Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tylko jeden sekret - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tylko jeden sekret - ebook

Oczekiwanie dobiegło końca. Kontynuacja bestsellera Simony Ahrnstedt już tu jest! „Tylko jeden sekret” to kolejna powieść, od której nie sposób się oderwać. Opowiada o silnych kobietach, wielkiej namiętności i tajemnicach, które wszyscy mamy.

Trzydziestoletnia Isobel Sørensen pracuje jako lekarz wojskowy i widziała już wszystko. Niezależnie od tego, co się wokół niej dzieje potrafi zachować spokój, chłodną głowę i profesjonalizm. Ale kiedy dowiaduje się, że Medpax, organizacja pozarządowa, która jest jej oczkiem w głowie ma problemy, zupełnie traci opanowanie. Ktoś odciął dopływ pieniędzy i wygląda na to, że zrobił to z powodów osobistych.

Alexander De la Grip, najmłodszy syn najbardziej arystokratycznej rodziny w Szwecji jest pozbawionym moralności złotym młodzieńcem znanym z dwóch rzeczy: urody i podbojów. Noce spędza na imprezowaniu i sypianiu z kobietami, bo jeżeli nigdy się nie zatrzyma to może okropna pustka go nie dogoni. Kiedy, oczywiście na kacu, spotyka rozwścieczoną piękną lekarkę, od razu podejmuje decyzję. Isobel będzie jego następną zdobyczą. Zrobi wszystko, żeby tak się stało.

Isobel jest przyzwyczajona do zainteresowania ze strony mężczyzn i liczy na to, że będzie potrafiła poradzić sobie z człowiekiem, który ma to, czego Medpax tak desperacko potrzebuje – nieograniczone zasoby pieniędzy. Ale ludzie nie zawsze są tacy, jacy się wydają. Alexander i Isobel nie mogą się sobie oprzeć. Na próbę zostanie wystawione wszystko to, w co do tej pory wierzyli. Pytanie tylko, czy Isobel, po tym jak kiedyś została głęboko zraniona, będzie jeszcze potrafiła wyjawić swoją tajemnicę?

”... Ahrnstedt przykłada się do researchu. To świetna historia miłosna przyprawiona rodzinnym dramatem i scenami seksu. Bez wątpienia ożywi szare dni!” Aftonbladet

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8110-189-9
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Alexander De la Grip obudził się i nie wiedział, gdzie jest. Było jasno, mógł więc przyjąć, że to ranek, ale nie wiedział ani w jakim przebywa kraju, ani w jakim mieście, ani z kim spędził minioną noc. Nie potrafił sobie tego przypomnieć.

Ale nie był to pierwszy taki przypadek.

Szybko sprawdził, w jakim jest stanie. Leżał nagi. W nieswoim łóżku. Czuł, że ma kaca, ale nie kolosalnego. Wyciągnął rękę i poszukał telefonu. Była dopiero ósma, a on czuł się rześki. To jedna z zalet częstego picia i imprezowania, człowiek wyrabiał sobie dużą tolerancję na alkohol i na drugi dzień czuł się w miarę dobrze. Pomału zaczynała mu wracać pamięć. Przypomniał sobie szampana, drinki i kobiety w różnych klubach, które odwiedził, zanim tu wylądował.

Tu, czyli gdzie? Poszperał w pamięci. Zaczął w Chelsea, potem było Meat Packing, ale później już niewiele pamiętał. Podrapał się po zarośniętej brodzie. Cholera, przecież dzisiaj miał lecieć do Sztokholmu. Na spotkanie, o ile nie z demonami, to w każdym razie z niektórymi członkami swojej rodziny.

Wysunął się z pościeli. Dziewczyna, z którą spędził noc, wciąż mocno spała. Jej włosy leżały rozrzucone na poduszce, skóra była lekko opalona. Przez chwilę zatrzymał wzrok na jej plecach. Pięknie wczoraj wyglądała. Zaczęli flirtować na tarasie na dachu. Była seksowna w ten charakterystyczny, energiczny sposób, cechujący młode dziewczyny, które przyjechały do Nowego Jorku w poszukiwaniu szczęścia. Wydawało mu się, że jest Szwedką. Konsekwentnie dążyła do celu, który sobie wyznaczyła. Poza tym trochę sepleniła, jego zdaniem cholernie podniecająco. W zasadzie była dla niego trochę za młoda, ale nie stanowiło to dla niego problemu. Miała dwadzieścia lat, duże oczy i lubiła chichotać. W jej oczach od czasu do czasu błyskała bezwzględność. Wczoraj był zbyt pijany, żeby się tym przejmować, ale dzisiaj sobie to przypomniał.

Spotkali się w restauracji Romea. Zaczęli rozmawiać. Była bystra, dowcipna i zdecydowana, więc szybko przeszli do konkretów. Miała jakieś takie bardzo szwedzkie imię. Linda albo Jenny i była… Zmarszczył brwi, rozglądając się za swoimi spodniami. Dziennikarką? Nie. Znalazł majtki i spodnie. Włożył je i zaczął szukać koszuli, skórzanej kurtki i butów. Studentką? Modelką? Nie. Wprawdzie była wystarczająco chuda, ale odniósł wrażenie, że zajmowała się czymś, co wymagało czegoś więcej niż tylko długich nóg i zaburzeń odżywiania. Wsunął telefon do kieszeni, upewnił się, że ma portfel, okrył kołdrą plecy dziewczyny i ruszył w stronę drzwi. Cicho je otworzył i już po chwili znalazł się na ulicy. Na chwilę się zatrzymał. No właśnie, mieszkała na Brooklynie. Włożył okulary przeciwsłoneczne i się rozejrzał. To była ta lepsza część. Kupił kawę i poszukał wzrokiem taksówki.

Cieszył się, że wylądowali w mieszkaniu Jessiki (tak miała na imię!), a nie w jego, nawet jeśli musiał teraz do siebie podjechać. Nie żeby miał coś przeciwko goszczeniu u siebie kobiet. Kochał swój apartament na Upper West. Nawet najbardziej zblazowanym gościom zwykle imponowali portierzy, luksus i widok na Manhattan. Ale musiał się pakować. Oboje wiedzieli, że to była rzecz na jedną noc. Tak łatwiej było mu się wymknąć.

Kiedy wskakiwał do taksówki, odezwała się jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz, ogarnęła go fala niechęci i odrzucił połączenie od matki. Praktycznie był już w drodze do Sztokholmu, im dłużej uda mu się odwlec rozmowę z nią, tym lepiej.

Po raz kolejny telefon zadzwonił, gdy przejeżdżał przez most Brookliński. Tym razem na wyświetlaczu pokazał się napis „Romeo”. Odebrał i powiedział wesoło:

– Talk to me, baby.

Wyjrzał przez okno. Do Nowego Jorku zawitała wiosna, wszędzie kwitły drzewa wiśniowe i tulipany. Na ulicach jeszcze panował mały ruch. Alexander czuł, jak kawa usuwa z jego organizmu resztki nocnego upojenia.

– Chciałem się tylko upewnić, że wszystko w porządku – powiedział Romeo Rozzi, kucharz, którego określano mianem „cudownego dziecka włoskiej kuchni”, celebryta w świecie restauratorów i najlepszy przyjaciel Alexandra.

– A dlaczego miałoby być inaczej?

– Wczoraj, kiedy ode mnie wychodziłeś, byłeś cholernie pijany.

– W tym stanie najlepiej się czuję – odparł Alexander. – Nie wiesz przypadkiem, czym zajmuje się ta dziewczyna, z którą wyszedłem?

Romeo głośno westchnął.

– Nie pamiętasz? Kilka razy ci mówiłem, żebyś na nią uważał.

– No tak, jest blogerką, prawda?

– Prowadzi plotkarskiego bloga. Jednego z najlepszych. Powiedziałeś, że dasz jej coś, o czym będzie mogła pisać. Dałeś?

Alexander układał sobie w głowie fragmenty wspomnień nocy spędzonej w towarzystwie pozbawionej zahamowań Szwedki. Przypomniał sobie pytania, które mu zadawała, i rzeczy, które robili.

– Bez wątpienia – odparł.

– Ona chce pobić rekord wejść na swojego bloga. Bądź ostrożny. Gdy cię zobaczyła, wyglądała jak uzbrojony pocisk. Chcesz, żebym jej przeszkodził? Mogę porozmawiać z kim trzeba.

Alexander spróbował się zastanowić, czy obchodzi go to, że po raz kolejny trafi na plotkarski blog.

– Z kim trzeba? – zapytał, gdy znalazł się na wysokości Central Parku. – Jeżeli masz na myśli to, co sądzę, to wydaje mi się, że jeszcze przez jakiś czas możemy spróbować nie włączać włoskiej mafii. Nie obchodzi mnie to, niech sobie pisze, co chce.

Usłyszał kolejne westchnienie.

– Do niczego nie podchodzisz poważnie?

– Nie bądź głupi. Bardzo poważnie podchodzę do imprezowania.

– Wiesz, co miałem na myśli.

Alexander westchnął. Wiedział. Przez ostatnie pół roku imprezował więcej niż kiedykolwiek wcześniej i czasami można było odnieść wrażenie, że zależy mu na tym, żeby wywołać wystarczająco duży skandal, aby jego echa dotarły do Europy i do jego rodziców.

Jesienią miał romans z ikoną popu Zoe Taylor. Po krótkim, ale intensywnym związku napisała utwór My Favorite Swede, który ustanowił rekord odsłuchań na Spotify. Nie było do końca wiadomo, czy utwór naprawdę był o Alexandrze, ale Zoe, jedna z najbardziej znanych kobiet świata, nie zaprzeczyła, więc dziennikarze polowali na niego jak na dziką zwierzynę. Zoe była teraz w związku ze swoim ochroniarzem, ale My Favorite Swede pozostał najczęściej odtwarzanym utworem w historii.

– Alessandro, martwię się o ciebie. Nie żartuję.

Alexander wiedział, że Romeo naprawdę jest zaniepokojony i możliwe, że rzeczywiście tracił kontrolę nad imprezowaniem, piciem i kobietami.

A jednak. Czy biorąc pod uwagę to, co się stało, można się temu dziwić? Zapatrzył się w świat za oknem. Żółte taksówki, kioski z gazetami, ludzie. Ulica za ulicą.

Po Zoe zdążył już zaliczyć kilka kobiet, gdy w końcu poznał Lanę, dziedziczkę finansowego imperium zbudowanego na handlu nieruchomościami. Ich relacja trwała całe dwadzieścia dwa dni. Lana była największą skandalistką Ameryki i jej związek ze szwedzkim złotym młodzieńcem odbił się głośnym echem zarówno w amerykańskiej, jak i europejskiej prasie. Szczerze mówiąc, Alexander niewiele pamiętał z czasu, który spędzili razem. Bez przerwy imprezowali i rozstali się w zgodzie i po przyjacielsku, tuż przed Bożym Narodzeniem. Lana pojechała na rodzinne ranczo w Teksasie, zaręczyła się z przyjacielem z dzieciństwa i wzięła z nim ślub zaledwie kilka tygodni temu. Alexander wysłał młodej parze prezent. Udało mu się dotrzeć do wykonawców jednego z najbardziej nieprzyzwoitych musicali w historii Broadwayu. Zapłacił za przelot całej grupy, jej zakwaterowanie i występ na weselu. Artyści, sami mężczyźni, wykonali jedną z najbardziej skandalicznych piosenek musicalu, pełną przekleństw, obscenicznego seksu i bluźnierstw. Nie dowiedział się, co o występie sądziła głęboko religijna rodzina pana młodego – Alexander dopłacił artystom za to, żeby wystąpili w samych krawatach i skąpych majtkach. Ale był prawie pewien, że Lana doceniła jego żart.

Nie pamiętał, jak spędził święta. Na Malediwach? Seszelach? Miał niejasne wspomnienie nagich kobiet i luksusowych jachtów. A może tak spędził sylwestra?

Kiedy taksówka skręciła i w oddali zamajaczyły budynki Upper West Side, wrócił myślami do teraźniejszości.

– Jestem prawie w domu. Mogę do ciebie zadzwonić, ze Sztokholmu?

– No właśnie, przecież lecisz do siebie. Cieszysz się?

„Jak cholera”, pomyślał Alexander.

Spojrzał na zegarek. Dochodziła dziewiąta.

– Czuję, że muszę się napić.

– Nawiasem mówiąc, ten wasz książę jest cholernie seksowny. Chętnie bym coś dla niego ugotował.

– Powiem mu to, jeśli go spotkam – powiedział i się rozłączył.

Wziął prysznic, ogolił się, przebrał i zdążył na czas do Newark. Kierowca przyjął napiwek z uśmiechem. Alexander nadał bagaż bez problemu. Nigdy nie miał kłopotów z takimi rzeczami. Po prostu posyłał osobie siedzącej za kontuarem olśniewający uśmiech i jego walizki spokojnie odjeżdżały na taśmie.

W sali dla VIP-ów puścił oko do tęgiej barmanki. Kobieta nieco się rozluźniła, przygładziła dłonią włosy i podała mu wódkę z lodem. Ze wszystkich kobiet świata mieszkanki Nowego Jorku najtrudniej było oczarować, ale gdy używał całego swojego uroku, zawsze mu się to udawało. Robił to automatycznie, ale obie strony na tym zyskiwały: on był sprawnie obsługiwany, a one się cieszyły.

Kiedy otworzono jego wejście, najpierw przepuścił matkę z niemowlęciem, pomógł staruszce wnieść bagaż, a potem sam wszedł na pokład. Otoczył go dyskretny luksus pokładu pierwszej klasy. Zamówił drinka przed posiłkiem i udało mu się przespać większą część podróży. Kiedy musiał lecieć do Sztokholmu, zwykle wybierał to połączenie – było o idealnej porze – i starał się wypić tyle, ile było trzeba, żeby zasnąć.

Kiedy wylądował wczesnym rankiem na lotnisku Arlanda, był wyspany. Dzięki szwedzkiemu paszportowi bez problemu minął cło i odebrał walizki. To była kolejna zaleta podróżowania pierwszą klasą. Wyszedł na zewnątrz i machnął na taksówkę.

– Zimno tu – powiedział do kierowcy, a ten zdał mu szczegółową relację z tego, ile godzin słońca i jaką temperaturę zanotowano do tej pory w tym miesiącu. Pogoda to ulubiony temat rozmów wszystkich Szwedów.

Mijali przedmieścia stolicy. W Central Parku kwitły już pola tulipanów i narcyzów. Tu wiosna nie była jeszcze aż tak widoczna. Słuchał monologu kierowcy i od czasu do czasu potakiwał mu pod nosem. Lubił słuchać innych ludzi i lubił Szwecję, jej czyste powietrze i spokojniejszą atmosferę. Nie lubił za to swojej rodziny. Spotkanie z nią będzie się starał odwlekać jak najdłużej. Może uda mu się zobaczyć z nimi dopiero w niedzielę na chrzcie. Od jesieni z powodzeniem unikał wszystkich rodzinnych spotkań, ale teraz miały się odbyć chrzest i ślub, którego nawet on nie chciał przegapić, musiał więc zacisnąć zęby i jakoś to wytrzymać. Najbliższe dni spędzi na otrząsaniu się z jetlagu, a noce będzie spędzał z kobietami. No i będzie musiał, ciężko westchnął już na samą myśl o tym, spotkać się ze wszystkimi swoimi plenipotentami.

Minęli Roslagstull i wjechali na Birger Jarlsgatan. Ulice wydawały się takie małe i czyste. Ludzie byli dobrze ubrani, nawet jeśli liczba żebraków przygnębiająco się powiększyła. Zostawili w tyle Stureplan i dzielnicę handlową. Nocne kluby i puby mrugały do niego zachęcająco. To była jego ulubiona część miasta. Niezależnie od tego, jak zblazowany był po imprezowaniu w Nowym Jorku, Bangkoku i Londynie, Sztokholm zawsze miał dla niego specjalny urok. Zdecydował, że wyjdzie się zabawić jeszcze tego samego wieczora. Właśnie tego było mu trzeba.

Taksówka stanęła przed hotelem Diplomat, w którym zatrzymywał się za każdym razem, gdy był w Sztokholmie. Wody zatoki Nybroviken połyskiwały. Mimo dość niskiej temperatury, wzdłuż Strandvägen spacerowali lekko ubrani, rozochoceni wiosną Sztokholmczycy. Wziął jedną torbę, a resztę zostawił obsłudze hotelu. Miał zamiar zostać w Sztokholmie kilka tygodni i pakując się, przygotował się na każdą ewentualność. Nawet jeśli kochał Sztokholm, uważał, że ciężko tu dostać przyzwoite ubranie, w każdym razie, gdy się lubiło szyte na miarę rzeczy najwyższej jakości. A on lubił.

Wyciągnął z portfela szwedzki banknot, dał go żebrzącej kobiecie i wszedł do hotelu. Wstydził się, że w ten sposób uspokaja wyrzuty sumienia. Z pewnością po raz dwudziesty w ciągu kilku ostatnich miesięcy pomyślał, że teraz, kiedy ma w Szwecji siostrzenicę, powinien chyba pomyśleć o tym, żeby kupić mieszkanie w Sztokholmie. Uśmiechnął się do recepcjonistki i podsunął jej pięćset koron po tym, jak go zameldowała. Zaczerwieniła się, ale przyjęła banknot, wiedząc, że kiedy Alexander De la Grip zatrzymuje się w ich hotelu, pewne zasady przestają obowiązywać. Skoro i tak będzie musiał się spotkać ze swoją rodziną, powinien jeszcze przez chwilę nacieszyć się wolnością.

Nie powiedziałby, że nie znosi swojej rodziny. Na pewno nie dosłownie i nie wszystkich. To było… skomplikowane. A on nie lubił tego, co skomplikowane, przez całe życie z dużą zręcznością unikał tego typu rzeczy. Wziął prysznic, rozpakował się, zabrał portfel i telefon i wyszedł z hotelu.

Miał oczywiście zamiar do niego wrócić, ale człowiek nigdy nie wie, co mu przyniesie los. Opuścił okulary przeciwsłoneczne i zaczął przeglądać w telefonie listę kontaktów. Alexander De la Grip znów był w mieście. A Sztokholm go kochał.2

Isobel Sørensen wyminęła samochód i zatrzymała się na czerwonym świetle na Valhallavägen. Było zimno, ale miała nadzieję, że przejażdżka na rowerze do Nybroplan trochę ją rozgrzeje. Była spóźniona na zebranie w Medpaksie. Jak tylko zapaliło się żółte światło, nacisnęła na pedały.Przypięła rower, zdjęła kask i wbiegła po schodach. Gdy weszła do środka, przywitała się z Astą, wolontariuszką, która pracowała po części jako recepcjonistka, a po części jako asystentka.

– Bonjour, maman – powiedziała, gdy zobaczyła swoją mamę, Blanche Sørensen, rozpięła kurtkę i szybko cmoknęła matkę w policzki.

– Aleś ty spocona – zauważyła Blanche.

Isobel odgarnęła włosy, otarła czoło i przyjrzała się matce. Jej blond włosy były świeżo ułożone i miała na sobie nowy kostium od Chanel, pewnie pochodził z pierwszej tegorocznej kolekcji. Ale jej mama nie miała najmniejszych skrupułów, gdy chodziło o wydawanie pieniędzy na siebie.

– A ty wyglądasz świeżo i pięknie. Też będziesz na zebraniu?

Mama była trochę nieprzewidywalna. Przez niemal trzydzieści lat była prezesem i twarzą Medpaksu. Mimo że dwa lata temu zrzekła się wszystkich oficjalnych funkcji, nadal miała silną pozycję i czasami przychodziła na ich cotygodniowe zebrania. Niewiele im się wtedy udawało zrobić.

– Zajrzałam tylko po pocztę.

Isobel stłumiła westchnienie ulgi. Kiedyś matka wyglądała olśniewająco, miała silną pozycję intelektualną i społeczną i należało się z nią liczyć, ale ostatnie lata były, delikatnie rzecz ujmując, burzliwe.

– Tu jesteś, Isobel – powiedziała Leila, sekretarz generalny Medpaksu, zaglądając do recepcji. Jej ciemne oczy zlustrowały Blanche. Uniosła jedną brew. – Blanche, jak miło cię widzieć. Znowu.

Po szwedzku mówiła perfekcyjnie, ale akcent jej schrypniętego głosu zdradzał perskie korzenie.

– Leila – odparła Blanche bez entuzjazmu.

Oficjalnie Blanche sama zrezygnowała z działalności w Medpaksie w momencie, kiedy przechodziła na emeryturę, bo pracowała również jako kierownik szpitala Huddinge. Nieoficjalnie została do tego zmuszona przez cały zarząd. Narobiła za dużo bałaganu. Ówczesna kierowniczka biura Medpaksu, starsza pani, która praktycznie rzecz biorąc, była prawą ręką Blanche, skorzystała z okazji i z ulgą poszła na emeryturę, żeby zająć się uprawą pelargonii. Zarząd ogłosił nabór na stanowisko prezesa i do organizacji wkroczyła, z siłą perskiego wodza, Leila Dibah. Potem już nic nie było takie jak wcześniej.

Pięćdziesięciodwuletnia psycholog, która kiedyś, po wypiciu połowy butelki Riojy, wyznała Isobel, że zdecydowała się na tę posadę z powodu poważnego kryzysu wieku średniego, już po kilku dniach mianowała siebie samą sekretarzem generalnym. Ponadto wprowadziła cotygodniowe spotkania dla wszystkich pracowników Medpaksu, a także wzięła się za cały ten bałagan wynikły z lat autorytarnego i nieprzejrzystego zarządzania. Tylko i wyłącznie dzięki uporczywej pracy Leili cały Medpax przeszedł nadzwyczajny audyt, który spadł na organizację po tym, jak została ona ostro skrytykowana przez Svensk insamlingskontroll, instytucję sprawującą pieczę nad wszystkimi zbiórkami na cele charytatywne. Jednym słowem zatrudnienie inteligentnej psycholog było genialnym posunięciem wciąż jeszcze nieco oszołomionego zarządu.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała Isobel, kiedy Blanche i Leila spiorunowały się wzrokiem. – W pracy zapanował istny chaos.

Blanche milczała, ale Isobel i tak wiedziała, co myśli jej matka. Że Isobel pociągał chaos i że była sama sobie winna, jeśli nie potrafiła sobie z nim poradzić. Blanche osiągnęła mistrzostwo w milczącej krytyce.

To dziadek Isobel ze strony mamy, Henri Pelletier, założył Medpax w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym roku. Pierwsze biuro główne znajdowało się w Paryżu i do chwili obecnej w starej kamienicy na obrzeżach miasta funkcjonowała senna jednostka administracyjna. Isobel odwiedziła ją całkiem niedawno, spotkała się z dwoma pracującymi tam starszymi paniami, napiła się z nimi francuskiej kawy i posłuchała opowieści o starych dobrych czasach. Jej dziadek, Henri, był świetnym lekarzem, nowoczesnym i dążącym do poprawy warunków życia „czarnych” w byłych i obecnych koloniach francuskich w Afryce. Jego zaangażowanie zaowocowało powstaniem Medpaksu. To, że córka pójdzie w jego ślady, zostanie chirurgiem i pokieruje Medpaksem, było dla niego oczywiste. Fakt, że Isobel wybrała swoją własną drogę – inną specjalizację i inne sposoby angażowania się – nadal stanowiło temat tak pełen potencjalnych zagrożeń, jak pole minowe w Afganistanie.

– Przyszłaś w samą porę – powiedziała Leila, wyrywając ją z zamyślenia. – Właśnie zaczynamy. Dziękuję, że do nas wpadłaś, Blanche, uważaj na siebie. Do widzenia.

To było zaznaczenie swojej pozycji. Isobel wstrzymała oddech. Starcia między Blanche i Leilą, do jakich dochodziło w ciągu ostatnich dwóch lat, nieco osłabły, ale między obiema kobietami nadal istniało napięcie i czasem wciąż jeszcze zdarzały się sceny. Ale Blanche wzięła tylko stos swoich listów, chłodno się pożegnała i wyszła przez mahoniowe drzwi.

Leila patrzyła spokojnie na Isobel. Jej ciemne oczy wyglądały tak, jakby widziały już prawie wszystkie ludzkie słabości i nadal nie mogły się zdecydować, czy życie jest tragedią czy komedią.

– Zaczynamy? – zapytała, otwierając drzwi do pokoju konferencyjnego, w którym czekała już większość niewielkiego i pracującego przeważnie za darmo zespołu Medpaksu.

Asta weszła za nimi. Isobel przywitała się po kolei z wszystkimi zebranymi: księgową Theą Nilson, dwoma krótkowłosymi studentkami politologii, które odbywały u nich praktyki i obie miały na imię Katarina, i panią von Fersen, niebieskowłosą damą, która zajmowała się kwestami oraz lunchami, obiadami i galami, stanowiącymi dużą (zdaniem Isobel nawet zbyt dużą) część działalności Medpaksu. Isobel usiadła. Zasadniczo uważała, że wszystkie zebrania są jedną wielką stratą czasu, ale wprowadzone jakiś czas temu cotygodniowe spotkania okazały się zaskakująco interesujące. Obecnie czekała na to, żeby zobaczyć się z ludźmi myślącymi tak jak ona i rozmawiać o pomocy dla biednych krajów, pracy w terenie i przyszłości.

Po chwili dołączył do nich Sven, chirurg, który nosił kucyk i kowbojki, a po nim Lin-Lin, specjalistka do spraw zdrowia publicznego, którą Leili udało się zwerbować albo podkraść, w zależności od tego, kogo pytać o zdanie, Lekarzom bez Granic. Zespół Medpaksu był teraz w komplecie.

Gdy Leila prezentowała plan zebrania, Lin-Lin sięgnęła ręką do talerzyka z ciasteczkami, który stał na środku stołu. Obie Katariny gorączkowo notowały, a Isobel, która od rana nic nie piła, przysunęła sobie karafkę z wodą.

Szybko uporali się z pytaniami dotyczącymi weekendowego grafiku i wydatków, a później zaczęli rozmawiać o etyce pomocy biednym krajom, co z kolei doprowadziło do żywiołowej wymiany zdań między Svenem i Astą. Isobel przedstawiła swój punkt widzenia, gdy została o to wyraźnie poproszona. Czuła, jak zmęczenie po całym dniu pracy znika. Była ożywiona i nagle znów miała mnóstwo energii. Kochała to. Te ich żywiołowe dyskusje. Fakt, że cały czas kwestionowali to, co robili.

Asta podniosła się z miejsca i z zaróżowionymi policzkami mówiła o etyce i odpowiedzialności. Isobel kiwała potakująco głową. Pomoc biednym krajom i praca terenowa nie mogły stanowić hobby dla bogatych, białych mieszkańców Zachodu, których gryzło sumienie.

– Tu chodzi o nowoczesną pracę humanitarną – powiedziała Asta. – O to, żeby w mieszkańcach tych krajów widzieć pełnowartościowe jednostki.

– Ale przecież chodzi również o eony doświadczenia – zaoponował Sven.

– Isobel? – zapytała Asta. – Zgadzasz się ze mną?

Isobel wiedziała, że ma wyjątkową pozycję. W świecie, w którym wartość człowieka wynika głównie z ilości i długości misji, które odbył, ona była ewenementem. Niewiele osób miało na koncie aż tyle pracy w terenie, już samo to czyniło z niej autorytet. Poza tym wszyscy w Medpaksie wiedzieli, że etyka i moralność to tematy, które leżą jej na sercu, zawsze zażarcie o nich dyskutowała. Nie godziła się na żadne kompromisy.

– Same dobre chęci nie wystarczą. Muszą iść za nimi dobre czyny.

Asta pokiwała głową, ale Sven prychnął.

– Nie zawsze jest do wyboru tylko dobro i zło.

W zasadzie Isobel się z nim zgadzała. Czasem było tylko to, co złe i co jeszcze gorsze. Ilu ludzi umarło na jej oczach w Liberii? Ilu dzieci nie zdołała uratować, do ilu nie udało jej się nawet dotrzeć? Odnosiła wrażenie, że znalazła się w czyśćcu. Żaden wyjazd nie był łatwy, ale o to przecież chodziło, nieśli pomoc ludziom, którzy znajdowali się w najgorszych miejscach na ziemi. Liberia stanowiła jednak całkiem nowy poziom piekła.

– Chodziło mi o to, że w każdej sytuacji powinniśmy wiedzieć, co jest naszą siłą napędową – dodała. – Łatwo jest podejmować spontaniczne decyzje, które w danej sytuacji wydają się słuszne. Ale zawsze musimy myśleć o długofalowych konsekwencjach.

– Coś takiego może doprowadzić do zobojętnienia.

Isobel się z nim zgadzała. Granica między racjonalnością a nieludzkimi decyzjami nie zawsze była łatwa do uchwycenia, zwłaszcza dla niej. Czy Sven ma rację? Czy stawianie sobie wysokich wymagań, jeśli chodzi o etykę i honor, sprawiało, że człowiek stawał się nieczuły? Chciałaby móc odpowiedzieć na to pytanie.

– Będziemy jeszcze mieli okazję o tym porozmawiać – stwierdziła Leila, patrząc na Svena. – Może po twoim powrocie z Czadu?

W czasach swojej świetności Medpax prowadził trzy szpitale dziecięce, po jednym w Czadzie, Kongo i Kamerunie. Z biegiem lat dwa z nich zostały przejęte przez miejscowe władze. Isobel uważała, że to dobrze. Widziała w tym naturalny i pożądany rozwój. Ale Blanche potraktowała to jak osobistą zniewagę. Często tak robiła. W każdym razie został im teraz tylko jeden szpital dziecięcy. Pracował w nim personel medyczny z Czadu, nieliczni wolontariusze, a czasem również lekarze z innych organizacji, ale należał do Medpaksu. Nie odwiedzali go od ubiegłej jesieni. Sven miał teraz tam dotrzeć, zorientować się, czego potrzeba, i ułożyć plan działania.

– A skoro już o tym mowa – powiedział Sven wolno. – Nie będę mógł pojechać.

W pokoju zapadła cisza.

– Dlaczego? – zapytała w końcu Isobel. Nie chciała, żeby w jej głosie słychać było wyrzut. Jednak przecież pediatrzy, którzy mogą jechać do szpitala dziecięcego w Czadzie, nie rosną na drzewach. Była tam jesienią i wiedziała, że Sven jest potrzebny. Ktoś musiał się wszystkiemu przyjrzeć.

– Moja żona nie chce mnie puścić.

Leila spojrzała na niego z ukosa.

– To już pewne?

– Przykro mi, ale nic na to nie poradzę. Postawiła mi ultimatum i muszę zadbać o swoje małżeństwo.

Isobel zaczęła się zastanawiać, dlaczego Sven, który był znany z tego, że spał praktycznie z każdą napotkaną pielęgniarką, nagle zaczął się troszczyć o swoje małżeństwo. Ale nic nie powiedziała. Decyzja o wyjeździe w teren musiała być dobrowolna.

Leila kiwnęła głową.

– Jakoś się z tym uporamy. Ale jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałabym wspomnieć – oznajmiła i wzięła pękaty skoroszyt, który podała jej Asta. – Mamy problem z jednym darczyńcą. Poważny problem.

Pani von Fersen, która do tej pory siedziała w milczeniu i przyglądała się swoim paznokciom w odcieniu srebra, spojrzała na wszystkich z powagą. Leila wręczyła zebranym kartki z kolumnami. Pobieżnie je przejrzeli. Isobel zmarszczyła brwi. Finanse nie były wprawdzie jej specjalnością, ale…

– To jest jakaś fundacja – powiedziała i podniosła wzrok. – Jesteśmy aż tak bardzo od niej uzależnieni? Od jednego darczyńcy?

Leila pokiwała głową.

– Teraz tak. Dostaliśmy od niej sporo funduszy, ale teraz niestety przelewy przestały przychodzić. Jak wiecie, straciliśmy kilku darczyńców, jeszcze zanim zaczęłam tu pracować. Od tamtej pory wiele naszych próśb o wsparcie zostało odrzuconych, więc nigdy nie udało się nam wrócić do wcześniejszego poziomu.

Leila ocaliła to, co się dało, ale faktem pozostawało, że Blanche z biegiem lat coraz gorzej radziła sobie z podtrzymywaniem dobrych relacji z darczyńcami. Isobel wiedziała oczywiście, że logicznie rzecz biorąc, nie była to wina Blanche, ale i tak zaczęła się niespokojnie wiercić na krześle. Z wiekiem matka zrobiła się bardziej nieugięta i często ubliżała innym. Może Isobel powinna była się zorientować, że sprawy źle idą? Gdyby zrobiła tak, jak chciała mama, i bardziej się zaangażowała w działalność Medpaksu, może byłaby w stanie wcześniej zmienić sytuację? Spojrzała na swoje wyszorowane do czysta piegowate dłonie. Czasami odnosiła wrażenie, że niezależnie od tego, co robi, wszystko wychodzi źle.

– Nie stać nas na to, żeby ją stracić. Nie wiem, dlaczego wstrzymała wpłaty. Nie oddzwaniają, mimo że zostawiłam im wiele wiadomości.

Nazwa fundacji nic Isobel nie mówiła, ale zauważyła, że siedzibę ma przy jednej z najdroższych ulic w Sztokholmie. Może jej zarządca uznał, że nie warto oddzwaniać do psychologa z małej organizacji humanitarnej.

Przyglądała się kolumnom, próbując je zrozumieć.

– Kiedy przestała płacić?

– Tuż przed świętami Bożego Narodzenia.

Była wtedy w Liberii. Widziała tak wiele ofiar, opuszczonych wiosek i zszokowanych pracowników medycznych, że chciałaby o tym zapomnieć. Już jako nastolatka pracowała w obozach dla uchodźców, na obszarach ogarniętych wojną i klęskami żywiołowymi. Ale to, co widziała w Liberii… Minęło kilka tygodni, zanim udało jej się pozbyć najgorszych koszmarów.

– Powinnaś była wspomnieć o tym wcześniej. Jak on czy ona się nazywa?

– Kto?

– Osoba, która stoi za tą fundacją.

– Tutaj – odparła Leila i pokazała palcem miejsce w skoroszycie. – To on. Alexander De la Grip.

– Żartujesz – powiedziała Isobel z niedowierzaniem.

Leila podniosła wzrok.

– Wiesz, kto to jest?

Thea, Lin-Lin, obie Katariny i Asta wymieniły spojrzenia. Isobel mogła się założyć, że dobrze wiedziały, kim jest Alexander De la Grip.

„Najlepiej ubrani kawalerowie”. „Najbogatsi Szwedzi poniżej trzydziestki”. „Najprzystojniejsi mężczyźni świata”. Isobel nawet nie wiedziała, na ilu listach widziała jego nazwisko. W ilu brukowcach figurowało. Nie żeby go specjalnie szukała. Alexander De la Grip był jak długa, odpychająca powieść w odcinkach.

– Tak – odparła. Poza tym znała Alexandra nie tylko z gazet.

Poznali się przypadkiem w czasie ubiegłorocznych wakacji. Dużo wtedy podróżowała. Odwiedziła Nowy Jork. Skanię. Czad. A później Liberię. Próbował ją podrywać, a ona kazała mu się wynosić do diabła.

Potarła czoło, ogarnęło ją zmęczenie. Możliwe, że posłała Alexandra w cholerę wiele razy. Prawdę mówiąc, zawsze gdy Alexander się do niej odzywał, była dla niego niemiła i wcale nie miała zamiaru tego ukrywać. Wszystko w nim działało jej na nerwy. Drażnił ją jego zapijaczony wzrok i fakt, że wiódł beztroskie życie. Czy naprawdę tak łatwo było go urazić? Głupie pytanie, jasne, że tak. Jego ego było pewnie delikatniejsze niż organizm z obniżoną odpornością. Obraziła go, a on, żeby się zemścić, zakręcił kurek z pieniędzmi dla Medpaksu. To było jedyne wyjaśnienie.

Leila przyglądała się jej uważnie zza swoich okularów w czarnych oprawkach.

– Da się z nim porozmawiać? Nakłonić do zmiany zdania? Może zaprosić na lunch? – zapytała.

Isobel przesunęła kartki w dłoni.

– Myślę, że można spróbować – powiedziała niechętnie. Często spotykała się z potencjalnymi darczyńcami na lunchach, obiadach, a czasami również na śniadaniach. Nie byłaby to dla niej żadna nowość, wiedziała, że jest w tym dobra, że imponuje ludziom. Ale myśl o tym, że miałaby nadskakiwać temu rozpieszczonemu arystokracie, wywoływała w niej mdłości.

– Zajmiesz się tym?

Isobel wiedziała, co miałaby ochotę zrobić z takim obrażalskim złotym młodzieńcem, ale zachowała te myśli dla siebie, przybrała spokojny wyraz twarzy, spojrzała na Leilę i powiedziała:

– Jasne.

– Dobrze, bo jeżeli wkrótce nie otrzymamy pieniędzy, to koniec. Będziemy mogli zamknąć Medpax jeszcze przed wakacjami.

Zebrani wokół stołu wymienili niespokojne spojrzenia.

– Przesadzasz – stwierdziła Isobel.

Leila lubiła dramatyzować. Tak źle chyba nie jest?

Leila pokazała ręką wydruki i powiedziała:

– Możecie przeliczyć jeszcze raz. Ja tak zrobiłam. Bez pieniędzy będziemy mogli zapomnieć o pomocy humanitarnej. Cyfry nie kłamią.

Gdy zebranie się skończyło i zaczęli się rozchodzić, Leila zatrzymała Isobel.

– Mogłabyś jeszcze chwilkę zostać? – zapytała.

Drzwi się zamknęły i zostały same.

– Tak?

Leila przyglądała się jej przez chwilę.

– Chciałam sprawdzić, jak się czujesz.

Isobel oparła dłoń na stole, zaczęła bębnić palcami o blat, a potem przestała równie szybko, jak zaczęła.

– Dobrze.

Z grubsza biorąc, była to prawda.

– A jak tam problemy ze snem?

Isobel spojrzała na nią podejrzliwie.

– Przeprowadzasz wywiad psychologiczny?

Twarz Leili nawet nie drgnęła.

– A jest taka potrzeba?

Isobel zmusiła się do tego, żeby siedzieć spokojnie i nie okazywać niepokoju psychomotorycznego. Wzięła wdech. I zrobiła wydech. Wróciła trzy miesiące temu, ale wciąż jeszcze były takie obrazy i zapachy, których nie mogła zapomnieć. Najgorsze były pierwsze tygodnie po powrocie. Teraz życie toczyło się mniej więcej utartym torem.

– Nie potrzebuję już tabletek nasennych. Wszystko zmierza w dobrą stronę.

Przez chwilę siedziały w milczeniu.

– Naprawdę potrzebujemy kogoś w tym szpitalu dziecięcym, wiesz to równie dobrze jak ja – powiedziała w końcu Leila.

Isobel spodziewała się, że ten temat się pojawi.

– Nie jestem pediatrą.

To była śmieszna wymówka. Obie to wiedziały. Biorąc pod uwagę jej wiedzę i umiejętności, każdy szpital na świecie miałby z niej pożytek.

– Zastanowisz się jeszcze?

– Tak.

– A kiedy będziesz się zastanawiać, pomyślisz też o Skanii, prawda?

Isobel udało się całkowicie wyprzeć z pamięci tę szopkę. Medpax miał uczestniczyć w pewnym dobroczynnym bankiecie gdzieś na skańskiej prowincji. Bogaci ludzie, przedstawiciele firm, politycy i arystokracja zbiorą się w jakimś zamku. Będą sobie gawędzić, pić wino, jeść ekskluzywne dania i, oby, dadzą się przekonać do hojnych datków.

– Nie wystarczy, że będę nadskakiwać De la Gripowi?

– Ale wszyscy cię lubią. Jesteś trzecim pokoleniem Medpaksu, masz niesamowite poczucie sprawiedliwości społecznej i takie tam. Poza tym jesteś młodą kobietą, a to zawsze działa. Pomyśl tylko, ile uda się nam zebrać, jeśli też pojedziesz.

– Czy to przypadkiem nie jest szantaż emocjonalny?

– Oczywiście, że tak – zgodziła się Leila i popukała palcem wskazującym w kartkę z wyliczeniami. –Nawet jeśli ci się uda obłaskawić Alexandra De la Gripa, to i tak będzie to jak przyklejenie plasterka na ranę. Musimy się zabezpieczyć i zapewnić sobie regularne wpływy.

Czyli najpierw miała czołgać się u stóp jednego z najbardziej wyzutych z moralności mężczyzn na świecie, a potem jechać do Skanii i nadskakiwać kolejnym bogaczom. Zrobiło jej się naprawdę niedobrze.

– Dasz radę, Isobel?

– Tak.

Da radę, ponieważ dawała sobie radę praktycznie ze wszystkim. Ale pomyślała, że chyba wolałaby zostać w Liberii.4

Isobel wyszła do poczekalni po kolejną pacjentkę, kobietę w jej wieku, która miała problemy po części ze snem i stresem, a po części ze swoją mamą.

„Jeśli chodzi o to ostatnie, to też przydałaby mi się pomoc”, pomyślała Isobel, słuchając pacjentki. Zastanawiała się, czy wypisać skierowanie do psychologa, ale postanowiła zaczekać. Jednocześnie uświadomiła sobie, że cały czas nie może pozbyć się okropnego wrażenia, że nie najlepiej poradziła sobie podczas wczorajszej rozmowy z Alexandrem De la Gripem.

Wypisała receptę, zaleciła mniej interakcji z mamą i przyjęła kolejną osobę. Ale niezależnie od tego, jak bardzo koncentrowała się na pracy, nie opuszczało jej nieprzyjemne uczucie, że zawaliła sprawę. I to kompletnie.

Mierząc ciśnienie i wypisując leki na wrzody żołądka, zastanawiała się, jak to w ogóle możliwe. Była znana z umiejętności radzenia sobie z innymi i zachowania spokoju. To do niej rejestrowano histerycznych i roszczeniowych pacjentów, to ona uspokajała wzburzone pielęgniarki i werbowała pracowników terenowych i to ona wygłaszała odczyty dla studentów o tym, jak istotne w zawodzie lekarza są jego kompetencje interpersonalne. A wdarła się do Alexandra De la Gripa i zachowywała jak krnąbrna nastolatka. W pięknym biurze jego wytwornej fundacji, od której zależało istnienie Medpaksu.

Jakim słowem można by ją najlepiej opisać?

Idiotka.

Ale bardzo się denerwowała. Alexander był tak przystojny, że z trudem to zaakceptowała. Żaden mężczyzna nie miał prawa tak wyglądać, to wydawało się nienaturalne. Mimo rozczochranych włosów, zarostu na brodzie i wymiętego garnituru, był taki atrakcyjny, że patrząc na niego, wbrew sobie się czerwieniła. Na dokładkę Alexander De la Grip należał do arystokracji i był bogaty. Nie tak zwyczajnie bogaty, ale niesamowicie bogaty. Nie żeby kiedykolwiek miała złudzenia co do tego, że życie jest sprawiedliwe, ale żeby aż tak? Jak mogło być aż tak bardzo niesprawiedliwe? Kroplą, która przepełniła czarę goryczy, były jego przekrwione oczy i bijąca od niego woń trawionego alkoholu. Miał czelność stać w tej swojej fundacji, otoczony wianuszkiem ludzi czekających na każde jego skinienie, i wyglądać tak, jakby od tygodnia nie robił nic innego, tylko imprezował, podczas gdy ona walczyła o przetrwanie Medpaksu. Tego było za wiele. Pozwoliła zatem, żeby rzeczy, które nie powinny ją obchodzić, wpłynęły na nią i spowodowały, że dopuściła do głosu niskie uczucia i wszystko zakończyło się katastrofą. Zamknęła drzwi, westchnęła i zadzwoniła do Leili.

– Dzwonił może Alexander De la Grip? – zapytała.

– Nie, a miał?

Isobel odchyliła się na oparciu i położyła nogi na stole. Zostało jej jeszcze co najmniej ośmiu pacjentów, ale mogła sobie pozwolić na krótką rozmowę.

– Wczoraj na niego nakrzyczałam. Możliwe też, że go obraziłam. Znowu. Więc nie, raczej nie będzie dzwonił.

– Rozumiem. Jak się dziś czujesz?

– Mam nie po kolei w głowie. Możesz mnie poddać analizie, jeśli chcesz. Co jest ze mną nie tak?

Leila prychnęła.

– Wcale nie muszę cię analizować, to żadne wyzwanie. I tak wiem, o co chodzi. Podejrzewam, że już w macicy stawiałaś sobie wysokie wymagania. Cały czas się martwisz, czy jesteś wystarczająco dobra. Zależy ci na tym, żeby twoi bliźni i koledzy czuli, że ich dostrzegasz. Każdy, kto cię spotka, podziwia cię, ale ty sobie tego nie uświadamiasz, bo bez przerwy się zastanawiasz, co jeszcze zrobić, żeby twoja zajęta sobą matka i nieżyjący ojciec byli z ciebie dumni. Coś mi umknęło?

Isobel zamknęła oczy. Nie potrafiła zdecydować, czy pomysł, żeby zadzwonić do Leili, był zły czy dobry.

– To chyba dość… szczegółowa analiza – powiedziała potulnie.

– Isobel, jesteś osobą, którą każdy chciałby mieć w swoim zespole.

– Ale się ośmieszyłam.

– Tak. Witaj w zwyczajnym świecie, w którym ludzie się czasem ośmieszają. Zapomnij już o tym.

– Co to za psychologiczne frazesy? To nie takie łatwe.

– Zgadza się, ale ty nie chcesz, żeby było łatwo. Proszę bardzo.

Isobel przyjęła następnego pacjenta. PR-owca, który cały czas wracał, skarżąc się na bezsenność i dyskopatię. Powstrzymała się przed uwagą, że pewnie lepiej by spał, gdyby przestał cały czas zdradzać swoją żonę. Wypisała mu receptę na środki przeciwbólowe i wyznaczyła jak najodleglejszy termin powtórnej wizyty. Potem wysłuchała zestresowanego dziennikarza, który powiedział, że „trochę go drapie w gardle”. Facet miał wysoką gorączkę i zanim jeszcze przyszły wyniki z laboratorium, Isobel wiedziała, że to szkarlatyna. Kiedy spojrzała na zegarek, zobaczyła, że jest już trzecia. Zrezygnowała ze wspólnej przerwy na kawę i zamknęła się w swoim gabinecie. Siedząc przed komputerem, zajadała sucharki z dżemem pomarańczowym. Do wyszukiwarki wpisała hasło „Alexander De la Grip + zdjęcia”. Wczoraj wydał jej się jeszcze bardziej umięśniony, niż kiedy go widziała ostatnio, mimo że już wówczas nie należał do ułomków. Był wysoki, znacznie wyższy od niej, choć ona często musiała patrzeć na mężczyzn z góry i w szkole cały czas walczyła z pokusą, żeby się garbić. „Wyprostuj plecy, Isobel”. „Jesteś taka wysoka, chyba grasz w kosza?”. „Dlaczego zawsze nosisz za krótkie spodnie?”

Jakie znaczenie miało to, że Alexander jest wysoki? A miało. Wysocy, potężni mężczyźni byli atrakcyjni. Przyzwyczaiła się do tego, że na oko, bez pytania, oceniała czyjś wzrost i wagę. Tylko patrzyła i już wiedziała. Alexander musiał mieć co najmniej metr dziewięćdziesiąt sześć i ważył między sto pięć a sto dziesięć kilo. Miał szerokie ramiona, muskularny kark i twarde mięśnie brzucha. Przesuwała zdjęcia na ekranie, znalazła to najbardziej znane, na którym stał półnagi, błyszczący od olejku, a dwie kobiety klęczały u jego stóp, porównała je z nowszymi i z tym, co sama zapamiętała. Coś musiał ze sobą zrobić. Chodził na siłownię? Wyrzuciła do kosza okruchy sucharków, wyłączyła wyszukiwarkę internetową i poszła po kolejnego pacjenta.

Kiedy przyjęła już wszystkich chorych, założyła kask i ruszyła na rowerze do domu. Dziś wieczorem miała się spotkać przy piwie z grupą lekarzy polowych, ale zaczęła się wahać. Lepiej by było, żeby poszła. Wiedziała, że niedobrze jest trzymać się na uboczu. Jutro, pomyślała, zajmę się tym jutro.

Siedząc przed telewizorem, zjadła gotowe danie, które wcześniej kupiła, potem przeczytała w „Läkartidningen” artykuł o malarii i napiła się czerwonej herbaty.

Jutro, pomyślała znowu, leżąc w łóżku. Była wykończona, ale nie mogła usnąć. Jutro jakoś to rozwiążę, stanę się lepszym człowiekiem. Zamknęła oczy. Spała nago. To był luksus, na który pozwalała sobie, gdy była w domu. Na misji jako kobieta musiała być ostrożna, ale u siebie mogła czuć chłód pościeli na nagiej skórze. Nie potrafiła się wyciszyć. Może powinna się zaspokoić? Orgazm uwalniał oksytocynę i obniżał ciśnienie. Przesunęła dłońmi po ciele, ale nie była w nastroju, myśli miała zajęte czym innym. Może i dobrze. Życie seksualne było kolejną trudną sprawą, za którą nie miała siły się zabrać. Spojrzała na zegarek, wzięła komórkę i wysłała esemesa do Leili.

Podjęłam decyzję. Jadę do Czadu.

Leila nie odpisała.

Prawdopodobnie dlatego, że miała jakieś życie.

Isobel położyła się na boku i spojrzała w okno. Usnęła dopiero po kilku godzinach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: