Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Talizmany - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 marca 2017
Ebook
29,79 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Talizmany - ebook

 

 

Ewa Modlińska, historyk sztuki z wyboru i dziennikarka z przypadku, traci równocześnie faceta i pracę. W życiu jednak zawsze jest coś za coś – wskutek zbiegu okoliczności odkrywa w sobie dawno zapomnianą pasję do renesansu.

Wpada na trop jednej z największych tajemnic historii. Czy siedemnastowieczne przekazy o fantastycznym skarbie okażą się prawdą? Czy Ewie wystarczy wiedzy i energii, by rozwiązać zagadkę? Kto jeszcze, oprócz niej, porwie się na tę próbę?

Ślady prowadzą od Bizancjum przez Wenecję do Polski, a ściślej do potężnej XVII-wiecznej fortecy-pałacu Krzyżtopór. Splątane wątki, zaskakujące zwroty sytuacji, intrygi rodzinne, niebezpieczni rywale, gorące uczucia… Czy w odkryciu sekretu pomoże miłość?

Polski Kod Leonarda da Vinci: sensacja, humor i romantyzm.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7945-804-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Masz prawo do szczęścia.

Ewa usłyszała te słowa w środku snu. Był to kobiecy głos, ktoś, kogo znała. Usłyszała ją, ale nie mogła zobaczyć. Czasem śniła się jej w ten sposób matka, ale tym razem to nie była ona.

Budziła się powoli, otulona jeszcze snem, z miłym uczuciem, że nie jest sama na świecie. Że ktoś o niej myśli, dobrze jej życzy.

Sen rozwiał się powoli, nadciągnął ból głowy. Przytomniejąc, Ewa uświadomiła sobie, że dziś nie ma powodów do szczęścia.

– Tu jestem! Idiotka! – Rozległo się donośnym skrzeczącym głosem zza zamkniętych drzwi.

Podniosła się z łóżka i mocno chwyciła poręczy. Przez chwilę miała wrażenie, że głowa przewróci ją swoim ciężarem. Ostrożnie przeszła cztery kroki do drzwi, otworzyła je.

Na podłodze jadalni wielki czerwono-niebiesko-żółty papug ara przyglądał się jej z przekrzywioną głową i ironicznym błyskiem w oku. Cały wieczór patrzył, jak Ewa zalewa się łzami, coraz bardziej wstawiona obrzydliwie słodko-gorzkim campari. Próbował ją pocieszać delikatnymi pieszczotami dziobem i miłymi słowami, jednak po północy stracił cierpliwość, zaczął wymyślać i przeklinać. Wówczas, nie zważając na jego protesty, wypędziła go do saloniku i zatrzasnęła za nim drzwi.

– Przepraszam cię, Baltazarze. Nie wiem, co mnie napadło – powiedziała teraz pokornie, ochrypłym nieswoim głosem.

Milcząc wyniośle, papug przedreptał obok jej bosych stóp wprost do kuchni, podfrunął na parapet i wszedł do podwieszonej pod sufitem klatki. Oznaczało to obrazę, która mogła trwać godzinę albo trzy dni, zgodnie z tajemną regułą rządzącą papuzią psychiką. Ewa nie miała siły, aby udobruchać go smakołykami i czułymi słowami. Poza tym, przy tym jego nastroju, należało uważać na ostry dziób. Cofnęła się do sypialni i usiadła na łóżku. Jej ciało i umysł potrzebowały czasu, aby odzyskać równowagę.

„Prawo do szczęścia”. Kiedy ludzie tak to nazwali? Sięgnęła na nocny stolik po tablet, wpisała hasło „szczęście”.

„Szczęście jest znaczeniem i powodem życia, całym celem i sensem ludzkiej egzystencji”.

Bezbłędny, jak zawsze, Arystoteles!

Szukała dalej. Zatrzymała się na Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki.

„Uważamy niniejsze prawdy za oczywiste, iż wszyscy ludzie są z natury równi, że zostali obdarowani przez Stwórcę niepodważalnymi Prawami, a między nimi szczególnie Życiem, Wolnością i dążeniem do Szczęścia”.

No tak, pierwsi byli Amerykanie, oczywiście, westchnęła w duchu. Tysiąc siedemset siedemdziesiąty szósty rok. To było rewolucyjne, więc król brytyjskiego imperium wypowiedział im za to bezwzględną wojnę. Amerykanie mają prawo do szczęścia. A my?

Znalazła tekst Konstytucji 3 Maja, przejrzała szybko. Nic o szczęściu, dużo o szlacheckiej wolności i własności. W ostatniej konstytucji wolnej Polski też o szczęściu ani słowa. Może dlatego Amerykanie chodzą uśmiechnięci, a my skrzywieni?

Nieważne. Ona, Ewa Modlińska, okłamana i zdradzona przez osobnika niegodnego miana mężczyzny, ma niekonstytucyjne prawo do szczęścia. I zamierza z tego prawa skorzystać! Chwilowo nie wie jeszcze w jaki sposób, ale to niewielka przeszkoda, którą zacznie pokonywać już dziś. Jak tor przeszkód na grzbiecie ulubionej klaczy Augusty ze stajni stryjecznej babki Zofii.

Od dziś począwszy!

Poczuła na sobie przenikliwe ironiczne spojrzenie. Z siedemnastowiecznego portretu na ścianie patrzył na nią Krzysztof Ossoliński, którego otrzymała w prezencie od tej samej babki Zofii. Dumna piękna twarz, przenikliwe oczy jednego z najmożniejszych panów Rzeczypospolitej.

Może powinnam żyć w jego czasach? Kobiety miały wówczas niewiele praw, ale te piękne i mądre świetnie dawały sobie radę. Ja nie jestem mądra, bo przecież piłam w samotności obrzydliwe campari. Prawdziwa dama kąpałyby się w szampanie.

Ewa energicznie wstała z łóżka. Trochę nią zarzuciło, ale odzyskała równowagę i dotarła do kuchni. Połknęła trzy aspiryny, popiła dwiema szklankami wody. A potem nasypała karmy do pojemnika w klatce, trzymając palce z daleka od dziobu obrażonego Baltazara.

Poszła do łazienki, zatrzymała się przed lustrem i założyła czekający na półeczce wisiorek ze złotym Abraksasem. Dostała go od matki, tuż przed jej odejściem do lepszego świata. W otoczeniu kilku planet ludzki tułów z głową koguta, rękami i nogami jak węże symbolizował rok, czas i spełnienie. Był amuletem, miał chronić przed złym losem. Nie chronił.

Ewa sama sprowadzała na siebie zły los.

Długo przyglądała się swojemu odbiciu. Co jest z nią nie tak? Czterej mężczyźni, z którymi próbowała się związać, byli dumni z jej urody. Mówili, że przypomina Hiszpankę albo Włoszkę, z ciemną cerą i włosami, z którymi kontrastowały niebieskie oczy. Zachwycał ich ten kontrast, jej ciało też. A potem znikali.

Choć prawdę mówiąc, to ona zmuszona była się ich pozbywać. Słabi, ograniczeni, bez wyobraźni albo wyrachowani egoiści. I wreszcie ostatni, zdradziecka szuja. Gdzie się podziali mężczyźni? Co się stało z osobnikami o zdecydowanych charakterach i wielkich sercach, o których opowiadają filmy i powieści? Wyginęli podczas wojen czy wyemigrowali? Nie pozostawili dość genów albo uległy one deformacji w czasach ogłupiającego konsumpcjonizmu? W kraju pozostali bohaterowie komputerowych gier zalewający się piwem w weekendy i uprawiający życie płciowe w internecie.

Ostatni, z którym Ewa spędziła dwa lata, na tym tle wydawał się ideałem. Aż do wczoraj. A może oszukiwała się, nie chciała ujrzeć prawdy? Jak wiele kobiet zaczęła się bać samotności i godziła na to, co podsuwa los? Trzeba było słuchać Baltazara, który od początku nie cierpiał tego osobnika, a dwa razy z zaskoczenia rozwalił mu dziobem palce u stopy. Bolesne wrzaski i przekleństwa powinny sprowokować ją do myślenia, zamiast do ukarania papuga zamknięciem w klatce.

Mądry Baltazar, zna się na ludziach.

Znów sama, w wieku trzydziestu trzech lat. Czy kobiety dotyczy wiek chrystusowy? Nie, przecież zarezerwowali go dla siebie narcyzowie, zwani kiedyś mężczyznami. Koniec, wystarczy! Nie pozwoli im zbliżyć się do siebie. Wytrzyma w samotności, bez seksu. No, to może przesada, znajdzie sposób na zaspokojenie. Samiec na jedną noc, najwyżej na dwie. I do widzenia, tam są drzwi, zero emocji.

Ewa przybrała zdecydowaną minę. Bez przekonania. Usłużna pamięć, najgorszy wróg człowieka, podsunęła jej wspomnienie trzech identycznych postanowień, po każdym rozstaniu.

Czuła niechęć do swojego umysłu i ciała. Są przecież kobiety, które długo wytrzymują bez mężczyzny. Może rzeczywiście ma hiszpańskie lub włoskie, zbyt gorące geny? Tym razem zapanuje nad nimi, ciało nie będzie dyktowało sercu ani głowie. Prawo do szczęścia oznaczać będzie wolność.

Ewa Modlińska, szczęśliwa, wolna, dojrzała kobieta, bez emocjonalnych burz, bez wspomnień, spokojnie żyjąca chwilą teraźniejszą. Niech no jakikolwiek mężczyzna spróbuje na nią spojrzeć jak na przedmiot pożądania. Zawstydzi się i rozczaruje!

***

Twarde postanowienie niosło Ewę przez całe miasto. Zachwycał ją maj, ze świeżą zielenią drzew i jazgotem ptaków przekrzykujących warkot samochodów. Podobały się jej refleksy porannego słońca w przeszklonych witrynach i twarze przechodniów. Ciekawe, czy wiedzą o swoim prawie do szczęścia?

Skupiona na myślach, nie zauważyła, że gdy ona wyszła z bramy kamienicy, z zaparkowanego niedaleko wozu wysiadł mocno zbudowany mężczyzna. Ciemna karnacja, długi nos i szeroko osadzone oczy przypominały wytresowanego dobermana. Ubrany był w brązową skórzaną kurtkę i spodnie od garnituru. Utrzymując dystans, szedł za Ewą ulicami, a potem wsiadł za nią do tego samego wagonu w metrze.

Kołysząc się w rytm biegu pociągu, w obcisłej sukience i na wysokich obcasach, z mocnym makijażem i ciasno upiętym ciężkim splotem włosów, Ewa spokojnym wzrokiem gasiła uśmiechy mężczyzn. Wysiadła na stacji w centrum miasta z uczuciem tryumfu i energicznym krokiem ruszyła w stronę lśniących w słońcu wieżowców. Była już gotowa stawić czoła współczuciu najbliższej przyjaciółki. Wybrała numer w telefonie komórkowym.

– Cześć, Małgoś. Wpadniesz do mnie? Wieczorem?

– Kawał z niego drania. Powinien umrzeć straszną śmiercią – stwierdził lekko zniekształcony kobiecy głos.

Ewa opanowała przypływ żalu i wstydu.

– Wiesz już? Wszyscy wiedzą? To jakiś koszmar!

– Wszyscy ci współczują, są po twojej stronie – zapewnił telefon.

– I co z tego? To jeszcze gorzej.

Rozejrzała się bezradnie, z uczuciem wzrastającej paniki. Miała wrażenie, że każdy przechodzień zna historię jej porażki. Nie powinna była jeszcze o tym rozmawiać, to był błąd.

Zwolniła krok przed parkingiem u stóp wieżowca z redakcją pisma, dla którego tworzyła pełne optymizmu artykuły o kobiecym życiu. W tym stanie ducha nie należało pojawiać się w pracy.

Śledzący ją mężczyzna-doberman zatrzymał się przed wejściem do restauracji i skupił na wystawionym na zewnątrz menu.

– Jesteś tam? – zapytał telefon.

– Jestem – odparła Ewa.

Zamyślona nie zauważyła, że wchodzi wprost pod koła skręcającego na parking jeepa.

Siedzący za kierownicą mężczyzna zahamował, skrzyżowały się spojrzenia. Umysł Ewy zanotował: trzydzieści pięć, może siedem lat, przystojny, pewny siebie, ale nie zarozumiały.

Najgorszy gatunek, jaki mógł się jej przydarzyć tego ranka.

Obdarowała go wzrokiem pełnym niechęci i ruszyła obejść jeepa. Mężczyzna wycofał w tej samej chwili, żeby zrobić jej miejsce. W rezultacie Ewa prawie wpadła na karoserię. Przystanęła zirytowana.

– Jakiś typ właśnie próbuje mnie rozjechać. Co za osioł! – powiedziała głośno do telefonu i nachyliła się do otwartego okna w aucie. – Może się pan zdecyduje?

Doberman przestał udawać zainteresowanie menu. Uważnie przyglądał się sytuacji pod wieżowcem. Kierowca wychylił się. Sprawiał wrażenie zmieszanego. Miał bujne kasztanowe włosy, pociągłą twarz, brązowe oczy i miły uśmiech.

– Bardzo przepraszam. Chciałem wjechać na parking – powiedział uprzejmym tonem.

– A ja próbuję przejść.

– Oczywiście. Proszę bardzo.

Kasztanowe włosy znikły w samochodzie. Jeep cofnął się, wyjeżdżając tyłem na jezdnię. Rozległy się gniewne klaksony kilku pojazdów, które zahamowały ostro, by uniknąć zderzenia. W oknach aut pojawiły się rozgniewane twarze kierowców, posypały się epitety.

Ewa uśmiechnęła się, świadoma wrażenia, jakie wywarła na sprawcy zamieszania.

– Dziękuję – powiedziała z wdziękiem i przeszła rozkołysanym krokiem przed maską jeepa. – Szkoda, że tego nie widziałaś – pochwaliła się przyjaciółce. – Katastrofalnie przystojny dureń!

– Weź od niego numer telefonu.

– Małgoś, nie rozumiesz. Nie chcę mieć z żadnym z nich do czynienia. Bardzo długo.

Czując na plecach spojrzenie kierowcy jeepa, weszła do biurowca. Doberman, który śledził ją przez całą drogę z domu, pozostał niezauważony. Podszedł do przeszklonych drzwi wejściowych, odprowadził wzrokiem Ewę wsiadającą do windy. A potem wyciągnął telefon komórkowy, wybrał numer.

– Nigdzie się nie wybiera. Poszła do pracy – powiedział po włosku.

***

Poranne słońce zapalało czerwone blaski na ruinie wielkiego renesansowego pałacu. Potężne mury z kamienia i cegły patrzyły na mijający czas ślepymi otworami po oknach. Strzegły tajemnicy z przeszłości, zdając się czekać na dzień, który zdejmie zaklęcie i przywróci zamarłą magnacką siedzibę do życia.

Rozpięty na planie idealnych rombów, półkoli i prostokątów pałac sprawiał wrażenie budowli wzniesionej przez boskiego geometrę, który zatrzymał się w drodze pomiędzy galaktykami, aby pozostawić ślad doskonałości Stworzenia. W cieniu wysokich wież i murów człowiek czuł się zagubiony, a jednocześnie poruszony ideą, na której kładł się cień śmierci i zniszczenia.

Przez główną bramę pomiędzy dwoma skrzydłami pałacu wlała się barwna wstęga wycieczki prowadzonej przez młodą i energiczną przewodniczkę uzbrojoną w okulary o grubych szkłach. Dwaj mężczyźni, którzy weszli na dziedziniec jako ostatni, odróżniali się od kolorowej grupy ciemną karnacją i czarnymi garniturami. Starszy, po sześćdziesiątce, z lwią głową osadzoną na szerokim karku, siwą grzywą włosów, o mocno rzeźbionych rysach, wyglądał jak rzymski senator. Przystanął z telefonem przy uchu.

– Na pewno przyjedzie na pogrzeb – powiedział najczystszą włoszczyzną.

Jego towarzysz, dwa razy młodszy, miał urodę aktora z włoskiego filmu. Ze starannie ułożonymi na brylantynę włosami i wystającymi kośćmi policzkowymi przypominał drapieżnego ptaka. Wrażenie potęgowały jeszcze niewielkie okrągłe okulary w czarnej oprawce. Wyczuć można było jego zniecierpliwienie przymusową wizytą w ruinach.

Starszy miał na imię Federico, młodszy Marco. Obaj nosili to samo nazwisko: Farnese.

Przewodniczka zatrzymała się przed centralną częścią zabytku.

– Proszę pamiętać, że Krzyżtopór jest mylnie nazywany zamkiem – zwróciła się do grupy. – To pałac włoskiego typu, zwany pallazzo in fortezza. Czyli pałac w fortecy.

– Gdyby nie przyjechała, mam jej zabrać portret? – zapytał w telefonie głos mężczyzny-dobermana.

– Zdecyduję, kiedy zorientujesz się, co ona zamierza. Tymczasem trzymaj się planu.

Wzrok przewodniczki zatrzymał się na starszym z Włochów. Jej okulary błysnęły ostrzegawczo.

– Jeżeli pana nie interesuje mój wykład, to proszę przynajmniej nie przeszkadzać pozostałym.

Pełne nagany spojrzenia wycieczki skupiły się na winowajcy, który wyłączył telefon i ukłonił się z ujmującym uśmiechem.

– Bardzo państwa przepraszam – powiedział po polsku.

Przewodniczka skinieniem głowy przyjęła przeprosiny, ukrywając jednocześnie zaskoczenie klasą starszego mężczyzny. Aż do tej chwili traktowała grupę zwiedzających jak jednolitą masę. Powróciła do wykładu, szerokim gestem obejmując ruinę w posiadanie.

– Pałac powstał w latach 1627–1644 dzięki magnatowi i wojewodzie Krzysztofowi Ossolińskiemu. Budowniczym, który sporządził plany i nadzorował wznoszenie obiektu, był Włoch Wawrzyniec Senes. Od strony północnej przylegały niegdyś do budowli piękne ogrody w stylu włoskim.

Młodszy z Włochów nachylił się ku starszemu.

– Czy Ewa wie, że jest naszą kuzynką? – zapytał przyciszonym głosem.

– To dalekie pokrewieństwo, Marco. Sprzed stu lat – odparł tak samo cicho starszy. – Nie przeszkadzaj!

***

Małgorzata miała dar niefrasobliwości, niesłusznie nazywany lekkomyślnością. Wydarzenia codziennego życia sprawiały jej nieustanną radość, którą gotowa była dzielić się z każdym, kto chciał słuchać potoków jej słów i śmiechu. To, co dla innych było problemem, Małgorzata uznawała za zdarzenia, z którymi należało się rozprawić kilkoma celnymi epitetami i natychmiast o nich zapomnieć. Irytowała ludzi pragnących poważnego traktowania.

Wjeżdżając windą na najwyższe piętro wieżowca, Ewa kontynuowała rozmowę z przyjaciółką.

– …do tego wszystkiego naczelna uwzięła się na mnie. Dostałam mejla z zamówieniem na tekst. Nie wyobrażasz sobie o czym!

– Chyba nie chce, żebyś napisała o sobie?

– Dokładnie tak! Mam opisać zdradę Rafała.

– Niesamowite!

Małgorzata wykrzyknęła to słowo z taką pasją, że Ewa aż odsunęła komórkę od ucha.

– Ale może to nie jest taki zły pomysł? – oświadczyła nieco spokojniej. – Opisz oboje tak, że będą się bali pokazać na ulicy!

– To nie ja, Małgoś. Ale jesteś kochana. Tylko z tobą mogę mówić o tym, co czuję. Wpadnij wieczorem, nie zostawiaj mnie samej. Tylko nie przynoś campari, bo można po tym umrzeć. Pa!

Drzwi windy rozsunęły się, a Ewa wyłączyła telefon i wyszła na długi korytarz, który zaprowadził ją przed szklaną ścianę z niebieskim napisem: WSPÓŁCZESNA KOBIETA. REDAKCJA.

Zatrzymała się, nabrała głęboko powietrza, popchnęła podwójne drzwi.

Przez przeszklony hall rozciągał się widok na panoramę Warszawy. Na ścianach wisiały ogromne fotografie słynnych aktorek i modelek. Zza srebrnego pulpitu recepcji niepewnie uśmiechnęła się dwudziestoparoletnia stażystka.

Ona też wie, przemknęło Ewie przez głowę.

Skinęła dziewczynie z uśmiechem, przeszła przez hall i zapukała do drzwi sekretariatu.

– Proszę!

Pomieszczenie prześwietlało poranne światło, padające przez szklaną ścianę.

Sekretarka była kobietą około czterdziestki. Pracowała dla wielu szefów i niewiele rzeczy było w stanie ją zaskoczyć. Pomimo to patrzyła na Ewę wyraźnie zmieszana. A nawet wyszła zza biurka, jakby chciała ją powstrzymać.

– Dzień dobry, pani Ewo. Widziałam pani odpowiedź. Bardzo proszę zastanowić się jeszcze…

– Pani Alu, to kwestia wolności dziennikarskiej.

Ton głosu nie pozostawiał miejsca na dyskusję. Sekretarka odsunęła się.

– Szefowa czeka – powiedziała beznamiętnie.

Gabinet naczelnej urządzony został z myślą o imperium, którym zawsze rządzić będą kobiety. Półokrągła szklana tafla otaczała go z trzech stron, oferując widok na potężne bryły dwóch wieżowców w sąsiedztwie i panoramę miasta w dole. Biurko ze szklanym blatem w kształcie podkowy i podstawą z zielonego marmuru dominowało nad wnętrzem jak mostek kapitański. Podłoga połyskiwała lustrzanym odbiciem olbrzymiego wizerunku Marylin Monroe, która rozciągała się w leniwej pozie na suficie.

Mężczyźni z założenia mieli wypadać na tle tej scenografii jak niezręczni statyści, natomiast kobiety odczuć dzięki niej pełnię siły swojej płci. Ewa jednak zawsze miała wrażenie, że oto wchodzi do dziwacznego akwarium, które na chwilę opróżniono, lecz ten błąd zaraz zostanie naprawiony. Że zaleją ją potoki wody i zostanie wydana na łaskę i niełaskę ośmiornicy zza biurka, nazywanej naczelną.

Naczelna stała na tle okna, ze słuchawką przy uchu. Przekroczyła już pięćdziesiątkę, ale maskowała ten fakt skrywającą czoło i policzki grzywką nastolatki, obcisłym sweterkiem, dżinsami przetartymi na kolanach i wysokimi obcasami. Odwróciła się do Ewy.

– Właśnie jest – powiedziała do komórki niskim modulowanym głosem. – Tak, nie ma problemu. Dobrze, nie denerwuj się, będzie.

Ten tembr zarezerwowany był wyłącznie dla szefów koncernu, do którego należała „Współczesna Kobieta”. Do podwładnych naczelna zwracała się wysokim ostrym tonem, któremu nadawała miękkość, kiedy zmuszona była o coś poprosić.

Wyłączyła telefon i spojrzała pytająco. Oznaczało to, że dla niej sprawa jest oczywista i czeka tylko na potwierdzenie rozkazów.

– Chciałabym ustalić… – zaczęła Ewa.

– Masz ten tekst? Wydawca dzwoni do mnie już trzeci raz.

– Nie. Właśnie w tej sprawie chcę…

– Tekst o najnowszej miłości Kubisz – przerwała ostrzejszym tonem naczelna, podchodząc do biurka, na którym pomiędzy stosem pism i papierów tkwił różowy komputer firmy Macintosh. – Miał być dziś w moim laptopie.

Ewa na moment wstrzymała oddech.

– Nie napiszę o niej – oświadczyła z determinacją.

Brwi naczelnej podjechały wysoko, skryły się pod blond grzywką. Głos zmiękł nieco. Pojawił się w im odcień niepokoju.

– Odbiło ci, Ewa? O co chodzi?

– Dlaczego wydawca uparł się właśnie na mnie?

– Bo Kubisz i ten jej nowy laluś… Jak mu tam?

Naczelna niecierpliwie przerzucała papiery. Znalazła fotografię, pokazała ją.

Zdjęcie wykonane przez paparazzo przedstawiało gwiazdkę telewizyjnych seriali w objęciach przystojnego bruneta.

– Rafał Moguncki. – Ewa odwróciła wzrok.

– Właśnie – zgodziła się naczelna. – To najgorętsza para w tym tygodniu. A ty jesteś najlepsza w uczuciach. – Głos zmiękł o następny ton. – Zrobisz z nią wywiad, umówiłam cię. Kubisz jest zakochana. Wszystkim opowiada, że w życiu nie zaznała takiego seksu, i marzy, żeby cała Polska się o tym dowiedziała. Mistrzostwo świata w ekshibicjonizmie.

– Do następnego lalusia…

– Dokładnie tak. Napiszesz?

Ewa milczała.

Oczy naczelnej najpierw rozszerzyły się z niedowierzania, a potem zwęziły w szparki. Głos zabrzmiał tak, jakby szarpnęła za kolczasty drut.

– Nieee?

Ewa wciąż milczała. Jej przełożona wyglądała teraz jak skrzywdzona nastolatka, która z trudem panuje nad wybuchem żalu i gniewu.

– Mogę położyć swoją głowę pod topór. Albo twoją. Co mi radzisz? – zapytała tak cicho, że Ewa niemal nie zrozumiała jej słów.

***

Pechowy kierowca jeepa, trzymając w ręku niewielką skórzaną aktówkę, wjeżdżał windą na ostatnie piętro wieżowca. Sprawę, dla której przejechał dwieście sześćdziesiąt kilometrów, można było załatwić jednym pismem lub nawet telefonem. Gdyby jego klientka nie uparła się przy osobistym kontakcie mecenasa z jej stryjeczną wnuczką.

– Żadnych adwokackich pism, panie Adamie – powiedziała. – Nie życzę sobie zawiadamiania Ewy o mojej woli bezosobowo. Ma pan do niej pojechać, zaprosić ją na obiad i wszystko wyłożyć, jak człowiek człowiekowi. Rozumiemy się?

Z Zofią Solińską się nie dyskutowało, o czym wiedzieli wszyscy w okolicy Ujazdu. Jej wola była święta, a zwłaszcza teraz, kiedy starsza pani zeszła już z tego świata. Jakby tego było mało, przed śmiercią pokazała mu zdjęcie piętnastoletniej Ewy, utrzymując, że dziewczynka prawie się nie zmieniła.

Chcąc nie chcąc, Adam Dąbrowa wsiadł przed świtem w terenowego jeepa cherokee i ruszył do Warszawy. Dotarł chwilę po ósmej, lecz nie zastał już Ewy Modlińskiej w jej mieszkaniu. Na szczęście klientka podała mu adres „Współczesnej Kobiety”, do której Ewa pisała, według jej słów, ciężkie bzdury. Adam przyjechał zatem do redakcji z postanowieniem szybkiego załatwienia posłannictwa. Co najwyżej kawa, na pewno nie obiad, postanowił. Dziennikarka zajmująca się plotkami była ostatnią osobą, z którą pragnąłby spędzić więcej czasu niż to konieczne.

Winda przystanęła.

Wychodząc z niej, Adam natknął się na tę samą kobietę, którą zapamiętał z parkingu. Z bliska sprawiała jeszcze lepsze wrażenie. Ponura mina nie przeszkodziła mu docenić jej urody, przypominającej dziewczyny z reklam wakacji nad Morzem Śródziemnym. Niebieskie oczy i wydatne kości policzkowe przydawały jej wschodniego wdzięku.

Adam uśmiechnął się i już otwierał usta, aby powiedzieć coś na temat zdarzenia na ulicy, ale natknął się na tak zimne spojrzenie, że głos uwiązł mu w gardle. Kobieta minęła go, a gdy się odwrócił, zobaczył ją znikającą za drzwiami windy. Poczuł żal, że nie dane im będzie się poznać, a później ruszył w stronę przeszklonych drzwi z niebieskim napisem WSPÓŁCZESNA KOBIETA.

***

Ewa wyszła z biurowca z uczuciem pustki w głowie.

Prowadzenie kolumny towarzyskiej w piśmie dla kobiet było jej pasją. Dzięki temu poznawała kolorowe postaci ze stołecznych salonów, a ludzie zabiegali o jej uwagę i sympatię. Zdawała sobie sprawę, że nie są to prawdziwe przyjaźnie; chodziło wyłącznie o zaistnienie w jej artykułach, nawet kosztem odkrycia wstydliwych i intymnych szczegółów.

Pomimo to Ewa dobrze czuła się w roli komentatorki zawodów uczuciowych aktorów, prezenterów telewizyjnych, polityków, biznesmenów, dziennikarzy i przedstawicieli wielu innych profesji, pragnących choć przez chwilę pogrzać się w blasku publicznej uwagi.

Choć najczęściej miewała do czynienia z płytkimi problemami, jej celebryci byli mimo wszystko ludźmi z krwi i kości, tak samo pragnącymi szczęścia i równowagi ducha, jak wszyscy inni na naszej planecie. Fakt, że robili wiele, aby je stracić, był fascynujący. Ewa miała wrażenie, że obserwuje egzotyczny gatunek ptaków, które wychowały się na wolności, a walczą o miejsce w złotej klatce, skąd nie ma ucieczki. Gdzie każdy ruch i oddech grożą unicestwieniem.

I oto cały ten światek zamknął się przed nią.

To było nieuniknione.

Ewa na wpół świadomie dążyła do dnia, w którym sama stanie się obiektem zainteresowania i kpin. To na nią skierują się wówczas drwiące spojrzenia, to ona poczuje, jak bolą teksty, dzięki którym stała się popularną komentatorką salonowych wzlotów i upadków.

Nagle zażądano od niej, aby lekko i dowcipnie opisała romans mężczyzny, z którym spędziła dwa lata życia, a który zdradził ją ze znaną aktorką, czyniąc z tej zdrady zdarzenie publiczne. Na oczach ptaków ze złotych klatek popełniła emocjonalne harakiri! Nic dziwnego, że wydawca i naczelna nalegali, aby to ona napisała ten tekst. Sprzedaż „Współczesnej Kobiety” pobiłaby rekordy. Tyle że wtedy Ewa stałaby się obiektem zainteresowania i świetnej zabawy innych.

Wzdrygnęła się. To było jak przebudzenie z długiego i chorego snu.

Przyjęła tę pracę, żeby utrzymać się, zapłacić za wynajęte mieszkanie, zacząć normalne życie. Po sześciu latach odbijania się od instytucji, które nie miały wolnych etatów dla magister historii sztuki. Dostała szansę dzięki Małgorzacie, która miała romans z kimś ważnym w wydawniczym koncernie, komu pokazała listy Ewy, pełne soczystych opisów poznanych w Warszawie ludzi.

Obiecała sobie, że będzie pisać dla „Współczesnej Kobiety” tylko do czasu, aż uda się jej znaleźć zajęcie w zawodzie, powrócić do ukochanego renesansu. W muzeum lub w poważnym piśmie naukowym. Tymczasem pięć lat minęło błyskawicznie, a wygodne życie i popularność zmieniły Ewę w osobę, z którą wcześniej ona sama nie chciałaby mieć do czynienia.

Ale na tym koniec. Nie będzie szukała pracy w innym kobiecym magazynie. Nie pogrąży się w duchowej prostytucji. Woli zatrudnić się jako kelnerka. Zamieni mieszkanie, które tak lubi, na ciasną kawalerkę.

Zacznie wszystko od początku, powróci do książek, do zaniechanej pracy doktorskiej. Jej zniknięcie z salonów doczeka się ironicznych komentarzy. Przez jakiś czas ptaki będą wyrażać współczucie, obwiniać mężczyznę, który doprowadził do katastrofy, ale wszyscy odczują satysfakcję z jej upadku. Będą oczekiwać jej powrotu w nowym wcieleniu, a potem zapomną.

Ona tymczasem pojedzie do Ujazdu, wypłacze się na ramieniu kochanej Zofii, wysłucha jej mocnych słów na temat pozornego życia, które prowadziła, obieca poprawę. Odpocznie i powróci pełna sił do walki o nowe życie.

Energicznie wytarła wilgotne oczy, skręciła w stronę stacji metra i niespodziewanie stanęła oko w oko z mocno zbudowanym mężczyzną o twarzy ułożonego dobermana. Wykonała unik, aby płynnie go wyminąć, ale on zrobił krok w bok i zatrzymał się przed nią. W szerokim uśmiechu ukazał ostre zęby.

– O co panu chodzi? – zapytała Ewa nieuprzejmie, odczuwając jednocześnie przypływ niepokoju.

Rozejrzała się dokoła. Chodnik pełen był przechodniów. Jeśli doberman chciał zaatakować, wybrał złe miejsce.

Mężczyzna nie przestawał się uśmiechać.

– Ty jesteś Ewa Modlińska – powiedział ze śpiewnym włoskim akcentem.

Uderzyło ją niemile, że zwrócił się do niej per ty.

– A ty kim jesteś? – zapytała nieprzyjemnym tonem.

– Giovanni Farnese. Twój daleki kuzyn.

Ewa pokręciła głową.

– To pomyłka. Ja nie mam rodziny we Włoszech.

– Twój pradziadek i moja prababka byli bratem i siostrą.

Powiedziawszy to, doberman wyciągnął dłoń do powitania.

Ewa poczuła zamęt w głowie. Jak przez mgłę pamiętała rzuconą mimochodem uwagę Zofii o krewnych z Wenecji. Nie spytała wtedy o nich, a stryjeczna babka już nigdy nie powracała do tematu.

Mężczyzna stał z wyciągniętą ręką, dając jej czas na oswojenie się z zaskakującą wiadomością.

– To długa historia – powiedział wreszcie. – Dowiedziałem się o twoim istnieniu i przyleciałem prosto z Wenecji. – Zauważył, że Ewa drgnęła na dźwięk słowa „Wenecja”, i uśmiechnął się zadowolony. – Coś jednak słyszałaś, prawda? Mogę ci opowiedzieć resztę, przy kawie.

Zawahała się. Włoski kuzyn nie zdarza się przecież codziennie. Gdyby spotkała go dwa dni temu, przyjęłaby zaproszenie. Ale dziś, w stresie, przed czekającą ją zmianą, był ostatnią osobą, z jaką pragnęła rozmawiać. Nie potrafiła skupić się na własnych myślach, a co dopiero na opowieści o przodkach i krewnych, którzy kompletnie jej nie obchodzili! Poza tym coś w twarzy Włocha ją niepokoiło. Zbyt wielka pewność siebie dobermana, który ukrywa drapieżność i prawdziwe motywy?

– Sorry, Giovanni, ale nie jestem dziś w nastroju – powiedziała. – Przekaż rodzinie, że bardzo się cieszę. I daj mi numer telefonu, to może zadzwonię.

Mężczyzna cofnął dłoń. Sięgnął w zanadrze kurtki, wyciągnął wizytówkę, podał.

Ewa spojrzała na kartonik. Ponad imieniem i nazwiskiem widniał niewielki herb.

– Może pozwolisz chociaż odwieźć się do domu? – zapytał Giovanni i uniósł dwa palce w geście przysięgi. – Słowo honoru, że się nie odezwę.

Pokręciła stanowczo głową.

– Do widzenia, kuzynie – odparła.

– Nie dasz mi swojego numeru?

– Zadzwonię.

Skinęła głową z uprzejmym uśmiechem, wyminęła mężczyznę i ruszyła w swoją stronę.

Co za dzień!, myślała rozbawiona, pomimo ponurego nastroju. Nie dość, że zaczynam nowe życie, to jeszcze odnajduje mnie włoska rodzina. Szkoda, że go nie zapytałam, w jakim celu mnie odszukał. Może rzeczywiście zadzwonię, choć nie podoba mi się jego gęba…

Giovanni odprowadził wzrokiem odchodzącą kuzynkę, a potem wyciągnął telefon i wybrał numer.

– Nie udało się – powiedział po włosku. – Ale spodobałem się. Kiedy do mnie zadzwoni, spróbuję jeszcze raz.

***

Przewodniczka wprowadziła wycieczkę na mniejszy dziedziniec, nie przestając perorować donośnym głosem, który odbijał się echem od wysokich ścian z oczodołami okien.

– Krzyż był symbolem wiary i polityki wojewody, topór herbem Ossolińskich. Krzyżtopór to jeden z trzech największych i najwspanialszych pałaców w Europie doby późnego renesansu. Niestety, jedenaście lat po zakończeniu budowy zdobyli go i złupili Szwedzi. Pałac ponownie został zdobyty i spalony przez Rosjan w tysiąc siedemset siedemdziesiątym roku, kiedy bronili się w nim konfederaci barscy.

Mężczyzna z siwą grzywą włosów schował się za załomem muru.

– Nie spuszczaj jej z oka – powiedział z naciskiem do telefonu. – I obrazu też.

– Wuj zamierza przekopać te ruiny? – zapytał z powątpiewaniem młodszy z Włochów, który zatrzymał się obok.

– Wiedza i rozum, Marco! – odparł spokojnie starszy, chowając telefon. – Wiedza i rozum!

– Ile mamy czasu?

– Tydzień. Najwyżej miesiąc. Na pewno do końca wiosny – stwierdził z przekonaniem Federico. – Następny raz nastąpi za sto lat. Tak mówi klątwa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: