Uśmiech zimy - ebook
Uśmiech zimy - ebook
Nie możesz zatrzymać żadnego dnia, ale możesz go nie stracić.
Berenika Popielewska, rozwódka, matka dwójki dorosłych dzieci, otrzymuje nieoczekiwany spadek po znanym artyście malarzu, Maksymilianie Styksie – posiadłość w maleńkiej podlaskiej wsi – Naboków. Musi spełnić tylko jeden warunek: zamieszkać tam na rok. Oprócz tego dostaje coś jeszcze – tajemniczego pendrive’a z zapiskami i nagraniami malarza. Zaskoczona i zaintrygowana Berenika zostawia swoje dotychczasowe życie i wyjeżdża na zasypane śniegiem Podlasie. Jeszcze nie wie, że dom, który odziedziczyła, zwany przez miejscowych „dworem”, jest niezwykły. Dzieją się tu dziwne rzeczy: jedne przedmioty znikają, pojawiają się inne, a pod lasem snują się niepokojące cienie.
Czy Berenika wytrwa w postanowieniu, czy machnie ręką na spadek i wróci do Poznania?
Ania Rybkowska ma dar tworzenia postaci, które wszyscy doskonale znamy. Nie tylko z widzenia. Główną bohaterkę odnajdzie w sobie niejedna uważna czytelniczka. Taki dar dla twórcy powieści realistycznej jest przepustką na półkę z dobrą literaturą. A jak wiadomo, stoją na niej książki, których się nie odkłada w połowie lektury…
Basia Kosmowska, pisarka
Historia wciągająca od pierwszych stron, akcja zaskakująca, bardzo życiowa, z barwnymi postaciami, tajemnicą do odkrycia, relacjami do naprawienia, tematami z przeszłości do uporządkowania. Anna Rybkowska zabiera czytelnika w świat skrajnych uczuć, odmiennych bohaterów, rewelacyjnie buduje klimat oraz tworzy napięcie, a do tego zaczarowuje świat słowem, porusza trudne tematy. Muszę szczerze powiedzieć, że nie mogę doczekać się kontynuacji.
Anna Sikorska,
Górowianka
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66481-89-3 |
Rozmiar pliku: | 1 013 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ania Rybkowska ma dar tworzenia postaci, które wszyscy doskonale znamy. Nie tylko z widzenia. Główną bohaterkę odnajdzie w sobie niejedna uważna czytelniczka. Taki dar dla twórcy powieści realistycznej jest przepustką na półkę z dobrą literaturą. A jak wiadomo, stoją na niej książki, których się nie odkłada w połowie lektury…
Basia Kosmowska, pisarka
Niezwykle przyjemna książka. Tajemnica, nieboszczyk, duchy, a przy tym cudowne poczucie humoru. Przy tej książce zdarzy się Wam przestraszyć, zezłościć na bohaterów, ale także nie raz i nie dwa – uśmiechnąć. Kiedy dodacie do tego tajemniczy, stary, wielki dom pośrodku niczego, to okaże się to bardzo ciekawa opowieść ze znikającymi przedmiotami i ludźmi w tle! Polecam!
Paulina Kłokosińska, Wystukane recenzje
Są takie historie, które zapamięta się na bardzo długo i ,,Uśmiech zimy” się do tych historii zalicza. Książka wciąga w swoje odmęty. Jest zaskakująca, życiowa, z wieloma tajemnicami do odkrycia. Dajcie się porwać tej opowieści, temu cudownemu klimatowi, tej magii zaklętej w powieści. Gorąco polecam!
Magda Zimna, Czytamy bo kochamy
Historia wciągająca od pierwszych stron, akcja zaskakująca, bardzo życiowa, z barwnymi postaciami, tajemnicą do odkrycia, relacjami do naprawienia, tematami z przeszłości do uporządkowania. Anna Rybkowska zabiera czytelnika w świat skrajnych uczuć, odmiennych bohaterów, rewelacyjnie buduje klimat oraz tworzy napięcie, a do tego zaczarowuje świat słowem, porusza trudne tematy. Muszę szczerze powiedzieć, że nie mogę doczekać się kontynuacji.
Anna Sikorska, Górowianka
Kiedy Berenika Popielewska dowiaduje się, iż w udziale przypada jej spadek – siedlisko Naboków w Puszczy Białowieskiej, jej życie zmienia się bezpowrotnie. Głęboko skrywane na dnie duszy urazy z przeszłości wywołują falę gorzkich wspomnień. Te stają się ledwie przyczynkiem do burzliwych zmian w życiu kobiety, która wraz ze schedą uwikłana zostaje w zagadkową i niebezpieczną grę tajemniczego spadkodawcy. „Uśmiech zimy” to napisana lekko, niemalże z przymrużeniem oka, niestroniąca jednak od trudnych zagadnień powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym – łakomy kąsek na długie jesienne wieczory.
Dominika Rygiel, BookiecikRozdział trzeci
Edyta zabrała mamę na spacer. Było dość zimno, wiał przenikliwy wiatr i Berenika błogosławiła intuicję, która kazała jej założyć czapkę. Drugą wzięła na zapas – dla córki, choć ta uparła się, że wystarczy jej kaptur z obszyciem ze sztucznego futerka. Gawrony obsiadły drzewa i darły się na pojedynczych spacerowiczów, przeważnie właścicieli dużych psów. Dookoła półksiężyca plaży rosły czarne drzewa, krajobraz był mglisty i ponury, więc naturalna potrzeba spacerowania utknęła w martwym punkcie. Nad jeziorem wszystko było pozamykane! Marzenie o ciepłej herbacie stało się tak namacalne jak piach wzdłuż brzegów, skuty zimnem. Szło się dosłownie jak po grudzie.
Nie trzeba było wielkiej inteligencji, by rozpoznać właściwe pobudki, jakie przyświecały całemu przedsięwzięciu. Matka czekała wyrozumiale, aż córka wyjawi, co ją trapi. Taki spacer w ekstremalnych warunkach nie był ani zdrowy, ani pożądany przez kogokolwiek, nawet gdyby ów ktoś był niewolnikiem zdrowego trybu życia. Wiadomo było, że obie kobiety wolały leniwe ciepło i jego przytulność. Czy ta dzika aura mogła kogoś skłonić do zwierzeń?
– To kiedy masz to odczytanie testamentu? – Edyta zaczęła ostrożnie badać grunt. Jej jasne włosy fruwały na wszystkie strony, jak płomienie podsycane wiatrem.
– Jutro. Musiałaś mnie tu przywieźć, żeby o tym rozmawiać?
– Mamo, wyrzuć to z siebie. Będzie ci lżej. Nie bądź jak zatrzaśnięta na głucho cmentarna kaplica. Nie zapominaj, że ja też jestem kobietą i potrafię cię zrozumieć.
– Akurat. Tak samo jak rozumiesz mój obecny związek!
– Bruno jest znośny, gdy jest trzeźwy. Nie moja wina, że tak rzadko korzysta z tego przywileju. I wiesz, że zawsze możesz się przede mną wygadać. Ja nie jestem jak Bartek, nie prowadzę śledztwa na temat każdego faceta, do którego się odezwiesz, i nie donoszę o tym ojcu.
To, co miało uspokoić, nastawić pojednawczo, okazało się równie skuteczne jak przysłowiowa płachta na byka.
– Co ty opowiadasz? Jak to, donosi?
– A… bo ojciec się znienacka uaktywnił, jak tylko mu babcia powiedziała, że zostanie dziadkiem. I wiem od Igi, że dzwoni do nich i pyta, co i jak, o ciebie też. Zresztą z tego co mi Iga mówiła, to chyba głównie o ciebie wypytuje.
– I dlaczego mi to mówisz?
– Tak sobie. Może on żałuje tego, co zrobił? No ale miałyśmy rozmawiać o Styksie. Ha! Jak to brzmi! Czy on naprawdę się tak nazywał?
– Tak. Myślę, że nie jestem gotowa na zwierzenia. A co do Darka, to dobrze, że przejmuje się perspektywą zostania dziadkiem, skoro bycie ojcem przestało go interesować. Wiesz, ja już się otrząsnęłam po naszym rozstaniu. Potrzebowałam czasu i mogę cię zapewnić, że osiągnęłam jakiś pułap stabilizacji.
– No, „pułap stabilizacji” to nie brzmi uspokajająco – roześmiała się Edyta.
– Pogodziłam się z losem. I lubię tę moją samotność, o ile tak można powiedzieć w moim wieku, mieszkając z rodzicami!
– Przecież Bruno ci stale proponuje, byś zamieszkała u niego! Dlaczego sie tak upierasz?
Byli małżeństwem ponad dwadzieścia lat. Ufała temu człowiekowi bezgranicznie i trzeba przyznać, że wiele lat sprawiał wrażenie odpowiedzialnego męża i ojca. Zaczęła go widywać z inną kobietą na mieście i reagowała. A on się wszystkiego wypierał. Twierdził, że musiała widzieć kogoś do niego podobnego. Potem były inne kłamstwa, brak odwagi, by się przyznać, że jest ktoś nowy w jego życiu. Dopiero wynajęcie prywatnego detektywa pozwoliło zebrać „materiał dowodowy”. Miała żal, nie tylko o zdradę, ale i o zwodzenie, matactwa. O ten niepotrzebny wydatek, by przyprzeć go do muru. Przecież ludzie nawet po latach się rozwodzą, takie rzeczy się zdarzają i szkoda, że trzeba było osób trzecich, by dowiedzieć się, na czym się opierało ich małżeństwo, już mało wiarygodne i stracone.
– Nie zapominaj, że to nie jest jakieś moje widzimisię. Dziadkowie są coraz bardziej niedołężni i ktoś musi z nimi mieszkać, pilnować, uważać – dzień i noc.
Edyta zauważyła, że jej zabiegi dyplomatyczne na nic się nie zdadzą, bo matka postanowiła odbiec od meritum i snuje męczący wątek, który im obu jest obojętny, ot tak, żeby podtrzymać rozmowę.
– Intryguje mnie ta historia ze spadkiem – przyznała – Naprawdę nie możesz uchylić choć rąbka tajemnicy?
– Nie. I nie obiecuję, że to się kiedyś zmieni – odrzekła jej matka po prostu.
Był moment zawahania, kiedy chciała zwierzyć się córce, ale odpowiedni dobór słów, a raczej trudności z odszukaniem tych właściwych sprawiły, że zmieniła zdanie.
– Budzę się z niepokojem i kołataniem serca, kiedy o tym wszystkim myślę. Ten jakiś spadek pootwierał dawne sprawy, to nie są wspomnienia, do których się chętnie wraca. Ja naprawdę nie jestem gotowa na taką spowiedź, głupio mi, wstyd, tyle lat minęło a ja wciąż czuję się paskudnie, kiedy o nim myślę.
Nie miała kontaktu z Brunem, bo akurat poleciał do Singapuru, zresztą jemu też by niczego nie powiedziała. Czuła, że nosi w sobie niezabliźnione rany, które znów się otwarły i broczą paskudną treścią. A może to wstyd ją tak przygniatał i dręczył? Jej wstyd, choć nie ona powinna się wstydzić. Czekała na spotkanie u adwokata jak na wyrok, gubiąca się w domysłach i całkowicie bezradna wobec natłoku własnych podejrzeń.
– Skrzywdził cię?
– Nie bardziej niż innych, inne… Nie wiem. Możesz mnie przestać dręczyć?!
Zrozumiała, że powróciły dni, kiedy sen nie przynosił ulgi, a blask dnia oślepiał i częstował strachem. Po powrocie do domu wzięła kąpiel, gorącą i długą. Z kieliszkiem wytrawnego wina stojącym na pralce Frani, z którą matka absolutnie nie chciała się rozstać, twierdząc, że pierze lepiej niż automat, który jej kupiła. Pielegnowanie chorego na łuszczycę wymagało ciagłego prania, częstych zmian pościeli i tłustych od maści piżam. Ojciec leżał przez większą część doby nieruchomo, z opuszczonymi wzdłuż ciała rękami i na nic nie reagował. Razem z telewizorem oddzielony szafą od reszty pokoju. Sam się tej izolacji domagał, zapewniając, że czuje się swobodniej, wiedząc, że jeśli się zdrzemnie, to reszta świata nie będzie musiała chodzić koło niego na paluszkach. Najtrafniej ten stan rzeczy, czyli ewidentną ciasnotę mieszkania i brak komfortu skomentował narzeczony Edyty, kiedy wnosił meble „teściowej” do zawalonego po sufit mieszkania: „Tu już tylko zegar może chodzić”.
Starzy ludzie wierzą, że nie powinno się niczego wyrzucać, bo może się przydać. Biurko i meblościanka córki zostały byle jak upchnięte, podobnie jak ikeowskie regały z kuchni, które powieszono na jednej ze ścian na „słowo honoru”, czyli wątłe haki. Pani Kusowa była zachwycona swoim staniem posiadania i nie miała ochoty zmieniać gierkowskiej zabudowy na coś nowszego. Zadomowienie się w skąpej przestrzeni było nie lada wyzwaniem! Emerytowany księgowy, pan Ireneusz Kus, całe życie był optymistą, człowiekiem towarzyskim. Starość i choroba stępiły jego zmysły, przygasiły naturalne poczucie humoru. Wydawało się, że drzemie, kiedy znienacka wtrącał coś do ogólnej wymiany zdań, zazwyczaj poza jakąkolwiek logiką. Bywało, że miał włączony telewizor, na ekranie biegali piłkarze, a kiedy go pytano kto gra, odpowiadał, że nie wie. W nocy, którą traktował jak dzień, ponieważ nie odróżniał jawy od snu i wszystko mu się mieszało, znienacka się odzywał:
– Tak bym zjadł golonkę po bawarsku.
Trzaskały wówczas sprężyny. Matka powoli gramoliła się z łóżka, stękając.
– Po co wstajesz? Jest trzecia w nocy! – Berenika próbowała ją powstrzymać.
– Bo ojciec jest głodny.
Berenika szła za szafę z gorącą prośbą.
– Tato, jest trzecia w nocy.
Ojciec źle słyszał, może dlatego, że nikt nie pamiętał, kiedy ktoś mył lub odtykał jego uszy.
– Co mówisz, Berecia?
Znów ta cholerna Berecia! Czuła się jak pożarty przez mole moher, jak stara baba w zapadłych pieleszach. Ta niby zdrobniała forma drażniła ją, odkąd zbliżała się do pięćdziesiątki.
– Jest głucha noc, tato! Mama poszła ci smażyć golonkę! Może byś z tym poczekał do rana?
– Co za różnica? Ja już na marach leżę od lat, przynajmniej tłoku w kuchni nie ma – dopowiedział sam sobie jej zbolały tato.
Bywało, że rozmawiała na Skypie ze znajomym z Hiszpanii. Był skrzypkiem, ale od lat już nie grywał, tylko uczył w szkole muzycznej i udzielał prywatnych lekcji. Wyjechał trzydzieści lat temu z kraju, kiedy to orkiestra pojechała na saksy z Pagartem. Miło było czasami tak sobie niezobowiązująco pogawędzić o muzyce i literaturze, o losach naszego pokręconego, współczesnego świata i fotografii, która była ich hobby. Byle nie schodzić na politykę, bo starszy pan miał bardzo wyklarowane poglądy i niestety nie był zachwycony obecną władzą w ojczyźnie, mimo że już od dawna tu nie mieszkał. To zresztą drażniło Berenikę, bo uważała, że on nie ma prawa komentować tego, co się dzieje w Polsce, skoro nie planuje powrotu.
Czego by jednak nie powiedzieć Berenika czuła się zaszczycona tym kontaktem, zawsze się starannie szykowała na włączenie Skype, nawet perfumowała, by odczuć wyjątkowość tych czatów, niestety w domu rodziców nigdy nie mogła do końca cieszyć się swobodą. Kiedy zapadała znacząca cisza, a ona skonsternowana myślała, co tu powiedzieć, zza szafy dawał się słyszeć donośny głos jej ojca. Z tekstem w rodzaju:
– Berecia, jest jeszcze ten smażony ser? Bo tak bym sobie zjadł kilka skibuszek! Dwie podwójne! I kubek herbaty z cytryną! Ten marynarski.
Ciąg dalszy w wersji pełnej