Uciekinierzy - ebook
Uciekinierzy - ebook
Frankowi zginął telewizor. Jak się wkrótce okazuje - nie tylko jemu. Inspektor z Podinspektorem natychmiast otwierają śledztwo w tej sprawie. Jakież jest ich zdziwienie, gdy odnajdują poszukiwane odbiorniki w dziuplach, norach i gawrach. O co tu chodzi? Muszą szybko rozwiązać tę zagadkę, bo ludzie są coraz bardziej wściekli, zaś zwierzęta, zachowujące się bardzo dziwnie - coraz bardziej niebezpieczne.
Wartka, zaskakująca powieść detektywistyczna Tomasza Trojanowskiego z łuną telewizyjną w tle.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7672-883-4 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był pierwszy tydzień listopada. Tydzień spowity w mgłę i nieustannie siąpiący deszcz. Dochodziła ósma rano. Zwykle o tej porze pani Florczakowa wracała z porannego spaceru. Dzisiaj było inaczej. Dzisiaj o tej porze pani Florczakowa była jeszcze w swoim mieszkaniu na dziesiątym piętrze. Siedząc przy maszynie do szycia i nucąc w takt jej wesołego turkotu jakąś skoczną melodię, uśmiechała się do siebie pod nosem i od czasu do czasu spoglądała obiecującym wzrokiem w kierunku wersalki…
Pokój, w którym się to wszystko odbywało, tonął w półmroku, a zapalona lampa nie była tym razem ciepłą, jasną wyspą na oceanie ciemności, tylko jeszcze bardziej potęgowała atmosferę czegoś nieuchronnego, czegoś, co za chwilę się wydarzy…
Z perspektywy schowanej pod wersalką Kropki działania pani Florczakowej nie wyglądały najlepiej. Dlatego z rosnącym niepokojem obserwowała swoją panią, a jednocześnie zastanawiała się nad drogą ewentualnej ucieczki.
Nagle zapanowała cisza.
Pani Florczakowa powoli wstała od maszyny i trzymając w wyciągniętych dłoniach coś, co wyglądało jak pokrowiec na kobzę, przez chwilę w milczeniu przyglądała się ukończonemu dziełu, a potem z triumfem zaprezentowała je wersalce.
Dalej wydarzenia potoczyły się w następujący sposób: nieruchomy do tej pory na ścianie cień pani Florczakowej zadrżał i powoli zaczął zbliżać się do wersalki. Za oknem jakiś zbłąkany gołąb poślizgnął się na mokrym parapecie i teraz, drapiąc pazurkami o metal, usiłował złapać równowagę. Do pełnego efektu brakowało jeszcze tylko postrzępionej kreski błyskawicy przecinającej niebo.
Ale i bez tej błyskawicy było wystarczająco strasznie.
To koniec. Ja tego nie przeżyję – pomyślała Kropka, usiłując zapaść się pod ziemię. Bez skutku. Zamiana w Kropkę niewidzialną też nie przyniosła spodziewanego rezultatu. Dlatego z drżeniem ogonka patrzyła, jak pani Florczakowa z uśmiechem zagląda pod wersalkę, a potem wygłasza przemowę mającą skłonić Kropkę do poddania się i dobrowolnego opuszczenia kryjówki. A kiedy żadne z przytaczanych argumentów, włącznie z próbą dosięgnięcia zbiega ręką, nie poskutkowały, pani Florczakowa uciekła się do wielokrotnie sprawdzonej metody i za pomocą szczotki delikatnie wygarnęła Kropkę spod wersalki.
Opór został złamany.
I na nic nie zdały się protesty i zapierania…
Po kilku minutach pani Florczakowa wyszła na korytarz prowadzący do windy. Za nią na automatycznej smyczy wlokła się zrezygnowana Kropka. Wlokła, bo radość ze spaceru tłumiła świadomość, że w uszytym przez panią wdzianku wygląda jak trzy w jednym: serdelek, pasztetówka i słonica miniaturka zwinięte razem w rulon.
Natomiast pani Florczkowa była zachwycona i bez chwili przerwy szczebiotała.
– No nie masz co się dąsać. Po pierwsze, nie będzie ci zimno. Po drugie, nie zmokniesz. Po trzecie, żaden z twoich kolegów ani żadna z twoich koleżanek nie ma takiego ubranka. A jeżeli przypadkowo ma, to bez pomarańczowych odblasków, moja droga. Więc przestań się wreszcie obrażać i nie grymaś, że seledyn, bo seledyn jest ostatnim krzykiem mody. I jeżeli chcesz być modnie ubrana, to tylko w seledyn, kochanie. I nie zapieraj się, bo to nic nie pomoże. Kropka, słyszysz! Kropka! Co za uparty zwierzak. A mówią, że ratlerki mają łagodny charakter i nie kapryszą. No chodź już!
Pani Florczakowa dwa razy szarpnęła smyczą, ale nie odniosło to żadnego skutku. Kropka została gdzieś za rogiem korytarza, poza polem widzenia właścicielki.
– No dobrze, niech ci będzie, wezmę cię na ręce – pani Florczakowa wzruszyła ramionami i, zwijając smycz, wróciła po Kropkę.
Po kilku krokach zobaczyła następujący obrazek: Kropka stała na wycieraczce mieszkania numer sto piętnaście. Stała i warczała.
Spod seledynowego wdzianka sterczała jej dziko nastroszona sierść.
– Co ci się stało…? – pani Florczakowa pochyliła się nad Kropką, gdy nagle…
Zza drzwi mieszkania numer sto piętnaście dobiegł czyjś rozpaczliwy krzyk.
Potem rozległy się jeszcze inne równie przerażające odgłosy.
A potem pod drzwiami mieszkania numer sto piętnaście nie było już nikogo.
Po pani Florczakowej i Kropce został tylko jeden ślad.
Błyszczące odblaskami, porzucone na wycieraczce, seledynowe wdzianko.Pingwin w kasku
Centrala policji znajdowała się w samym centrum miasta. Ostatnie okno po lewej stronie na piętnastym piętrze budynku należało do biura Inspektora i jego Sekcji Specjalnej. Mimo siąpiącego deszczu okno było otwarte. Inspektor w chwilach wolnych od tropienia, pościgów i innych policyjnych zajęć uwielbiał stać w nim i patrzeć na ulicę w dole. Zwłaszcza w jesienne dni, kiedy po chodniku wędrowały parasolki, z tej wysokości wyglądające jak seledynowe kleksy i kropki z seledynowego atramentu.
Te kleksy przypomniały Inspektorowi seledynowy płaszcz przeciwdeszczowy, który usiłowała mu kupić żona, i związaną z tym zajściem małą gonitwę po domu towarowym. Inspektor uciekał, żona z płaszczem w ręku goniła go, a za nimi pędziła z krzykiem przerażona ekspedientka, myśląc, że padła ofiarą zorganizowanej Szajki Porywaczy Przeciwdeszczowych Płaszczy.
– Inspektorze! – zawołał ktoś z głębi pokoju.
Inspektor zamknął okno i odwrócił się. W drzwiach stał Podinspektor. Zwykle o tej porze Podinspektor przynosił poranną kawę. Tym razem stał z wyraźnym zakłopotaniem, bo zamiast kawy trzymał przed sobą sporych rozmiarów pudełko.
– Bawisz się w listonosza? – zażartował Inspektor.
Podinspektor bez słowa podszedł do biurka, położył na nim pudełko i gestem wskazał na jego zawartość.
W pudełku spał sobie w najlepsze pingwin. Pingwin w Kasku.
– Bardzo ładny – ocenił pingwina Inspektor. – Pamiątka z wycieczki?
– Nie byłem ostatnio na wycieczce.
– To w takim razie skąd to wytrzasnąłeś?
– Z pomieszczenia gospodarczego Centrali. Skończyło się mleko do kawy. Poszedłem, otwieram lodówkę i widzę, że zamrażalnik jest niedomknięty. Próbuję domknąć, nie mogę. Coś blokuje.
– Pingwin?
– Niezupełnie. Kij hokejowy. Miał ze sobą kij hokejowy.
– A łyżwy?
– W życiu nie widziałem pingwina na łyżwach – Podinspektor zmarszczył czoło, jak zwykle zresztą, kiedy chodziło o poważną zagadkę. – I co ty na to? – dodał po chwili.
– A ty? – Inspektor na razie nie miał pomysłu, jak wytłumaczyć obecność Pingwina w Kasku w lodówce. Inspektor uchodził co prawda za najlepszego specjalistę od spraw trudnych i nietypowych – przynajmniej tak było napisane na jego wizytówce, ale nawet najlepszy specjalista, choćby miał na swoim koncie rozwiązanie kilku bardzo trudnych spraw, przy których wysiadały centrale FBI, CIA i wszystkie, jakie tylko znacie, nie może tak od razu, bez śledztwa, hipotez, pościgów i tak dalej rozwikłać zagadki Pingwina w Kasku.
– Myślę, że to jest ostrzeżenie – Podinspektor w zamyśleniu potarł brodę. – Ostrzegają nas, żebyśmy dali sobie spokój, bo inaczej skończymy jak ten pingwin.
– W kasku?
– W kasku i w lodówce.
– Z czym mielibyśmy dać sobie spokój?
– Z nielegalnymi smażalniami ryb? – Podinspektor popatrzył na Inspektora, szukając w jego oczach potwierdzenia swojej teorii. Oczywiście go nie znalazł.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek zajmowali się smażalniami ryb.
– W takim razie nie wiem – obruszył się Podinspektor. – Może to reklama lodów? Albo biura turystycznego organizującego wycieczki na Antarktydę? Zresztą co sobie będziemy łamać głowę, zaraz go zapytamy, skąd się tu wziął – Podinspektor sięgnął po pudełko.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej