Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tyle słońca. Anna Jantar. Biografia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 maja 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Tyle słońca. Anna Jantar. Biografia - ebook

Kobieta ze „słońcem w głosie”. Wyjątkowo opowiedziana historia niezwykłej artystki.

„Jej otwarta i szczera radość była czymś unikatowym i wprost zaraźliwym. Nie przypadkiem sztandarowym utworem Ani stała się piosenka Tyle słońca w całym mieście. Ania całą sobą niosła aurę słońca”, wspomina Halina Frąckowiak.

Kiedy Anna Jantar wychodziła na scenę, rozpromieniała swoim blaskiem wszystkich dookoła. Publiczność ją kochała. Z wzajemnością. Na jej koncerty przychodziły tłumy fanów, a ona czarowała ich swoim wdziękiem. Przyciągała do siebie ludzi.

Pełna pasji i miłości do muzyki. Nawet kiedy wydawać by się mogło, że osiągnęła już wszystko, a jej piosenki zostały docenione w kraju i za granicą, ona wciąż poszukiwała swojej muzycznej drogi.

Dziś dla wielu artystów stanowiłaby wzór do naśladowania: otwarta, serdeczna i towarzyska, a jednocześnie niezwykle pracowita i pełna pokory, konsekwentnie spełniała swoje marzenia.

Marcin Wilk stworzył biografię kompletną, dotarł do tych, którzy znali Annę Jantar najlepiej: jej rodziny, przyjaciół, artystów. Przewertował stosy dokumentów, listów i fotografii. Ale "Tyle słońca" to nie tylko historia Anny Jantar, to również niezwykle barwny obraz polskiej sceny muzycznej lat siedemdziesiątych, na której występowały prawdziwe gwiazdy: Maryla Rodowicz, Irena Jarocka, Halina Frąckowiak.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6120-4
Rozmiar pliku: 62 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PO SWOJEMU CIEBIE ZNAM...

„Po swojemu Ciebie znam. Myślę, że właśnie taka mogłabyś być, jaką stworzyłam, gdy brakowało mi Ciebie”. To fragment tekstu piosenki _Po tamtej stronie_, który napisałam w roku 2005. Mojego jedynego utworu poświęconego mojej mamie, a w zasadzie naszej relacji, która pomimo braku mamy jest bardzo żywa.

Tak, w zasadzie stworzyłam sobie pewien jej obraz. Posklejałam go z różnych urywków pamięci, wspomnień bliskich osób, nagrań audio i video, wywiadów, zdjęć i dodałam cząstkę siebie… bo przecież wiele cech mojej mamy, jej cząstka jest we mnie.

Moje życie co chwilę daje preteksty do spotkań z mamą, jej twórczością… Czasami sama je generuję z potrzeby serca, ale bardzo się cieszę, gdy wychodzą od innych. Mam wrażenie, że pamięć nie cichnie, wręcz coraz więcej jest jej dowodów. Po czterdziestu latach od śmierci mamy lampek na cmentarzu ciągle przybywa, odbywają się koncerty jej poświęcone, festiwale, programy. Powstają artykuły, książki oraz wznowienia wydawnictw fonograficznych, a nawet propozycje ekranizacji historii jej życia. Fani przekazują swoją do niej sympatię kolejnym pokoleniom. Przypomina mi to rozrastające się drzewo, które im starsze, tym ma mocniejsze korzenie i szerszy pień. Tym pniem, trzonem jest właśnie mama i to, co po sobie zostawiła. Choć już bezpośrednio od niej nie wyjdzie nic nowego, to co jakiś czas owocuje… Ożywa.

Prawdę mówiąc, nikt mi nigdy nie powiedział, że mama zginęła, odeszła na zawsze. Gdy na lotnisku, trzymając bukiet frezji, nie doczekałam się przylotu mamy i spotkania z nią… to tak jakby czekanie na jej powrót przeciągnęło się do teraz. Tyle że teraz nie ona do mnie, ale ja do niej wracam…

Po tym dziwnym zamieszaniu na lotnisku, które pamiętam jak przez mgłę… jakieś pielęgniarki, omdlenia, krzyki… chyba zapach waleriany albo czegoś podobnego… po tym wszystkim nie wiem, co się działo. Jak moim bliskim udało się ochronić mnie przed tą najgorszą wiadomością? Przecież czteroletnie dziecko coś już rozumie, a na pewno czuje. Ile to musiało wszystkich kosztować, bym nie zauważyła, że dla naszej rodziny stał się koniec świata. Naszego wspólnego świata. Wiem, że kiedy odbywał się pogrzeb, zostałam zabrana do moich przyjaciółek Patrycji i Dominiki Woy-Wojciechowskich. Bawiłyśmy się wspaniale, jak zawsze, nie mając pojęcia, co w tym czasie się dzieje. Potem próbowałam zrozumieć sens chodzenia na cmentarz. Babcia Maryla powiedziała mi, że to są ogródki, takie działeczki. Mamusia jest w szpitalu i prosiła, byśmy podlewali jej kwiatki. Więc nadal czekałam. Chodziłam tam z chęcią. Bawiłam się w tramwaje z koleżanką Moniką. Wybrane groby były przystankami. Pamiętam, że moje babcie przesiadywały tam długo. Kiedyś podobno ktoś chciał mnie nawet porwać… Uciekałyśmy z babcią. Jacyś ludzie nam pomogli. Na piasku zapisywaliśmy numer rejestracyjny dużego fiata. Tym fiatem uciekali domniemani, spłoszeni porywacze. Od tego czasu bałam się tam chodzić, gdy było pusto.

Pamiętam różne historie z tamtego czasu, natomiast nie pamiętam tęsknoty i refleksji w związku z brakiem mamy.

Miałam chyba wyłączone rozumienie tej sytuacji. Nie dopytywałam… a może wyparłam to tak mocno, że w ogóle mnie ten temat nie angażował. Dziś trudno mi to zrozumieć i wyobrazić sobie, że moja trzyletnia córeczka mogłaby mnie nie pamiętać… to niemożliwe.

Przyszedł jednak dzień konfrontacji. Podkreślam, nikt mi tego nie powiedział wprost. O tym, że mamy nie ma, dowiedziałam się z telewizji, w której był emitowany program wspomnieniowy. Podobno oglądałam go w ciszy w naszym mieszkaniu i zaraz po tym, jak powiedziano o katastrofie lotniczej, wybiegłam do swojego pokoju, trzasnęłam drzwiami i słychać było mój płacz. Pytań już żadnych nie zadawałam. Nie było o co pytać…

Później już z wielu źródeł dowiadywałam się, co i jak się stało, i ten stan trwa do dziś. Ludzie przynoszą mi rozmaite opowieści i staram się to zebrać w całość. Taką samą pracę wykonał Autor tej książki. Zebrał urywki opowieści różnych osób, przefiltrowane przez ich własne interpretacje, niedoskonałą pamięć, która zaciera się po latach… Powstał dzięki temu umieszczony w kontekście wydarzeń pewien obraz mojej mamy, jej życia i epoki, posiadający wyrazisty koloryt. Wiem, że do pisania książki podszedł bardzo rzetelnie i miał na nią swój pomysł. Na szczęście prawda była kluczem. Nią się kierował.

Podkreślam to, bo nie jest to takie oczywiste. Dziś każdy handluje „swoją prawdą” i stara się ją uatrakcyjniać według potrzeb. Ile razy czytałam, że moja mama wyleciała do Stanów Zjednoczonych zarobić na operację moich oczu. Szlachetne. Ale nieprawdziwe. Zresztą nie zamierzam rozpisywać się o domniemaniach i plotkach, bo szkoda na to energii. Zaskakuje mnie jednak ich ilość i intensywność, a czasem abstrakcyjność. Potraktuję to jako kolejny dowód pamięci i ciągłego zainteresowania. Bo czy to ważne, jaka wersja jest prawdziwa w przypadku oceny zgrabności nóg? Kiedyś mój tato powiedział o mamie, że miała niebezpiecznie chude nogi, ale ciekawiej jest napisać, że powiedział, iż miała krzywe… Ostatnio nawet prostowałam… nie nogi, ale tę informację. Niestety prawda okazała się mniej interesująca. Muszę mieć do tego dystans, zdarza się jednak, że pojawiają się informacje prawdziwie krzywdzące. Wtedy wkraczam do gry. Ale cóż ja – mały pionek wśród lawiny publikacji. Zanim moja obrona się wynurzy, poczytam o swoim zirytowaniu, o tym, jak robię karierę na nazwisku mamy, itd. Jedynie nagłośnię sprawę. Warto skupić się na tym, co ważne.

A ważne jest to, jak wiele w tak krótkim życiu udało się mojej mamie stworzyć i wykonać. Musiała być tytanem pracy. Miała dobrego nosa do repertuaru. Piosenki pisali jej świetni kompozytorzy i autorzy tekstów. Przyznam, że nie wszystko lubię. Wiem też, że niektóre utwory nie wytrzymały próby czasu i mama była nimi wręcz lekko zniesmaczona. Podobnie mój tato, który mi o tym opowiadał. To, co najbardziej cenię w mamie jako wokalistce, to niezwykle dobra emisja głosu, czyli sposób wydobywania dźwięku. Przychodziło jej to naturalnie i lekko. Miała podobno słuch absolutny, co pomagało jej mieć perfekcyjną wręcz intonację. Biorąc pod uwagę, w jak trudnych często warunkach trzeba było wówczas występować, gdy niejednokrotnie zawodziły odsłuchy, czystość śpiewania była w jej wypadku niepodważalna. Ale przecież nie za to ją pokochali Polacy. I nie za to, że zginęła w katastrofie. Przecież mama zginęła, będąc u szczytu kariery. Jej piosenki królowały na listach przebojów, a ona zgarniała wszystkie nagrody i była po prostu uwielbiana, moim zdaniem również za osobowość. Ciepło, skromność, niewymuszony wdzięk, blask… Był w niej człowiek, a nie gwiazda. Dobre warunki głosowe i dobry repertuar to nie wszystko. To, jakim była człowiekiem, słychać w jej interpretacjach. Na to, moim zdaniem, powinno się kłaść nacisk. Te interpretacje są poruszające do dziś. Włożone w śpiewanie uczucia i myśli sprawiają, że piosenki mamy są nadal żywe. Moja ulubiona interpretacja, a nawet chyba utwór, to _Tylko mnie poproś do tańca_. Jak niezwykle jest to dojrzałe. Ponadczasowe. Przejmujące. W repertuarze mamy jest kilka perełek… Nawet lepiej, że nie były hitami, bo straciłyby świeżość. Można cały czas szperać i znajdować coś ciekawego. Jestem bardzo wdzięczna niektórym fanom za niezłomne poszukiwania i odkrycia. Tak jak wdzięczna jestem Autorowi tej książki za kolejne przybliżenie postaci mamy fanom i nowym pokoleniom. To rok jubileuszowy. Dużo się dzieje. Myślę, że Anna Jantar w swojej skromności nie spodziewała się, iż słowa „nic nie może przecież wiecznie trwać” dziś, o ironio, zabrzmią nieprawdziwie. Zanosi się na wieczność.

_Natalia Kukulska_Nie sprawdzam wcześniej, jak na cmentarzu Wawrzyszewskim dojść do miejsca, gdzie spoczywa. Robię to celowo. Chcę się przekonać, czy ludzie wciąż o niej pamiętają.

Zaczepiam przechodniów, czy wiedzą może, gdzie jest jej grób.

Oczywiście, że wiedzą. Wskazują precyzyjnie, jak mam iść, jakby leżał tam ktoś im bliski, członek rodziny, domownik.

Grobowiec znajduje się przy głównej alei. Ciemny i masywny, ale zarazem niezwykle skromny. Jest czysto, na płycie leży kilka bukietów, palą się znicze.

To tutaj spoczywa jedna z największych gwiazd polskiej piosenki.

ŚP. Anna Jantar Kukulska (*1950 +1980) leży obok ŚP. Jarosława Kukulskiego (*1944 +2010).

Ona po lewej, on po prawej.

Nad nim rośnie drzewo, więc na grobowiec po tej stronie pada cień. Od jej strony jest na przestrzał, prosto do nieba. Kiedy tu jestem – w jeden z tych szczęśliwie jeszcze ciepłych wrześniowych dni – światło jest szczególnie mocne.

Tyle słońca.

* * *

Halina Szmeterling, pani Halinka – mama Anny Jantar – dopytuje mnie, czy byłem na cmentarzu i czy palą się znicze, zupełnie jakby nie dowierzała, że jej córka wciąż żyje w sercu wielu osób.

Fot. Marek Karewicz/East News

I

1

Drzewo genealogiczne narysowała Natalia, posiłkując się pamięcią babci. Wydobywała kolejno postaci, czasem na zasadzie skojarzeń, czasem idąc po nitce do kłębka. Powstał z tego olbrzymi i solidny dąb. A może jednak rosochata wierzba? Niektóre z gałęzi uginają się pod ciężarem, inne lekko odstają. Czasem brakuje kogoś do pary. Takie drzewo na początku lipca 2014 roku podczas uroczystego przyjęcia dostali wszyscy goście dziewięćdziesiątych urodzin Haliny Szmeterling.

* * *

Pani Halinka stwierdziła, że bardzo przypominam jej tatę. Czesław Daniel Leliwa Surmacewicz¹, z tych Surmacewiczów, herbu Leliwa (którym posługiwali się między innymi Soplicowie z _Pana Tadeusza_ czy Juliusz Słowacki), był tęgim, potężnym mężczyzną, który – i to już nas bardzo różni – lubił myślistwo. W pamięci pani Halinka zachowa zdjęcie, na którym jej tata wita się z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim, następcą Gabriela Narutowicza. On sam też był kimś ważnym – burmistrzem.

Zofia, jego żona, była w siódmym miesiącu ciąży, kiedy znowu wybierał się na polowanie. Prosiła męża, by został w domu, bo na dworze panował straszny mróz. Ale on się uparł, musiał pojechać, ponieważ mieli tam być sami oficjele: starosta i wojewoda. Nie było żadnej dyskusji.

Czesław Surmacewicz wyruszył więc z zacnymi gośćmi zabijać zwierzęta. Już po polowaniu źle się poczuł i uznał, że lepiej będzie, jeśli oddali się od towarzystwa i nie pójdzie, tak jak wszyscy, do hotelowej restauracji, tylko od razu do swojego pokoju, który mieścił się w osobnym budynku. Poprosił też, by posiłek przynieść mu na górę.

Kiedy już był u siebie, postanowił jeszcze trochę odetchnąć świeżym powietrzem. Wyszedł na zaśnieżony taras. Pech chciał, że podłoga na nim była ze szkła. Gdy ten słusznej postury mężczyzna na niej stanął, taras się zerwał. Wysokość, z jakiej spadł, nie była zbyt duża, ale wtedy akurat kelnerka, która szła z kolacją, otworzyła drzwi na dole. Surmacewicz nieszczęśliwie nadział się na nie i złamał kręgosłup.

Nie cierpiał długo, zmarł po dziesięciu minutach od wypadku.

Rzecz działa się w Krotoszynie, w historycznym hotelu Pod Białym Orłem. W pobliżu Ostrowa Wielkopolskiego, około stu kilometrów na południowy wschód od Poznania.

Był styczeń roku 1926. Pani Halinka nie miała nawet roczku. Historię o tacie opowiedziała jej mama.

Dziadek Ani, Czesław Leliwa-Surmacewicz, burmistrz miasta Zdun, był zapalonym myśliwym i szanowanym członkiem lokalnej społeczności. / Z prywatnego archiwum Natalii Kukulskiej

Zofia Surmacewicz została sama; w ciąży i z dwójką dzieci – czteroletnim Mirosławem i Halinką (był jeszcze Aleksander, ale ten wtedy już nie żył; najmłodszy z braci, Janusz, urodził się w 1926 roku). Nie dałaby sobie rady, gdyby nie pomoc mamy. Maria, po mężu Czosnowska, babcia pani Halinki, miała sklep we Wronkach, czyli – patrząc od strony Krotoszyna – na północ aż za Poznaniem. Zofia musiała pójść do pracy. Pojechała do mamy i zatrudniła się najpierw w sklepie, a potem w fabryce przetworów ziemniaczanych, w końcu została księgową. Nie było jej łatwo, przede wszystkim z powodu wykształcenia. Potrafiła zagrać na fortepianie utwory z romantycznego repertuaru, nie sprawiała jej problemu lektura klasyki literatury francuskiej czy angielskiej w oryginale, wiedziała również, w jaki sposób reagować na grubiaństwo ze strony mężczyzn oraz gdzie położyć sztućce na stole – w końcu jako jedyna córka dobrze sytuowanych właścicieli sklepu była po pensji. Ale tam nie nauczono jej podejmowania decyzji i tego, co robić dalej w życiu, gdy młody mąż nagle umiera.

Poza tym Zofia nie dostała po Czesławie ani grosza. Co prawda on skończył prawo i ekonomię na uniwersytecie w Poznaniu, sprawował też urząd burmistrza, ale pracował zbyt krótko, by ona mogła cokolwiek po nim odziedziczyć. Do tego wszystkiego polisa na życie straciła ważność tuż przed jego śmiercią.

Na początku Zofia była zdana na łaskę i niełaskę rodziców, ale okazało się, że jest bardzo energiczna i radzi sobie nadzwyczajnie.

2

Od samego początku nad związkiem Zofii i Czesława wisiała klątwa.

Kresowy ułan przyjechał do Wronek i kiedy przechadzał się ulicą, usłyszał śpiew nieznajomej i żywo się nią zainteresował. Miał dobre ucho – Zofia była utalentowana muzycznie. Nie tylko pięknie śpiewała, ale i grała na fortepianie. To była miłość od pierwszego usłyszenia. Czesław zakochał się z wzajemnością.

Zofia pochodziła jednak z rodziny kupieckiej, a wyżej urodzeni nie chcieli mieć nic wspólnego z parweniuszami. Czesław gotów był popełnić mezalians, byle tylko Zofia zdecydowała się go poślubić.

Surmacewiczowie, herbowa szlachta, za którą stało kilka wieków historii, dorobku i kultury, nie mogli sobie pozwolić na taki skandal. Nie tylko nie pobłogosławili związku Czesława i Zofii, ale również odsunęli się zupełnie od wyrodnego potomka, nie przyszli na ślub. Nigdy się nie dowiedzieli, jak bardzo spełniony w miłości był ich najstarszy syn. Nie pojawili się nawet na jego pogrzebie.

Zofia nigdy nie poznała swoich teściów, którzy mieli rodowy honor i – jak mówiła – „pięć mórg w doniczce”.

3

Zofia została więc sama i sama musiała uczyć się życia. Sklep jej rodziców nie był złym miejscem do nauki ekonomii, a i miał swój urok. Pani Halinka uważa, że przypominał nieco ten z _Lalki_ Prusa. U Czosnowskich, jak u Wokulskiego, można było dostać produkty kolonialnio-galanteryjno-mydlarskie.

Halinka Szmeterling. / Z prywatnego archiwum Natalii Kukulskiej

Pani Halinka twierdzi, że jej dzieciństwo w towarzystwie dwóch braci nie wyróżniało się niczym szczególnym. Starszy brat, Mirosław, był nadzwyczajnie zdolny. Pięknie śpiewał. W gimnazjum w położonych nieopodal Poznania Szamotułach, gdzie uczyło się rodzeństwo, dyrektor wskazywał go zawsze jako jednego z najlepszych uczniów w historii szkoły. Wyróżniającego się, wręcz wybitnego.

Z kolei Janusz był bardzo muzykalny. Jakikolwiek instrument wziął do ręki, potrafił na nim zagrać. W czasie okupacji mama miała z nim najwięcej kłopotów, bo wpadał w towarzystwo, w którym nie powinien się znaleźć.

W domu czuło się codzienny trud związany z zapewnieniem bezpieczeństwa w ciężkich dla dzieci – najpierw osieroconych przez ojca, potem dotkniętych wojną – czasach. Zofia nie była zbyt skłonna do okazywania uczuć, nie rozpieszczała dzieci. Nauczyła się zaradności. Była obrotna i potrafiła wszystko załatwić. Znajomość języka niemieckiego (obok francuskiego i angielskiego, którymi posługiwała się nienagannie) też się wielokrotnie przydała. Pani Halinka zapamięta, że jej mama miała klasę i zawsze potrafiła się dobrze ubrać.

Zapamięta też, że mama rzadko ją przytulała, więcej ciepła doznała od babci.

Był zatem sklep, była zaradność mamy, dwóch braci – w tym jeden „ten zdolny”, i właściwie tyle.

W rodzinie zawsze dominowali humaniści, w szkole Halinka lubiła historię, geografię i język polski. Kochała literaturę. Czytała, co jej wpadło w ręce. Szczególnie ceniła książki podróżnicze i biografie.

Gorzej bywało z matematyką, z którą Halinka miała ciągle kłopoty. We wrześniu 1939 roku nastawiała się nawet na poprawkę, do której nie doszło z wiadomych powodów.

– Byłam grzeczna. Chodziło się do szkoły i już. To były ciężkie czasy – mówi pani Halinka.

Gdy rozmawiamy o jej marzeniach, pani Halinka opowiada, jak zafascynowana umiejętnościami mamy, również chciała tańczyć palcami po klawiaturze w rytmie i tonacji najważniejszych klasyków muzyki. Ceniła Bacha, Mozarta i Czajkowskiego. Mama zdecydowała, że córka powinna zacząć brać lekcje.

Dziewczynka marzyła, by iść w ślady muzykalnych rodziców, ale miała też inne pomysły – na przykład chodzenie na grandę. Podczas jednej z takich eskapad dziesięcioletnia Halinka siedziała na drzewie w ogrodzie należącym do wspólnoty miejskiej i zrywała kasztany. Nagle mama zawołała ją na obiad. Dziewczynka chciała jak najprędzej zejść z drzewa i przestraszona skoczyła na krzesło stojące na metalowym ogrodowym stole. Krzesło się obsunęło, a ona uderzyła się o blat i złamała rękę w trzech miejscach, tracąc na dwa lata czucie w palcach.

W pierwszym momencie nawet nie płakała. A kiedy zaczęła, to nie z bólu, tylko dlatego, że się bała, jak na to wszystko zareaguje mama.

Halina marzenia pogruchotała, ale Anna, w przyszłości, marzeniom tak łatwo nie popuści.

4

Kilka lat później „Dziennik Poznański”² z 1 września 1939 roku na pierwszej stronie zadaje pytanie: _Czy upór Hitlera zostanie złamany?_ A w podtytule donosi: _Dziesięć milionów ludzi pod bronią przeciw Niemcom_.

Obok wiadomości prosto z Londynu znaleźć można komentarz odredakcyjny, który czytany dzisiaj sprawia wrażenie, jakby Niemcy nie przekroczyli jeszcze granicy:

„Któż by przypuszczał, że do współczesnych metod wojowania obok bombowców, czołgów i bojowych gazów może przybyć jeszcze czynnik, zdawałoby się, tak pokojowo niewinny jak radio? W przestworzach toczą się dziś prawdziwe bitwy. Lecą audycje w obcych językach. Przesłuchujesz ty mego dezertera? – czekaj, przesłucham ci przed mikrofonem twego, że aż ci oczy zbieleją. Są i rozejmy w tej walce. Teraz radio sowieckie na tematy niemieckie milczy, teraz już z Moskwy nie słyszymy pikantnych szczegółów, gdzie i za ile pan Goebbels kupował w Berlinie futra dla… pewnej pani. Dziś Leningrad nie zapytuje natarczywie, czy pani Goebbelsowa przypadkiem o tym wie. Natomiast fale radiowe jakby stężały napięciem, słowa biegnące przez eter stają się brzemienne w znaczenie. Wczoraj na przykład radiostacje angielskie powtórzyły myśl marszałka Śmigłego-Rydza z jego mowy krakowskiej i rzuciły narodowi niemieckiemu pytanie:

– Czy to uważacie za pokój, aby jedni brali, a drudzy – terroryzowani zgnieceniem im czaszki – dawali?”³.

Zofia Surmacewicz nie zadawała tego typu pytań i raczej nie miała wątpliwości, co w tej sytuacji, w jakiej kraj i naród się znalazły, należy zrobić. Udała się do odpowiedniego punktu i oddała obrączki męża i swoją na Fundusz Obrony Narodowej, dla kraju.

Tak się załatwiało sprawy: wszystko co najcenniejsze – od pierwszych monet watykańskich, poprzez obrazy Hofmana czy Pieńkowskiego, aż po złoto, srebro i rozmaite drobiazgi stanowiące często rodzinne pamiątki i skarby – panny, kawalerzy, panie i panowie oddawali, by wzmocnić obronność ojczyzny na wypadek wojny. I wesprzeć Polskę w potrzebie.

* * *

1 września 1939 roku był wyjątkowo piękny. Halinka nie zaczęła tego ciepłego dnia ani od lektury prasy, ani od słuchania doniesień radiowych, tylko poszła z kolegami i koleżankami nad Wartę. Wystawiała twarz do słońca i na razie ani myślała zajmować się poprawką z matematyki.

I choć działo się to w pierwszy dzień wojny, to nie były ostatnie chwile młodego, nie zmąconego jeszcze problemami życia Halinki.

Pamięta jednak niektóre koleżanki z podstawówki, dziewczynki, które przychodziły do szkoły bez śniadania. Nogi miały owinięte gazetami, żeby nie zmarznąć, a zamiast płaszczy okrywały się płóciennymi płachtami. Popołudniami usiłowały po pięć groszy sprzedawać w pęczkach drzazgi na rozpałkę w piecach, ale nikt od nich nic nie chciał kupić.

W tym czasie Niemcy zarekwirowali własność Czosnowskich. Uznali, że nadaje się na _Auffanggesellschaft_, czyli że mogą ze sklepiku zrobić spółkę, która nie będzie należeć do Polaków.

Halinka też musiała iść do pracy. Na początku wojny pomagała w polu, zakasywała rękawy i robiła, co było trzeba. Dziewczyna tak szczupła jak ona z trudem dawała radę. Na szczęście dzięki rozmowom mamy z nadzorującym pola Halinkę oszczędzano.

W lecie były żniwa, a potem wybiórki, czyli zbieranie ziemniaków do wielkich, ciężkich koszy, które należało na plecach przenosić do samochodów. W pewnym momencie jednak Halinka zachorowała tak poważnie, że niemal zemdlała podczas pracy. Dostała zapalenia wyrostka, znieśli ją na workach. Od razu została wysłana do szpitala.

Potem trafiła do pracy u Niemca, który był właścicielem sklepu elektrycznego. Wiodło jej się już lepiej: na początku szyła abażury, później układała na prasie materiały. Kiedy jednak uległa drobnemu wypadkowi i przycięła palec, Niemiec nie omieszkał wyrazić swojego niezadowolenia, że jest taka nieostrożna.

Ostatecznie dziewczyna wylądowała w fabryce. Rozdzielała tam zajęcia wśród kobiet, które utrzymywały się z _Heimarbeitu_, czyli chałupnictwa – pracowały w domu, opiekując się równocześnie dziećmi. Nowe stanowisko było wyróżnieniem, a Halince się udało dodatkowo, z powodu przychylności pracodawcy. To Niemiec, o którym powie potem, że był „naprawdę w porządku”. Nie zabrali go do wojska, bo jedno oko miał szklane. Ale nie to było najważniejsze. W Halince dostrzegł on już nie dziewczynkę, lecz kobietę – młodą, drobną, atrakcyjną. Mimo że posiadał rodzinę, trochę za nią latał. Próbował ją przydybać to tu, to tam. A to brama za ciasna, a to przejście takie wąskie. Takie tam końskie zaloty. Za każdym razem wiedziała, że mu się wymknie, choć nie zawsze wszystko szło gładko.

Halina Szmeterling. / Z prywatnego archiwum Natalii Kukulskiej

Raz musiała zabrać się gdzieś z nim pociągiem. Uparł się, że będzie jechała z nim, czyli w części uprzywilejowanej, tylko dla Niemców. To był z wielu względów niebezpieczny manewr, a poza tym siedzenie w takim wagonie oznaczało po prostu zdradę. Halinka wykazała się sprytem; co prawda wsiadła z nim, ale już za chwilę przebywała w polskim przedziale z innymi Polakami.

Radziła sobie dzielnie. Kobiety w tej rodzinie mają w genach, by w trudnych chwilach być prawdziwymi heroskami. Po latach pani Halinka powie oczywiście, że to jej mama była bardziej zaradna.

* * *

Halinka zbliżała się do dwudziestki. Była wciąż młoda i podobała się. Jej pierwszą sympatią był Hilary Grupiński, syn złotnika – zegarmistrza. Hilary, zgodnie z tym, co sugerowało imię, należał do obywateli spokojnych, poważnych i statecznych – wydawał się mężczyzną idealnym do roli męża.

Jednak Halinka nie zachwyciła się tą kandydaturą.

5

Dla niej lata 1939–1945 i okres tuż po wojnie to mimo wojny i okupacji najpiękniejsze zapamiętane momenty; marzenia, młodość. Z czułością wraca we wspomnieniach do każdego pagórka i drzewa, które zostawiła daleko za sobą. Wronki pamięta jako przepiękną, zalesioną okolicę. Miała tam, jak to się mówi, swoją paczkę. Dziś już nikt z niej nie żyje, ale ona z tym większym sentymentem przywołuje ich wszystkich w wyobraźni.

W lasach, wśród drzew, chowali się przed dorosłością i śpiewali piosenki. Ale i tam ich namierzono. Po wojnie śpiewy i las kojarzyły się jednoznacznie i ci, którzy wyśledzili ją i jej paczkę, sądzili, że towarzystwo bawi się w konspirację. A oni po prostu chłonęli młodość. Cieszyli się ostatnimi chwilami życia bez specjalnych trosk, trudnych spraw, samodzielnych decyzji i osobistej odpowiedzialności.

Wtedy właśnie, a może ciut wcześniej, w życiu Halinki pojawił się pewien lwowiak. Miłość jej największa.

Najpierw przychodził do sklepu do Czosnowskich. Zofia, mama panienki, zamarudziła z nim nieco dłużej niż z innymi klientami. Zagadała się z młodzieńcem – mówiąc wprost – tak, że zapomniała o całym świecie. Halinka musiała interweniować, zejść z piętra w budynku, w którym znajdował się sklep, do mamy, upomnieć ją uprzejmie i przypomnieć o potańcówce urządzanej akurat nad sklepem, na którą obie się wybierały. On podchwycił temat, spytał, czy mógłby dołączyć. Kobiety przystały na tę niewinną propozycję.

Halinka jednak nie dała się oczarować od razu, choć później powie, że zainteresowała się nim dlatego, że po prostu śpiewał lwowskie piosenki i, jak by to powiedzieć najprościej, był pod ręką.

Józiek Szmeterling regularny podryw zaczął na zapominanie. Wracał do sklepu pod pretekstem, że coś zostawił. A to czapkę, a to inne zakupy. Oczywiście chodziło tylko o to, by móc zobaczyć Halinkę. I tak wychodził sobie tę miłość.

Halina Szmeterling, Anna Savicka, Józef Szmeterling. / Z prywatnego archiwum Natalii Kukulskiej

Mama Jóźka pracowała jako cyrkówka w sławnym Cyrku Braci Staniewskich, który przed wojną należał do najlepszych w świecie, dbano w nim o wysoki poziom artystyczny. Tresura dzikich zwierząt, żonglerzy, klauni. Życie w takiej zawierusze, między tresowanymi pchłami a akrobacjami na niebezpiecznych wysokościach, poskutkowało tym, że mama Jóźka wyróżniała się niezależnością i tak wychowywała syna. Nie był w stanie podporządkować się rygorowi ani jako chłopak, ani potem jako mężczyzna. Nie zmieniło tego nawet wojsko.

Cyrk w życiu mamy Jóźka z czasem przestał być najważniejszy. Z powodu złamania ręki musiała zakończyć karierę. Wyszła wtedy za bardzo szlachetnego i prawego człowieka, pana Savickiego, dziennikarza sportowego, z którym adoptowała dwoje dzieci. Wyprowadziła się w 1944 roku do Czechosłowacji. Odwiedzała co prawda często Szmeterlingów, ale ani pani Halinka, ani jej dzieci nie nawiązały z nią bliższych relacji, choć dla Ani wizyta u babci będzie pierwszym wyjazdem za granicę. Fani przechowują także jeden z pierwszych listów przyszłej gwiazdy, zaadresowany właśnie do babci Savickiej.

Józiek najbardziej spodobał się mamie pani Halinki. Musiał jej zaimponować swoim charakterem. Może na zasadzie przeciwieństw, bo przecież Zofia została wychowana w zupełnie innym duchu. Poza wszystkim był niesamowicie przystojny.

– Niczym się specjalnie nie wyróżniał – powie po latach pani Halinka. – Szarmancki brunet z gęstą czupryną, to po nim Ania i Natalia odziedziczyły włosy. Bardzo nas zbliżyło to, że też lubił czytać.

Gdy pani Halinka poznała Szmeterlinga, nie wiedziała o nim zbyt wiele. Mogła się zachwycić co najwyżej wojskową karierą oblubieńca.

O tym, że przed każdym atakiem krzyczał z innymi „Hurrrrra”, a wcześniej dostawał sporą porcję czystego spirytusu – dowiedziała się później.

Na razie Szmeterling pokazywał się od najlepszej strony, zachwycał piękną dykcją i głosem. Zapowiadał się na czarującego męża, z którym nie wstyd pokazać się na mieście. Wyglądało na to, że życie z nim będzie znośne.

Pierwszy przed Szmeterlingiem ostrzegał proboszcz, któremu Józiek nie przypadł do gustu. Ksiądz przekonywał Halinkę, że Grupiński, poprzedni adorator, jest lepszym facetem, zwyczajnym i dobrym. Porządnym obywatelem.

Ale dziewczyna zakochiwała się coraz mocniej. I przestawała słuchać innych. Liczył się tylko on – największa i jedyna miłość pani Halinki.

6

W Instytucie Pamięci Narodowej leży teczka Józefa Szmeterlinga⁴, a właściwie porucznika Szmeterlinga, syna Edwarda, sygnowana przez Ministerstwo Obrony Narodowej.

Akta personalne obejmują lata 1951–1953, ale znajdują się tam także dane o pochodzeniu taty Anny Jantar.

Józef Szmeterling urodził się 26 marca 1925 roku w Wielkim Sewluszu. W latach pięćdziesiątych zapiszą, że miejscowość znajduje się w ZSRR. Sewlusz, czyli dzisiejszy Wynohradiw, to teraz niewielkie miasteczko w obwodzie zakarpackim Ukrainy, leżącym u zbiegu granic z Węgrami i Rumunią.

Chodził do szkół w latach 1931–1942, edukację zakończył na dziesiątej klasie. Znał w mowie i w piśmie – poza polskim – rosyjski i węgierski (dobrze), a także niemiecki (słabo).

„Szarmancki brunet z gęstą czupryną” – mówi o swoim mężu Józefie Halina Szmeterling. / Z prywatnego archiwum Natalii Kukulskiej

Do roku 1939 nie należał do żadnej partii ani organizacji. Od 1940 do 1943 roku był sekretarzem koła Komsomołu. Potem, po 1948 roku, został członkiem PZPR.

Ojciec Józefa, Edward, urodzony w 1900 roku, był robotnikiem kolejowym. Umarł w wieku trzydziestu sześciu lat, pozostawiając żonę, wówczas dwudziestopięcioletnią, Annę.

W teczkach IPN-owskich w tabelce pod numerem jedenastym, gdzie odnotowany jest „przebieg pracy cywilnej oraz służby wojskowej przed powołaniem do Sił Zbrojnych”, przeczytam jeszcze, że Józef Szmeterling między czerwcem a grudniem roku 1942 odbywał służbę w Armii Czerwonej. W pierwszej połowie roku 1943 był uczniem ślusarza w fabryce konserw Ardon. Potem, od 10 czerwca 1943 roku aż do 14 lutego roku 1947, służył w Wojsku Polskim.

1 czerwca 1951 roku został powołany do czynnej służby wojskowej w Siłach Zbrojnych jako porucznik. Wcześniej, w grudniu 1943 roku, odbył kurs w Podoficerskiej Szkole Łączności 1. Korpusu. W lecie roku 1944 uczęszczał do Oficerskiej Szkoły 1. Armii.

Jest jeszcze tabelka, na podstawie której można napisać jego wojenny życiorys. „W latach 1942–1947 brał udział w bojach w Siłach Zbrojnych GL, AL, Armii Radzieckiej, partyzantki radzieckiej oraz w walkach z bandami”. Z Armią Czerwoną na stanowisku dowódcy drużyny walczył na froncie kaukaskim w drugiej połowie roku 1942; z 1. Dywizją Piechoty jako dowódca drużyny bił się pod Lenino 12–14 lutego 1943 roku; w batalionie łączności pełnił funkcję zastępcy dowódcy plutonu w Darnicy w marcu 1944 roku; w Warszawie w 10. Pułku 4. Dywizji Piechoty został mianowany zastępcą dowódcy kompanii w styczniu 1945 roku; w Bydgoszczy, na Wale Pomorskim, w Kołobrzegu, nad Odrą, w Berlinie i nad Łabą w 12. Pułku 4. Dywizji Piechoty był zastępcą dowódcy baterii między styczniem a majem roku 1945; w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego był zastępcą dowódcy batalionu w województwie białostockim od kwietnia 1946 roku do listopada roku 1947.

Z prywatnego archiwum Marcina Wilka

Z dokumentacji wynika też, że Józef Szmeterling był dwukrotnie ranny. Po raz pierwszy w Darnicy 20 marca 1944 roku w klatkę piersiową, po raz drugi 7 maja 1945 roku w Klitzu nad Łabą odłamek trafił go w prawą nogę.

Jego odznaczenia to Krzyż Walecznych za Wał Pomorski, Srebrny Medal „Zasłużonym na Polu Chwały” za Kołobrzeg, Srebrny Krzyż Zasługi za pracę polityczną.

Osobną tabelkę wypełnia szczegółowy opis przebiegu służby w Siłach Zbrojnych i informacja o „pobytach zagranicznych” od 1939 do 1944 roku.

Reszta dokumentacji dotyczy już czasu po narodzinach Ani.

W szarej przegródce znajduje się zdjęcie Józefa Szmeterlinga, niezbyt wysokiego bruneta z bujną czupryną, o dość delikatnej urodzie. To w nim zakochała się Halina.

7

Zanim doszło do oficjalnych zaręczyn, pani Halinka musiała jechać do Białegostoku, gdzie została przedstawiona przełożonym Szmeterlinga. Jako przedstawicielka inteligencji pracującej, córka właścicieli prywatnego interesu, budziła uzasadnione podejrzenia, ale przeszła wojskowe sito i młodzi dostali zielone światło.

Halina Surmacewicz, kandydatka na żonę, musiała zostać przedstawiona przełożonym swojego przyszłego męża – wojskowego. / Z prywatnego archiwum Natalii Kukulskiej

Ślub Haliny z domu Surmacewicz i Józefa Szmeterlinga odbył się zimą, 4 lutego 1948 roku we Wronkach⁵.

Wkrótce Józef Szmeterling podjął pracę w Centrali Mięsnej w Poznaniu, gdzie do roku 1949 był kierownikiem personalnym. Potem, do maja 1951 roku, pracował – także jako kierownik personalny – w Centrali Tekstylnej w Poznaniu. Dostał również mieszkanie przy Ratajczaka⁶. Mały, mierzący zaledwie czternaście metrów kwadratowych pokój i wspólna kuchnia, dzielona z miłą panią Głowacką. Tuż po wojnie, gdy nie było wystarczającej ilości lokali, dzielenie mieszkań stanowiło normę. Co więcej, niemal w każdym budynku w Polsce mieszkali „lokatorzy kwaterunkowi”. „Ich status prawny był całkiem inny” – pisze Jolanta Wachowicz-Makowska, socjolożka, w znakomitej opowiastce o życiu codziennym po wojnie _Panienka w PRL-u_. „Otrzymywali oficjalne zezwolenia od oficjalnych władz miejskich na zajęcie konkretnego mieszkania lub jego części. Zdarzały się budynki złożone wyłącznie z lokali kwaterunkowych. W budynkach spółdzielczych lokatorzy kwaterunkowi zagęszczali nadmiar powierzchni mieszkalnej”⁷.

Pokoik Szmeterlingów był skromny. Dwa łóżka, potem także łóżeczko dla córeczki, i prowizoryczna „szafa”, zaaranżowana w futrynie stale zamkniętych drzwi, przysłoniętych kotarą. To w niej znajdowały się wszystkie naczynia i inne przedmioty. Wodę trzeba było nosić z podwórka, zarówno do picia, jak i wtedy gdy należało wykąpać dziecko. Potem się ją wylewało, i tak codziennie.

Obok Szmeterlingów i pani Głowackiej mieszkali Antkowiakowie, którzy niemal cały czas ćwiczyli głosy, ciągle śpiewając. Nieraz waliło się w ścianę, by ich nieco uciszyć⁸.

Halinka Szmeterlingowa czuła się wtedy naprawdę szczęśliwa. Często chodziła ze swoim przystojnym mężem do kina, chętnie rozmawiała z nim o życiu, karmiła się jego opowieściami o przeczytanych książkach. Jóźka słuchało się z prawdziwą przyjemnością. Miał wspaniałą dykcję i ten słynny lwowski akcent, który w owym czasie w Poznaniu i okolicach budził prawdziwy podziw. Poza tym był prawdziwym dżentelmenem, tak przynajmniej go wtedy odbierano.

Mieszkanie przy Ratajczaka miało jeszcze jeden plus. Zaraz obok ich domu mieściło się kino Apollo, a Szmeterlingowie bardzo lubili chodzić do kina.

– Oglądaliśmy co popadło. Rodziłam nad ranem, a do kina poszłam jeszcze wieczorem poprzedniego dnia – śmieje się pani Halinka.

Najpierw, 3 grudnia 1948 roku, urodził się Roman. Przy porodzie asystowała mama pani Halinki. Pierwszy wnuk od razu znalazł szczególne miejsce w sercu Zofii. I to z nim babcia nawiąże najlepszy kontakt, Romek nawet zamieszka z nią we Wronkach. Tamtejsze mieszkanie przy Rynku było o wiele przestronniejsze i jaśniejsze niż poznańska klitka. W pamięć chłopca wrosną kaczeńce, które zbierał wtedy nad Wartą.

Przed narodzinami Ani Józef zabrał żonę na _Burzę nad Azją_. Czy to grano w kinie Apollo? Raczej nie, chyba że „Gazeta Poznańska. Organ Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej”, numer 157 z piątku 9 czerwca 1950 roku, nie odnotowała właściwie repertuaru. W każdym razie wedle tej gazety w Apollu w wigilię narodzin Ani wyświetlano _Upiora w operze_ (godziny 15.30, 18 i 20.30). O _Burzy nad Azją_ (jednym z trzech filmów zaliczanych do tak zwanej rewolucyjnej trylogii; w jej ramach nakręcono także _Matkę_ w 1926 roku oraz _Koniec Sankt-Petersburga_ w roku 1927) ani słowa.

Niemy dwugodzinny obraz z 1928 roku, wyreżyserowany przez Wsiewołoda Pudowkina, podejmuje problem kolonializmu widzianego z perspektywy mongolskiej. Oto młody Mongoł Bair chce sprzedać futro z lisa, ale brytyjski kupiec i okupant oferuje zaniżoną cenę, dochodzi więc do sprzeczki. Bair musi uciekać, lecz okazuje się, że posiada amulet, dzięki któremu można rozpoznać, iż jest potomkiem Czyngis-chana. Następuje walka o pamięć, honor, ojczyznę, gdzie wrogiem jest brytyjski imperializm, a może w ogóle imperializm. Mocne antykapitalistyczne przesłanie musiało być atutem filmu wyświetlanego w sercu Wielkopolski w roku 1950.

Ale pani Halinka warstwą ideologiczną i polityczną filmu zbytnio się nie interesowała. Szczęśliwe chwile z tamtego czasu wspomina anegdotą, wedle której miała do męża powiedzieć: przez ten film „jeszcze ci urodzę mongolskie dziecko”⁹.

8

„Rozwój służby zdrowia będzie odbywał się bez przeszkód, jeśli służba zdrowia będzie krzepła ideowo, jeśli będzie dojrzewała politycznie, jeśli pracownicy służby zdrowia świadomie i z oddaniem staną u boku klasy robotniczej, przyjmą aktywny udział w tworzeniu tych wszystkich nowych i cennych wartości w życiu Polski, które krótko nazywamy – socjalizmem…” – przekonywał ówczesny minister zdrowia doktor Jerzy Sztachelski. Zacytowała go „Gazeta Poznańska” w wydaniu z 10 marca roku 1950, zaraz na początku artykułu o klinice położnictwa w Poznaniu przy ulicy Polnej¹⁰.

W obszernym tekście autor chwali zdobycze nie tylko cywilizacji przemysłowej, ale przede wszystkim socjalistycznej, wskazując na egalitaryzm w dostępie do lepszego wiktu oraz do opieki sanitarno-lekarskiej, inaczej niż przed wojną, kiedy to zależał on od zasobności portfela.

W atmosferze takich prasowych doniesień, czekając na rozwiązanie, pani Halinka posprzątała dokładnie całe mieszkanie¹¹. Poprosiła też męża, by wezwał taksówkę i zawiózł ją do szpitala. Pierwsze ich dziecko, Roman, urodziło się w domu.

Poród był bolesny, ale przeszedł szybko i sprawnie. Józiek zawiózł żonę do szpitala przed siódmą, a już pół godziny później przyszło na świat zdrowe dziecko. Noworodek ważył trzy i pół kilo¹² i był mocno owłosiony. Matka uznała, że to po ojcu.

9

Człowiek płci żeńskiej urodzony 10 czerwca 1950 roku o godzinie siódmej trzydzieści¹³ ma wedle horoskopu¹⁴ Słońce w znaku Bliźniąt w jedenastym domu w kwadraturze do Saturna, Księżyc w Baranie, Wenus i Merkurego w Byku, Marsa w Pannie, Jowisza w Rybach w opozycji do Saturna w Pannie.

„Poród był bolesny, ale przeszedł szybko i sprawnie” – zapamięta przyjście na świat Ani Halina Szmeterling. / Z prywatnego archiwum Natalii Kukulskiej

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_

------------------------------------------------------------------------

1 Ks. Andrzej Witko, _Anna Jantar_, Kraków 2012, s. 35. Dalej jako AW.

2 Za: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa; http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/applet?mimetype=image/x.djvu&sec=false&handler=djvu&content_url=/Content/60825/0200_1939.djvu .

3 Tamże.

4 Archiwa IPN, Sygnatura 618/61/93.

5 AW, s. 36.

6 Tamże.

7 Jolanta Wachowicz-Makowska, _Panienka w PRL-u_, Warszawa 2007, s. 12–13.

8 AW, s. 36.

9 Tamże, s. 38.

10 _Klinika położnictwa_, „Gazeta Poznańska” 1950, nr 158.

11 AW, s. 38.

12 Tamże.

13 Tamże.

14 http://astroportal.pl/index.php?id=358 .
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: