Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tańcząc w ciemnościach - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 lipca 2020
Ebook
36,00 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,00

Tańcząc w ciemnościach - ebook

Komisarz Michele Balistreri musi spojrzeć w oczy komuś, o kimś przez lata usilnie próbował zapomnieć… sobie z przeszłości.

Włochy 1974, sam środek dekady zwanej „latami ołowiu”, czas wzmożonej działalności grup terrorystycznych. Dwudziestoczteroletni wówczas Mike Balistreri, dla przyjaciół „Africa”, to pełen ideałów student utrzymujący się z uczenia sztuk walki w klubie sportowym znanym w środowisku rzymskiej skrajnej prawicy. Wraz z Ringiem, Benvenutim i Boccinem należy do radykalnej organizacji Ordine Nuovo, ale kiedy włoskie władze ją rozwiązują, weryfikuje dotychczasowe przekonania. Przestaje wierzyć, że bijatyki z „czerwonymi” i policją zmienią świat i że da się odróżnić zdrajców od zdradzonych. Nie umie nawet wybrać między dwiema kobietami, które stają na jego drodze. Los czterech towarzyszy ostatecznie rozdziela pistolet P38.

Rok 1986. Tego samego dnia, kiedy słynne zagranie Maradony – „Ręka Boga” – niweczy mundialowe aspiracje Anglików, jeden strzał w serce z walthera P38 kończy życie Ringa, który z działacza skrajnej prawicy przeistoczył się w umiarkowanego parlamentarzystę zasiadającego w ławach rządzącej krajem Chrześcijańskiej Demokracji. Śledztwo ma prowadzić Michele Balistreri, mimo że znał ofiarę i zamieszanych w morderstwo. Najgorszym wrogiem, z którym będzie się musiał zmierzyć komisarz, jest on sam, Africa – chłopak, którego starał się pogrzebać przy pomocy alkoholu, tytoniu, kobiet i cynizmu. Aby znaleźć zabójcę, Balistreri spojrzy prosto w oczy sobie z przeszłości i zakwestionuje wiele żelaznych przekonań…

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66512-54-2
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

CZYTELNICY WIEDZĄ, że w centrum moich książek stoi ta sama kluczowa postać: Michele Balistreri, jednak w każdej powieści Michele znajduje się w innej fazie swojego życia, a raczej w dwóch różnych fazach, jako że akcja zawsze rozgrywa się na dwóch planach czasowych.

Tym razem zdecydowałem się opowiedzieć o Balistrerim w straszliwych dla Włoch latach siedemdziesiątych, o jego zaangażowaniu w działania radykalnego ugrupowania pozaparlamentarnej prawicy zwanego Ordine Nuovo, czyli Nowy Porządek, i o tym, co z tego zaangażowania wynikło po rozwiązaniu organizacji dekretem rządowym w grudniu 1973 roku.

Po raz pierwszy przyszło mi opowiadać historię świata, którego zupełnie nie znałem. Choć podobnie jak mój bohater studiowałem w Rzymie w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych, polityka sprowadzała się dla mnie jedynie do oddania głosu w wyborach na tego, kto mniej lub bardziej budził wtedy moją sympatię, a i to nie zawsze.

Dlatego z góry przepraszam za wszelkie nieścisłości tych wszystkich, którzy zaznali realiów ówczesnego politycznego aktywizmu, po każdej ze stron. Dzisiaj, z perspektywy czasu, czuję podziw, a nawet zazdrość wobec tych, którzy w tak młodym wieku naprawdę w coś wierzyli i aktywnie, z pasją walczyli o to w granicach wyznaczonych przez prawo.

Natomiast dla tych, którzy uznali, że wolno im przekraczać granice prawa – bez znaczenia, po której stronie, prawicowej czy lewicowej, wtedy stali – nie mam żadnego usprawiedliwienia. Wówczas nie potrafiłem z siebie wykrzesać nawet odrobiny empatii dla tych ludzi, dziś zaś, gdy przyszło mi opisywać mojego bohatera balansującego na krawędzi otchłani, dobitnie uświadomiłem sobie, jaka była tego przyczyna: taka droga nie służy żadnej zmianie, a oni to doskonale wiedzieli. Służy tylko do zadawania cierpienia niewinnym i wmawianiu sobie, że jest się romantycznym bohaterem albo też wiernym wyznawcą godnym siedemdziesięciu dwóch dziewic w raju.Sobota, 12 stycznia 1974

W ŚWIECIE, KTÓRY nie chce nas, mą swobodną pieśnią jesteś ty…

– Nie śpiewasz?

Chłopcy w dzwonach i spiczastych butach, dziewczyny w spódnicach do ziemi zapinanych z przodu na guziki albo w minispódniczkach i kozakach, opary papierosowego dymu tak gęste, jak mgła tego zimowego wieczoru.

Śpiewali chórem w ciemnościach rozjaśnianych psychodelicznym światłem. Ręce wyciągnięte w górę, palce rozcapierzone tak samo jak na okładce płyty Lucia Battistiego, z której pochodził ten utwór. Wszyscy przekonani, że ta pieśń i te ręce wskazują naszą stronę barykady.

To był jeden z wielu idiotyzmów tamtych lat, na dodatek szerzący się z winy krytyków muzycznych. To właśnie oni, kanapowa lewica z muchami w nosie, rzucili się na Battistiego, ponieważ jego piosenki nie były tak politycznie zaangażowane jak jękliwe biadolenie De Gregoriego czy Gucciniego. A kto nie myślał tak samo jak oni, był tumiwisistą albo faszystą.

Większość tej młodzieży śpiewającej Battistiego z uniesionymi dłońmi buntowała się przeciwko jedynej słusznej idei, przeciwko obowiązkowi bycia antyfaszystą i lewicowcem, cokolwiek to miało znaczyć. Przyszli tu, żeby się dobrze bawić, nie stać ich było na nic poza udziałem w demonstracji i próżnym gadaniem o zmianach, których potrzebują Włochy.

Byłem tam obcy. Zresztą od pewnego czasu wszędzie tak się czułem. Stałem się obcy dla Libii, w której dorastałem i z której musiałem uciec kilka lat wcześniej, kiedy do władzy doszedł Al-Kaddafi. Byłem obcy również we Włoszech, tchórzliwym kraju spragnionym taniej benzyny, gdzie rządzący na spółkę z przedsiębiorcami i pseudointelektualistami potrafili wmówić sześćdziesięciu milionom idiotów, że libijski Rais był tylko wizjonerem, może trochę dziwacznym, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwym. A poczucie, że wszędzie jestem obcy, tylko zwiększało mój gniew i dezorientację.

Dziewczyna, która zapytała mnie, dlaczego nie śpiewam, miała kruczoczarne włosy swobodnie opadające na czarno-białą bluzkę z rozkloszowanymi rękawami, czarne szorty eksponujące fantastyczne długie nogi i białe kozaki do kolan. Zapaliła papierosa marki Muratti i przyglądała mi się spokojnie. Miała niezwykłe czarne oczy.

– Słoń mi na ucho nadepnął. A dlaczego ty nie śpiewasz?

– Bo to durne. Przecież Battisti i Mogol¹ nie napisali tego dla nas. Ale Ringo się nie przejmuje takimi drobiazgami. Chcesz papierosa?

– Nienawidzę palenia. Muszę tylko zamienić parę słów z Ringiem. Pięć minut i znikam stąd.

– W takim razie chodźmy do baru, póki nie skończy przemawiać.

Poszedłem za nią, przedzierając się przez śpiewający tłum.

Bilet wstępu, uprawniający do jednego darmowego drinka, wykorzystała na białe martini. Ja zamówiłem szklankę wody.

– Nie jesteś chyba jednym z tych świętoszków, którzy nie palą i nie piją?

– Wychowałem się w kraju muzułmańskim. Na pewne rzeczy patrzę podobnie jak oni.

– To znaczy uważasz, że kobiety są istotami gorszymi i możesz poślubić ich tyle, ile chcesz?

– Czy nie można być abstynentem, nie będąc jednocześnie świętoszkiem?

– Można. Ale ty jesteś trochę świętoszkiem.

– Co ty o tym możesz wiedzieć? Pierwszy raz się widzimy!

– Od czasu do czasu zakładam szorty, żeby sprawdzić, czy spotkam kogoś, kto nie będzie mi się od razu gapić na nogi. Ty tego nie zrobiłeś.

Nie żartowała, była poważna jak naukowiec opisujący reakcję myszy na eksperyment. Wzruszyłem ramionami.

– Zgoda. Może rzeczywiście jestem świętoszkiem.

Jej miękkie, karminowe usta ułożyły się w niezwykle pociągający grymas.

– Żartowałam. Może po prostu wolisz patrzeć w oczy albo na usta.

To właśnie robiłem już od dłuższej chwili.

– Przepraszam, ale masz…

– Nie przepraszaj. Lubię ludzi, którzy najpierw patrzą na moją twarz.

Wskazałem na Giulia Giulego zwanego Ringiem, przemawiającego właśnie ze sceny do zgromadzonej publiczności.

– Jesteś jego dziewczyną?

– Nie jestem czyjaś.

– Ale jesteś tu z nim, a Ringo jest moim przyjacielem.

Ściągnęła usta. Były naprawdę piękne, a ten grymas mógł wyrażać przeróżne emocje. Teraz okazywała mieszankę zaskoczenia i aprobaty.

– Widzisz? Jednak jesteś trochę świętoszkiem.

– Jestem lojalny.

Natychmiast zdałem sobie sprawę, jak głupio mogą brzmieć moje słowa w tym kontekście. Ale dziewczyna nie zaczęła się śmiać, tylko powoli pokiwała głową, jakby się nad czymś zastanawiała.

– Lojalny wobec idei czy wobec ludzi, na których ci zależy?

Pytanie było albo zbyt niedorzeczne, albo zbyt głębokie. A na pewno niewygodne.

– Znamy się trochę za krótko jak na taką rozmowę, nie sądzisz?

Kiwnęła głową.

– Masz rację.

Wyciągnęła do mnie rękę.

– Isabella Mulas.

– Michele Balistreri.

– A więc to ty! W Ordine Nuovo nazywają cię Africa, Ringo mówił mi o tobie. Twierdzi, że jesteś jedyną osobą, której nigdy nie przekona do powrotu do FUAN².

– Rzeczywiście, Ringo to inteligentny facet.

Zastanowiła się przez chwilę, a potem skinęła głową.

– Tak, Ringo jest na swój sposób inteligentny. Zostaniesz, żeby potańczyć?

– Po rozmowie z Giuliem mam coś do załatwienia.

Znów zrobiła ten swój grymas. Tym razem wyrażał upór.

– Jutro rano idę na spacer do Villa Ada – powiedziała.

– Nie umiem spacerować, umiem tylko biegać.

– Znajdziemy coś pośredniego. W południe przy wejściu od via Salaria?

– Może.

Isabella Mulas była niezwykłym stworzeniem. Pewna siebie, ale nie agresywna, pociągająca, ale nie uwodzicielska, zdeterminowana, lecz w sympatyczny sposób. Miała tylko jedną poważną wadę. Była tam z Giuliem, przyjacielem, a przynajmniej kimś, kto mnie za takiego uważał. A więc była nietykalna.Niedziela, 22 czerwca 1986

– CIEKAWE, CZY mój mąż ogląda mecz.

Była na górze, kompletnie ubrana, jeśli nie liczyć majtek. Zeszła ze mnie i wstała z kanapy. Kiedy zakładała majtki, obserwowałem, jak Diego Armando Maradona szaleje z radości tuż po tym, jak sponiewierał Anglików golem zdobytym pięścią. Sięgnąłem ręką na podłogę i zapaliłem ostatniego gitane’a z paczki otwartej rano.

Ani trochę nie podziwiałem sprytu Maradony, lecz też nie miałem już w sobie nawet grama płynącej z trzewi pogardy, jaką niecierpliwy chłopiec, na którego przed laty wołali Africa, odczuwałby wobec faktu, że największy piłkarski geniusz uważał zemstę za Falklandy za rzecz ważniejszą od sportowego honoru.

Honor, prawość.

To ci dopiero. Świat pogrzebał te dwa słowa. Czasy się zmieniły. W połowie lat osiemdziesiątych mówienie o honorze i prawości było czymś niemodnym i głęboko niewłaściwym.

A Patrizia była tego żywym dowodem. Mecz w telewizorze z wyłączonym dźwiękiem, podczas gdy my oddawaliśmy się aktywności fizycznej zupełnie innego rodzaju, stanowił dla niej jedynie alibi, coś, co mogłaby opowiedzieć mężowi i dzieciom, gdyby ją zapytali, jak spędziła niedzielne popołudnie. Nie była tu ani dla Maradony, ani tym bardziej po to, by mówić o przestarzałych wartościach.

– Mam dla ciebie prezent, Michele.

Wyciągnęła z torby kasetę magnetofonową i wsunęła ją do kieszeni odtwarzacza stereo. Przez przymknięte okiennice przeciskały się promienie słońca. Na zewnątrz panował piekielny upał, ale w moim mieszkaniu było przyjemnie, wentylator zamontowany na suficie spełniał swoje zadanie.

– Widziałeś Dziewięć i pół tygodnia, komisarzu Balistreri?

– Nie byłem w kinie od lat.

– A więc opowiem ci po swojemu najważniejszą scenę z filmu. To będzie mój prezent.

Wyciągnęła z torby biały kapelusz z szerokim rondem podobny do tych, które nosiła księżna Diana. Potem nacisnęła PLAY.

Z głośników popłynął głos Joe Cockera.

You can leave your hat on.

Usiadłem w fotelu bujanym, który Angelo Dioguardi wyszperał pewnego niedzielnego przedpołudnia na targu przy Porta Portese i dał mi w prezencie na moje ostatnie urodziny. Nie powiedział, dlaczego wybrał akurat to, ale nie było takiej potrzeby. Ja wiedziałem.

Cztery lata wcześniej, w 1982 roku, podczas pobytu w Hiszpanii na poprzednim mundialu, tego samego wieczoru, kiedy Paolo Rossi zniszczył Brazylię, rozgadałem się przy Dioguardim. Opowiedziałem o mojej matce, która siadywała w fotelu bujanym na werandzie w Trypolisie, gdy ja byłem jeszcze dzieckiem. Z tego fotela patrzyła, jak wraz z przyjaciółmi odgrywam alternatywne zakończenie Poszukiwaczy, w którym wódz Komanczów zabijał wstrętnego Johna Wayne’a.

Dokładnie w tej samej chwili, kiedy na Patrizii został już tylko kapelusz, Maradona okiwał sześciu Anglików z rzędu i strzelił najpiękniejszego gola, jakiego kiedykolwiek widziałem. Szkoda; gdyby zrobił tylko tyle, byłby największym piłkarzem na świecie.

Potem Patrizia przyniosła mi szklankę lagavulina i siadła na mnie okrakiem.

– Pobujamy się trochę, komisarzu?

Kobiety takie jak ona świetnie mi pasowały. Po wszystkim wracały do męża czy chłopaka. Do prawdziwego i bezpiecznego życia, które sobie zbudowały. Ja służyłem w nim tylko jako nawias, wewnątrz którego mogły uwolnić sekretną część siebie, tę, której ich partnerzy nigdy nie zobaczą.

W tym sensie Patrizia była idealna. Znała zasady tego rodzaju przygód i wiedziała, jak ten dzień się skończy: ona w domu będzie przygotowywała obiad dla wracających znad morza dzieci, którym opowie, że była u koleżanki, żeby obejrzeć mecz, a ja będę grał w pokera u mojego brata Alberta.

Przez okiennice nadal przeciskało się światło, ale teraz był to czerwonawy poblask zachodu słońca. Fotel na biegunach sprawdzał się doskonale, tyle że w pewnej chwili zadzwonił telefon.

Zignorowaliśmy go. Telefon jednak nie przestawał dzwonić, aż w końcu straciłem rytm. Spojrzałem na zegarek, była prawie ósma trzydzieści. Wyciągnąłem rękę i podniosłem słuchawkę.

– Halo!

– T-tu So-Sofia.

To była nowa sekretarka szefa wydziału zabójstw. Mówiło się, że brała udział w regionalnych finałach konkursu Miss Italia, a widząc, jakie ma warunki, nie było mi trudno w to uwierzyć.

– Z-zgłoszono m-m-morderstwo, d-dottor Balistreri.

Prawdopodobnie właśnie przez problem z jąkaniem odpadła z konkursu piękności. Zastanawiałem się, jaki wpływ na jej przypadłość miałoby nasze wspólne bujanie się w fotelu. Tymczasem ja i Patrizia nie przerywaliśmy, na dodatek ona zaczęła jęczeć.

– C-co się dź-dzieje? – zapytała przejęta Sofia.

– Nie mam dziś dyżuru i siedzę właśnie na fotelu u dentysty.

– U d-dentysty? W n-niedzielę o t-tej porze?

– Tak, to nagła sprawa. Musicie wysłać kogoś innego.

Patrizia wydała przeciągły jęk i opadła na mnie. Sofia przejęła się jeszcze bardziej.

– Ź-źle się p-pan czuje, d-dottore?

– Bardzo źle.

– Ale c-co ja m-mam zrobić? D-dottor Nat-tali jest za granicą na k-ko-ko…

– Na konferencji, wiem. Jest w Nowym Jorku. Dzwoniłaś do niego?

– Tak, p-poinform-mowałam go o m-morderstwie, a on p-powiedział, żeby p-pan wziął sp-prawę.

Patrizia zaczęła tracić cierpliwość.

– Odłóż tę słuchawkę!

– S-słyszę głos…

– Powiedziałem ci już, że jestem u dentystki, mam silne zapalenie dziąseł, a jej się spieszy.

– Zap-palenie dź-dź… Ale jeśli p-pan nie p-pojedzie, t-to Nat-tali mnie zwolni!

Dziewczyna była bliska łez.

Okropna sprawa, te, co łatwo płaczą, są albo zbyt wrażliwe, albo zbyt głupie. W obu przypadkach trudno jest się ich potem pozbyć. Ale to nie była właściwa chwila, żeby się tym martwić.

– Czy do Natalego można się teraz dodzwonić? Sam to zrobię.

– T-teraz jest w t-taksówce na lot-tnisko, w Nowym Jorku jest wciąż p-po p-południu, leci ost-tatnim lotem do Rzy-Rzymu. Proszę…

W sumie dość się już pokołysaliśmy i był to doskonały pretekst, by pozbyć się Patrizii. I może, jeśli będę miły dla Sofii, to i ona kiedyś wypróbuje ze mną ten fotel na biegunach.

– Robię to tylko dla ciebie, bo jesteś nowa. Potem będziesz musiała zająć się moimi dziąsłami!

– N-nie rozumiem…

– Wyjaśnię ci później. Gdzie jest ciało?

– Na P-parioli. D-dam p-panu adres.

– Kogo zabili? Filipińską pokojówkę?

– Dep-putowanego do p-p-parlamentu. N-n-nazywa się Giulio Giuli.

Cisza, która nastąpiła po jej słowach, sprawiła, że Sofia zaczęła się bać najgorszego.

– D-dottore, jest p-pan tam?

– Robię to tylko dla ciebie, Sofia.

Jednak z pewnością nie dla niej jechałem na spotkanie z własną przeszłością. Nie okłamywałem kobiet w sprawie miłości. Za to w wielu innych sprawach – owszem. A czasami też okłamywałem sam siebie.Sobota, 12 stycznia 1974

GIULIO GIULI dał znak zespołowi muzycznemu, żeby zrobił sobie przerwę, i wziął do ręki mikrofon. Przemawianie przychodziło mu z naturalną łatwością. Poza tym miał tę anielską twarz Giuliana Gemmy i to właśnie od imienia najpopularniejszego bohatera westernowego, w którego wcielił się ten aktor, nazywano go Ringo.

– Przyjaciółki i przyjaciele…

Nigdy nie używał faszystowskiego terminu camerati, towarzysze. Tak samo zresztą jak ja. On – z wrodzonej roztropności, ja – ponieważ uważałem, że to tak samo śmieszne jak salut rzymski albo śpiewanie Faccetta nera³.

– Przyjaciółki i przyjaciele, dziś obchodzimy pogrzeb Ordine Nuovo, ale ci, którzy go rozwiązali, nie wiedzą jeszcze, że się przeliczyli.

Pauza na oklaski. Był świetnym mówcą, a w czwartkowe wieczory nigdy nie opuszczał w telewizji programu Tribuna Politica. To z niego uczył się sztuki słowa, jego idolem zaś był Giorgio Almirante.

– Będziemy kontynuować naszą walkę jeszcze skuteczniej. W siedemdziesiątym drugim roku Włoski Ruch Społeczny⁴ osiągnął spektakularny wynik wyborczy, zdobywając prawie trzy miliony głosów. Dlatego moja propozycja skierowana do wszystkich tych, którzy należeli do Ordine Nuovo, jest bardzo prosta.

Zawieszenie głosu, pauza na oddech, tym razem krótsza. Powszechna cisza na sali.

– Wróćcie do partii, aby walczyć wspólnie z nami, a w następnych wyborach podwoimy te głosy.

Giulio Giuli był konsekwentny i miał głowę na karku. W czasach, kiedy wszyscy jeszcze należeliśmy do FUAN, on był z nas najbardziej umiarkowany.

Gdy trzy lata wcześniej ja i wielu mi podobnych opuściliśmy bezużyteczną pulpę partyjnej młodzieżówki, aby wstąpić do Ordine Nuovo, Giulio w niej pozostał, a teraz rozpoczął dzieło rekrutacji sierot po rozwiązanym Ordine. Może i było to na swój sposób dobre. Rozwiązanie Ordine Nuovo zostawiło za burtą wielu chłopaków, tak samo jak my wściekłych i zdezorientowanych, i konsekwencje, przynajmniej dla niektórych, mogły być katastrofalne.

Stypa naszej organizacji, którą wyprawił Giulio, miała przekonać jak najwięcej osób do powrotu w szeregi FUAN. Zresztą po rządowym dekrecie rozwiązującym Ordine Nuovo i aresztowaniu jego przywódców lub ich ucieczce za granicę możliwości nie było zbyt wiele. Mogliśmy powrócić do FUAN, do systemu – to znaczy znów udawać, że walczymy, nie robiąc tego naprawdę – lub całkowicie zrezygnować. Była też inna, mroczna i bardziej niebezpieczna droga i mogła ona skusić część sierot po organizacji. Jednak żeby rozpocząć walkę na serio, należałoby wyłączyć również te psychodeliczne reflektory, nie tylko normalne światła. Należałoby tańczyć w ciemności. Tymczasem jasne światło ponownie rozbłysło.

W reakcji na przemówienie Giulia rozległy się oklaski i nie było prawie żadnego gwizdania czy okrzyków sprzeciwu. W końcu młodzi ludzie, którzy tu przyszli, z góry wiedzieli, co usłyszą. Chcieli jasnej i uspokajającej propozycji, a potem zamierzali pić i tańczyć. Chcieli czegoś, żeby być opozycją, a nie żeby cokolwiek zmienić. A Ringo zaoferował im to swoją efektowną przemową i anielskim obliczem.

Z zadowoleniem uśmiechnął się ze sceny i poszukał wzrokiem mojego spojrzenia. Choć widział, że nie dołączyłem do oklasków, to i tak obdarzył mnie uśmiechem.

W sumie nawet go lubiłem. Niektórzy, tak jak ja, od lat tłukli się z czerwonymi na uniwersytetach i w liceach, rozdawali ulotki, rozklejali plakaty. Giulio zawsze używał bardziej głosu niż rąk, ale nigdy się nam nie sprzeciwiał ani nie okazywał pogardy. Wiedział, że kiedy korzystając z nóg i pięści, odbijaliśmy liceum okupowane przez czerwonych, wyświadczaliśmy przysługę większości uczniów, którzy przyszli do szkoły, żeby się uczyć, a zamiast tego byli przetrzymywani jako zakładnicy przez arogancką mniejszość, przekonaną, że w imię antyfaszyzmu ma prawo robić, co jej się żywnie podoba, i korzystającą ze wsparcia prasy i telewizji znajdującej się w rękach katolików i komunistów. Tyle że Giulio był szczerze przekonany, że pięćdziesiąt słów warte jest więcej niż pięćset uderzeń.

Podszedł do mnie z zapalonym papierosem. Oczywiście nie palił żadnych włoskich, tylko brytyjskie marki John Player Special.

– Widzę, że już poznałeś Isabellę. Udane skrzyżowanie mózgu Einsteina z nogami Raquel Welch.

Nic nie odpowiedziała, rzuciła mi tylko szybkie spojrzenie. Nie spodobała się jej ta uwaga.

– Zdaje się, że musicie porozmawiać o swoich sprawach. Ja idę potańczyć.

Odprowadzaliśmy ją wzrokiem, gdy wślizgiwała się między towarzystwo na parkiecie tańczące do melodii Sugar Baby Love.

Przez chwilę śledziliśmy jej ruchy w blasku psychodelicznych świateł, taniec emanujący gracją, siłą i harmonią.

– Niezły nabytek, co, Africa?

– Ona też jest w FUAN?

– Od paru miesięcy. Pracuję nad nią spokojnie. Ona należy do tych, które trzeba przekonać.

No tak, dla niego to była całkiem nowa sytuacja. Zazwyczaj dziewczyny nie mogły się oprzeć jego urokowi. Był przystojny, bogaty, czarujący, no i należał do ścisłego przywództwa FUAN.

– Cóż, Ringo, na pewno ją przekonasz.

– Ale ze sceny przekonałem wszystkich poza tobą, prawda?

Rozmawialiśmy już o tym wiele razy.

– Nie potrzebujesz jednomyślności.

– A ty co zamierzasz? Będziesz się dalej bił i wywieszał plakaty?

W jego głosie nie było cienia krytyki, ironii czy pogardy. Giulio chciał, żebym zrozumiał, że to jest droga donikąd. Zresztą po trzech latach debat, manifestacji, ulotkowania i ulicznych bójek wiedziałem to i bez jego pomocy.

– Nie wiem, co zrobię. Wiem, czego nie zrobię. Nie będę próbował zmieniać systemu, wchodząc ponownie do niego.

– Africa, będąc poza systemem, niczego nie zmienisz.

– Zobaczymy. Ale nie wrócę do FUAN.

– Aż tak bardzo nami gardzisz?

– Nie chodzi o pogardę. Wy z partii zasiadacie w parlamencie obok zdrajców i niszczycieli tego kraju. Obok beneficjentów wojny, którą wygrali inni. Nie chcę mieć z nimi nic do czynienia. Chcę rewolucji.

Zmarszczył brwi i pokręcił głową.

– Nie ma wielkiego gniewu, jeśli nie ma głodu. Nauczyła się tego Chrześcijańska Demokracja, nauczyli się Amerykanie. W tym kraju nie ma głodu. Zapomnij o rewolucji.

Może miał rację. Lecz mój gniew sam jeden mógł wystarczyć.

– Ringo, mogę zapomnieć o marzeniach. Ale nie o koszmarach.

Uśmiechnął się. Wiedział, skąd pochodzi ten mój zapiekły gniew, i na swój sposób nawet mi współczuł.

– Zostaniesz sam, Africa. Nikt z nas nie ma w sobie twojego gniewu. Nikt.

Wzruszyłem ramionami.

– Wiesz, że nie jestem tu z powodu FUAN.

Kiwnął głową.

– Klub, prawda?

Bingo. Przyszedłem tylko po to, żeby się dowiedzieć, czy powinienem szukać sobie innego źródła utrzymania, jako że Giulio był głównym sponsorem klubu sportowego, w którym pracowałem, ucząc sztuk walki.

– Tak. Chciałem ci jedynie powiedzieć, że nie mieszam polityki i interesów. To wszystko. A teraz zrób, co uważasz za stosowne.

Uśmiechnął się.

– To wiedziałem już wcześniej, Africa. Wpadnę jutro do klubu, jak się skończą niedzielne transmisje meczów ligowych, innych już poinformowałem. Wtedy porozmawiamy na spokojnie.

Spojrzał na zegarek. Typowe dla niego: niemal obsesyjnie kontrolował czas. Na jego nadgarstku pysznił się casiotron, zupełnie nowy model zegarka cyfrowego, który napawał go dumą, z numerkami zamiast wskazówek, przywieziony mu przez ojca z Nowego Jorku.

Zapiął guzik marynarki.

– Muszę wracać na scenę. Ad maiora, Africa.

Ta formułka była jego zwykłym sposobem pożegnania, życzeniem eleganckim i wszystko w sobie zawierającym.

Wspiął się po schodach i zamienił parę słów z zespołem muzycznym. Rozległ się kolejny szlagier Battistiego.

O czarne morze, czarne morze, czarne mo…

Cały Ringo. Przekonany, że zawsze wie lepiej. Jedynak, jego ojciec był przedsiębiorcą budowlanym, a matka sędzią. Skończył prywatne liceum dla dzieci z bogatych domów, położone w dzielnicy Trieste, jednej z najbardziej ekskluzywnych enklaw Rzymu. Jego ojciec należał do grona dawnych faszystów, którzy teraz robili interesy z politykami Chrześcijańskiej Demokracji. Po ukończeniu studiów prawniczych Giulio został asystentem senatora z Ruchu Społecznego, prawdopodobnie przyjaciela ojca.

Miał wszystko, co trzeba, by zdobyć Isabellę. Pieniądze, elokwencję, przyjazną twarz, która dawała poczucie bezpieczeństwa, i odpowiednią dawkę cynizmu. Pewnego dnia, kiedy załatwią mnie policyjni pałkarze, to on wygłosi na moją cześć mowę pogrzebową.

Africa, mój wielki przyjaciel, którego nie potrafiłem ocalić od jego marzeń.

LUDZIE POZAMYKALI SIĘ w domach, restauracjach, kinach i dyskotekach. Przed Piper Clubem padało i było koszmarnie zimno, czarny golf i skórzana kurtka nie wystarczyły, by dać mi ochronę przed tą przeklętą zimą. Połowę Włoch zasypał śnieg, nawet w Rzymie spadło kilka płatków. Ale w stolicy opady śniegu były tylko pogróżką. Jak nasza rewolucja.

W każdym razie miałem coś bardziej pożytecznego do roboty niż śpiewać Battistiego z wyciągniętą do góry ręką. Bardziej pożytecznego albo i nie. Sam już nie wiedziałem. Być może właśnie na to liczyli rządzący, kiedy zdecydowali się rozwiązać Ordine Nuovo.

Zagubieni chłopcy, niemający pojęcia, co teraz robić. Wielu da sobie spokój z polityką, ale paru przejdzie od głupot do czynów, które przestraszą durny naród i przysporzą głosów Chrześcijańskiej Demokracji.

Moim fiatem 127 dotarłem na piazza Bologna. Pogrążony w ciemności i zlany lodowatym deszczem plac opustoszał. Furio Tozzi czekał na mnie przed ambulansem zaparkowanym przy poczcie, w tym swoim okropnym biało-niebieskim płaszczu nieprzemakalnym, na którym matka wyszyła mu orła Lazio. Ogolona głowa, złamany nos, grube brwi poorane bliznami po ciosach, kwadratowy podbródek, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, dziewięćdziesiąt trzy kilo mięśni. Miał ksywkę Benvenuti, po naszym narodowym mistrzu bokserskim.

– Ave, Africa.

– Ruszajmy się, Furio. Zimno jak w psiarni.

– Bo jesteś z Afryki. Ja się czuję świetnie. Za to w kanałach będzie ciepło i wilgotno.

Chwilę później on, ja i młody chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziałem, jechaliśmy ściśnięci na tylnym siedzeniu fiata 238 między noszami, kroplówkami i pudełkami po lekach. Prowadził Mario Frezza.

– Ilu ich jest w szkole? – zapytałem.

Chłopiec uczył się tam w ostatniej klasie, nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat.

– Jakiś tuzin podczas nocnej zmiany. Połowa to dziewczyny.

Ulica była pusta, ludzie siedzieli przed telewizorami. Mimo że festiwal piosenki Canzonissima skończył się w poprzednią niedzielę, przez zamknięte okna słychać było głos Giglioli Cinquetti.

U bram słońca, na skraju morza…

Mogliśmy jechać bez przeszkód. Zrobiłem szybką kalkulację.

My trzej byliśmy w Ordine Nuovo, nie liczyłem młodziaka, którego nie zamierzałem brać ze sobą. Nawet zbyt wielu, biorąc pod uwagę, że Furio Tozzi sam był wart tyle co pięciu. Spędziliśmy razem trzy lata po odejściu w 1971 roku z FUAN, odbyliśmy w Ordine Nuovo pełne szkolenie: rewolucja tradycyjna i działania wywrotowe, dwie rasy, siła prawdziwej kultury, kierunki działania, święta wojna, przeciwstawienie Wschodu i Zachodu, bunt przeciwko współczesnemu światu, plutokracja jako wywrotowa siła. Studiowaliśmy techniki wojny rewolucyjnej Guida Giannettiniego. W rzeczywistości studiowałem je ja, ponieważ Furio Tozzi nigdy nie lubił tego całego teoretyzowania, i miał rację. Wywodził się ze szkoły bojówkarzy Giulia Caradonny i był bokserem. Dla niego walka polityczna polegała na tym, co właśnie jechaliśmy robić: na wyciąganiu komuchów z okupowanych liceów i starciach na uniwersytecie. Czy to naprawdę czemuś służyło? Nawet nie zadawał sobie tego pytania. Ja za to zaczynałem odczuwać, że ci wysoko nad nami, czarni na równi z czerwonymi, dobrze się bawią, patrząc, jak bardzo się ekscytujemy.

– Gdzie są? – zapytałem.

Chłopak podał mi odręcznie wykonany rysunek. Zaznaczył krzyżykiem salę gimnastyczną.

– Dyrektor odciął im ogrzewanie, więc przynieśli piecyki elektryczne i siedzą tam wszyscy.

– Właz?

– Na parkingu za salą gimnastyczną.

Drżał w swojej niebieskiej kurtce marki Ellesse z dwoma paskami na rękawach, którą nosił prawie jak mundur. Było mu zimno i bał się. Nie chciałem, żeby plątał mi się pod nogami.

– W porządku. Wracaj do domu, idź spać i zapomnij, że nas widziałeś.

Nie prosił, żebyśmy go zabrali ze sobą, nawet o tym nie pomyślał. Następnego dnia opowie, że razem z ludźmi z Ordine Nuovo oczyścił liceum z komuchów. Zawinął się z karetki cały w skowronkach.

Ja tymczasem zwróciłem się do prowadzącego ambulans bladego chłopaka z tak podkrążonymi oczami, że wyglądały jak dwie felgi od ciężarówki.

– Dracula, tylko nie dotykaj dziewczyn. Nie chcę się powtarzać.

Mario Frezza ksywkę Dracula zawdzięczał długim czarnym włosom i ciemnym kręgom pod oczami na pociągłej, niemal bezkrwistej twarzy. Karetka należała do niego, a raczej do szpitala, w którym pracował. Któregoś razu po wyeksmitowaniu skądś czerwonych dobrał się do szesnastolatki. Powstrzymałem go, zanim zdążył ją zgwałcić.

Mario skinął głową.

– Nie martw się, Africa. Nie lubię szybkich numerków, poza tym za godzinę muszę odstawić karetkę na San Camillo.

Coraz bardziej irytowała mnie ta podła otoczka naszych działań, ale nie chciałem się kłócić i odpuściłem. Ważne, żeby Furio Tozzi nie posłał nikogo do szpitala. Ta grupka aroganckich gówniarzy, która okupowała całą szkołę, zasłużyła sobie i na to, lecz nigdy dotąd nie miałem problemów z policją i nie chciałem mieć ich teraz.

– Prosta sprawa, Benvenuti. Żadnych ciosów w twarz, żadnych złamanych kości. To są dzieci na wycieczce szkolnej, które chcą sobie zafundować trochę wagarów.

Ten olbrzym wygrał dwadzieścia dwie amatorskie walki i przygotowywał się do debiutu zawodowca. Jednym ciosem w twarz mógł wprowadzić ofiarę w śpiączkę. Udał, że nie słyszy.

– Halo, Benvenuti, słyszałeś, co mówię?

Parsknął.

– Ale co to za zabawa, Africa? Nie wolno posuwać panienek, nie wolno bić facetów…

– Nie jesteśmy tu po to, żeby się dobrze bawić, Furio. Dracula, masz mapę?

Brat Draculi pracował w ratuszu i załatwił mu kompletne plany rzymskiej kanalizacji.

– Nie martw się, Africa. To jest krótka trasa.

Wyszliśmy z karetki.

Za pomocą łomu Furio bez wysiłku podniósł pokrywę włazu i zeszliśmy po żelaznych szczeblach drabiny. Zszedłem ostatni, żeby upewnić się, że właz jest dobrze zamknięty. Na dole nie było już tak zimno, ale panował okropny smród.

Ruszyliśmy gęsiego tą stroną kanału, gdzie nie docierały ścieki. Gdy znaleźliśmy się przy włazie prowadzącym na dziedziniec szkolny, Tozzi zanurzył się po pas w ekskrementach.

– Przestań, Furio!

Wybuchnął śmiechem i na chwilę zanurkował. Kiedy się wyprostował, jego stary dres był pokryty gównem. Śmierdział nie do wytrzymania.

– Zobaczymy, czy spodobam się czerwonym panienkom. One chyba lecą na tych niemytych hipisów, nie?

– Ale do mojej karetki już nie wejdziesz, Benvenuti – uprzedził go Dracula.

Olbrzym się tylko roześmiał.

– Wracam autobusem. Chcę zobaczyć tego, kto mnie zmusi do wyjścia!

Dlaczego czułem bezsens tego wszystkiego? To nie było nowe uczucie, jednak nigdy wcześniej nie doświadczałem go z tak wielką siłą.

Naciągnąłem na twarz kominiarkę i wspiąłem się pierwszy. Podniosłem pokrywę włazu. Dziedziniec był opuszczony, oświetlała go tylko lampa uliczna. Witrynę sali gimnastycznej barwiła na czerwono poświata piecyków elektrycznych, słychać było dźwięk gitar i chóralny śpiew.

Imagine all the people…

Byli tacy sami jak młodzież z FUAN śpiewająca Lucia Batti­stiego. Ale John Lennon też nie napisał tej pięknej piosenki dla tych idiotów.

Furio Tozzi wyszczerzył się do mnie, odsłaniając siekacz złamany podczas jakiejś walki rok wcześniej.

– Africa, pozwól mi się zabawić. Tylko dwie minuty.

– Jedna minuta, Benvenuti, i ani sekundy dłużej. I żadnych złamanych kości.

Ruszył naprzód. Kiedy zobaczyli dwumetrowego kolosa pokrytego fekaliami, niemal prehistorycznego potwora, dziewczyny zaczęły krzyczeć, a chłopcy stłoczyli się przy drzwiach sali gimnastycznej.

Benvenuti wymierzył tylko kilka klapsów, żadnego prawdziwego ciosu. Tyle że to były bardzo ciężkie klapsy, więc zanim Frezza i ja zdążyliśmy wkroczyć do akcji, wszyscy już dali nogę, a Benvenuti sikał do środka porzuconej podczas ucieczki gitary. Unurzany w ekskrementach darł się na cały głos.

Imagine all the people… living all in shit…

Był w doskonałej formie. Nawet trafił w rym po angielsku. Obaj się śmiali, i Dracula, i Benvenuti. Patrzyłem, jak rechoczą, i wtedy przypomniały mi się słowa Giulia Giulego.

Zostaniesz sam, Africa.------------------------------------------------------------------------

¹ Mogol (właśc. Giulio Rapetti) – słynny włoski tekściarz i producent muzyczny. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

² FUAN, Fronte universitario d’azione nazionale (Uniwersytecki Front Akcji Narodowej) – działająca w latach 1950–1996 prawicowa organizacja studencka, uznawana za radykalną młodzieżówkę neofaszystowskiego Włoskiego Ruchu Społecznego.

³ Faccetta nera (Czarna twarzyczka) – pochodząca z okresu włoskiej kolonizacji Etiopii wulgarna piosenka żołnierska, chwaląca zalety erotyczne Etiopek, traktowanych wyłącznie jako obiekt seksualny.

⁴ Włoski Ruch Społeczny (Movimento sociale italiano) – powstała po drugiej wojnie światowej parlamentarna partia neofaszystowska.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: