Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Twoje zdjęcie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 kwietnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Twoje zdjęcie - ebook

Nazywam się Adam Kincaid i jestem najlepszy w swoim fachu. Po śmierci rodziców postanowiłem doskonalić się w ich fachu, dlatego w tej chwili jestem najbardziej śmiałym niezależnym fotografem na świecie. Być może niektórzy mają mnie za samotnika, ale nie dbam o to. Liczy się tylko dobre zdjęcie. Ale mimo że jestem dobry, wypadki chodzą po ludziach – i dzięki za to Bogu, bo dzięki jednemu z nich spotkałem właśnie ją. Alexandra Robbins. Moja opiekunka. Mój anioł.

Obiektyw mojego aparatu pokochał jej rude włosy i jasne, niebieskie oczy, dlatego też musiałem ją zdobyć. Szybko się okazało, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Pasowaliśmy do siebie zarówno pod względem fizycznym, jak i emocjonalnym. Coś jednak było nie tak. Dziewczynę prześladowała jej przeszłość i choć starałem się ją uwolnić, to niezależnie od tego, jak bardzo się staram, za każdym razem ją tracę. Teraz zamierzam ją odzyskać. I tym razem nie wystarczy mi jej zdjęcie – pragnę jej całej, ponieważ wiem, że łączy nas coś wyjątkowego…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-474-4
Rozmiar pliku: 949 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Adam

Obecnie…

Szarpałem niecierpliwie jedwabny krawat, próbując go ułożyć. Zakląłem przez zaciśnięte zęby, gdy spojrzałem na krzywy węzeł i ponownie go rozplątałem. Próbując się uspokoić, wziąłem głęboki wdech i zacząłem od nowa. Powróciłem pamięcią do ostatniej chwili, kiedy miałem na sobie to cholerstwo.

Małe dłonie pomagały z jedwabnym krawatem, palce działały wprawnie, gdy obracała, pociągała i uśmiechała się, wiążąc idealny windsorski węzeł. Wspięła się na palce, by poprawić mi kołnierzyk, więc przykucnąłem, by jej pomóc. Ciepłe palce prześlizgnęły się po mojej szyi, gdy pociągnęła za materiał kołnierzyka. Powiedziała zaczepnie:

– Biorąc pod uwagę magię, jaką są w stanie stworzyć twoje dłonie, powinieneś umieć zawiązać krawat.

Jęcząc, z łatwością ją podniosłem i przytuliłem do siebie.

– Później pokażę ci ich magię, dziewczyno. Pokażę ci też magiczną różdżkę.

Byłem szczęśliwy, słysząc jej chichot, jej pocałunki wypełniały mnie ciepłem, jej dotyk niósł ze sobą miłość. Była moja.

Pokręciłem głową, by poukładać myśli, i spojrzałem w lustro. Na mojej twarzy widać było złość, gdy mocno szarpnąłem krawat. Już jej nie miałem.

On ją miał.

Wziąłem rzadko używaną marynarkę, włożyłem ręce w rękawy, następnie do prawej kieszeni wsunąłem przepustkę prasową i telefon. Zmarszczyłem brwi, gdy palcami natrafiłem na coś leżącego na jej dnie i wyciągnąłem to. Zamarłem, gdy zobaczyłem kawałek różowego papieru. Zawsze pisała mi liściki na różowych karteczkach.

Dziękuję, że to robisz. Kocham Cię.

Twoja Nightingale

Jej pismo. Jej słowa. Jej miłość.

Unosząc skrawek do nosa, wciąż byłem w stanie wyczuć jej słabą woń. Lekką, zwiewną, kwiatową. Zawsze dobrze pachniała. Jak dom.

Ponownie spojrzałem na karteczkę i z trudem przełknąłem ślinę. Musiałem włożyć ten garnitur, kiedy szedłem na kolację z jej rodzicami, Sarah i Ronaldem – kolację, na której ani ona, ani ja nie chciałem być, ale i tak zrobiłem to dla niej. Kiedy była jeszcze moja.

Moja.

Ale już nie była.

Rzuciłem karteczkę na stół, wziąłem aparat, choć tak naprawdę nie planowałem go dzisiaj używać. Był to tylko rekwizyt, bym mógł wejść. Nie potrafiłem wymyślić innego sposobu na konfrontację z prześladującą mnie przeszłością. Chciałem poznać odpowiedzi na pytania kłębiące się codziennie w mojej głowie. Ukoić ból, raniący w każdej chwili moją pierś. Może gdy tego dokonam, będę potrafił żyć dalej.

Zignorowałem głos w mojej głowie mówiący, że uporanie się z tym wszystkim nigdy nie będzie możliwe.

Ale zamierzałem spróbować.Rozdzał 1

Adam

Wskoczyłem na gzyms i przeklinałem Seana w duchu, próbując złapać równowagę. Akurat dzisiaj wypływały jego łodzie, a potrzebował ich zdjęcia. Rzadko prosił mnie o coś niezwiązanego z pracą, więc nie mogłem mu odmówić. Wcześniej padało, a teraz miasto pokrywała warstewka lodu, ponieważ temperatura gwałtownie spadła – niespotykane zjawisko w marcu. Stojąc jednak na ziemi, nie potrafiłem uzyskać właściwego kąta i musiałem wejść wyżej, by móc oddać na zdjęciu głębię.

Uniosłem ramię, aby zrównoważyć wagę plecaka. Powinienem go zdjąć przed wejściem na krawędź, ale mój asystent Tommy nie poszedł za mną. Dach pokrywały na wpół zamarznięte kałuże, żwir i ukryty pod niewielkimi kupkami śniegu piasek. Nie chciałem, by plecak zamókł lub został skradziony – jego zawartość była zbyt cenna. Nie byłem jedynym dzisiejszego wieczoru cieszącym się widokiem. Kilka osób stało przy krawędzi, choć tylko ja wspiąłem się na gzyms. Była ładna, chłodna noc – idealna do tego, co chciał zrobić Sean – nie wiał wiatr, który mógłby mi przeszkodzić. Byłem w stanie znieść chłód, ale zimne podmuchy były prawdziwym utrapieniem.

Aby wykonać idealne zdjęcie, potrzebowałem jeszcze kilku centymetrów. Ostrożnie przesuwałem stopę po lodzie, balansując aparatem, w którym uzyskiwałem idealny obraz – woda była gładka i połyskiwała. Migawka klikała, gdy zdjęcie za zdjęciem utrwalałem oświetlone łodzie w przystani. Potrzebowałem jeszcze kilku ujęć i koniec. Nagły krzyk i dłoń na mojej nodze spowodowały, że się poślizgnąłem, plecak się przesunął i pociągnął mnie na bok. Usłyszałem kolejny wrzask, ktoś złapał mnie za kurtkę i pociągnął do tyłu, następnie poczułem w głowie ostry ból… I wszystko pociemniało.

***

Otworzyłem oczy i zacząłem panikować. Znajdowałem się w słabo oświetlonej, nieznajomej i rozmytej przestrzeni.

Gdzie, u licha, byłem?

Ktoś się nade mną pochylał, czułem na klatce piersiowej nacisk ciała, co mi się nie spodobało. Bolała mnie głowa, miałem w oczach coś mokrego i chłodnego. Ręce były jak z ołowiu, z ledwością mogłem nimi poruszyć. Nacisnąłem na spoczywający na mnie ciężar, który jedynie wzrósł, więc zacząłem się szarpać. Przeklinając, rzucałem się na ślepo.

– Zejdź z niego! – krzyknął jakiś głos. – Przestraszyłeś go!

– Musi się uspokoić! Przez całą drogę z nami walczył!

– Musi zostać opatrzony, jego głowa znowu krwawi! Odsuń się, Hank. W tej chwili!

Kiedy obróciłem głowę, desperacko starając się skupić wzrok i zorientować, gdzie się znajduję, moją twarz objęły delikatne dłonie. Cichy i kojący głos przy moim uchu powiedział:

– Hej, wszystko dobrze. Jest pan bezpieczny. Proszę, niech pan przestanie się rzucać, bo wzmaga pan krwawienie.

Krwawiłem? Krew? To właśnie miałem na oczach?

Zadrżałem, gdy zrobiło mi się niedobrze.

Boże, nie znosiłem widoku krwi – a zwłaszcza swojej. Niewielu rzeczy tak nienawidziłem.

Jednak cichy tembr głosu pomógł mi się uspokoić. Wziąłem głęboki wdech, próbując wciągnąć do płuc niezbędny tlen.

– Dobrze. Właśnie tak – koił głos. – Jeszcze kilka oddechów, panie Adamie. Dobrze.

Obróciłem głowę w kierunku źródła głosu.

– Gdzie jestem? – wychrypiałem.

– W szpitalu miejskim w Toronto. Upadł pan.

Zmarszczyłem brwi, przeszukując pamięć, gdy nagle wszystko do mnie wróciło.

Zdjęcia.

Lód.

Krzyk i ręka.

Tommy.

Ten gnojek mnie wystraszył.

Próbowałem usiąść, walcząc z przykryciem i wszystkimi rurkami, do których mnie podłączono.

– Mój aparat. Gdzie są moje rzeczy?

Dłonie na torsie popchnęły mnie z powrotem.

– Proszę się nie ruszać albo zawołam Hanka. Proszę pozwolić, żebym najpierw przemyła panu oczy i oczyściła ranę. Bandaż, jakim ją panu owinęli, nie trzyma się.

– Mój aparat? – dopytywałem.

– Powinien pan bardziej troszczyć się o stan głowy niż aparatu – skarciła mnie kobieta.

– Aparat jest więcej wart – zanegowałem.

Usłyszałem westchnienie, następnie poczułem w ręce ciężar sprzętu.

– Pana aparatowi nic nie jest, w jakiś sposób wylądował na plecaku, nie na dachu. Sprzęt i ubranie nie ucierpiało. Czy teraz już się pan uspokoi? – Zapadła chwila ciszy, a następnie głos stał się bardziej zadziorny: – Czy może mam wołać Hanka? Wybór należy do pana.

Dotknąłem palcami metalu i plastiku, sprawdzając, czy nie popękał, ale na szczęście żadnego uszkodzenia nie znalazłem.

– Będę grzeczny – mruknąłem. – Nie musi pani wołać tego sukinsyna.

– Proszę się wyrażać – skarciła.

Na czole poczułem coś zimnego, co zaczęło mnie szczypać, więc się wzdrygnąłem.

– Przepraszam. Muszę oczyścić ranę. Rzucając się, ponownie ją pan otworzył.

– Lepiej, żeby była pani lekarką – warknąłem. Nie chciałem, by jakaś studentka medycyny grzebała mi przy oczach.

– Jestem pielęgniarką. Chodziłam do szkoły i w ogóle. Wystarczy?

Prychnąłem na jej irytację.

– Na razie.

– Jeśli pan chce, może pan nadal krwawić, czekając na lekarza.

No tak, krew.

– Nie, proszę kontynuować – powiedziałem niechętnie.

– Dobrze. Lepiej więc wezmę się do pracy.

– Dlaczego mam na sobie cholerną koszulę? – warknąłem, dotykając drapiącego szpitalnego ubioru. – Moja kurtka jest w plecaku?

– Krwawił pan, musiano pana zbadać – wyjaśniła cierpliwie. – Kurtka wraz z resztą ubrań jest w worku pod łóżkiem. Upadł pan w kałużę, więc wszystko jest mokre. Kiedy pana umyję, dam panu rzeczy, w które będzie pan mógł się przebrać.

– Dobrze.

Dotknąłem palcami nadgarstka drugiej ręki, aby poczuć, czy mam znajome ogniwa i skórę.

– Nie zdejmowaliśmy pana bransoletek.

Bransoletek? Jezu, kobiety nosiły bransoletki.

– Manele – poprawiłem. – Nazywają się manele.

– Jak pan chce. Przypuszczam, że manela brzmi dla pana bardziej męsko niż bransoleta, więc okej.

Kąciki moich ust drgnęły nieznacznie, ale się nie odezwałem. Miała rację, a jej docinki były zabawne.

– Zawołać pana przyjaciela? – zapytała, odsuwając się ode mnie.

– Przyjaciela?

– Powiedział chyba, że ma na imię Tommy.

– Nie – syknąłem, przesuwając się lekko. – To jego wina, że upadłem. Proszę powiedzieć mu, by sobie poszedł…

– Panie Adamie – ostrzegła. – Prosiłam, by się pan nie ruszał.

– Skąd w ogóle wie pani, jak mam na imię? – dociekałem.

– Jest pan w szpitalu. Sanitariusze pozyskali tę informację od Tommy’ego i sprawdzili pana portfel.

Logiczne.

– Dlaczego dostałem kroplówkę? To naprawdę koniecznie w przypadku guza na głowie? Wydaje mi się zbędne.

– To standardowa procedura. Kiedy lekarz powie, że nic panu nie jest, wyjmę ją. – Umilkła i westchnęła. – Próbujemy jedynie pomóc. – Znów zaczęła się droczyć: – Jeśli będzie pan grzeczny, dostanie pan lizaka.

Mruknąłem z irytacją. Czy wyglądałem jak pieprzony dzieciak, by przekupywać mnie słodyczami?

Chociaż lubiłem lizaki.

– A jakiego?

– Winogronowego.

Lubiłem je, a ponieważ tak naprawdę nie miałem wyboru, postanowiłem się podporządkować.

– Chyba byłoby sprawiedliwie, gdybym poznał pani imię, jeśli pani zna moje.

– Zawsze jest pan taki marudny i wymagający? – odpowiedziała pytaniem.

Znów mnie miała. Bywałem trudny w obyciu. Wiedziałem, że zdarzało mi się być dupkiem, ale nie cierpiałem bezradności. Nie potrafiłem jej znieść i mnie wkurzała.

– Tylko kiedy walnę się w głowę i nic nie widzę. Muszę widzieć. Moje życie opiera się na zmyśle wzroku.

Zagłówek został nieco opuszczony, delikatne dłonie najpierw dotknęły mojej twarzy, następnie odgarnęły mi włosy.

– To nie potrwa długo. Zaraz umyję panu oczy. Ma pan na nich krew i piasek. Kiedy je przepłuczę, odzyska pan wzrok. – Umilkła. – I na imię mi Alex.

– Dobrze, Alex. – Odchrząknąłem z zażenowaniem. Miała rację, próbowała mi przecież pomóc. – Dzięki. I proszę mówić mi po imieniu.

Pracowała przez chwilę w ciszy. Stała na tyle blisko, że jej delikatny zapach przysłaniał chemiczną woń szpitala, więc odetchnąłem głęboko. Ciecz wylana na moją twarz była ciepła, ale nieco szczypała. Poczułem, że pielęgniarka poklepała mnie po ramieniu i ponownie uniosła zagłówek.

– Dobrze, Adamie, otwórz oczy. Możesz widzieć jak przez mgłę, bo zakropliłam ci je antybiotykiem, by zapobiec infekcji, ale powinno to szybko minąć. Oczy mogą cię boleć, ale ściemniłam światło, byś nie miał problemów.

Zamrugałem, czując, jakbym miał pod powiekami papier ścierny, ale widziałem, choć rzeczy w tle rzeczywiście były rozmyte.

– Witam.

Przeniosłem spojrzenie na źródło głosu. Jedyna lampka paliła się przy moim łóżku. Alex pochylała się nade mną, przywitał mnie jej uśmiech. Czas zdawał się stanąć w miejscu, gdy spojrzałem w oczy tak niebieskie, głębokie i nieskończone, że zaparło mi dech. Zadrżałem, gdy wpatrywałem się w ich bezkres.

– Jak oczy?

Odchrząknąłem, przerywając kontakt wzrokowy.

– Dobrze. Tak, ach, mogę widzieć. Wciąż mam wszystko rozmyte, no i piecze. – Zmarszczyłem brwi. – I boli mnie piep… – Przypomniałem sobie prośbę o poprawne słownictwo, więc zmieniłem ton wypowiedzi: – I boli mnie głowa.

– Domyślam się. Sądząc po guzie i rozcięciu, uderzyłeś nią bardzo mocno. Oczyszczę ranę, następnie lekarz cię zbada i omówi wyniki tomografii. – Leżałem spokojnie, gdy pracowała nad rozcięciem. Próbowałem się przy tym nie krzywić z bólu. Tak naprawdę cholernie mnie bolało.

– Przykro mi – mruknęła. – Rana jest głęboka, wydaje mi się, że trzeba będzie szyć. – Odsunęła się i spojrzała na mnie. – Coś ty sobie myślał, stojąc na tym gzymsie? Wiesz, co by się stało, gdybyś spadł do przodu, a nie do tyłu? Brzydkie rozcięcie byłoby najmniejszym z twoich zmartwień. Mogłeś zginąć.

Zastanowiłem się nad jej słowami, ale zaraz zacząłem się śmiać z powodu jej mentorskiego tonu. Mimowolnie przyjrzałem się jej okiem fotografa, co robiłem często bez namysłu. Wpatrywałem się w jej sylwetkę, mimo iż bolały mnie oczy. Była drobna, miała włosy, które można było jednoznacznie opisać jako kasztanowe. Ciemnorude. Błyszczały w świetle, ich pasma mieniły się miedziano. Związała je w kucyk, mogłem więc sobie jedynie wyobrażać, jak wyglądałyby rozpuszczone, spoczywające na jej ramionach. Miała niesamowite oczy – wielkie, okolone długimi rzęsami. Blade policzki były okrągłe i gładkie, usiane piegami – niewielkimi drobinkami złota, które podkreślały jedynie jej wyjątkowe piękno. Nawet jeśli marszczyła brwi, widziałem dołeczki przy pełnych ustach. Dodawały jej ładnej twarzy psotności. Trzymała ręce na biodrach, gdy się we mnie wpatrywała. Przypuszczałem, że chciała wyglądać surowo i profesjonalnie, ale to na mnie nie działało.

– Nie stałem, tylko kucałem – droczyłem się, niepewny, dlaczego próbuję się bronić, czy tłumaczyć. Nie przywykłem, by ktokolwiek się o mnie martwił, więc jej skrzywienie i reprymenda były mi zupełnie obce.

– Nie powinieneś w ogóle wchodzić na gzyms. To było bardzo niebezpieczne!

Wzruszyłem lekko ramionami.

– Musiałem zrobić zdjęcie. Tylko stamtąd mogłem uzyskać odpowiedni kąt.

Zbierając zużyte gaziki, nadal marszczyła brwi.

– Ryzykowałeś życiem dla zdjęcia?

Uśmiechnąłem się, rozmyślając, czy pouczała tak każdego pacjenta. Musiałem przyznać, że polubiłem jej zadziorność, ale kucanie na szerokim gzymsie nie było dla mnie niczym niebezpiecznym.

– Popatrz. – Uniosłem aparat, przerzuciłem ostatnie zdjęcia na wyświetlaczu i obróciłem całość w jej stronę. W mroku połyskiwały łodzie, ich światła odbijały się na tafli wody. Fotografia wyglądała fantastycznie.

– Chciałem właśnie tego zdjęcia.

Wpatrywała się w wyświetlacz.

– Ładne, ale niewarte ryzykowania życiem.

– Nigdy nie było zagrożone. Byłem bezpieczny. Chociaż powinienem zdjąć plecak, to on mnie przeważył. Nie spadłbym z budynku. – Zmarszczyłem brwi. – Choć w ogóle bym nie zleciał, gdyby Tommy mnie nie wystraszył.

– Jest mu przykro.

– I dobrze.

Pokręciła głową.

– Przy rozcięciu, guzie i być może wstrząśnieniu mózgu mam nadzieję, że było warto. Przez kilka dni będziesz odczuwał skutki swojego zachowania.

– Dobrze więc, że się mną opiekujesz, prawda? – Uśmiechnąłem się, ściszyłem głos i wziąłem ją za rękę. – Moja własna Florence Nightingale.

Spojrzała na nasze dłonie i się zarumieniła.

Zaczerwieniła się.

Nie pamiętałem, kiedy po raz ostatni sprawiłem, by kobieta poczerwieniała. Było to delikatne, wydawało się nie pasować do jej zadziorności, ale służyło jej. Było w niej coś wyjątkowego. Coś, co mnie przyciągało, przez co chciałem się do niej zbliżyć.

Bez namysłu wziąłem aparat i zacząłem pstrykać. Uniosła głowę i uchwyciłem jej zaskoczenie wraz z idealnie zaróżowionymi policzkami.

Przysunęła się i odebrała mi aparat.

– Przestań.

– On cię kocha.

Czerwień na jej twarzy przeszła w szkarłat. Palce świerzbiły mnie, by uchwycić i to. Świerzbiły również, by jej dotknąć. Wyciągnąłem dłoń, aby poprawnie się przedstawić.

– Adam Kincaid.

– Wiem. Widziałam twoją kartę, pamiętasz?

Zaśmiałem się.

– Chciałem zrobić to, jak należy. A jak ty się nazywasz? Czy powinienem nazywać cię siostrą Nightingale?

Uścisnęła mi rękę, jednocześnie przewracając oczami.

– Alex Robbins.

Zamknąłem palce na jej dłoni.

– Robin? Jak uroczy drozd? Miło mi poznać.

– Robbins – poprawiła.

Puściłem do niej oko, dobrze wiedząc, co powiedziała, ale chciałem się podroczyć. Lubiłem, gdy zaczepnie mi odpowiadała.

– Robbins. Zapamiętam. – Kaszlnąłem, bo miałem wyschnięte gardło. – Mógłbym prosić o wodę?

Nalała mi szklankę, po czym wychyliłem zimny płyn.

– Lepiej?

– Czuję się, jakbym miał w ustach gó… Czuję niesmak.

Wyjęła z kieszeni niewielkie opakowanie.

– Mam landrynki. Chcesz?

– Z przyjemnością.

Przytknęła mi cukierka do ust. Miałem ochotę złapać wargami koniec jej palca i skubnąć zębami, ale się powstrzymałem. Moja niestandardowa reakcja na tę kobietę zaskakiwała nawet mnie.

– Lepiej?

Poczułem bogaty cynamonowy smak, który zniwelował fakturę piasku, jaką miałem w gardle, odkąd się obudziłem.

– Dzięki.

Też wzięła landrynkę.

– Jestem od nich uzależniona. – Obróciła się, by wyjść. – Pójdę po lekarza, poinformuję go, że odzyskałeś przytomność.

– Ale wrócisz, prawda?

– Tak.

– Dobrze. Poczekam tu na ciebie – stwierdziłem, odczuwając radość z powodu tej wymiany zdań.

– Cieszę się – odpowiedziała oschle, ale uśmiechała się, wychodząc z sali.

***

– Ma pan wstrząśnienie mózgu. Chciałbym, by pozostał pan na noc na obserwacji – poinformował mnie doktor Nash, badając uprzednio i przeglądając wyniki tomografii.

Stłumiłem jęk. Jaja sobie robił? Przecież to nie był mój pierwszy wstrząs mózgu. Potrafiłem się o siebie zatroszczyć.

– Nie muszę tu zostawać. Nic mi nie będzie.

Alex zachichotała po drugiej stronie sali.

– Jest uparty, doktorze.

Lekarz zmarszczył brwi.

– Mówił pan, że mieszka sam. Co kilka godzin ktoś powinien pana budzić, no i trzeba przemywać oczy. Oddziały są pełne, ale może pan tu zostać, Alexandra będzie pana doglądać i zajmie sie pana oczami.

Nagle powrót do pustego mieszkania przestał być atrakcyjny. Zwłaszcza kiedy miałem szansę spędzić czas ze słodką pielęgniarką. Uniosłem ręce w geście poddania.

– Jeśli pan nalega, doktorze.

Skinął głową.

– Jeśli pan pozwoli, Alexandra zszyje panu głowę. Ma delikatne palce.

Założę się, że tak.

– Oczywiście, proszę. – Spojrzałem na nią i zauważyłem, że bacznie mi się przyglądała, więc puściłem do niej oko. Natychmiast odwróciła wzrok, a ja próbowałem nie parsknąć śmiechem.

Podobało mi się to, jak na mnie reagowała. Bardzo.

Doktor Nash porozmawiał z nią cicho, poklepał ją po ramieniu, po czym wyszedł, mamrocząc uprzednio jakieś instrukcje. Śledziłem go wzrokiem, mrużąc oczy, następnie spojrzałem na Alex, która otworzyła zestaw do szycia. Jeśli miałem zostać, przynajmniej będę mógł z nią rozmawiać. Chciałem ją poznać. Wyciągnąć z niej wszystko, co zechciałaby mi powiedzieć.

– Dlaczego zwracał się do ciebie „Alexandro”? – zapytałem, gdy położyła przybory do szycia na stoliku.

– Jest moim szefem, a tak właśnie mam na imię.

– Mówiłaś, że Alex.

Uśmiechnęła się słodko, przez co poczułem ciepło w piersi.

– Przyjaciele mówią mi Alex. To mniej formalne, ale doktor woli nazywać mnie pełnym imieniem, co mi nie przeszkadza.

Przyjaciele. Przedstawiła mi się jako Alex, jakby chciała się zaprzyjaźnić. Spodobało mi się to.

– Potrzebuję innych igieł. Pójdę po nie i zaczniemy.

Igły – miałem wobec nich równą niechęć jak do krwi. Spuściłem głowę, nie chcąc, by dostrzegła moją słabość. Moje ego dostawało dziś w kość.

– Niezbyt je lubię – wymamrotałem.

Poklepała mnie kojąco po ręce.

– Większość osób ich nie lubi. Użyję najpierw środka znieczulającego. Nie poczujesz szycia, obiecuję.

Próbowałem złagodzić dyskomfort, uśmiechając się czarująco.

– A dostanę potem lizaka?

Z uśmiechem wyciągnęła go z kieszeni.

– Jeśli będziesz grzeczny, po wszystkim dostaniesz drugiego.

Wziąłem lizaka, odpakowałem go i wsadziłem sobie do ust.

– Dobra. Ale zrób to szybko, dobrze?

Zachichotała.

– No co?

– Jesteś słodki, gdy się krzywisz. – Ścisnęła moje ramię. – Będę delikatna. – Puściła do mnie oko i wyszła.

Chrupnąłem lizaka.

Uważała, że byłem słodki. Bardzo niewiele osób określiłoby mnie tym mianem. Mimo to…

Po jej słowach poczułem się dobrze.

***

Naprawdę potrafiła zrobić to delikatnie i była szybsza, niż mógłbym się spodziewać. Mówiła do mnie podczas pracy, bez wątpienia pragnąc odwrócić moją uwagę, ale sama jej bliskość była wystarczającym rozproszeniem. Oparłem rękę na jej biodrze, a kiedy pytająco uniosła brew, powiedziałem, że muszę się przytrzymać. Przewróciła oczami, ale się uśmiechnęła.

Ta niewielka kobieta nieustannie sprawiała mi radość.

W końcu zabandażowała mi głowę i się odsunęła.

– Dobrze, a teraz połóż się wygodnie i odpoczywaj. Przyniosę ci tabletki przeciwbólowe. Wcześniej odesłałam twojego przyjaciela do domu.

Całkiem zapomniałem o Tommym. Zamierzałem napisać mu później wiadomość.

– Dobrze – powiedziałem, ale spiąłem się, zdenerwowany. – Ale, ach, muszę, eee…

– Co takiego?

– Eee… – Wskazałem na drzwi, zszokowany niemożnością wypowiedzenia tego na głos. – Muszę do kibelka.

– Ach, oczywiście. – Odsunęła stolik i obniżyła łóżko. – Możesz mieć zawroty głowy. Wstawaj powoli.

Przerzuciłem nogi za krawędź i poderwałem się z miejsca, po czym uświadomiłem sobie, że miała rację. Podłoga przekrzywiła się, więc wyciągnąłem rękę przed siebie. Alex mnie złapała i opadłem na nią ciężko, mrugając gwałtownie, by pozbyć się mroczków sprzed oczu.

– Wow – mruknąłem.

Spojrzała na mnie z boku.

– Zawsze jesteś taki uparty?

Uśmiechnąłem się do niej. Była maleńka, idealnie mieściła się pod moim ramieniem. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, póki nie stanąłem przy niej.

– Jesteś kruszyną, co?

– Pfff – prychnęła. – Jestem na tyle duża, by zajmować się takimi jak ty, koleżko.

Koleżko?

Zaśmiałem się słabo. Nadal się śmiałem, gdy podała mi rzeczy, w które mogłem się przebrać, przy czym zapytała, czy może mi w czymś pomóc. Zaprzeczyłem, przebrałem się i ostrożnie odgarnąłem włosy, krzywiąc się na widok sińca na czole. Kolejna blizna do kolekcji. Włosy miałem posklejane krwią i brudem, w lepszym świetle zauważyłem też gdzieniegdzie pojedyncze siwe włosy. W lustrzanym odbiciu dostrzegłem również, że siniec schodził w dół i już gromadził się przy skroni. Oczy miałem przekrwione, powieki opuchnięte. Brązowe tęczówki były ledwo zauważalne, wyglądałem, jakbym był do granic wyczerpany. Umyłem twarz, chłodna woda podziałała kojąco na rozpaloną skórę. Zignorowałem resztę bałaganu – włosy musiały poczekać, aż wrócę do domu i wezmę prysznic.

Nadal kręciło mi się w głowie, więc po wyjściu z łazienki, znów wsparłem się na Alex. Podobało mi się, że miałem ją u swojego boku.

– Możesz wyjąć kroplówkę?

– Tak. Usiądź, to się tym zajmę.

Pomogła mi wrócić do łóżka. Zauważyłem, że wpatrywała się w moje tatuaże. Miała szeroko otwarte oczy, wbijając wzrok w moją skórę. Przez cały czas, gdy wyjmowała wenflon, śledziła spojrzeniem rysunki na moich rękach. Miałem ochotę wszystko jej pokazać, podzielić się z nią tą częścią siebie. Zazwyczaj byłem bardziej wycofany.

– Jeśli chcesz, możesz ich dotknąć – podsunąłem, gdy naklejała mi niewielki plaster.

Zafascynowana przysunęła się i przebiegła palcami po wzorach. Jej dotyk był delikatny, niemal wstydliwy, gdy opuszkami prześledziła rysunki.

– Podobają ci się? – zapytałem zaciekawiony.

Uniosła głowę i nią skinęła.

– Znaczą coś?

Wzruszyłem ramionami.

– I tak, i nie. Wszystkie pochodzą z mitów i legend. – Dotknąłem ogona smoka. – Tata zwykł mi czytać – wyjaśniłem. – Średniowieczne historie. – Wskazałem na miecz. – O królu Arturze, pogromcach smoków, tego typu rzeczy. Pierwszy zrobiłem sobie w wieku osiemnastu lat. – Uśmiechnąłem się do niej. – Są uzależniające.

– Tak, słyszałam. Pięknie je wykonano. – Ona również była piękna. – Ale przecież nie lubisz igieł – powiedziała zdziwiona.

– Tatuaże to co innego. Bzyczenie maszynki, pieczenie skóry to nie to samo, co ostre ukłucie. Trudno to wyjaśnić, ale tatuowanie mnie nie zraża. – Puściłem do niej oko. – I oglądam je dopiero, gdy są skończone, a krew starta.

– Ach.

– Masz jakieś tatuaże, Nightingale?

– Nie – szepnęła. – Ale kiedyś chciałabym zrobić. Jednak w jakimś skrytym miejscu.

– Szpitalna polityka?

– Tak, ale nie tylko.

Byłem ciekaw innych powodów, ale nie dopytywałem.

– Co chciałabyś mieć wytatuowane?

Wzruszyła ramionami.

– Nie wiem, coś znaczącego, ale jeszcze nie wybrałam.

Wpatrywałem się w jej ręce. Miała jasną skórę, usianą piegami, przez co zacząłem się zastanawiać, czy te niewielkie złote punkciki znaczyły całe jej ciało.

– Nie naznaczaj tej pięknej cery, póki nie będziesz miała pewności. Tatuaż zostanie z tobą aż do śmierci.

Drzwi otworzyły się, przerywając cudowną atmosferę.

– Alex, jesteś potrzebna!

Dopiero kiedy się odsunęła, uświadomiłem sobie, jak blisko stała.

Podała mi tabletki i szklankę z wodą.

– Złagodzą ból. Weź je, proszę.

– Wrócisz? – zapytałem, wykonując polecenie.

Uśmiechnęła się.

– Tak. – Spojrzała na zegarek. – Zajrzę do ciebie na przerwie.

– Do zobaczenia, Ally.

– Alex – poprawiła. – Przyjaciele nazywają mnie Alex.

Pokręciłem głową.

– Mnie podoba się Ally.

Podała mi guzik przywołania.

– Mam przeczucie, że w tej kwestii nie powinnam się spierać. Wciśnij go, gdybyś czegoś potrzebował.

Uśmiechnąłem się, gdy wychodziła. Zamierzałem z niego skorzystać.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Florence Nightingale – angielska pielęgniarka, statystyk, działaczka społeczna i publicystka. Uważana jest za twórczynię nowoczesnego pielęgniarstwa. Nightingale (ang.) – słowik .
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: