Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

To lepsze życie - ebook

Data wydania:
31 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To lepsze życie - ebook

Cztery przyjaciółki – Agata, Ewka, Róża i Mirka – przekonały się, co to znaczy żyć w związku na odległość. Okazuje się, że dystans odcisnął piętno na ich relacjach, a teraz kobiety będą musiały podjąć trudne decyzje, którą odmienią całe ich życie.

Agata wdała się w burzliwy romans, ale postanawia ratować swoje małżeństwo z Tomaszem. Ewka, która przyzwyczaiła się do braku partnera przy boku, wątpi, by jej związek z Sebastianem dało się odbudować. Róża doczekała się upragnionego dziecka, ale życie przygotowało dla niej i Leszka jeszcze jedną niespodziankę. Najbardziej jednak zmieniła się sytuacji Mirki, a przez to też Maćka. Czy uda im się odbudować rodzinę?

Agnieszka Bednarska, autorka powieści „Piętno Katriny” i „Zanim się obudzę”, napisała „Za lepszym życiem” i „To lepsze życie” na podstawie doświadczeń własnych i znanych jej kobiet. Doskonale wiedziała, z jakimi emocjami zmagają się rozdzielone pary. Dlatego te historie są tak boleśnie wiarygodne.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8034-987-1
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Za­le­d­wie kilka ty­go­dni temu to luk­su­sowe miesz­ka­nie w cen­trum mia­sta było azy­lem, bez­piecz­nym do­mem dla ro­dziny. Dziś sta­no­wiło tylko stra­szący pustką me­traż – ściany, su­fit, okna i drzwi. Nie­gdyś roz­brzmie­wały w nim głosy lu­dzi – roz­mowy i śmiech, grało ra­dio, dzwo­nił te­le­fon, a nie­sa­mo­wity za­pach świeżo pa­rzo­nej kawy łą­czył się z sub­telną wo­nią ko­bie­cych per­fum. Te­raz chłód tego miej­sca pa­ra­li­żo­wał, a zło­wiesz­cza ci­sza ude­rzała w twarz każ­dego, kto prze­kra­czał jego próg. Mimo że me­ble wciąż stały tak jak do­tych­czas, a po­kryte ku­rzem oso­bi­ste rze­czy do­mow­ni­ków za­le­gały w róż­nych ką­tach, był to już zu­peł­nie inny świat.

Ewka przy­cho­dziła tu od pię­ciu ty­go­dni co­dzien­nie. Za każ­dym ra­zem czuła to samo – ja­kiś bli­żej nie­zi­den­ty­fi­ko­wany nie­po­kój, psy­chiczny dys­kom­fort, coś, co spra­wiało, że jej mię­śnie bez­wied­nie na­pi­nały się, a zmy­sły wy­czu­lały na bodźce. Za­nim na­ci­snęła klamkę, za­trzy­mała się na chwilę i wzięła głę­boki od­dech, mo­bi­li­zu­jąc siły do wej­ścia.

Cho­ciaż miała klucz po­mię­dzy szpar­ga­łami w to­rebce, nie mu­siała go użyć. Wie­działa, że nie­za­leż­nie od tego, czy Ma­ciej był w domu, czy nie, drzwi są otwarte. Za­wsze były.

Ka­te­go­rycz­nie za­bro­nił ich za­my­ka­nia. Twier­dził z prze­ko­na­niem, że kiedy Mirka wróci do domu, musi wejść do niego bez prze­szkód. Bał się, że je­śli za­sta­łaby drzwi za­mknięte, znów mo­głaby odejść.

– Cześć, już je­stem – przy­wi­tała Ma­cieja jak co dzień. Nie od­po­wie­dział, tylko na chwilę zwró­cił twarz ku niej i ski­nął głową. Nie prze­ja­wia­jąc dal­szego za­in­te­re­so­wa­nia jej przyj­ściem, po­wró­cił do wy­pa­try­wa­nia przez ku­chenne okno Bóg wie czego.

Osie­dlowe po­dwórko zu­peł­nie opu­sto­szało, szary, desz­czowy, mimo że jesz­cze wa­ka­cyjny, dzień sku­tecz­nie prze­pę­dził wszyst­kich. W od­dali ano­ni­mowy „ktoś” sku­lony pod pa­ra­so­lem prze­mknął w po­śpie­chu, ja­kiś zbłą­kany pies wy­si­kał się pod la­tar­nią i nio­sąc pysk przy ziemi, od­szedł w po­szu­ki­wa­niu su­chego schro­nie­nia.

Z tego punktu ob­ser­wa­cyj­nego Ma­ciek miał do­sko­nały wi­dok na trze­pak, znie­na­wi­dzony ele­ment kra­jo­brazu, sto­jący w ogrom­nej ka­łuży. Pa­trzył na niego każ­dego dnia.

Ewka, sta­wia­jąc ba­weł­nianą torbę na bla­cie, za­częła opróż­niać jej za­war­tość. Zupa, którą przy­nio­sła w sło­iku owi­nię­tym ście­reczką, wciąż była go­rąca.

– Dzi­siaj ka­la­fio­rowa – po­wie­działa, sta­ra­jąc się za­cho­wać w miarę po­godny ton głosu. – Nie wiem, czy lu­bisz, ale aku­rat taką mia­łam. – Wlała nie­wielką jej ilość do ta­le­rza, po czym wy­jęła z szu­flady łyżkę i po­ło­żyła obok. – Zjedz, pro­szę, za­nim wy­sty­gnie.

– Póź­niej.

– Już na­la­łam, wy­sty­gnie – po­wtó­rzyła i wy­cze­ku­jąco wpa­try­wała się w niego. Wie­działa, że je­żeli nie zje obiadu przy niej, to nie zje go wcale. Za każ­dym ra­zem, gdy do niego przy­cho­dziła, za­bie­rała pra­wie nie­tknięte lub zu­peł­nie nie­tknięte je­dze­nie, które mu zo­sta­wiła po­przed­niego dnia.

– Ma­ciek... – Wy­czu­wał jej ocze­ki­wa­nie, ale mimo wszystko nie re­ago­wał. – Przy­no­szę to spe­cjal­nie dla cie­bie, usiądź.

– Mó­wi­łem ci, że ni­czego nie po­trze­buję. – Na­chal­ność ko­le­żanki iry­to­wała go.

– Sia­daj! – na­ka­zała gło­śniej, niż za­mie­rzała, ale po­skut­ko­wało. Zro­bił, co po­wie­działa i au­to­ma­tycz­nie wziął do ręki łyżkę. – Mu­sisz jeść, ina­czej zu­peł­nie opad­niesz z sił. Jak wtedy bę­dziesz bie­gał po tych wszyst­kich dwor­cach i noc­le­gow­niach?

– Je­stem w do­sko­na­łej for­mie – rzu­cił od nie­chce­nia, a ona miała ochotę się ro­ze­śmiać. Za­jęła miej­sce po dru­giej stro­nie stołu i do­bro­dusz­nie po­kle­pała Ma­cieja po chu­dym nad­garstku le­żą­cym na bla­cie. Czuj­nie ob­ser­wo­wała, jak po­woli pod­nosi do ust tylko w po­ło­wie na­peł­nioną łyżkę i czym prę­dzej prze­łyka jej za­war­tość, ni­czym gorz­kie le­kar­stwo.

– Po­sie­dzę z tobą tro­chę, w domu i tak nie mam co ro­bić – skła­mała, da­jąc mu do zro­zu­mie­nia, że nie wyj­dzie, za­nim zupa z ta­le­rza nie znik­nie.

Kil­ku­dniowy za­rost nie był w sta­nie ukryć jego za­pad­nię­tych po­licz­ków, a prze­krwione oczy zdra­dzały pro­blemy ze snem. Od mo­mentu znik­nię­cia Mirki nie sy­piał pra­wie wcale. No­cami włó­czył się po mie­ście, za­glą­dał w małe uliczki, prze­cze­sy­wał dworce, parki, noc­le­gow­nie. Mury i drzewa okle­jał ulot­kami z jej zdję­ciem, znali go we wszyst­kich skle­pi­kach, ka­wiar­niach i ko­ścio­łach, i wszę­dzie tam, gdzie two­rzyły się ludz­kie sku­pi­ska. Wy­na­jął na­wet pry­wat­nego de­tek­tywa, ale re­zul­ta­tów wciąż nie było. Wie­rzył jed­nak, że Mirka jest bli­sko, a jej po­wrót opóź­nia je­dy­nie strach przed kon­fron­ta­cją z do­mem, w któ­rym nie ma

Ra­fałka, ze­tknię­cie z jego ubra­niami i za­baw­kami. Roz­pa­try­wał rów­nież taką wer­sję, że pod wpły­wem szoku mo­gła do­znać amne­zji lub stać się czy­jąś ofiarą, ani na mo­ment nie tra­cił jed­nak na­dziei na jej od­na­le­zie­nie i po­wrót.

– Za­dzwo­ni­łeś pod nu­mer, który ci da­łam? – za­py­tała Ewka, gdy od­su­nął od sie­bie ta­lerz.

– Jesz­cze nie i chyba tego nie zro­bię. Na­prawdę nie wi­dzę sensu – mó­wił ze wzro­kiem utkwio­nym w ścia­nie, po­nad jej głową.

– Ma­ciek, to ważne. – Po raz ko­lejny pró­bo­wała go prze­ko­nać. – To może po­móc nie tylko to­bie, ale ca­łej na­szej spra­wie.

– W jaki spo­sób? Nie mam po­trzeby opo­wia­dać gru­pie po­dob­nych do mnie nie­szczę­śni­ków o swoim lo­sie. A tym bar­dziej nie mam ochoty wy­słu­chi­wać o nie­szczę­ściach, ja­kich oni do­świad­czyli, mało mnie to ob­cho­dzi. Ja chcę tylko jed­nego – spoj­rzał na Ewkę – od­na­leźć swoją żonę. – W jego gło­sie nie było ani żalu, ani pre­ten­sji, ani na­dziei. Jego głos był taki jak on – wy­pa­lony do zgliszcz.

– Ma­ciek, ale tam lu­dzie mogą pod­su­nąć ci nowe po­my­sły, coś, na co jesz­cze nie wpa­dli­śmy, może ktoś prze­cho­dził po­dobne rze­czy jak ty. Roz­dasz ulotki, opo­wiesz o Mirce, im wię­cej osób jest za­an­ga­żo­wa­nych w po­szu­ki­wa­nia, tym szanse na jej zna­le­zie­nie są więk­sze. – Ewka usil­nie sta­rała się na­kło­nić go do przy­łą­cze­nia się do grupy wspar­cia dla osób, które stra­ciły ko­goś bli­skiego. W ża­den inny spo­sób nie po­tra­fiła mu po­móc, a co­dzien­nie pa­trzyła na to, jak nik­nie w oczach, sa­mot­nie opła­ku­jąc śmierć swo­jego dziecka i ob­wi­nia­jąc się za znik­nię­cie żony.

– Wyjdę z tobą – po­wie­dział, wsta­jąc od stołu, cho­ciaż Ewka jesz­cze ni­g­dzie się nie wy­bie­rała. – Przejdę się po mie­ście. – Na chwilę znik­nął w ko­ry­ta­rzu, a kiedy wró­cił, miał na so­bie prze­ciw­desz­czową kurtkę i pa­ra­sol w ręku. Ewka bez po­śpie­chu po­zbie­rała kilka brud­nych na­czyń i wło­żyła je do zmy­warki.

– Przy­nio­słam jesz­cze pie­rogi, zjedz je póź­niej, szkoda, żeby się zmar­no­wały.

– Do­brze – zgo­dził się, byle tylko nie za­częła na niego na­ci­skać. Ob­ser­wo­wał, jak do lnia­nej torby pa­ko­wała swoje rze­czy, a gdy była go­towa do wyj­ścia, raz jesz­cze usły­szał:

– Za­dzwoń tam. Prze­cież, jak ci się nie spodoba, bę­dziesz mógł się wy­co­fać.

Wy­szli, nie prze­krę­ca­jąc klu­cza w zamku. Szaro-bure niebo wi­siało ni­sko nad pa­ra­so­lami prze­chod­niów. Ma­ciej szedł po­mię­dzy ludźmi, któ­rych oczy utkwione były w chod­nik, trzy­mał swój pa­ra­sol zło­żony, tuż przy no­dze. Nie­po­trzeb­nie go za­brał. Chro­niąc się pod nim, znacz­nie ogra­ni­czyłby so­bie pole wi­dze­nia.

Pod wia­duk­tem, na dy­wa­nie uło­żo­nym z kar­to­nów, sie­działo dwóch męż­czyzn. Po­dzie­lili się bułką, ale wino każdy z nich miał wła­sne. Na wi­dok Ma­cieja ski­nęli gło­wami.

– Nie było jej tu­taj – za­wo­łał je­den z nich.

– Dzię­kuję. – Ma­ciej przy­sta­nął na chwilę. – Wie­czo­rem przy­niosę wam pie­rogi, ale wie­cie, że ma­cie być czujni.

– To się ro­zu­mie, sze­fie. – Na myśl o cie­płej ko­la­cji męż­czy­zna po­ka­zał w uśmie­chu sze­reg po­czer­nia­łych zę­bów.

Od­kąd Mirka znik­nęła, Ma­ciej na­prawdę do­brze po­znał mia­sto, zwłasz­cza małe uliczki, za­ułki i skró­towe przej­ścia, o któ­rych ist­nie­niu wcze­śniej nie miał naj­mniej­szego po­ję­cia. Po­znał też lu­dzi, któ­rzy tam ko­czo­wali, kie­dyś uni­kał na­wet ich wzroku, dziś znał ich imiona i losy.

Prze­szedł pod wia­duk­tem a na­stęp­nie skrę­cił w wą­ską jed­no­kie­run­kową uliczkę. Mi­nął ma­leńki sklep z pa­sman­te­rią, nie­czynną od lat pie­kar­nię i stary dom prze­zna­czony do roz­biórki, w któ­rym po­nie­wie­rali się ni­komu nie­po­trzebni lu­dzie. Dziś już tam za­glą­dał, więc nie za­trzy­mał się, tylko kro­czył przed sie­bie, aż wy­szedł na ru­chliwą ulicę Bo­ha­te­rów Wojny pro­wa­dzącą do mo­stu Trzech Or­łów. Ocię­żale su­nął chod­ni­kiem, mi­ja­jąc sa­mo­chody sto­jące w gi­gan­tycz­nym korku. Im bli­żej był mo­stu, tym więk­sze było znie­cier­pli­wie­nie kie­row­ców. Za­nim Ma­ciej na niego wszedł, z od­dali za­uwa­żył błę­kitne, ob­ro­towe świa­tła ra­dio­wo­zów. Na­wet na dep­taku zro­biło się cia­sno, a po chwili oka­zało się, że ruch pie­szych rów­nież jest nie­moż­liwy. Tłum mo­krych, ale cie­kaw­skich ga­piów zbił się w ru­chomą masę, kie­ru­jąc swoje spoj­rze­nia za ba­rierki, na pły­nącą pod ulicą rzekę. Ma­ciej za­trzy­mał się po­śród lu­dzi, do­piero po chwili zda­jąc so­bie sprawę, że wła­ści­wie jest unie­ru­cho­miony, za ple­cami miał wciąż na­ra­sta­jącą i co­raz bar­dziej zbitą grupę cie­kaw­skich.

– To musi być na­prawdę po­ważny wy­pa­dek, skoro za­blo­ko­wany jest na­wet chod­nik. – Usły­szał ja­kiś głos za sobą.

– Wszy­scy ga­pią się na rzekę, praw­do­po­dob­nie spadł tam ja­kiś sa­mo­chód – do­niósł gruby męż­czy­zna i sam, prze­ci­ska­jąc się bru­tal­nie mię­dzy in­nymi, za­czął szu­kać w wo­dzie śla­dów to­piel­ców.

– Wujku, to nie wy­pa­dek – za­wo­łał chło­piec sto­jący o kilka me­trów bli­żej cen­trum zda­rze­nia. – Ja­kaś ko­bieta stoi pod mo­stem i chce ska­kać. Po­li­cja z nią roz­ma­wia.

Ma­ciej po­czuł, jak groza wbiła mu w kark swoje ostre szpony. Nie ba­cząc na okrzyki obu­rze­nia, prze­pchnął się do przodu tyle, ile zdo­łał.

– Co za cham! – wrza­snęła pod­sta­rzała mod­ni­sia z fo­lio­wym wor­kiem na gło­wie. – Nie pchaj się tak pro­staku, każdy chce zo­ba­czyć!

Dud­nie­nie w uszach za­głu­szyło wrzawę pod­nie­sioną na niego przez lu­dzi, prze­py­chał się, co chwila za­glą­da­jąc za ba­rierkę, roz­pacz­li­wie wy­pa­tru­jąc tam ko­biety. Był już na sa­mym przo­dzie, gdy w końcu ją do­strzegł. Stała na wą­skim fi­la­rze, go­towa do skoku. Z tej od­le­gło­ści wzro­stem przy­po­mi­nała lalkę, jej syl­wetka zle­wała się z tłem, mimo to Ma­ciej wy­raź­nie wi­dział, jak silny wiatr szar­pał brą­zo­wymi, pół­dłu­gimi wło­sami we wszyst­kie strony. Miała na so­bie roz­klo­szo­waną su­kienkę prze­wią­zaną w pa­sie, sza­mo­cącą się ni­czym po­rwany ża­giel. Stała tam, ni­czym nie­osło­nięta, zdana na sza­le­jący w dole wiatr. Ze spusz­czoną głową i wzro­kiem utkwio­nym w zło­wro­gim, by­strym nur­cie wy­glą­dała tak, jakby się mo­dliła.

– Mirka! – wrza­snął tak przej­mu­jąco, że oczy wszyst­kich zwró­ciły się na niego.

Lu­dzie roz­stą­pili się nieco, ro­biąc mu wolne doj­ście do ba­rierki. Chwy­cił ją obu­rącz i wy­chy­la­jąc się nie­bez­piecz­nie nad wartką wodę, po­now­nie za­wo­łał roz­dzie­ra­ją­cym gło­sem: – Mirka!

Po­dmu­chy, gwiż­dżące na me­ta­lo­wej kon­struk­cji, po­rwały i uci­szyły jego wo­ła­nie. Nie od­ry­wa­jąc od ko­biety oczu, co chwila wo­ła­jąc jej imię, biegł, mi­ja­jąc po­li­cyjne za­bez­pie­cze­nia. Na dro­dze sta­nął mu czło­wiek w mun­du­rze.

– Pro­szę się za­trzy­mać! – za­wo­łał.

– To moja żona!

Po­li­cjant spoj­rzał pod most. De­spe­ratka tkwiła kilka me­trów ni­żej, wy­da­wała się zmę­czona i słaba, sza­mo­tana wia­trem. Na­wet nic nie ro­biąc, w każ­dej chwili mo­gła ru­nąć w dół.

Pa­trząc na Ma­cieja, ze współ­czu­ciem zwol­nił mu przej­ście i od­po­wied­nim ge­stem po­wstrzy­mał ko­le­gów przed in­ter­wen­cją.

I wtedy ko­bieta zro­biła je­den ma­leńki krok przed sie­bie. Jej stopa na uła­mek se­kundy za­wi­sła w pu­stej prze­strzeni za że­la­znym fi­la­rem, a nie ma­jąc w ni­czym opar­cia, wci­snęła się w po­wie­trze jak w mięk­kie błoto. Cię­żar ca­łego ciała po­dą­żył za nią. Roz­po­starte ra­miona przez chwilę przy­po­mi­nały skrzy­dła, ale szybko stały się bez­władne i splą­tały się w lo­cie z su­kienką. Ciało pę­dziło, tra­cąc kształt i bez­gło­śnie tnąc po­wie­trze, aż ru­nęło w szarą ot­chłań. Wy­da­wało się, że rzeka cze­kała na to spo­tka­nie – ła­ko­mie we­ssała ofiarę, zwi­niętą w kłę­bek, w swoje zimne cze­lu­ści, po czym za­mknęła się nad nią, nie po­zo­sta­wia­jąc po swo­jej ha­nieb­nej chci­wo­ści żad­nego śladu.

Ma­ciej padł na ko­lana, wci­snął twarz po­mię­dzy me­ta­lowe ba­rierki i z rę­koma wy­cią­gnię­tymi przed sie­bie, za­marł z nie­mym krzy­kiem w otwar­tych ustach.Roz­dział 2

– Agata, czy twoje dzieci też tak dużo pła­kały? – Róża sama była bli­ska łez. – Bo on pra­wie nie prze­staje! Ma już trzy mie­siące, ile to jesz­cze po­trwa? – Ko­ły­sząc Kac­perka na rę­kach, krą­żyła po po­koju. Mały, zmę­czony pła­czem, wła­śnie za­snął z główką wtu­loną w jej pierś.

– Ko­cha­nie, tylko się nie de­ner­wuj, bo tym mu nie po­mo­żesz. To z pew­no­ścią zwy­kłe kolki, które wkrótce się skoń­czą.

– A je­śli to coś po­waż­niej­szego, może jest chory?

– Ro­zu­miem, że je­steś prze­wraż­li­wiona, to syn­drom więk­szo­ści mło­dych mam, ale za­ufaj mi, dzieci tak mają. Nie pa­mię­tasz, jak moje się darły?

– No wła­śnie nie pa­mię­tam, żeby aż tak krzy­czały.

– Bo tylko wła­sne na tyle dają w kość, że ni­gdy się tego nie za­po­mina. Z pew­no­ścią je­steś prze­mę­czona, dla­tego re­agu­jesz na wszystko bar­dziej ner­wowo niż za­zwy­czaj.

– To prawda. Od uro­dze­nia Kac­perka nie prze­spa­łam ani jed­nej ca­łej nocy. Ale je­śli on jest zdrowy, to ja zniosę wszystko.

– Mirka po­wie­dzia­łaby te­raz: „a nie mó­wi­łam?”.

Na to wspo­mnie­nie obie smutno się uśmiech­nęły. Echo Mirki cią­gle do nich po­wra­cało, czę­sto przy­ta­czały jej po­wie­dze­nia i po­glądy na wiele spraw. Mó­wie­niem o niej re­kom­pen­so­wały so­bie jej fi­zyczną nie­obec­ność, brak kon­taktu z nią sta­rały się trak­to­wać jako coś przej­ścio­wego, nie­do­god­ność, która wkrótce mi­nie.

– Za kilka dni przy­la­tuję do Pol­ski po moje dzie­ciaki i tro­chę zo­stanę, obie­cuję, że zajmę się wtedy Kac­per­kiem, cho­ciaż tyle, że­byś mo­gła po­rząd­nie się wy­spać. Do tego czasu mu­sisz wy­trzy­mać.

– Ja­sne, dam radę, nie jest tak źle. Wiesz... – wes­tchnęła Róża. – Bar­dzo nam cie­bie tu­taj bra­kuje, zwłasz­cza te­raz, kiedy szu­kamy Mirki.

– Uwierz mi, że wo­la­ła­bym być z wami, niż tu, gdzie je­stem. Mam cza­sami ta­kie chwile, gdy na­prawdę tylko siłą woli po­wstrzy­muję się przed po­wro­tem. Kiedy na­cho­dzi mnie chan­dra, to na­wet nie my­ślę o pa­ko­wa­niu czy trans­por­cie, po pro­stu chcę za­ło­żyć buty i biec – prze­rwała, za­sta­no­wiła się, po czym do­koń­czyła: – biec tak długo, aż do­bie­gnę do was.

– Jak ten For­rest Gump?

– Do­kład­nie tak. To wszystko mnie prze­ra­sta, jest dużo trud­niej, niż my­śla­łam.

– Ale o co cho­dzi, Agatko, z Tom­kiem źle ci się układa? – Róża ostroż­nie uło­żyła śpią­cego chłopca w łó­żeczku i de­li­kat­nie okryła go lekką koł­derką. – Śpi, mamy ja­kieś dwa­dzie­ścia mi­nut, żeby po­roz­ma­wiać, więc opo­wia­daj – po­in­for­mo­wała, wy­cho­dząc na bal­kon. Wy­god­nie roz­cią­gnęła się na le­żaku, któ­rego nie uży­wała od ty­go­dni. Sierp­niowe po­wie­trze prze­siąk­nięte było wil­go­cią, ale jej zmę­czone ciało czer­pało z niego orzeź­wia­jącą przy­jem­ność.

– Nie chcę cię ob­cią­żać mo­imi pro­ble­mami, one nie są te­raz naj­bar­dziej istotne.

– Mów, każdy po­trze­buje się wy­ga­dać, a na­stępna taka oka­zja nie­prędko może nam się zda­rzyć.

– Wi­dzisz, bo tu nic nie jest ta­kie, jak to so­bie przed wy­jaz­dem wy­my­śli­łam. – Róża w gło­sie przy­ja­ciółki wy­raź­nie roz­po­znała roz­go­ry­cze­nie. – Ow­szem, lu­dzie są mili, fi­nan­sowo jest ła­twiej i nie ma tego cho­ler­nego wy­ścigu szczu­rów jak u nas, ale na tym ko­niec za­let. My­śla­łam, że moje dzie­ciaki szyb­ciej się za­akli­ma­ty­zują, a tym­cza­sem po pół­rocz­nym po­by­cie one wciąż chcą wra­cać do kraju. Te­raz już wiem, że okres doj­rze­wa­nia to naj­gor­szy czas na tak dra­styczne zmiany. A z Tom­kiem... cho­lera, to trudne – prze­rwała. Prze­ło­żyła słu­chawkę do dru­giej ręki, w mię­dzy­cza­sie szu­ka­jąc naj­bar­dziej od­po­wied­nich słów, któ­rymi mo­głaby zde­fi­nio­wać to, co czuła. – Bar­dzo chcia­łam wró­cić do stanu, w ja­kim by­li­śmy kie­dyś, ale tego po pro­stu nie da się zro­bić. Ży­jąc ra­zem, sta­no­wi­li­śmy je­den spraw­nie dzia­ła­jący me­cha­nizm, a wy­jazd Tomka roz­ło­żył nas na czę­ści, które na­wet ze­brane i zło­żone do kupy nie pra­cują już w ten sam spo­sób. Co chwila ujaw­niają się nowe usterki, coś zgrzyta, coś się za­wie­sza i nie ma mą­drego, który po­tra­fiłby to na­pra­wić. Nie­dawno przy­szło mi do głowy, że naj­lep­szym roz­wią­za­niem by­łoby, gdyby To­mek mnie po pro­stu zo­sta­wił. Zro­bi­ła­bym to sama, ale chyba ni­gdy nie zdo­będę się na tyle od­wagi. – W chwili, gdy Agata prze­le­wała na przy­ja­ciółkę swoje pro­blemy, ocze­ku­jąc za­pewne pod­po­wie­dzi, co ma z nimi zro­bić albo przy­naj­mniej po­cie­sze­nia, Róża kom­plet­nie nie miała po­my­słu na to, jak ma się za­cho­wać. Wie­działa, że po­winna coś po­wie­dzieć, ale nic mą­drego nie przy­cho­dziło jej do głowy. – Je­steś tam? – upew­niała się Agata.

– Tak, za­sta­na­wiam się. Nie ro­zu­miem, dla­czego.

– Ja też tego nie ro­zu­miem, To­mek jest prze­cież wzo­ro­wym mę­żem, tak bar­dzo się stara...

– To ra­czej słaby po­wód do roz­sta­nia.

– Niby tak, tylko że mnie ta jego do­broć drażni. Wszystko, co robi, działa mi na nerwy, na­wet kiedy przy­nosi mi pre­zent, mam ochotę wrzu­cić go do śmiet­nika, bez oglą­da­nia. Uwierz, że sama sie­bie nie po­znaję, a jed­no­cze­śnie nie umiem nad tym za­pa­no­wać.

– A co z obo­wiąz­kami mał­żeń­skimi?

– Już bra­kuje mi ar­gu­men­tów, żeby się wy­krę­cać. Wszystko ogra­ni­czy­łam do mi­ni­mum, moje li­bido – zero, po­zy­tywne emo­cje – zero. Wiem, że go ra­nię, ale to jest sil­niej­sze ode mnie.

– Wy­gląda tak, jak­byś była na niego zła za to, że tam je­steś...

– A po­mysł prze­cież był mój...

– Tyle tylko, że wtedy my­śla­łaś, że hi­sto­ria z Jan­kiem zo­sta­nie de­fi­ni­tyw­nie po­grze­bana z chwilą, gdy prze­kro­czysz gra­nicę, że ro­mans nie po­zo­stawi na to­bie żad­nego piętna, a tym­cza­sem...

– A tym­cza­sem umie­ram z tę­sk­noty za nim... – do­koń­czyła ści­szo­nym gło­sem, przy­zna­jąc się tym sa­mym do prawdy, którą bez­sku­tecz­nie sta­rała się wy­przeć z wła­snej świa­do­mo­ści. – Od świtu do nocy, a na­wet we śnie po­wra­cam do wspo­mnień o nim, o rze­czach, ja­kie z nim ro­bi­łam. Cią­gle wi­dzę, jak się ko­chamy do utraty zdro­wych zmy­słów. Za­drę­czam się py­ta­niami, z kim on te­raz jest i czy tej ko­lej­nej mówi to, co mó­wił mnie? Je­stem go­towa wła­snymi rę­koma za­bić każdą la­fi­ryndę, która go do­tknie! Mogę znieść obec­ność żony, ale ni­kogo, ab­so­lut­nie ni­kogo in­nego! – Za­wo­łała do te­le­fonu tak gło­śno, że Róża od­ru­chowo od­su­nęła go od ucha. Mi­nęło kilka se­kund, nim się uspo­ko­iła, ale wtedy po­czuła się oczysz­czona. Ta spo­wiedź była jej bar­dzo po­trzebna, po­zwo­liła na przy­naj­mniej chwi­lowe zrzu­ce­nie cią­żą­cego jej ba­la­stu.

– Boże... Agatko... – Róży wciąż bra­ko­wało słów. – Nie my­śla­łam, że to aż tak... Ty się za­ko­cha­łaś i to nie na żarty. A ja my­śla­łam, że mi­łość, która od­biera ro­zum, zda­rza się tylko na­sto­lat­kom.

– Tak mi wstyd – wy­znała Agata, a Róża miała wra­że­nie, że przy­ja­ciółka jest bli­ska pła­czu. – Prze­cież to, o czym ci opo­wia­dam, to głu­poty. Ra­fa­łek umarł, Mirka znik­nęła, ty szczę­śli­wie zo­sta­łaś mamą, to są na­prawdę ważne sprawy, a nie ja­kieś tam sce­na­riu­sze bra­zy­lij­skich se­riali.

– Ko­cha­nie, wszystko, co bu­duje na­sze ży­cie, jest ważne, mi­ło­sne roz­terki rów­nież. Od tego je­stem twoją przy­ja­ciółką, aby cię wy­słu­chać, tak prze­cież było z nami za­wsze. Ża­łuję tylko, że nie po­tra­fię ci po­móc. – Z wnę­trza miesz­ka­nia do­bie­gły do Róży za­gad­kowe po­mruki, wstała więc ze swo­jego wy­god­nego miej­sca na le­żaku i we­szła do po­koju. Na­chy­la­jąc się nad łó­żecz­kiem i bez­wied­nie uśmie­cha­jąc do wciąż śpią­cego synka, szep­nęła do te­le­fonu: – Kręci się, ale jesz­cze nie krzy­czy.

– Już mi po­mo­głaś – kon­ty­nu­owała Agata. – Na­prawdę jest mi dużo lżej – wy­znała zgod­nie z prawdą. – Dzię­kuję i prze­pra­szam, za­bra­łam ci czas, który mo­głaś wy­ko­rzy­stać na drzemkę.

– Nic nie szko­dzi, Le­siu wraca dzi­siaj wcze­śniej, a wie­czo­rem przy­je­dzie moja mama, więc tro­chę ode­śpię.

– Mama przy­je­dzie sama?

– Nie­stety, tata wciąż bar­dzo się na mnie gniewa. Nie poj­muję tego. Kac­pe­rek jest prze­cież ta­kim cu­dow­nym dziec­kiem, a on nie chce go na­wet zo­ba­czyć. Te­raz ża­łuję, że po­wie­dzia­łam mu o in vi­tro, mama miała ra­cję, trzeba było to prze­mil­czeć. Ale ja chcia­łam być uczciwa, idiotka...

– Fak­tycz­nie trudno to zro­zu­mieć, twój oj­ciec za­wsze był mą­drym czło­wie­kiem. Jak mógł po­zwo­lić, aby ci ka­to­liccy fa­na­tycy tak go omo­tali, że stra­cił zdol­ność sa­mo­dziel­nego my­śle­nia?

– To przy­kre i nie­lo­giczne. – Róża sta­rała się nie uno­sić głosu, mimo że miała ochotę krzy­czeć. – W imię mi­ło­ści do Boga wy­rzekł się mi­ło­ści do córki i wnuka.

– A twoja mama nie może go ja­koś prze­ko­nać?

– Nikt nie jest w sta­nie tego zro­bić, no chyba że ksiądz z am­bony. Uwie­rzył we wszyst­kie bred­nie, które mo­he­rowe be­rety gło­szą do­okoła.

– Umy­sły nie­któ­rych lu­dzi nie na­dą­żają za roz­wo­jem tego świata. – Był to je­dyny wnio­sek, jaki Agata zdo­łała wy­cią­gnąć. – Może to wcale nie jest ich wina?

Na­gle koł­derka w dzie­cię­cym łó­żeczku pod­sko­czyła, unie­siona ma­łymi nóż­kami, a po­kój wy­peł­nił krzyk znie­cier­pli­wio­nego nie­mow­lę­cia.

– Sły­szysz, znowu pła­cze, ale te­raz to chyba z głodu, mu­szę pod­grzać mleko.

– Wiem, ko­cha­nie, już ci nie prze­szka­dzam, do zo­ba­cze­nia za kilka dni. I nie martw się o Kac­perka, po krzyku po­znaję, że jest zdrowy jak ryba.

Od dłuż­szego czasu Agata miała na­wra­ca­jące po­czu­cie, że działa wbrew so­bie, że nie kon­tro­luje biegu wy­da­rzeń, tylko pły­nie z nur­tem ni­czym zde­chła ryba. Lu­dzie, któ­rych ko­chała, nie byli w jej za­sięgu, co co­raz bar­dziej jej do­skwie­rało. Nie miała przy so­bie na­wet dzieci, całe wa­ka­cje prze­sie­działy u dziad­ków. To­mek ostat­nimi czasy pra­co­wał wię­cej niż za­zwy­czaj, a nowe zna­jo­mo­ści, które na­wią­zała po przy­jeź­dzie, były wpraw­dzie ni­czego so­bie, ale ja­koś nie od­czu­wała po­trzeby szcze­gól­nego ich pie­lę­gno­wa­nia.

Dni upły­wały jej za­tem na na­uce an­giel­skiego, do któ­rej kon­se­kwent­nie się przy­mu­szała, na zgłę­bia­niu taj­ni­ków jogi, co ro­biła z czy­stą przy­jem­no­ścią i na za­drę­cza­niu się py­ta­niem: „co ja tu­taj ro­bię?”. To ostat­nie działo się bez udziału jej woli.

W dni, w które nie była zmu­szona do wyj­ścia z domu, nie ro­biła ma­ki­jażu i nie dbała o ubiór. Zwy­kły dres, za­ło­żony rano, zdej­mo­wała do­piero przed po­ło­że­niem się do łóżka. W Pol­sce coś ta­kiego było nie do po­my­śle­nia, czło­wiek za­wsze mu­siał być przy­go­to­wany na wi­zytę nie­za­po­wie­dzia­nych go­ści – tu­taj każda wi­zyta po­prze­dzona była te­le­fo­nicz­nym uprze­dze­niem.

Roz­my­śla­nia nad wła­snym ży­ciem Agata pro­wa­dziła na zmianę z roz­my­śla­niami o Mirce. Nie­po­kój o przy­ja­ciółkę ani na chwilę jej nie opusz­czał. Czuła się winna, że w ża­den spo­sób nie po­maga w po­szu­ki­wa­niach, że wła­ści­wie nie robi dla niej nic. W roz­mo­wach Ewka, Róża i Agata po­cie­szały się wza­jem­nie, do­da­wały so­bie otu­chy, ale kiedy zo­sta­wały same ze sobą nie były już ta­kimi opty­mist­kami. Każda z nich bała się na swój wła­sny spo­sób.

Ewka oczyma wy­obraźni wi­działa Mirkę pi­janą i spo­nie­wie­raną, tu­ła­jącą się po me­li­nach z naj­gor­szymi ele­men­tami prze­stęp­czego pół­światka lub po ka­na­łach ra­zem z bez­dom­nymi.

Różę drę­czyła myśl, że Mirka wsku­tek szoku i braku pro­fe­sjo­nal­nej po­mocy po­pa­dła w obłęd albo do­stała amne­zji i sie­dzi w ja­kimś ośrodku na od­dziale za­mknię­tym, bo cho­roba unie­moż­li­wia j ej iden­ty­fi­ka­cję.

Agaty na­to­miast nie opusz­czało prze­czu­cie, że Mirka stała się ofiarą wy­padku bądź czy­jejś agre­sji i nie do­cze­kaw­szy się po­mocy, leży pod stertą li­ści w ja­kiejś zdzi­cza­łej czę­ści lasu. Stan, w ja­kim była Mirka, gdy wi­działa ją po raz ostatni, nie wy­klu­czał rów­nież moż­li­wo­ści, że sama tar­gnęła się na swoje ży­cie. Każ­dego dnia Agata roz­ma­wiała z nią w my­ślach, na­kła­nia­jąc do po­wrotu, o ile to jesz­cze było moż­liwe. Nie zno­siła swo­jego czar­no­widz­twa, a jed­no­cze­śnie nie mo­gła się go wy­zbyć. Kiedy prze­sta­wała za­drę­czać się roz­wa­ża­niami na te­mat przy­ja­ciółki, na­cho­dziły ją inne, rów­nie me­lan­cho­lijne a wręcz de­pre­syjne spe­ku­la­cje. Ich bo­ha­te­rem nie­zmien­nie po­zo­sta­wał Ja­nek.

Od swo­jego wy­jazdu skon­tak­to­wała się z nim tylko raz, dzwo­niąc z za­strze­żo­nego nu­meru te­le­fonu. Gdy usły­szała w słu­chawce zna­jomy głos, nie zdo­łała wy­du­sić z sie­bie ani jed­nego słowa. W mil­cze­niu ło­wiła jego od­dech, a póź­niej roz­łą­czyła się i roz­pła­kała. Przez ko­lejne dwa dni, sy­mu­lu­jąc mi­grenę i nie wy­cho­dząc z łóżka, do­cho­dziła do sie­bie. Po tym do­świad­cze­niu po­sta­no­wiła za­rzu­cić wszel­kie próby kon­taktu, tym bar­dziej, że nie miała po­ję­cia, czego ocze­ki­wała, dzwo­niąc do niego.

Ależ ba­ła­gan za­pa­no­wał w moim ży­ciu – po raz pierw­szy Agata do­zna­wała tak wiel­kiego, we­wnętrz­nego roz­dar­cia. Jak ja mam nad tym za­pa­no­wać? Czy kto­kol­wiek po­może mi to po­sprzą­tać, czy nie­stety je­stem ska­zana tylko na sie­bie? Nie­spo­dzie­wa­nie przez głowę prze­mknęła jej za­ska­ku­jąca i, co dziwne, wcale nie do­ty­cząca Janka myśl. W pierw­szej chwili Agata uśmiech­nęła się do niej lek­ce­wa­żąco. Po­mysł, ni­czym za­błą­kany wró­bel, który wpada przez wy­bite okno, na­ro­bił za­mie­sza­nia, więc nie mógł po­zo­stać nie­zau­wa­żony. Uśmiech znikł z twa­rzy Agaty, a za­miast niego po­mię­dzy brwiami po­ja­wiła się głę­boka zmarszczka. Ko­bieta świa­doma jej ist­nie­nia „roz­pro­sto­wała ją” i środ­ko­wym pal­cem roz­ma­so­wała za­gnie-ce­nie w skó­rze.

– Wła­ści­wie, dla­czego nie? – Nie prze­sta­jąc po­cie­rać miej­sca po­wsta­nia zmarszczki, za­py­tała samą sie­bie: – Może nie roz­wią­zuje ona pro­ble­mów, ale po­trafi su­ge­ro­wać wię­cej, niż po­cząt­kowo my­śla­łam. – Czuła, że po­mysł jest nie­zły, ale po­trze­bo­wała kon­sul­ta­cji, za­dzwo­niła, więc do Ewki.

– Cześć Aga­ciu, co u cie­bie? – Przy­ja­ciółka przy­wi­tała ją ra­do­snym szcze­bio­tem.

– Cześć, słu­chaj, wła­śnie do­zna­łam nie­spo­dzie­wa­nego olśnie­nia i są­dzę, że mu­simy je wy­ko­rzy­stać. – Agata, wręcz prze­ciw­nie, mó­wiła rze­czowo i bez nie­po­trzeb­nego prze­dłu­ża­nia. – Pa­mię­tasz Gi­zellę, tę wróżkę, u któ­rej by­łam kie­dyś z Mirką?

– Pa­mię­tam, że by­łaś z niej nie­za­do­wo­lona.

– Wtedy tak, ale za­sta­na­wia­jąc się nad tym, co po­wie­działa, po cza­sie do­szłam do wnio­sku, że ona prze­wi­działa śmierć Ra­fałka.

– Coś ta­kiego mó­wi­ły­ście... – Ewka przy­wo­ły­wała strzępy od­le­głego wspo­mnie­nia.

– Wła­śnie. Nie po­wie­działa tego kon­kret­nie, ale ostrze­gała.

– Mirkę, tylko że żadna z nas się tym nie prze­jęła. – W tej chwili Ewka do­my­śliła się już, na czym po­lega po­mysł przy­ja­ciółki.

– My­ślisz, że ona mo­głaby po­móc od­szu­kać Mirkę?

– Tak, a przy­naj­mniej mo­głaby po­twier­dzić, czy jesz­cze żyje. – Agata na­tych­miast po­ża­ło­wała, że nie­opatrz­nie wy­po­wie­działa na głos swoją obawę.

– Oczy­wi­ście, że żyje! Jak mo­żesz w to wąt­pić?

– Prze­pra­szam, nie to chcia­łam po­wie­dzieć. Mam po pro­stu na­dzieję, że być może udzieli nam ja­kiejś wska­zówki, coś do­ra­dzi.

– Warto spró­bo­wać. – Ewka za­ska­ku­jąco szybko za­ak­cep­to­wała po­mysł, ni­gdy prze­cież nie była zwo­len­niczką roz­wią­zań tego typu. – Kto do niej pój­dzie?

– Ja. Za­dzwo­nię i umó­wię się na przy­szły ty­dzień.

– To do­brze, bo u mnie nie naj­le­piej z wol­nym cza­sem – wy­tłu­ma­czyła się. Ale na­prawdę cho­dziło o to, że sama wcale nie miała ochoty iść do ko­goś ta­kiego. Zwy­czaj­nie gar­dziła wróż­bi­tami i in­nymi cza­ro­dzie­jami, uwa­ża­jąc ich za szar­la­ta­nów i na­cią­ga­czy.

– Dużo masz pracy?

– Sporo, jed­nak nie praca naj­bar­dziej mi ciąży. Te­raz pro­wa­dzę dwa domy, mó­wi­łam ci już. Co­dzien­nie je­stem u Ma­cieja, mu­szę go pil­no­wać, żeby jadł, na­wet o go­le­niu mu przy­po­mi­nam. Sta­ram się z nim roz­ma­wiać, co nie jest ła­twe. Róża z Lesz­kiem też go od­wie­dzają, ale wiesz, jak jest przy ma­łym dziecku, nie mają wiele czasu. A we wła­snym domu to, co zwy­kle, lek­cje, re­ha­bi­li­ta­cje, za­ję­cia po­zasz­kolne, jed­nym sło­wem młyn.

– Czyli u Se­ba­stiana nic no­wego?

Pierw­szą od­po­wie­dzią było prych­nię­cie, bę­dące oczy­wi­stym ob­ja­wem po­gardy i bez­sil­no­ści.

– Je­żeli py­tasz o sto­sunki ro­dzinne, to oczy­wi­ście, że się nie zmie­nił, bo dawno stra­cił nad sobą kon­trolę. Ale mam wra­że­nie, że opu­ściła go pew­ność sie­bie. Cza­sami od­wie­dza Ma­cieja, chyba roz­ma­wiają, bo wtedy mój mąż wraca jakby od­mie­niony. Idzie do po­koju dziew­czy­nek, czyta im, przy­tula, ga­dają ze sobą jak za daw­nych cza­sów, aż miło po­pa­trzeć. Ale czar pry­ska szybko, gdy tylko za­siada przed kom­pu­te­rem.

– Może się jesz­cze opa­mięta. – Agata pró­bo­wała po­cie­szyć przy­ja­ciółkę, nie za­brzmiała jed­nak prze­ko­nu­jąco, bo nikt już w to nie wie­rzył. Ewka zi­gno­ro­wała tę na­dzieję bez po­kry­cia.

– Te­raz bar­dziej niż jego po­trze­buję tu­taj cie­bie. Przy­jedź w końcu.

– Przy­jadę, jesz­cze kilka dni.

– Ja­sne... po dzie­ciaki. I za chwilę znowu cię nie bę­dzie. – Jej głos le­dwo do­sły­szal­nie, ale jed­nak pę­kał.

– Tylko nie becz! – za­ka­zała Agata. Czuła, że jej sa­mej do roz­kle­je­nia się też nie­wiele bra­kuje.

– Nie be­czę – od­po­wie­działa nie­wy­raź­nie Ewka. – Tylko, że wszystko jest ta­kie... do dupy. Ile czło­wiek może znieść, dla­czego nic nas nie ochra­nia?

– Nie wiem, ko­cha­nie... – W gar­dle Agaty za­le­gła wielka miękka klu­cha. – Same mu­simy się chro­nić, sie­bie i swo­ich bli­skich...

– Cią­gle o nim my­ślę, każ­dego wie­czoru... Był ta­kim słod­kim dzie­ciacz­kiem, czym so­bie za­słu­żył? – Dłuż­sze po­wstrzy­my­wa­nie pła­czu oka­zało się nie­moż­liwe, Ewka pod­dała się, za­wo­dząc przej­mu­jąco. Nie trzeba było długo cze­kać, żeby te łzy roz­kle­iły Agatę i te­raz obie, choć fi­zycz­nie da­leko od sie­bie, to jed­nak bar­dzo so­bie bli­skie, po raz ko­lejny do­świad­czały po­twor­nego żalu.Roz­dział 3

Ma­ciej sie­dział w pu­stym po­koju na ko­mi­sa­ria­cie po­li­cji. Nie wie­dział, ile go­dzin czeka, ani który wy­pija ku­bek kawy. Wła­ści­wie nic nie miało już zna­cze­nia. Nur­ko­wie szu­kali w rzece ciała jego żony, co mo­gło po­trwać jesz­cze długo, ale do­póki nikt nie za­kłó­cał jego bez­ce­lo­wej eg­zy­sten­cji w tym po­miesz­cze­niu po­zba­wio­nym me­bli, ukry­wał się w nim przed oczy­wi­stą prawdą.

Zmę­cze­nie skle­jało mu oczy. Cięż­kie po­wieki, ni­czym że­liwne włazy, opa­dały, a wtedy uka­zy­wała mu się Mirka tuż przed sko­kiem. Sły­szał swój głos wo­ła­jący jej imię i wi­dział, jak ona od­wraca się, za­dziera głowę i pa­trzy na niego. Na twa­rzy ma spo­kój, że­gna się z nim le­dwo do­strze­gal­nym uśmie­chem i wy­sta­wia stopę poza kra­wędź. Jej su­kienka sza­mo­cze się bez­gło­śnie.

Wtedy Ma­ciej nad­ludz­kim wy­sił­kiem otwie­rał oczy i ob­raz zni­kał. Wnętrz­no­ści miał ści­śnięte, w uszach sły­szał szum, a ściany po­koju wy­da­wały się ru­chome. Wy­cień­czony or­ga­nizm wal­czył o na­leżny mu od­po­czy­nek, o sen i po­ży­wie­nie. Po­woli tra­cił ro­ze­zna­nie, nie wie­dział już, co w rze­czy­wi­sto­ści zo­ba­czył na mo­ście. Czy Mirka na­prawdę na niego spoj­rzała, czy uśmiech był jej ostat­nim pre­zen­tem dla męża, a może to jego sko­ło­wana wy­obraź­nia pła­tała mu nie­zdrowe fi­gle?

Wsparł głowę na dłoni i znowu przy­snął. Obu­dził go od­głos kro­ków zbli­ża­ją­cych się do drzwi, przy­mu­sił się do otwar­cia oczu, a na­stęp­nie do utrzy­ma­nia głowy w pio­nie. Ktoś wszedł do po­koju i sta­nął przed nim. Mi­nęło kilka se­kund, za­nim źre­nice Ma­cieja wy­chwy­ciły ostrość, zo­ba­czył wtedy star­szego męż­czy­znę w spodniach od mun­duru i w swe­trze.

– Nur­ko­wie wy­do­byli ciało – po­in­for­mo­wał. – Za kilka mi­nut nasz funk­cjo­na­riusz za­wie­zie pana do kost­nicy, nie­zbędna jest iden­ty­fi­ka­cja.

– Je­stem go­tów. – Ma­ciej wstał i na no­gach jak z waty wy­szedł wraz z męż­czy­zną na za­tło­czony ko­ry­tarz.

Kost­nica mie­ściła się na ty­łach szpi­tala. We­wnątrz, tuż przy wej­ściu, stało biurko, a za nim na ob­ro­to­wym krze­śle sie­dział czło­wiek w bia­łym far­tu­chu, praw­do­po­dob­nie le­karz. Jego zu­peł­nie po­zba­wiona owło­sie­nia głowa lśniła jakby zo­stała zro­biona ze szkła. Ostre świa­tło ja­rze­nió­wek od­bi­jało się od na­pię­tej skóry.

– Pro­szę o do­ku­ment toż­sa­mo­ści – zwró­cił się do Ma­cieja, któ­rego spo­wol­nione pro­cesy my­ślowe spra­wiły, że nie od razu zro­zu­miał po­le­ce­nie. Ospały mózg wy­łą­czał się stop­niowo, brak snu siał w nim spu­sto­sze­nie.

Po kil­ku­na­sto­se­kun­do­wej ana­li­zie prośby wy­jął z tyl­nej kie­szeni spodni do­wód oso­bi­sty i po­dał go czło­wie­kowi za biur­kiem. Całą siłą woli sta­rał się utrzy­mać chwiejne sku­pie­nie, ale kiedy usły­szał, że po­wi­nien iść za nim do po­miesz­cze­nia, w któ­rym do­kona iden­ty­fi­ka­cji, znowu się za­wa­hał. Przez krótką chwilę nie wie­dział, po co przy­szedł, a na­wet gdzie wła­ści­wie był. Do­piero gdy w prze­stron­nej sali wy­ło­żo­nej bia­łymi ka­flami zo­ba­czył me­ta­lowy stół na kół­kach, świa­do­mość wró­ciła mu w pełni. Na bla­cie, pod prze­ście­ra­dłem nie­wy­raź­nie za­ry­so­wy­wała się syl­wetka ko­bie­cego ciała, z któ­rego wciąż ka­pała woda. Nie­wiel­kie ka­łuże spły­wały wą­skim stru­mie­niem w stronę od­pływu umiesz­czo­nego w pod­ło­dze.

Ma­ciej pod­szedł do stołu, po prze­ciw­nej stro­nie sta­nął męż­czy­zna bez wło­sów, spoj­rzeli na sie­bie. Odu­rzony zmę­cze­niem or­ga­nizm Ma­cieja na­gle od­zy­skał, wy­da­wa­łoby się, nad­zwy­czajną spraw­ność. Serce wzmo­gło pracę, w po­śpie­chu prze­ta­cza­jąc sza­leń­czo pul­su­jącą w ży­łach krew, mię­śnie na­pięły się ni­czym cię­ciwy go­towe do uży­cia, a płuca szyb­ciej niż za­zwy­czaj uno­siły klatkę pier­siową. Męż­czy­zna w ki­tlu prze­niósł swoje wiel­kie dło­nie nad cia­łem, chwy­ta­jąc w nie prze­ście­ra­dło oka­la­jące twarz de­natki. Ma­ciej po­czuł nie­od­partą chęć, aby za­ci­snąć po­wieki, po­wstrzy­mał się jed­nak i, mi­mo­wol­nie wstrzy­mu­jąc od­dech, ob­ser­wo­wał, jak białe płótno unosi się, od­kry­wa­jąc naj­pierw mo­kre ko­smyki wło­sów, a na­stęp­nie po­pie­latą skórę z si­nymi wy­bro­czy­nami. Wie­dział już, że ni­gdy w ży­ciu nie zdoła za­po­mnieć tego wi­doku. Czło­wiek trzy­ma­jący prze­ście­ra­dło cze­kał na re­zul­tat oka­za­nia zwłok.

– Czy ta ko­bieta na­zywa się Mi­ro­sława Ko­secka i jest pań­ska żoną? – za­py­tał znie­cier­pli­wiony prze­dłu­ża­ją­cym się mil­cze­niem.

Ma­ciej spoj­rzał na niego wzro­kiem bez wy­razu.

– Nie, to nie jest moja żona – oznaj­mił chłodno.

Do domu wró­cił ra­dio­wo­zem, ale nie pa­mię­tał tego. Wy­cień­czone ciało nie za­mie­rzało mu dłu­żej słu­żyć. Trzy­ma­jąc się ścian, do­tarł do sy­pialni i bez­wład­nie zwa­lił się na łóżko. Prze­spał dwa dni.Roz­dział 4

Le­szek sta­ran­nie okrył wó­zek fo­lio­wym po­krow­cem, za­ło­żył nie­prze­ma­kalną kurtkę i go­tów do wyj­ścia, sta­nął przed żoną.

– Od­pocz­nij, ko­cha­nie, nas, dziel­nych chło­pa­ków, ża­den deszcz nie za­trzyma. Idziemy na spa­cer – oświad­czył dum­nie.

– Tylko nie prze­sa­dzaj, pro­szę. – Róża z tro­ską po­pra­wiała okry­cie wózka. – Nie chcę, aby Kac­pe­rek do­stał ka­taru.

– O mnie to już nikt się te­raz nie mar­twi... – Młody oj­ciec udał za­smu­ce­nie. – Można by po­wie­dzieć, że wy­gryzł mnie wła­sny syn.

– Te­ściowa się o cie­bie mar­twi, Le­siu! – Fi­li­gra­nowa ko­bieta po­de­szła i, lekko wzno­sząc się na pal­cach, uca­ło­wała zię­cia w po­li­czek. – Dla­tego za­raz za­ka­sam rę­kawy i upiekę ci coś słod­kiego, że­byś miał do kawy, jak wró­cisz.

– Dzię­kuję mamo, ale nie prze­mę­czaj się.

– Ja aku­rat je­stem w do­brej for­mie, to twoja żona wy­gląda jak z krzyża zdjęta. Do­pil­nuję, aby się prze­spała, gdy wyj­dzie­cie.

Kiedy ko­biety zo­stały same, matka ob­jęła córkę w pa­sie i po­pro­wa­dziła do po­koju. Obie były ni­skie i drobne, z da­leka mo­głyby ucho­dzić za dziew­czynki wra­ca­jące ze szkoły.

– Nie żar­to­wa­łam – po­wie­działa, sa­dza­jąc Różę na ka­na­pie. – Masz się prze­spać, ja zajmę się wszyst­kim. A je­śli twoje sa­mo­po­czu­cie wkrótce się nie po­prawi, bę­dziesz mu­siała od­wie­dzić le­ka­rza, moż­liwe, że masz ane­mię.

– Nie, ma­muś, to chyba nie ane­mia, tylko wy­nik stresu po tym wszyst­kim, co się ostat­nio wy­da­rzyło. Moje ży­cie sta­nęło na gło­wie. Uro­dziny Kac­perka, śmierć Ra­fałka, strata po­karmu, znik­nię­cie Mirki, wy­jazd Agaty, za dużo tego. – Róża po­czuła chłód, pod­kur­czyła nogi i gło­śno roz­tarła dło­nie. Matka zdjęła koc z fo­tela obok i tro­skli­wie okryła nim córkę, która przy­jęła go z wdzięcz­no­ścią. – A do tego wszyst­kiego tata... – do­koń­czyła z wy­rzu­tem. – Co ja mam zro­bić, żeby mnie zro­zu­miał i za­ak­cep­to­wał Kac­perka? Chcę, żeby go ko­chał tak samo jak inne swoje wnuki, żeby brał go na ko­lana i za­bie­rał na dłu­gie spa­cery, tak jak ro­bił to ze mną. Bra­kuje mi go. – Prze­cze­sała włosy pal­cami i oparła się o za­głó­wek.

– Stary głu­piec! – Matka usia­dła na kra­wę­dzi łóżka. Dla niej to rów­nież była trau­ma­tyczna sy­tu­acja. Do­sko­nale wie­działa, co czuje córka, jak bo­le­śnie rani ją od­trą­ce­nie ojca. – Wciąż go prze­ko­nuję, tłu­ma­czę, czym jest in vi­tro, w tym celu prze­czy­ta­łam wszyst­kie ma­te­riały, ja­kie mi da­łaś, a on na­dal swoje. Nie­ugię­cie po­wta­rza: „To dziecko jest wy­ni­kiem eks­pe­ry­mentu! Aby mo­gło się uro­dzić, wiele in­nych po­czę­tych istot zo­stało wy­rzu­co­nych do ko­sza”.

– Ależ to bzdura! – Róża nie mo­gła słu­chać tych bredni. – Prze­cież za­płod­nione ja­jeczka z mo­jego wnę­trza od­rzu­ciła na­tura, to jak na­tu­ralne po­ro­nie­nie, ni­czyja wina, mamo... – Bez­sil­ność wo­bec uporu ojca od­bie­rała jej za­pał do wy­szu­ki­wa­nia ko­lej­nych ar­gu­men­tów na swoją obronę. Sku­liła się jesz­cze bar­dziej i za­rzu­ciła koc na głowę. Zwi­nięta w kłę­bek prze­chy­liła się na bok i za­mknęła oczy.

– Dajmy mu jesz­cze tro­chę czasu. – Głos matki do­cho­dził do niej jakby z od­dali. – Nie­któ­rzy lu­dzie my­ślą bar­dzo po­woli i wiele wody musi w rzece upły­nąć, za­nim co­kol­wiek do nich do­trze. – Gła­ska­nie po­marsz­czo­nej, drob­nej dłoni przy­nio­sło Róży uko­je­nie, któ­rego po­trze­bo­wała. Za­snęła szybko.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: