Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ucieczka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 listopada 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ucieczka - ebook

Dziennikarz o skomplikowanej osobowości i niemniej trudnej przeszłości miota się pomiędzy miłością do dwóch kobiet. Praca staje się dla niego ucieczką od problemu. Trudne dzieciństwo i młodość, sprawiły, że zaczął szukać odpowiedzi na pytania związane z sensem istnienia. Aby jeszcze bardziej uciec od problemów postanawia przyjąć specyficzną sprawę. Staje się równocześnie detektywem i aktywnym uczestnikiem niesamowitych zdarzeń, w które nikt nie chciałby być wplątany (przynajmniej na początku). Co mogło sprawić, że mieszkańcy małego miasteczka, zwykli ludzie, postanawiają oddać wszystko w ręce innych istot? Może, tak jak Marcin, znudzeni prozą życia i przewidywalnością każdego dnia, zgodzili się na to w zamian za...? Nocą wszystko się zmienia. To, co miało być zagrożeniem i zagadką, przynosi mu ukojenie. Wampiry, Bóg, śmierć, orgie, spełnienie najdzikszych fantazji, dylematy moralne i walka z utartymi schematami. Czy człowiek może być naprawdę wolny, tu i teraz, na Ziemi?

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7617-9
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część I

1

Czy rok to w tej sytuacji dużo czy mało?

To długo czy krótko?

Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, a czasami dręczyło mnie ono po nocach.

Myślę, że to właśnie wtedy zacząłem uciekać.

Od czego?

Od życia.

Bywa tak, że odpryski nierzeczywistości wbijają się ledwie dostrzegalnymi ostrzami w jędrną tkankę świata, który zwykliśmy uważać za realny. Wtedy to niby wszystko jest takie jak zawsze, znajome i oswojone, ale ty podskórnie odczuwasz, że coś nie gra – jakiś wewnętrzny obcy głos szepcze ci beznamiętnym tonem, że już po tobie, że przegrałeś.

Taki głos najtrudniej zignorować...

Pewnie dlatego, że masz wrażenie, jakby siedział w tobie ktoś, kto chce przejąć kontrolę, decydować za ciebie i tylko czeka, aż go usłuchasz, aż zwiesisz bezradnie ręce, uznając, że ma rację.

A może ten ktoś jest na zewnątrz?

A jeśli telepatycznie sączy swe przemyślenia do twego umysłu, po trochu, powoli, jak truciznę?

A kiedy każe ci zawrócić, poddać się bez walki, nie wychylać, nie ryzykować... czy to jest instynkt samozachowawczy, czy też może ostrzeżenie od nieznanych sił, byś nie mieszał się w nie swoje sprawy?

Doprawdy ciężko stwierdzić.

A może coś mnie ukąsiło, zarażając jakąś nieznaną chorobą, której skutkiem jest powolne osuwanie się w szaleństwo – niemożność poznania, co jest rzeczywistością, a co nie?

W takim stanie nawet największe dziwactwa zdają się tak realne, że aż rzeczywiste.

Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, jak to ze mną jest – co się tak naprawdę dzieje?

A zwłaszcza po tym, jak to się z owymi niepasującymi do naszego świata „dziwactwami” osobiście zetknąłem... po tym, co dane mi było usłyszeć.

Czułem, że muszę to wszystko gruntownie przemyśleć.

Przemyśleć? A może zapomnieć?

Niewątpliwie w obecnej sytuacji ta druga opcja byłaby dla mnie znacznie lepsza, bo nie dość, że bałem się, iż wariuję, to jeszcze miałem dylemat moralny i nękała mnie pokusa. Ale jeśli to umysł płatał mi figle, to przecież nie mogło być żadnej pokusy, ani tym bardziej dylematu moralnego.

Ach, móc tak zapomnieć to wszystko.

I to, co było wcześniej – bym już nie musiał uciekać od życia. Bym nie musiał również pamiętać o Beacie i Kasi.

Zapomnieć, roztopić się w błogiej niepamięci.

Siedząc w obskurnym motelowym pokoju zastanawiałem się przez długie godziny nad tym, jak mam postąpić.

Ale może lepiej będzie cofnąć się nieco w czasie – do momentu, gdy to wszystko się zaczęło.

Gdy usłyszałem w głowie ten obcy głos szepczący mi, że coś jest nie tak.

***

Czy można kochać dwie kobiety w tym samym czasie? I na dodatek tak samo mocno?

Kiedyś uznałbym to za niemożliwe, a jednak kochałem je obie.

Najgorsze było to, że nie mogłem wybrać – w każdym przypadku byłoby źle, powodowałoby cierpienie i zniszczyłbym coś więcej.

Nie, nie mówię tu o swoim cierpieniu.

Mimo wszystko, mimo sytuacji, która to spowodowała, zastanawiam się czasami, czy to jest miłość czy egoizm?

A może jedno i drugie to, w gruncie rzeczy, to samo?

Nie, nie miałem kochanki.

Po prostu chyba jednak za długo czekałem.

(A może za krótko?)

2

Obudziłem się z lekkim kacem, choć w ustach miałem posmak gumofilców starego robotnika, jakże charakterystyczny, gdy się wypali trochę za dużo kiepskich papierosów.

Od chwili gdy podjąłem najtrudniejszą, jak mi się wtedy wydawało, decyzję w mym życiu, zawisł nade mną cień przygnębienia i często zdarzało mi się spędzać wieczory z flaszką i petami przed telewizorem. Skakałem bezmyślnie po kanałach, czekając na ów moment, gdy wreszcie znowu wkroczę do akcji. Gdy będę mógł działać.

To skupienie na celu, na działaniu, to zajęcie czymś umysłu, było jedyną rzeczą, jaka przynosiła mi ukojenie – bo nawet sny zatruwał zniekształcony smutek z przeszłości.

Postanowiłem nie dzwonić. Ale i nie odbierać od żadnej z nich telefonu.

Tak po prostu będzie lepiej – na długi, długi czas zamilknąć. Niech się wszystko zasklepi, zagoi, zaleczy. Czas... tu potrzebny był czas, dużo czasu.

Ale one nie dzwoniły. Nie pisały smsów ani maili.

Może też wyszły z założenia, że tak będzie lepiej.

A z drugiej strony trochę mnie to wszystko niepokoiło i czasami nawet korciło, by wysłać do którejkolwiek z nich choćby zdawkową wiadomość (nie mówiąc już o pytaniu, co słychać u tej drugiej). Ale im mocniej kusiło, tym bardziej wiedziałem, że mi nie wolno – że nie mam prawa zakłócać im spokoju.

Wszyscy musimy dojść do siebie, dalej żyć – i tylko jedno mnie martwiło:

Czy Beata powie Kasi, czy też zachowa mroczną tajemnicę w swym sercu?

Kończąc te poranne dumania, przetarłem łzawiące z niedospania oczy.

Pode mną rozległo się znajome skrzypienie sprężyn, które przypominało mi o tym, że jak nie chcę sobie zniszczyć kręgosłupa, to powinienem wreszcie zainwestować w nowe łóżko. Poza tym umeblowanie pokoju było dosyć spartańskie – prosty stół, dwa krzesła, szafa i biurko zajęte przez komputer i stos papierzysk.

Na podłodze oczywiście porozrzucane ciuchy, a przy łóżku książka – horror Mastertona na miłe sny.

Byłem we własnym mieszkaniu, w swoim pokoju, w łóżku, które ewidentnie należało do mnie – a jednak coraz częściej miałem wrażenie, jakby to był tylko motel. Kolejny z moteli. Jeden z wielu.

Odzwyczaiłem się od osiadłego trybu życia.

Brałem zlecenie za zleceniem. Zabijałem czas, tępiłem smutne myśli. Można by rzec, że stałem się pracoholikiem, choć nie siedziałem przykuty do komputera czy biurka zawalonego stosami dokumentów. Najlepiej czułem się w akcji – zbierając informacje, łącząc fakty, znajdując ukryte znaczenia. Nagłaśniałem patologie ze świata biznesu, polityki i przestępczości zorganizowanej. Uświadamiałem społeczeństwo, w jakim kraju i rzeczywistości tak naprawdę żyjemy. A często bywało tak, że niestety pod cieniutką warstewką lukru kryło się zwykłe gówno.

I choć czułem, że moja praca przynosi pożytek, to z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, jak bardzo jest na dłuższą metę bezsensowna – przecież na miejscu jednego skorumpowanego polityka prędzej czy później pojawi się kolejny, gdy zlikwidowana zostanie grupa przestępcza, za jakiś czas jej strefę wpływów obejmie konkurencja lub inna, nowo powstała. I tak było ze wszystkim. A jednak robiłem to, być może okłamując się, że to wszystko ma sens. A może tylko z poczucia misji, zrodzonej z nienawiści do patologii, co było skutkiem ciężkiego dzieciństwa.

Moja praca najczęściej zaczynała się tam, gdzie nie sięgały wszędobylskie macki Internetu. Podstawą byli anonimowi informatorzy i tak zwane „wtyczki”, którym sowicie wynagradzałem każdą użyteczną informację.

Można by powiedzieć, że byłem kimś w rodzaju detektywa, ale nie byłaby to prawda – nie byłem detektywem, choć miałem z nim wiele wspólnego.

Mimo że dopiero co się obudziłem, to nadal czułem się niewyspany.

Zamknąłem oczy z postanowieniem ponownego udania się do krainy snu. Usiłowałem łapać jeszcze wirujące na pograniczu świadomości strzępki snu, posklejać je, połączyć we w miarę spójną całość, żeby trybiki w tej części mózgu, która odpowiada za śnienie, na powrót zaskoczyły. Ale nic z tego – sen najwyraźniej się wyśnił, bo obrazy coraz bardziej blakły, a zastępowała je czerń i powoli napływające pierwsze myśli, świadczące o tym, że świadomy umysł zaczyna już normalnie funkcjonować.

Leżałem jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczyma, w nadziei, że pojawią się inne obrazy, że może odpłynę do kolejnego snu. Niestety, po kilku minutach takiego bezczynnego leżenia zdałem sobie sprawę, że to nie ma sensu i musi mi wystarczyć te sześć godzin, które dane mi było w spokoju przekimać.

Spojrzenie na zegarek uświadomiło mi, że obudziłem się przed czasem – budzik jeszcze był martwy. Milczał i tak już miało pozostać. Wyłączyłem go.

Ostatnio coraz częściej budziłem się przed czasem.

To naturalne, gdy się ciut za dużo wypije.

Ostatnio coraz częściej ciut za dużo wypijałem...

Muszę w końcu zrobić coś ze swoim życiem, bo się to wszystko źle skończy.

Jedynym dźwiękiem, jaki do mnie docierał, był jednostajny szum deszczu.

Lubię ten dźwięk szeleszczących kropel, jest taki kojący, doskonale wyciszający. A nocą świetnie się przy nim zasypia i jest w tym coś pierwotnego. Samego deszczu oczywiście nie lubię, no chyba że jest to przelotny letni deszczyk, przynoszący ukojenie po upałach, ale zazwyczaj opady kojarzą się z zimnem i marznięciem.

Ile to jeszcze potrwa? To już przesada – pada od tygodnia.

Zimne, niemal jesienne deszcze, a przecież dopiero połowa sierpnia.

Szlag by trafił tę polską pogodę. Zwlokłem się z wyrka i zapaliłem papierosa.

Kiepskiego papierosa.

Gryzący dym podrażnił mi gardło, które i tak było już zaognione, pewnikiem znowu musiałem całą noc chrapać.

Przestałem zwracać uwagę na jakość – jaki to ma sens, gdy zatraciło się smak życia, gdy wszystko zobojętniało?

Przeczłapałem skąpanym w mrokach przyciasnym przedpokojem i wszedłem do nieco jaśniejszej, choć również wąskiej kuchni. W zlewie piętrzyło się od domagających się zmywania talerzy, co uzmysłowiło mi, że chyba czas zainwestować w zmywarkę, bo choć częściej bywałem poza domem niż w domu, to jak przyszło co do czego, to mi się najzwyczajniej nie chciało.

Obdrapana antyczna lodówka pochrapywała cicho – zastanawiałem się, co kryją jej wysłużone trzewia i czy jest to jeszcze zdatne do spożycia.

Zaparzyłem sobie gorzką rozpuszczalną lurę. Ćwierć kubka. Po chwili przelałem do kolejnego i za moment do następnego – byle szybciej zrobiła się letnia. Łyknąłem. Skrzywiłem się, bo była paskudna – ale nigdy nie piłem jej dla smaku, tylko dla pobudzenia w dni tak niemrawe i niedospane jak ten. Przepaliłem papierosem i zabrałem się za szykowanie śniadania.

Przekręty, machlojki, skandale, korupcja, przemyty, grupy przestępcze – to moja praca.

Lecz tym razem miało być inaczej.

Tym razem czekała na mnie tajemnica.

Mimo swego stanu, odczuwałem z tego powodu delikatną ekscytację.

Czyżbym wracał do życia? Pierwszy symptom powrotu do normalności?

Rozmrożenie uczuć zahibernowanych dla bezpieczeństwa innych?

Może... kto wie?

***

Beata. Kasia. Kasia. Beata.

Ech, czasami zazdrościłem poliamorystom – taki związek, gdzie wszyscy troje mielibyśmy siebie i nawzajem darzylibyśmy się uczuciem... W tej sytuacji byłoby to idealne rozwiązanie.

Idealne dla mnie, ale niestety nie dla żadnej z nich, choć przecież też się kochały.

Życie bywa takie skomplikowane.

No, nie potrafiłem, najzwyczajniej w świecie, do kurwy nędzy, nikt mnie tego nie nauczył, jak wyłączyć myślenie, jak to zrobić ot tak, na zawołanie.

Uświadomiłem to sobie, gdy ocknąłem się wpatrzony w lustro jak sroka w gnat.

Ile czasu spędziłem zatopiony w melancholijnym bezruchu?

Minutę? Pięć? Więcej?

Szum deszczu. Monotonny szum.

Spojrzałem na swą opuchniętą twarz.

W mdłej żółci wiszącej na drucie gołej żarówki wyglądałem jak ciężko chory.

Twarz blada jak wosk. Skóra obwisła, a oczy przekrwione, podkrążone, z sińcami jak po bójce. Do tego wargi wyschnięte, popękane. No, normalnie do szczęścia brakowało jeszcze tylko tego, bym zaczął rzygać krwią.

A może istotnie coś mi dolega, a ja o tym nie wiem?

A nawet gdyby tak, to co?

Chuj z tym!

Zimna woda na twarz. Dobudzenie. Oderwanie się od myślenia. Skupienie na celu, na czekającym zadaniu. Małym zadaniu, po którym spodziewam się kolejnego zadania i jeszcze jednego. I tak te zadania będą się układały w jeden długi ciąg – w drogę do celu. Czasami oczywiście natrafię na ślepe uliczki, zbędne wskazówki i trzeba się będzie cofnąć, ruszyć inną ścieżką, ale w końcu dotrę. Zawsze docieram tam, gdzie chcę, zawsze się udaje. Wiedziałem, że jestem najlepszy. A przynajmniej, jak do tej pory, nie zdarzyło mi się jeszcze, bym nie dostarczył do redakcji sensacyjnego materiału.

Moją najbliższą misją było usadzić cztery litery przed komputerem. Wydrukować wszystkie materiały znalezione w fazie przygotowań. Spakować się. Zeżreć pizzę i do samochodu. I w drogę.

Tak też uczyniłem.

Przede mną zadanie.

Przede mną tajemnica.

***

Burość deszczowego dnia była przytłaczająca. Sine, zasnute deszczowymi chmurami niebo.

Szare blokowiska, szarzy ludzie, szare, podniszczone ulice, miasto.

I nieustający pośpiech i niecierpliwość. Popędzanie, trąbienie na siebie nawzajem. Rzucane pod nosami „kurwy” na zbyt wolno jadących i opieszałych pieszych na przejściach. Wszystkim gdzieś było spieszno. Każdy już spóźniony, zagoniony z tysiącem spraw na głowie. Aż czuć było w powietrzu to unoszące się napięcie, gęstniejący stres, przeczucie, że niektórym już niewiele trzeba, by eksplodować wewnętrznie i nie wytrzymać tego trybu życia. Miasto zawsze miało w sobie atmosferę unoszącej się w powietrzu nerwowości. Gdy wyjechałem poza nie, zrobiło się ciut lepiej, choć jeśli chodzi o pogodę, bez zmian – nadal lało tak, jakby w niebie pilnie potrzebowali hydraulika.

Osnuwał mnie szary dym ze zwieszonego z kącika ust peta.

Pędziłem polskimi ulicami, modląc się o stabilność zawieszenia. W radio, co i rusz przerywane trzaskami i szumami, jeden po drugim, leciały rockowe przeboje z dawnych lat – najlepszy naturalny dopalacz na długą podróż. A ja taką właśnie odbywałem.

I miałem wrażenie, jakbym jednocześnie uczestniczył w wyprawie w głąb siebie – dziwne to uczucie, ale miewa się i takie, jak się za dużo myśli.

Sierpraw, maleńkie miasteczko położone na krańcu Polski.

W zasadzie bardziej pasowałoby określenie „duża wieś”.

Położone w górach, otoczone lasami, skałami i jeziorem – doprawdy malownicza okolica, zwłaszcza jak na nasze warunki. I jeszcze tylko pustyni do szczęścia brakowało.

Przez kilka chwil zastanawiałem się, czy lepiej odpalić durny GPS i przejechać kraj bocznymi drogami, czy też wybulić fortunę na autostrady, które jakimś cudem już powstały, ale nie musieć przy tym słuchać mechanicznego: „skręć... w lewo... za... jeden... kilometr”.

Pewnikiem zastanawiałbym się nieco dłużej, gdybym finansował sobie wyprawę tylko i wyłącznie z własnej kieszeni – ale szczęśliwie będąc najlepszym w swoim fachu, wiedziałem, że szef jak zwykle do pewnej kwoty pokryje mi koszty. Dobry materiał ma swoją cenę.

Ale to czytelnicy dają zarobić. Kupują, gdy są dobre teksty. Proste jak drut.

Wybrałem autostrady i muzykę. Może troszkę kosztem widoków, ale co tu było do oglądania? Zapyziałe mieścinki i zasnute deszczową szarością pola, lasy, lasy, pola – znałem te widoki niemal na pamięć i zlewały mi się już w jedną wielką widokową breję.

Co innego, gdybym był na urlopie, gdzieś w egzotycznych rejonach – to zupełnie inna sprawa. Ach, tak jeździć sobie bocznymi uliczkami po Włoszech czy Hiszpanii.

A swoją drogą „urlop”... Co do diaska oznacza ten wyraz, bo już zapomniałem?

W pewnym momencie chwycił mnie tak zwany wilczy głód, który jeśli nie był szybko zaspokojony, przechodził w rozdrażnienie, a potem uzupełniany zostawał jeszcze do tego bólem głowy.

Zjechałem z trasy, gdy tylko natrafiła się pierwsza z brzegu stacja benzynowa z fast foodem dla wygłodzonych kierowców.

Gdy wszedłem do środka, przywitał mnie ciężki zapach starego oleju i smażonych nań frytek i nic tu nie pomagały leniwie kręcące się pod sufitem wentylatory i szumiące wywietrzniki wbudowane w ścianę. Do tego dochodziło jeszcze skwierczenie i cicha rockowa muzyka dobiegająca ze starego radia.

Wnętrze przybytku było aż do bólu typowe dla tego rodzaju lokali – kilka plastikowych stolików przykrytych ceratą w kratę, przy nich parę takich samych krzeseł.

Niemiłe oku widoki wynagradzała obsługa – za kasą stała śliczna, ruda dziewczyna o długim, prostym nosku, lekko zadartym. Spoglądała na mnie wyczekująco błękitnymi oczyma, uśmiechając się sztucznie, lecz i tak olśniewająco.

Zamówiłem burgera, frytki i colę i już po paru minutach zajadałem w najlepsze.

O dziwo, jedzenie było całkiem przyzwoite.

Patrząc na tę rudowłosą piękność, pomyślałem z pewną dozą zazdrości, jak wielkim szczęściarzem jest ten, w którego łóżku będzie dziś spała.

Swoją drogą, znając rude, gość raczej sobie nie pośpi. Z tego, co słyszałem, rudowłose, czy to farbowane, czy naturalne, to kobiety obdarzone ogromnym temperamentem. A słuchy o tym dochodziły mnie z wielu źródeł.

Skończyłem jeść, wstałem, posłałem dziewczynie uśmiech na pożegnanie – nie odwzajemniła go – i wyszedłem.

Gdy znalazłem się na zewnątrz, zawładnęło mną dziwne uczucie, że jestem obserwowany.

Potoczyłem wkoło wzrokiem, ale nikogo nie ujrzałem. Zaskoczyło mnie to trochę, bo wrażenie było na tyle silne, że byłem święcie przekonany, że kogoś zobaczę.

Czasami wydaje nam się, że możemy być w takiej sytuacji i napawa nas to dyskomfortem, ale od czasu do czasu, dużo rzadziej, mamy wręcz pewność i czujemy przez to silny niepokój. Zupełnie jakby jakiś pierwotny zmysł wyczuł coś, zanim odnotują to inne zmysły, których używamy na co dzień.

I faktycznie byłem obserwowany. Pod jednym z samochodów zaparkowanych przed lokalikiem siedział bury kot i bezczelnie taksował mnie obojętnym spojrzeniem zielonych ślepi.

Zawsze lubiłem koty – bo to takie łobuzy i najwięksi indywidualiści świata zwierzęcego.

Ich żywot był burzliwy i naznaczony przygodami, które kończyły się wyrwaną sierścią, naderwanym uchem czy przetrąconą łapą. To urodzeni wojownicy, którzy nie patyczkują się, kiedy dojdzie co do czego. I jak na wojowników przystało, najczęściej żyją krótko i umierają gwałtowną śmiercią.

A niebezpieczeństw było wiele – i nie chodziło tylko o pobratymców. Kot mógł zginąć pod kołami pędzącego samochodu. Paść ofiarą wkurzonego psa czy zjeść trutkę na szczury. A zdarzało się też, że konał z rąk patologicznych dzieciaków o sadystycznych zapędach – nieraz się słyszało o podpalaniu ogona. Straszna i bolesna śmierć.

I ja byłem trochę jak taki kocur – co i rusz na własne życzenie ładowałem się w jakieś problemy, rzucałem w wir przygód i nieraz zdarzało mi się być w niebezpieczeństwie.

Uspokojony faktem, że obserwującym był tylko kot, wsiadłem do samochodu.

A miałem się czego obawiać. Dziennikarze śledczy podpadali wielu wysoko postawionym osobom. A i światek przestępczości zorganizowanej nigdy nie zapominał.

Należało być czujnym w każdej chwili.

Z tym miasteczkiem to ogólnie dziwna sprawa. Z zebranych materiałów wynika, że praktycznie wszyscy mieszkańcy zerwali kontakt ze swymi rodzinami, przyjaciółmi i znajomymi mieszkającymi poza Sierpawiem.

Ja bym jeszcze rozumiał pojedyncze przypadki, ale wszyscy?

Tysiąc luda i nagle odcinają się od wszystkich? Jak dla mnie kosmos totalny!

Ta zagadka pobudziła moją wyobraźnię.

Z głośników sączyła się muza, a z mego mózgu różnorakie teorie.

W pierwszym momencie pomyślało mi się:

Oho, jakaś sekta!

Ale żeby tak wszyscy, jak jeden mąż, tak bezkrytycznie i w jednej chwili dali sprać sobie mózgownice?

Nie, przecież to absolutnie niemożliwe.

Potem przez chwileczkę zaświtało mi, że może jakaś organizacja przestępcza... ale też ni przypiął, ni wypiął – toż to nawet Cosa Nostra do potęgi czwartej nie zastraszyłaby aż tylu ludzi, ani tym bardziej nie upilnowała. A poza tym, jaki miałaby z tego zysk?

Jak dla mnie, to się nie kalkuluje.

Może jakaś zbiorowa hipnoza?

Ale jakim cudem? Ze dwudziestu Kaszpirowskich by chyba trzeba...

Im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że jest to po prostu niewytłumaczalne. I zapragnąłem odkryć, co się tam dzieje.

Intrygowało mnie to do tego stopnia, że na jakiś czas aż zapomniałem o bolączkach ducha związanych z rozstaniem. Z podwójnym rozstaniem...

To wtedy po raz pierwszy usłyszałem w głowie ten ostrzegawczy, obcy głos.

***

Została mi może godzina, może półtorej, drogi do Sierpawia.

Najwyższy czas nabrać sił. Wszak by stanąć oko w oko z tajemnicą i znaleźć przyczynę, trzeba mieć świeży umysł. A mój był już zapaćkany jak portki menela. W tej sytuacji zajechałem do pierwszego z brzegu przydrożnego motelu.

Ów niczym się nie wyróżniał – był tak nijaki i bez wyrazu, że zaliczał się do tych, o których zapomina się niemal natychmiast po dalszym ruszeniu w drogę.

Wnętrze też zostało potraktowane „na odwal się” i „byle taniej”.

W środku siedział potwornie znudzony mężczyzna, którego jedynym zadaniem, prócz puszczania bąków – o czym świadczyła niezbyt przyjemna nuta zapachowa, unosząca się w powietrzu, obsługiwał nielicznych „szczęśliwców”, którym dane było zawitać w te skromne progi.

Zameldowałem się, otrzymałem klucz i pomaszerowałem skrzypiącymi schodami na piętro.

Pokój był na końcu korytarza, wyłożonego buro-brązowym linoleum.

Na ścianach w charakterze ozdób wisiały kiczowate obrazki oprawione w najtańsze ramki. O wiele lepiej by to wszystko wyglądało, gdyby ich tu po prostu nie było.

Włożyłem klucz do zamka. Zazgrzytało. Nacisnąłem klamkę i drzwi się otworzyły z przeciągłym piskiem.

Przywitał mnie zapach stęchlizny.

Zapaliłem światło. Pomieszczenie zalała przykra żółć, kojarząca się z uryną chorego człowieka.

Pokój jak pokój, o dziwo wyglądał nawet znośnie, pomijając aromaty, jakie roztaczał. Nie miałem ochoty podziwiać wątpliwych uroków tej nory, pęcherz domagał się natychmiastowego udania się do toalety, co oczywiście pospiesznie uczyniłem.

Kibel, sam z siebie, co parę minut złośliwie bulgotał. Z kranu kapało, a lustro było tak zapaćkane, że aż ciężko było się w nim dojrzeć, ale myliłby się ten, kto uznałby, że już gorzej być nie może – owszem, może, bo dopiero pokój przyprawiał o prawdziwe palpitacje.

Byłem już na tyle zmęczony, że nawet nie chciało mi się brać prysznica. Zresztą bałbym się tam teraz zaglądać, więc tym bardziej pozwoliłem wieczornemu lenistwu na wygraną.

Tak więc z całych sił starając się przymknąć oko na błagający o remont pokój i nawet się nie rozbierając, po prostu się położyłem się na pościeli (to znaczy na czymś, co wyglądało jak wielka szmata do podłogi i usiłowało udawać pościel).

A jednak nie mogłem usnąć.

Dwa razy obróciłem się w lewo, dwa razy w prawo i w końcu przybrałem pozycję półsiedzącą – wszak jakoś trzeba wypić to wieczorne piwko, nagrodę za trudy całodniowego siedzenia za kółkiem. Do tego papierosek. A jako tło dźwiękowe jednostajny szum deszczu. Brakowało mi jeszcze tylko telewizora, aby się odmóżdżyć, bo od nadmiaru myślenia zwoje mi się już lasowały. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego, zwłaszcza jeśli człek chce się zmieścić w stawce zaoferowanej przez szefa.

Lumpiato, bo lumpiato, ale przecież to nie moje mieszkanie, a jedynie jednonocna nora, gdzie się zwinę na posłaniu i odpłynę do krainy, w której rządzi Morfeusz.

Kto wie, może on i jego oniryczna świta podpowiedzą mi jakieś rozwiązanie zagadki związanej z Sierpawiem? A może znowu będą mnie prześladować demony przeszłości?

Jakże słodkie demony, jak cudne i bliskie memu sercu, a złowrogie o tyle, że na powrót rozdrapią ledwie przysychającą ranę i nasączą krwiobieg smutkiem – najskuteczniejszą trucizną.

Zapaliłem papierosa i zgasiłem światło. Odmóżdżałem się ciemnością – taka mała medytacja.

Pompowałem truciznę w płuca, a papieros z cichym skwierczeniem rozjarzał się czerwienią.

Spłukiwałem gardło piwem i usiłowałem o niczym nie myśleć. Wszelkie myśli próbowałem odtrącać, jakbym odbijał je niewidzialna paletką.

Jedyne, o czym starałem się pamiętać, to o trafianiu do popielniczki i o tym, by nie zasnąć z petem w gębie.

Cóż, nie zamierzałem się jeszcze wybierać na tamten świat.

A swoją drogą, to zabawne, jak zdradziecki potrafi być czasami nasz własny umysł. Im bardziej próbujemy o czymś nie myśleć, tym trudniejszym się to staje, bo ten wewnętrzny zdrajca myśli właśnie o tym nam serwuje. Zupełnie jakby w każdym z nas siedział jakiś złośliwy gnom, znajdujący rozkosz w tym, by nam dokopać, utrudnić życie.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: