Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tam gdzie jesteś - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 lutego 2019
Ebook
29,99 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tam gdzie jesteś - ebook

Jest jak w piosence: kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością. Oboje na życiowym zakręcie, potrzebują wsparcia i bliskości jak nigdy wcześniej. Czy będą umieli znaleźć je w sobie nawzajem?

Ania Turska ma trudny okres w życiu. Zamierza na dobre uwolnić się od męża, domowego tyrana. Za nią już wyprowadzka z domu i złożenie pozwu rozwodowego, teraz czas na uporządkowanie reszty spraw. Powinna wreszcie sprzedać domek letniskowy, który odziedziczyła po ojcu. Gdy przyjeżdża do Jantaru, aby zrobić zdjęcia, zastaje tam Adama, bezdomnego, który znalazł tu schronienie na nadchodzącą jesień i zimę. Nieoczekiwanie nawiązuje się między nimi nić porozumienia. Ta znajomość to czyste szaleństwo. A jednak czują się w swoim towarzystwie tak dobrze, że tylko szaleństwem byłoby nie spróbować. Jedno tylko martwi Anię: Adam zdaje się skrywać jakiś mroczny sekret...

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-6736-3
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Pod naporem łomu rama okienna odskoczyła z trzaskiem. Mężczyzna obejrzał się strwożony, ale nie było powodu do obaw. Rzęsisty deszcz bębniący o dach i porywisty wiatr niemal wepchnęły dźwięk wyłamywanego okna do wnętrza domu. Poza tym najbliższe zabudowania znajdowały się dobre kilkadziesiąt metrów dalej, a w taką pogodę nikt nie włóczył się bez wyraźnej konieczności.

Zajrzał do środka. Poczuł zapach starego drewna i zaduch dawno niewietrzonego pomieszczenia, zwiastujący, że dom nie był użytkowany od jakiegoś czasu. Wrócił do biegnącej przy posesji drogi, nie zważając na strugi wody płynące z nieba. I tak był przemoczony do ostatniej nitki. Do tego przeziębiony, głodny, z obolałą ręką. Lista niewygód nie miała końca, ale się nie skarżył. Stanowiły codzienność, a z nią trudno dyskutować.

Minąwszy wyważoną wcześniej łomem furtkę, poczłapał do zniszczonego dwukołowego wózka, z którego zdjął niewielką walizkę. Przez chwilę zastanawiał się, co zrobić z samym wózkiem, ale uznał, że nikt się nim nie zainteresuje. To, co było cenne, znajdowało się w walizeczce. Poza tym był październik. Tętniący życiem Jantar zamienił się w opuszczoną wioskę. Przy tej pogodzie nawet miejscowi nie byli skorzy do opuszczania swoich domów. Mimo wszystko Adam wolał nie rzucać im się w oczy. Wiedział z doświadczenia, że w takich małych miejscowościach ludzie są podejrzliwi i zauważają każdą obcą twarz. Właśnie dlatego wybrał jeden z leżących na obrzeżach Jantaru domów letniskowych. Z dużym prawdopodobieństwem można było założyć, że do wiosny nikt się w nim nie pojawi. Do zapadnięcia ciemności Adam czekał w lesie, obserwując kilka skupionych w jednym miejscu budynków. W końcu zdecydował się na ten stojący jako ostatni na polnej drodze, najbardziej zaniedbany, ze ścianami obłażącymi farbą i ogrodem, w którym żywopłot szpeciły długie odrosty, a przygnieciona wiatrem i deszczem trawa musiała sięgać do kolan. Ucieszył się, gdy w żadnym z sąsiednich domów nie zapaliło się światło. Przy odrobinie szczęścia nie będzie narażony na towarzystwo sąsiadów. Ukrywszy wózek w gęstych krzakach poza posesją, podszedł do wyważonego okna i niezgrabnie wgramolił się do wnętrza.

W domu panowało przyjemne ciepło, choć zapewne było to tylko złudzenie spowodowane pogodą. Godziny sterczenia na deszczu i wietrze pozbawiły ciało Adama resztek ciepła. Zamknął okiennice, a potem okno, którego na szczęście trwale nie uszkodził, choć solidnie wyszczerbił drewnianą ramę. Blokująca ją metalowa zapadka ugięła się pod naporem łomu. Po raz kolejny pomyślał, że mu się poszczęściło – z plastikowym oknem nie poszłoby tak łatwo. Przez chwilę czekał, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności, ale niewiele to pomogło. Pogmerał w kieszeni, z której wygrzebał niewielką latarkę znalezioną dawno temu pomiędzy żeberkami kratki ściekowej. Sztywnymi palcami wymacał włącznik i pstryknął, uwalniając wąski promień. Omiótł nim wnętrze. Wyglądało mniej więcej tak, jak się spodziewał, ale był zbyt zmęczony, by dokładniej mu się przyjrzeć. Najważniejszą informacją, jaką uzyskał podczas krótkiego rekonesansu, był brak śladów obecności gospodarzy. Rozejrzał się raz jeszcze. To, czego szukał, znajdowało się pod przeciwległą ścianą. Postawiwszy walizeczkę na podłodze, ciężko opadł na kanapę. Zrobił to na tyle nieostrożnie, że zapiekła go zraniona kilka dni wcześniej ręka. Syknął z bólu, ale nie miał siły, by ją opatrzyć. Zresztą nie miał ani siły, ani motywacji na zrobienie czegokolwiek innego. Nawet na jedzenie. Wiedział, że głód przychodzi falami, a ostatnia najwyraźniej miała się ku końcowi. Wyciągnął się na kanapie, okrył się narzutą i zasnął.

* * *

Nie wiedział, co go obudziło. Mógł być to wiatr napierający na okiennice, szum deszczówki płynącej w rynnach albo miarowy stukot kropel uderzających o dach. Przetarł kułakiem zaropiałe powieki. Oczy też go bolały. Czasem tylko swędziały lub piekły, ale dziś pulsowały bólem. Musiały być czerwone, tak jak wtedy, kiedy przez przypadek spojrzał w lustro dworcowej toalety, do której trafił, by napić się wody. Nie lubił patrzeć w lustro i nie lubił myśleć o tym, dlaczego tego nie lubi. Raz jeszcze przetarł oczy, wydłubując z kącików zaschniętą wydzielinę.

Przez wąskie szpary w okiennicach wpadała odrobina światła dziennego. Jeśli można było tak określić szarą poświatę przedostającą się do wnętrza. Nie podnosząc się z kanapy, Adam omiótł wzrokiem wnętrze domu.

Nie był duży. Na parterze znajdowała się kuchnia połączona z częścią wypoczynkową. Umowną granicę między nimi wyznaczał obszerny narożnik, na którym zaległ mężczyzna, ustawiony naprzeciwko obłożonego piaskowcem żeliwnego kominka. Przy ścianach po jego obu stronach ustawiono sięgające do sufitu biblioteczki, ciasno zapełnione książkami. Tuż przed nimi piętrzyło się kilka stosów starannie ułożonych tomów. Pozostałą część parteru stanowiła niewielka sień. Nad drzwiami wejściowymi widniał trójkątny świetlik, przez który wpadało nieco światła. Adam zanotował w pamięci, że musi go zakryć, zanim wieczorem zapali lampę. W korytarzu zobaczył kilka par butów i zawieszonych na haczykach kurtek oraz drewniane schody prowadzące na piętro. Za nimi widniały uchylone wąskie drzwi prowadzące zapewne do łazienki lub toalety.

Uniósł się i jęknął z bólu. Chciał dokładniej obejrzeć kuchnię. Bez wątpienia meble miały już swoje lata, ale – choć przykrywała je gruba warstwa kurzu – były w dobrym stanie. Część kuchenną urządzono w tradycyjnym rustykalnym stylu. Szafki i półki były pomalowane na biało, dobrze komponowały się z blatem z naturalnego drewna. Z karniszy zwisały zakurzone pęczki ziół. Od razu rozpoznał miętę z jej strzępiastymi liśćmi. Resztę roślin kurz i czas zasuszyły tak bardzo, że ich gatunku mógł się tylko domyślać. Rozglądając się, stwierdził, że dobrze wybrał, godziny bezczynnego siedzenia na deszczu i wietrze nie poszły na marne. Już dawno nikogo tu nie było, wnioskował to ze śladów, jakie zostawiał na zakurzonej podłodze. Przy odrobinie szczęścia uda mu się przemieszkać tu jesień i zimę. W najlepszym wypadku właściciele lub turyści pojawią się tu na wiosnę, a wtedy będzie już daleko stąd.

Ból ręki zmotywował go do dźwignięcia się z kanapy. Od długiego czasu – tygodnie zamieniły się w miesiące, a miesiące w lata – do życia motywowały go tylko trzy czynniki: ból, głód i zmęczenie. A teraz pierwsze walczyło o palmę pierwszeństwa z drugim. Zdejmując brudną kurtkę, która dawno straciła swój pierwotny kolor, przyjrzał się dziurom wyżartym przez kwas. Spod tkaniny wyzierała wypalona warstwa szarobiałego materiału ocieplającego, który nie powstrzymał żrącego płynu. Poczuł ukłucie żalu, gdy przypomniał sobie ulubioną bluzę, którą zmuszony był wyrzucić. Stanowiła dla niego talizman, jednak tamtego dnia napis „Lucky77” nie przyniósł mu szczęścia. Cały lewy rękaw grubej ocieplanej bluzy, znalezionej w kontenerze na zużytą odzież, pokrywały dziury po kwasie. Żrąca substancja dotarła aż do jego skóry. Akurat wtedy musiał się zaciąć ten cholerny zamek w kurtce. Przypomniał sobie, jak zgrabiałymi z zimna palcami szarpał za uchwyt opornego suwaka, podczas gdy lewa ręka płonęła bólem. W myślach przeklął człowieka, który w przeznaczonym do rozbiórki warsztacie pozostawił na półce otwarty pojemnik z kwasem. Dopóki rękaw kurtki nie zaczął dymić, Adam był przekonany, że oblał się wodą, w najgorszym wypadku olejem silnikowym. Szybko nadeszła jednak pierwsza fala bólu. Po wełnianej rękawiczce bez palców zostało tylko wspomnienie, podczas gdy oparzona dłoń dymiła, wydzielając kwaśny smród palonego mięsa. Lewa dłoń. Do listy nieszczęść mógł dopisać tego dnia swoją leworęczność.

Tym razem kurtka – pozbawiona już suwaka – dała się ściągnąć bez oporów. Zrzucił ją na podłogę i zaczął mocować się z grubym wełnianym swetrem, którego nie znosił. Był niewygodny, nie miał kaptura i strasznie gryzł, przez co Adam drapał się, jakby miał pchły. A może miał? Zdecydowanie wolał bluzę i obiecał sobie, że gdy tylko nadarzy się okazja, zdobędzie podobną. Na razie musiał pogodzić się ze swetrem. Zważywszy na to, że była to ostatnia ciepła rzecz, jaką posiadał w skromnym zapasie ubrań, był wręcz na niego skazany. Po zdjęciu swetra okazało się, że niewprawnie zawiązany bandaż przykleił się do rany, przesiąknąwszy krwią i limfą. Strumień zimnej wody przyniósł spodziewaną ulgę. Na szczęście właścicielowi domu nie przyszło do głowy, by zakręcić zawory na zimę. Adam usiadł na taborecie, ciesząc się chłodem obmywającym rękę. Bandaż powoli odmiękał i stopniowo dawał się odwiązywać. Ręka wyglądała gorzej, niż się spodziewał. Rana tworzyła mozaikę popękanej skóry i wyzierającego gdzieniegdzie mięsa. Na zewnętrznej stronie dłoni, która miała bezpośredni kontakt z kwasem, widniało kilka dorodnych pęcherzy. Lodowata woda przynosiła ulgę, ale Adam wiedział, że to tylko rozwiązanie tymczasowe. Jego wzrok padł na zawieszoną na ścianie metalową apteczkę. Sięgnął po nią, nie wyjmując ręki spod strumienia. Ku jego rozczarowaniu było tam tylko kilka bandaży i opakowanie paracetamolu. Nie przeszkadzało mu, że termin ważności leku upłynął kilka lat temu. Otworzył zębami słoiczek i wsypał sobie do ust kilka tabletek, które pogryzł niczym draże. Za kilka minut powinny zacząć działać. „Do cholery! Muszą zacząć działać, inaczej zwariuję”, pomyślał. Zakręcił wodę, poczłapał do kanapy i ciężko opadł na posłanie. Ręka pulsowała, zdając się żyć swoim – niezwiązanym z resztą organizmu – życiem. Adam wyciągnął z kieszeni ręcznie skręconego papierosa i zapalniczkę. Przypalenie go prawą ręką stanowiło niemały wyczyn. Zaciągnął się głęboko i zakaszlał. Od lat palił najtańszy tytoń i przyzwyczaił się do jego kwaśnego, duszącego smaku, ale ten był wyjątkowo podły.

– Cholera jasna – wychrypiał, czując ból promieniujący od przedramienia. Słowa ledwo przecisnęły się przez gardło. Ileż to czasu minęło, od kiedy odezwał się po raz ostatni? Trzy dni? Pogrzebał w pamięci i stwierdził, że ostatnie słowa wypowiedział, nieudolnie targując się o pieniądze. Nie potrafił tego robić i tym razem nie utargował ani złotówki. Mimo wszystko poczuł ukłucie zadowolenia. Spojrzał na leżącą nieopodal kanapy walizkę, w której znajdował się cały jego dobytek.

Prawie tysiąc złotych – tyle dostał w sklepie z militariami za znalezioną w warsztacie radiostację. Oszalały z bólu, z niemałym trudem załadował ją na swój wózek. Ważyła chyba ze trzydzieści kilo. Trafił na nią pod stertą złomu, który zamierzał zawieźć do skupu. Zanim wrzucił radioodbiornik na wózek, postanowił raz jeszcze przeszukać pomieszczenie, które kiedyś zapewne było biurem. Znalazł plecione krzesło i wszedł na nie, by sprawdzić, co znajduje się w niewielkiej wnęce, pod którą przypuszczalnie umieszczone były kiedyś stoły warsztatowe. Stojąc na palcach, wyciągnął rękę i wymacał pojemnik. Wtedy zmurszała wiklina pękła z trzaskiem i oblał się kwasem. Oczywiście z taką raną powinien natychmiast udać się na pogotowie. Bał się jednak, że pozostawiony na zewnątrz wózek zniknie wraz z zawartością. Jeszcze wtedy nie wiedział, jaką wartość może mieć radiostacja, ale utrata wózka oznaczałaby stratę jakiegokolwiek zarobku. Szybko obmył rękę w lodowatym potoku płynącym przez miasto i zmienił ubranie. Z żalem wyrzucił podziurawioną bluzę. Rano zawiózł radiostację na złom.

Pan Waldek, właściciel złomowiska, przez dłuższą chwilę intensywnie wpatrywał się w podkurczoną rękę Adama, ale w końcu poradził mu, żeby zapytał w sklepie z militariami, czy radiostacja jest coś warta. Pan Waldek w ogóle chyba dobrze mu życzył. Może go lubił, może mu współczuł, a może po prostu wiedział, że Adam nie zamienia zarobionych pieniędzy na alkohol ani nie kradnie. Waldek był sknerą, ale uczciwym. Nie hołdował częstej wśród złomiarzy zasadzie „wspólne, czyli niczyje”. Ci, którzy próbowali sprzedać studzienki kanalizacyjne bądź fragmenty torów kolejowych, omijali skup Waldka szerokim łukiem. Poza tym facet znał się na rzeczy. W sklepie z militariami okazało się, że radiostacja pochodzi z radzieckiego czołgu i jest unikatem. W Polsce pozostało ich może kilkanaście, a dla kogoś, kto odrestaurowywał czołg, była bezcenna. Adam dostał za nią tysiąc złotych, co w jego sytuacji stanowiło kosmiczną sumę, ale wiedział, że to tylko ułamek tego, co dostałby normalny człowiek, niekloszard. Gdyby nie to, że powołał się na Waldka, jego zarobek skurczyłby się pewnie do równowartości flaszki. Tysiąc złotych zostało uszczuplone o koszt zapasu mielonek i chleba, które wypełniły pustkę po swetrze w małej walizce.

Otrząsnąwszy się z zamyślenia, Adam rozpiął wysłużony suwak, wyciągnął konserwę i widelec. Z oparzonej ręki odpływał ból. Najwyraźniej paracetamol zaczynał działać.

Otworzył puszkę i zaczął jeść, przypatrując się zakurzonym grzbietom książek. Goethe, Dostojewski, Dickens, Szekspir, Sienkiewicz. Zbiór był imponujący. Sięgnął po leżącego na wierzchu stosu Fausta, zdmuchnął kurz z okładki i otworzył na chybił trafił, kładąc książkę na niewielkim stoliku kawowym. Książka była stara, pożółkła i nosiła ślady użytkowania. Przeczytał kilka stron, gdy jego wzrok padł na fragment, przy którym zatrzymał się na dłużej.

„Jestem tym duchem, który zawsze przeczy!

I bardzo słusznie, bo wszelkie istnienie

Zasługuje wyłącznie na zniszczenie.

Najlepiej żyłoby się w pustym świecie.

Więc to, co grzechem zwiecie,

Rozkładem, złem po prostu, dnem i dołem,

Moim właśnie jest żywiołem”.¹

Tak. Właśnie tak było. Najlepiej żyłoby się w pustym świecie. A tak to tylko dno i dół.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: