Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ucieczka - ebook

Data wydania:
16 października 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ucieczka - ebook

Co jest ważniejsze – lojalność względem narodu czy rodziny?

John Puller dowiaduje się, że jego brat Robert, skazany na dożywocie,

zbiegł z więzienia. Uciekinier staje się poszukiwanym numer jeden.

John wierzy w niewinność brata, ale nie ma co do niej stuprocentowej

pewności. Przecież nie zna nawet powodów skazania Roberta…

Wkrótce staje się jasne, że był zaangażowany w sprawę sięgającą szczytów

władzy. Aby mu pomóc, John zaczyna lawirować na granicy prawa.

Czy zdoła ocalić siebie i brata?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5975-5
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Więzienie bardziej przypominało kampus uczelni publicznej niż miejsce, w którym przez dziesięć lub więcej lat przetrzymywano w celach ludzi skazanych za przestępstwa popełnione w trakcie służby wojskowej dla kraju. Nie było tam wież strażniczych, były natomiast dwa solidne ogrodzenia wysokie na trzy i pół metra, uzbrojone patrole oraz kamery monitoringu – tyle, by ich elektroniczne oczy mogły nadzorować praktycznie każdy milimetr terenu. Usytuowane na północnym krańcu Fort Leavenworth więzienie wojskowe zajmowało szesnaście zalesionych i pofałdowanych hektarów stanu Kansas w pobliżu rzeki Missouri; przypominało stertę cegieł i drutu kolczastego otuloną pasem zieleni. Było to jedyne w kraju więzienie wojskowe o zaostrzonym rygorze wyłącznie dla mężczyzn.

Główne więzienie wojskowe Ameryki funkcjonowało pod nazwą USDB^(), w skrócie DB. Federalny zakład penitencjarny dla cywilów, jedno z trzech więzień kompleksu, leżał sześć kilometrów dalej na południe. Oprócz Połączonego Regionalnego Zakładu Karnego – także dla więźniów wojskowych – było czwartym prywatnie zarządzanym więzieniem w Leavenworth, co podwyższało całkowitą liczbę osadzonych we wszystkich czterech zakładach karnych do około pięciu tysięcy. Biuro turystyczne z Leavenworth, chcąc najwyraźniej zbić kapitał na złej sławie miejsca i dzięki niej zwabić przyjezdnych, włączyło do promocyjnych broszurek wątek penitencjarny, reklamując się hasłem „Odsiadka w Leavenworth”.

Federalne dolary płynęły przez tę część Kansas i przeskakiwały granicę ze stanem Missouri niczym fala zielonej papierowej szarańczy, ożywiając lokalną gospodarkę i nabijając kabzy firmom dostarczającym żołnierzom wędzone żeberka, zimne piwo, szybkie samochody, tanie dziwki oraz wszystko, czego dusza zapragnie.

W DB rezydowało niemal czterystu pięćdziesięciu więźniów. Byli rozmieszczeni w szeregu niemożliwych do sforsowania bloków, między innymi w Specjalnej Jednostce Mieszkalnej, czyli SJM. Większość osadzonych trafiła tu z powodu przestępstw na tle seksualnym. Byli to głównie młodzi ludzie z długimi wyrokami.

Zwykle około dziesięciu więźniów trzymano w więziennych izolatkach, pozostali przebywali w celach zbiorowych. Drzwi nie miały krat, wykonano je z litego metalu ze szczeliną na dole, co umożliwiało wsuwanie tac z posiłkiem. Wąski otwór pozwalał także na skucie nóg kajdankami, żelaznymi trzewikami, które zakładano, gdy więźnia trzeba było dokądś przetransportować.

Tutaj, inaczej niż w wielu stanowych i federalnych zakładach karnych, wymagano dyscypliny i szacunku. Skutecznie. Między osadzonymi a strażnikami nie dochodziło do przepychanek o władzę. Obowiązywały wojskowe zasady, a podstawowe odpowiedzi udzielane przez uwięzionych brzmiały: „Tak jest, sir” oraz „Nie, sir”, oddzielone krótką przerwą.

W DB znajdowały się cele śmierci, w których obecnie siedziało sześciu skazanych za morderstwo, w tym zabójca z Fort Hood. Była tam też komora egzekucyjna. O tym, czy któryś z osadzonych rzeczywiście doczeka się śmiertelnego zastrzyku, decydowali wyłącznie prawnicy i sędziowie, prawdopodobnie po upływie wielu lat i zgarnięciu milionowych honorariów.

Dzień już dawno zamienił się w noc, światła cywilnego pipera startującego z pobliskiego lotniska Shermana były niemal jedynym śladem jakiejkolwiek aktywności. Na razie panował spokój, ale gwałtowny burzowy front widoczny od pewnego czasu na radarach nadciągał z rykiem od północy. Drugi front atmosferyczny, który pojawił się znienacka w Teksasie, sunął nad Środkowy Zachód niczym pociąg towarowy bez hamulców. Wkrótce miał się spotkać ze swoim odpowiednikiem z północy, siejąc spustoszenie. Wszyscy z okolic już się zaszyli w bezpiecznych schronieniach, szykując się na jego uderzenie.

Gdy trzy godziny później doszło do spotkania dwóch niszczycielskich mas powietrza, rozpętała się wściekła burza. Rozwidlone błyskawice przecinały niebo na ukos, lało jak z cebra, wiatr dął z nieograniczoną siłą i docierał dosłownie wszędzie.

Najpierw wysiadła sieć energetyczna; wywracające się drzewa zrywały przewody, które pękały jak cienkie sznurki. Później padły linie telefoniczne. Potem kolejne drzewa, które zablokowały drogi. Pobliski międzynarodowy port lotniczy w Kansas City zamknięto z wyprzedzeniem, wszystkie samoloty stały puste, a terminal roił się od podróżnych, którzy przeczekiwali burzę i po cichu dziękowali Bogu, że znajdują się na ziemi, a nie pośród tej podniebnej zawieruchy.

W DB strażnicy albo robili obchód, albo popijali kawę w pomieszczeniu socjalnym, albo rozmawiali szeptem, wymieniając się błahymi plotkami, żeby skrócić sobie czas do końca zmiany. Nikt nie przejmował się burzą za oknami, wszyscy siedzieli bowiem bezpiecznie w tej fortecy z cegieł i ze stali. Jak na smaganym wichurą lotniskowcu pośród sztormowych fal. Może niezbyt przyjemnie, ale włos nikomu z głowy nie spadnie.

Nawet gdy wysiadł prąd – na pobliskiej podstacji wysadziło oba transformatory, co natychmiast pogrążyło więzienie w ciemności – nikt się szczególnie nie zmartwił. Automatycznie włączył się potężny generator awaryjny, umieszczony w odpornym na bombardowanie obiekcie, zasilany gazem z własnego niewyczerpywalnego ujęcia. System zadziałał tak szybko, że krótka przerwa w dostawie energii spowodowała jedynie mruganie świetlówek oraz kilka trzasków w kamerach monitoringu i komputerowych monitorach.

Jedni strażnicy dopili kawę i przystąpili do wymiany kolejnych plotek, podczas gdy inni powolnym krokiem przechadzali się korytarzami, wchodzili i wychodzili z bloków, sprawdzając, czy w świecie DB panuje porządek.

Uwagę wszystkich zwróciła dopiero martwa cisza, która zapadła, gdy niezawodny rzekomo generator zasilany niewyczerpywalnym źródłem energii i ukryty w odpornym na bombardowanie pomieszczeniu wydał z siebie huk przypominający kaszel olbrzyma, a następnie zwyczajnie przestał działać.

Światła, kamery i konsole natychmiast zgasły, choć niektóre rejestratory były wyposażone w dodatkowe baterie i się nie wyłączyły. A potem ciszę przerwały nerwowe okrzyki oraz tupot biegnących nóg. Zatrzeszczały krótkofalówki. Rozbłysły wyciągnięte zza skórzanych pasów latarki. Jednak rzucane przez nie światło było mizerne.

I wtedy stała się rzecz nieprawdopodobna: odblokowały się wszystkie automatyczne drzwi cel. Coś takiego nigdy nie miało się zdarzyć. System opracowano w taki sposób, by w wypadku awarii zasilania drzwi automatycznie się klinowały. Niezbyt fortunnie dla więźniów w sytuacji, gdyby przerwę w dostawie prądu spowodował, powiedzmy, pożar, w każdym razie tak było, czy raczej być powinno. Tymczasem strażnicy słyszeli trzask otwierających się w całym więzieniu zamków oraz kroki setek więźniów wysypujących się na korytarze.

W DB nie zezwalano na broń. Strażnicy utrzymywali tu porządek uzbrojeni tylko w swoją władzę, inteligencję, wiedzę wyniesioną ze szkoleń, umiejętność odczytywania nastrojów oraz ciężkie pałki. Coraz bardziej spocone dłonie zaciskały się właśnie na ich rękojeściach.

Na taką ewentualność przewidziano standardowe procedury działania, czyli SPD, ponieważ w wojsku obowiązywały procedury na każdą ewentualność. We wszystkich krytycznych okolicznościach armia dysponowała zwykle dwoma zabezpieczeniami. W DB zasilany gazem ziemnym dodatkowy generator uważano za niezawodny. A jednak zawiódł. Zadanie przywrócenia całkowitego porządku spadło na strażników. To oni stanowili ostatnią linię obrony. Celem pierwszoplanowym było pozamykanie więźniów. Cel drugoplanowy był identyczny: na powrót zamknąć więźniów. Wszelkie inne postępowanie uznano by według wojskowych standardów za niedopuszczalne. Kariery ległyby w gruzach, a gwiazdki i belki odpadłyby z pagonów niczym wyschłe igły świątecznej choinki po Bożym Narodzeniu.

Ponieważ więźniów było znacznie więcej niż strażników, zabezpieczenie wszystkich wymagało zastosowania kilku taktyk, z których najważniejsza polegała na zgrupowaniu ich w przestronnych, otwartych pomieszczeniach centralnych i wydaniu rozkazu leżenia twarzą do podłogi. Przebiegało to zgodnie z planem przez pięć minut, a potem wydarzyło się coś jeszcze, co powinno skłonić każdego strażnika do zagłębienia się w wojskowe instrukcje oraz do zaciśnięcia więcej niż jednego zwieracza – mniejsza o to: więźnia czy nadzorcy.

– Padły strzały! – wrzeszczał strażnik do krótkofalówki. – Strzały, źródło nieznane, lokalizacja nieokreślona.

Powtarzano ten meldunek z ust do ust, póki nie dotarł do uszu każdego zainteresowanego. Padły strzały, diabli wiedzą skąd i z czyjej ręki. A ponieważ żaden ze strażników nie był uzbrojony, oznaczało to, że broń ma któryś z więźniów. Może nawet niejeden.

Sytuacja, już wystarczająco poważna, teraz przekształciła się w coś graniczącego z chaosem.

A potem było jeszcze gorzej.

Wnętrze bloku numer trzy, w którego skład wchodziła SJM, rozdarł huk eksplozji. Chaos gwałtownie przeobraził się w apokalipsę. Jedyne, co mogłoby tu przywrócić porządek, to miażdżący pokaz siły zbrojnej. Niewiele organizacji na świecie potrafi urządzić lepszy pokaz siły zbrojnej niż armia Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza gdy uzbrojona po zęby jednostka znajduje się tuż obok zagrożonego obiektu, po sąsiedzku, w bazie Leavenworth.

Kilka minut później sześć zielonych ciężarówek wojskowych przetoczyło się przez pozbawioną prądu bramę DB, której najnowocześniejsze systemy antywłamaniowe okazały się w tej sytuacji bezużyteczne. Z ciężarówek wysypała się żandarmeria wojskowa wyposażona w tarcze oraz przeładowaną, gotową do użycia broń automatyczną. Żandarmi wpadli do środka. Dzięki goglom noktowizyjnym najnowszej generacji, które zamieniały ciemności więzienia w jasny i żywy obraz rodem z Xboksa, mieli doskonałą widoczność.

Więźniowie zastygli w miejscu. A potem ci, którzy jeszcze stali, w obliczu znakomicie wyszkolonych, przygotowanych do walki żołnierzy natychmiast położyli się twarzami do podłogi, z drżącymi nogami i rękoma na plecach.

Sytuację kryzysową opanowano.

Wojskowej ekipie technicznej udało się przywrócić prąd, zapaliły się światła, drzwi cel znów się zamykały. Żandarmi z bazy Leavenworth przekazali obiekt pod ochronę strażników i wycofali się tą samą drogą, którą przybyli. Komendant więzienia, pełnoprawny pułkownik, odetchnął z ulgą, gdy zdjęto z jego barków ciężar całego świata, a przynajmniej usunięto mur, który gwałtownie wyrósł między nim a kolejnym awansem.

Więźniowie poczłapali do swoich cel.

Policzono ich.

Porównano listę z oficjalnym spisem osadzonych. Początkowo liczby się zgadzały.

Początkowo.

Po szczegółowej inspekcji okazało się, że tak nie jest.

Brakowało jednego więźnia. Tylko jednego. Za to istotnego. Odsiadującego dożywocie. Nie dlatego, że wysadził jakiegoś żołnierza w powietrze albo pozbawił kogoś życia w inny sposób. Nie dlatego, że dopuścił się gwałtu, rąbał, palił i bombardował. Nie przebywał w celi śmierci. Znalazł się tutaj, ponieważ był zdrajcą. Zdradził własny kraj, narażając na szwank bezpieczeństwo narodowe. A na dźwięk słowa „zdrada” wszyscy prostowali się i oglądali przez ramię.

A, co już zupełnie niewytłumaczalne, na pryczy brakującego więźnia leżał ktoś inny – niezidentyfikowany martwy mężczyzna przykryty kocem. Przyczyna początkowej pomyłki w liczeniu.

Przeszukano wszystkie zakamarki DB, łącznie z kanałami wentylacyjnymi i wszelkimi możliwymi szparami. Następnie rozszerzono poszukiwania o obszar zewnętrzny. Strażnicy wypadli na dwór i w oddalającej się już burzy metodycznie przeczesywali każdy skrawek terenu, maszerując w kolumnach.

Jednak ten fragment kansaskiej ziemi nie wydał im oczekiwanego plonu.

Więzień zniknął. Nikt nie potrafił wyjaśnić jak. Nikt nie potrafił powiedzieć, skąd wziął się w celi ten martwy mężczyzna. Nikt z tego nic nie rozumiał.

Pozostał nagi fakt.

Robert Puller, były major lotnictwa Stanów Zjednoczonych, ekspert od broni jądrowej oraz cyberbezpieczeństwa, a zarazem syn jednego z najsłynniejszych i najwaleczniejszych żołnierzy, obecnie emerytowanego generała broni Johna Pullera seniora, zbiegł z DB, skąd zbiec się nie dało.

I zostawił po sobie nieznanego martwego mężczyznę, co było jeszcze bardziej nieprawdopodobne niż sama ucieczka.

Poinformowany o tym niemożliwym z pozoru wydarzeniu, które okazało się jednak prawdą, komendant więzienia podniósł słuchawkę tajnego telefonu. I pożegnał się ze swoją dobrze zapowiadającą się karierą.2

John Puller mierzył ze swojego pistoletu maszynowego M11 prosto w głowę mężczyzny.

W Pullera z kolei była wycelowana lufa podrasowanej beretty 92, znanej w wojsku pod nazwą M9A1.

W tym pojedynku na miarę dwudziestego pierwszego wieku trudno było obstawiać zwycięzcę, prędzej dwie ofiary śmiertelne.

– Nie wrobisz mnie! – grzmiał starszy szeregowy Tony Rogers. Był czarnoskórym mężczyzną w wieku dwudziestu kilku lat, z wytatuowanym na przedramieniu logo Pittsburgh Steelers i obrazkiem ich „strasznego ręcznika”^(). Mierzył około metra osiemdziesięciu, miał ogoloną głowę, rozrośnięte od wyciskania sztangi barki, wyrzeźbione ramiona oraz muskularne uda zupełnie niepasujące do piskliwego głosu.

Puller był ubrany w spodnie khaki oraz granatową wiatrówkę ze złotymi literami CID^() na plecach. Rogers miał na sobie ACU^() – spodnie, regulaminowe buty i wojskowy podkoszulek, a na głowie czapkę patrolową. Pocił się, choć powietrze było rześkie. Puller się nie pocił. Wzrok Rogersa niespokojnie błądził. Wzrok Pullera był utkwiony w twarzy Rogersa. Puller starał się emanować spokojem w nadziei, że przeszczepi go tamtemu.

Dwaj żołnierze przyjęli pozycje bojowe w zaułku na tyłach baru pod Lawton w stanie Oklahoma. Miasto było siedzibą bazy wojskowej Fort Sill, jak również miejscem pochówku Geronima, wodza Indian. Puller w przeszłości odwiedzał Lawton parę razy, a jego ojciec stacjonował tu krótko podczas swojej kariery wojskowej. Tym razem przybył do miasta w ramach obowiązków agenta Dowództwa Wojskowego Wydziału Śledczego z misją aresztowania domniemanego zabójcy noszącego taki sam mundur jak Puller i celującego właśnie do niego z wydanej mu przez armię broni osobistej.

– No to przedstaw mi swoją wersję wydarzeń – rzekł Puller.

– Nikogo nie zastrzeliłem. Słyszysz? Poprzewracało ci się w tym tępym łbie.

– Niczego takiego nie mówiłem. Jestem tu, bo taką mam robotę. Skoro możesz odeprzeć zarzuty – dobra twoja. Użyj swoich argumentów.

– O czym ty gadasz?

– O załatwieniu sobie wykurwistego prawnika z prokuratury wojskowej, który będzie cię bronił, a wtedy może unikniesz kary. Znam kilku naprawdę dobrych. Mogę ci ich polecić. Ale to, co teraz robisz, ani trochę ci nie pomaga. Odłóż spluwę, a zapomnimy o twojej ucieczce i wymachiwaniu mi przed nosem bronią.

– Pieprzysz!

– Mam nakaz aresztowania, Rogers. Robię, co do mnie należy. Pozwól mi przeprowadzić to pokojowo. Chyba nie chcesz zginąć w jakimś obskurnym zaułku w Lawton. Bo ja nie chcę za żadną cholerę.

– Dadzą mi dożywocie. A ja mam na utrzymaniu mamuśkę.

– Twoja matka nie chciałaby, żebyś tak marnie skończył. W sądzie będziesz miał okazję wszystko opowiedzieć. Wysłuchają twojej wersji. Możesz powołać matkę na świadka. Niech system prawny zadziała, jak należy. – Puller mówił to wszystko opanowanym, uspokajającym głosem.

Rogers łypał na niego podejrzliwie.

– Ej, a może po prostu zejdziesz mi z drogi, a ja pójdę w swoją stronę i zostawię to wojsko w diabły?

– Nosimy taki sam mundur. Mogę spróbować ci pomóc, żołnierzu. Ale nie pozwalając ci odejść.

– Przestrzelę ci dupsko. Przysięgam na Boga.

– Próżne nadzieje.

– Ja nie pudłuję, stary. Błyszczę na pieprzonym poligonie.

– Strzelisz ty, strzelę ja. I obaj nie żyjemy. Głupi koniec. Sam rozumiesz.

– No to zawrzyjmy rozejm. Ty pójdziesz w swoją stronę.

Puller pokręcił głową, nie spuszczając Rogersa z celownika.

– Nie mogę.

– Bo co?

– Służysz w artylerii, Rogers. Masz zadanie do wykonania, prawda? Armia poświęciła ci kupę czasu i władowała w ciebie masę forsy, zgadza się?

– Taa... I co z tego?

– Ja robię, co do mnie należy. Obowiązek służbowy nie pozwala mi odejść. Nie chcę cię zastrzelić i myślę, że ty też wolałbyś do mnie nie strzelać, odłóż więc broń. Tak będzie najsprytniej. Przecież wiesz.

Puller namierzył Rogersa w tym miejscu, znalazłszy wcześniej wystarczająco dużo dowodów jego winy, by wsadzić go na długie lata. Jednak Rogers zauważył Pullera i rzucił się do ucieczki, która zakończyła się w tym zaułku. Była stąd tylko jedna droga wyjścia: ta sama, którą weszli.

Rogers pokręcił głową.

– W takim razie obaj zginiemy.

– To nie musi się tak skończyć, żołnierzu – przekonywał Puller. – Rusz głową, Rogers. Pewna śmierć albo proces, w którego wyniku możesz wylądować na jakiś czas w DB, a może i... wyjść z niego obronną ręką. Co wolisz? Co spodobałoby się bardziej twojej matce?

Te słowa zdawały się poruszyć w Rogersie jakąś strunę. Zaczął szybko mrugać powiekami.

– Masz rodzinę? – zapytał.

– Mam. Chciałbym ją jeszcze zobaczyć. Opowiedz mi o swojej.

Rogers oblizał spierzchnięte usta.

– Mamuśka, dwóch braci, trzy siostry. Wszyscy w Pittsburghu. Kibicujemy Steelersom – dodał z dumą. – Tato był wtedy na meczu, kiedy Franco zagrał tamto słynne „nieskazitelne przyłożenie”.

– Odłóż broń, a jeszcze naoglądasz się w życiu rozgrywek.

– Nie słuchasz, psiakrew! Nie ma mowy, żebym poszedł za to siedzieć. Tamten gościu trzymał mnie na muszce. Działałem w obronie własnej.

– Więc przedstaw ten argument w sądzie wojskowym. Może puszczą cię wolno.

– Tak się nie stanie i dobrze o tym wiesz. – Umilkł i bacznie przyglądał się Pullerowi. – Masz coś na mnie, bo inaczej by cię tu nie było. Wiesz o tych przeklętych prochach, co?

– Moim zadaniem jest doprowadzić cię przed sąd, a nie osądzać.

– Nic z tego nie będzie, stary. Trzeba mieć chody, żeby się wymigać. Jestem chłopakiem z miasta. Nie lubię, jak się mnie zastrasza. I nie jestem w tym odosobniony.

– Masz w wojsku nieposzlakowaną opinię, Rogers. Będzie to świadczyć na twoją korzyść. A jeśli działałeś w obronie własnej i przysięgli ci uwierzą, wyjdziesz wolny.

Rogers uparcie kręcił głową.

– Już po mnie. Ty to wiesz, ja to wiem.

Puller szybko obmyślał sposób zażegnania kryzysu.

– Powiedz mi jedną rzecz, Rogers. Ile wypiłeś w barze?

– Co?

– Proste pytanie. Ile wypiłeś?

Rogers mocniej ścisnął pistolet. Po lewym policzku spływała mu kropla potu.

– Dzban piwa i burbona. – Nagle wrzasnął: – Jakie to ma znaczenie?! Robisz sobie jaja? Robisz sobie ze mnie jaja, sukinsynu?!

– Nie robię sobie jaj. Próbuję ci coś wyjaśnić. Posłuchasz, co mam do powiedzenia? Bo to ważne. Ważne dla ciebie.

Puller czekał na odpowiedź. Zależało mu, żeby Rogers skupił uwagę i włączył myślenie. Myślący ludzie rzadko pociągają za spust. Furiaci – i owszem.

– No dobra, co?

– Wlałeś w siebie sporą ilość alkoholu.

– Chłopie, mogę wypić dwa razy tyle i prowadzić paladina^().

– Nie mówię o prowadzeniu paladina.

– A o czym?

Puller ciągnął spokojnym tonem:

– Ważysz na oko osiemdziesiąt kilogramów, szacuję więc, że – nawet wziąwszy poprawkę na wyrzut adrenaliny – poziom alkoholu w twojej krwi wynosi około jednego promila, a po szocie burbona może i więcej. Co oznacza, że jesteś zbyt pijany na prowadzenie skutera, a co dopiero dwudziestosiedmiotonowej haubicy.

– Co to ma do rzeczy, do ciężkiej cholery?

– Alkohol upośledza zdolności motoryczne, na przykład te niezbędne do prawidłowego wycelowania z broni i strzału. Zważywszy na ilość, którą wypiłeś, masz poważnie obniżone umiejętności trafiania do celu.

– Z trzech metrów nie spudłuję za cholerę.

– Żebyś się nie zdziwił, Rogers. Żebyś się nie zdziwił. Oceniam, że w obecnej sytuacji straciłeś co najmniej dwadzieścia pięć procent swojej normalnej sprawności. Z kolei moje zdolności motoryczne oraz celność są bez zarzutu. Proszę więc raz jeszcze: rzuć broń, ponieważ przy takiej dwudziestopięcioprocentowej redukcji praktycznie masz gwarancję, że dobrze się to dla ciebie nie skończy.

Rogers strzelił i w tej samej chwili ryknął:

– Ku...

Ale nie był już w stanie dokończyć słowa.3

John Puller rzucił torbę na podłogę sypialni, zdjął czapkę, otarł pot z nosa i padł na łóżko. Wrócił właśnie z Fort Sill, gdzie prowadził śledztwo. Owocem tego śledztwa było namierzenie starszego szeregowego Rogersa w tamtym zaułku na tyłach baru.

A kiedy Rogers, mimo ponawianych przez Pullera próśb o złożenie broni, zaczął naciskać spust wydanej mu przez armię broni osobistej, Puller przesunął się lekko w prawo, korygując swoje ustawienie, i jednocześnie strzelił. W zasadzie nie widział, jak Rogers zaczyna pociągać za cyngiel. Wyczytał to z wyrazu jego oczu oraz wymykającego się z ust przekleństwa – przerwanego w połowie kulą z M11. Rogers nie rzucał słów na wiatr – nie zamierzał poddać się bez walki. Wzbudził tym u Pullera pewien podziw. Nie był tchórzem, choć może to Jim Beam dodał mu odwagi.

Kula Rogersa trafiła w ścianę za plecami Pullera. Siła uderzenia odłupała kawałeczek cegły, który odprysnął i wyrwał dziurę w rękawie Pullera, ale nie drasnął skóry. Mundur można zaszyć. Skórę też, wolał jednak dziurę w materiale niż we własnym ciele.

Mógł zabić Rogersa strzałem w głowę. Choć sytuacja była podbramkowa, znajdował się w życiu w znacznie gorszych. Skierował lufę w dół i postrzelił starszego szeregowego w prawą nogę tuż nad kolanem. Strzały w tułów pozwalały trafionemu na reakcję, ponieważ czasem niezupełnie obezwładniały. Natomiast te w okolicę kolana zamieniały największych nawet twardzieli we wrzeszczące bobasy. Rogers wypuścił broń z ręki, upadł na ziemię i wrzasnął przenikliwie, łapiąc się za ranną nogę. Prawdopodobnie będzie utykał jeszcze długo, ale przynajmniej żyje.

Puller ocenił stan postrzelonego, wezwał ratowników medycznych, pojechał z rannym do szpitala wojskowego, a nawet pozwolił Rogersowi nieomal zmiażdżyć swoją rękę, gdy ból w kolanie stał się nie do zniesienia. Potem wypełnił stos niezbędnych papierów, odpowiedział na masę pytań i wreszcie wojskowym transportem lotniczym wrócił do domu.

Człowiek, którego Rogers zastrzelił na ulicy po nieudanej transakcji narkotykowej, doczekał się na tamtym świecie przynajmniej namiastki sprawiedliwości. Z kolei rodzina Rogersa w Pittsburghu będzie miała nad kim płakać i kogo wspierać. Steelersi nie stracili swojego zagorzałego kibica, tyle że teraz będzie ich zagrzewać do walki zza murów wojskowego więzienia. To nie powinno było się wydarzyć. Wydarzyło się, niestety. Puller zdawał sobie sprawę, że albo zginąłby on, albo tamten drugi. Tak czy inaczej, zawsze wolał założyć komuś kajdanki niż pociągnąć za spust. A strzelanie do żołnierza, bez względu na to, czy popełnił przestępstwo, czy nie, nie odpowiadało mu ani trochę.

W sumie dzień do bani, stwierdził w duchu.

Teraz zwyczajnie musiał się przespać. Choćby kilka godzin. A potem znów służba, ponieważ w CID właściwie zawsze było się na służbie. Aczkolwiek na czas dochodzenia w sprawie incydentu z użyciem przez niego ekstremalnej przemocy w zaułku za barem będzie przykuty do biurka. A później pojedzie tam, dokąd go wyślą. Zbrodnie nie przestrzegają żadnych harmonogramów, w każdym razie tak wynikało z jego doświadczenia. I dlatego w całej dotychczasowej karierze wojskowej nigdy nie odbijał karty. Na polu walki też nie pracuje się od dziewiątej do piątej.

Ledwo zamknął oczy, zabrzęczał telefon. Spojrzał na ekran i jęknął. Jego staruszek. A właściwie nie on, tylko pielęgniarka ze szpitala dzwoniąca w imieniu ojca.

Cisnął komórkę na łóżko i ponownie zamknął oczy.

Starym generałem zajmie się później, jutro, może pojutrze. Ale nie teraz. Teraz marzył tylko o śnie.

Telefon ponownie zaczął wibrować. Znów szpital. Puller nie odebrał. Wreszcie brzęczenie umilkło.

Żeby po chwili rozlec się ponownie.

Te fiuty nie odpuszczą.

Nagle wstrząsnęła nim pewna myśl. A może ojciec... Nie, staruszek jest zbyt uparty, by umrzeć. Pewnie przeżyje obu synów.

Usiadł i chwycił komórkę. Tym razem inny numer. To nie szpital.

Dzwonił Don White, jego dowódca.

– Tak, sir? – zgłosił się Puller.

– Puller, jest sprawa. Może nie słyszałeś.

Zamrugał, a potem skojarzył złowieszczo brzmiące słowa dowódcy z telefonami ze szpitala. Ojciec. Naprawdę nie żyje? Niemożliwe. Wojskowe legendy nie umierają. One... trwają. Na wieki.

Zaschło mu w gardle. Ochrypłym głosem rzucił:

– O czym, sir? Właśnie wróciłem z Fort Sill. Chodzi o mojego ojca?

– Nie, o brata.

– O brata?

Jego brat odsiadywał karę w najlepiej strzeżonym wojskowym więzieniu w kraju. Puller zaczął główkować nad różnymi możliwościami, tym razem w związku z bratem.

– Jest ranny? – Puller nie pojmował, jak mogłoby do tego dojść.

W DB nie zdarzały się bunty ani zamieszki. Choć kiedyś przecież jeden ze strażników porządnie przyłożył Bobby’emu z powodów, których brat do dzisiaj mu nie wyjawił.

– Nie. Chodzi o coś poważniejszego.

Pullera zatkało. O coś poważniejszego?

– Czy on... nie żyje?

– Żyje. I wygląda na to, że uciekł – wyjaśnił White.

Pullera zatkało ponownie. Jego umysł próbował oswoić się z tym, co właśnie usłyszał. Przecież z DB się nie ucieka. To mniej więcej tak prawdopodobne jak lot toyotą na księżyc.

– Jak?

– Tego nikt nie wie.

– Powiedział pan, że na to wygląda. Czy w tej kwestii są jakieś niejasności?

– Powiedziałem, że na to wygląda, ponieważ taki komunikat otrzymałem z DB. Stało się to wczoraj w nocy. Nie wyobrażam sobie, żeby go do tej pory nie znaleźli, gdyby nadal przebywał na ich terenie. DB jest rozległe, ale nie aż tak.

– Brakuje jakichś innych więźniów?

– Nie. Ale na tym nie koniec. Jest coś jeszcze.

– Co takiego, sir?

– Na przykład ciało niezidentyfikowanego mężczyzny znalezione w celi waszego brata.

Wyczerpany Puller ledwie był w stanie pojąć sens tych słów. Nawet gdyby miał za sobą dziesięć godzin snu, wątpił, by cokolwiek to zmieniło.

– Niezidentyfikowany mężczyzna? Czyli nie współwięzień, strażnik ani inny pracownik więzienia?

– Zgadza się.

– A... jak udało mu się zbiec?

– Podczas burzy wysiadł prąd, a potem również generator awaryjny. Z bazy wezwano posiłki, żeby przywrócić porządek. Uznano, że sytuacja jest pod kontrolą, póki porządnie nie przeliczono więźniów. Brakowało jednej sztuki. Waszego brata. A potem okazało się, że jest o jedną sztukę za dużo – o tego martwego faceta. Sekretarz armii podobno o mało nie dostał zawału, gdy mu o tym zameldowano.

Puller słuchał jednym uchem, do jego znużonego mózgu wdarła się bowiem kolejna niepokojąca myśl.

– Czy poinformowano mojego ojca?

– Ja do niego nie dzwoniłem, jeśli o to pytacie, ale za innych ręczyć nie mogę. Chciałem, żebyście jak najszybciej się dowiedzieli. Mnie też dopiero o tym doniesiono.

– Mówił pan, że stało się to wczoraj w nocy.

– No cóż, DB nie rozgłasza na lewo i prawo, że nawiał im więzień. Informacja rozeszła się kanałami. Wiecie, jak działa armia, Puller. Wszystko wymaga czasu. Czy szturmuje się wzgórze, czy kleci komunikat prasowy, potrzebny jest czas.

– A mój ojciec mógł się dowiedzieć?

– Tak.

Puller nadal był w szoku.

– Sir, chciałbym prosić o kilka dni urlopu.

– Tego się spodziewałem. Możecie uważać sprawę za załatwioną. Na pewno chcecie być teraz z ojcem.

– Tak jest, sir – odpowiedział automatycznie Puller. Choć, szczerze mówiąc, wolałby się zaangażować w problem brata. – Spodziewam się, że sprawą zajmuje się CID?

– Nie jestem pewien, Puller. Wasz brat służy w siłach powietrznych. Czy raczej służył...

– DB to więzienie wojskowe. Tam się nie walczy o terytorium.

White prychnął.

– To jest wojsko. W wojsku zawsze walczy się o terytorium. A zważywszy na zbrodnię popełnioną przez waszego brata, mogą tu wchodzić w grę inne interesy oraz siły, które przebijają zwykłe przepychanki między departamentami.

Puller wiedział, co White ma na myśli.

– Interes bezpieczeństwa narodowego.

– Przebywanie waszego brata na wolności może wywołać wszelkie możliwe reakcje.

– Nie mógł daleko uciec. DB znajduje się w samym środku kompleksu obiektów wojskowych.

– W pobliżu jest lotnisko. Są autostrady międzystanowe.

– Potrzebowałby fałszywych dowodów tożsamości. Transportu. Pieniędzy. Przebrania.

– Innymi słowy, pomocy z zewnątrz – podsumował White.

– Myśli pan, że ktoś mu pomagał? Jakim cudem?

– Skąd miałbym wiedzieć? Wiem natomiast co innego: to niesłychany zbieg okoliczności, że jednocześnie wysiadło i główne zasilanie, i generator awaryjny. Poza tym jak więzień mógłby się wydostać ot tak z doskonale chronionego obiektu wojskowego? To naprawdę daje do myślenia, co? A jeśli dodać do tego zwłoki mężczyzny w jego celi... Skąd się tam wzięły, do ciężkiej cholery?

– Znana jest przyczyna śmierci?

– Nawet jeśli, nikt się ze mną tą nowiną nie podzielił.

– Uważają, że to Bob, mój brat, zabił tego mężczyznę?

– Nie mam pojęcia, Puller, jakie teorie chodzą im po głowie.

– Pan jest zdania, że pomagał mu nie tylko ktoś z zewnątrz, lecz także z wewnątrz?

– Wy jesteście śledczym, Puller. Jak sądzicie?

– Nie wiem. Nie rozpracowuję tej sprawy.

– I możecie być pewni, że nigdy nie zostanie wam przydzielona – rzekł Don White podniesionym głosem. – Więc podczas urlopu trzymajcie się od tego cholerstwa z daleka. Nie potrzebujecie zawracać sobie tym głowy. Jeden Puller w tarapatach wystarczy. Słyszycie?

– Tak jest, sir – odparł Puller. A w duchu pomyślał: Choć niekoniecznie się z panem zgadzam.

Puller odłożył telefon i obserwował, jak jego tłusty kot Dezerter zakrada się do pokoju, wskakuje na łóżko i zaczyna się ocierać głową o jego ramię. Pogłaskał zwierzę, a potem podniósł je i przytulił do piersi.

Brat Pullera siedział w DB od przeszło dwóch lat. Proces przeprowadzono szybko, równi mu rangą przysięgli wydali wyrok skazujący. Po wojskowemu. Tu rozpoznanie sprawy nigdy nie ciągnęło się latami, nie dopuszczano też do niekończących się apelacji. Media trzymano na dystans. Wyrafinowani prawnicy cywilni, bardziej zainteresowani milionowymi honorariami oraz sprzedażą praw do książki lub filmu niż sprawiedliwym wyrokiem, nie mieli czego szukać na takim procesie. Wszystkim zajmowali się mundurowi, jednoczyli siły, działając szybko i skutecznie. Oczywiście mundury też bywały splamione, ale nigdy nie prano ich publicznie ani nie wywieszano na widoku, żeby wszyscy poczuli smród. Ukrywano je na wysypisku śmieci udającym więzienie.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: