Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Trylogia Mocy i Szału 2. Szał - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 czerwca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trylogia Mocy i Szału 2. Szał - ebook

Drugi tom Trylogii Mocy i Szału. Miłość kontra złowrogie przeznaczenie.

Alicja i Wiktor postanawiają związać swoje losy, jednak nikt nie spodziewa się konsekwencji wynikających z przeprowadzanego nad jeziorem rytuału. Tymczasem na organizowanej w ogrodzie bieszczadzkiego domu uroczystości, między Igą, kochającą dobrą zabawę siostrą Alicji, a przyjacielem Wiktora – tajemniczym ciemnowłosym Alexem, pojawia się niezaprzeczalny magnetyzm. Zbyt uparci, by się do czegokolwiek przyznać, i zbyt pragnący wolności, by się do kogoś przywiązać, ścierają się, przybliżają i oddalają od siebie, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że nikt wcześniej nie wzbudził w żadnym z nich tak silnych, choć czasem bardzo sprzecznych uczuć. Zaprzątnięci burzą emocji i wciągnięci w kryminalną intrygę, związaną z ciemnymi interesami, w które wydaje się wplątany Alex, nie zauważają nawet, że drzemiące w odmętach jeziora zło zdążyło już się uwolnić i czeka tylko na odpowiedni moment, aby się zamanifestować. Szał to książka, w której niepewność i negacja własnych uczuć przeplatają się z poszukiwaniem sensu i przynależności, a kontrola nad potęgą płynącą z mocy i szału nie zawsze okazuje się wystarczająca, by pokonać pojawiające się przeciwności.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-828-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Playlista

1. Orkiestra św. Mikołaja – Pieśń Sobótkowa

2. Metallica – Wherever I May Roam

3. Nancy Sinatra & Lee Hazlewood – Summer Wine

4. Hozier – Take Me To Church

5. Royksopp & Robyn – Monument

6. First Aid Kit – My Silver Lining

7. Hey – A Ty?

8. Rage Against The Machine – Bulls On Parade

9. Riverside – #addicted

10. Feeder – Piece By Piece

11. Incubus – 11 A.M.

12. Bryce Fox – Horns

13. Elsa & Emilie – Au Volant

14. Coma – Sto Tysięcy Jednakowych Miast

15. Puscifier – The Humbling River

16. Happysad – Bez Znieczulenia

17. Coma – Trujące Rośliny

18. Nine Inch Nails – Meet Your Master

19. Halestorm – I Miss The Misery

20. SIA – Fire Meet Gasoline

21. How to Destroy Angels – A Drowning

22. Three Days Grace – I Hate Everything About You

23. Archive – Bullets

24. Florence + The Machine – Seven Devils

25. Blackfield – BlackfieldRozdział 1

Koło Jana, koło Jana,

Tam dziewczęta się schodziły.

Sobie ogień nałożyły,

Tam ich północ ciemna naszła.

Orkiestra św. Mikołaja – Pieśń sobótkowa

Mówi się, że najciemniej jest zawsze przed samym świtem, a ta noc była tego najlepszym przykładem. Mimo że ciepła i cicha, najkrótsza w roku noc okazała się jednocześnie jedną z najciemniejszych. Kompletnie bezksiężycowe niebo było wprawdzie roziskrzone mnóstwem gwiazd rozrzuconych po nieboskłonie niczym migoczący, magiczny pył, jednak ich delikatny blask w najmniejszym nawet stopniu nie wystarczał, by rozświetlić ciemny las.

Pod osłoną gęstych koron drzew panowała całkowita ciemność. Jedyną jaśniejszą plamę stanowiła spokojna tafla jeziora, nad którą zaczynała powoli unosić się mgła. Pomimo braku wiatru ślizgała się po powierzchni mlecznobiałymi pasmami, jakby żyła własnym życiem.

Przyzwyczajone do ciemności oko ujrzałoby jednak na brzegu jeziora pozbawioną drzew, porośniętą gęstą, zieloną trawą połać, na którą właśnie wślizgiwał się znad wody język mgły, opływając siedem niewielkich kamieni tworzących krąg. Przed każdym z kamieni leżał upleciony z leśnych i polnych kwiatów oraz liści paproci wianek, a za nimi tkwiły wbite w ziemię, spore pochodnie, chociaż żadna z nich nie była zapalona.

Na samym środku stał ustawiony wcześniej spory głaz, uformowany na górze tak, by tworzył płaską powierzchnię.

Leżały teraz na niej jakieś wcześniej przygotowane przedmioty, zakryte na razie białą tkaniną.

W powietrzu dało się wyraźnie wyczuć wiszące ciężko oczekiwanie.

Nagle pomiędzy drzewami zapełgało jakieś światełko. Potem kolejne. I jeszcze jedno.

Niczym świetliki zabłysły pomiędzy szerokimi pniami, powiększając się, w miarę jak korowód postaci zaczął zbliżać się do kręgu nad jeziorem.

Przewodziła im trzymająca pochodnię smukła, starsza kobieta o rozpuszczonych siwych włosach i ciepłym wyrazie twarzy, która pomimo zmarszczek zachowała piękne rysy. Miała na sobie jedynie prostą, białą szatę. Podobnie ubrane były podążające za nią kobiety – różniły się od siebie wiekiem, wzrostem i posturą, ale wszystkie nosiły takie same, luźne, sięgające do ziemi białe stroje o długich, rozszerzających się rękawach. Wszystkie niosły też w rękach zapalone świece, które wraz z jasną pochodnią stanowiły jedyne źródło światła rozświetlającego atramentowy mrok nocy.

Za nimi podążała para, jako jedyna ubrana inaczej. Wysoki, brodaty mężczyzna miał na sobie spodnie i prostą, lnianą koszulę, a trzymająca jego rękę drobna dziewczyna o długich, rozpuszczonych włosach wyglądała jak leśna rusałka w swojej prostej, białej sukni i wianku na głowie. Wyglądała na zdenerwowaną, chociaż uśmiechała się szeroko i co chwila spoglądała na swojego towarzysza, który ściskał wtedy jej dłoń krzepiącym gestem, gładząc ją po wierzchu kciukiem.

Chłodna rosa zebrana na trawie moczyła bose stopy postaci, które po kolei zaczęły zajmować miejsca w kręgu.

Prowadząca cały korowód babcia sióstr Olszańskich weszła na środek i kropiąc najpierw woskiem na powierzchnię kamienia, zamocowała tam swoją świecę, po czym zdjęła białą serwetę, która przykrywała konieczne do przeprowadzenia rytuału przedmioty.

Przyjrzała się im, sprawdzając po raz ostatni, czy jest wszystko, co potrzebne. Przesunęła wzrokiem po dzbanuszku z wodą, w którym rozpuszczono sól i olejek hyzopowy, po sztylecie, napełnionym wodą kielichu i sznurze o siedmiu supłach.

Kiwnęła do siebie głową, po czym odwróciła się do Alicji i Wiktora, którzy stali przed nią, trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy.

Tymczasem pozostałe kobiety podeszły ze świecami do ustawionych wcześniej pochodni, podpalając je od małych płomyków. Nasączone pochodnie momentalnie zajęły się ogniem, tworząc w ciemności lasu spore plamy światła. Każda ze zgromadzonych umieściła swoją świeczkę w jednym z leżących koło kamieni wianków, podnosząc go następnie i niosąc na brzeg jeziora. Jedna po drugiej, kucały przy wodzie, kładąc na niej swoje wianki.

Kiedy Iga popchnęła swój, płomyk świecy zapełgał lekko, ale nie zgasł. Uśmiechnęła się do jakiejś swojej myśli, wstając i spoglądając na moment na gwieździste niebo. Nów. Ależ się trafiło. Idealna pora na taki rytuał. Nowy księżyc, nowe początki. Energia nowiu, chociaż często niedoceniana, niosła w sobie silną moc, która potrafiła dawać wspaniałe efekty, jeśli tylko wiedziało się, jak z niej korzystać.

Na powierzchni wody unosiło się już siedem wianków, rozświetlając małymi promyczkami zamgloną taflę jeziora.

Zwykle wianki puszczane na wodę w noc świętojańską miały zupełnie inny cel niż te, które teraz chybotały się na wodzie. Patrząc na swój, Iga zastanowiła się przez chwilę, czy właściwie chciałaby tego, czego zwykle pragną dziewczęta, puszczając na wodę kwietne obręcze.

Odwróciła się w kierunku stojących na środku kręgu Alicji i Wiktora, którzy patrzyli sobie w oczy i zdawali się nie widzieć świata poza sobą. Uśmiechnęła się ze słodko-gorzką świadomością, że takie momenty jak ten, budziły tęsknotę za czymś, co w świetle dnia przestawało wydawać się jej równie magiczne i intrygujące, jak pod osłoną nocy, w świetle gwiazd i w porannej mgle oplatającej świat przed świtem niczym sen, który za chwilę opadnie.

Wróciła na swoje miejsce w kręgu jako ostatnia, ustawiając się pomiędzy sześcioma pozostałymi kobietami, rozglądając się po ich oświetlonych pochodniami twarzach, na których grały światła i cienie. Wszystkie były znajome, poza jedną. Poczuła ukłucie na myśl o tym, że nie było między nimi Sówki. Jej miejsce zajęła w kręgu kobiet mieszkająca na Pomorzu bratanica cioci Tereski, która należała do tamtejszego zaprzyjaźnionego kowenu. Iga nie znała jej zbyt dobrze, spotkała ją do tej pory chyba tylko raz i czuła przemożną gorycz spowodowaną tym, że niemal obca osoba musiała zastąpić Sówkę w tak ważnym dniu. Była zła na siostrę, chociaż teraz starała się opanować negatywne emocje. Chodziło przecież o Alicję, to było jej wydarzenie, jej święto, najpiękniejsza chwila jej życia. Idze zależało na szczęściu siostry, nawet jeśli zupełnie nie rozumiała jej potrzeby wiązania się z kimś w tak ostateczny, nieodwołalny sposób, w jaki Alicja bez cienia wątpliwości postanowiła związać się z Wiktorem. Iga nie wyobrażała sobie oddania w tej formie swojej wolności, nawet mając przed sobą perspektywę narodzin dziecka i założenia rodziny, czego zresztą też zupełnie nie potrafiła sobie wyobrazić.

Alicja jednak stała rozpromieniona, patrząc swojemu ukochanemu w oczy, niemal zahipnotyzowana.

Babcia skinęła, dając znak, że nadszedł czas, żeby rozpocząć rytuał. Zanim jednak można było przejść do samego stworzenia więzi, zgromadzone kobiety musiały najpierw uwolnić moc, która od stuleci tkwiła uśpiona na dnie jeziora.

Złapały się za ręce, po czym usiadły, opierając się plecami o ustawione w kręgu kamienie, i zaczęły cicho inkantować jednostajną, miarową melodię. Dla postronnego obserwatora wyglądały po prostu jak siedzące z zamkniętymi oczami kobiety – nikt, kto nie miał podobnych umiejętności, nie dostrzegłby, jak w chwili, kiedy na ustach każdej z nich po kolei zamierała nucona melodia, ciało astralne opuszcza fizyczne, ulatując w kierunku poruszających się po wodzie ogników.

Małe płomyki świec stanowiły dla nich swoiste kotwice w rzeczywistości, nadając kierunek astralnym bytom i nie pozwalając im się zagubić.

Unosiły się przez chwilę nad wodą, chwytając się za ręce i tworząc krąg wokół kołyszących się na wodzie wianków, po czym jednocześnie, w doskonałej synchronizacji opadły w dół, pod wodę.

Na dnie panowała kompletna ciemność, one jednak nie potrzebowały fizycznych oczu, żeby widzieć. Znalazły się w kręgu kamiennych głazów, poprzewracanych i na wpół zakopanych w piasku. Niemal całkiem pokryły je śliskie, zielone glony, a na przestrzeni wieków dno obrosło splątanymi wodorostami, oplatając długimi, liściastymi łodygami również same głazy.

Kobiety kiwnęły do siebie głowami i w tej samej chwili zaczęły monotonnym, miarowym tonem inkantować łacińskie słowa, chociaż w wodzie nie unosił się w rzeczywistości nawet najmniejszy dźwięk. Nie musiał. Moc nie potrzebowała fizycznej manifestacji, wręcz przeciwnie – zmysłowe wrażenia i przekonanie o tym, że jedyna istniejąca rzeczywistość jest materialna, stanowiły zwykle największą przeszkodę.

Pozornie nic się nie wydarzyło. Magia nie działała w efektowny sposób. Wokół kamieni nie zaczęły ni z tego, ni z owego tworzyć się wodne wiry, nic też nie rozbłysnęło ani nie zaczęło świecić magicznym blaskiem.

Unoszące się na dnie astralne postaci poczuły jednak, jak między głazami wzbiera uwolniona moc, przepływając do przygotowanych na brzegu kamieni.

Żadna z nich nie zauważyła jednak, że na samym dnie, między piaskiem i wodorostami, pod wielkim, kamiennym głazem, znajdującym się na samym środku, leżały niemal całkowicie zakopane ludzkie kości. Żadna z nich, skupionych na przekierowywaniu energii do nowo stworzonego na powierzchni kręgu, nie zwróciła uwagi, że pojawił się pomiędzy nimi jeszcze jeden astralny byt, który wyprysnął niezauważony ponad powierzchnię.

Nareszcie, po setkach lat oczekiwań, zapieczętowana wraz z magią kręgu wiedźma została uwolniona. Cierpliwie czekała w uśpieniu na ten właśnie dzień. Uniosła się nad wodę, widząc pod sobą dryfujące na powierzchni drobne płomyki świec umieszczonych w kwiecistych wiankach.

Musiała użyć całej swojej woli, żeby nie opaść z powrotem w wodną otchłań, w której spała przez wiele lat. Jej duch był słaby, bardzo słaby. Nie miała się czym karmić przez te wszystkie lata – naprawdę rzadko udawało jej się kogoś zwabić i utopić.

Niedawno… niedawno miała okazję, która umknęła jej sprzed nosa. Zorientowała się nagle, że czuje w pobliżu tamtą energię. Dokładnie tę samą. Zwróciła się ku brzegowi i dopiero teraz zobaczyła scenę na brzegu jeziora. Przemieściła się ponad oświetlony pochodniami krąg i zorientowała się, że ma pod sobą swoją niedoszłą ofiarę. Bardzo chętnie zadomowiłaby się w niej, ale wtedy, w jeziorze, kiedy dziewczyna tonęła, dotknęła już jej umysłu i wiedziała, że w obecnym stanie jest zbyt słaba, by go pokonać. Musiała wybrać inny.

Oprócz kapłanki i zawiązującej więź dziewczyny wszystkie pozostałe kobiety opuściły swoje ciała, co bardzo ułatwiało sprawę. Dotykała po kolei ich umysłów, szukając najodpowiedniejszego dla siebie miejsca. Oczywiście wcześniej czy później trzeba będzie stoczyć walkę, ale na razie zyska czas, by urosnąć w siłę i czekać na słabszą chwilę swojej gospodyni, pozwalając krok po kroku przejmować nad nią kontrolę. Wiedziała doskonale, jak to się robi – miała już naprawdę niemałe doświadczenie.

Wybór był spory. Dziewięć wiedźm. Jeden mężczyzna – nie, mężczyźni jej zupełnie nie interesowali. Dziesięć umysłów. Zaraz, zaraz… jedenaście. Robiło się ciekawie. Dotknęła malutkiego, jedenastego umysłu, po czym, po chwili namysłu, podjęła ostateczną decyzję i spłynęła w dół, zajmując miejsce w ciele, które wybrała. Tak, to był dobry wybór. Znalazła dla siebie idealne miejsce. Będzie teraz musiała trochę czasu odczekać, zanim uda jej się osiągnąć cel, ale jest cierpliwa. Przecież przeczekała już całe stulecia.

Kiedy kobiety zaczęły wracać do swoich ciał, duch wiedźmy, przytajony, spał niezauważony w swojej nowej siedzibie.

Mgła zaczęła unosić się coraz gęstszą zasłoną znad jeziora, osnuwając stopy zebranych w kręgu osób, unosząc się coraz wyżej, liżąc suknie i oplatając kamienny głaz. Powoli wstawał świt, malując niebo na wschodzie szarością i fioletem, kiedy stojąca w centrum kręgu starsza kobieta obmywała stojącą przed nią parę hyzopem i solą. W chwili, kiedy nakłuła opuszek palca Alicji, a kilka kropli krwi spadło do napełnionego wodą kielicha, pierwsze promienie słońca zabłysły między drzewami, przebijając się przez pasma mgły.

Tkanina sukienki dziewczyny była tak lekka, że we wstającym słońcu widać było obrys smukłego ciała, rysującego się pod białym materiałem. Alicja zadrżała, kiedy jej dłonie, splecione z rękami Wiktora, zostały obwiązane szorstkim sznurem.

– Niech moja moc okiełzna twój szał – powiedziała, unosząc się na palcach, żeby pomóc ukochanemu napić się z kielicha, w którym zmieszana została krew ich obojga. Wiele razy próbowała sobie wyobrazić, jak to będzie, kiedy nareszcie zostanie z nim połączona tą magiczną więzią, ale nie wyobrażała sobie nawet, że istniało cokolwiek, co mogło sprawić, że byłaby w stanie pokochać go jeszcze mocniej. Kochała go całą sobą, całą swoją duszą.

– Niech mój szał rozpali twoją moc. – Wiktor uśmiechnął się do niej, wypowiadając swoje słowa przysięgi, kiedy i ona uniosła do ust kielich.

Chociaż nie po raz pierwszy oglądał świt nad jeziorem, był pewien, że na zawsze zapamięta ten niezwykły, magiczny poranek. Nie uważał się za mężczyznę szczególnie romantycznego, ale piękno tej chwili dosłownie zapierało mu dech. Alicja wyglądała jak istota z innego świata, prawdziwa rusałka. Blask wschodzącego słońca rozmywał się w otaczającej ją mgle, opływając jej postać świetlistym nimbem. Światło przebijało się też przez pajęczynę jej rozpuszczonych włosów i bogaty kwietny wianek, tworząc aureolę wokół jej jasnej twarzy. Była najpiękniejszą istotą, jaką widział w swoim życiu.

– Niechaj się stanie – głos babci Alicji wyrwał go z zamyślenia.

Kobieta wyjęła z ich rąk kielich i uśmiechnęła się, kiedy Wiktor bez namysłu strząsnął z rąk sznur i uniósł dłonie do twarzy Alicji, żeby ją pocałować.

Ona objęła szyję mężczyzny, a on uniósł ją ponad ziemię, nie przestając całować. Alicja roześmiała się i przytrzymała wianek, kiedy opuścił ją z powrotem na mokrą od rosy trawę.

Zgromadzone dookoła kobiety zaczęły śmiać się i bić brawo, podchodząc do Alicji i Wiktora. Zanim jeszcze zrobił to ktokolwiek inny, Iga podkasała swoją białą, mokrą od trawy szatę i podbiegła do nich, od razu rzucając się roześmianej, zarumienionej z emocji siostrze na szyję.

– Bądź szczęśliwa, kochana! – Uściskała ją z całej siły.Rozdział 2

A droga staje się moją panią i wybranką

Prócz mej dumy nie potrzebuję niczego,

W jej ręce więc składam los życia mojego,

Ona zaś słodko mnie całuje,

Daje wszystko, czego potrzebuję.

Metallica – Wherever I May Roam

Duży, czarny motocykl pędził między porośniętymi zbożem polami z prędkością o wiele większą, niż pozwalały na to przepisy i stan asfaltowej nawierzchni. Łata na łacie, dziura na dziurze. Alex nie miał jednak zbyt dużego wyboru. I tak był już spóźniony. Na ślub własnego przyjaciela, psia jego mać.

Wprawdzie wiedział, że Wiktor miał świadomość, jak wygląda jego życie, i jako jedna z niewielu osób orientował się, czym Alex się zajmuje, ale w tej sytuacji nie było to żadne wytłumaczenie. Tym bardziej że przyjaciel nigdy nie miał pretensji o to, jak wiele ich wspólnych planów brało w łeb z tego powodu. Alexowi zdarzało się już, że odbierał telefon w najmniej spodziewanych momentach i po prostu, bez słowa, znikał. Pół biedy ostatnia majówka – chłopaki mogli spokojnie kontynuować imprezę bez niego – ale kiedyś dostał telefon, kiedy naciągali z Wiktorem żagiel na łódce, gdzieś na środku jeziora. Musieli skończyć swoją długo wyczekiwaną wyprawę w ekspresowym tempie, a on już wsiadał na motocykl i zasuwał z powrotem z Mazur do tej cholernej Warszawy, ledwo tylko wyskoczył z łajby na keję, zostawiając Wiktora z całym tym majdanem. On nawet tego nie skomentował, tylko kazał grzać do roboty. Alex był mu za to dozgonnie wdzięczny.

A teraz miałby nie dotrzeć na czas na jego ślub? Niedoczekanie. Dokręcił manetkę jeszcze mocniej.

Miał się zjawić nad ranem, żeby pomóc w przygotowaniach, a dochodziło południe. Na szczęście już był blisko, ale przecież musiał jeszcze pojechać odebrać tort.

Na ostatniej stacji benzynowej, na której się zatrzymał, walnął sobie jeszcze dwa energetyki, żeby się postawić na nogi. Nie była to bynajmniej jego pierwsza nieprzespana przez robotę noc.

Myślał, że rozwali telefon o ścianę, kiedy poprzedniego dnia dostał wezwanie od bossa. Facet doskonale wiedział, że Alex ma plany, a i tak wezwał go na jakąś akcję, która koniec końców okazała się tylko jakimś nieważnym spotkaniem z nic nieznaczącym lamerem z miasta. Nie potrzebował do tego ochrony, a już na pewno nie potrzebował Alexa. Tym bardziej wpieniło go, że ta sytuacja była w oczywisty sposób jedynie próbą jego lojalności i pokazaniem mu miejsca w szeregu, jakby Decha chciał mu udowodnić, że cokolwiek by się w jego życiu działo i jakkolwiek byłoby to ważne, robota zawsze ma być na pierwszym miejscu. Przez kolejne kilka godzin był zmuszony do udawania, że dobrze się bawi, siedząc w zadymionym klubie i obserwując tancerki wijące się wokół łysiejącego grubawego faceta. Tamten nie wypuścił go aż do czwartej nad ranem, mimo że przez resztę nocy nie działo się nic, do czego Alex mógłby być przydatny.

– Szefie, ale tak tylko uprzedzam, że rano jadę do rodziny – oznajmił grzecznie, choć stanowczo, kiedy Decha postanowił zwinąć imprezę. – To jest daleko, więc może być mi ciężko się zjawić, jakby coś się działo.

Tamten tylko roześmiał się jowialnie, poklepując Alexa po plecach.

– Chłopaku, no coś ty, przecież my tu jesteśmy twoją rodziną i wiemy doskonale, że dla rodziny trzeba robić wszystko. Jedź i baw się dobrze!

Przekaz był jasny i każdy z nich o tym wiedział.

Niemniej jednak Alexowi wydawało się, że po tej demonstracji powinien raczej mieć spokój przynajmniej na czas ślubu i wesela. Z Dechą jednak nigdy nie wiadomo, facet potrafił być naprawdę nieprzewidywalny. Zresztą jego ksywa nie wzięła się znikąd. Jeszcze w czasach zawodówki, kiedy był chłopakiem, pierdolnął kiedyś dechą w kark komuś, z kim miał zatarg. Tłukł go potem tą deską do nieprzytomności i w efekcie poszedł siedzieć za ciężkie uszkodzenie ciała. Niewiele potrzeba było, żeby koledzy z celi zaczęli wołać na niego Decha. Zostało do dziś.

Kiedy w końcu Alex wjechał na podwórko Wiktora, stało tam już kilka samochodów. Widział z daleka, że w ogrodzie za domem kręciło się sporo ludzi, ale nie miał czasu iść się przywitać. Zsiadł z motocykla, zdejmując kask.

Ubrany w elegancki garnitur Gustav właśnie wyciągał coś z bagażnika samochodu.

– No, jesteś wreszcie.

Uścisnął się z Gustavem po męsku, nie czas na dłuższe rozmowy. Wprawdzie dawno się już nie widzieli, ale wiedział, że przecież zdążą jeszcze pogadać.

– Słuchaj, muszę jeszcze po tort pojechać. Obiecałem. Pożycz samochód, bo przecież inaczej się nie zabiorę – nie owijał w bawełnę.

Gustav zamknął bagażnik i podał mu kluczyki.

– Dzięki stary, powiedz Wiktorowi, że zaraz jestem z tortem – poprosił, wsiadając za kierownicę białej terenówki.

Kwadrans później wchodził już do niewielkiej, pachnącej mąką i ciepłym chlebem piekarni. O tej godzinie półki z pieczywem świeciły pustkami, jedynie lodówka ze słodkościami była nadal pełna kolorowych ciast, torcików i przystrojonych owocami babeczek.

– Pani Mario, dzień dobry! – zawołał, nie zważając na dźwięk dzwoneczka, który go przed chwilą zaanonsował.

– Idę, idę – usłyszał z zaplecza, a po chwili za ladą pojawiła się korpulentna kobieta, na której twarzy rozkwitł szeroki uśmiech, kiedy tylko zobaczyła czekającego na nią postawnego bruneta w skórzanej kurtce i motocyklowych spodniach. – Panie Olku! – wykrzyknęła z ulgą, składając ręce na pokaźnej piersi. – No nareszcie! Już się martwiłam, kto młodym tort zawiezie!

Alex uśmiechnął się w odpowiedzi. Bawiło go trochę, że nazywa go panem Olkiem, bo nikt tak do niego nie mówił, nawet własna matka.

– Pani Mario, na mnie to jak na Zawiszy! – Mrugnął do niej okiem.

– Wiem, wiem, panie Olku! – zawołała. – Może pan sobie usiądzie przy stoliku i wypije kawkę, a ja wszystko naszykuję.

– Pani Mario, ja to dzisiaj na jednej nodze, pani rozumie, czas goni.

Blondynka machnęła ręką, kiwając głową z udawaną dezaprobatą, chociaż uśmiech nie zniknął z jej oczu.

– Wy, młodzi, to się zawsze tak wszędzie śpieszycie. – Poprawiła fartuch i nalała ze stojącego w rogu ekspresu kawy do kartonowego kubeczka. – Jak pan nie chce porządnej, to niech się pan chociaż takiej napije, przecież widzę, że pan zmęczony jest.

Pomyślała, że chłopak wygląda, jakby przynajmniej całą noc nie spał. Kiwnął głową z wdzięcznością.

– Długo jechałem – potwierdził.

Prychnęła.

– I pewnie pan głodny jeszcze? – Sięgnęła za witrynę z wypiekami, kładąc przed nim na serwetce bułkę z francuskiego ciasta. – Niech pan chociaż kapuśniaczka zje, a ja zaraz wracam z tortem.

– Pani to jest niezastąpiona! – wykrzyknął za nią Alex, kiedy szła na zaplecze, i usłyszał, jak kobieta śmieje się tylko w odpowiedzi.

Alex wprawdzie nie przyjeżdżał do Wiktora wyjątkowo często, ale zawsze, kiedy tu bywał, odwiedzał tę piekarnię. Mieli tu naprawdę dobre pieczywo, takie, jakiego nie dostałby nigdzie w Warszawie. Zajadał się potem w domu Wiktora grubymi pajdami z samym masłem, żeby poczuć smak chleba.

Pani Maria z kolei polubiła go od chwili, kiedy go poznała. Oczywiście, że zaintrygował ją ten młody człowiek, który przyszedł do jej sklepu z panem Wiktorem, a z jego twarzy zdawał się nie znikać uśmiech. Zaglądał od tamtej pory od czasu do czasu i zawsze chwalił pod niebiosa jej wypieki, a kiedy wyjeżdżał od pana Wiktora, zawsze kupował zapas pieczywa, które zabierał ze sobą do Warszawy. Musiała przyznać, że jej to pochlebiało. Ale ostatecznie zdobył jej względy, kiedy któregoś razu po wejściu do sklepu zapytał ją o okropne, niecenzuralne bazgroły, wypisane czarnym sprejem na elewacji. Kiedy zaczęły się pojawiać, pani Maria na początku próbowała je zamalowywać farbą, ale po pewnym czasie dała sobie spokój, bo co rusz pojawiały się nowe. Nie była zresztą jedyna – właściciele okolicznych sklepów narzekali na bandę miejscowych niedorostków. Wszyscy wiedzieli kto to, ale nikomu nie udało się ich doprowadzić do porządku.

A kiedy opowiedziała o tym panu Olkowi i pokazała mu bandę młodzików pijących piwo na ławeczce pod spożywczym po drugiej stronie ulicy, zupełnie nie spodziewała się z jego strony reakcji, która nastąpiła. Grzecznie ją przeprosił, stwierdzając, że on w takim razie porozmawia z delikwentami, po czym wyszedł z piekarni i zdecydowanym krokiem przeszedł na drugą stronę ulicy.

Stojąc przy witrynie z rękami splecionymi na piersi, w obawie o pana Olka, obserwowała, jak mężczyzna do nich podchodzi. Nie wiedziała, co im powiedział, ale kilku z nich wstało z ławeczki i podeszło do niego z prowokacyjnie zaciśniętymi pięściami. On zrobił tylko dwa kroki do jednego z nich i zawisł nad nim ze złą miną, mówiąc coś do niego przez zęby, po czym tamten zmalał w sobie, a w tej samej chwili piórka jakby opadły również całej reszcie miejscowych łobuzów. Nie wierzyła własnym oczom. Ani uszom, kiedy pan Olek wrócił do niej i z szerokim uśmiechem oznajmił, że koledzy nie będą już więcej niszczyć jej sklepu i obiecali naprawić szkody.

Faktycznie, następnego dnia zjawili się z wiadrem farby i nie dość, że zamalowali napisy, to jeszcze odnowili jej całą elewację.

Kiedy następnym razem zapytała pana Olka, co im powiedział, mrugnął tylko do niej.

– Pani Mario – stwierdził – ja im tylko przemówiłem do rozsądku.

Od tamtej pory zawsze stawiała mu na koszt firmy kawę i ciastko. Za pierwszym razem upierał się, żeby zapłacić, ale kategorycznie odmówiła. Uśmiechnął się i podziękował, wypił kawę przy jedynym stoliku stojącym obok sklepowej witryny, po czym wychodząc, zostawił jej napiwek wart więcej niż kawa i ciastko. I do dziś robił to za każdym razem, kiedy je dostawał.

Niemożliwy chłopak. A przystojny jak sam diabeł.

– Ile za wszystko? – zapytał, odbierając ogromny pakunek.

– Niech pan za tort tylko zapłaci, kawa i bułka ode mnie.

– Pani ma naprawdę złote serce – wyszczerzył się w uśmiechu, wyciągając portfel z wewnętrznej kieszeni kurtki.

– Panie Olku, jak pan się uśmiechnie, to od razu dzień się milszy robi. – Zaśmiała się perliście w odpowiedzi. – Pan tego nie mówi panu Wiktorowi, ale on to zawsze taki mruk. Dobrze, że się żeni, ja tam zawsze mówiłam, że mu kobieta na gospodarstwie potrzebna, żeby taki sam jak palec nie siedział. Dobrze, że teraz ma tę swoją Alutkę. – Pokiwała głową. – Taki z niej promyczek. Młoda jest, ale to może dobrze, teraz się ludziom w głowach poprzewracało, studia chcą robić, karierę, a potem już za późno.

Alutka, uśmiechnął się do siebie Alex. Już uznali ją za swoją. Ludzie tutaj naprawdę żyli zupełnie inaczej niż w mieście. Nie byłby w stanie tak funkcjonować na co dzień, ale lubił się w tym zanurzyć raz na jakiś czas, kiedy przyjeżdżał do Wiktora. Czuł się, jakby wkraczał w zupełnie inny świat, zostawiając za sobą całą swoją rzeczywistość. Wprawdzie to był azyl jego przyjaciela, ale potrafił zrozumieć, czemu go wybrał i sam chętnie korzystał z niego od czasu do czasu.

– Też uważam, że to dobrze, że ją sobie znalazł – potwierdził.

– Panie Olku, ale niech pan powie – nachyliła się do niego konspiracyjnie – a oni ślub kościelny to wezmą? No bo jak to tak; dziecko zaraz będzie, przecież ochrzcić trzeba.

Alex rozłożył ręce z zatroskaną miną, chociaż w duchu chciało mu się trochę śmiać. Po Alicji zupełnie nic nie było jeszcze widać, a jednak jakimś cudem wszyscy w okolicy już najwyraźniej wiedzieli o całej sytuacji.

– Nie mam pojęcia, pani Mario, co oni tam sobie planują.

– A pan, panie Olku? – Zaśmiała się. – Dla pana też już chyba najwyższa pora, żeby się ożenić, prawda? – Mrugnęła do niego żartobliwie.

Roześmiał się serdecznie.

– Niech mnie pani jeszcze nie obrączkuje, pani Mario, jeszcze mam czas.

Poklepała go po dłoni matczynym gestem.

– Wszystkim się tak wydaje, panie Olku. – Spojrzała mu w oczy trochę poważniej, jakoś tak melancholijnie. – Wszystkim tak się wydaje – westchnęła.

Chciała chyba jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie rozległ się zawieszony przy drzwiach dzwoneczek, a do piekarni wszedł kolejny klient.

Pani Maria uśmiechnęła się ponownie.

– Nie trzymam pana, niech pan pędzi z tym tortem – stwierdziła. – I niech pan życzy młodym najlepszego na nowej drodze życia!

– Na pewno nie zapomnę, do zobaczenia, pani Mario! – zawołał na odchodne, otwierając sobie drzwi łokciem i odpychając je plecami, żeby nie uszkodzić zawartości wielkiego białego pudła.

Okazało się, że tort zajął całe siedzenie pasażera. Alex wolał nie wkładać go do bagażnika, tylko na wszelki wypadek mieć na niego oko. Jechał z powrotem bardzo ostrożnie – tylko tego brakowało, żeby teraz jeszcze go uszkodził.

Kiedy dojechał na miejsce, była już jedenasta. Została mu godzina na szybki prysznic i przebranie się. Na styk.

Wszedł do domu z wielkim pudłem, rozglądając się dookoła w pełnym ludzi domu.

– Pani Iwonko! – zaczepił śpieszącą się gdzieś mamę Wiktora.

– O, Alex! – odwróciła się w jego stronę kobieta w eleganckim, kremowym kostiumie.

– Co mam zrobić z tym tortem? – zapytał.

Mama Wiktora rozejrzała się i złapała za rękę przechodzącą właśnie obok dziewczynę.

– Przekaż świadkowej – rzuciła z przepraszającym uśmiechem. – Muszę lecieć znaleźć urzędnika.

W stronę Alexa odwróciła się brunetka w długiej, pudrowej sukience bez ramiączek. Na jej twarzy malowała się mieszanka ulgi i stresu. Zastanawiał się, kim właściwie była – słyszał, że Alicja ma jakieś siostry, więc najbardziej logiczne byłoby, gdyby świadkową została właśnie jedna z nich, ale ta dziewczyna z czarną grzywką i lekko podkręconymi, rozpuszczonymi włosami, zupełnie nie przypominała narzeczonej Wiktora. Może jakaś przyjaciółka?

– Tort? – spytała krótko, nie patrząc nawet specjalnie, kto go przyniósł. – Postaw, proszę, na stole, ja się tym zajmę.

– Cześć, sorry za obsuwę. – Alex przywitał się, stawiając przyniesione pudło na blacie kuchennym z pewnym poczuciem ulgi, że przekazał je w inne ręce.

Iga przeniosła na niego wzrok.

– Tak w ogóle jestem Alex.

– Wiem. – Pokiwała głową.

Spojrzał na nią rozbawionym wzrokiem.

– Chyba nie mieliśmy okazji się poznać.

Westchnęła, wyciągając w jego kierunku dłoń uprzejmym, chociaż odrobinę sztywnym gestem.

– No tak. Iga – przedstawiła się. – A wiem, bo wszystko to organizowałam. – Podniosła palec i zrobiła nim kolisty ruch, wskazując na wszystko dookoła.

Oczywiście, że wiedziała, kim jest. Zdążyła się już nieźle zestresować, bo zgodnie z przewidywaniami świadek miał przyjechać z tortem z samego rana. Kiedy dochodziła jedenasta, zaczęła już poważnie rozważać alternatywne scenariusze na wypadek, gdyby się nie pojawił na czas – w końcu do ceremonii została raptem godzina. Pomyślała sobie, że rozszarpie na strzępy tego całego Alexa, jeśli nawali i nie przyjedzie. Całe szczęście zjawił się już chwilę później, zanim jeszcze Iga postanowiła wprowadzić w życie plan B i szukać dla niego zastępstwa wśród znajomych Wiktora.

Nadal była na niego trochę zła – mógł w końcu jakoś uprzedzić! Niemniej jednak, kiedy już wszedł z tym tortem, poczuła ulgę i stwierdziła, że przecież nie ma o co kruszyć kopii i robić afery, a już na pewno nie w takim dniu. Najważniejsze, że był na miejscu.

Otaksowała go od stóp do głów, kiedy złapał jej dłoń w geście powitania krótkim, mocnym uściskiem.

Więc tak wyglądał ten świadek Wiktora. Wprawdzie nadal była na niego wkurzona – nawet jeśli nie chciała tego manifestować – ale musiała przyznać, że okazał się naprawdę niczego sobie. Miał mocno zarysowaną szczękę z lekkim, kilkudniowym zarostem i uśmiechał się do niej oczami spod wyraźnej linii brwi.

Miał na sobie motocyklowe spodnie z ochraniaczami na kolanach i ciężkie, czarne buty. Na T-shirt zarzucił wyraźnie już znoszoną skórzaną kurtkę.

– Pójdziesz się przebrać? – spytała, unosząc brwi. – Czas nas goni.

Zmrużył oczy, patrząc na nią, ale nie skomentował tego w żaden sposób.

Przygładziła dłońmi lekki tiul spódnicy. Sukienka sprawiała romantyczne i eleganckie wrażenie, ale chłodne oczekiwanie w spojrzeniu dziewczyny kontrastowało z tym wizerunkiem.

Iga przeniosła na chwilę wzrok na tort, ale kiedy podniosła spojrzenie znad pudła, zobaczyła już tylko plecy wbiegającego po kilka stopni na górę faceta. Na skórzanej kurtce widniało naszyte logo klubu motocyklowego z wielką czarną czaszką na białym tle. Black Skulls. Ciekawe.

Wzruszyła ramionami i odwróciła się, zaglądając z ciekawością do opakowania. Tort miał być prezentem od świadka, więc nie mieszała się zupełnie w to zamówienie. Ściągnęła usta z zastanowieniem – wyobrażała sobie chyba, że będzie prezentował się trochę inaczej. Nie wyglądał źle, tylko trochę... zwyczajnie. Niespecjalnie pasował do przygotowanego przez Igę wystroju, ale nie było już czasu się nad tym zastanawiać. Trudno, zostanie taki, jaki jest. Miała nadzieję, że jak przyjdzie czas na tort, będzie już na tyle ciemno, a goście okażą się na tyle wstawieni, że nikt nie zwróci uwagi na to, że weselne ciasto nie wygląda perfekcyjnie. Oby chociaż okazał się smaczny.

Otworzyła lodówkę. Była pełniutka. Jęknęła załamana i pobiegła do spiżarni, gdzie na szczęście stała druga lodówka. W kilku ruchach opróżniła ją na tyle, żeby zrobić w niej miejsce na tort.

– Ted! – zawołała głośno, wyglądając na zewnątrz i szukając wzrokiem ojca.

Wypatrzyła go przez otwarte drzwi wejściowe, palącego papierosa na ganku.

– Ted, chodź proszę, pomóż mi przenieść ciasto do lodówki! – zwróciła się w jego stronę, przywołując go gestem ręki. – Bo bita śmietana zaraz spłynie w ten upał.

Szpakowaty mężczyzna pokiwał głową i zgasił papierosa w stojącym obok słoiku, wypełnionym już dość pokaźną stertą petów.

– Gdzie ten tort? – zapytał, wchodząc do środka i roztaczając wokół siebie chmurę papierosowej woni.

Ledwo Iga zdążyła mu pokazać, gdzie przenieść pudło, w otwartych na ogród drzwiach balkonowych zjawiła się mama Wiktora, wołając wszystkich na zewnątrz. Iga sięgnęła po telefon, żeby sprawdzić godzinę.

– Pospiesz się, Ted! – zawołała z uśmiechem. – Bo twoja mała córeczka zaraz wychodzi za mąż!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: