Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ukryta głębia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 kwietnia 2022
Ebook
44,90 zł
Audiobook
37,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Ukryta głębia - ebook

Seria Vera została zekranizowana z Brendą Blethyn – dwukrotnie nominowaną do Oscara laureatką Złotego Globu i Złotej Palmy – jako serial telewizyjny bijący na świecie rekordy popularności, wielokrotnie emitowany również w Polsce.

Seria Vera tom 3

Małe miasteczko na wybrzeżu Northumbrii. Matka znajduje piętnastoletniego syna w wannie. Luke leży martwy w wodzie udekorowanej kwiatami…
Wkrótce grupa ornitologów znajduje na plaży ciało młodej nauczycielki Lily – w pozostawionej przez odpływ wodzie pełnej kwiatów... Morderca dusi swoje ofiary i robi ze śmierci swoiste dzieło sztuki. Dlaczego?
Stylizacja miejsc zbrodni staje się tropem dla inspektor Very Stanhope. Nie daje jej spokoju, kiedy przesłuchuje świadków, kiedy stara się wczuć w ich motywacje i psychikę. I kiedy wieczorem samotnie patrzy w okno, aż zrobi się ciemno, a w butelce pokaże się dno…
Verę najbardziej nurtują ptasiarze, którzy znaleźli Lily. Nie tylko dlatego, że przypominają jej ojca, którego ciągle widzi siedzącego w kuchni, preparującego kolejny okaz…
Co ci ludzie mieli wspólnego z zamordowaną dziewczyną? Co naprawdę łączy tych czterech mężczyzn i żonę jednego z nich? Czy rzeczywiście są bliskimi przyjaciółmi?
Śledztwo Very odsłania powoli prawdziwe życie mieszkańców spokojnego miasteczka i ich mroczne sekrety. Czas ucieka. Tymczasem ktoś czeka na odpowiednią chwilę, by wznieść następny ołtarz z wody i kwiatów…

Vera to silna, wiarygodna bohaterka, której dobrym przyjacielem jest kufel piwa, nie ma nic wspólnego z utrwalonym w literaturze kryminalnej wizerunkiem policjantki. Cleeves jest świetna w portretowaniu swoich bohaterów i odsłanianiu ich sekretów. To właśnie postacie są siłą jej znakomitych kryminałów. Ukryta głębia to mroczna, hipnotyzująca powieść, z ładunkiem intensywnych emocji. „The Spectator”

ANN CLEEVES to jedna z najwyżej cenionych brytyjskich autorek kryminałów wydawanych w 23 krajach. Jej misternie skonstruowane po­wieści odsłaniają sekrety zamkniętej społeczności, a każda ze znako­micie sportretowanych postaci jest odrębną zagadką psychologiczną.

Seria Vera to powieści i filmy o niepowtarzalnym nastroju smutku, pustki i samotności. Tu strach trzyma za gardło od pierwszej chwili, a do ostatniej nie sposób odgadnąć, kto zabijał.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-7820-9
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Julie wytoczyła się z taksówki i popatrzyła za odjeżdżającym autem. Zatrzymała się na chwilę przed furtką, żeby się ogarnąć. Nie chciała wyglądać na zalaną po tych wszystkich pogadankach, jakie urządzała dzieciakom. Gwiazdy zawirowały i dały nura w niebo; omal nie zwymiotowała. Ale miała to gdzieś. To był fajny wieczór, pierwszy od wieków spędzony z dziewczynami. Choć to nie dzięki dziewczynom okazał się tak wyjątkowy, pomyślała i uświadomiła sobie, że ma na twarzy szeroki, błogi uśmiech. Całe szczęście, że jest ciemno i dookoła nie ma nikogo, kto by to zobaczył.

Pod drzwiami przystanęła jeszcze raz i zaczęła grzebać w torebce między kredkami do oczu, chusteczkami ze śladami szminki i drobniakami w poszukiwaniu klucza. Jej dłoń natrafiła na skrawek papieru: oddarty róg barowego menu. Numer telefonu i nazwisko. „Zadzwoń niedługo”. A dalej serduszko. Pierwszy mężczyzna, jakiego dotknęła, od kiedy odszedł Geoff. Jeszcze czuła jego plecy pod palcami, kiedy tańczyli. Jaka szkoda, że musiał wyjść wcześniej.

Zatrzasnęła torebkę i nasłuchiwała przez chwilę. Nic. Było tak cicho, że słyszała szum w uszach po głośnej klubowej muzyce, tak jakby ktoś uciskał jej bębenki. Czy to możliwe, że Luke śpi? Laura mogłaby spać bez przerwy, ale jej synowi jakoś nigdy to się nie udawało. Nawet teraz, kiedy nie chodził już do szkoły i nie miał po co się tak wcześnie zrywać, zwykle budził się przed nią. Otworzyła drzwi i znów nasłuchiwała, wysuwając stopy z pantofli, które potwornie ją cisnęły od chwili, kiedy wiele godzin temu wysiadła z metra. Rany, nie tańczyła tak, odkąd skończyła dwadzieścia pięć lat. W domu panowała cisza. Żadnej muzyki, telewizji, odgłosów komputera. Bogu dzięki, pomyślała. Cholera, Bogu dzięki. Chciała spać i mieć seksowne sny. Gdzieś na dworze, na ulicy, ktoś uruchomił silnik samochodu.

Włączyła światło. Jaskrawy blask boleśnie zaatakował jej głowę; żołądek znów wywrócił się do góry nogami. Rzuciła torebkę i pobiegła na górę, do łazienki, potykając się w połowie drogi. Nie miała najmniejszego zamiaru zwymiotować na nową wykładzinę w przedpokoju. Drzwi łazienki były zamknięte, w szparze na dole zobaczyła światło. Ze schowka z bojlerem dobiegało słabe gulgotanie – zbiornik się napełnia. Typowe. Rano potrzeba było długich godzin perswazji, żeby zapędzić Luke’a pod prysznic, po czym nagle postanawiał wziąć kąpiel w środku nocy. Zapukała, ale niezbyt nagląco. Mdłości minęły.

Luke nie odpowiedział. Widocznie znowu ma te swoje humory. Julie wiedziała, że to nie jego wina i że powinna być cierpliwa, ale czasami miała ochotę go udusić, kiedy robił się taki dziwny. Przeszła przez piętro do pokoju Laury. Patrząc na śpiącą córkę, nagle się rozczuliła. Pomyślała, że musi spędzać z nią więcej czasu. Czternaście lat to trudny wiek dla dziewczynki, a Julie była ostatnio tak zaabsorbowana Lukiem, że Laura wydawała jej się niemal kimś obcym. Nawet nie zauważyła, kiedy jej córka wydoroślała. Teraz leżała na plecach, z nastroszonymi włosami, bardzo czarnymi na tle poduszki, chrapiąc lekko z otwartymi ustami. Fatalna pora dla alergików. Julie zauważyła, że okno jest otwarte, i choć było gorąco, zamknęła je, żeby nie wpadały pyłki. Światło księżyca zalewało łąkę za domem, gdzie dopiero co skoszono trawę.

Wróciła do drzwi łazienki i otwartą dłonią zabębniła w drzwi.

– Hej, będziesz tam siedział całą noc? – Po trzecim uderzeniu drzwi się otworzyły. Luke nie przekręcił zamka. Poczuła zapach olejku do kąpieli, ciężki i słodki, którego nie rozpoznawała; to na pewno nie jej. Ubranie syna leżało starannie poskładane na desce klozetowej.

Zawsze był piękny, nawet jako dziecko. O wiele ładniejszy od Laury, co wydawało się absolutnie nie w porządku. Wszystko przez te jasne włosy i ciemne rzęsy. Długie, ciemne rzęsy. Julie wpatrywała się w niego – leżał całkowicie zanurzony, a włosy unosiły się ku powierzchni jak wodorosty. Ciała nie widziała z powodu kwiatów. Pływały w pachnącej wodzie. Tylko główki, bez łodyg i liści. Duże złocienie – rosły na polach kukurydzianych, kiedy była dzieckiem. Przerośnięte maki, których czerwone płatki w wodzie zrobiły się przejrzyste. I ogromne niebieskie kwiaty; widywała takie w ogródkach we wsi, ale nie potrafiła ich nazwać.

Chyba krzyknęła. Usłyszała ten odgłos, jakby wydał go ktoś inny. Ale Laura i tak spała, Julie musiała nią potrząsnąć, żeby ją obudzić. Dziewczyna otworzyła oczy nagle, bardzo szeroko. Wyglądała na przerażoną, więc Julie zaczęła wygadywać jakieś kłamstwa:

– Wszystko dobrze, słonko. Wszystko w porządku. Ale musisz wstać.

Laura zwiesiła nogi z łóżka. Trzęsła się, choć nadal była półprzytomna. Julie objęła ją i podpierała, kiedy razem, potykając się, schodziły na dół. I stały tak, półobjęte na progu domu sąsiadki, a cień na ścianie, jaki rzucały w świetle latarni, przypominał Julie ludzi ze zwariowanych wyścigów na trzech nogach. Albo pijanych studentów plączących się od pubu do pubu. Nie przestawała wciskać guzika dzwonka, aż na górze zapaliły się światła, rozległy kroki i miała już kogoś, z kim mogła dzielić ten koszmar.2

Felicity Calvert niepokoiło to, że tak bardzo pochłonął ją seks. Kiedyś w poczekalni u lekarza przeczytała artykuł, że nastoletni chłopcy myślą o seksie mniej więcej co sześć minut. Wtedy jakoś trudno jej było w to uwierzyć. Jak ci młodzi ludzie mogli prowadzić normalne życie – uczyć się, oglądać filmy, grać w piłkę – skoro tak często coś ich rozpraszało? A co z jej własnym synem? Patrząc, jak James bawi się klockami lego na podłodze, nie potrafiła sobie wyobrazić, że za parę lat i on znajdzie się w szponach tej obsesji. Teraz jednak uważała, że to wyliczenie – sześć minut przerwy między seksualnymi fantazjami – mogło być dość ostrożną oceną. Przynajmniej w jej przypadku. Już od jakiegoś czasu świadomość istnienia własnego ciała i jego reakcji towarzyszyła jej przy każdej czynności; krępujące, czasem przyjemne tło codziennego życia. Wydawało się to nieodpowiednie u kogoś w jej wieku. Jakby wybrała się na pogrzeb w różowej sukience.

Zbierała w ogrodzie pierwsze truskawki. Ostrożnie wsunęła dłoń między folię a podściółkę ze słomy i uniosła siatkę. Truskawki były jeszcze małe, ale powinno ich wystarczyć na podwieczorek dla Jamesa. Spróbowała jednej – ciepła od słońca i bardzo słodka. Felicity spojrzała na zegarek, już prawie pora na szkolny autobus. Za dziesięć minut musi umyć ręce i wyjść po Jamesa; przystanek był kawałek dalej, przy głównej drodze. Nie zawsze chodziła. Twierdził, że jest już dość duży, żeby samemu wracać do domu, i oczywiście miał rację. Ale dzisiaj wziął ze sobą skrzypce, więc ucieszy się na jej widok, bo mu pomoże nieść rzeczy. Przez moment zastanawiała się, czy dziś będzie stary kierowca autobusu, czy ten młody, z muskularnymi ramionami i w podkoszulku bez rękawów, po czym znów spojrzała na zegarek. Raptem dwie minuty od ostatniej myśli o seksie. Wróciła refleksja, że w jej wieku to zwyczajnie śmieszne.

Felicity, lat czterdzieści siedem, miała męża i czwórkę dzieci. Na litość boską, miała nawet wnuka. Jej mężowi Peterowi za parę lat stuknie sześćdziesiątka. Te bańki żądzy wypływały na powierzchnię ni z tego, ni z owego, w najmniej spodziewanych momentach. Nie rozmawiała o tym z Peterem. Oczywiście że nie. I z pewnością nie on był obiektem jej pożądania. Ostatnio rzadko się kochali.

Wstała i ruszyła po trawie do kuchni. Fox Mill stał na miejscu dawnego młyna wodnego. Ten duży dom został zbudowany w latach trzydziestych jako nadmorska letnia rezydencja jakiegoś właściciela statku z miasta. I sam wyglądał jak statek z tymi swoimi opływowymi, falistymi liniami, z przepływającym obok młyńskim strumieniem. Wielki statek w stylu art déco, zupełnie nie na miejscu wśród płaskich pól, z dziobem wycelowanym w stronę Morza Północnego, a rufą odwrócony do gór Northumbrii na horyzoncie. Długa weranda rozciągała się wzdłuż jednej ściany niczym pokład widokowy, zupełnie niepraktyczny, bo w tych okolicach rzadko bywało dość ciepło, żeby posiedzieć na dworze. Felicity uwielbiała ten dom. Nigdy by sobie go nie kupili z akademickiej pensji, ale niedługo po ich ślubie zmarli rodzice Petera i syn odziedziczył cały majątek.

Postawiła siatkę z truskawkami na stole i przejrzała się w lustrze w przedpokoju; przeczesała włosy palcami, lekko pociągnęła szminką usta. Była starsza niż matki kolegów Jamesa i przerażała ją myśl, że mógłby się jej wstydzić.

Przy dróżce kwitły czarne bzy. Od ich zapachu kręciło jej się w głowie, dławiło w gardle. Po obu stronach, za żywopłotami dojrzewała kukurydza. Tutaj rosła tak gęsto, że nie było miejsca na kwiaty, ale na ich polu, bliżej domu rosły jaskry, koniczyna i wyka. Dziurawy asfalt falował w oddali od upalnej mgiełki. Słońce świeciło bez przerwy od trzech dni.

W ten weekend były urodziny Petera i Felicity planowała, co zrobić. W piątek wieczorem przyjadą chłopcy. Tak o nich myślała, choć Samuel miał tyle samo lat co ona. Ale jeśli pogoda się utrzyma, to w sobotę urządzą sobie piknik na plaży, wycieczkę do Farnes, żeby popatrzeć na maskonury i nurzyki. James bardzo by się ucieszył. Mrużąc oczy, spojrzała w niebo; próbowała wyczuć zbliżający się zimny front, dostrzec najmniejszą chmurkę na horyzoncie. Nie zauważyła żadnej. Przy takiej temperaturze można by nawet popływać, pomyślała i wyobraziła sobie, jak fale uderzają o jej ciało.

Kiedy dotarła na koniec dróżki, nie było jeszcze widać autobusu. Wspięła się na drewnianą platformę, na której kiedyś bańki z mlekiem czekały na furgonetkę z mleczarni. Ciepłe drewno pachniało smołą. Odchyliła się do tyłu i wystawiła twarz do słońca.

Za dwa lata James pójdzie do gimnazjum. Przerażała ją ta perspektywa. Peter mówił, żeby posłać go do prywatnej szkoły w mieście, on sam tam chodził. Widywała w metrze chłopców stamtąd, w pasiastych marynarkach. Wydawali się bardzo głośni i pewni siebie.

– Ale jak on tam będzie dojeżdżał? – Tak naprawdę nie o to się martwiła. Uważała, że nie powinni wywierać takiej presji na Jamesa. To powolne, rozmarzone dziecko. Lepiej poradzi sobie, kiedy będzie pracował we własnym tempie. Publiczna szkoła w sąsiedniej wsi bardziej by mu odpowiadała. Nawet gimnazjum w Morpeth, gdzie uczyła się reszta jej dzieciaków, wydawało jej się zbyt wymagające.

– Będę go zawoził i przywoził – odparł wtedy Peter. – Po lekcjach i tak organizują tam mnóstwo zajęć. Może czekać, aż skończę pracę.

To jeszcze gorzej nastroiło ją do tego planu. Czas, który spędzali z Jamesem razem po jego powrocie ze szkoły, był wyjątkowy. Uważała, że bez tego straci syna.

Usłyszała autobus, z warkotem wspinał się po stoku. Usiadła prosto i, mrużąc oczy od słońca, patrzyła, jak pojazd się zbliża. Za kierownicą siedział Stan, ten stary. Pomachała do niego, żeby ukryć rozczarowanie. Zwykle na tym przystanku wysiadało troje dzieci: bliźniaczki z farmy i James. Dziś najpierw wysiadł ktoś obcy: dziewczyna w sandałach z rzemyków i w czerwono-złotej sukience bez rękawów, z dopasowaną górą i obfitą, powiewną spódnicą. Felicity z zachwytem patrzyła na tę sukienkę, jej krój, żywe kolory – dzisiejsza młodzież wybierała raczej czerń i szarości, nawet latem – a kiedy zobaczyła, że kobieta pomaga Jamesowi z torbami i skrzypcami, natychmiast ją polubiła. Bliźniaczki przeszły przez jezdnię i pobiegły polną drogą w stronę farmy, autobus odjechał, a ich trójka została przy żywopłocie trochę skrępowana.

– To panna Marsh – oznajmił James. – Pracuje w naszej szkole.

Dziewczyna miała dużą słomianą torbę na skórzanym pasku, przewieszoną przez ramię. Wyciągnęła rękę, bardzo brązową, długą i kościstą. Torba zsunęła się jej z barku i Felicity zauważyła, że w środku są tekturowe teczki i książka z biblioteki.

– Lily. – Jej głos brzmiał czysto. – Jestem studentką. Mam tu ostatnią praktykę. – Uśmiechnęła się tak, jakby się spodziewała, że Felicity będzie miło ją poznać.

– Powiedziałem pannie Marsh, że może przyjechać i zostać w naszym domku gościnnym. – James, wolny od ciężarów, ruszył drogą, nie przejmując się, która z dorosłych weźmie jego rzeczy.

Felicity nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.

– Ale wspomniał, że szukam stancji, prawda? – spytała Lily.

Felicity pokręciła głową.

– Rany, spalę się ze wstydu. – Mimo to nie wyglądała na zbytnio zawstydzoną. Musiała być bardzo pewna siebie, bo ta sytuacja nawet ją rozbawiła. – Codzienne dojazdy z Newcastle bez samochodu to był koszmar. Dyrektor spytał na apelu, czy ktoś słyszał o jakimś miejscu do mieszkania. Myślałam o pokoju w pensjonacie lub u kogoś. Wczoraj usłyszałam od Jamesa, że macie domek na wynajem. Próbowałam dzwonić dziś po południu, ale nikt nie odbierał. Wyjaśnił, że pani jest w ogrodzie i że tak czy inaczej mam przyjechać. Zakładałam, że z panią rozmawiał. Trudno mu odmówić…

– O tak, potrafi być bardzo uparty – przyznała Felicity.

– To nic, nie ma problemu. Takie śliczne popołudnie. Przejdę się do wsi, a stamtąd złapię o szóstej autobus do miasta.

– Proszę mi pozwolić się nad tym zastanowić – odparła Felicity. – A na razie zapraszam na herbatę.

W domku pomieszkiwali już wcześniej najemcy, ale jakoś nigdy się to nie sprawdziło. Na początku ona i Peter cieszyli się z dodatkowego dochodu. Nawet z pieniędzmi po rodzicach męża z trudem spłacali kredyt. Potem, przy trójce dzieci poniżej piątego roku życia myśleli, że mogłaby tam mieszkać opiekunka. Ale wiecznie dochodziły do nich skargi, że zimno, cieknie kran i nie ma nowoczesnych wygód. A oni sami czuli się nie najlepiej z obcą osobą tak blisko rodziny. Odpowiedzialność za lokatorów odczuwali jako dodatkowy stres. I choć żaden z nich nie był szczególnie kłopotliwy, ich wyprowadzkę zawsze przyjmowali z ulgą. „Nigdy więcej”, oznajmił Peter, kiedy wyjechała ostatnia rezydentka, szwedzka au pair usychająca z tęsknoty za domem. Felicity martwiła się, co jej mąż powie na kolejną młodą kobietę pod bokiem, choćby tylko na cztery tygodnie do końca semestru.

Usiadły przy kuchennym stole. Morska bryza owiewała je i wydymała muślinową firankę w oknie. Felicity Calvert pomyślała, że chyba pozwoli dziewczynie zająć domek. Peter nie powinien mieć wielkich pretensji, bo to na krótko.

James siedział z nimi z nożyczkami i klejem, otoczony wycinankami z papieru. Pił sok pomarańczowy i wyklejał urodzinową kartkę dla ojca – dość skomplikowane dzieło: zdjęcia Petera wzięte ze starych albumów tworzyły kolaż wokół wielkiej sześćdziesiątki ze wstążki i brokatu. Lily podziwiała pracę chłopca i wypytywała o zdjęcia. Felicity wyczuwała, że zainteresowanie studentki sprawia Jamesowi przyjemność, i przepełniła ją wdzięczność.

– Skoro mieszka pani w Newcastle – powiedziała – to pewnie będzie pani wyjeżdżała na weekendy. – Uznała, że to kolejny argument dla Petera. „Posiedzi tu tylko w tygodniu. A ty wracasz z pracy tak późno, że nawet jej nie zauważysz”.

Domek stał za łąką pełną polnych kwiatów. Nie licząc ogrodu, posiadali tylko ten kawałek ziemi. Kiedy patrzyło się z domu, budyneczek wydawał się tak mały i niski, że trudno było uwierzyć, żeby ktoś mógł tam mieszkać. Przez pole wiodła wydeptana ścieżka. Kto tędy chodził od czasu, kiedy odrosła trawa? – zdziwiła się Felicity. Pewnie James. Korzystał z domku do zabawy, kiedy miał się z kim bawić, ale na co dzień budynek stał zamknięty i Felicity nie pamiętała, żeby jej syn ostatnio prosił o klucz.

– „Domek gościnny” to trochę zbyt szumne określenie – powiedziała. – To ledwie dwa pomieszczenia, jedno nad drugim, z łazienką dostawioną od tyłu. Mieszkał tam ogrodnik, kiedy zbudowano główny dom. A wcześniej to był, zdaje się, chlewik, w każdym razie jakiś budynek gospodarczy.

Drzwi zabezpieczała kłódka. Felicity otworzyła ją i zawahała się; ogarnął ją dziwny niepokój. Pożałowała, że nie zajrzała tutaj, zanim zaprosiła obcą osobę. Powinna zostawić Lily w kuchni i bez niej sprawdzić, w jakim stanie jest to miejsce.

Ale, choć od razu poczuła wilgoć, we wnętrzu panował jaki taki porządek. Palenisko było puste, choć nie przypominała sobie, żeby je czyściła po Bożym Narodzeniu, kiedy nocowała tu jej najstarsza córka z mężem. Garnki odwieszone na swoje miejsce, na ścianę, ceratowy obrus na stole zmyty. Przyjemny chłód po upale łąki. Otworzyła okno.

– Na farmie koszą trawę – powiedziała. – Pachnie nawet tutaj.

Lily weszła do środka. Nie sposób było stwierdzić, jakie wrażenie zrobił na niej domek. Felicity oczekiwała, że studentka się w nim zakocha, i trochę dotknął ją ten brak entuzjazmu, jakby dziewczyna odrzuciła propozycję przyjaźni. Przeprowadziła ją do małej łazienki. Wyjaśniając, że prysznic jest nowy i że niedawno wymieniono kafelki, poczuła się jak agentka nieruchomości, która rozpaczliwie chce coś sprzedać. Dlaczego tak się zachowuję? – pomyślała. Przecież nawet nie za bardzo jej tu chciałam.

Lily odezwała się wreszcie.

– Możemy zajrzeć na górę? – Ruszyła po drewnianych schodach prowadzących wprost z kuchni.

Felicity zaniepokoiła się, tak samo jak przed drzwiami domku. Wolała być tam pierwsza.

Jednak wszystko znów wyglądało przyzwoiciej, niż się spodziewała. Łóżko zaścielone, kołdra i dodatkowe koce równo poskładane w nogach. Na malowanym kredensie i toaletce zastawionej rodzinnymi zdjęciami warstewka kurzu, ale zero bałaganu czy śmieci, jakie zostawały zwykle po pobycie córki. Na szerokim parapecie stał dzbanek z białymi różami. Jeden z płatków opadł i Felicity odruchowo go podniosła. Oczywiście, pomyślała. Mary musiała tu zaglądać, chociaż nikt jej o to nie prosił. Kochana kobieta! Taka dyskretna i uczynna! Mary Barnes przychodziła sprzątać dwa razy w tygodniu.

Dopiero zamykając kłódkę, Felicity stwierdziła, że te róże nie mogły tu stać dłużej niż parę dni, a zresztą Mary, osoba bez większego polotu, nigdy nie wpadłaby sama z siebie na taki pomysł.

Przez chwilę stały przed domkiem.

– No więc? – zagadnęła Felicity. – Co pani sądzi? – Usłyszała we własnym tonie fałszywą radosną nutę.

Lily się uśmiechnęła.

– Jest śliczny – odparła. – Naprawdę. Ale muszę to wszystko dobrze przemyśleć. Skontaktuję się z panią, dobrze? W przyszłym tygodniu?

Felicity chciała zaproponować, że ją podwiezie, przynajmniej na przystanek autobusowy we wsi, ale Lily odwróciła się i ruszyła przez łąkę. Felicity jakoś nie mogła się zdobyć, żeby za nią zawołać, więc tkwiła w miejscu i patrzyła, aż czerwono-złota postać zniknęła w wysokiej trawie.3

Julie nie mogła przestać mówić. Wiedziała, że robi z siebie idiotkę, ale słowa wylewały się z niej, a gruba kobieta wbita w fotel Delcor, który Sal kupiła w zeszłym roku na wyprzedaży, po prostu siedziała i słuchała. Nie robiła notatek, nie zadawała pytań. Po prostu słuchała.

– Nie sprawiał żadnych kłopotów. Nie to co Laura. Ona po Luke’u była istnym szokiem. Wymagająca pannica, i to nieważne, czy spała, płakała czy miała dziób zatkany butelką. A Luke był… – Julie urwała, żeby znaleźć odpowiednie słowo. Gruba policjantka nie odzywała się, dała jej czas do namysłu. – Wyluzowany. Spokojny. Leżał cały dzień i obserwował sobie cienie na suficie. Trochę późno zaczął mówić, ale urodziła się Laura i pielęgniarka środowiskowa sądziła, że to dlatego. To znaczy, ona była jak żywe srebro, pochłaniała mnie bez reszty i wysysała ze mnie całą energię, więc Luke pozostawał trochę na uboczu. Ale pielęgniarka stwierdziła, że nie ma się co martwić. Że nadrobi, jak tylko pójdzie do żłobka. Geoff jeszcze wtedy mieszkał z nami, ale często wyjeżdżał na zlecenia. Jest tynkarzem. Na południu ludzie są bogatsi, więc zgłosił się do agencji pośrednictwa pracy i wylądował w Canary Wharf… Nie powiem, lekko mi nie było z dwójką malutkich dzieci i bez męża w domu.

Kobieta wreszcie zareagowała; ledwie dostrzegalnie skinęła głową na znak, że rozumie.

– Posłałam go do żłobka przy szkole w naszej wsi. Z początku nie chciał tam zostawać, musieli go ode mnie odciągać siłą, a kiedy wracałam po godzinie, ciągle szlochał. Serce mi się krajało, ale uważałam, że tak będzie dla niego lepiej. Potrzebował towarzystwa. Pielęgniarka środowiskowa powiedziała, że tak trzeba. I w końcu się przyzwyczaił. A przynajmniej obywało się bez wrzasków. Ale cały czas patrzył na mnie tym swoim wzrokiem. Nic nie mówił, ale jego oczy błagały: „Nie każ mi tam wchodzić, mamo. Proszę cię, nie zmuszaj mnie”.

Julie siedziała na podłodze z kolanami podciągniętymi pod brodę, z rękami splecionymi wokół nóg. Spojrzała na panią detektyw, która wciąż patrzyła i czekała. Nagle przyszło jej do głowy, że tę kobietę, wielką i solidną jak skała, mogła też kiedyś spotkać tragedia i dlatego potrafi siedzieć tutaj i nie rzucać tych głupich, współczujących półsłówek, jak Sal i lekarz. Ta kobieta wiedziała, że tu nie pomogą żadne słowa. Jednak Julie nie obchodził smutek policjantki, a myśl o nim była przelotna. Wróciła do swojej historii.

– Mniej więcej w tym czasie Geoff wrócił z Londynu. Poinformował, że robota się skończyła, ale wiedziałam od jego kumpla, że doszło do jakiejś kłótni z brygadzistą. Geoff jest dobrym pracownikiem i nie da sobą pomiatać. Przeżywał wtedy trudny okres. Nigdy nie potrafił siedzieć bezczynnie i przywykł do tego, że sporo zarabia. Kupił mi nowe meble do kuchni i wykończył łazienkę. Nie uwierzyłaby pani, jak ten dom wyglądał, kiedy się wprowadzaliśmy. Ale potem pieniądze się skończyły…

Jakiś czas temu Sal zaparzyła im herbatę. W dzbanku, nie z ekspresówek w kubkach, jak to robiła Julie. Teraz Julie sięgnęła do tacy i nalała sobie kolejną filiżankę. Nie żeby miała na nią ochotę, ale przerwa dała jej czas na poukładanie sobie w głowie tego, co chciała powiedzieć.

– To nie były dobre czasy. Geoff odwykł od dzieci. Kiedy pracował w Londynie, miał wolny tylko jeden weekend w miesiącu. Powrót do domu traktował jak atrakcję. Rozpieszczał dzieciaki, przywoził prezenty. Wszyscy staraliśmy się pokazać z jak najlepszej strony. I co wieczór wychodził do klubu na kielicha z kolegami. Kiedy wrócił na dobre, nie mogło już tak być. Wie pani, jak to jest. Ubranka schnące na kaloryferach i podłoga zawalona zabawkami. Brudne pieluchy… Bywały chwile, kiedy tracił cierpliwość, szczególnie do Luke’a. Laura chichotała, podlizywała mu się. Luke jakby żył we własnym świecie. Geoff nigdy go nie uderzył. Ale krzyczał, i Luke’a tak to przerażało, jakby naprawdę dostał lanie. Ja wrzeszczałam cały czas, ale oni wiedzieli, że to nic takiego. I robili swoje. A z Geoffem to inna sprawa. Nawet ja się czasem bałam.

Milczała przez chwilę, rozmyślając o Geoffie i jego wybuchowym charakterze, o tym, jaka ponura atmosfera panowała w domu po każdej awanturze. Ale nie zdołała długo milczeć i słowa znów popłynęły.

– W zerówce był spokój. Wyglądało nawet, że Luke lubi tam chodzić. Może po prostu już się przyzwyczaił do miejsca, bo to w tym samym budynku co żłobek. Miał kochaną nauczycielkę, panią Sullivan. Traktowała te dzieci jak babcia; sadzała je na kolanach, kiedy uczyła czytać. Stwierdziła, że Luke ma problemy, nic poważnego, ale należałoby go zbadać. Chciała, żeby porozmawiał z nim psycholog. Ale nie mieliśmy pieniędzy, a na bezpłatną wizytę okazało się, że trzeba długo czekać, i jakoś nic z tego nie wyszło. Geoff stwierdził, że jedynym problemem Luke’a jest lenistwo. A potem odszedł. Powiedział, że działamy mu na nerwy. Że ciągniemy go w dół. Ale ja doskonale wiedziałam, że ma romans z pielęgniarką ze szpitala Royal Victoria. W końcu wylądował u niej. Teraz są małżeństwem.

Znów przerwała na chwilę. Nie dlatego, że skończyły jej się tematy, ale musiała złapać oddech. Pomyślała, że Geoff orientował się od samego początku, że z Lukiem jest coś nie tak. Rzucał takie podejrzliwe spojrzenia, kiedy Luke się bawił. Po prostu nie chciał tego przyznać przed samym sobą.

Wpół do dziewiątej rano. Wciąż siedziały u Sal, w jej salonie. Ulicą przeszedł listonosz, gapiąc się na gliniarza stojącego pod drzwiami domu Julie. Kawałek dalej dzieciaki ganiały się i chichotały w drodze do szkoły.

Gruba policjantka pochyliła się do przodu, nie po to, żeby poganiać; raczej żeby pokazać, że spokojnie może poczekać, że absolutnie nigdzie jej się nie spieszy. Julie napiła się herbaty. Nie powiedziała kobiecie o tym, jak Geoff patrzył na Luke’a. Przeskoczyła w swojej opowieści rok dalej.

– Napady wściekłości zaczęły się, kiedy miał jakieś sześć lat. Przychodziły znikąd i wtedy nie dało się nad nim zapanować. Mama twierdziła, że to moja wina, bo go rozpieściłam. Wtedy nie był już w klasie pani Sullivan, ale w całej szkole tylko z nią tak naprawdę mogłam porozmawiać, i ona powiedziała, że to frustracja. Że Luke nie potrafi się jasno wysłowić, że trudno mu idzie czytanie i pisanie, i nagle to wszystko go przerosło. Raz na placu zabaw popchnął jednego chłopca, który się z niego wyśmiewał. Chłopak potknął się i rozbił sobie głowę. Przyjechała karetka i pewnie sobie pani wyobraża, co się działo, gdy po południu rodzice zaczęli odbierać dzieciaki ze szkoły. Wszystkie inne matki pokazywały go palcami i szeptały. Luke’owi było strasznie przykro. Chciał odwiedzić tego kolegę w szpitalu, a jak się tak zastanowić, to przecież tamten zaczął z tymi swoimi drwinami. Miał na imię Aidan. Aidan Noble. Jego mama nie miała pretensji, ale ojciec przyszedł do nas do domu, żeby na nas nawrzeszczeć. Pyskował na progu, aż cała ulica słyszała. Wicedyrektor wezwał mnie na rozmowę. Nazywał się Warrender. Niski, pulchny facet z takimi cienkimi włosami, które nie zakrywają łysego placka. Przedwczoraj widziałam go w mieście i w pierwszej chwili go nie poznałam, teraz nosi tupecik. A wtedy, tam w gabinecie nie był niemiły. Poczęstował mnie herbatą i tak dalej. Powiedział, że Luke ma problemy psychiczne i chyba nie dadzą rady zajmować się nim w szkole. Zerwałam się z krzesła. Zaczęłam płakać. Powiedziałam mu to, co mówiła pani Sullivan, i że gdyby wcześniej zorganizowali wizytę u specjalisty, to może syn nie doprowadziłby się aż do takiego stanu. Pan Warrender chyba mnie wysłuchał, bo Luke’a rzeczywiście przyjął psycholog. Zrobił mu jakieś testy, ocenił, że dziecko ma trudności w przyswajaniu wiedzy, ale przy odpowiednim wsparciu raczej może zostać w szkole. I tak się stało.

Julie znów przerwała. Chciała, żeby ta gruba kobieta zrozumiała, jak to jest, jaka to ulga dowiedzieć się, że te napady złości i humory to nie jej, matki, wina. Luke był wyjątkowy, inny, od samego początku. I nic, co by zrobiła, nie mogło zmienić tego faktu. I ta policjantka wiedziała chyba, jakie to dla Julie ważne, bo wreszcie pozwoliła sobie na uwagę.

– Więc nie została pani z tym sama.

– Nie ma pani pojęcia, jakie to wspaniałe uczucie – odparła Julie.

Kobieta skinęła głową. Bo skąd mogła mieć pojęcie, skoro sama nie miała dzieci? Jak ktokolwiek mógł mieć pojęcie, jeśli nigdy nie miał dziecka z trudnościami w przyswajaniu wiedzy?

– Już potrafiłam się pogodzić z tym, że ludzie o nas gadają, i z tymi szeptami pod szkolną bramą, że on wymaga specjalistycznej pomocy, bo wszystko się wyjaśniło, a większość osób była nawet miła. Specjalnie dla niego przychodziła pomoc nauczyciela. I Luke dobrze sobie radził. To znaczy, wiedziałam, że nigdy nie zostanie geniuszem, ale bardzo się starał i zrobił postępy w pisaniu i czytaniu, a w niektórych dziedzinach był niezły. Na przykład błyskawicznie łapał wszystko, co wiązało się z komputerami. Nastały dobre lata. Laura też zaczęła szkołę i miałam trochę czasu dla siebie. Dostałam część etatu w domu opieki we wsi. Moje koleżanki nie rozumiały, dlaczego tak lubię tę pracę, ale lubiłam. Chyba dlatego, że czułam się użyteczna. Geoff nigdy nie palił się, żeby odwiedzać dzieci, ale pieniądze płacił. Wie pani, nie pozwalaliśmy sobie na szaleństwa, żadne wakacje czy dzikie wypady na miasto, ale dawaliśmy radę.

– Pewnie i tak nie było łatwo – rzuciła policjantka.

– No cóż, oczywiście – przyznała Julie. – Mimo to szło nam nieźle. Ale Luke znów zaczął sprawiać kłopoty, kiedy poszedł do gimnazjum. Inne dzieciaki zauważyły, że jest łatwym celem i to wykorzystywały. Podpuszczały go do wygłupów w klasie. I zawsze to jego przyłapywano. Wyrabiał sobie opinię. Wie pani, jak to jest. Pewnie ciągle to pani widuje. Raz wezwano policję, bo kradł rzeczy z placu budowy. Plastikowe rynny. Do czego miałby ich potrzebować? Ktoś mu zaproponował parę funtów za tę kradzież, ale nie o to chodziło. Zależało mu, żeby ludzie go lubili. Całe życie czuł się wykluczony. Chciał mieć przyjaciół.

To chyba każdy potrafi zrozumieć, pomyślała Julie. Nie wiedziała, jak dałaby radę bez przyjaciółek. Najmniejszy problem z Geoffem i łapała za telefon. Zwierzała się ze zmartwień z Lukiem, kiedy chorował. A one natychmiast wpadały z butelką wina. Jasne, potem zawsze plotkowały, ale ją wspierały.

– Miał jednego bliskiego przyjaciela – ciągnęła. – Thomasa. Poznali się, kiedy Luke zaczął gimnazjum. Taki trochę łobuz. Ciągle miał jakieś kłopoty z policją, ale kiedy się z nim rozmawiało, można było zrozumieć dlaczego. Ojciec siedział w więzieniu przez większość dzieciństwa chłopaka, a matka nie bardzo się przejmowała synem. Nigdy nie wybrałabym Thomasa na kolegę dla Luke’a, ale tak naprawdę to nie był zły dzieciak. I chyba lubił spędzać czas w naszym domu. W końcu prawie u nas zamieszkał. I nie był kłopotliwy. Spędzali czas w pokoju Luke’a, oglądali filmy albo grali na komputerze, a dopóki tam siedzieli, to przynajmniej nie kradli, prawda? I nie brali hery, jak wielu ich kolegów. I dobrze się dogadywali. Czasami słyszałam, jak śmieją się z jakiegoś głupiego żartu i po prostu cieszyłam się, że Luke ma przyjaciela. Ale potem Thomas zginął. Utopił się. Wygłupiał się z chłopakami na nabrzeżu w North Shields. Wpadł do wody, a nie umiał pływać. Nasz Luke też tam był. Wskoczył za nim i próbował go ratować, ale się nie udało.

Julie urwała. Pod domem przejechał traktor z przyczepą wyładowaną belami słomy.

– Luke nie chciał o tym rozmawiać. Na całe godziny zamykał się pokoju. Myślałam, że zwyczajnie potrzebuje czasu, wie pani, żeby się z tym uporać. Żeby przeżyć żałobę. Przestał chodzić do szkoły, ale miał już wtedy piętnaście lat i nie musiał zdawać żadnych egzaminów, więc dałam mu spokój. Rozmawiałam z właścicielką domu opieki i powiedziała, że jak Luke skończy szesnaście lat, postara się znaleźć dla niego jakąś pracę, może pomagać w kuchni. Parę razy poszedł ze mną do roboty i starsi ludzie bardzo go polubili. Ale powinnam zdawać sobie sprawę, że potrzebuje pomocy. Nie zachowywał się normalnie, ale przecież mój syn nigdy nie był normalny, prawda? Więc jakoś tak nic mnie nie tknęło. A on przestał się myć, jeść i nie spał po całych nocach. Czasami słyszałam jego głos, jakby rozmawiał z kimś w swojej głowie. Wtedy wezwałam lekarza. Kazał go zabrać do St George’s. Wie pani, tego szpitala psychiatrycznego. Powiedzieli, że to głęboka depresja. Szok pourazowy. Nienawidziłam go tam odwiedzać, jednak czułam też ulgę, że nie mam go w domu. Oczywiście dręczyło mnie poczucie winy, że tak myślę, ale co poradzić.

– Kiedy wrócił do domu? – spytała policjantka. Jej pierwsze pytanie.

– Trzy tygodnie temu i wyglądało na to, że mu lepiej. Naprawdę. Znaczy, wciąż chodził smutny z powodu Thomasa. Czasami wybuchał płaczem na samo wspomnienie o nim. I ciągle widywał się z lekarzem w przychodni. Ale nie był wariatem. Nie był szalony. Wczoraj po raz pierwszy od miesięcy wyszłam na miasto. Bardzo tego potrzebowałam, ale nie poszłabym, gdybym nie sądziła, że z nim jest w porządku. Nigdy nie podejrzewałam, że może sobie zrobić coś takiego.

Kobieta pochyliła się do przodu i ujęła dłoń Julie, nakryła ją swoją wielką łapą.

– To nie pani wina – powiedziała. – Luke nie popełnił samobójstwa. – Patrzyła na Julie, żeby się upewnić, że to do niej dotarło, że naprawdę zrozumiała. – Nie żył już, zanim włożono go do wanny. Został zamordowany.

_Koniec wersji demonstracyjnej._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: