może pożyczysz pieniądze od niej?
– Od Julii? Wątpię. Nigdy nie chciała za bardzo pożyczać. Słuchaj. Annabel… nie wyjechałaby tak po prostu bez wiadomości dla mnie. Nie wiesz, dokąd mogła się wynieść? Nie masz jej numeru telefonu? Od wieków nie odpowiada na mejle.
Flin zabębnił palcami o metalową ramę łóżka.
– Nie. Dziewczyny w kółko przychodzą i odchodzą. Pewnie znalazła jakiegoś faceta, który się nią zaopiekował, i przeniosła się do niego. Tu jest bezpiecznie, nie ma powodu do obaw. Tokio to jedno z najbezpieczniejszych miast na świecie.
– To niepodobne do Annabel – upierała się Steph. – Tak czy siak, nie mogła się doczekać, kiedy przyjadę i zamieszkam z nią. Przynajmniej tak napisała w… – Policzyła miesiące na palcach. – W styczniu.
– Pracowała jako hostessa – odparł Flin. – Może poznała klienta, który wynajął dla niej mieszkanie w jakiejś ciekawszej dzielnicy.
– Nie, uczyła angielskiego – zaprzeczyła Steph. – Annabel jest nauczycielką angielskiego.
– Pracowała jako hostessa – powtórzył Flint, energicznie potrząsając głową. – Widziałem, jak wraca nad ranem. Co wieczór makijaż i do pracy. Zdaje się, że nie znasz za dobrze swojej przyjaciółki.
Steph poczuła, jak zalewa ją fala zmęczenia.
– Minęło sporo czasu, odkąd ją ostatnio widziałam – przyznała. – Już dziesięć lat. Znałyśmy się dobrze w szkole. Może się zmieniła…
Flin wzruszył ramionami.
– Chcesz to łóżko czy nie?
– Okej, chcę – odpowiedziała, przesuwając dłonią po wyszczerbionej ramie posłania. Palce zgarnęły warstwę kurzu. – Świetnie. Masz mnie. Muszę gdzieś dzisiaj spać. Ale, słuchaj, nie mogę ci dać wszystkich swoich pieniędzy. Co będę jeść?
– To mieszkanie to wspaniała okazja – ciągnął swoje Flin, wypuszczając głośno powietrze. – Jedno z naj…
Steph podniosła rękę.
– Oszczędź mi tej gadki. Mam oczy. Słuchaj, nie mówię, że go nie wezmę. Ale nie miałam pojęcia, że będziesz chciał od razu taką wysoką kaucję. Naprawdę, pięćdziesiąt tysięcy to wszystko, co w tej chwili mam. Dosłownie, nie mam więcej.
– Nie ma kaucji, nie ma pokoju. Nie znajdziesz dziś innego mieszkania, to niemożliwe. Gdzie będziesz spać, na ulicy?
– Może. Mówiłeś, że w Tokio jest bezpiecznie.
– Może i tak, ale w Roppongi wciąż giną dziewczyny.
Steph pomyślała o doniesieniach prasowych; martwe dziewczyny znajdowane w betonie, seryjni gwałciciele… Była pewna, że te wiadomości celowo wyolbrzymiano, lecz nagle zaniepokoiła się o Annabel.
– Czy ktoś to zgłosił policji? – spytała.
Flin spojrzał na nią, jakby oszalała.
– Policji?
– Na wypadek gdyby coś jej się przydarzyło.
– Annabel? – podjął wątek. – Mówię ci, ma się świetnie. Znajdź swoją drugą przyjaciółkę. Na pewno ci powie, co się dzieje z tamtą.
Steph kiwnęła głową i przygryzła wargę.
– Chyba tak… Nie widziałam się z Annabel od czasu, gdy miałyśmy czternaście lat. Raczej nie planowałyśmy tu przyjechać razem. Nic nie zostało przypieczętowane. Może po prostu robi coś na własny rachunek i zapomniała o mnie.
– Tak. Pewnie zapomniała. Za dużo piła. Wszystkie tak robią, te dziewczyny. A teraz kaucja.
Westchnęła. W Japonii zwyczajowo nic nie załatwia się z przypadkową osobą, najemców dobiera się z polecenia, do tego trzeba pamiętać o kaucji i płaceniu za miesiąc z góry – wiedziała więc, że na szybko nie znajdzie innego taniego miejsca, a nie uśmiechało jej się nocowanie na ulicy. Zastanawiała się, co mogło skłonić Annabel do takiego nagłego zniknięcia. Może istnieje jakieś zwykłe, proste wytłumaczenie. W zamyśleniu przysiadła na dolnym łóżku. Materac ugiął się nieco zbyt mocno pod jej niewielkim ciężarem.
– Nie, nie! Nie możesz siadać, dopóki nie zapłacisz.
– Nie przesadzaj. Po prostu usiadłam. Więc uważasz, że łatwo będzie dostać tutaj pracę? Julia mówiła, że bez problemu, ale to było przedtem.
– Myślałem, że to twój pierwszy raz w Roppongi.
– Bo tak jest. Przedtem, czyli w Londynie. Czasami ludzie mają w tym jakiś interes, kiedy ci opowiadają, że dostali pracę. Ale miałam wrażenie, że tu będzie łatwiej.
– Myślę… – Flin zerknął na jej szramy. – Może nie tak łatwo, ale dasz sobie radę.
– Okej, w porządku. – Sięgnęła do kieszeni dżinsów po plastikowy portfel zawierający dokładnie pięćdziesiąt tysięcy jenów i wyjęła z niego banknoty. – Zgodziłbyś się na czterdzieści tysięcy?
– Powiedziałaś, że masz pięćdziesiąt.
– Czterdzieści tysięcy i dostajesz je od razu do ręki.
– Nie. Sorry. – Rozłożył ręce. – Nie da się. Cena wynosi sześćdziesiąt tysięcy.
Steph przeliczyła banknoty i wyciągnęła do niego czterdzieści tysięcy jenów.
– Absolutnie. Nie. – Cofnął się, jakby pieniądze miały zęby.
Spojrzała na swoje jeny. Westchnęła.
– Dobrze. Pięćdziesiąt tysięcy?
Skinął głową.
– Okej, okej. A zaległe dziesięć tysięcy do najbliższej soboty, bo inaczej pakujesz się i wynosisz. Inne dziewczyny czekają na te łóżka. Jest długa kolejka.
Nieużywane banknoty zbyt gładko wyśliznęły się z jej dłoni. Miała ten plik pieniędzy w kieszeni dżinsów od lotniska Heathrow, wrzynał jej się w udo przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny, ale niechętnie się go pozbywała. Całe jej oszczędności, wszystko, co miała na tym świecie – po prostu znikło. Czuła, że być może podejmuje kolosalnie głupią decyzję.
– Więc myślisz, że u Annabel wszystko w porządku? – zapytała.
– Tak, tak – odmruknął, przeliczając banknoty. – Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści… Była wrażliwą dziewczyną. Piła, ale była wrażliwa. Mimo wszystko tu trzeba na siebie uważać. Czterdzieści… pięćdziesiąt. Masz przyjemne, bezpieczne mieszkanie. – Uderzył otwartą dłonią w ścianę, jakby chciał zaprezentować solidność budynku, a cienka płyta kartonowo-gipsowa zadrżała od tego. – Nie pożałujesz, że się tu zatrzymałaś, słowo. Jest bezpiecznie, miłe dziewczyny, miły gospodarz. Bezpieczeństwo to bardzo ważna rzecz. Będziesz pracować jako hostessa, tak?
– Tak. Myślisz, że Annabel może wrócić?
– Nie wydaje mi się, żeby miała wrócić – odrzekł.
– A jednak to trochę dziwne, nie? Tak po prostu się wynieść. Może znalazła lepsze mieszkanie.
Pokręcił szybkim ruchem głową, jakby taka możliwość była niewyobrażalna.
– To bardzo dobre miejsce. Annabel mieszkała tu długo i zawsze płaciła czynsz. Nie było skarg.
– No więc dlaczego się wyniosła i nie zapłaciła na końcu? – powątpiewała Steph. – Myślałam, że dziewczyny sporo tu zarabiają.
Flin wcisnął zwitek banknotów do kieszeni.
– Zarabiają dużo, to prawda. Dostają różne dodatki, ubrania, wycieczki do tokijskiego Disneylandu i takie tam. Kasa, kasa, kasa. Po to tutaj przyjeżdżają. Ty też dlatego tu jesteś. Prawda?
– Tak – przyznała. – Można powiedzieć, że to moja ostatnia szansa. – Przesunęła dłonią po bliznach na ramieniu. – Chciałabym zarobić jakieś piętnaście tysięcy.
– Jenów? – Uśmiechnął się, zadowolony z własnego kiepskiego żartu.
– Funtów. Piętnaście tysięcy funtów. Wtedy mogłabym… Mniejsza z tym. Tak czy siak, wszyscy mówią, że zarobienie tutaj takiej sumy to nie problem.
– Ile to będzie w jenach?
– Nie wiem. Może dwadzieścia tysięcy dolarów?
– Dwadzieścia tysięcy dolarów? – Flin bezwiednie wepchnął zwitek pieniędzy głębiej do kieszeni. – Musiałabyś być jedną z najlepszych hostess, żeby tyle zarobić. To zależy… Jeżeli złapiesz dobrych klientów w odpowiednim klubie, wszystko jest możliwe. Tu masz klucz. Zadzwoń do mnie na komórkę, jeśli będziesz mieć jakiś problem.
Dopiero gdy usłyszała metaliczny odgłos jego kroków na zewnętrznych schodach, uświadomiła sobie, że nie podał jej numeru telefonu.
Steph znalazła to w klimatyzatorze: zwykły notes w twardej, oprawionej w niebieskie płótno okładce.
Pamiętnik Annabel.
Wychodziła właśnie z mieszkania, żeby odszukać klub Julii, ale klimatyzator wydawał tak niezdrowe gulgocące odgłosy, że rąbnęła go w nadziei, że się uciszy. Rozległ się wysoki, przeciągły pisk, po czym przednia ścianka odpadła z łoskotem na podłogę, ukazując ciemne, zakurzone wnętrze. Przyjrzawszy się bliżej, wśród zdechłych karaluchów i kłaczków niebieskawego kurzu zauważyła notes – zawilgocony i lekko zwęglony na rogu.
Z poirytowaniem wydobyła go z urządzenia, zastanawiając się, co za idiota wcisnął taki zator do klimatyzatora. Lecz wtem spomiędzy kartek wypadło kilkanaście biznesowych wizytówek – tańcząc w locie, rozsypały się po podłodze wśród nieżywych karaluchów i much. Same nazwiska dyrektorów i właścicieli wpływowych japońskich firm.
„Co to jest? Czyjś adresownik czy co?”.
Szybko zorientowała się, że notes był intensywnie używany. Kartki miał sfatygowane, strona po stronie zapisane starannym, pełnym zawijasów dziewczęcym pismem. „Dobry Boże” – czytała raz za razem, i „Kocham Cię, Annabel”…
Steph przysiadła na kolanach, żeby pozbierać wizytówki. Zdmuchnęła kurz i owadzie skrzydełka z białych, połyskliwych powierzchni i ze zdumieniem ujrzała – pod kartą Kena Yokimoto, prezesa Asahi – kilkanaście identycznych wizytówek klubu hostess Sinatra’s z wypisanymi wyblakłym ołówkiem słowami „Annabel Jones” na każdej.
Tak bardzo znajome odręczne pismo. Nagle Steph znów się znalazła na lekcji angielskiego. Siedziała obok trzynastoletniej przyjaciółki i patrzyła, jak Annabel w nieskończoność zapisuje na okładce swojego zeszytu „Take That”.
„Flin miał rację. Annabel pracuje jako hostessa – uświadomiła sobie Steph, oglądając białe prostokąciki kart wizytowych. – Julia mówiła, że hostessy muszą rozdawać własne wizytówki i zbierać namiary od klientów. Annabel pewnie pracuje w tym miejscu, w klubie Sinatra’s”.
Upuściła karty na podłogę i pośpiesznie wybiegła na schody.
– Flin! Flin!
Wsiadał właśnie do maleńkiego samochodu dostawczego wyglądającego jak pokrojony bochenek chleba.
– Nie przejmuj się prysznicem! – zawołał do niej z dołu. – Naprawią go do jutra.
– Nie, tylko… zastanawiałam się… Chodzi o Annabel. Zostawiła… Zostawiła coś tutaj. Pamiętnik czy kalendarz. Czemu miałaby się wynosić bez notesu z adresami?
– Zostawiła mnóstwo rzeczy. – Flin potarł sobie płatek ucha. – Dziewczyny tak robią. Pośpiech, pośpiech i pośpiech. Piją i piją. Zawsze coś zostawiają. Jakieś ciuchy… Wyrzucam to, i ty też po prostu wyrzuć.
– Och. No, dobrze.
Steph wróciła do pozbawionego powietrza pokoju i z powrotem umocowała ściankę klimatyzatora. Usiadła na zapadającym się dolnym łóżku i zważyła w dłoni ciężar notesu.
„Annabel zostawiła mnóstwo rzeczy”.
Kto się wynosi, zostawiając ubrania? I pamiętnik? Coś tu nie pasowało. Flin wspomniał, że dziewczyny czasami giną, ale najwyraźniej bardziej mu chodziło o czynsz niż o nagłe zniknięcie lokatorki. Steph pomyślała, że pewnie wpada w jakąś paranoję, powinna przynajmniej porozmawiać z Julią, ale…
Otworzyła notes. Może znajdzie jakiś adres kontaktowy albo numer telefonu. Jednak na pierwszej stronie nie było żadnych danych, tylko równiutkie wersy starannie zapisanego tekstu. Pierwsze słowa brzmiały: „Dobry Boże, boję się”.
Steph wpatrywała się w okrągłe litery. Przeszył ją zimny dreszcz. Flin nic nie wiedział. Czy ktoś oprócz niego zauważył, że Annabel opuściła mieszkanie nagle, zostawiając mnóstwo rzeczy?
„Pewnie się niepotrzebnie martwię – pomyślała Steph. – Wielka mi rzecz, nie zabrała paru ciuchów i pamiętnika i nie powiedziała właścicielowi mieszkania, dokąd się wyprowadza. I zapomniała dać mi znać, że się wynosi. No i co z tego? Nie widziałyśmy się od lat. Nie miała żadnego obowiązku gnić w jakimś zapyziałym mieszkanku z mojego powodu, jeżeli znalazła dla siebie coś lepszego. Julia będzie wiedzieć, gdzie jej szukać”.
Jednocześnie jednak Steph nie potrafiła się otrząsnąć z uczucia, że coś jest nie tak. Bezwiednie opuściła wzrok na otwarty notes i zaczęła czytać dalej.4 Steph
Uklękła na cienkim materacu i, trzymając niebieski notes w sprawnej ręce, wodziła oczyma tam i z powrotem po starannych zapiskach przyjaciółki. Bynajmniej nie czuła się dobrze, czytając jej prywatne wynurzenia, ale wymagała tego wyższa konieczność. Najważniejsze, aby się upewnić, że Annabel jest bezpieczna.
Dobry Boże,
boję się. Proszę, chroń mnie w tym szalonym miejscu i pomóż zdobyć pieniądze i więcej klientów. Kasa, kasa, kasa, tylko o niej potrafię tutaj myśleć. Jeny, jeny, jeny. Co dzień to samo, ile więcej mogę zarobić, ile mi uciekło okazji. Jak zdobyć więcej klientów, która ma więcej klientów niż ja.
Kim był ten facet zeszłej nocy? Nie zwariowałam, przysięgam, że mnie naprawdę śledził. To zbyt oczywiste jak na zbieg okoliczności. Nikt taki nie mieszka w tej okolicy, co więc mógł robić na zewnątrz o czwartej nad ranem? Co robił?
Boże, wiem, że czasami boję się niepotrzebnie jak głupia, ale zdarzają się przecież różne rzeczy, jeśli się człowiek nie ma na baczności. Dziewczyny z Calamity Janes zawsze mają do opowiedzenia straszne rzeczy…
Steph z trudem przełknęła ślinę, która miała posmak kwasu. „Wygląda na to, że jakiś mężczyzna śledził Annabel, kiedy wracała do domu”. I Calamity Janes… To klub hostess, w którym pracuje Julia, tak? Wyjęła przewodnik z siatkowej kieszonki plecaka i sprawdziła. Tak. „Straszne rzeczy”.
Wizytówki z imieniem i nazwiskiem Annabel pochodziły z klubu hostess Sinatra’s. Pewnie to tam pracuje. Albo pracowała, jeżeli w tej chwili nie ma jej już w Roppongi.
… ile razy tamte dziewczyny ostrzegały mnie, żebym uważała na swoje drinki??? Czasem potrafię być taka głupia. Nieostrożna. Ale z drugiej strony, czy mamy zabierać z sobą kieliszek do toalety? No właśnie, jestem nieostrożna. Kiedyś przerażała mnie sama myśl o umówieniu się na randkę z klientem, teraz wychodzę z nimi przez cały tydzień i nawet nie mówię dziewczynom dokąd.
Ten facet był taki obleśny. Kiedy pomyślę, że gapił się na mnie przez całą noc, skóra mi cierpnie. Pewnie, byłam pijana, ale nie aż tak, żeby mogło mi się coś przytrafić. I co z tymi nocami, kiedy tyle wypiłam, że się wyłączałam i któraś z dziewczyn holowała mnie do domu? A jeśli mnie wtedy śledził?
Tra-la-la, dorabiam sobie. Okej. Pomyślmy o milszych rzeczach. Wspaniale było śpiewać zeszłego wieczoru, szkoda tylko, że głos mi wysiadł. (Czemu ja teraz palę? Nawet tego nie lubię). Widziałam, wszyscy pomyśleli, że jestem do niczego, pewnie doszli do wniosku, że nabiłam sobie głowę śpiewaniem i uważam się za Bóg wie co, artystkę. Muszę więcej poćwiczyć, nie miałam pojęcia, jak bardzo wyszłam z wprawy. Ile to już? Dziesięć miesięcy?
Myślę, że jakiś obleśny typ szedł za mną, kiedy wyszłam z klubu. Ale to mógł być ktoś zupełnie inny. Przysięgam jednak, że ktoś mnie obserwował, gdy piłam w Hollywoods, aż dostałam gęsiej skórki. Trudno jest zebrać myśli, kiedy się ciągle pije.
Nie cierpię Hollywoods, kiedyś byli tam mili, ale są tacy podli, podli, podli, zawsze jeden drink gratis, i tyle. Patrzą na mnie jak na skończoną prostytutkę.
Kiedy wracałam do domu, na pewno ktoś szedł za mną, zdecydowanie. Tylko że Japończyk, przynajmniej nie Irańczyk. Ci Irańczycy, przez nich w Hollywoods zrobiło się tak okropnie. Jak dla mnie są zupełnie bez sensu. Jeżeli mają tyle kasy, czemu się tak ubierają? Straszliwie się ich boję po tym, co spotkało Estellę.
Nie wiem, jak to u nich działa. Jeśli się trzymasz z daleka, zostawiają cię w spokoju?? Wszystkie straszne opowieści dotyczą dziewczyn, które się zanadto zbliżyły, tak jak ta, co jej odgryziono policzek, była striptizerka. To szaleństwo rozbierać się w tym lokalu; pozwalasz się dotykać za 2000 jenów, podczas gdy jako hostessa zarabiasz 3000 na godzinę.
Uczę się tutaj szybko, nie jestem już taka naiwna jak kiedyś. Wstyd mi swoich dawniejszych wpadek. Nie mogę uwierzyć, że zapytałam Nishi o tamte Rosjanki, ależ byłam głupia! Czy przyjechały do Tokio, wiedząc, że będą stały na ulicy z napisem „3000 jenów za seks”, czy raczej chciały być modelkami albo kimś takim? Tyle tych historii… każda z trzeciej czy czwartej ręki, ale wszystkie nie mogą być wyssane z palca.
Pomóż mi, Boże, proszę, bo tak się boję być dziś sama.
Kocham Cię, Annabel
Steph z trzaskiem zamknęła pamiętnik i oparła się plecami o ścianę. Notes się lepił, więc rzuciła go na pozbawioną poszewki poduszkę i ukryła głowę w dłoniach. Zebrało jej się na mdłości. Wygląda na to, że Roppongi wcale nie jest bezpiecznym miejscem, a Annabel zniknęła bez słowa, zostawiając mnóstwo własnych przemyśleń.
„Porozmawiaj z Julią – odezwał się w niej cicho jakiś głos. – Gdyby było się czego bać, napisałaby ci o tym w mejlu. – Pusta kieszeń dżinsów pulsowała boleśnie jak dziura po wyrwanym zębie. – I tak musisz najpierw coś zarobić, zanim pobiegniesz szukać Annabel”.
Odetchnęła głęboko kilka razy. Znowu spojrzała na notes. Potem chwyciła go szybkim ruchem i wyszła z mieszkania.
Koban, czyli maleńki posterunek policji, był pusty, gdy Steph otwarła jego skrzypiące przeszklone drzwi. We wnętrzu unosiła się woń pleśni i czegoś jeszcze – może jakiejś herbaty. W całym pawilonie nie było ani jednego policjanta, tylko na ścianie wisiał kreskówkowy portret psa w kasku policyjnym. Obok powieszono jaskrawożółty plakat ze zdjęciem krościatego młodzieńca gapiącego się w przestrzeń ciasnego pomieszczenia – list gończy.
Z wyjątkiem białych formularzy i długopisów porozrzucanych po różowych kontuarach wszystko było przypięte albo przybite do ścian. Stojąc pośrodku pawilonu, Steph obróciła się wokół własnej osi i dostrzegła przymocowany do jednego z blatów ciężki czarny telefon. Podniosła słuchawkę, przytrzymała ją chwilę przy uchu, po czym po drugiej stronie rozległ się cienki głos mówiący po japońsku.
– Halo? Chciałabym z policją. Czy macie policję? – „Brzmi, jakbym zamawiała jedzenie na wynos”.
Znowu ktoś zaterkotał po japońsku.
– Halo? Halo? – zawołała w odpowiedzi, ale i tak niczego nie zrozumiała. Odłożyła słuchawkę i już miała wyjść, kiedy czarny telefon zadzwonił. Odebrała.
– Halo?
– Hallooo. Ee… Chciała pani z policją? – Tym razem głos był męski, młody, lecz oficjalny.
– Tak, chcę rozmawiać z policją – odparła, ściskając w palcach mechatą niebieską okładkę notatnika.
– Okej. Proszę zaczekać. Już jadę.
Steph zerknęła na zegarek.
– Ile to potrwa? – zapytała. Przez plastikowe okna posterunku widziała, że robi się ciemno. Marnuje tu tylko czas.
Ale telefon już był głuchy.
więcej..