Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trzy sztylety - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Październik 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Trzy sztylety - ebook

Fantastyczna powieść Bartłomieja Grzankowskiego zuchwale porywa każdego czytelnika w niebezpieczną podróż u boku mistrzyni Zakonu Czerwonych Płaszczy, walecznej Yunelly, która mieczem włada nie miej biegle niż ciętym językiem. Należy uzbroić się w cierpliwość, krasnoludzki topór i obfity bukłak czerwonego wina z Rotz. Nadchodzi bowiem potężna burza, podczas której zmieni się układ sił. Po czyjej stronie się opowiesz? W imię kogo dobędziesz stalowy miecz? Wiedz, że wybór nigdy nie jest oczywisty, zwłaszcza gdy po najmilszych sercu ostojach moralności i prawdy pozostały już tylko rdzawe plamy zaschniętej krwi. Dobra dusza warta jest nie więcej niż sakwa złota i najmniejszy ułomek władzy, zaś Ci, którzy z odwagą stają w obronie rycerskiego etosu, muszą tułać się wśród lasów, na zboczach wiosek, skrywając swoją prawdziwą tożsamość. Pamiętaj –jeśli chcesz zachować życie, musisz być zawsze o krok przed Twoim przeciwnikiem. Ufaj tylko sobie, bądź ostrożny i czujny. Ale ponad wszystko –nigdy nie rozstawaj się ze swoim sztyletem!

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-949268-0-9
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

Każde słowo, od którego chciałbym zacząć, wydaje się nieodpowiednie. To dlatego, że dotarłem do bardzo wyczekiwanego momentu w moim życiu i jestem tym niezwykle przejęty. Oto trzymasz w ręku, drogi Czytelniku, mój debiut. Emocje sprawiają, że nie mogę się zdecydować od czego zacząć. Dlatego przejdę od razu do rzeczy.

Yuni pojawiła się w mojej głowie pewnego zimowego wieczora, już ponad cztery lata temu. Jednak dopiero ostatnie dwa to okres większej pracy nad całością tekstu. Wszystko dzięki temu, że ktoś dostrzegł we mnie potencjał. To dodało skrzydeł.

Ania Nowicka-Bala i wydawnictwo Dlaczemu to zespół, który dał mi szansę. Choć mogę tu pisać wiele o wspólnych rozmowach, fantastycznych grafikach Piotra czy ogromie pracy przy korekcie, to i tak nie odda to pełni wdzięczności.

Teraz czas na spojlery. Pierwsza rozmowa Gregora i Yuni wymagała mocnej poprawki. Tak samo zakończenie historii Laili i Lemana. Na szczęście była odpowiednia grupa wsparcia. W Toruniu to przede wszystkim Ania i Agnieszka. Wasze rady, sugestie i nade wszystko lektura „Rdzawej Klingi” nie przeszły bez echa.

W Krakowie klan Zawodników, a także Karolina i Łukasz oraz Agnieszka, dzięki której poznałem Dlaczemu.

Na sam koniec podziękowania wędrują do mojej Żony. I tu znów brakuje słów, by wyrazić wdzięczność. Poczynając od samego pomysłu na postać, a na wsparciu i radach kończąc, byłaś i jesteś ze mną od pierwszej do ostatniej strony tej książki. Dziękuję!

Razem z wydawnictwem Dlaczemu chcemy tworzyć sieć ludzi, którzy lubią czytać dobre książki. Dołącz do nas.Prolog

Wald, Alan, Irina, Netel, Karim, Yuni… nie, Yuni jak zwykle nie ma.

Derek sprawdzał w pamięci, kogo jeszcze brakuje. No tak! Spóźnialski Sven. No cóż, to jego strata. Przecież Derek kilka razy powtarzał, że nie można przyjść po czasie, bo okazja przepadnie.

– Dobra – powiedział do pozostałej piątki dzieciaków. – Idziemy!

– A Sven? – Netel zrobiła smutne oczy. Dlaczego musi się jej tłumaczyć?

– Chcesz zdążyć? – spytał ją ostrym tonem. Ze strachu cofnęła się. Pokiwała tylko niepewnie głową i żeby ukoić wyrzuty sumienia, wcisnęła sobie resztę placka z miodem do buzi. Gdyby mniej jadła, nie byłaby taka gruba – pomyślał nie po raz pierwszy Derek.

Poprowadził ich wąskimi uliczkami Tregorii w stronę placu targowego, gdzie rozstawiono wielką scenę. Przed wejściem na trybuny stało dwóch mężczyzn pobierających opłatę, ale to nie stanowiło dla dzieci żadnej przeszkody. Derek znał bowiem inny sposób, żeby obejrzeć przedstawienie.

Jedna z drewnianych ścian trybun przylegała niemal w całości do przeciwległej kamienicy. Przejście nie było szerokie – co prawda mieścił się tam dorosły człowiek, ale tylko jeden i niezbyt gruby. Wald opowiadał im, jak widział dwa dni temu krasnoluda, który się tu zaklinował. Wyciągało go dwunastu mężczyzn. Ale to musiało być śmieszne!

Derek obejrzał się, czy wszyscy są. Cała piątka stała za nim i czekała na dalsze instrukcje. Chłopak rozejrzał się jeszcze dookoła, czy nikt nie patrzy i uniósł jedną z luźnych sztachetek.

– Wchodźcie, prędko! – wskazał im dziurę w konstrukcji. Netel trzeba było pomóc – całe szczęście, że się nie rozpłakała, bo od razu by ich nakryli. Ciekawe, czy jej ojcem nie był krasnolud? Musi potem powiedzieć o tym pomyśle Waldowi i Alanowi.

Chłopak poprowadził ich w stronę sceny – ostatnie kroki musieli pokonywać w kucki, by nie uderzyć głową w drewniany podest. Dzięki dziurom w konstrukcji każdy z paczki miał doskonały widok na scenę. Zorganizowano ją prowizorycznie na małym podwyższeniu rozstawionym na uklepanej płycie rynku.

– Macie coś do jedzenia? – spytała Netel.

– Cicho, zaraz się zacznie – zganił ją Derek, bo rzeczywiście pierwszy z aktorów wchodził właśnie na scenę.

Mężczyzna był ubrany w prostą koszulę, na którą nałożył czerwoną kamizelę z czarnymi guzikami. Na głowie nosił czarny kapelusz, do którego przypiął sobie świeżą różę. Na nogach miał zwykłe spodnie z bawełny.

– Posłuchajcie mojej historii, choć jest ona także i wasza – zaczął pół mówiąc, pół śpiewając. W akompaniamencie zagrały mu skrzypki trzymane przez innego aktora.

– Posłuchajcie o czasach nie tak odległych, gdy cały nasz świat szykował się do wojny. Wtedy to odkryto nowe ziemie, miejsce, w którym teraz jesteśmy. Król wszystkich ludzi, a imię jego Toros Wielki, wyprawił swojego najwierniejszego sługę, Semira Rotza, by pilnował tu nowych kolonii – postawny mężczyzna w koronie wręczył miecz innemu aktorowi i nałożył mu dłonie na głowę na znak błogosławieństwa. – I wypłynęły wielkie statki, wioząc ze sobą osadników w nieznane – nagle z podłogi sceny zerwały się błękitne płachty materiału i zaczęły falować niczym wody ogromnego oceanu, który przemierzali podróżnicy. Kilku aktorów wniosło drewniane konstrukcje, które unosiły się i opadały raz po raz jak prawdziwe statki. Siła aktorów podnoszących to wszystko robiła wrażenie.

– Wśród nich były też statki elfów, które dzięki tajemniczej mocy unosiły się w powietrzu – kontynuował prowadzący, a oczom widzów ukazała się smukła konstrukcja, która nagle zerwała się do lotu i choć nie miała żadnych skrzydeł, uniosła się ku niebu, by opaść delikatnym lotem na drugi brzeg sceny.

– Swoje łodzie wysłali również ludzie gór, najprawdziwsze krasnoludy! – zadudnił bęben i teraz na podest wpłynęły solidne i powolne okręty. – To była bardzo trudna podróż – dodał prowadzący, a aktorzy ze sztucznymi brodami udawali, że wymiotują i że strasznie boją się wody. Publiczność wybuchła gromkim śmiechem.

– W końcu dopłynęli. I wtedy dotarła wiadomość o wojnie – na scenę wniesiono mapę starego świata. W tle pobrzmiewały odgłosy bitwy – szczęk mieczy, bojowe okrzyki. – Nasz dawny świat ogarnęły płomienie, które nie gasły, ponieważ były magiczne! – wszyscy wstrzymali oddech, a brzegi mapy zajęły się płomieniami. – Straszne czary przyzwały na świat okropną bestię. Nasz Tirimam nawiedził smok!

Przez mapę przebiła się czerwona kukła, która wzbiła się w powietrze, rozpościerając skrzydła, a Derek poczuł powiew wiatru od ogromnych skrzydeł.

– Istota z koszmarów, żywy ogień! – krzyczał aktor, a skrzypce zawodziły złowieszczo. I wtedy rozległ się wybuch, smok zniknął, a na widzów posypały się cieniutkie skrawki materiału o nadpalonych brzegach.

– Zmienił nasz dawny świat w popiół. Wtedy to kontynent pękł na kawałki, a każdy, kto mógł, uciekał do nowych ziem, do Semira Rotza i założonej przez niego kolonii. Wśród uciekinierów było pięciu ludzi: Eldred Mądry, wielki uczony – na scenę wkroczył mężczyzna z brodą, trzymający pod ręką wielką księgę; Sprytny Ulle, królewski łowczy – ten wskoczył prędko i natychmiast wystrzelił strzałę. Z nieba spadł przebity nią gołąb, na którego truchle osiadł sokół, pilnujący zdobyczy swojego pana. Rufin Manco, starszy nad monetą w dawnym królestwie – aktor, który wszedł, złapał za uczepioną u pasa sakwę i rzucił nią w publiczność. Rozległ się brzęk monet i szczęśliwcy złapali po srebrnej monecie. W jednym z sektorów nad dziećmi wybuchła nawet jakaś zażarta walka o to, kto złapał pieniądz wcześniej, ale Derek nie zwracał na to uwagi, bo właśnie pojawiła się najpiękniejsza postać, jaką widział w życiu. Przyodziana w biel, o dziewczęcych rysach, kroczyła delikatnie, a trzej panowie padli przed nią na kolana. – Pani Elinor, Urodzona w Blasku Księżyca, sługa i wybraniec bogów – skomentował postać prowadzący. Dzieci usłyszały westchnienia pełne zachwytu dla Pani Elinor. – I wreszcie najmężniejszy ze wszystkich, rycerz najwyższej próby – Derek nie dał się zmylić, to był ten sam aktor, który grał króla Torosa. Teraz prezentował się groźnie w czerwonej zbroi i z oburęcznym mieczem w dłoniach. – Melerad Waleczny. – Postać rycerza budziła ogromny respekt, graniczący niemalże z lękiem.

– Cała piątka złożyła hołd Semirowi i przekazała mu straszliwą wiadomość o śmierci króla Torosa i o rozpadzie ich dawnego świata. Najwierniejszy sługa przyjął ich i nakazał im założyć pięć zakonów, które będą chronić kolonii, by ta smutna historia już się nie powtórzyła. Oni zaś obwołali go swoim królem.

Aktor grający Semira zasiadł na podwyższeniu, na którym ustawiono tron i uniósł berło w dłoni.

– I tak powstało nasze państwo Korona. Świat, w którym magia nie istnieje, więc nikt nie musi się bać. Tu każdy znajdzie swoje schronienie. Tu wszyscy są równi wobec siebie.

„Akurat”, pomyślał Derek. „Ja jestem znacznie wyższy od Karima!”. Tymczasem prowadzący zmierzał ku zakończeniu przedstawienia.

– Nie zapominajcie nigdy tamtej historii. Nie bez powodu nazywana jest bowiem Wielką Ucieczką. Ale gdyby nie zawiść, zazdrość i pycha, nie musiałoby do tego dojść. Dlatego pamiętajcie, by nie powtórzyć błędów waszych ojców i dziadków.„Trzy sztylety”

Deszcz bębnił zaciekle o dach. Yuni spojrzała przez okno. Mnóstwo małych światełek rozsianych po okolicy wskazywało wszystkich mieszkańców Parany, którzy nie mogli dziś zasnąć. Burzowe chmury zasnuły całe niebo i noc była wyjątkowo ciemna. Yuni przetarła sztylet z krwi. Gregor wciąż na nią patrzył. Z wyraźnym smutkiem, ale i z ulgą. Kobieta ponownie spojrzała na sztylet. „Wiele się zmieni”, pomyślała chłodno, chowając broń do czarnego pokrowca przy łydce. Nie czuła już żalu, rozpaczy czy poczucia niesprawiedliwości. Była zła. Nie wściekła ani też nie obrażona. Po prostu zła. Postanowiła, że udowodni, ile jest warta. I że są zasady, których nie wolno łamać. Tego uczył ją mistrz Anton. Tego uczyła się wraz z Gregorem w akademii zakonu Czerwonych Płaszczy.

– Obowiązywały nas zasady, Gregor, zapomniałeś? – spytała z wyrzutem. – Szacunek wobec mistrza, posłuszeństwo królowi, oddanie na służbie. I sprawiedliwość – zawiesiła głos na chwilę. Zagrzmiało. – Do ostatniej kropli krwi – dokończyła.

Sztylet był już czysty. Wystarczyło kilka razy go przetrzeć. Tego, co zrobiła i co planowała, tak łatwo nie uda się posprzątać. Ale nie o to przecież chodziło. Podeszła do stołu i zostawiła na nim kartę – trójkę serce. Wiedziała, że wiadomość dotrze tam, gdzie trzeba. Podniosła z krzesła płaszcz Gregora i narzuciła go na siebie, po czym wyszła z jego komnaty. Mężczyznę zostawiła tak, jak leżał. Krew w jego ranie zaczęła już zasychać. Wystarczyło jedno dokładne i szybkie pchnięcie.

Nie usłyszał, jak zachodzi go od tyłu. Poczuł tylko przenikliwy ból, po którym upadł na ziemię. Zobaczył jej twarz. Próbował nawet coś powiedzieć, krzyknąć, wołać o pomoc. Nic. Cios był idealny.

Ogarnęła go rozpacz. Jedyne, co czuł, to ulatujące z niego życie. Umysł rozpaczliwie próbował znaleźć sposób, by zatrzymać to, co nieuniknione. Kobieta nachyliła się nad nim i dotknęła jego policzka.

Leżał z twarzą obróconą na bok, w jej stronę, spoglądając na swą dawną przyjaciółkę.

– Jak mogłeś mi to zrobić, Gregor? Jak mogłeś…? Obowiązywały nas zasady…

Chciał zapłakać, ale nie był w stanie. Nie mógł już nic zmienić. Zbyt głęboko tkwił w układach. Ona go uwolniła. Tak wiele chciał jej teraz powiedzieć. Zebrał się w sobie, a jego ciało napięło się jak struna.

– Będą… szukać – wyszeptał ostatkiem sił. – Uciekaj… Yuni… Ja… – i urwał. Przestał oddychać, a jego spojrzenie zastygło w miej-scu. Kobieta rozpłakała się. Wstała od martwego już ciała i podeszła do okna. Zaczęło kropić i zapachniało deszczem. Wielkie chmury, które nadeszły z północy, zapłakały razem z nią. Po chwili rozpadało się na dobre.

„Wiele się zmieni”, pomyślała, po czym zaczęła czyścić swój sztylet.

1

– Obowiązują was zasady… Są to reguły, których nie wolno nam łamać – postawny mężczyzna krążył wśród słuchających go chłopców. Grupa młodzików siedziała na głównym placu twierdzy, wodząc wzrokiem za swoim opiekunem. Yuni, widząc ich, uśmiechnęła się. Zsiadła z konia, zdjęła swoje bagaże i oddała wierzchowca do stajni. Rozejrzała się dookoła. Minęło już wiele czasu, odkąd była tu po raz ostatni. Znajdowała się na głównym placu Czerwonej Twierdzy. Budowla mieściła się w samym sercu stolicy królestwa Korony Północy. Centrum miało ścisłą zabudowę, ponieważ położone było w widłach łączących się dwóch rzek – Białej i Parany, od której wzięła się nazwa tego miasta. Najważniejsze budynki zgromadzone wokół zamku królewskiego zajmowały teren małych wysp, które powstały w wyniku przedzielenia ziemi sztucznie wykopanymi kanałami. Właśnie w jednym z takich miejsc postawiono solidną twierdzę z czerwonej cegły. Kryła ona w sobie mnóstwo pokoi mieszkalnych, placów i sal treningowych, trzy bogato wyposażone zbrojownie, kuchnię przylegającą do ogromnej, wspólnej jadalni, stajnie i wiele innych pomieszczeń. Całość połączona była labiryntem korytarzy i schodów, stanowiących razem sprawny krwiobieg, dzięki któremu życie bez problemów docierało do najdalszych zakamarków twierdzy. Każdy, kto choć raz tu trafił, nie mógł pozostać obojętnym wobec wrażenia siły i dominacji nad człowiekiem, które emanowało z budowli.

Yuni westchnęła na wspomnienie dawnych dni spędzonych w tych murach. Trafiła tu prawie dwadzieścia lat temu. Zakon Czerwonych Płaszczy, do którego należała, zazwyczaj nie przyjmował dziewcząt. Yuni była jednym z wyjątków. Miała sześć lat, gdy oddano ją do zakonu. Zupełnie jak ci malcy, których widziała na placu. Wielu z nich to zapewne synowie z bogatych rodzin. To od nich zakon otrzymywał sowite sumy na utrzymanie dzieci w akademii. Reszta była szczęśliwcami. Dostrzeżono w nich wyjątkowe umiejętności i przyjęto w zasadzie za darmo. Każdy jednak wiedział, że łatwiej dostać się do Czerwonych Płaszczy bogatemu niż zdolnemu. Tak jak w większości zakonów rycerskich.

Z Yuni było jednak inaczej.

Jej myśli powędrowały do rodzinnego domu. Znała tę historię tylko z opowieści. Ojciec Yuni marzył o synu, który będzie rycerzem. Jednak przez lata jego żona zawsze traciła ciążę. W końcu na świat przyszła Yuni. Niestety, z powodu komplikacji przy porodzie matka zmarła niedługo potem.

Ojciec wychował córkę na rycerza. Traktował ją surowo, ciągle od niej wymagając. Powtarzał jej też często, że tylko uporem i ciężką pracą może coś osiągnąć. A po tych słowach wykonywał z nią kolejną część ćwiczeń sprawnościowych i uczył walki drewnianym mieczem. Yuni nie miała mu tego za złe. Już nie. Próbował połączyć własne ambicje, rozpacz po stracie żony i miłość do córki. Zawsze jednak w tej kolejności, która stanowiła swego rodzaju hierarchię jego wartości. Może nie wychodziło mu to najlepiej, ale przynajmniej się starał. Yuni zrozumiała to dość późno, dzięki pomocy swojego opiekuna, mistrza Antona.

Każda grupa nowych adeptów zawsze trafia pod skrzydła jakiegoś doświadczonego rycerza. Jest on ich wychowawcą, pokazuje im przykład właściwego postępowania i interweniuje w razie potrzeby. Jednak w wybranych przypadkach każdy z mistrzów, czyli tych, którzy zostali mianowani rycerzami, może objąć wybranego młodzika indywidualną opieką. Oczywiście po uzyskaniu stosownej zgody. Mistrz Anton, który obecnie przekroczył już pięćdziesiątkę, postanowił zatroszczyć się o Yuni niedługo po tym, gdy jej ojciec zaginął bez echa.

To właśnie z powodu swojego opiekuna przybyła teraz do stolicy. Nie było jej tu kilka lat. Aktualnie Anton zasiadał od wielu lat w Wysokiej Radzie zakonu Czerwonych Płaszczy. Razem z nim zasiadało tam także jedenastu innych rycerzy, którzy byli głosem doradczym dla zarządzającego całością Pierwszego Mistrza. Obecnie tę funkcję pełnił Horen Heys, który zastąpił zmarłego dwa lata temu Adama Rotza.

Anton wezwał Yuni na rozmowę w trybie pilnym. Przejazd z Martenburga, w którym pełniła służbę, do Parany zajął jej sześć dni. Mogło to potrwać dłużej, ale kobiecie udało się zmienić konia w Derien, które leży w połowie drogi do stolicy. Ciekawa powodu tego wezwania weszła teraz w rozgrzane południowym słońcem mury twierdzy. Przemyła się w przygotowanej misie, która czekała na nią w jej tymczasowym pokoju i przebrała się w świeże ubrania. Miała nadzieję, że uda jej się zrzucić z siebie choć trochę zmęczenia po długiej podróży w spiekocie dnia. Gdy wreszcie była gotowa, ruszyła, by odwiedzić Antona.

Bez trudu znalazła pokój swego dawnego opiekuna. Zapukała i nacisnęła na klamkę, drzwi ustąpiły. Gdy weszła do środka, stwierdziła, że czas się tutaj zatrzymał. Pokój Antona wyglądał prawie tak samo jak wtedy, gdy przyszła do niego po raz pierwszy – znajdowało się w nim kilka prostych mebli, w większości były to szafki z książkami. Pod ścianą po prawej stronie od wejścia, obok jednoosobowego łóżka stało biurko. Szerokie okno wpuszczało do środka światło popołudniowego słońca.

Przy biurku siedział siwiejący mężczyzna z łysiną na środku głowy. Miał na sobie lekką bawełnianą koszulę i skórzane spodnie. Na dźwięk otwieranych drzwi obrócił się i Yuni zobaczyła znajome, okrągłe okulary oraz rozkwitający na jego twarzy uśmiech.

– Moja mała Yuni… – powiedział ciepłym, niskim głosem mistrz Anton. Odłożył pióro do kałamarza, wstał z krzesła i podszedł, by ją przytulić.

– Bałem się, że nie zdążysz – ścisnął ją nieco mocniej niż zazwyczaj. A może już po prostu zapomniała, jak to robił? Yuni poczuła się, jakby był jej dziadkiem, który wita się z ukochaną wnuczką.

– List wysłałem ponad dwa tygodnie temu. A może i wcześniej… – powiedział Anton z troską.

Odsunął się i spojrzał na nią z dumą. – Och, mała Yuni… tak się bałem… ale jesteś! Ha, ha! Moja mała – skończył mówić, muskając ją lekko ściśniętą pięścią po brodzie. Lubił ją tak lekko drażnić. Jej jednak wcale to nie przeszkadzało, bo tak naprawdę było to przejawem czułości. Yuni nie miała łatwego życia w zakonie. Szczególnie w pierwszych latach szkolenia, gdy zaginął jej ojciec i w zasadzie została sama na świecie. Anton bronił jej przy każdej okazji. Troszczył się o nią, dzięki czemu stał się dla małej dziewczynki prawdziwym ojcem, jakiego pragnęła mieć. Ona zaś była córką, której nigdy nie miał. Ta relacja przetrwała lata i trudy różnych sytuacji, przez co dziś była jeszcze dojrzalsza i głębsza.

Yuni przyjrzała się mężczyźnie. Na jego twarzy dostrzegła zmęczenie.

– Wszystko dobrze, mistrzu? – spytała, próbując wyczytać coś z jego oczu. – Przyjechałam najszybciej, jak tylko się dało.

– Klapnij sobie, moje dziecko – wskazał jej łóżko, sam zaś wziął sobie krzesło i usiadł obok niej. – Dziękuję ci za ten pośpiech. Jak ci się żyje w Martenburgu?

– Ostatnio mamy więcej pracy. Ale nic ponad standardowe przypadki – bandy rozbójników, oszustwa i pijackie awantury.

– W stolicy nie zaznasz zbyt wiele spokoju. To raczej przejście z deszczu pod rynnę, niestety – skomentował Anton i dodał: – Nie będzie to dla ciebie łatwe, ale są rzeczy, o których muszę ci powiedzieć.

– Co masz na myśli, mistrzu?

– Nowy Pierwszy Mistrz… – zaczął, lecz przerwał na chwilę i ściszył głos. – Wysoka Rada jest zaniepokojona tempem i rozmiarem zmian, jakie mają miejsce w naszym zakonie. To zaledwie drugi rok jego rządów, a już wymieniono połowę rycerzy uczących rekrutów.

– Może to jeszcze nic takiego. Może rzeczywiście potrzeba jakichś zmian? Za moich czasów, a było to przecież całkiem niedawno, z chęcią pozbyłabym się wielu z prowadzących zajęcia. Mistrz Mayes nie zdążył powiedzieć wstępu na swoim wykładzie, a już połowa grupy spała.

– Myślałem o czymś innym. Chodź ze mną – wstał i wyszedł na mały balkon. Yuni ruszyła za nim. Z miejsca, w którym stanęli, roztaczał się przepiękny widok na stolicę. Całe miasto pełne było dziennego gwaru. Będąc tu, na wyższych piętrach, nie czuła aż tak dusznego gorąca, które toczyło się po ulicach i domach z chmurami kurzu. Jej twarz musnął nawet lekki powiew chłodnego wiatru z północy. Spojrzała w tamtym kierunku i ujrzała wielkie, czarne chmury burzowe zmierzające ku stolicy. Były jeszcze na tyle daleko, że mało kto w mieście zdawał sobie sprawę z ich obecności, lecz one nadchodziły już ku Paranie, sunąc groźnie po niebie.

– Taka zmiana mogłaby nic nie znaczyć, to prawda. Ale podobnie jest także w innych częściach zakonu. Dzięki temu Pierwszy Mistrz ma w ręku pięciu z dwunastu członków Wysokiej Rady. On albo jakaś grupa, która stoi w jego cieniu. Kto nie da się im przekonać, przekupić czy ulec szantażowi, musi zniknąć. Zazwyczaj w dziwnych okolicznościach, tak jak mistrz Steon.

Yuni czuła się zbita z tropu. Rzeczywiście, ostatnio docierały do nich jakieś plotki na ten temat, ale uznała, że to brednie wyssane z palca.

– Nie sądziłam, że jest tak źle – powiedziała. – Wszyscy cieszyli się z wyboru mistrza Horena – dodała, próbując się trochę usprawiedliwić. – Uczył mnie kodeksów i praw. Był zawsze uprzejmy i miły. Ale jednocześnie potrafił być też wymagający. Jednym słowem wzór – spojrzała na swojego mentora. – Ciężko jest mi w to uwierzyć…

– Och, nie wymagam tego od ciebie, moje dziecko – odparł czule mistrz Anton, obejmując ją ramieniem. – Chcesz się czegoś napić? Woda? Wino?

– Jesteśmy przed kolacją, więc może na razie wody – poprosiła. Mężczyzna kiwnął głową i przeszli ponownie do pokoju. Yuni znów usiadła na łóżku, tym razem jednak zdjęła buty i położyła nogi na pościeli.

– Ja też nie mogłem w to uwierzyć – kontynuował Anton, nalewając do szklanki wody z dzbana stojącego na stole. – Cały czas ufałem, że to nie jest prawdą. Broniłem Horena za każdym razem. Był jednym z moich pierwszych uczniów tu, w Paranie – odstawił dzban i podał Yuni szklankę, po czym zamyślił się na chwilę. Wreszcie spojrzał na nią i dodał przygnębionym głosem:

– Po śmierci Steona, którego w Radzie zastąpił jakiś młody Elmenar czy Elgon, poczułem się w niej samotny. Rada przestaje pełnić funkcję kontrolną. Coraz więcej osób tylko patrzy, jak wejść w łaski Pierwszego Mistrza. Yuni… Obowiązywały nas pewne zasady. Walczyliśmy dla króla, dla Korony, zawsze do ostatniej kropli krwi.

A teraz? Jesteśmy oddziałami straży miejskiej, które wykonują wyroki i ścigają złoczyńców. Nawet mamy nowe motto, „Sprawiedliwość do ostatniej kropli krwi” – prychnął pogardliwie, po czym mówił dalej:

– Sprawiedliwość to jedna z cnót, które miały cechować nasz zakon. Ale to walka o dobro innych była powodem, dla którego poświęcaliśmy swoje życie – zakończył.

Yuni czuła, że narasta w niej gniew. Nadal nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała do tej pory. Było tego zbyt wiele. Zbyt szybko świat, który do tej pory uznawała za prawdziwy, rozpływał się jak mgła o poranku po mroźnej nocy.

– Co chcesz zrobić, mistrzu? – zapytała.

– Wysoka Rada ma możliwość powołania marszałka, który posiada prawo weta dla decyzji Pierwszego Mistrza – poinformował ją mężczyzna. Zwięźle i krótko. To ją sprowokowało.

– Kiedy będziecie go wybierać? – Czuła podskórnie jakieś podekscytowanie. Puls delikatnie przyśpieszył, a każda sekunda ciszy wydłużała się, robiąc jej na złość. Instynktownie usłyszała już nawet odpowiedź. Potem kolejną. I jeszcze jedną. Duszne i ciepłe powietrze w pokoju stanęło chyba w miejscu. Jej oddech zaczął być rwany i krótki. Niech on to wreszcie powie!

– Już po wyborach… – zaczął Anton, nadal patrząc gdzieś w dal.

– I jaki jest wynik? – kobieta ponagliła go niecierpliwie.

– Zostałem wybrany. W przyszłym tygodniu wyślę listy do wszystkich miast Korony – powiedział i uśmiechnął się do niej.

– W takim razie moje gratulacje – ucieszyła się razem z nim. Jednak wszystko to, co usłyszała przed chwilą, sprawiło, że od razu naszły ją wątpliwości. – Myślisz, że to pomoże?

– Staram się być ostrożny w tej sprawie i na razie nie chcę powiedzieć tak lub nie. Zamykam drzwi na noc i zawsze informuję kilka zaufanych osób, gdy gdzieś wychodzę. Zawsze mam też przy sobie jakąś broń. Może to przesadna troska, może nie. Wolę jednak nie ufać Horenowi i mile się zaskoczyć. Albo być gotowym na najgorsze.

2

Rozmowę skończyli tuż przed siódmą wieczorem. Zeszli do jadalni, gdzie rozpoczęła się już kolacja. Rozstali się przy wejściu. Anton ucałował ją w czoło na pożegnanie i udał się w swoją stronę. Na koniec wskazał jej jeszcze stół, przy którym zwykł siadać Gregor.

Sala, w której znalazła się Yuni, była podłużnym pomieszczeniem o wysokim, łukowym sklepieniu. Sufit wspierało dwanaście filarów rozmieszczonych w dwóch równoległych rzędach. Wzdłuż całej sali poustawiano rzędy stołów i ław, przy których zasiadła już większość członków zakonu. Yuni widziała tam zarówno głośne grupki młodych rekrutów rozmawiających na wszelkie możliwe tematy, jak i samotnych rycerzy spożywających kolację w skupieniu. Przy ścianie naprzeciw wejścia znajdował się ustawiony prostopadle do pozostałych stół Pierwszego Mistrza i Wysokiej Rady. Całość ustawiono na podwyższeniu, na którym stała też ambona do ogłoszeń. Yuni zauważyła, jak Anton zajmuje tam swoje miejsce.

Pozapalano już część świec, choć sala była jeszcze pełna światła zachodzącego słońca, wpadającego przez ogromne okna. Wielkie tafle szkła rozciągały się od wysokości około trzech łokci nad podłogą aż po sam sufit.

Stolik Gregora stał nieco na uboczu. Yuni zajęło chwilkę, nim tam dotarła. Jej dawny przyjaciel siedział sam. Zaczął już jeść kolację. Jego wzrok skierowany był w nierozpoznanym dla kobiety kierunku, mężczyzna sprawiał wrażenie zamyślonego. Yuni wiedziała jednak, że Gregor mógł być zajęty zarówno konstruowaniem „wielkich planów”, jak i zawiesić się tępo w błogiej nicości.

Znała Gregora od kiedy tylko przyszła do zakonu. Przyjęto ich w tym samym czasie. Uległość i łagodny charakter chłopca sprawił, że był on nękany przez pozostałych adeptów. Kiedy zapoznał Yuni, szybko się zaprzyjaźnili. Od tej pory każdy, kto chciał dopiec chłopakowi, musiał się liczyć z jej zemstą. Ratowała go z łap każdego oprawcy. Jednak po kilku takich przypadkach musiał interweniować mistrz Anton. Najpierw zakazał Yuni używać nadmiernej siły do obrony Gregora, a potem ogłosił, że przyjął chłopca pod swoje skrzydła. Od tamtej pory nikt się już nad nim nie znęcał.

– Gregor! – zawołała go z oddali. Mężczyzna uśmiechnął się na dźwięk jej głosu. Gdy ją zobaczył, mina mu jednak zrzedła.

– Yuni…? Myślałem, że się przesłyszałem – spojrzał na nią zaniepokojony. – Co ty tu robisz?

– Też się cieszę, że cię widzę – nie dała się zbić z tropu. Przysiadła się do niego i uściskała go serdecznie. Gregor wydawał się czuć przy tym nieswojo. Yuni złapała za talerz i zaczęła nakładać sobie jedzenie.

– Przyjechałam na zaproszenie Antona. Nie powiedział ci? – zapytała z uśmiechem.

– Nic nie wspominał… Nieważne. Powiedz mi lepiej, co słychać w Martenburgu.

– Powinieneś tam ze mną pojechać. – Chciała mu opowiedzieć o tak wielu rzeczach. Nie wszystko jednak już pamiętała. Minęło tak dużo czasu, od kiedy ich drogi się rozdzieliły. Ona wyjechała na południe, on został tu, w stolicy. Całą kolację spędzili, omawiając jej przygody i wspominając dawne czasy. Yuni znalazła na półmiskach pyszne wędzone szynki, salcesony, soczyste warzywa i owoce na deser, a także chrupkie pieczywo wypiekane w zakonnej kuchni. Posiłki u Czerwonych Płaszczy nigdy nie należały do skromnych czy niesmacznych, dlatego kobieta jadła wiele przysmaków, których brakowało jej przez ostatnie dni podróży. Nie było tu tylko jej ulubionej baraniny w sosie grzybowym – specjalności kucharzy z Martenburga.

– Yuni… – powiedział nagle Gregor, gdy już kończyli posiłek. – Idź proszę natychmiast do swojego pokoju. Przyjdę do ciebie, gdy tylko skończę – spojrzał na nią ponaglająco.

– Przecież mogę na ciebie poczekać – zupełnie nie rozumiała, o co mu chodzi.

– Błagam cię, rób, o co cię proszę – rzucił tonem niecierpiącym sprzeciwu. Yuni popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

– No już! – ponaglił ją jeszcze.

– Ale cię popieprzyło przez te kilka lat.

– Wszystko ci później wytłumaczę, ale musisz natychmiast iść.

– Będziesz się tłumaczyć. I to gęsto – odpowiedziała mu tylko chłodnym tonem. Szybko zebrała swoje rzeczy i wstała od stołu. Gdy ruszyła, usłyszała znajomy głos.

– Czołem Yuni! – w jej stronę szedł właśnie jej kolega z roku, Zahary Torsen. Rycerz był wysoki jak wszyscy z jego rodu, wystrojony w bogate, eleganckie szaty i ozdobny pierścień rodowy. W jego spojrzeniu Yuni poznała znajomą arogancję i nutkę szaleństwa, które cechowały go jeszcze za czasów bycia rekrutem. Ile to razy go sprała w obronie Gregora? Uśmiechnęła się na to wspomnienie.

– Hej – odpowiedziała mu chłodno.

– Jak zwykle wygadana. Ciekawe, jak ci idzie z mieczem. Pamiętasz jeszcze, za który koniec trzeba złapać? – powiedział to znacznie głośniej, niż było to konieczne. Dzięki temu przyciągnął uwagę osób siedzących nieopodal. Ale oczywiście Torsen nie byłby sobą, gdyby na tym poprzestał:

– Słyszałem, że nie masz za dużo pracy w Martenburgu, bo wciąż sikasz krwią – uśmiechnął się złośliwie.

– Przez takie plotki podpuszczam takich głupków jak ty, żeby nie bali się ze mną walczyć. Jak wiesz, normalnie nie chcą walczyć z kimś lepszym od nich.

– Aha – odparł tylko, udając, że nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. – Zrobisz mi miejsce? Bo chciałbym przejść – znów wyszczerzył do niej zęby.

– To jest nas dwoje – Yuni nie dała za wygraną.

– O, Zahary! – zawołał przechodzący nieopodal mistrz Raston.

– Czy możesz do mnie na chwilę podejść?

Torsen przygryzł wargę.

– Co się odwlecze, to nie uciecze – rzucił do Yuni, po czym ruszył w kierunku mistrza Rastona. Yuni odprowadziła go wzrokiem, a następnie skierowała kroki ku wyjściu.

Po przejściu do skrzydła mieszkalnego trafiła w końcu do przygotowanego dla niej pokoju gościnnego. Opłukała ręce i twarz wodą z balii.

Pootwierane okiennice wpuszczały do pomieszczenia mieszankę promieni zachodzącego słońca, żaru dnia, zapachów z kuchni i szumu wody. Yuni wyszła na mały balkon i oparła się o barierkę. Spojrzała na zachód, gdzie czerwone słońce kryło się właśnie za linią horyzontu. Blanki murów i okoliczne ulice zaszły już cieniem. Wciąż jednak unosiły się tam tumany kurzu i pyłu. Tu, na górnych piętrach twierdzy, powietrze było czystsze niż na niższych poziomach. Dziewczyna wzięła głęboki oddech.

Dzienne obowiązki mieszkańców stolicy ustępowały nocnemu życiu. W domach zapalano światła, a ulice pustoszały. Burza z północy przyczaiła się w oddali, czekając jakby na zapadnięcie zmroku, by wtedy podstępem wedrzeć się przez mury Parany. Yuni usłyszała ulicznego grajka. Był jednak zbyt daleko, by rozumiała słowa. Melodię poznała natychmiast. Tekst tej piosenki nie był długi:

Różo, słodka Różo!

Na co mi to wszystko było?

Na pożegnanie, słodka Różo

zostawiasz trzy sztylety

w moim sercu.

Jeden ze złości,

drugi z miłości,

trzeci wbiłem sobie sam.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: