Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica Bastide Blanche - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Tajemnica Bastide Blanche - ebook

W nowym, zachwycającym kryminale M.L. Longworth w okolice Aix sprowadza się słynny pisarz, a Verlaque i Bonnet próbują wyjaśnić, czy prześladuje go coś więcej niż tylko jego przeszłość.

Pewnego gorącego, letniego wieczoru Aix-en-Provence obiega wieść, że znany, kontrowersyjny autor powieści Valère Barbier, który niegdyś jadał obiady z francuskim prezydentem i uczestniczył w całonocnych popijawach z gwiazdami rocka, wprowadził się właśnie do Bastide Blanche, wielkiego, liczącego kilka wieków domu, niezamieszkanego od całych dziesięcioleci. Jednak marzenia pisarza o spokojnej emeryturze nie mogą się ziścić. Przez dom nieustannie ktoś się przewija a to córka sąsiadów, a to wygadana, lubiąca plotki gospodyni Valère’a, wreszcie: rywalizująca z nim autorka książek. Co więcej, zarówno w dzień, jak i w nocy pojawiają się także goście, których nie widać, a których zamiary najwyraźniej nie są dobre...

Podczas gdy Antoine Verlaque zgłębia tajemniczą historię Valère’a, jego żona i partnerka, Marine Bonnet, zastanawia się, dlaczego posiadłość tak długo była opuszczona. To co udaje im się odkryć, przynosi jednak więcej pytań niż odpowiedzi. Czy Valère tylko wyobraża sobie ślady czyjejś obecności i szepty wypełniające dwór nocami? Czy traci zmysły? A może dręczą go duchy przeszłości?

O AUTORCE:

Mary Lou Longworth mieszka w Aix-en-Provence od 1997 roku. Pisała o tym regionie dla „Washington Post”, „Timesa” (Wielka Brytania), „Independent” (Wielka Brytania) i czasopisma „Bon Appétit”. Jest autorką dwujęzycznego zbioru esejów Une Américaine en Provence, wydanego przez La Martinière w 2004 roku. Czas spędza w Aix, gdzie pisze oraz w Paryżu, gdzie prowadzi kursy pisarstwa na New York University. Śmierć w Château Bremont to jej pierwsza powieść.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66420-84-7
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Je te tiens, tu me tiens, par la barbichette;
le premier de nous deux qui rira aura une tapette!_

(Ja trzymam ciebie, ty trzymasz mnie za brodę;
kto pierwszy się roześmieje, dostanie w policzek!)

– Piosenka z francuskiej zabawy dziecięcej, w której dwoje dzieci stoi naprzeciwko siebie, trzymając się nawzajem za brody, i śpiewa te słowa.

_Gdy noc swą ciszę w tajne zmienia dźwięki._¹

– Percy Bysshe Shelley, _Alastor, czyli duch samotności_

------------------------------------------------------------------------

PRZYPISY:

¹ Percy Bysshe Shelley, _Poeci angielscy. Wybór poezyi_, przeł. Jan Kasprowicz, Lwów 1907, s. 201.2. NOWY JORK,
22 WRZEŚNIA 2010.
VALÈRE ROZPOCZYNA SWOJĄ OPOWIEŚĆ

Jak wskazuje sama nazwa, La Bastide Blanche miał tynkowaną fasadę malowaną na biało, ale popękaną, z farbą odchodzącą od ścian. Dom był dokładnie symetryczny, tak jak zazwyczaj _bastides_ – w środku znajdowały się drewniane drzwi frontowe, szerokie prawie na metr i flankowane z każdej strony dwoma wysokimi oknami. Okna ponad nimi miały identyczny rozkład, a nad wejściem mieścił się portfenetr. W jego balustradę, wykonaną z kutego żelaza, wpisana była duża litera B. Na drugim piętrze, nie tak wysokim jak pozostałe kondygnacje, umieszczono pięć eliptycznych, poziomych okien. Dach z czerwonej dachówki – obowiązkowy w Prowansji – tworzył patchwork z nowych i starych dachówek w różnych odcieniach czerwieni, pomarańczu, a nawet żółci, wymienianych przez stulecia. Wyobrażałem sobie, że kiedyś w przyszłości zmienię sypiący się tynk na elewacjach i pomaluję je na żółto, a czerwone i już spłowiałe okiennice zyskają oliwkowozieloną barwę.

Kiedy ostatniej zimy kupiłem La Bastide Blanche, byłem przygotowany na gorące i suche prowansalskie lata. Wystarczająco często spędzaliśmy wakacje na Południu, bym zapamiętał wczesnoranny rytuał zamykania okiennic w każdym pokoju i otwierania ich późnym wieczorem. Agathe upierała się, by w domach, które wynajmowaliśmy, wykonać nasz obowiązek jeszcze przed siódmą. Jestem z natury leniwy i uwielbiam długo spać. Bardzo lubię ją taką wspominać: kiedy stoi przy naszym łóżku, z rękoma na biodrach i mówi mi, że czas wstawać. „_Les volets! Les fenêtres!”_ – wołała, po czym sięgała pod bawełnianą pościel i łaskotała mnie w palce u nóg. Usiłowałem protestować: „_Je suis en vacances!_” i naciągałem na siebie kołdrę. Ale prawda jest taka, że Agathe zawsze była bardziej pracowita niż ja. I silniejsza fizycznie. Pracowała jako garncarka, choć powinienem raczej powiedzieć _ceramist_. Ale ty to wiesz.

Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień z La Bastide Blanche pochodzi z piątego lipca – kiedy zaczęły się wszystkie problemy. Otworzyłem okna, potem okiennice i wrzasnąłem: „Przestańcie!”. Pamiętałem upały, ale zapomniałem o _cigales_. Wydajesz się zaskoczony. To po francusku cykady. Była dziewiąta rano, a one już śpiewały. Podszedłem do jednego z wielkich okien sypialni, otworzyłem je, a potem rozsunąłem wiekowe okiennice. Jeszcze więcej _cigales_ włączyło się do chóru, ich pieśń rozbrzmiewała głośniej niż tuzin paryskich alarmów samochodowych lub tysiące małych pił łańcuchowych. Dla większego efektu krzyknąłem jeszcze raz: „Powiedziałem przestańcie!” i zamknąłem okiennice, a potem ze złością zatrzasnąłem jednoszybowe okna. Czułem, jakby Agathe mnie obserwowała, niezadowolona z tego, że już tak późno. Przebiegłem po wykładanej płytami posadzce, której chłód czułem na podeszwach stóp, i zamknąłem dwa okna wychodzące na południe.

Kiedy spędzałem wakacje w Prowansji, _cigales_ wydawały mi się urocze – stanowiły symbol Południa, lata, przyjaciół i różowego wina, niekończących się lunchów, sjest, aperitifów i kolacji. Byliśmy wtedy na wakacjach, nie musieliśmy nic robić. Tamtej nocy pracowałem do trzeciej i zasnąłem około czwartej.

Ale to nie był spokojny sen. Wrócę do tego później.

Zanim zamknąłem ostatnią okiennicę, spojrzałem na krajobraz i starałem się przypomnieć sobie, dlaczego kupiłem ten wielki dom. Tuż poniżej ogrodu znajdował się wysypany żwirem taras, który zagospodarowałem meblami kupionymi od pretensjonalnego marszanda w L’Isle-sur-la-Sorgue. Wokół tarasu rósł rząd lawendy, która w czasie, gdy zaczyna się moja opowieść, była w pełnym rozkwicie. Poniżej rozciągał się srebrnozielony sad oliwny, który zamierzałem sam uprawiać. Czy zbieranie oliwek każdej zimy mogło być trudne? Za oknami roztaczały się też winnice, których część należała do mnie, a reszta do mojego sąsiada. Jego wiejski dom, zbudowany ze złotawego kamienia, widniał na krańcu rzędu winorośli i pysznił się świeżo pomalowanymi okiennicami. Niedaleko leżała wioska Puyloubier, od stuleci usadowiona bezpiecznie na białych skałach. W _bastide_ podobało mi się także to, że od Aix dzieliło go piętnaście minut jazdy samochodem. Nie znam wielu miast tak niedużych jak Aix – ile ono ma mieszkańców, sto pięćdziesiąt tysięcy? – które mogą się z nim równać urodą i spokojem. Ale jak na ironię tamtego lata prawie w nim nie bywałem.

Starannie posłałem łóżko, opierając się pokusie, by znów się do niego wsunąć. Kiedy rozejrzałem się po przestronnym pokoju, dostrzegłem ogrom pracy, jaka mnie czekała. Pod ścianami stały kartonowe pudła, czekające na rozpakowanie. Przeważnie książki. Rozmaitej wielkości walizki z czasów, kiedy podróżowaliśmy. Oczywiście, można je wynieść do budynku gospodarczego albo na strych. Moje ubrania były upchnięte pod łóżkiem w bezładną stertę. Podniosłem je i wrzuciłem do wiklinowego kosza na brudną bieliznę po drugiej stronie pokoju.

Wtedy sobie przypomniałem, że na popołudnie zaprosiłem sąsiadów na herbatę, co było dla mnie bardzo nietypowe. Spotkałem ich poprzedniego dnia na skraju podjazdu – nasze skrzynki na listy stały obok siebie. Wiedziałem, że Hélène wytwarza wino – widywałem jej zdjęcia w czasopismach winiarskich. Jej mąż ze swoją słuszną postawą i łysą głową wyglądał na brutala, ale temu wrażeniu przeczyły brązowe szczenięce oczy z ciemnymi, długimi rzęsami. Ich córka, na oko dziesięcioletnia, była po prostu czarująca. Zaprosiłem ich pod wpływem chwili właśnie ze względu na nią. Dzieci nigdy specjalnie mnie nie interesowały. I kiedy z Agathe dowiedzieliśmy się, że – przepraszam za wyrażenie – strzelam ślepakami, nie przejęła się tym. Miała już syna, tego niedojdę, który pojawi się w dalszej części mojej opowieści. Ale ta dziewczynka, Léa, była wyjątkowa.

Producentka win, Hélène, najwyraźniej była przejęta, kiedy podawaliśmy sobie dłonie – ale jestem do tego przyzwyczajony. Jej mąż udawał obojętność, jednak i z tym już się wiele razy spotkałem. Ich córka wyskoczyła z samochodu, by popatrzeć na winogrona zwieszające się grubymi kiśćmi ze starych, gruzłowatych gałęzi. Nie zwróciła uwagi ani na mnie, ani na nieznośny skwar.

– Léa, chodź i przywitaj się z naszym nowym sąsiadem – powiedziała Hélène, wzięła córkę za rękę i razem podeszły do mnie. Dziewczynka uśmiechnęła się, a ja się pochyliłem, by mogła złożyć _bise_ na moich policzkach.

– Bardzo mi miło pana poznać – powiedziała. – Ładnie tu, prawda?

– Przepięknie – odparłem. Gdy jej pulchny policzek znalazł się blisko mojej twarzy, poczułem świeże powietrze, kurz i coś jeszcze. Jabłka.

– Winogrona są zielone, ale wkrótce się zaczerwienią – mówiła dalej. – Zobaczy pan.

– Zapraszam na herbatę – odezwałem się, zanim zdążyłem się zastanowić, czy nie zmienić zdania. Mieszkałem w moim nowym domu już prawie tydzień i czułem się samotny. – Jutro po południu, około szesnastej. Nie mam jeszcze elektryczności, ale jest kuchenka gazowa, więc mogę przynajmniej zagotować wodę.

– Dziękujemy panu. Przyniosę ciasto – zaoferowała Hélène. – _Boulangerie_ w wiosce jest całkiem dobra i pieką tam kilka rodzajów ciasta. Mamy szczęście.

Wielki facet uśmiechnął się i objął żonę ramieniem.

– A więc do jutra – powiedziałem. Szarpałem się z moimi listami, usiłując wyjąć je jak najszybciej. Hélène i jej mąż udawali, że tego nie zauważają, ale Léa mnie obserwowała. Dostrzegła moje zakłopotanie. Od śmierci Agathe trudno mi było patrzeć na szczęśliwe pary.

Zatem tamtego ranka, kiedy schodziłem do kuchni szerokimi, kamiennymi schodami, wciąż w piżamie, powiedziałem głośno, do nikogo:

– Co za śmieszny, dziwny dom.

Pochodzące z połowy XVIII wieku freski nad schodami wymagały odnowienia. Wpatrywały się z nich we mnie dwie damy w białych perukach, a także trzej dżentelmeni, którzy udawali, że rozsuwają ciężką, czerwoną, aksamitną zasłonę, tak jakby byli na scenie. Za nimi rozpościerał się prowansalski krajobraz, mniej więcej taki, jaki przed chwilą podziwiałem z okna sypialni. Malarz był amatorem: wysmukłe cyprysy na pierwszym planie miały tę samą wysokość, co szlachcianki i szlachcice, a budynki w oddali wyglądały bardziej jak weneckie niż francuskie. Ale namalowane postacie były urocze, zwłaszcza wysoka kobieta w bladoróżowych szyfonach w centrum grupy, która sprawiała wrażenie, że zaraz wyskoczy z kamiennego balkonu wprost na moje schody.

Matton, mój prawnik, prawie zemdlał, gdy po raz pierwszy zobaczył nieostre zdjęcie _bastide_ tuż przed rozpoczęciem aukcji. Powiedział:

– Jeśli ty tego nie kupisz, Barbier, ja to zrobię.

Matton jest moim prawnikiem od dziesięcioleci, ale zawsze zwracamy się do siebie po nazwisku, jak uczniaki. Dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę.

Zdjęcia z aukcji nie kłamały. Razem z domem kupowało się ścienne i sufitowe malowidła, liczące kilka wieków płytki podłogowe, okna z drobnym podziałem i marmurowe gzymsy nad kominkiem w każdym pokoju. Ale fotografie pokazywały też potłuczone szyby, rodzinę gołębi, która z dumą opanowała salon, oraz butelki po piwie i dziurę wypaloną w podłodze jadalni przez miejscowych nastolatków. Jeden z nich zaznaczył nawet swoją obecność na ścianie ze sztucznego marmuru: „_Dylan et Maéva toujours!_”

– Co za dziwaczne imiona – powiedziałem do Mattona.

Kiedy aukcja się skończyła – jakimś cudem przebiliśmy projektanta mody oraz chińskiego miliardera – Matton mi pogratulował, po czym pochylił się w moją stronę i szepnął:

– Nie martw się. Mam bratanicę, która mieszka niedaleko Puyloubier i może posprzątać dom przed twoim przyjazdem. To prezent ode mnie.

„Prezent?” – pomyślałem. Maître Matton został sowicie opłacony za to, że towarzyszył mi podczas aukcji, jego obecności wymagało francuskie prawo. Ale jednak to było coś. Przez wszystkie lata od kiedy go znałem, nigdy nie był szczodry. Kiedy się nad tym zastanowię, właśnie to zdecydowało, że wybrałem go na mojego prawnika.

Muszę przyznać, że jego bratanica wykonała kawał dobrej roboty. Zacząłem robić kawę. Na kuchennym blacie zostawiła notkę, podpisaną Sandrine Matton. Pisała, że mam do niej zadzwonić, jeśli będę potrzebował jakiejkolwiek innej pomocy. „Wciąż jest dużo do zrobienia” – dodała i zostawiła swój numer telefonu. W tekście znalazł się jeden błąd ortograficzny, co nie zmienia faktu, że Sandrine była osobą dobrze zorganizowaną. Wiedziałem, że będę musiał do niej zadzwonić. Już wystarczająco długo mieszkałem wśród kartonowych pudeł, a że EDF² rzucało mi kłody pod nogi z powodu przedpotopowej instalacji, wciąż nie miałem elektryczności. Sandrine nawet wybrała się do Ikei, by kupić wszystkie niezbędne rzeczy, których, jak słusznie założyła, nie przywiozłem z Paryża: miotły i szufelki, sprzęt kuchenny, komplet bardzo porządnych białych talerzy i misek, ściereczki kuchenne, ręczniki kąpielowe i białą, lnianą pościel. „Stryjek Guillaume musiał dobrze ci zapłacić, i to z góry” – pomyślałem. Lniana pościel była kosztowna, nawet w Ikei. Spojrzałem na pudło po komplecie naczyń, które stało puste na podłodze. Wydrukowany czcionką blokową napis głosił: „Zestaw na początek”. Uśmiechnąłem się. Tak, w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat zaczynałem od nowa. Albo po prostu zaczynałem.

Niewiele zrobiłem tamtego ranka. Zadzwoniłem jedynie do Sandrine Matton i zostawiłem wiadomość z prośbą, by przyjechała najszybciej, jak może. Po kilku godzinach usłyszałem pukanie do drzwi i musiałem oprzytomnieć. Wcześniej zasnąłem na czarnym, skórzanym szezlongu Miesa van der Rohe. Kupiliśmy go z Agathe jako nowożeńcy, kiedy oboje pracowaliśmy na swoje nazwiska i uważaliśmy się za młodych, kulturalnych mieszkańców miasta. Niepewnym krokiem skierowałem się do drzwi i w holu zerknąłem do lustra ze złoconą ramą. Przyklepałem moje gęste, siwe włosy i energicznie potarłem twarz. W młodości szybko się opalałem i wtedy Agathe mawiała, że mam „surowy” wygląd. Teraz się nie opalam – lekarz mi zabronił.

Słyszałem, jak rozmawiają na progu.

_– Je suis ici!_ – zawołałem, zadowolony, że przed moją nieplanowaną sjestą przebrałem się w czystą, białą koszulę i lniane spodnie. Otworzyłem połowę drewnianych drzwi i hol wypełnił się odgłosami _cigales_. – Wejdźcie, proszę – powiedziałem, gestem pokazując im drogę. – Schrońmy się przed tymi hałaśliwymi insektami.

Zauważyłem, że Hélène trzyma w rękach pudełko i przypomniałem sobie o jej obietnicy.

– Dziękuję za ciasto, pani Hélène – odezwałem się.

– Jeżeli to nieodpowiedna pora… – rzekł jej mąż. Dostrzegłem wyraz jego twarzy – nie chciał tu być, miał nadzieję, że zapomniałem o tej wizycie.

– Nie, nie – zaprotestowałem. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wezmę tylko ciasto do kuchni, wyłożę je na talerz, a potem nastawię wodę na herbatę. Chyba że jest za gorąco na herbatę?

– Nie tutaj – odparła Hélène. – Te stare domy sprawiają pewne problemy, ale na szczęście pozostają chłodne w lecie.

– Także w zimie – zażartował jej mąż.

– Przepraszam, może mi pan przypomnieć pańskie… – zacząłem.

– Bruno. Bruno Paulik – odpowiedział. Objął córkę ramieniem. – A to jest Léa.

Jej imię także umknęło mi z pamięci. Spojrzałem na dziewczynkę, zauroczoną freskiem nad schodami.

– Léa, jeśli chcesz, idź popatrzeć na malowidła – zaproponowałem.

Skinęła głową i powoli poszła w górę wyślizganych, kamiennych schodów, trzymając się balustrady z kutego żelaza.

– Usiądziemy w dużym salonie – powiedziałem jej. – Kiedy zejdziesz ze schodów, będzie po lewej stronie.

– _D’accord_ – zawołała.

Polubiłem ją. Nie była gadułą, nie próbowała przerywać innym i dominować w rozmowie, jak to robią niektóre dzieci – oczywiście, gdy im się na to pozwala. Była bystra, widziałem to w jej oczach i zmarszczonych brwiach. I z pewnością utalentowana, choć jeszcze nie wiedziałem, jaki jest jej talent. Może jazda konna. Albo rysowanie.

– Przepraszam – usprawiedliwiałem się, wskazując ręką na pokój. – Wciąż się rozpakowuję. – W salonie, chociaż umeblowanym, pod ścianami nadal stały pudła, brakowało zasłon i oświetlenia – zostały rozkradzione przez lata, kiedy dom stał pusty. – Proszę, rozgośćcie się, ja wrócę za kilka minut.

– Dziękujemy – powiedziała Hélène. – I proszę zawołać, jeśli będzie pan potrzebował pomocy.

Posłałem jej mój zwycięski uśmiech – uśmiech Belmondo, jak mawiała Agathe, kiedy się ze mną drażniła – i wyszedłem.

Pośpieszyłem do kuchni z nadzieją, że Sandrine Matton kupiła jakiś sok lub napój gazowany. Otworzyłem lodówkę i odetchnąłem z ulgą, widząc tam sok pomarańczowy. Nie znam się dobrze na dzieciach, ale byłem prawie pewien, że dziesięciolatki nie piją herbaty.

Słyszałem Hélène i Brunona, jak chodzą po olbrzymim pokoju. Okiennice były zamknięte z powodu upału, w powietrzu unosiła się lekka woń stęchlizny i delikatna nuta cytrynowej pasty do podłóg. Goście coś szeptali, bez wątpienia o mnie. Przestali szeptać i Hélène odezwała się normalnym głosem:

– Kominek jest taki jak u nas.

– Pomarańczowo-żółte marmury z Sainte-Victoire. Nie trzeba było daleko jechać – zauważył Bruno.

– Jest taki jaskrawy – odparłem, wchodząc do pokoju z tacą zastawioną kubkami, dzbankiem herbaty i sokiem pomarańczowym dla Léi. – Pozostałe kominki zbudowano tu z białego marmuru. – Zdałem sobie sprawę, że wychodzę na snoba, tym bardziej że, jak właśnie powiedział Bruno, oni mieli taki sam kominek.

Bruno wzruszył ramionami:

– Zawsze go lubiłem.

– Czy mogę w czymś pomóc, M. Barbier? – zapytała Hélène.

– Nie, ale dziękuję.

Właśnie się obróciłem, kiedy do pokoju wpadła bez tchu i z wypiekami na twarzy Léa. Podbiegła prosto do ojca i wtuliła się w niego. Wpatrywałem się w nią, niezdolny do ruchu. Taca zaczęła mi się trząść w rękach.

– _Chérie? Ҫa va?_ – zapytała Hélène.

Léa wzięła kilka głębokich oddechów i odwróciła głowę, by spojrzeć na matkę, wciąż obejmowała ojca w pasie. Hélène podeszła do córki i dotknęła jej czoła.

– Jesteś rozpalona – rzekła.

– Wszystko dobrze, mamo – odparła Léa, łapiąc oddech.

Hélène popatrzyła na mnie, a ja czułem, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha – zaśmiał się Bruno.

Spojrzałem na buzię dziewczynki i zastanawiałam się, jak odpowiedzieć jej ojcu. Wtedy ona się odezwała:

– Tak naprawdę to żadnego nie widziałam…

– Myślę, że powinnaś się położyć – stwierdziła Hélène. – Chyba masz gorączkę.

– _Mais ça va, maman!_

– To ten upał – mówiła dalej Hélène.

– Możemy spotkać się kiedy indziej – zasugerowałem. Odłożyłem tacę na bardzo stary stół ze zdobionego drewna, jeden z wielu przywiezionych z Paryża. „Tylko nie ta mała dziewczynka” – pomyślałem. Nagle poczułem się bardzo zmęczony.

– Obawiam się, że musimy tak zrobić – powiedział Bruno. – Powinniśmy zabrać córkę do domu.

* * *

– Co się przydarzyło Léi? – zapytał Justin.

Odstawił kieliszek, kiedy zdał sobie sprawę, że ściska jego nóżkę obiema rękami. Nagle dotarły do niego dźwięki z sali restauracyjnej – stukanie sztućców, przytłumione głosy. Zapomniał, gdzie się znajduje.

– Ogarnęła mnie panika, kiedy się pojawiła w pokoju – odparł Barbier. – Jakiż byłem nieodpowiedzialny, pozwalając jej samotnie krążyć po domu.

– Ale co zobaczyła?

Valère wzruszył ramionami.

– Co zobaczyła? Nie wiem. Cokolwiek dostrzegła czy poczuła, najwyraźniej zachowała to dla siebie.

– Nie przeraziło jej to?

– Właśnie nie – odparł Valère. – Ale ja prawie wyzionąłem ducha.

– Proszę mówić dalej. Przerwałem panu.

* * *

Tamtego wieczoru zjadłem na obiad mniej więcej jedną trzecią ciasta od Hélène, popijając je whisky. To zaskakujące, jak dobrze single malt pasuje do słodkiego ciasta. Przeszedłem się po ogrodzie, wciąż było ciepło i jasno i nie miałem ochoty siedzieć w domu. Poczułem się jak przekłuty balonik. Usiadłem na jednym z designerskich szezlongów, zapaliłem kubańskie cygaro i myślałem o Agathe.

Może to z powodu przeprowadzki i rozpakowywania rzeczy, ale złapałem się na tym, że wspominam nasze pierwsze lata razem, w Paryżu w latach siedemdziesiątych. Klepaliśmy biedę, ale któregoś dnia Agathe zdobyła kontrakt w Le Bon Marché na zaprojektowanie linii naczyń stołowych. To pozwoliło mi odejść z „Le Monde” i poświęcić się wyłącznie pisaniu. Niektóre z naczyń Agathe z Bon Marché można kupić na eBayu za astronomiczne ceny. W tym samym czasie moje książki zaczęły zbierać pozytywne recenzje i ich sprzedaż rosła. Po wyjątkowo entuzjastycznym artykule w „Le Figaro” wydawcy, dziennikarze i sławni pisarze zaczęli zapraszać mnie na lampki wina i na kolacje. Agathe czasem wybierała się na te przyjęcia, czasem nie. Uważała je za głupie i pretensjonalne. Kiedy wydana w 1975 roku _Czerwona ziemia_ została zaadaptowana na film fabularny, który zdobył Złotą Palmę w Cannes, zacząłem cieszyć się większą sławą niż moja żona. Widziałeś _Recepcjonistkę?_ Powinieneś zobaczyć. Gra tam Alain Denis, zabity przed kilkoma laty na Ȋle Sordou, na wybrzeżu w pobliżu Marsylii. Pisałem kolejne książki, zdobywałem nagrody i z każdą następną czułem się coraz bardziej bezwartościowy. Jak oszust.

Moje reminiscencje w ogrodzie _bastide_ przerwał dźwięk telefonu komórkowego. Ładowałem go za pomocą gadżetu podłączonego do zapalniczki w moim mercedesie. Dzwoniła Sandrine Matton, by poinformować, że przyjedzie następnego dnia. Podobał mi się jej głos – miała silny prowansalski akcent. Przywiezie _paing_, co miało znaczyć _pain_, i czy ja potrzebuję czegoś jeszcze? Kawy? Mleka? Słowa płynęły z jej ust wartkim potokiem. Poczułem ulgę, że zjawi się ktoś, kto mi pomoże.

Podziękowałem jej i się rozłączyłem. Zauważyłem, że wreszcie jest cicho. _Cigales_ umilkły. Ponownie zapaliłem kubańskie cygaro i siedziałem w ciemności. Widziałem stary, kamienny dom Paulików, teraz rozświetlony, i próbowałem wyobrazić sobie, co robią. Czy Hélène, teraz, kiedy jej winorośle śpią, zajmuje się papierkową robotą? Czy Bruno jej pomaga? Zdałem sobie sprawę, że nie wiem, jak M. Paulik zarabia na życie.

Było tak spokojnie bez śpiewu _cigales_, że gdy usłyszałem dobiegający z oliwnego zagajnika chrzęst łamanych gałązek, aż wypuściłem z ręki cygaro. Kiedy je podniosłem i umieściłem w popielniczce, pochyliłem się, by się uważnie przysłuchać. Jeszcze kilka trzasków i dźwięk przypominający chrząknięcia przekonał mnie, by wrócić do domu, zanim dzik, czy cokolwiek to było, zdecyduje się podejść bliżej. A i tak czułem się zmęczony – choć spokojny i lekko zawiany, i szczęśliwy po cygarze i whisky.

Przeklinałem EDF za to, że nikt się nie zjawił w tym tygodniu, by wymienić instalację, i na wszelki wypadek przy wejściu trzymałem cały kosz ze świecami. Włożyłem jedną do pustej butelki po winie i zapaliłem. Potem przeszedłem dookoła i otworzyłem okna i okiennice na dole. Latem złodzieje mieli łatwy dostęp do prowansalskich domów. Być może dlatego wielu mieszkańców montowało te wielkie, okropne bramy przed podjazdami do swych domów. Wolałem takiej nie mieć, podobnie jak Paulikowie.

W połowie schodów zatrzymałem się. Kobieta w różu uśmiechała się do mnie i mógłbym przysiąc, że jej wymalowana twarz zarumieniła się od blasku świecy. Życzyłem jej _bonne nuit_, celowo mówiłem głośno, starając się, by mój głos brzmiał jak najbardziej beztrosko. Przeszedłem obok niej i otworzyłem okiennice, by wpuścić do domu wieczorną bryzę. Ale nawet o dziesiątej wciąż było gorąco, szczególnie na górze. Zdawało się, że pokoje wypełnione są zatęchłym kurzem i upałem. Poproszę Sandrine, by wymyła podłogi w każdym pokoju.

Tak jak zwykle, zostawiłem mój pokój na koniec i kiedy powoli otwierałem drzwi, czułem, że dama w różu obserwuje mnie ze schodów i uśmiecha się znacząco. Pomyślałem o małej Léi i o tym, co mogło jej się przydarzyć po południu. Czy pamiętasz, kiedy wspomniałem o literze „B” z kutego żelaza na balkonie pierwszego piętra? To dziwny przypadek, że moje nazwisko zaczyna się od tej samej litery. Kupiłem tę nieruchomość pod wpływem chwili i początkowo uznałem, że „B” pochodzi od „Bastide Blanche”. Ale kiedy już podpisałem czek na niewiarygodną sumę i dom według prawa stał się moją własnością, Matton zaczął kopać w jego przeszłości. Wpadł w obsesję na tym punkcie i był zachwycony, gdy mógł mnie poinformować, że pierwszymi właścicielami była _famille_ de Besse. Stąd to „B”. Od tamtej pory całe pokolenia grubych, leniwych de Besse’ów, niejednokrotnie zawierających małżeństwa z członkami własnej rodziny, zamieszkiwały _bastide_. Dopiero na początku XX wieku pewien notariusz kupił go od ostatnich spośród tych wspaniałych szlachciców, którzy roztrwonili rodzinny majątek. Matton dzwonił nieustannie, za każdym razem z nową ciekawostką, ale najbardziej szokująca była historia Hugues’a de Besse, syna pierwszego właściciela. Hugues urodził się w 1688 i niestety żył do 1760, więc miał całe dziesięciolecia na znęcanie się nad innymi mieszkańcami _bastide_. Później opowiem ci więcej o tym zwyrodnialcu.

Trzymałem świeczkę i omiotłem pokój jej światłem. Nie sądziłem, że coś zobaczę, ale musiałem się upewnić, że jestem sam. Obszedłem najdalsze kąty, po czym zbliżyłem się do łóżka. Pamiętasz, Justinie, że starannie je wcześniej pościeliłem. Moją specjalnością są kopertowe narożniki, które doprowadzały Agathe do pasji. Była wysoka i narzekała, że kiedy to ja ścielę, ona nie może swobodnie ruszać stopami. W każdym razie tamtej nocy zobaczyłem, że moja strona łóżka jest nietknięta, z poduszką starannie przykrytą narzutą. Ale ktoś musiał leżeć na narzucie po drugiej stronie – tak się działo każdej nocy, od kiedy się wprowadziłem. Na poduszce widniało owalne wgniecenie, a na narzucie wyraźnie zarysowały się wgłębienia w miejscach, gdzie spoczywały ramiona i biodra. Gość był wysoki, jak Agathe. Postawiłem świecę na stoliku nocnym i potrząsnąłem głową. Agathe drażniła się ze mną, kiedy marudziłem, że nie zasługuję na wszystkie te nagrody literackie. „Valère, ty naprawdę masz niezwykłą wyobraźnię” – mówiła. Ale czy to była moja wyobraźnia, Justinie, kiedy tej samej nocy obudził mnie ktoś, kto mościł się obok w pościeli?

------------------------------------------------------------------------

PRZYPISY:

² Électricité de France – francuski koncern energetyczny (przyp. tłum.).3. AIX-EN-PROVENCE,
NIEDZIELA 4 LIPCA 2010

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział Antoine Verlaque, całując Marine Bonnet.

Wysunął spod stołu kawiarniane krzesło i usiadł naprzeciwko niej. Właśnie minęła dziewiętnasta i plac otoczony kamiennymi budynkami w kolorze miodu, pośród których wyrastał imponujący aixański ratusz, wypełniony był ludźmi. Wokół centralnej fontanny rozstawione były stoły i krzesła, a z wiekowych platanów dochodziły przejmujące dźwięki _cigales_.

– Nie ma problemu – odparła Marine. – Mam dobrą książkę.

Verlaque pochylił się i spojrzał na tytuł.

– Claude Petitjean – nowa powieść! Mogę później przeczytać?

– Pożyczyłam od Sylvie. Ale zapytam.

– O czym jest? Tak jednym słowem.

– Jednym słowem to historia dwojga przyjaciół, chłopaka i dziewczyny, dorastających w Paryżu w latach pięćdziesiątych. Są sąsiadami z trzynastej dzielnicy. Wyjeżdżają na studia i oboje osiągają sukcesy, potem spotykają się znowu w latach siedemdziesiątych.

Podszedł kelner i Verlaque wskazał na _pastis_ Marine.

– _Le même_ – rzekł.

– Podziwiam kobiety, które piją _pastis_ – powiedział kelner. – Nieczęsto się je spotyka.

– Zgadzam się – odparł Verlaque z uśmiechem. A gdy kelner odszedł, zwrócił się do Marine: – W „Le Monde” piszą, że ta książka jest tak dobra, jak wczesne powieści Valère’a Barbiera.

Marine skinęła głową.

– Zgadzam się. Jest w niej podobne poczucie humoru, przenikliwość z domieszką melancholii i sarkazmu w stylu Barbiera.

Verlaque się roześmiał, odchylił do tyłu na krześle i rozejrzał po placu. Rankiem wypełniały go kwiaty i inne rośliny na sprzedaż, parujące w porannym słońcu. Teraz zastąpiły je stoły zastawione piwem, winem, _pastis_ i napojami gazowanymi.

– To zabawne – powiedział. – Mamy piękne mieszkanie ze wspaniałym tarasem, ale czasami miło…

– Posiedzieć na zatłoczonym placu, w otoczeniu innych ludzi?

– Właśnie. Słyszeć rozmowy i śmiech…

– I pijanego ulicznego muzyka grającego na gitarze – dopowiedziała Marine, patrząc przez ramię. – Ten facet jest tu od stu lat.

Mieszkała w Aix przez całe swoje życie, z wyjątkiem lat studiów spędzonych w Paryżu.

Wrócił kelner z _pastis_ dla Verlaque’a. Ten wzniósł toast:

– Za aktywne życie uliczne.

Rozmawiali o wydarzeniach dnia, ale często przerywali im przyjaciele czy koledzy Marine, Verlaque’a albo obojga. Wymieniali wtedy najważniejsze informacje i uściski dłoni, a z bliskimi przyjaciółmi także _bises_. Sędzia śledczy poczuł ulgę, widząc, że sąsiednie stoliki były już zajęte. Miał za sobą długi dzień i cieszył się czasem, który mógł spędzać ze świeżo poślubioną żoną.

– Jeszcze jedno? – zapytał Marine, kiedy w końcu zostali sami.

– Dlaczego nie? Chociaż zapomniałam, że gdy siedzi się naprzeciwko ratusza w ciepły, letni wieczór, to przez cały czas ktoś ci przeszkadza. Całe to gadanie o znaczeniu intensywnego życia na ulicach!

– Po prostu jesteś zbyt popularna.

– Może powinniśmy iść do domu…

– Za późno – odparł Verlaque. – Właśnie zbliża się do nas para, którą chyba znamy. Zwalniają i uśmiechają się do nas.

Po chwili Verlaque rozpoznał w nich sąsiadów z tej samej ulicy. Uścisnęli sobie dłonie, a on był pod wrażeniem, że Marine pamięta nie tylko ich imiona i nazwiska, ale nawet to, że spędzili wakacje w Lizbonie.

– Żyliśmy tam jak rodzina królewska – powiedział mężczyzna. – Wszystko kosztowało o połowę mniej niż w Aix.

Verlaque wzdrygnął się – nie lubił, gdy turyści z zamożnego kraju wykorzystywali złą sytuację ekonomiczną innego. Ale w miarę jak słuchał, coraz bardziej podobała mu się ta para. Ze szczerym entuzjazmem opowiadali o mieście, które sam chciał kiedyś odwiedzić, a teraz to pragnienie stało się jeszcze większe. Oboje z Marine ożywiali się przy opowieściach sąsiadów o wspaniałych lizbońskich muzeach, doskonałym jedzeniu i winach oraz o staroświeckich tramwajach sunących szybko w górę i w dół wąskich ulic na wzgórzach miasta. Przed oczyma stanął mu zużyty egzemplarz _Podróży po Francji i Włoszech_ Tobiasa Smolletta³ i przez chwilę nie wiedział, dlaczego. Szybko jednak to sobie uświadomił: angielski autor już przed ponad dwoma wiekami narzekał na drożyznę w Aix.

– Och, to Petitjean! Najnowsza powieść – zawołała kobieta, widząc książkę, którą trzymała Marine.

– Bardzo nam się podobała – odezwał się jej mąż. – Jest prawie tak dobra, jak wczesne książki Barbiera.

– Właśnie to samo mówiliśmy – włączył się Verlaque, uznając, że może uczestniczyć w rozmowie, chociaż jeszcze nie czytał książki. Ale kiedy Marine wyjęła notes, który zawsze nosiła ze sobą, i zaczęła notować nazwy restauracji w Lizbonie polecanych przez sąsiadów, jego myśli zaczęły dryfować. Ponownie przypomniał sobie Smolletta, który uważał mieszkańców Aix za dobrze wychowanych, wesołych i towarzyskich. Ta para idealnie pasowała do jego opisu – kobieta, najprawdopodobniej około sześćdziesiątki, mogła się poszczycić nienaganną opalenizną i świetną fryzurą. Była szczupła i atrakcyjnie ubrana – w długie, lniane spodnie i jedwabną bluzkę. Jej mąż, być może o kilka lat młodszy, był wysportowany, ubrany w różową koszulkę polo firmy Lacoste oraz starannie wyprasowane bawełniane spodnie. Byli przyjacielscy, ale nie wścibscy, najwyraźniej obyci i skromni. _Bien élévés_. Pożegnali się i odeszli, ramię w ramię.

– Marzysz o Lizbonie – stwierdził Verlaque, podczas gdy Marine wpatrywała się w przestrzeń. – I słuchasz raczej chropawej wersji _Norwegian Wood_⁴.

– Ach, to on właśnie to gra? – zapytała Marine, obracając się, by spojrzeć na gitarzystę. – Ale masz rację. Od lat nie byłam w Portugalii. – Podniosła z miseczki czarną oliwkę i włożyła ją do ust.

– Co więcej – zaczął Verlaque – nie tylko marzysz o Lizbonie, ale tęsknisz do tych kolorowych płytek ceramicznych, które Portugalczycy umieszczają dosłownie wszędzie.

– _Azulejos_ – sprecyzowała. – Gdybym miała wybór, też umieściłabym je dosłownie wszędzie.

------------------------------------------------------------------------

PRZYPISY:

³ T. Smollett, _Travels through France and Italy_. Książka została wydana po raz pierwszy w 1766 roku (przyp. tłum.).

⁴ Piosenka zespołu The Beatles z płyty _Rubber Soul_, opublikowanej w 1965 roku (przyp. tłum.).4. AIX-EN-PROVENCE,
PONIEDZIAŁEK 5 LIPCA 2010

Bruno Paulik uwielbiał lato. O tej porze roku w Prowansji żyło się jeszcze wolniej niż zwykle. Nadal nie brakowało pracy do wykonania, ale kiedy koledzy opowiadali o swoich planach na wakacje i wymieniali informacje o plażach z najlepszym piaskiem i z najsmaczniejszymi _moules-frites,_ rozmowy zawsze się przeciągały. Léa nie chodziła do szkoły, tylko na próby chóru i lekcje notacji muzycznej w konserwatorium. A winogrona w winnicy Hélène, duże, ale wciąż zielone, zwisały ciężko z winorośli. Raz w tygodniu budzik Hélène dzwonił o czwartej, wtedy ubierała się, szła do stodoły i wsiadała do traktora. Pracowała mniej więcej do szóstej, spryskując winnicę siarką, by ochronić ją przed mączniakiem. To było zadanie na wczesny ranek, kiedy jeszcze nie wiał wiatr. Bruno miał poczucie winy, że Hélène wstaje praktycznie w środku nocy, i dopiero gdy wychodziła z sypialni, wkładał do uszu zatyczki. Traktor robił diabelnie dużo hałasu.

Tego ranka Bruno zawiózł Léę do konserwatorium, zaparkował przy Pałacu Sprawiedliwości i ruszył w kierunku cours Mirabeau, by wypić kawę w Mazarin. Wiedział, kogo zastanie w kawiarni: swojego szefa – sędziego śledczego Antoine’a Verlaque’a, jego żonę, Marine Bonnet, która niedawno zrezygnowała z profesury na uniwersytecie, by w pełni oddać się pisarstwu, oraz prawnika Jean-Marca Sauvata, zaprzyjaźnionego z Marine od dzieciństwa. Na pewno nie zabraknie też różnych sąsiadów, stałych gości kawiarni i pierwszych turystów – zazwyczaj Niemców i Holendrów. Bruno rzadko chadzał do Mazarin, tak naprawdę nie czuł się tutaj swojsko. Jako chłopak z gospodarstwa w Luberonie uważał, że kawiarnie to miejsca, gdzie gra się z kumplami w piłkarzyki, a nie sprzecza o politykę z przyjaciółmi, którzy studiowali prawo na najlepszych francuskich uczelniach. Lubił jednak towarzystwo Antoine’a, który był współwłaścicielem winnicy Hélène i zawsze chciał wiedzieć, w jakim stanie są winogrona. Lubił przebywać z Marine, a także z Jean-Markiem. Poza tym dzisiaj miał ważne wieści.

Dochodziła dziewiąta, kiedy przeszedł szybko przez zatłoczony taras, pomiędzy wiklinowymi krzesłami i okrągłymi stolikami chronionymi przed słońcem przez czerwone markizy. Wiedział, że jego przyjaciele będą w środku, i nie miał czasu, by przywitać się czy wymienić _bise_ ze znajomymi, którzy znali go jako komisarza policji w Aix. Nieomal wpadł na elegancko ubranego kelnera niosącego tacę zastawioną filiżankami z kawą i szklankami ze świeżo wyciskanym sokiem pomarańczowym.

– _Bonjour_, Fréderic – powiedział Paulik, przytrzymując drzwi.

– _Bonjour, monsieur le commissaire_ – odparł kelner, mrugając okiem. – Ma pan szczęście – pański przyjaciel, sędzia, nie zjadł jeszcze wszystkich brioszek.

– Zachowaj dla mnie dwie, Fréderic.

Bruno wszedł do środka i po biało-czarnej posadzce pokrytej cienką warstwą trocin przeszedł do dalszego narożnika sali. Rozjaśnione złotym światłem wnętrze kawiarni pozostało niezmienione od dziesiątków lat.

– _Salut_, Bruno! – zawołał Verlaque zza stolika, który zwykle zajmowali. Podniósł mały koszyk i nim potrząsnął. – Przepraszam, wszystkie brioszki już poszły.

W Mazarin podawano ciasta wyłącznie z ciastkarni Michauda – chyba najlepszej w mieście – znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy.

– Kłamca – odparł Bruno, odkładając swoją teczkę na puste krzesło. Złożył _bise_ na policzkach Marine i uścisnął dłonie Verlaque’a i Jean-Marca.

– Miło cię tu widzieć, Bruno – odezwała się Marine. – Czy to nowy zwyczaj na poniedziałkowe poranki?

– Być może. – Bruno usiadł, zamówił espresso u innego kelnera i położył swoje duże dłonie na stoliku. – Przejdę od razu do rzeczy. Nigdy nie zgadniecie, kim jest nasz nowy sąsiad.

– W La Bastide Blanche? – zapytał Jean-Marc.

– Tak – odparł Bruno, szukając wzrokiem kelnera.

– A więc – powiedział Verlaque – nieznany nabywca się ujawnił?

– Albo ujawniła – dodała szybko Marine.

Bruno podziękował Frédericowi, który właśnie podszedł z dwiema brioszkami na porcelanowym talerzu.

– Ja zjadłem tylko jedną – zarzekał się Verlaque, wskazując na wypieki.

– Ty naprawdę nie potrafisz kłamać – roześmiała się Marine. – Mów dalej, Bruno.

– Więc zgadnijcie, kto to jest – powiedział Bruno, robiąc pauzę na kęs brioszki.

– Zagrajmy w dwadzieścia pytań – zaproponowała Marine. – Najwyraźniej to ktoś sławny. Z rodziną?

– Nie.

– Mężczyzna? – zapytał Jean-Marc.

– Tak.

– Aktor? – zgadywał Verlaque. – Oni wręcz najeżdżają Aix. Chciałbym, żeby wszyscy przeprowadzili się do Saint-Tropez albo do Luberonu. Jedna z sekretarek z Pałacu Sprawiedliwości któregoś dnia widziała na cours Brada Pitta.

– Nie!

– Zatem nie aktor. Gwiazda futbolu? – dociekała Marine.

– Nie, ale dobre pytanie.

– Masz mówić tylko tak lub nie, Bruno – upomniał go Verlaque. – Polityk?

– Też nie.

– Pisarz? – zgadywał Jean-Marc.

– Tak.

Marine zaklaskała w dłonie.

– To ekscytujące. Czy pisze beletrystykę?

– Tak.

Marine drążyła dalej:

– A czy ja lubię jego książki?

Paulik odłożył zjedzoną w połowie brioszkę i spojrzał na sufit.

– Tak. Nie.

Popatrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami.

– Nie wiesz?

Paulik wzruszył ramionami.

– On może odpowiedzieć tylko tak albo nie – roześmiał się Verlaque.

– Może Marine lubi niektóre z jego książek, a innych nie – zasugerował Jean-Marc.

– Tak!

– Ponieważ po zdobyciu przeróżnych nagród i zaadaptowaniu jego książek na filmy zmienił gatunek literacki! – zawołała Marine.

Verlaque chrząknął.

– Tak! – zawołał Paulik.

– Rany Julek – odezwał się Jean-Marc. Był to nieśmiały i grzeczny mężczyzna i „rany Julek” było najbardziej nieprzyzwoitym zwrotem, jakiego w ogóle używał. – To Valère Barbier.

Paulik skinął głową. Nie mógł mówić, bo właśnie kończył jeść.

– Niezła bomba – odezwała się Marine. – Jaki jest nasz mistrz?

– Na początku wydał nam się trochę dziwny – odparł Bruno, kiedy przełknął. – Spotkaliśmy go przy skrzynce na listy, a on prawie nie patrzył nam w oczy. Ale od razu polubił Léę i ni z tego, ni z owego zaprosił nas na kawę następnego dnia.

– Byliście u niego w domu? – zapytał Verlaque.

– Widzieliście ceramikę Agathe Barbier? – zainteresowała się Marine.

– I nagrody Valère’a Barbiera? – Jean-Marc pochylił się do przodu.

– Zdjęcia z Mitterrandem? Albo z Jakiem Brelem? – dodał Verlaque. – Barbier bywał na całonocnych imprezach z Brelem i Georges’em Brassensem. Pod jego wpływem zacząłem palić cygara.

Bruno pomachał ręką.

– Nie wszyscy naraz, proszę.

– Kiedy studiowałam prawo, przeznaczyłam część mojego stypendium na miskę wykonaną przez Agathe Barbier – wspominała Marine. – Bardzo małą.

– Której raz użyłem do płatków śniadaniowych.

– No cóż, miałeś szczęście, że ci wybaczyłam i za ciebie wyszłam – skomentowała Marine.

– Masz dzieło Agathe Barbier? – zdziwił się Jean-Marc. – Teraz są nie do kupienia.

– Czy pamiętacie, gdzie byliście, gdy po raz pierwszy czytaliście _Recepcjonistkę_? – zapytał Verlaque. – Książki Barbiera były takie ważne dla naszego pokolenia.

– W stodole – odparł Paulik. Wszyscy się roześmiali, a on mówił dalej: – Nie żartuję. Wymigiwałem się od prac w gospodarstwie i czytałem. Ukrywałem się pod stosem płóciennych worków.

– Nie pamiętam, ile miałem lat, kiedy poznałem tę powieść, ale na pewno pamiętam Alaina Denisa w filmie – oznajmił Jean-Marc. – Od razu się w nim zakochałem.

– Ja również – rzekła Marine z uśmiechem.

– Odpowiadając na pańskie pytanie – mówił dalej Bruno. – Gospodarz dopiero się wprowadza. Wszędzie pudła, trochę stylowych, designerskich mebli, ale żadnych terakotowych donic, żadnych nagród i fotografii ze świata celebrytów. Budynek wygląda imponująco z zewnątrz, zawsze trochę nas przytłaczał swoim rozmiarem. Ale w środku robi zupełnie inne wrażenie – jest duży, ale zniszczony i… wyblakły… I to jest urocze. Ściany obłażą, pokazując kolejne warstwy farby – od niebieskiej poprzez różową aż do bladożółtej. Wiele starych płytek podłogowych popękało i trzeszczą, kiedy się po nich chodzi. Można sobie wyobrazić fotografa z „Vogue’a” robiącego w tych wnętrzach zdjęcia pięciu lub sześciu chudych modelek w powiewnych, białych sukienkach i z papugą, która przysiadła na ręce jednej z nich.

Verlaque uniósł brew.

– Hélène od czasu do czasu kupuje „Vogue’a”. W każdym razie _bastide_ ma wielki potencjał – powiedział Bruno, wgryzając się w drugą brioszkę.

– O czym rozmawialiście? – zapytała Marine.

– Nie mieliśmy wiele czasu na rozmowę – odparł Bruno. – Barbier wyszedł do kuchni i kiedy wrócił, musieliśmy już wychodzić.

– Dlaczego? – cała trójka zapytała unisono.

– Léa weszła w górę po schodach, by spojrzeć na fresk, i kiedy wróciła, zachowywała się tak, jakby właśnie zobaczyła ducha. Była rozpalona i nie mogła złapać tchu.

– To zupełnie niepodobne do Léi – zauważył Verlaque. Przepadał za córką Brunona, która śpiewała w młodzieżowej operze. Była uprzejma, bystra i myśląca. – To taka rezolutna mała dziewczynka.

– Wiem – przytaknął Bruno. – Dlatego usprawiedliwiliśmy się i wyszliśmy. Léa jest uparta i czasami przemądrzała, ale nie udaje. Trochę się przelękliśmy. Ale, co dziwne, nie wydawała się wystraszona. Raczej zmartwiona i… skonsternowana. Ale nie wystraszona.

– Co na to Barbier? – zainteresowała się Marine.

Bruno Paulik pomyślał przez chwilę, zanim odpowiedział:

– Wyglądał na przerażonego.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: