Tak kochają lemury - ebook
Tak kochają lemury - ebook
„Tak kochają lemury” to zbiór reportaży o ludziach przejętych losem zwierząt. Historie architektki działającej w ekostraży, księdza ze stadem baranów, czy prokuratora przygarniającego pupili osób przez siebie skazanych opowiedziane zostały z wrażliwością i humorem. Książka Violetty Nowakowskiej, teolog i dziennikarki, pokazuje skromnych i cichych ludzi spełnionych zawodowo i życiowo, którzy za swój obowiązek uważają troskę o każde stworzenie. Reportaże zostały umiejętnie i ciekawie uzupełnione fragmentami popularnonaukowymi. Prosty, naturalny język opowieści uwypukla ich prawdziwość i afirmatywność wypływającą z ducha franciszkanizmu. „Tak kochają lemury” uwrażliwia na cierpienia zwierząt, zachęca czytelników do reakcji, podaje informacje praktyczne.
Violetta Nowakowska - pisarka. Interesuje ją wszystko, co związane ze zwierzętami. Przez jej dom przewinęły się m.in. psy, koty owce, żółwie, kawki. Wspomaga różne stowarzyszenia prozwierzęce. Autorka książki dla dzieci i młodzieży Jestem Jonatan.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-373-6 |
Rozmiar pliku: | 9,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To nie był mój pies. Niewielki krótkowłosy kundelek z ogonkiem jak rogalik. Obroża. Wesołe spojrzenie. Błyszcząca sierść. Biegał najpierw wzdłuż płotu, zaglądał na podwórko, jakby chciał się przekonać, czy gdzieś tutaj na chwilę nie zatrzymał się jego właściciel, po czym pewnym siebie truchcikiem pobiegł dalej wzdłuż drogi. Nie tylko po sposobie chodzenia, lecz i po zakręconym ogonku widać było, że jest zupełnie, ale to zupełnie beztroski.
Następnego dnia zastałam go pod lasem, na posesji naszych dobrych znajomych z tej samej wsi. Biegał jak gdyby nigdy nic wśród rodowodowych sznaucerów olbrzymów i sznauceropodobnej, przygarniętej ze schroniska, suczki. Gdyby wierzyć wiejskim plotkom, cała ta gromada „czarnych, wcielonych diabłów” gotowa była rozszarpać nawet konia. Tymczasem kundelek (być może dlatego, że do konia zupełnie niepodobny) biegał pomiędzy nimi z beztroską miną. Z kolei Małgosia – właścicielka sznaucerek i sznauceropodobnej – wyglądała raczej na zmartwioną.
– Przygarnęliście go?
– Ależ skąd. On gdzieś tutaj mieszka, ale nikt go nie kojarzy.
– On też nie kojarzy?
– Kompletnie nic. Do każdej furtki biegnie w taki sposób, jakby znalazł dom.
– Daj mi go – zaproponowałam. – Jadę do sąsiedniej wsi, do stadniny, odebrać moich chłopaków. Wyjechali konno w teren. Zawożąc ich, widziałam, że na boisku szkolnym gmina urządziła festyn. Jest tłum ludzi z okolicznych wsi, pokażę psa, powiem kilka słów do mikrofonu, jest nadzieja, że ktoś go rozpozna.
Małgosia przypięła kundlowi smycz, a ja otworzyłam drzwi samochodu. Pies wskoczył natychmiast i ułożył się wygodnie na wycieraczce przed siedzeniem pasażera.
– Jeździł – zawyrokowałyśmy jednocześnie.
W ogóle był „bywały”. Do samochodu wsiadał ochoczo, na cudzym podwórku czuł się jak u siebie, po estradzie chodził jak model. Prezentacja? Proszę bardzo: przód, tył, prawy i lewy profil, kurcgalopek, siad, przechylanie głowy na bok. Uroczy. Wszystko na nic. Nikt go nie rozpoznał, a ja nie dałam się już nabrać na to, że on rozpoznawał wszystkich. Zrezygnowana zeszłam z estrady, pies ze mną, wesolutki, pewnym krokiem pociągnął mnie w kierunku samochodu. Wsiedliśmy. Ułożył się natychmiast, bardzo z siebie zadowolony.
Podjechaliśmy kawałek. Drogą szedł mężczyzna. Z psem. Zatrzymałam się.
– Przepraszam – uchyliłam drzwi – czy nie zna pan przypadkiem tego pieska? Może wie pan, do kogo należy? Błąka się od wczoraj w naszej wsi…
Mężczyzna podszedł do samochodu, włożył głowę do środka.
– Zaraz… – zastanowił się, przyglądając się uważnie kundelkowi. – Czy to czasem nie nasz…?
Spojrzałam na niego jak na kogoś niespełna rozumu. Chyba nawet leciutko zaczęłam się go bać. Co to znaczy: „Czy to czasem nie nasz”?! Własnego psa rozpoznaje się przecież tak samo jak własnego męża, własne dziecko i własną matkę… To nie są zmasakrowane zwłoki, tylko żywy, dobrze utrzymany pies. Facet wyglądał zwyczajnie, mówił po polsku, a tekst brzmiał jak z Monty Pythona. Poczułam nikły zapach alkoholu. Nasze spojrzenia spotkały się, patrzył najzupełniej przytomnie. Zastanawiał się. Najpoważniej na świecie się zastanawiał.
– Nasz był chyba ciutek większy… Ale mordka jakby podobna. I ucho tak samo trzymał. No… sam nie wiem… Michael! – zawołał nagle gdzieś za siebie. – Michael, pozwól tu na chwilę…
Zrobił krok do tyłu i w otwartych drzwiach samochodu pojawił się pies. Wyraziste, uniesione w górę brwi, ciemna oprawa oczu. Słowo honoru, był naprawdę podobny do Jacksona.
– Michael, zobacz, czy to nasz…?
Michael wsunął łeb do środka. Kundelek, leżący dotąd obojętnie, podniósł głowę i zamerdał ogonkiem. Michael zmarszczył nos, wolno uniósł górną wargę, obnażył kły i zawarczał. Cicho, lecz złowrogo.
– Nie, nie nasz – oznajmił stanowczo nieznajomy, zdecydowanym ruchem kolana wypchnął głowę Michaela z samochodu i zatrzasnął drzwi. – Tak myślałem – mruknął usprawiedliwiająco w kierunku swojego psa – chociaż, faktycznie, masz rację: nasz był ciutek większy.
Koniec historii jest banalny. Odwiozłam kundla do Małgosi, a ona jeszcze tego samego dnia, chodząc po wsi od furtki do furtki, znalazła jego dom. Ale tamto krótkie spotkanie na drodze z nieznajomym i jego psem Michaelem spowodowało, że zaczęłam kolekcjonować opowieści o zwierzętach i ludziach, którzy dobrze się rozumieją.
Ta książka to zbiór historii o miłości wzajemnej. O oddaniu człowieka i psiej wierności. O bliskości, komunikacji, odpowiedzialności i porozumieniu. O jeżach, kawkach, wiewiórkach, psach, chomikach, lemurach, wielbłądach, żółwiach, łabędziach i kotach różnej maści. I o ludziach, którzy do nich należą. Nic wielkiego. Ot, różne oblicza miłości. „Bo wielka jest w nas wszystkich potrzeba kochania”.