Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ten Bryll ma styl - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ten Bryll ma styl - ebook

Ernest Bryll – poeta, prozaik, dramaturg, autor widowisk teatralnych, estradowych i telewizyjnych oraz piosenek. Związany także z filmem (krytyk, kierownik literacki zespołów filmowych).

Był dziennikarzem „Po Prostu”. „Sztandaru Młodych” i „Współczesności”.

Ongiś dyrektor Instytutu Kultury Polskiej w Londynie. Przed laty pierwszy ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Irlandii.

Dla krytyków – przedstawiciel nurtu intelektualnego w prozie. Dla czytelników – jedyny w swoim stylu znawca i twórca oratoriów, pastorałek i śpiewogier. Sam nazywa siebie „pisarzem niedzielnym”.

 

Jego Po górach, po chmurach „nas, zjadaczy chleba, w aniołów przerabia”.

Rzecz listopadowa to „istotne świadectwo naszych czasów, marzeń, goryczy, zwątpień i nadziei”.

Kurdesz – „kontynuacja porachunków ze współczesnością”.

Na szkle malowane – „wędrowanie po bajkowym i legendowym kraju”.

Bryllowa Ballada łomżyńska to „opowieść o sile uczucia, które w nas drzemie, ale ciągle jest za słabe, aby góry przenosić”.

Kolęda-nocka to wciąż aktualny portret Polaków zmagających się z przymusem i nadzieją, nakazem i zakazem, coraz pełniej rozumiejących wolność.

Wieczernik to „ponadczasowa odpowiedź na próby ograniczenia wolności, zagrożenia bytu narodowego czy utraty niepodległości”.

Jego Golgota polska jest „scaleniem się autora z ówczesną rzeczywistością”.

 

O tym wszystkim (i nie tylko) opowiada książka Ten Bryll ma styl.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-891-1
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1935–1947: Ro­dzina...

„– Nie ja­dów mnie – mó­wiła bab­cia.

Mia­łem chyba sie­dem lat. Sie­dzia­łem w kuchni i przy­glą­da­łem się kub­kowi z mle­kiem.

– Psij na­resz­cie – bab­cia była nie­ustę­pliwa.

Nie mam jak za­pi­sać jej ji, dźwięku mię­dzy pś a pjis. Niby tak samo mó­wiła przy­no­sząca nam mleko pani gdzieś z oko­lic Nie­go­szewa. Nie­da­leko rzeczki Wy­ma­kracz miała go­spo­darkę, a tam łąki – aż po Pusz­czę Białą.

– W ręce acana per­swa­duję – żar­to­wała bab­cia, uda­jąc tych zna­jo­mych, co cza­sami przy­by­wali do nas aż z Ko­ła­ków, z Szu­mowa, z za­ścian­ków szla­chec­kich. Ich wsie, jak Za­ręby na przy­kład, były albo szla­chec­kie, albo wło­ściań­skie, albo ko­ścielne. Każda «ga­dała» ina­czej. Ci ze szla­chec­kich mieli na­zwi­ska hi­sto­ryczne, cza­sami śmieszne. Na przy­kład Kostka. «To i w po­rządku, na­wet świą­to­bli­wie» – ma­wiał mój oj­ciec. No, ale Kostka Za­groba?”.

Er­nest Bryll uro­dził się 1 marca 1935 w War­sza­wie.

Bab­cię i jej „gadki” za­pa­mięta na za­wsze. Po­nad trzy de­kady póź­niej w śpie­wo­grze Na szkle ma­lo­wane Do­po­wia­dacz za­śpiewa w trze­cim ak­cie: „Nie ja­dów się, Pa­nie, na to zbó­jo­wa­nie”.

„Uro­dzi­łem się nie­ty­powo: w Cen­trum Szko­le­nia Sa­ni­tar­nego Woj­ska Pol­skiego, czyli w póź­niej­szym Szpi­talu Ujaz­dow­skim. Je­stem war­sza­wia­kiem, ale po swoją me­trykę mu­szę jeź­dzić do Ró­żana nad Na­rwią. Tam bo­wiem – w ko­ściele zbu­do­wa­nym chyba jesz­cze za cza­sów Anny Ma­zo­wiec­kiej – znaj­duje się moja me­tryka chrztu. Dla­czego tam? Na te­re­nie daw­nej Kon­gre­sówki ist­niała za­sada, że du­chowny udzie­la­jący chrztu był za­ra­zem urzęd­ni­kiem stanu cy­wil­nego, dla­tego me­tryka jest w tam­tej pa­ra­fii.

Do Ró­żana przy­je­cha­łem jako nie­mow­lak. Był ko­niec marca, ogromny mróz, coś się stało z mo­stem: Ró­żan-mia­sto był po jed­nej stro­nie, nasz dom po dru­giej stro­nie rzeki. Przez most do ko­ścioła nie można było do­trzeć, więc po lo­dzie się prze­pra­wia­li­śmy sa­niami. Tam otrzy­ma­łem imię.

Skąd imię Er­nest? Nie było wtedy po­pu­larne. Otrzy­ma­łem je po krew­nym, to był chyba stry­jeczny brat mo­jej matki, Er­nest Wohl­fe­ilu. Jak ona, był z Olen­drów. Przy­jaź­nili się, kiedy była na­sto­latką, pi­sy­wali do sie­bie, gdy ro­dzina So­bo­szyń­skich prze­nio­sła się do West­fa­lii. Był księ­dzem (z die­ce­zji cheł­miń­skiej). W 1939 w To­ru­niu za­mor­do­wali go Niemcy. Jak zresztą dwóch jego braci, Ed­munda i Ro­berta, też księży. Niemcy byli szcze­gól­nie okrutni wo­bec Olen­drów, któ­rzy twardo czuli się Po­la­kami.

Mo­jej matce przy po­przed­nim po­ro­dzie dziecko zmarło, dla­tego zde­cy­do­wano na ten po­ród w War­sza­wie, w szpi­talu. Ro­dzice z dziec­kiem (czyli ze mną) wra­cali do domu ko­leją, do przy­stanku Pa­sieki. Da­lej bryczką.

...dzie­ciń­stwo tuż­prze­dwo­jenne. Foto tro­chę upo­zo­wane, ale tak usta­wiała mnie do zdję­cia Mama...

Pa­sieki to wieś cha­rak­terna, na gra­nicy Ma­zow­sza i Pusz­czy Bia­łej. Tam lu­dzie po­tra­fią mieć do sie­bie anse po­ko­le­niami! Mój przy­ja­ciel z póź­niej­szych cza­sów, ma­larz Ma­rek Ja­rom­ski, za­miesz­kał obok. Nie był «swój», więc miej­scowi ro­bili mu róż­nego ro­dzaju psoty: to ro­ze­brali płot, to mu coś prze­pa­dło. Aż przy­szedł czas, kiedy ob­raz Matki Bo­żej Czę­sto­chow­skiej wę­dro­wał od pa­ra­fii do pa­ra­fii, przez całą Pol­skę. To był po­mysł kar­dy­nała Wy­szyń­skiego. I ksiądz za­pro­po­no­wał Mar­kowi, żeby w jego «ar­ty­stycz­nym» domu od­by­wały się mo­dli­twy, ró­ża­niec, spo­tka­nia lu­dzi z Matką Bożą. Ma­rek po­wie­dział, że do­brze, tylko że on bę­dzie wtedy sam. Jak to sam? «Bo mam do­okoła są­sia­dów-zbó­jów, któ­rzy mi ro­bią róż­nego ro­dzaju rze­czy». Ksiądz to po­wtó­rzył na am­bo­nie – to była hańba okrutna! – i na­gle wszyst­kie rze­czy Mar­kowi ukra­dzione czy znisz­czone po­wró­ciły, na­gle «się zna­la­zły», wszyst­kie na­pra­wione. Ma­rek zo­stał przy­jęty «za swo­jego». Ta wieś to Po­ni­kiew, on tam na­dal ma­luje.

Chyba w 1937 prze­nie­śli­śmy się do Ko­mo­rowa. Miesz­ka­nie było duże, w domu zbu­do­wa­nym kie­dyś przez Ro­sjan. Oni sta­wiali ko­szary na spo­sób «sy­be­ryj­ski». Czyli duże, bar­dzo grube bale drew­niane, fu­tryny okien od ze­wnątrz zdo­bione róż­nymi wy­ci­nan­kami. I bar­dzo wy­so­kie po­koje, wy­so­kie piece.

...cu­downa pompa, która mnie urze­kła w la­tach, kiedy miesz­ka­li­śmy jesz­cze w bu­dyn­kach przy ko­sza­rach woj­sko­wych w Ró­ża­nie...

Oczy­wi­ście nie było ka­na­li­za­cji ani wo­do­ciągu, po wodę cho­dziło się do studni. Jesz­cze z cza­sów, gdy miesz­ka­li­śmy nad Na­rwią, w ko­sza­rach obok Ró­żana, mam zdję­cie, przy studni wła­śnie – po­noć mo­jej ulu­bio­nej, cza­row­nej. Ogromna, z dłu­gim ra­mie­niem za­koń­czo­nym kulą. Jako dziecko wciąż tam wy­sta­wa­łem, za­pa­trzony, ca­łymi go­dzi­nami. Od­cho­dzi­łem, kiedy lu­dzie chcieli na­pom­po­wać wody.

– Że­byś ty nie był far­ma­zon, taki jak wtedy u pompy – wzdy­chała bab­cia.

Jako dziecko my­łem się w wan­nie cyn­ko­wej. W Ko­mo­ro­wie była też sła­wojka, cho­dzi­łem tam i, jak oj­ciec, sia­dy­wa­łem długo i, jak oj­ciec, mu­sia­łem mieć ga­zety. Do «czy­ta­nia»! Każda ro­dzina miała swoją «budkę z ser­dusz­kiem»”.

Sta­ni­sław Bryll, oj­ciec Er­ne­sta, uro­dził się w 1899 w Li­se­wie Sta­rym na Ku­ja­wach.

„Mój oj­ciec był za­wo­do­wym woj­sko­wym. Kiedy się uro­dzi­łem, pra­co­wał w Ró­ża­nie, w od­dziale Szkoły Pod­cho­rą­żych Pie­choty w Ko­mo­ro­wie koło Ostrowi Ma­zo­wiec­kiej. Ro­dzina miesz­kała w ko­sza­rach woj­sko­wych. Tam bo­wiem w Ró­ża­nie był od­dział Szkoły Pod­cho­rą­żych Pie­choty, gru­pu­jący w la­tach dwu­dzie­stych i trzy­dzie­stych lu­dzi, któ­rzy prze­szli przez wojnę, puł­kowe szkoły ofi­cer­skie i te­raz uczyli się w SPP.

Oj­ciec mó­wił piękną pol­sz­czy­zną, cho­ciaż wy­kształ­ce­nie do ma­łej ma­tury uzu­peł­niał na kur­sach w cza­sie służby w woj­sku. Był pod­ofi­ce­rem za­wo­do­wym, dy­plo­mo­wa­nym. Na­le­żał do ka­dry pod­czas Po­wsta­nia Wiel­ko­pol­skiego. Jak śpie­wał, to naj­chęt­niej pie­śni z Czar­nych Ku­jaw. Mó­wił czy­sto po pol­sku, ale tro­chę ina­czej. Na przy­kład: rżniwa. Pa­mię­tam, bo mia­łem kło­poty, pi­sa­łem przez r–ż, bo tak sły­sza­łem od ojca. Gdy w 1947 w Gdyni spo­tka­łem braci mo­jego ojca, to była roz­mowa z ty­pową dla Ku­ja­wian par­ty­kułą zaś: «A zaś my tam pój­dziemy».

Po I woj­nie świa­to­wej, po 1920 roku, oj­ciec zo­stał w woj­sku po­słany do Wiel­ko­pol­skiej Szkoły Pod­ofi­ce­rów Pie­choty w Gru­dzią­dzu, gdzie ukoń­czył szkołę pod­sta­wową. Pol­ską! Był w tak zwa­nej dru­giej kom­pa­nii, czyli w tej czę­ści szkoły, którą prze­zna­czono dla mło­do­cia­nych, co prze­szli przez wojnę i uzu­peł­niali swoje wy­kształ­ce­nie, nad­ra­biali braki. W na­grodę za wy­niki w strze­la­niu do­stał Pana Ta­de­usza. Czy­tał bar­dzo dużo. Szkoła Pod­cho­rą­żych Pie­choty w Ko­mo­ro­wie miała ogromną bi­blio­tekę, przez pe­wien czas oj­ciec był jej bi­blio­te­ka­rzem. W cza­sie oku­pa­cji, kiedy i ja za­czą­łem czy­tać, w domu mie­li­śmy sporo ksią­żek. I to wspa­nia­łych. Bo Niemcy zaj­mu­jąc ko­szary szkoły, wy­rzu­cali je i pa­lili; miesz­kańcy z oko­lic je wy­ku­py­wali. Tak więc kiedy za­czą­łem do­brze czy­tać, czy­ta­łem na przy­kład An­ty­gonę So­fo­klesa. Nie wiem czemu, ale tę wła­śnie książkę uko­cha­łem. «O, droga sio­stro ma, Ismaro» do dziś pa­mię­tam. Ta­koż i o księ­ciu Jó­ze­fie Po­nia­tow­skim mo­no­gra­fię Asz­ke­na­zego.

Moja matka i mój oj­ciec po­cho­dzili z za­chodu Pol­ski. Oj­ciec był za­brany do ar­mii nie­miec­kiej (w cza­sie pierw­szej wojny świa­to­wej) jako sie­dem­na­sto­la­tek. Ta­kie były szy­kany wo­bec Po­la­ków. Słu­żył na fron­cie fran­cu­sko-nie­miec­kim, tam na­uczył się wspa­niale go­to­wać, bo w oko­pach sie­dział po­noć ra­zem z jed­nym z naj­lep­szych ber­liń­skich ku­cha­rzy.

Chyba w 1930 zo­stał ścią­gnięty z Ino­wro­cła­wia do Ró­żana wła­śnie; tacy pod­ofi­ce­ro­wie jak on byli w woj­sku ce­nio­nymi in­struk­to­rami”.

Matka Er­ne­sta, He­lena z So­bo­szyń­skich, uro­dziła się w 1900 w Ha­gen Bo­ele w West­fa­lii.

...Mama i ja w oknie drew­nia­nego (tego z bali) domu w Ko­mo­ro­wie...

„Miała śred­nie wy­kształ­ce­nie han­dlowe w szkole nie­miec­kiej. Ale pre­cy­zyj­nie i bar­dzo ele­gancko mó­wiła po pol­sku. Po pol­sku pi­sała (choć jej cha­rak­ter pi­sma zdra­dzał ka­li­gra­fię w go­tyku), li­czyła za to po nie­miecku. Po­cho­dziła z Po­mo­rza. Z Ino­wro­cła­wia, gdzie sta­cjo­no­wał pułk mo­jego ojca, z któ­rego go prze­nie­siono do szkoły Pod­cho­rą­żych (59. Ino­wro­cław­ski Pułk Pie­choty, daw­niej w Po­wsta­niu Wiel­ko­pol­skim 2. Pułk Gre­na­die­rów Ku­jaw­skich), mama je­chała w okrop­nym stra­chu, nic nie wie­dząc o miej­scu, w któ­rym się znaj­dzie. Kom­plet­nie nic. Sły­szała, że na przy­kład bar­dzo dłu­gie fi­rany, które ze sobą wio­zła, będą le­żały na ziemi. Bo lu­dzie tam, do­kąd je­chała, miesz­kają w zie­mian­kach, gdzie są ma­leń­kie okienka. W ko­lejce, którą po­dró­żo­wali, oj­ciec ją stra­szył, po­ka­zu­jąc różne budy: «Po­patrz, tak wła­śnie się tu mieszka». I na­gle się oka­zało, że jej fi­rany są za krót­kie!”.

Ro­dzice Sta­ni­sława Brylla, czyli dzia­dek i babka Er­ne­sta, to Jó­zef i Wik­to­ria z So­chow­skich.

„Oj­ciec mo­jego ojca był włó­da­rzem (tak na­pi­sano w me­tryce taty). Czyli kimś w ro­dzaju drob­niej­szego za­rządcy cu­dzych ma­jąt­ków. Mó­wiło się w ro­dzi­nie, że miał dużo dzieci, każde uro­dzone gdzie in­dziej. To byli, ko­lejno: Ka­zi­mierz, Ma­ria, Sta­ni­sław (mój oj­ciec), Fe­liks, Jan, Leon, Woj­ciech, Cze­sław oraz Zo­fia. Czyli jako wło­darz, dzia­dek mu­siał być «sprzeczny» z dzie­dzi­cami, bo pra­wie co dwa lata prze­no­sił się do in­nego miej­sca. Wieść ro­dzinna nio­sła, że mój pra­pra­dziad Mar­cin Bryll przy­był na ku­jaw­skie strony wo­kół je­ziora Go­pło jako żoł­nierz, po upadku Po­wsta­nia Li­sto­pa­do­wego . Bryl­lów na Ku­ja­wach było dość, więc się «wko­rze­nił». Jak jego po­tom­ko­wie, po­ślu­bił «córkę go­spo­dar­ską».

Do­kładną, sze­roką ge­ne­alo­gię rodu przy­go­to­wał młod­szy brat ojca Woj­ciech. Tam są i nu­mery akt, je­śli oca­lały, są dal­sze roz­ga­łę­zie­nia (przez braci dziadka, krew­nych babki). Wielka ro­dzina osia­dła przede wszyst­kim wo­kół Go­pła, ale też w Gdyni, Byd­gosz­czy, Bił­go­raju. Są też emi­granci «za chle­bem» do West­fa­lii i Fran­cji. Różne pro­fe­sje i po­wo­ła­nia: in­ży­nie­ro­wie, rol­nicy, księża, ar­ty­ści, woj­skowi, ma­ry­na­rze, stocz­niowcy. Z akt oca­la­łych wy­nika, że wszy­scy przod­ko­wie to «go­spo­da­rze» (tak ich za­pi­sano), wy­zna­nia rzym­sko­ka­to­lic­kiego.

Babki Wik­to­rii nie po­zna­łem. Przez całą oku­pa­cję od­cięta w Rze­szy Nie­miec­kiej. Cią­gle sły­sza­łem, że jak skoń­czy się wojna, to ją od­wie­dzę. My miesz­ka­li­śmy w Ge­ne­ral­nej Gu­berni.

Po II woj­nie świa­to­wej dwaj bra­cia ojca, Woj­ciech i Cze­sław, zo­stali za­mknięci w obo­zie je­niec­kim pod Ham­bur­giem. Byli obroń­cami Oksy­wia. Cie­kawe, że ra­zem z nimi wal­czył Janka Bryl (słu­żył wtedy w Woj­sku Pol­skim), znany po­tem bia­ło­ru­ski pro­zaik. Po­zna­łem go w la­tach sześć­dzie­sią­tych w War­sza­wie. Za­ska­ku­jące, że był jakby jed­nym z naj­bar­dziej ty­po­wych przed­sta­wi­cieli Bryl­lów z mo­jej ro­dziny...

Inni bra­cia ojca, jak Leon z Gdyni, zo­stali wy­rzu­ceni z mia­sta, jesz­cze inni aresz­to­wani. Jak to w ro­dzi­nach pol­skich na tam­tej ziemi”.

Ro­dzice He­leny Bryll, czyli ko­lejni dzia­dek i babka Er­ne­sta, to Pa­weł So­bo­szyń­ski i Zu­zanna z An­ge­rów.

„Ślady po An­ge­rach są na Po­mo­rzu, są w Gdań­sku i na ca­łej War­mii. Dzia­dek So­bo­szyń­ski pra­co­wał u Sie­mensa. Po­cho­dził z Po­mo­rza Za­chod­niego, chyba z Kra­iny. Nie­wąt­pli­wie wśród ro­bot­ni­ków to była «ary­sto­kra­cja fa­chow­ców»; w każ­dym mie­ście, gdzie żył, na­le­żał do to­wa­rzy­stwa, któ­rego każdy czło­nek miał w go­spo­dzie swój ku­fel, długą fajkę z wy­cię­tym na­zwi­skiem oraz miej­sce na drew­nia­nym fo­telu. Zna­łem go tylko z fo­to­gra­fii. Ho­do­wał kró­liki an­gora, zbie­rał mo­tyle (ko­re­spon­do­wał na­wet z ja­ki­miś Ar­gen­tyń­czy­kami). W 1918 wra­cał do Pol­ski. Był zwią­zany z Brac­twem Po­la­ków w Niem­czech, z czego po­tem zro­dziło się Ro­dło. Zmarł na­gle, pa­ku­jąc swoje zbiory.

...bab­cia Wik­to­ria z wnuczką...

...Ma­ria So­bo­szyń­ska (sio­stra mo­jej Mamy), Bab­cia Zu­zanna, Mama oraz Pa­weł So­bo­szyń­ski. Chyba w West­fa­lii, około roku 1910. A może już pod Kró­lew­cem, bo i tam Dzia­dek za­kła­dał elek­trycz­ność...

Ro­dzina mo­jej matki ma zwią­zek z daw­nymi osad­ni­kami, tak zwa­nymi Olen­drami , któ­rzy w końcu XVIII wieku przy­szli tu­taj: trzech braci. Czy wprost, czyli z sze­roko po­ję­tych Ni­der­lan­dów, czy do­tarli nad Wi­słę przez Mo­rawy – nie wia­domo. Przy­szli i już zo­stali, osie­dlili się od Gru­dzią­dza po Żu­ławy. Byli spe­cja­li­stami od po­lde­rów, tam, re­gu­lo­wa­nia rzek, od mły­nów wod­nych. Kiedy się tu osa­dzili, imiona Anna, Zu­zanna, Le­onard, Jo­achim po­wta­rzały się nie­zmien­nie w ro­dzi­nie. Jest dużo śla­dów po tych ro­dzi­nach, w spi­sach lud­no­ści, na cmen­ta­rzach. Czy byli me­no­ni­tami ? Ist­nieje taka le­genda. Póź­niej do­ro­bili się ma­jąt­ków, po­że­nili z Po­lkami i zo­stali za­cię­tymi Po­la­kami, więk­szość wy­bita przez Niem­ców. Spo­krew­nieni z Po­la­kami, w więk­szo­ści od po­ko­leń są ka­to­li­kami.

...Dzia­dek Pa­weł i jego kró­liki. Ho­do­wał je z na­dzieją na skórki, ale nie umiał za­bić zwie­rzą­tek, więc one, jak to kró­liki, okrop­nie się roz­mna­żały. Bab­cia Zu­zanna, która miała tward­szy, go­spo­dar­ski cha­rak­ter, za­wsze opo­wia­dała, jak to Dzia­dek pła­kał nad tymi kró­li­kami...

Bab­cia mó­wiła po pol­sku gwarą po­wi­ślań­sko-war­miń­ską (jak jej matka z ro­dziny Mu­raw­skich). Uczona w szkole tylko po nie­miecku. Uro­dziła się w 1871 w miej­sco­wo­ści Ro­góźno Za­mek, kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów od Gru­dzią­dza. Była małą dziew­czynką, kiedy jej oj­ciec stra­cił swoje go­spo­dar­stwo. Po­noć w karcz­mie pod­su­nięto mu ja­kieś we­ksle, a on, pysz­niący się swoim pod­pi­sem, wszystko pod­ży­ro­wał. Bab­cia mi opo­wia­dała, że kiedy mój pra­dzia­dek Jo­achim (chyba ta­kie miał imię) opusz­czał dom, moja pra­bab­cia Anna pa­dła na progu i umarła. A on swoją córkę od­dał na wy­cho­wa­nie ro­dzi­nie. Od­wró­cił się, po­szedł na Za­chód i... ślad po nim za­gi­nął.

Wła­ści­wie całą oku­pa­cję wy­cho­wy­wała mnie bab­cia. Bo ro­dzice mu­sieli pra­co­wać.

Za­czą­łem czy­tać, kiedy prze­sta­łem «ja­do­wić» bab­cię. Czy­ta­li­śmy oby­dwoje, po­ru­sza­jąc war­gami. Ona ina­czej nie umiała, tak prze­cież czy­tała mo­dli­twy. Ja bar­dzo szybko za­czą­łem uczyć się czy­tać, mil­cząc, «in­te­li­gent­nie».

Była więc w moim chło­pię­cym ży­ciu różna «gadka». Gdy wresz­cie do­sta­łem się na po­lo­ni­stykę i za­częły się ćwi­cze­nia z hi­sto­rii ję­zyka pol­skiego, lin­gwi­styki, to z ła­two­ścią da­wa­łem so­bie radę ze sta­ro­polsz­czy­zną. Po­nie­waż bab­cia tak do mnie mó­wiła: «Nie ja­dów mnie», czyli «nie złość mnie». Mo­dliła się ze swo­jego kan­cjo­nału, gru­bej, czar­no­opraw­nej książki, zbioru mo­dlitw i pie­śni. Po pol­sku, ale dru­ko­wa­nej in­nym al­fa­be­tem, go­ty­kiem, «szwa­ba­chą». Bab­cia mi tłu­ma­czyła, że to czcionka kra­kow­ska, a książkę wy­dru­ko­wano na War­mii. Wkrótce zro­zu­mia­łem, że pru­skie, szwab­skie zna­czyło złe. Dla babci, dla mamy, dla ojca. Choć prze­cież wszy­scy znali nie­miecki. Naj­le­piej mama: to był do­sko­nały hoh­deutsch. Po­tem oj­ciec. Tro­chę ku­lawo, za to znał żar­gon żoł­nier­ski. Bab­cia mó­wiła naj­go­rzej.

A moi ko­le­dzy? Ga­dali oczy­wi­ście tylko po pol­sku, ale jak wszy­scy na pół­noc­nym Ma­zow­szu; nie mó­wili, że «coś się zda­rzyło Brzost­kowi», tylko «Brzost­koju»...

Bab­cia czy­tała też, oczy­wi­ście po pol­sku, z kan­cjo­nału, na przy­kład Psalmy w prze­kła­dach Ko­cha­now­skiego. Nie miała wy­kształ­ce­nia w pol­skiej szkole.

Nie ma tego kan­cjo­nału, bo sta­rym zwy­cza­jem jej ro­dziny kan­cjo­nały po śmierci ich wła­ści­cieli wkła­dano do trumny. I kan­cjo­nał babci mój oj­ciec po­ło­żył wła­śnie tam”.

Dzie­ciń­stwo spę­dził Er­nest w Ko­mo­ro­wie Sta­rym koło Ostrowi Ma­zo­wiec­kiej.

Kiedy Niemcy we­szli do Pol­ski...

„...mia­łem wtedy cztery lata – opo­wie­dział w książce O trze­ciej nad ra­nem. – Obu­dziło nas stu­ka­nie w okno. Go­niec po­wia­do­mił, że woj­skowi mają się na­tych­miast sta­wić w peł­nym opo­rzą­dze­niu bo­jo­wym. Od­cho­dząc, oj­ciec mnie po­cie­szał, że przy­wie­zie mi za­bawkę z Ber­lina, a matka na to rze­kła:

– Zo­ba­czymy.

...chyba lato 1936 w Ko­mo­ro­wie. Oj­ciec uczy mnie, jak ma­sze­ro­wać w „sza­rej pie­cho­cie”. Jego białe ko­szule pod mun­dur ja­koś, mimo lat wo­jen­nych, oca­lały i no­si­łem je na grzbie­cie jesz­cze jako stu­dent. Taki to był ma­te­riał...

Naj­pierw wal­czył pod Ró­ża­nem, po­tem roz­bite woj­sko wie­lo­krot­nie się jesz­cze łą­czyło. Skoń­czył w ostat­niej bi­twie pod Koc­kiem u Kle­eberga. Brał udział w ataku pie­choty na ba­gnety. A ja z matką ucie­ka­łem.

Pa­mię­tam, jak sie­dem­na­stego wrze­śnia sie­dzie­li­śmy na ganku, pa­no­wał straszny upał, za­ja­da­łem się zgłod­niały ra­zo­wym chle­bem. Obok na­uczy­ciel słu­chał ra­dia «na krysz­ta­łek». I na­gle po­wie­dział:

– Skoń­czone”.

„Kiedy Niemcy we­szli do Pol­ski, oj­ciec bro­nił for­tów w Ró­ża­nie, a ja z matką ucie­ka­łem na wschód. Aż do Bia­łej Pod­la­skiej. Tam w 1944 do­wie­dzie­li­śmy się, że Ru­scy wkra­czają, więc z po­wro­tem. Bo moja matka na­iw­nie wie­rzyła, że z Niem­cami da się do­ga­dać. Ale po­tem w ca­łej jej ro­dzi­nie mó­wiono, że «Niemcy byli na­ro­dem, ale tylko do Hi­tlera».

Gdy Niemcy we­szli, za­jęli szkołę pod­cho­rą­żych, wy­wa­lili całą bi­blio­tekę i za­częli ją pa­lić. Można było te książki brać – i lu­dzie ra­to­wali. W ten spo­sób w moim domu zna­la­zło się mnó­stwo prze­pięk­nych ksią­żek oraz al­bu­mów.

...chyba po­czą­tek roku 1939. Mój Oj­ciec jako szef kom­pa­nii, na kwa­te­rze pod­cho­rą­żych...

Mu­szę jesz­cze po­wie­dzieć o ję­zyku wo­kół mo­jego domu. W Ko­mo­ro­wie, które znaj­do­wało się na gra­nicy, gdzie za­czy­nały się za­ścianki szla­chec­kie, mó­wiło się zu­peł­nie ina­czej niż na Kur­piach, w Pusz­czy Bia­łej czy na Ma­zow­szu, gdzie też tro­chę ina­czej ga­dano. Ale to nie była tylko inna mowa. Na przy­kład za­ścianki cho­dziły do ko­ścioła o in­nej po­rze niż wło­ścia­nie. Dziś jak się prze­kra­cza tę li­nię – co cie­kawe, była to li­nia po­działu Pol­ski po 1939 mię­dzy Niem­ców i Ro­sję – to się też spo­tyka z inną hi­sto­rią. Lu­dzie mogą chyba pa­mię­tać tylko jedno zło. Tam mia­łeś wszystko, co było zwią­zane z wy­wózką na Sy­bir, a po tej stro­nie, gdzie miesz­ka­łem jako dziecko, kilka ki­lo­me­trów od gra­nicy (zo­stała do końca oku­pa­cji), była inna opo­wieść.

Kie­dyś wiózł mnie go­spo­darz. Fur­manka za­pa­dała się w pia­chu pra­wie po osie, ko­byłka cią­gnęła mar­nie, mój go­spo­darz mówi do niej: «Jak ty mi bę­dziesz taka le­niwa, to ja cię chłopu sprze­dam». To była naj­wyż­sza hańba dla ko­byłki szla­chec­kiej!

Jesz­cze po woj­nie ci na za­ścian­kach mó­wili ina­czej – tak, jak bab­cia cza­sami żar­to­wała: «W ręce acana per­swa­duję». Śpie­wali inne pie­śni, jak Już mie­siąc za­szedł, psy się uśpiły. We wło­ściań­skich wsiach tego się nie śpie­wało. Żyli na po­zio­mie ta­kim sa­mym, ale domy mieli ina­czej usta­wione: kur­piow­skie były sta­wiane bo­kiem do drogi, a ich sta­wiane fron­tem i miały za­wsze ja­kiś ga­nek. Szlachta sznur­kowa, sza­racz­kowa. Osa­dzona on­giś na ca­łej gra­nicy z Ja­ćwie­rzą i tam go­spo­da­ru­jąca.

Ży­łem więc na po­gra­ni­czu kul­tur i tro­chę in­nych «cy­wi­li­za­cji». Na przy­kład mój oj­ciec w ogródku upra­wiał po­mi­dory, które tu były no­wo­ścią. My mie­li­śmy kuch­nię west­falkę, taką w ra­mach że­la­znych, ale z ka­flami (stała u mo­jej babci), gdzie można było piec cia­sta. A nie­któ­rzy moi ko­le­dzy miesz­kali w cha­tach, gdzie były dłu­gie piece (ta­kie do pie­cze­nia chleba). Do go­to­wa­nia wsta­wiało się tam na tak zwa­nych ożo­gach garnki że­liwne, czarne. Tam się grzały już po wy­gar­nię­ciu ognia z pa­le­ni­ska. To­też w zu­pie tra­fiało się cza­sami na ka­wałki wę­gla.

U nas w domu były oby­czaje bar­dziej zbli­żone do za­chodu Pol­ski, a też otrzy­mane przez ojca w szko­łach woj­sko­wych. Na przy­kład smar­ka­łem w chu­s­teczkę”.

Dla przy­po­mnie­nia: II wojna świa­towa roz­po­częła się 1 wrze­śnia 1939, skoń­czyła 2 wrze­śnia 1945.

Ci, któ­rzy mieli szczę­ście ją prze­żyć, pa­mię­tali nieco inne daty, zwłasz­cza tę „fi­na­łową”.

„W cza­sie oku­pa­cji uczy­łem się na taj­nym kom­ple­cie pro­wa­dzo­nym przez Irenę Wolff, na­uczy­cielkę wy­rzu­coną z Po­mo­rza do Ge­ne­ral­nego Gu­ber­na­tor­stwa. Czyli do nas. Wiem, że w ar­chi­wach Byd­gosz­czy ist­nieją jej za­pi­ski o tym taj­nym na­ucza­niu. By­łem mały, pani Irena przy­jaź­niła się z mo­imi ro­dzi­cami. By­łem chło­pa­kiem z ro­dziny woj­sko­wej, więc «trzy­ma­łem ta­jem­nicę»: kartki z książki pod ko­szulę, wier­sze na pa­mięć...

Co było i zo­stało do dziś z na­szej dzie­cię­cej pa­mięci? Na pewno Wrze­sień. We mnie do dziś jest nie­po­kój, kiedy za­czyna się groź­nie piękna, su­cha, pełna je­sien­nego słońca pierw­sza de­kada wrze­śniowa. Czy za­pa­mię­ta­łem, gdy w ucieczce wę­dro­wa­li­śmy z matką da­lej i da­lej na wschód – ten strach przed bez­chmur­nym nie­bem, bo ata­ko­wały nie­miec­kie sa­mo­loty? Te su­che twarde drogi pol­skie – tak ła­twe te­raz, tak prze­jezdne dla czoł­gów? Po la­tach na­pi­sa­łem wiersz o tam­tym Wrze­śniu. Co był i w po­wro­cie z wojny mo­jego ojca – aż w póź­nym li­sto­pa­dzie.

Bo po ostat­niej bi­twie Wrze­śnia pod Koc­kiem i po roz­wią­za­niu przez ge­ne­rała Kle­eberga ar­mii – bili się jesz­cze ja­kiś czas po la­sach. Z Niem­cami, a też z Ar­mią Czer­woną”.

Aż w póź­nym li­sto­pa­dzie – zbie­lały od szronu

Mój oj­ciec z pol­skiej wojny po­wró­cił do domu

Sie­dział pod starą gru­szą na twarz zsu­nął czapkę

Jakby się wsty­dził spoj­rzeć na mnie i na matkę

Cy­wilny ku­brak na nim jak na stra­chu le­żał

Krew mu spły­nęła po zdar­tym koł­nie­rzu

Nie mó­wił nic. To inni po­wie­dzieli po­tem

Jak bił się u Kle­eberga w kom­pa­nii pie­choty

Jak roz­bito kom­pa­nię jak bił się od nowa

Mój oj­ciec jadł w mil­cze­niu. Nie po­wie­dział słowa

Po­woli ła­mał w pal­cach biedny chleb ra­zowy

Wesz mu la­zła po kurtce jak or­der bo­jowy

„To dzie­cinne pa­mię­ta­nie wrze­śnia jest chyba sil­niej­sze niż pa­mięć o la­tach oku­pa­cji. I «wy­zwo­le­nia» w czter­dzie­stym czwar­tym. Za­wsze było dla mnie nie­ja­sne, jak to wy­zwo­le­nie na­zwać. W pa­mięci mam ra­dość, kiedy nasi ro­dzice zbi­jali ławki do od­zy­ska­nej szkoły. Kiedy wy­cią­gano stare pod­ręcz­niki do hi­sto­rii i pol­skiego. Tylko że już uczy­li­śmy się o no­wych gra­ni­cach, a ro­dzice mu­sieli nam to ja­koś wy­tłu­ma­czyć. Tylko że po fron­to­wych od­dzia­łach Ar­mii Czer­wo­nej – ra­czej zwy­czaj­nych mło­dych chłop­cach, co po­szli da­lej, zo­sta­wia­jąc li­to­ści­wym wio­skom swo­ich ran­nych, bo szpi­tali po­lo­wych nie mieli – na­de­szło inne woj­sko. Nie­bie­skie otoczki cza­pek. NKWD . Spe­cjalne od­działy, na­zy­wane u nas Nie–wiesz–Kiedy–Wró­cisz–do–Domu. Bo za­częły się wy­wózki. Od nas, z Ma­zow­sza.

Sta­ram się przy­po­mnieć tylko to, co wi­dzia­łem jako dzie­wię­cio­letni chło­piec. Więc pa­mię­tam, jak sta­łem i czy­ta­łem z oj­cem roz­le­piony Ma­ni­fest PKWN. Z fo­to­gra­fiami no­wej pol­skiej wła­dzy. Oj­ciec mruk­nął chyba przy na­zwi­sku Ber­linga: Znamy się, znamy – a ja my­śla­łem, że za­raz po­je­dziemy tego zna­jo­mego od­wie­dzić.

Po­tem ogło­sze­nie o po­bo­rze do pol­skiej ar­mii, lu­do­wej. Wi­dzia­łem już pierw­szych żoł­nie­rzy w «pol­skich, ale nie­zu­peł­nie» czap­kach. Niby po­lowe ro­ga­tywki, ale orzeł? Od­mien­ność tej roz­ło­ży­stej «kury», jak za­raz ten znak na­zwano, od razu rzu­cała się w oczy.

A po­tem oj­ciec i inni są­sie­dzi – do po­boru! Dziś wiem, że wła­dze Ar­mii Kra­jo­wej zwal­niały ich z przy­sięgi, de­cy­du­jąc się na to, aby zgła­szali się do woj­ska. Bo ina­czej – pa­cy­fi­ka­cja. Front tuż, bo u Na­rwi, pod gra­nicą bro­nio­nych jesz­cze Prus Wschod­nich. Tylko utaj­niono struk­tury kon­spi­ra­cyjne. Oj­ciec, jak wielu, był w mun­du­rze. Jesz­cze miesz­kał z nami, bo słu­żył w Re­jo­no­wej Ko­men­dzie Uzu­peł­nień. Pa­mię­tam, że zna­jome kraw­cowe szyły od­znaki stopni na na­ra­mien­niki, bo po «ka­zionne» trzeba było jeź­dzić do Lu­blina. Orły na ro­ga­tyw­kach też były inne. W na­szych stro­nach prze­cho­wało się wiele orzeł­ków z przed­wrze­śnio­wej ar­mii, więc przy­pi­nano je do woj­sko­wych cza­pek. Tylko ko­ronę miały za­giętą tak, żeby jej nie było wi­dać. Ale była. Wła­dze Lu­do­wego Woj­ska Pol­skiego przy­my­kały na to oko. Ma­te­riał mun­du­rów był słaby. Dre­lich da­leki ja­ko­ścią na­wet od ćwi­czeb­nych mun­du­rów z cza­sów przed­wo­jen­nych.

For­mują się więc pierw­sze ba­ta­liony dla Dru­giej Ar­mii. I na­gle za­czyna się fala aresz­to­wań. I po­bo­ro­wych wy­sy­łają wcale nie na front, tylko gdzieś na wschód. I aresz­tują ka­drę. Mo­jego ojca w mun­du­rze, jak wielu in­nych, wy­pro­wa­dzają żoł­nie­rze NKWD. Wszystko po­zor­nie bez ładu i składu. Nie­któ­rych wy­pusz­czają, ale in­nych nie. Oj­ciec wró­cił z prze­słu­chań w sie­dzi­bie NKWD z od­le­głego o trzy­dzie­ści ki­lo­me­trów Czer­wina. Pie­chotą. Pa­mię­tam to do­brze, bo ra­zem z matką bie­ga­łem do ko­mendy Woj­ska Pol­skiego: Prze­cież był w pol­skim mun­du­rze! A oni bez­radni...

Kiedy oj­ciec wró­cił, za­mel­do­wał się w ko­men­dzie. I tam na­tych­miast do­stał pa­piery na wy­jazd na Po­mo­rze. Za fron­tem, który ru­szył, wtedy for­so­wano Odrę. Tak Lu­dowe Woj­sko sta­rało się czę­sto chro­nić za­gro­żo­nych. Oj­ciec wpraw­dzie (jak po­tem mi po­wie­dział) pod­le­gał w kon­spi­ra­cji ko­men­dzie Ke­dywu w War­sza­wie. Nie struk­tu­rom miej­sco­wej AK, ale wszy­scy raz aresz­to­wani i wy­pusz­czeni, zni­kali jak mo­gli. Za­sadą, re­gułą NKWD były po­wtórne aresz­to­wa­nia. Za­peł­niły się więc mło­dymi lasy. Bo tam się or­ga­ni­zo­wały małe grupki daw­nych od­dzia­łów. Na­wet ci z Ba­ta­lio­nów Chłop­skich czuli się nie­pew­nie. Bo więk­sza ich część zgo­dziła się pod­le­gać woj­skowo do­wódz­twu Ar­mii Kra­jo­wej.

Już za­częto ob­ławy po wsiach i za­ścian­kach. Już prze­miesz­czały się po­roz­rzu­cane i le­dwo utrzy­mu­jące łącz­ność z uta­jo­nymi ko­men­dami AK grupy «le­śnych».

A woj­ska Ar­mii Czer­wo­nej, tego od «spraw we­wnętrz­nych», co­raz wię­cej”.

Ar­mia Czer­wona wkro­czyła do Pol­ski 4 stycz­nia 1944.

„Trwała jesz­cze wojna, choć już pod Ber­li­nem, kiedy z ro­dzi­cami i pa­nią Wolff wy­je­cha­łem do Byd­gosz­czy. Naj­pierw na war­szaw­ską Pragę. Przez Wy­szków i Ra­dzy­min. Cię­ża­rówką (tra­fiła się oka­zja, za bu­telkę wódki), po­tem fur­manką, wresz­cie, chyba już od Ma­rek, ko­lejką. Z da­leka, od ulicy Sta­lo­wej wi­dzia­łem za­rysy mia­sta za Wi­słą. I wie­rzy­łem (aku­rat była mgła), że w do­mach tylko szyby po­wy­bi­jano. Był ma­rzec, kiedy do War­szawy prze­do­sta­li­śmy się, na­stęp­nego dnia, mo­stem pon­to­no­wym. Na Dwo­rzec Cen­tralny, wą­skimi wą­wo­zami wśród gru­zów; po bo­kach tych wą­wo­zów pro­wi­zo­ryczne groby. Stam­tąd da­lej wę­dro­wa­li­śmy po­cią­giem, z licz­nymi po­sto­jami, bo woj­sko było prze­cież waż­niej­sze niż wa­gony z cy­wi­lami. Parę dni to trwało. I wresz­cie Byd­goszcz!

...czer­wiec 1944, pa­miątka Ko­mu­nii Świę­tej. Przyj­mo­wa­łem sa­kra­ment Ko­mu­nii wcze­śnie rano, sam. Tylko ro­dzice i ksiądz. Dla­czego? Znowu ja­kiś za­cie­kły nie­miecki urzęd­nik wró­cił do po­szu­ki­wa­nia dzieci o krwi aryj­skiej...

Dla­czego tam?

To były pra­wie ro­dzinne strony ojca (Ku­jawy, Ino­wro­cław) i matki (Po­mo­rze, Gru­dziądz). Oj­ciec usu­wał się z kręgu za­in­te­re­so­wa­nia służb bez­pie­czeń­stwa. W Byd­gosz­czy miesz­kał brat ojca, czyli mój stryj Jan.

Tro­chę o nim. Wal­czył jako mło­do­ciany ra­zem z moim oj­cem w Po­wsta­niu Wiel­ko­pol­skim. Po­tem uciekł z domu na wy­prawę ki­jow­ską. Tam od Ki­jowa do Be­re­zyny, a po­tem z po­wro­tem do War­szawy. Całe szczę­ście, że mój oj­ciec upy­chał go cza­sami w ta­bo­rach, bo tych ki­lo­me­trów frontu chyba by nie wy­trzy­mał. Stryj Jan po­ka­zy­wał mi w ga­ze­tach fo­to­gra­fie z de­fi­lady: O, tu ma­sze­ro­wa­łem. Jego syn, a mój brat stry­jeczny Ste­fan, był księ­dzem. Pierw­szym w na­szej ro­dzi­nie z wyż­szym wy­kształ­ce­niem. Drugi taki to ja. A po­tem już wielu. Za­trzy­ma­li­śmy się u niego i stry­jenki Marty na byd­go­skim Szwe­de­ro­wie. Ulica Orla.

...rok 1946, nad mo­rzem w Gdyni. Ze stry­jem Le­onem, jego żoną Anną z Bu­kow­skich i ich dziećmi...

Nie­stety, w wy­ma­rzo­nym miej­scu, w któ­rym chcie­li­śmy się osie­dlić, nie było miesz­ka­nia. Wró­ci­li­śmy do Ostrowi. Oj­ciec po­sta­no­wił: Jadę do Gdyni.

Tam miesz­kał ko­lejny stryj, Leon. Jako Po­lak, zo­stał z mia­sta wy­go­niony, wła­śnie do niego wró­cił, do miesz­ka­nia w swo­jej przed­wo­jen­nej spół­dzielni pra­cow­ni­czej; od­bu­do­wy­wał je i... oczy­wi­ście za­częło się do­kwa­te­ro­wy­wa­nie lo­ka­to­rów. Li­mit, jaki wtedy obo­wią­zy­wał, to było chyba pięć me­trów kwa­dra­to­wych na osobę. Na szczę­ście po­ja­wił się mój oj­ciec. I po­tem my, jego ro­dzina. W su­mie za­miesz­kało nas tam sze­ścioro, czyli my, stry­jeń­stwo i stry­jeczny brat Hen­ryk. A nie­długo zje­chali do Gdyni dalsi bra­cia ojca, Woj­ciech i Cze­chu”.

Co ze szkołą?

„Warto naj­pierw opo­wie­dzieć o tej wiej­skiej szkole w Sta­rym Ko­mo­ro­wie. Ma po­nad sto lat, nosi dzi­siaj imię puł­kow­nika Lu­dwika Bo­ciań­skiego, do­wódcy Szkoły Pod­cho­rą­żych (tam słu­żył mój oj­ciec). Dla­czego jego? Puł­kow­nik Bo­ciań­ski «wy­pie­kał» w pie­karni woj­sko­wej bułki i co­dzien­nie, jako pre­zent, do­star­czał do wiej­skiej szkoły. W la­tach trzy­dzie­stych na wsi bułka była rzad­ko­ścią.

Je­stem i ja w kro­ni­kach szkoły, jako jej uczeń. W cza­sie oku­pa­cji w Ge­ne­ral­nym Gu­ber­na­tor­stwie dzieci pol­skie miały obo­wią­zek uczęsz­cza­nia do szkół, ale «okro­jo­nych» z sze­ro­kiej wie­dzy tak, aby wy­cho­wy­wały pry­mi­tyw­nych ro­bot­ni­ków. Po czter­dzie­stym czwar­tym, kiedy już nie było Niem­ców, bu­do­wa­li­śmy tę szkołę na nowo: ro­dzice zbi­jali ławki, my, chłopcy, pro­du­ko­wa­li­śmy atra­ment – z ko­lo­ro­wego proszku z ra­kiet sy­gna­ło­wych. W tej szkole była też moja pierw­sza dru­żyna har­cer­ska. A dru­ży­no­wym był – pa­mię­tam – Zby­szek Wilma (po­tem znany ar­chi­tekt)”.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------Czy dla nas – zwy­kłych czy­tel­ni­ków, czy­ta­czy hi­sto­rii – jest coś bar­dziej fra­pu­ją­cego niż od­po­wiedź na py­ta­nie – co by się stało, gdyby...

A jesz­cze więk­szą przy­jem­no­ścią jest, gdy ta­kie roz­my­śla­nia zo­stają pod­parte ogromną hi­sto­ryczną wie­dzą, jaką pre­zen­tuje nam Pa­weł Ja­sie­nica w książce My­śli o daw­nej Pol­sce. Dla każ­dego, kto choć odro­binę sma­kuje pol­ską hi­sto­rię, za­sta­na­wia się, dla­czego losy po­to­czyły się tak, a nie ina­czej – to do­prawdy praw­dziwa roz­kosz za­głę­bić się w owe dy­wa­ga­cje świa­tłego i mą­drego au­tora, wy­bit­nego znawcy Pol­ski Pia­stów i Ja­giel­lo­nów i po­pły­nąć z nim w wartki nurt wy­da­rzeń tam­tych cza­sów oraz przyj­rzeć się pro­ce­som, które do­pro­wa­dziły Pol­skę do miej­sca, gdzie dziś się znaj­duje.

Zna­ko­mita in­te­lek­tu­alna przy­goda dla tych, któ­rzy lu­bią za­sta­na­wiać się nad prze­szło­ścią.

.

...Żadne przed­wieczne wy­roki nie orze­kały, że mię­dzy Odrą a Wi­słą ko­niecz­nie musi wy­ro­snąć Pol­ska. Kiedy pierwsi ksią­żęta pia­stow­scy ob­wa­ro­wy­wali się na wzgó­rzu gnieź­nień­skim, Łaba pły­nęła przez kraj sło­wiań­ski, Obo­drzyce sie­dzieli tam, gdzie dziś Lu­beka. W prze­ciągu trzy­stu na­stęp­nych lat bez po­rów­na­nia sil­niejsi Niemcy wchło­nęli wszystko aż po Odrę, prze­kro­czyli ją... prze­kro­czyli rów­nież Wi­słę, ra­mie­niem zbroj­nych za­ko­nów się­ga­jąc uj­ścia Dźwiny. Pol­ska jed­nak ostała się i prze­trwała w oko­licz­no­ściach nad wy­raz trud­nych.

Do­ko­nało się to pracą, mę­stwem i po­świę­ce­niem na­rodu, pod po­li­tycz­nym przy­wódz­twem dy­na­stii rdzen­nie pol­skiej- Pia­stów...

Pa­weł Ja­sie­nica

Naj­lep­szy, naj­mą­drzej­szy i naj­bo­gat­szy pod­ręcz­nik do zro­zu­mie­nia Pia­stów – dy­na­stii pra­wie 500 lat wła­da­ją­cej na­szą hi­sto­rią. Ty­siące fak­tów po­dane w spo­sób, który nie tylko wciąga i fa­scy­nuje ale każe do­ce­nić i au­tora i epokę, którą opi­suje.

.

Cof­nijmy się w wiek XVI - do Fran­cji pod rzą­dami Wa­le­zju­szów, gdzie na placu de la Greve ciężko pra­cuje kat i lecą głowy nie­po­słusz­nych pod­da­nych. Za­bici w noc Świę­tego Bar­tło­mieja hu­ge­noci za­le­gają pa­ry­skie ulice. Ka­to­licy świę­tują. Pro­te­stanci za­mie­rają w stra­chu.

Ale Wa­le­zju­sze nie mają sy­nów, naj­bliż­szy pre­ten­dent do tronu to szwa­gier – tylko że to hu­ge­not i Bo­ur­bon...

W ta­kich cza­sach ro­dzi się w da­le­kiej, nieco sen­nej i pro­win­cjo­nal­nej Gu­jen­nie Mi­chał de Mon­ta­igne, który sta­nie się naj­wy­bit­niej­szym umy­słem epoki.

W wieży pe­ri­gordz­kiego zamku wbrew ów­cze­snym opo­wie się za czło­wie­kiem, za jego pra­wem do szczę­ścia, a sta­nie na­prze­ciw za­bo­bo­nom, kse­no­fo­bii, ra­si­zmowi, podda kry­tyce fa­na­tyzm wo­jen re­li­gij­nych i opo­wie, jak kształ­cić dzieci...

A hi­sto­rię jego opi­sze nam Jó­zef Hen – w wy­su­bli­mo­wa­nej i po­ru­sza­ją­cej bio­gra­fii, peł­nej za­chwy­ca­ją­cych my­śli i zdań tego re­ne­san­so­wego ra­cjo­na­li­sty...
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: