Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

To nie nasza wina - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To nie nasza wina - ebook

Książka jest zapisem rozmów autorki z jedenastoma osobami, które wychowywały się w domach dziecka. Doświadczenie z pobytu w placówkach jest wspólnym mianownikiem wszystkich historii, ale każda z nich jest wyjątkowa i poruszająca. Rozmówcami są ludzie w różnym wieku i z różnych placówek opiekuńczo-wychowawczych, którzy szczerze i otwarcie opowiadają o swoich losach, nie pomijając trudnych i bolesnych tematów, takich jak przemoc domowa, molestowanie, stany depresyjne.

Mimo trudnej historii bohaterki i bohaterowie książki dali sobie radę i lepiej lub gorzej ułożyli swoje życie. Większość z nich założyła rodziny, część skończyła studia wyższe, prawie wszyscy pracują. We wszystkich wybrzmiewa jednak historia ich dzieciństwa i młodości. Ich opowieści są dowodem na to, jak wielkie znaczenie mają ludzie spotykani na naszej drodze oraz siła, którą umiemy znaleźć w sobie.

Książka Moniki Tadry i zebrane przez nią opowieści „tych, którzy przetrwali” mogą dać nam wszystkim bardzo dużo. To uniwersalne historie o radzeniu sobie z kryzysem, o winie, o wstydzie, o wyjściu z sytuacji stygmatyzacji, o stawaniu wobec braku wsparcia grupy, o ranach zadanych przez odrzucenie.

Niech więc te historie będą przyczynkiem do refleksji – o nas samych, o tym, jak pokonujemy nasze własne trudności, budujemy więzi, ale też o tym, jak funkcjonujemy jako opiekunowie młodych ludzi, o tym, co możemy zrobić (czasem całkiem niewielkiego), by dać komuś pozbawionemu rodzicielskiego wsparcia nadzieję na dobrą przyszłość.

dr Joanna Heidtman

O autorce

Monika Tadra

Ukończyła Szkołę Główną Handlową w Warszawie oraz studia podyplomowe z rachunkowości. Pisze od kilku lat, a jej ulubioną formą są wywiady i opowiadania. Od trzech lat prowadzi własną stronę internetową www.swiatspotkan.pl. Zamieszcza tam przede wszystkim zapisy swoich rozmów z wyjątkowymi gośćmi, wśród których są Agata Tuszyńska, Justyna Dąbrowska, Joanna Heidtman, Marcin Kydryński i Mikołaj Grynberg. Obecnie na stronie można przeczytać zapis blisko trzydziestu spotkań. Książka To nie nasza wina jest jej debiutem.

Zwolenniczka dialogu, w której największe zainteresowanie wzbudza człowiek. Kocha życie, szczególnie to niespieszne, uważne, w otoczeniu przyrody. Ceni przede wszystkim wolność, niezależność i relacje oparte na szacunku. Fascynuje ją codzienność, książki, wędrówki oraz fotografia.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67539-59-3
Rozmiar pliku: 631 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Historie do napisania tej książki gromadziłam z myślą o tych, którzy doświadczyli bólu trudnego dzieciństwa, braku miłości, samotności oraz stygmatyzacji wynikającej z pobytu w placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Z myślą o wszystkich, którzy nie wiedzą, jaki bagaż doświadczeń niosą spotykani ludzie, jednak z łatwością ich oceniają i przyklejają łatkę tych gorszych. Z myślą o dzieciach, które codziennie budzą się i zasypiają w domu dziecka ze strachem, że nie czeka ich już nic dobrego. Jednak – jak udowadniają moi rozmówcy – po bolesnym początku może być lepiej, bo istnieje również inna rzeczywistość, niż ta, w której dane im było się urodzić i dorastać. Mimo trudnego startu zawsze jest szansa na zbudowanie czegoś ważnego i wartościowego.

Imiona bohaterów oraz niektóre nazwy miejscowości i zawodów zostały zmienione.To historie opisane w dialogach. Każda inna, prawdziwa, nomen omen, do bólu. Każda opowiada losy człowieka, który jako dziecko „przetrwał”. Przetrwał, bo tak naprawdę dzieciństwa nie można postrzegać jako pasma szczęśliwości. Oczywiście, nigdy potem nie potrafimy się tak cieszyć, ale też nigdy tak bardzo, jak w tym okresie życia się nie boimy (poza realnym zagrożeniem życia w dorosłości). Małe dziecko jest zależne – nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim emocjonalnie. Kiedy ma kilka tygodni, czy nawet miesięcy, matka lub opiekun to cały jego świat, od którego zależy jego egzystencja. Nie ma myślenia, rozważania, krytycznego nastawienia, są przeżycia, emocje, uczucia z ciała – przerażenie, przyjemność. Dziecko w miarę rozwoju pokonuje kolejne etapy, uczy się bezpieczeństwa, nawet kiedy rodzic nie jest stale z nim, uczy się radzenia sobie z brakiem, frustracją, emocjami. A wszystko to dzieje się w relacji, głównie z matką. Co więc dzieje się, kiedy nie ma relacji? Takiej, która zapewni minimalne bezpieczeństwo konieczne do prawidłowego przechodzenia przez kolejne etapy rozwojowe. Otóż jest mu trudno rozwinąć stabilne, ukonstytuowane wewnętrznie poczucie bezpieczeństwa, poczucie własnej wartości, jest mu ciężko wspierać samego siebie w trudnych chwilach w dorosłym życiu.

Zastępczy opiekunowie, domy dziecka, rodziny (tzw. zastępcze) potrafią czasem zapełnić część tego „braku”, ale czasem zupełnie tego nie ma. Zakładając więc, że samo dzieciństwo jest naszym życiowym „wyzwaniem”, to dzieciństwo bez bazowej, bezpiecznej relacji jest traumą. Tak trzeba to nazwać, choć zdaję sobie sprawę z tego, że obecnie to słowo bywa nadużywane.

Utrata rodziców, utrata nadziei w domu dziecka, gdzie wiele osób, które opowiadają swoje historie, spotkało się z przemocą fizyczną, emocjonalną, psychiczną, to sytuacje graniczące z beznadziejnością. A jednak bywało – i jest to w opowieściach bohaterów książki bardzo poruszające – że pojawiają się dorośli, którzy mimo braku spokrewnienia lub jakichkolwiek szans na formalną adopcję stają się „znaczącymi innymi”, zmieniającymi bieg życia młodego człowieka. „Pojawił się w moim życiu w idealnym momencie. Trochę mnie ogarnął, postawił do pionu, bo byłem mocno zbuntowany. Dzięki niemu i dzięki odrobinie swojej siły udało mi się. Nie wszyscy moi kumple dobrze skończyli. Mieli wyroki, problemy po wyjściu z domu dziecka albo nawet nie dotrwali do tego wyjścia, bo trafili do poprawczaka. Nie byłem jedyny, ale na pewno jednym z nielicznych, którzy po wyjściu z placówki poukładali sobie życie, mają rodzinę, pracę”. Rola innych niż rodzice, ważnych dla dziecka i przyjaznych osób – dziadków, cioć albo tych niespokrewnionych (a często właśnie tych) – bywa niezwykła.

W opowieściach bohaterów książki widać, jak czasem właśnie w wieku dorastania, kiedy już bardziej świadomie starają się budować poczucie własnej wartości i siłę „przebicia się” przez trudy szkoły, pierwszych kroków w dorosłość, jedna osoba ratuje ich. Dzięki niej dostają szansę na dobre dorosłe życie. „On mnie ukształtował” – opowiada mężczyzna zmagający się z traumą wyniesioną z domu, a wywołaną przez pijących rodziców, którym w końcu został odebrany. „W każdy weekend zabierał mnie do siebie, po szkole chodziłem do jego sklepu. Najpierw był dla mnie kumplem, a później był jak ojciec, bo już stał się dla mnie autorytetem i słuchałem go. Nie mógł mnie adoptować, bo zasady były takie, że tylko małżeństwa mogły to robić”.

Dzieci, po utracie rodziców i dobrych wspomnień, często też po zaznaniu opresyjności ze strony placówek mających zapewnić im opiekę, tworzą przeróżne mechanizmy obronne, które pozwalają im się uporać z koszmarem potwornego lęku – od „nieczucia” do zachowań agresywnych lub autoagresywnych, od kierowanego strachem nadmiernego „wyczulenia” na każdy gest i grymas u osób ze swojego otoczenia, po bycie „ratownikiem” dla wszystkich, którzy znajdą się w pobliżu. Potrafią jednak też wykształcić w sobie mechanizmy, które umożliwią im przetrwanie, a potem stają się w dorosłym życiu ich pomostem do budowania relacji, związków, karier zawodowych, pozycji społecznych. Jednak wszystkie te osoby – pozbawione stabilnej i bezpiecznej relacji z rodzicem – to „survivors”, czyli „ci, którzy przetrwali”. Wielu z nich wypiera albo wręcz zapomina swoją przeszłość z okresu dzieciństwa i dorastania, niektórzy cierpią na przeróżne zaburzenia – depresje, zaburzenia odżywiania, stany lękowe itd. pojawiające się czasem nagle, na jakimś etapie dorosłego życia, a będące właśnie „echem” tamtego czasu, lęku, dziecięcego przerażenia. „Mam zakodowany strach”, mówi jedna z bohaterek opowieści. „Zawsze wypierałem to, co się działo w domu. Nie ma, o czym rozmyślać, to w żaden sposób nie napawa optymizmem do życia. Chciałem zapomnieć o tych wydarzeniach”, wyjaśnia inny bohater. „Odcięłam się od znaczenia słowa „matka” i od całej otoczki z nim związanej”, przyznaje kobieta, która, jak każdy, chciała mieć w matce oparcie i wzór, a zaznała jedynie okrucieństwa i odrzucenia.

W języku angielskim „survivors” oznacza także „odporny psychicznie”. Nie jest tak, że to, co nas nie zabija, to nas wzmacnia. To nas kosztuje i osłabia. Ale ci, których dzieciństwo przebiegało w tak trudnych warunkach, czasem wytwarzają mechanizmy pozwalające im lepiej rozumieć innych, z determinacją walczyć o siebie i swoje relacje. Mimo że nikt nie walczył o nich, mogą uporządkować swoje emocje – także dzięki terapii i być dla innych tymi, którzy pokazują, jak najtrudniejsze doznania można przekształcić w to, co konstruktywne, na przekór przeszłości.

Ktoś mógłby powiedzieć: „Ale dlaczego mam czytać historie osób, które zostały pozbawione opieki rodziców, skoro miałem/miałam dom, rodziców, opiekę?”. I tu niespodzianka. Książka Moniki Tadry i zebrane przez nią opowieści „tych, którzy przetrwali” mogą dać nam wszystkim bardzo dużo. To uniwersalne opowieści o radzeniu sobie z kryzysem, o winie, o wstydzie, o wyjściu z sytuacji stygmatyzacji, o stawaniu wobec braku wsparcia grupy, o ranach zadanych przez odrzucenie. Wiele osób styka się z tym na jakimś etapie swojego życia, a tu mamy historie prawdziwe – osób, które zetknęły się z tym w ekstremalnej formie. Opowiadają otwarcie, mają świadomość tego, z czym sobie poradziły, a co zostanie w nich na zawsze. „Mam zakodowany strach”, mówi 50-letnia dziś kobieta, której po traumie wyniesionej z placówki opiekuńczej (dom dziecka) udało się założyć rodzinę, zdobyć pracę, wychować córkę. Wie, co się udało, a co po prostu musi zaakceptować, bo jest to odpryskiem przeszłości, na który musi brać poprawkę, funkcjonując w codziennym życiu.

Może właśnie to jest największą wartością tej książki, że siadamy jako czytelnicy w gronie autentycznych ludzi. Ludzi, którzy dotknęli „najgorszego” – odrzucenia przez rodziców, a często też bezosobowego okrucieństwa placówek, jakimi były domy dziecka, do których trafili. Z autentycznych opowieści zawsze można się wiele nauczyć. Mówią bowiem o życiu, a w nim powtarza się wiele elementów – radzenie sobie z trudnościami, z utratą, samotnością, odbudowanie nadziei, konfrontacja z tym, co można zmienić, pogodzenie się z tym, co pozostanie echem tego, co przeżyliśmy, i mądrość odróżnienia jednego od drugiego. Niech więc te historie będą przyczynkiem do refleksji – o nas samych, o tym, jak pokonujemy nasze własne trudności, budujemy więzi, ale też o tym, jak funkcjonujemy jako opiekunowie młodych ludzi, o tym, co możemy zrobić (czasem całkiem niewielkiego), by dać komuś pozbawionemu rodzicielskiego wsparcia nadzieję na dobrą przyszłość.

dr Joanna HeidtmanDlaczego trafiłaś do domu dziecka?

Rodzice nadużywali alkoholu, często zostawiali nas samych, zaniedbywali. Ojciec się wyprowadził. Kiedy matka poszła do szpitala i zostaliśmy sami w domu, sąsiedzi zawieźli nas do pogotowia opiekuńczego i stamtąd trafiliśmy do domu dziecka.

Rozumiem, że masz rodzeństwo.

Tak, siostrę i brata.

Jak wspominasz pierwsze dni w domu dziecka?

Pamiętam ciekawość. W ogóle nie tęskniłam za rodzicami. Miałam sześć lat i wydawało mi się, że po prostu tak musi być. Dziecko jakoś łatwiej akceptuje takie sytuacje, zwłaszcza jeśli w domu rodzinnym doświadczyło trudnych rzeczy. Często nie mieliśmy co jeść, byliśmy bici kablami, wieszakami i innymi rzeczami. W placówce nic złego się nie działo, więc się nie bałam. Nie odczuwałam tęsknoty za domem. Dom dziecka nie był traumą, był nią dom rodzinny.

Dzisiaj, gdy mój starszy syn jest chory, to brakuje mi rodziców bardziej niż wtedy. Mój tata już nie żyje, ale matka tak i brakuje mi jej wsparcia. Na tamtym etapie tego nie czułam.

Utrzymujesz kontakty z mamą?

Bardzo sporadyczne, od czasu do czasu. Nie mogę powiedzieć, żeby była między nami jakaś więź albo bliska relacja. Nawet sobie tego nie wyobrażam. Matka była na moim ślubie, ale na chrzciny dzieci już jej nie zapraszałam.

W trakcie pobytu w placówce miałaś kontakt z rodzicami?

Kontaktów raczej nie było, matka nas nie odwiedzała. Może była na komunii mojego brata, może przyjechała raz czy dwa przez te wszystkie lata i to tyle. Ojciec nie odwiedzał nas w ogóle. Jeździliśmy na ferie i wakacje do babci, mieszkał z nią mój tata, więc tam mieliśmy z nim kontakt. Raz zabrała nas matka, ale ona już miała nowych partnerów, kolejne dzieci… Przez jakiś czas mieszkała w domu samotnej matki.

Czyli masz też przyrodnie rodzeństwo?

Z innego związku matka ma jeszcze dwoje dzieci i z kolejnego troje – czyli razem ośmioro. Wszystkie poszły do domu dziecka poza jedną córką, która mieszka ze swoim ojcem. Nie przestała pić, nadal zaniedbywała dzieci, więc one trafiały do placówek. Dzieci z ostatniego związku zabrali jej bardzo szybko. Najstarsza dziewczynka, Alicja, mieszkała w wiosce dziecięcej. Matka wiedziała, gdzie ona jest, ale na pewno nigdy jej nie odwiedzała. Znalazłam ją po latach. Zaczęła do mnie przyjeżdżać w wolne dni, była również w wakacje. Nasza matka, która mieszka bardzo blisko i wiedziała, że Alicja jest u mnie, nie przyszła się z nią nawet przywitać. Po dwunastu latach nieobecności w jej życiu nie chciała się z nią widzieć. Dla mnie to jest lekceważenie swoich dzieci. Jej było to na rękę, że ich nie ma, nie musi się nimi opiekować, nie jest za nikogo odpowiedzialna i inni wszystko robią za nią. Dzieci są jej w ogóle niepotrzebne, chyba że po to, by się przed kimś popisać, pochwalić nimi.

Wiesz, co się dzieje z jej pozostałymi dziećmi?

Z moim rodzeństwem oczywiście utrzymuję kontakt. Podobnie jest z Alicją. Dwoje dzieci jest całkowicie poza zasięgiem, ponieważ zostały adoptowane. Z pozostałymi nie mam żadnych relacji, jedynie kontakt z ich strony typu: „Cześć, może pożyczysz kasę?” i tylko tyle.

Wróćmy do domu dziecka.

Nie byłam najgrzeczniejsza. Chyba najbardziej potrzebowałam miłości, a najmniej jej dostałam, dzisiaj to wiem. Nie chodziłam do szkoły, wdawałam się w bójki, w różne, zupełnie niepotrzebne sytuacje. Byłam trochę niepokorna, pyskata i nie raz, nie dwa zdarzało mi się ukraść coś w bidulu. Dawałam swoim zachowaniem w kość wychowawcom. Nie bardzo sobie ze mną radzili. Oni bardziej lub mniej lubili różnych wychowanków, ale każdy miał swoją rodzinę, dzieci, szedł do swojego domu i tam okazywał miłość oraz troskę, a w bidulu po prostu pracował. Jednak było dobrze, naprawdę w porządku.

A uciekałaś?

Nie, absolutnie. Raz tylko wyrwałam się na dyskotekę w nocy. Nigdy nie uciekłam.

Poradzono sobie z problemami, które stwarzałaś?

W domu dziecka byli wychowawcy bez doświadczenia z takimi dziećmi jak ja. Trudno im było mi pomóc. Dostałam wsparcie pani psycholog, ale to było widocznie dla mnie za mało. Dyrektorka chciała się mnie pozbyć, bo sprawiałam problemy. To było bolesne, tym bardziej że była hipokrytką, która okradała wychowanków. Wygraliśmy kiedyś konkurs „I Ty możesz zostać świętym Mikołajem” i wyjechaliśmy do Poznania na koncert, podczas którego była zbiórka pieniędzy dla naszego domu dziecka. Tych pieniędzy było bardzo dużo, a ona je wszystkie zabrała dla siebie. Podobnie było z darami, które dostawaliśmy. Pamiętam, że otrzymaliśmy kiedyś markowe kosmetyki, ale żadne dziecko ich nie dostało.

Miałam kilka spraw w sądzie o odesłanie mnie do ośrodka wychowawczego. Dopóki pani Ania pracowała w domu dziecka, to zawsze mnie przed tym obroniła. Jednak kiedy odeszła z pracy, to niestety po pierwszej sprawie w sądzie i ja musiałam odejść. Gdy miałam piętnaście lat, trafiłam do ośrodka wychowawczego. Wiem, że byłam trudnym dzieckiem – nie złym, ale trudnym. Moja przeszłość była trudna, moje zachowanie było trudne i w domu dziecka nie potrafili sobie z tym poradzić, ale ten ośrodek to nie było miejsce dla mnie.

Jak tam było?

Tam panowała patologiczna atmosfera, bardzo zła. Nie mogłam się w ogóle zaaklimatyzować. Przemoc, wyzwiska, zastraszanie… Zarówno ze strony innych dziewczyn, jak i wychowawców. Większość opiekunów stawała po stronie tych dziewczyn, które były silniejsze, była między nimi sztama, co jeszcze bardziej nakręcało spiralę przemocy. Nie radziłam sobie z tym i nie byłam w stanie tam normalnie funkcjonować. Zachorowałam na depresję i chodziłam na terapię. Pchali we mnie tabletki, które nie pomagały, tylko zagłuszały ból i mnie usypiały. Byłam zbyt wrażliwa na takie miejsce. Odesłali mnie do domu dziecka.

Masz żal, że trafiłaś do tego ośrodka?

Mam ogromny żal za to, że tam trafiłam. Mam żal, bo nie powinnam się tam znaleźć. Wiem, że było ze mną ciężko, że może ktoś sobie ze mną nie radził, ale to absolutnie nie było miejsce dla mnie, w żadnym wypadku. Zresztą to nie było miejsce dla nikogo, dla żadnej z dziewcząt. Tam nie było żadnej resocjalizacji ani próby pomocy. Trafiały tam młode, często pokrzywdzone dziewczyny, a nie wykonywano z nimi takiej pracy, jaka powinna być wykonana. To była pełna przemocy przechowalnia.

Długo byłaś w tej przechowalni?

Może półtora roku. Odesłali mnie na warunkowe zwolnienie do domu dziecka, ale do innego niż ten pierwszy.

Zostałaś tam już do końca?

Nie, bo znowu nie chodziłam do szkoły.

Jaki problem miałaś ze szkołą?

Na początku, w szkole podstawowej, nie byłam szczególnie akceptowana, bo chodziłam do klasy z lokalną śmietanką. W gimnazjum było już naprawdę super, ale nudziłam się w szkole. Wolałam iść do parku, zapalić sobie fajkę. Było ciekawiej. Zawsze znalazł się ktoś, kto wagarował ze mną. Nie chciało mi się uczyć. Musiałam chyba dojść do takiego momentu, kiedy sobie powiedziałam: „Kobieto, ogarnij się”. Działałam wtedy, kiedy mi się chciało, a nie, kiedy mi kazano. Czułam, że narzucają mi skończenie szkoły w określonym czasie. Wiem, że to miało być dla mojego dobra, nikt nie chciał dla mnie źle. Potrzebowałam jednak zrozumienia, akceptacji, że jestem inna, niż oczekiwano. Jednocześnie mam świadomość, że brakowało mi pokory, żeby przyznać rację, posłuchać, iść grzecznie do szkoły. Takie posłuszeństwo było zupełnie nie dla mnie. Nikt mnie nie rozumiał. Gdyby ktoś zrozumiał mnie i moją sytuację, zobaczył, co mam w środku i co chcę powiedzieć tym swoim krzykiem i paskudnym zachowaniem, to bym w tym strasznym ośrodku nie wylądowała. Tam naprawdę było okropnie. Nie mam traumy, nie przeżywam tego, ale to było bardzo złe miejsce.

Za drugim razem odesłano cię do tego samego ośrodka?

Na szczęście nie. Wysłano mnie do Warszawy, do innego miejsca. I to już był koniec… Albo dopiero początek.

Tam było inaczej?

Tam odbywała się prawdziwa resocjalizacja. Były wartościowe spotkania, kursy radzenia sobie z agresją, rozmowy. Miałyśmy nawet kółko teatralne. To było dobre miejsce dla mnie, tam wydoroślałam i zmądrzałam. Ono faktycznie w jakiś sposób ukształtowało mnie jako człowieka, którym jestem teraz. Było nas tam sporo – może sześćdziesiąt, a nawet siedemdziesiąt dziewcząt, ale pracowano z nami w małych grupach. Każda grupa miała swoich stałych wychowawców. Oni się nie zmieniali, co dawało nam poczucie bezpieczeństwa – to jest nasza pani Basia, nasza pani Ania i tak dalej. Dużo o nas wiedzieli i faktycznie z nami pracowali, co było skuteczne.

Skończyłaś szkołę?

Dopiero po wyjściu z ośrodka skończyłam gimnazjum, a potem poszłam do liceum dla dorosłych i też je ukończyłam. Niedługo później zaszłam w ciążę, więc już nie podchodziłam do matury, syn zaczął poważnie chorować i to odeszło trochę w niepamięć. Potem urodziłam kolejne dziecko.

Myślisz o zrobieniu matury?

Tak, chciałabym to zrobić – dla siebie, nie dla innych. Przez rodzinę mojego męża byłam nieakceptowana, bo jestem niewykształcona, bo jestem z patologii, ale nie chcę udowadniać komuś, że mogę to zrobić, że nie jestem głupia. Kiedyś, jak będę miała siły, cierpliwość i nie będę tak zmęczona, zrobię to. Nie mam parcia na to, żeby koniecznie skończyć studia, żeby udowodnić wszystkim dookoła, że mogę i nie jestem taka, jak o mnie mówią. Już się z tego wyleczyłam. Nie mam żadnych kompleksów z tego powodu, że nie skończyłam wyższej szkoły. Wiem, że jestem inteligentna i nie muszę pokazywać wszystkim dookoła, że jest inaczej, niż oni myślą. Już mi się nie chce.

Gdybyś postanowiła studiować, to jaki kierunek byś wybrała?

Teraz nie wiem. Kiedyś głupio mi się marzyło o byciu psychologiem. To oczywiście nie jest dla mnie, nie uniosłabym tego. To jest duża odpowiedzialność i zobowiązanie. Nawet jeżeli byłabym w stanie komuś pomóc, to chyba tylko chwilowo, później by mnie to przytłoczyło. Z dziećmi też nie chciałabym pracować, ale chciałabym pomagać ludziom. Może mogłabym być pielęgniarką. Myślę, że praca w szpitalu, przy ludziach starszych, potrzebujących praktycznej, troskliwej pomocy, byłaby dla mnie odpowiednia.

Gdzie zamieszkałaś, gdy opuściłaś ośrodek w Warszawie?

Poszłam do tak zwanej rodziny zaprzyjaźnionej, która mieszkała pod Warszawą. Szybko jednak wróciłam do mojego rodzinnego miasta, bo chciałam być blisko mojego obecnego męża. I tutaj też pracowałam. To były jakieś pizzerie i sklepy spożywcze. Zawsze miałam swoje pieniądze, mój mąż nigdy mnie nie utrzymywał. Teraz otrzymuję zasiłek pielęgnacyjny na syna, który ma orzeczenie o niepełnosprawności. Ze względu na jego chorobę nie mogę pracować, ale kiedyś bym chciała.

Jak myślisz, z czego wynikały twoje kłopoty? Mówisz, że w domu dziecka było ci dobrze, ale jednak sprawiałaś problemy wychowawcze.

Byłam dzieckiem molestowanym i to na pewno stąd się wzięło. Od zawsze byłam nielubiana przez swoją matkę, wyzywana przez nią i bita. Ojciec mnie molestował.

To się działo, jeszcze gdy byłaś w domu, czyli przed szóstym rokiem życia?

Tak, ale potem też. Jeździłam do babci, a tam mieszkał mój ojciec, więc to wciąż się działo. Odkryła to moja wychowawczyni i wtedy otrzymałam pomoc psychologiczną. To wszystko było bardzo trudne, ale jakoś dałam radę.

Ojciec dostał wtedy zakaz kontaktów z Tobą?

Dostał zakaz kontaktów, odebrano mu prawa rodzicielskie i siedział w więzieniu.

Jak długo?

Pół roku. Ja mu to wszystko wybaczyłam. Jeszcze gdy żył, to z nim rozmawiałam. On żałował tego, co zrobił. Wiem, jak to wszystko brzmi, jednak miałam z nim lepszą relację niż z mamą. Wybaczyłam mu, ale wiadomo, że złe wspomnienia wracają i co sobie myślę o nim, to myślę. Moja postawa wobec niego jest kwestią mojego charakteru i wiary w Boga.

Wspomniałaś o depresji? Jak długo chorowałaś?

Chyba nigdy nie wyzdrowiałam, myślę, że nadal mam depresję. Obudziła się, gdy urodziłam młodszego syna, bo starszy był wtedy bardzo chory – leżał w szpitalu, miał operację za operacją. Choroba wróciła po porodzie i gdyby nie dzieci, to prawdopodobnie popełniłabym samobójstwo, bo już sobie nie radziłam. Starszy syn był w tragicznym stanie, nie mogłam znieść tego, że on tak cierpi. Wydaje mi się, że cały czas jestem w depresji. Żyję w zawieszeniu, w takiej depresyjnej atmosferze. Często nie mam na nic siły.

Nie masz potrzeby, żeby sobie pomóc?

Jeśli pójdę na terapię i zacznę wszystko rozdrapywać, to będzie mi bardzo ciężko, a tego nie chcę. Nie chcę, żeby to, co już wygasło, odżyło. Nie chcę wracać do tego, bo to nie ma sensu. Może poszłabym na terapię, żeby z kimś porozmawiać, ale byłam tu u trzech terapeutów i każdy powiedział, że nie ma wystarczającego doświadczenia, żeby mi pomóc. Do większego miasta nie dam rady dojeżdżać, bo logistycznie jest to nie do wykonania. Jak poczuję, że jest bardzo źle, to wtedy zgłoszę się do kogoś po pomoc. Na razie po prostu czasem nie mam siły. Kiedy chcę się zamknąć w łazience i sobie popłakać, to tak robię. Pozwalam sobie na słabość. Już nie wmawiam sobie, że wszystko musi być czyste, posprzątane, na stole ma być trzydaniowy obiad i dzieci muszą być zawsze dopilnowane. Odpuszczam trochę.

Jak sobie poradziłaś po wszystkich trudnych przejściach?

To po prostu minęło, cały mój żal minął. Oczywiście nie jest tak, że o wszystkim zapomniałam i teraz jest tylko dobrze. Czasami pewne emocje wracają, na przykład, gdy słyszę, że ktoś pobił dziecko, znęcał się nad nim czy je maltretował. Wtedy wracają moje doświadczenia i to jest trudne. Nie chcę rozgrzebywać przeszłości, bo to wszystko już ostygło i niech będzie tak, jak jest. Chyba w ten sposób sobie poradziłam. Prowadzę po prostu nowe życie – mam rodzinę i tym powinnam się zająć. Skupiam się na tym, że trzeba funkcjonować, bo mam dzieci i muszę sobie radzić ze względu na nie.

To jest siła napędowa?

Tak, ale to jest też kwestia mojej wiary. Mam siedzieć, rozpamiętywać i użalać się nad sobą, bo ktoś zrobił mi krzywdę? Pewnie nie mnie jednej.

Poradzenie sobie z tym, co cię spotkało, to duża umiejętność.

Zawsze chciałam być szczęśliwa. Chciałam mieć rodzinę i chciałam normalnie żyć. To był mój cel, że będę miała dzieci, męża, będę pracowała, będę normalnym człowiekiem i będę normalnie żyła. Wiedziałam, że wcale nie muszę brać przykładu z tego, co widziałam w swoim domu. I chyba tyle. Byłam na terapii, gdy moje dziecko zachorowało. Terapeuta powiedział, że ludzie po takich przejściach jak ja najczęściej kończą w rynsztoku. Wiem, że wszystko skończyło się dobrze dzięki Bogu.

Od zawsze byłaś osobą wierzącą?

Wiedziałam, że jest Bóg, trzeba go słuchać, trzeba się dobrze zachowywać. Czasem zdarzało mi się – jeszcze w domu dziecka – chodzić do spowiedzi. Ale prawdziwa wiara przyszła, gdy syn zaczął chorować. Wtedy wiedziałam, gdzie iść i wiedziałam, że zostanę wysłuchana. Wówczas zaczęłam się modlić i chodzić do kościoła. Wiem, że Bóg był przy mnie przez cały czas, czuwał nade mną, bo przecież ma plan na życie każdego z nas. Takie trudne doświadczenia, jak moje, dają siłę, tylko też trzeba umieć z tego skorzystać.

Mogłaś się na kimś wesprzeć?

Nie miałam po drodze żadnych autorytetów ani żadnej bliskiej, wspierającej mnie osoby. Byłam silna, dzielna i znosiłam różne przeciwności. Wiedziałam, że jeżeli sama sobie nie poradzę, jeśli sama o siebie nie zadbam, to nikt tego za mnie nie zrobi. Wiedziałam, że wszyscy mnie spiszą na straty, zwłaszcza tutaj, w tym mieście. Moja matka przez całe życie korzystała z pomocy społecznej i wszyscy ją tu znają, to małe miasto. Jest tu znaną alkoholiczką. Urodziła pod wpływem alkoholu dziecko, które było pijane. Bardzo długo miałam łatkę córki alkoholiczki, dla niektórych wciąż ją mam. Znajome i współpracowniczki mojego męża ostrzegały go, żeby się ze mną nie wiązał, bo go kantem puszczę, bo go zostawię, bo jestem taka sama, jak moja matka. Jedna osoba z rodziny mojego męża wprost mi powiedziała, że nie rozumie, jak on mógł zostawić swoją poprzednią dziewczynę dla mnie.

Takie komentarze sprawiały ci ból?

Bardzo młodo wyszłam za mąż – miałam dwadzieścia lat. Byłam jeszcze nieopierzona, mało dojrzała i niepokorna. Reagowałam buntem i złością na to, że ludzie w ogóle mnie nie znają, nie zamienili ze mną słowa, a w taki sposób o mnie mówią. Teraz wiem, że nie mam na to wpływu, niech sobie mówią, co chcą.

Skąd w ludziach takie zachowania?

To jest chyba pycha. Oni mieli normalnych rodziców, normalny dom. Przecież to nie jest żadna ich zasługa, a jednak unoszą się ponad innych ludzi. Nie wiem, wydaje mi się, że to jest brak doświadczenia życiowego i trudnych przejść, które mogłyby nauczyć pokory i tego, żeby nie oceniać innych. Przecież nie zrobiłam im nic złego.

Myślisz, że nadal tak o tobie mówią?

Już chyba nie. Może swoją postawą wobec choroby mojego dziecka udowodniłam, że nie jestem taka, jak oni myślą. Chociaż jest jedna osoba, która odwraca głowę, kiedy mijamy się gdzieś na ulicy czy w sklepie. Widzi mnie i nie odpowiada „dzień dobry”, tylko odwraca głowę. Na początku specjalnie głośno się z nią witałam, ale jak ona mnie tak lekceważyła, to pomyślałam: „Kim ja jestem, żeby mnie tak traktować, nic jej nie zrobiłam, nawet ze mną nie rozmawiała. Jeśli chce, to niech odwraca głowę, nie będę za nią krzyczeć”. Nie zamierzam się tym przejmować. Mam męża i dzieci. Zajmuję się swoją rodziną.

A masz poczucie straty, że w dzieciństwie jej nie miałaś i wychowywałaś się w placówkach?

Nie. Może dlatego, że pochodzę z domu, w którym był alkohol i przemoc. Jeśli ktoś miał dobry dom, był kochanym dzieckiem i na przykład stracił rodziców w wypadku, to miał za czym tęsknić. Ja nie miałam. Nas było w domu dziecka mało – ponad trzydziestu wychowanków, i raczej się dogadywaliśmy. Ten dom był inny, ale lepszy od tego, z którego mnie zabrano. Ktoś, kto znał smak prawdziwej rodziny i później zabrano go do innego świata – gorszego, to faktycznie może mieć poczucie straty. Ale my z domu rodzinnego wynieśliśmy poczucie krzywdy. Ja tylko to znałam, nie znałam życia pełnego miłości i ciepła. W bidulu to wszystko próbowano w jakiś sposób naprawiać.

Babcia chciała nas zabrać do siebie, ale jednak troje dzieci to ogromny obowiązek i dziadek się nie zgodził. I dzięki Bogu, bo gdybym miała mieszkać cały czas z ojcem, który mnie tak krzywdził, to jak ja bym skończyła. Widywałam go tylko sporadycznie, więc sporadycznie mnie krzywdził.

Nienawidziłaś go?

Nie, nie mam takich uczuć w sobie. Do żadnego człowieka. Może trochę do mojej matki. Czasem przychodzi takie uczucie nienawiści do niej, choć nie powinno tak być. Kiedy wróciłam tutaj i nie miałam, gdzie się podziać, to mieszkałam z nią. To jest człowiek psychicznie chory, nieobliczalny, zdolny do różnych rzeczy. Nie raz mnie pobiła, mimo że już byłam dorosłą osobą. Czasem jej nienawidzę, ale wiem, że jest nieszczęśliwa, też wychowała się w bidulu. Jej matka była despotką, a ojciec się zabił, więc to mogło być dla niej traumatyczne przeżycie, zwłaszcza że on był bardzo dobrym człowiekiem. Nie wiem, może nie umiała żyć inaczej, nie umiała nas kochać. Nie będę jej oceniać. Mnie też nie było łatwo, ale ja dałabym się pokroić za swoje dzieci.

Podobno człowiek czerpie wzorce ze swojego domu. Jednak jesteś zupełnie inną matką niż twoja.

To chyba wynika z mojej wysokiej wrażliwości, z którą też często nie jest mi łatwo. Mocno kieruję się emocjami. Myślę, że matki tak mają, że po prostu kochają swoje dzieci. Nie wszystkie, ale większość z nas tak ma i to nie jest nic niezwykłego. Najpierw myśli się o dzieciach, potem o sobie. Dziecko trzeba kochać bez względu na to, jakie ono jest. Trzeba mu okazywać miłość, zrozumienie i akceptację. Staram się dużo przytulać i całować moje dzieci. Na pewno jestem czasem nadopiekuńcza. Daję im też wolność, oczywiście w granicach rozsądku, ale wiem z własnego doświadczenia, że zmuszanie przynosi często odwrotny skutek. Nie jesteśmy zaprogramowanymi robotami, tylko ludźmi i jesteśmy indywidualistami, nie można nas wpychać w określony schemat i kazać tam siedzieć. Mam bardzo niskie poczucie wartości, ale już akceptuję ten stan. Wyniosłam to z dzieciństwa, bo byłam ciągle krytykowana i poniżana. Nie chcę, żeby moje dzieci myślały o sobie tak, jak ja czasem myślę. Oczywiście popełniam błędy wychowawcze. Wiadomo, że nie ma ludzi doskonałych. Ja też nie jestem.

Co byś powiedziała ludziom, którzy nie doświadczyli pobytu w placówkach opiekuńczo-wychowawczych?

Powiedziałabym, żeby nam nie przyklejali łatek. Wcale nie jesteśmy gorsi. Nie mówię oczywiście do wszystkich, bo jest dużo empatycznych osób, które rozumieją naszą sytuację, ale na przykład zdarzają się panie, które odwracają głowę, gdy mówi się im „dzień dobry”. Trafiają się ludzie bardzo do nas uprzedzeni. Czasem, gdy dzieje się coś złego, to podejrzenie pada na osobę, która jest z domu dziecka, bo pochodzi z patologii, więc zna takie zachowania. Nikt nie myśli, że często wychowali nas specjaliści, osoby wykształcone i z doświadczeniem. Nie w każdym rodzinnym domu jest tak dobrze, jak my mieliśmy. W rodzinnych domach rodzice piją, krzyczą, biją, ale to my – z domów dziecka – jesteśmy szykanowani. Staram się tak żyć, żeby nikt nie miał do mnie żadnych zarzutów. Jak już ma się przyklejoną łatkę w swoim środowisku, to trzeba się starać bardziej.

Twoje rodzeństwo też wróciło do waszego rodzinnego miasta?

Nie, rozjechali się po świecie.

Ty nie miałaś nigdy potrzeby wyjechania?

Miałam i mam. Ale mój mąż ma dobrą pracę. Jest też zaangażowany w życie miejscowości, w której żyjemy. Nie mam szans na wyjazd.

A gdzie byś wyjechała?

Na wieś, żeby spokojnie żyć. Zasadzić ogród, hodować kury. Takiego spokojnego życia mi się chce. I zdrowych dzieci. Nie mam żadnych większych wymagań.Wielokrotnie słuchałam nagrań ze spotkań z moimi rozmówcami. Wciąż mam przed oczami ich twarze, czasem łamiące się głosy, drżące dłonie i łzy. Ich historie zostaną ze mną na zawsze i wierzę, że warto się nimi podzielić. U kresu podróży, jaką było napisanie i oddanie w Wasze ręce tej książki, odczuwam głównie wdzięczność.

Dziękuję moim rozmówcom, że zechcieli otworzyć przede mną drzwi do części swojego życia. Jestem Wam niezwykle wdzięczna za zaufanie, którym mnie obdarzyliście oraz otwartość i gotowość do mówienia o sprawach bardzo trudnych i bolesnych. Mam świadomość, że rozmowa ze mną i zmierzenie się ze swoją przeszłością dla wielu z Was były dużym wyzwaniem. Wierzę, że Wasze historie, szczerość oraz prawda wypowiedzi mają znaczenie.

Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi dotrzeć do dorosłych wychowanków domów dziecka. Ta książka nie powstałaby bez Was. Dziękuję, że tak, jak ja uwierzyliście w ten pomysł i uznaliście za ważne oddanie głosu osobom, które swoje dzieciństwo spędziły w placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Jestem wdzięczna za Wasze dobre chęci i zaangażowanie.

Dziękuję tym, którzy odmówili mi spotkania i rozmowy o swoim życiu. Wasza argumentacja pokazała mi dobitnie, jakie traumy nosicie w sobie i z jakimi problemami zmagacie się pomimo upływu wielu lat. Doświadczenia z pobytu w placówce to historia, która nie kończy się w chwili jej opuszczenia. Rozumiem i szanuję każdą odmowę, z którą się spotkałam.

Dziękuję dr Joannie Heidtman, że przyjęła moje zaproszenie do napisania wstępu. Asiu, Twoje słowa są niezwykle cenne. To dla mnie zaszczyt, że doceniłaś zebrane przeze mnie historie oraz odkryłaś przede mną ich uniwersalizm.

Dziękuję wszystkim, którzy wspierali mnie na każdym etapie pracy, czyli w czasie szukania i gromadzenia materiałów, w trakcie pisania książki oraz podejmowania decyzji związanych z jej wydaniem. Kochani, wiecie, że to podziękowania dla Was. Wasze słowa wiary w sens tego, co robię były bezcenne. Wasze słowa otuchy w chwilach zwątpienia przywracały mi nadzieję. Wasze opinie miały znaczenie. Dziękuję, że jesteście na mojej drodze.

Dziękuję wydawnictwu BookEdit za wsłuchanie się w moje propozycje i pytania. Wasz profesjonalizm i serdeczność sprawiły, że mój debiut wydawniczy stał się wyjątkowym doświadczeniem.

I wreszcie, dziękuję wszystkim, którzy sięgają po tę książkę. Dzięki Wam moi rozmówcy i ja wiemy, że warto było zaangażować się w jej powstanie. Mam nadzieję, że opowiedziane w niej historie okażą się dla Was istotne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: