Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W co się bawić ? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W co się bawić ? - ebook

 

Odeta Moro pomaga rodzicom przekonać dzieci, że bez smarfona też się można świetnie bawić. Na przykład grając w gumę, zbijaka czy bierki. Jej poradnik to nie tylko katalog gier i zabaw z dziecińtwa, ale i praktyczny poradnik, jak się w to bawić. Plus wywiady z fajnymi rodzicami, którzy wracają w nich do swojego dzieciństwa

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8117-249-3
Rozmiar pliku: 9,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Czasami, kiedy zamykam oczy przed snem, przypominam sobie najlepsze momenty z dzieciństwa. Urodziłam się w Olsztynie, ale pierwsze lata swojego życia spędziłam w Giżycku na Mazurach. Byłam żeglarzem i harcerzem. Miałam własną finkę, którą potrafiłam się posługiwać. W domu obok mieszkali dziadkowie i kuzyni, z którymi tworzyłam zgraną paczkę. Babcia zajmowała się dokarmianiem nas, głównie kiełbasą własnej roboty. Dziadek z kolei uczył nas chodzić na szczudłach, jeździć na rowerze, zrobił mój pierwszy karabin i opowiadał, jak to było podczas wojny. Niewiele potrzebowaliśmy do szczęścia, co najwyżej dobrej pogody. Życie toczyło się na podwórku. Na moim były dwie różne grupy, które nazwaliśmy „gangami”. Tak, jak harleyowcy jeżdżą na motocyklach, tak my jeździliśmy na rowerach i popijaliśmy oranżadę. Bawiliśmy się w tak zwaną granicę, czyli małych przemytników, którzy ukrywali dolary (liście bzu) i diamenty (kamienie) tak, aby celnicy ich nie znaleźli. Kto by pomyślał, że można się w to bawić? Była jeszcze zabawa w chowanego, w wojnę drewnianymi karabinami, wyścigi na szczudłach i wyścigi kapslami. Naszym jedynym problemem wtedy był czas, bo o 19 wołały nas mamy już do domu na wieczorynkę w telewizji. Z podwórka najczęściej wracaliśmy brudni i każdy z nas musiał szorować szyję, do tej pory nie wiem, dlaczego akurat tam najbardziej gromadził się kurz. Z dziewczynkami najczęściej bawiłam się w dom i gotowanie. Nie pamiętam jednak głodu – zawsze jakaś pajda chleba z masłem i odrobiną cukru, ognisko z pieczonymi ziemniakami wystarczały nam podczas zabawy na podwórku. Dziś z przyjemnością patrzę na moją córkę Sonię, która coraz rzadziej, ale wciąż wychodzi na podwórko. Na rower, deskorolkę czy zwyczajnie powisieć sobie na trzepaku. W dzieciństwie sama wisiałam na nim godzinami. Ostatnio odwiedziłam sąsiadów, którzy mają ukryty w ogrodzie przedwojenny trzepak. Wydawało mi się, że nadal pamiętam wszystkie chwyty. Niestety, mimo wysportowania nie udało mi się wykonać żadnej figury, a nawet mogę śmiało powiedzieć, że omal się nie zabiłam. No właśnie! Moje dzieciństwo to pasmo nieszczęść – wiecznie pokiereszowane, krwawiące kolana, upadki z drzew, a nawet bijatyki, podczas których nie raz dostałam w zęby. Nieważne, gdzie, kiedy, a czasem nawet z kim, ale nigdy nie zaznałam nudy. Ilość zabaw, pomysłów, zaskakujących kombinacji była tak ogromna. Dlatego postanowiłam spisać te zabawy w książce i wysłuchać, w co bawili się moi koledzy, znane osoby. Wychowaliśmy się w tym samym kraju, ale w różnych regionach i na przestrzeni wielu lat. Dzięki ich opowieściom udało mi się zebrać pomysły na kolejne zabawy, ale też pokazać, jak wyglądał świat bez komputerów, smartfonów i Internetu. Jak smakowała pierwsza coca-cola, banan czy guma balonowa. Co musieliśmy wymyślać, aby zastąpić zabawki, których nie było pod ręką. Życie nie jest sprawiedliwe dla wszystkich, dlatego postanowiłam, aby w książkę zaangażował się UNICEF. Dzięki niemu możemy poznać, jak wyglądają zabawy dzieci w krajach, gdzie nadal nie mają one zabawek.

Chciałabym podziękować tym wszystkim, bez których nie byłabym dużą/małą dziewczynką. Moim rodzicom za to, że nie hamowali mojej fantazji i pozwalali biegać mi po podwórku do ostatnich sił, budować w domu namioty i przymykali oko na bałagan w pokoju. Dziękuję dziadkom za to, że byli moimi cichymi sprzymierzeńcami w zabawach, często kryjąc przed rodzicami. Przepraszam moją siostrę, że jako ta młodsza ode mnie musiała całe życie za mną biegać i znosić, że my starsi nie chcieliśmy się z nią bawić. Mojej córce jestem wdzięczna za to, że czasami przypomina mi, jak to jest być dzieckiem. Mojemu partnerowi Konradowi, że znosi dzielnie ten twórczy chaos. Chciałabym również podziękować Monice, mojej wspólniczce, która z wielką radością wróciła do czasów dzieciństwa, sprawdzając w praktyce przepisy na zabawy zamieszczone w tej książce! Jestem wdzięczna tym, dzięki którym mogłam zrealizować mój pomysł: Agnieszce Dembskiej, Dariuszowi Sapińskiemu i generałowi Leonowi Komornickiemu. Drogie gwiazdy – koleżanki i koledzy, bez Was tej książki nie byłoby! Dziękuję, że uchyliliście przede mną i mikrofonem Radia Złote Przeboje rąbka tajemnicy i opowiedzieliście mi, jak wyglądało Wasze dzieciństwo i jakimi dziećmi Wy byliście. Ludziom radia: Agacie, Kubie, Jarkowi, Adamowi. Pielęgnujmy w nas „nasze dziecko”. Bawmy się do upadłego!

Odeta MoroCEZARY PAZURA

Czaruś? Czy może inaczej do ciebie mówiono, kiedy byłeś dzieckiem?

Rodzice mówili Czaruś, ale w szkole miałem ksywę „Saper”. Z powodu odstających uszu, że taki niby lepiej słyszy. Albo nazywali mnie „Gacek”, czyli nietoperz.

Jakim byłeś dzieckiem?

Z tego, co wiem, nie wszyscy się z tym zgodzą, ale mi wydaje się, że byłem dzieckiem pokornym i grzecznym. Mimo że klasową gadułą. Miałem z tego powodu obniżony stopień z zachowania. Popisywałem się przed dziewczynami, bo byłem bardzo niski. Do trzeciej klasy liceum najniższy w klasie. Często byłem ustawiany w parze z garbatą dziewczynką, wiesz? To było trudne dla chłopaka, który dopiero co dojrzewał, a widział kolegów, którzy mieli już włosy pod pachami i zarośnięte nogi.

Czyli ty nie byłeś atrakcyjny dla koleżanek?

Nie, dlatego nadrabiałem występami. Taki jednoosobowy kabaret. Chciałem na siebie zwrócić uwagę. Może stąd aktorstwo się wzięło? Z ogromnej potrzeby akceptacji.

Z racji zawodu pewnie masz dobrą pamięć. Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?

Nie uwierzysz, ale pamiętam swój chrzest. Miałem miesiąc. Być może to jakaś projekcja, która mi się utrwaliła, kiedy rodzice o tym rozmawiali, ale ja pamiętam taki oto obraz – okrągły stół z haftowaną serwetą i przezroczyste naczynie, a w nim czereśnie. Uważaj, żółte, a nie czerwone. I pół litra wódki, takiej z czerwoną naklejką z lakiem jeszcze. Kiedy byłem już dorosły, zagaiłem rodziców: „Czy to jest możliwe, żebym pamiętał swoje chrzciny”? Opowiadam im, co zapamiętałem. Oni zamarli: „Ty, rzeczywiście, bida była straszna, myśmy mieli tylko na pół litra i na czereśnie. Wszyscy wypili po kieliszku i poszli do domu”.

Czy rodzice puszczali cię samego na podwórko, jak już podrosłeś?

No tak, z kluczem na szyi biegałem. Przez pierwszych siedem lat wychowywałem się w samotności, bo myśmy mieszkali w mieszkaniu służbowym, na poddaszu szkoły. Tata był nauczycielem. Teren był ogrodzony, więc rodzice byli spokojni o moje bezpieczeństwo. Pamiętam, że rodzice pozbywali się mnie w niedziele, kazali iść na podwórko pobawić się. Wiesz, pewnie chcieli być sami... Myśmy mieli tylko jeden pokój z kuchnią.

Stałem przy nasłonecznionej ścianie, oparty o nią, bo strasznie marzłem.

Czy byłeś chłopakiem, który właził w miejsca, w które nie powinien?

Byłem pierdołą, choć raz zrobiliśmy straszną rzecz. Kolega powiedział, że w kotłowni szkolnej odkrył tajne przejście i że może ono prowadzi do zakładów Niewiadów albo jest tam ukryty skarb z czasów wojny. Tam trzeba było się czołgać, więc założyliśmy chusty harcerskie na głowę, żeby pajęczyn nie zbierać, bo matka zabije. Czołgaliśmy się z latarkami przez dwa kilometry i dopiero po latach kapnęliśmy się z chłopakami, że to był kanał na rury do zakładów. Doszliśmy nim do piwnic jednego z bloków, gdzie była pełna weków spiżarka jakiejś starszej pani. I wyżarliśmy te weki.

W co bawiliście się na podwórku z kolegami?

W to, co leciało w telewizji – Janosika, Czterech Pancernych i psa oraz Hansa Klossa.

Kim byłeś?

Psem Szarikiem.

Jak nazywał się wasz pierwszy telewizor?

Zefir!

Kolorowy?

Nie, no jak!? Bardzo chciałem mieć telewizor! Kiedy zajęcia kończyły się w szkole, tata czasami brał mnie na wieczorne seanse seriali „Bonanza” czy „Stawki większej niż życie” na szkolną świetlicę. To było wielkie oglądanie, często tylko we dwójkę. Mama wolała robić na drutach albo czytać. Kiedy tata powiedział, że kupuje telewizor do domu, to stałem w oknie i czekałem na niego. Pamiętam mamę, jak tańczyła twista przed radiem. To mi się strasznie podobało! Moja mama była młodziusieńka. Chodziła w mini, w peruce, bo taka była kiedyś moda. Mimo że miała ładne włosy. Przyklejała też rzęsy, które podkręcała zalotką. Tata uwielbiał mamę za kolanko trzymać, kiedy jechaliśmy trabantem. Patrzyłem na nich z tyłu i się śmiałem. Nie wiedziałem, o co chodzi. Tata trzymał za kolanko i mówił: „Ech, Jadzia, Jadzia!”.

Ty jednak tancerzem nie zostałeś?

Uważaj, uważaj! Na roku w szkole teatralnej miałem ksywkę „Barysznikow”. Robiłem szpagat normalny i turecki.

Patrząc w telewizor, miałeś przeczucie, że to może mieć związek w przyszłości z twoją pracą?

Nigdy w życiu, ale powiem ci, że uwielbiałem teatr telewizji. Kiedy tata mówił: „Ale to jest świetny aktor!”, patrzyłem na niego: „Też tak umiałbym”. Na co on: „Weź tam siedź, co gadasz takie głupoty”. A mój tata się na tym znał, bo sam miał być aktorem. Grał w amatorskim teatrzyku i proponowali mu, żeby został profesjonalnym aktorem. Ale się nie zdecydował, bo ja już byłem na świecie i mama powiedziała do niego: „Albo ja, albo tamten świat”.

Gdybyś miał wrócić do jednego momentu z dzieciństwa, który wybrałbyś?

O mamo! Chyba pojechałbym z rodzicami na wczasy do Ustki, gdzie nasz niewiadowski zakład miał stałe miejsce. Jechaliśmy tam autokarem marki San. Tłukliśmy się kilkanaście godzin pyr, pyr, pyr. Toruń to była dopiero połowa drogi. Chętnie przeżyłbym raz jeszcze wakacje z chłopakami, kiedy znaleźliśmy kanister z jakąś naftą czy innym paliwem. To były lata 60. i pamiętam, że na plaży byli sami chudzi ludzie. Jak leżał jakiś gruby pan, to kumple przychodzili: „Chodź, zobaczymy, tam mors leży”.

DOMOWE DESZCZOWE KRĘGLE

Potrzebne będą:

• 6 identycznych plastikowych butelek

• piłka, np. tenisowa

• mazak do pisania po plastiku

• kartka

• ołówek

• korytarz lub większy pokój

Zabawa krok po kroku:

Dwie butelki całkowicie napełnić wodą i dokładnie zakręcić. Kolejne dwie plastikowe butelki napełnić do połowy wodą i dokładnie zakręcić, ostatnie dwie napełnić w ¼ wodą i też dokładnie zakręcić. Ponumerujcie butelki, wpisując na nich kolejne cyfry – to będą wartości punktowe kręgli. Punktację ustalcie wspólnie, np. 1, 2 ,3 punkty. Tak, aby dziecko było w stanie policzyć samodzielnie wynik. Kto przewróci więcej butelek z wyższą sumą punktów z ustalonej odległości, ten wygrywa. Gra idealna na niepogodę.

MAZURSKA PRZYGODA – SKROBACZKA DO RYB

Potrzebne będą:

- niewielka, stara drewniana deska do krojenia
- kapsle od napojów
- małe gwoździe
- młotek

Zabawa krok po kroku:

Do deski przybijamy jeden obok drugiego kapsle ułożone do góry ostrym zakończeniem. Namawiamy tatę do wyjścia na ryby lub mamę na zakupy do rybnego. Gdy wracają, sprawdzamy, jak nasza skrobaczka działa.ŁUKASZ NOWICKI

Twoje przedszkole to lata 70.?

Tak, środkowe roczniki, zdecydowanie najlepsze wina. Przedszkole Sióstr Urszulanek w Krakowie, tuż obok dawnego budynku Szkoły Teatralnej. Oczywiście wtedy nie wiedziałem, że oba te miejsca połączą się ze sobą w moim życiu.

Pierwsze wrażenie?

Ogromne! Miałem pewnie lat cztery. Od razu zauważyłem dwa olbrzymy w niebieskich chałatach stojące na podwórku. Bardzo wysokiego i przystojnego mężczyznę oraz piękną dziewczynę. Byli ogromni, wielcy, dorośli, dojrzali i właściwie nieosiągalni!

Odkryłeś, kto to?

To byli uczniowie pierwszej klasy podstawówki, którzy przyszli odwiedzić swoje dawne, czyli moje wtedy przedszkole. Wciąż pamiętam ten szok. A później jeszcze kilka momentów: jak wygrywam gwizdek w jednym z konkursów, jak wymiotuję po wątróbce, jak tańczę krakowiaka. Pamiętam Anię, nie podam nazwiska, chociaż też pamiętam, która się rozbiera do naga, jako jedyna, na leżakowanie… I pamiętam, jak z tego przedszkola subtelnie mnie usuwają za przeklinanie. To było takie brzydkie słowo, jak zakręt we Włoszech, które słyszałem czasem na ulicy, więc wydawało mi się dość zwyczajne… Pamiętam też, jak czasem ojciec mnie odwoził do przedszkola. Miał czerwonego forda, a w tych czasach posiadanie forda było czymś wyjątkowym.

Robiło wrażenie!

No i po drodze śpiewaliśmy różne piosenki. Zawsze pojawiał się w tekstach Niki Lauda. To był kierowca rajdowy Formuły 1, niezwykle popularny. I te piosenki brzmiały mniej więcej tak: „senta puru kulka i poro poro poro, senta poro poro i jadę do przedszkola penta poro kora” i tutaj się improwizowało.

Czyli bawiliście się w naukę włoskiego po polsku. Miałeś jakieś ciągoty ku motoryzacji?

Mam w domu zdjęcie: siedzę na kolanach ojca i trzymam w rękach piękny wóz strażacki. Od czasu do czasu tata jeździł za granicę i przywoził mi takie prezenty. Wtedy się miało taki jeden samochodzik przez trzy, cztery lata. Ale ten strażacki nie był od taty, był łapówką, niedawno się o tym dowiedziałem. To historia mojego debiutu filmowego. Miałem zagrać w filmie Márty Mészáros, nie pamiętam tytułu. Z główną aktorką musiałem położyć się do łóżka, bo ona była moją mamą. I miała mnie przytulać. Ale powiedziałem, że mnie nie przytuli, bo mnie może przytulać tylko mama. Wpadłem w histerię, że się nie położę, a już nie było czasu, żeby ściągać inne dziecko na plan, więc kupiono mi tę straż pożarną.

Kto grał twoją mamę?

Teraz już nie jestem pewien, ale chyba Marina Vlady, żona Wysockiego. Gdybym dzisiaj wiedział, to oczywiście nie można by mnie było z tego łóżka wyciągnąć. A wtedy jak ten kretyn do niego nie chciałem wejść!

Czy chcesz powiedzieć, że zadebiutowałeś z Mariną Vlady?!

No tak, a może nawet z Isabelle Huppert, nie pamiętam, ale z wysokiej półki. Ten samochód mnie przekonał i się położyłem, czyli byłem trochę przekupny.

W co się bawiłeś? Pamiętasz?

Życie przedszkolaka jest nudne, nie oszukujmy się, całkowicie uwarunkowane przez rodziców. Decydują o tobie nianie, babcie… Dopiero potem rozwinąłem skrzydła. Przede wszystkim byłem dzieckiem podwórka, dzieckiem mamy wołającej na balkonie o dziewiątej, kiedy zmierzcha, że czas wracać do domu: Łukaaasz!

Myj szyję, umyj zęby. W ogóle wykonaj jakąkolwiek czynność cywilizowaną. Miałem wtedy rower Wigry 3 i organizowałem Wyścig Pokoju. Startowało się z ul. Asnyka, wzdłuż Plant, Basztową, w lewo w Krowoderską, potem w Sereno Fenna, teraz już się nazywa inaczej. Potem założyłem z kumplem, Rafałem Sobotą, Tajne Stowarzyszenie Tajemniczych Niewidzialnych. Byłem Wilczym Pająkiem, on był Krwiożerczym Ptakiem.

Co robiliście?

Nieustannie krążyliśmy po uliczkach Starego Miasta, znajdując różne opuszczone miejsca. Uwielbiałem to! Chodziliśmy po dachach, bo Kraków był wtedy często remontowany i do tych ruder można było dostać się przez dziury w płocie. I wchodziliśmy na ostatnie piętra, na dachy i tam się głównie siedziało i wymyślało się tak zwane przygody. Notes z „Listą przygód” mam do dzisiaj. Chyba nawet jest w nim krew…

Braterstwo krwi?

Jasne, braterstwo krwi, nie jakieś byle co! Kumple na zabój. Rafał miał telefon, a wtedy mało kto miał, dlatego do niego ciągle dzwoniłem, co potwornie denerwowało moją mamę, jako że Rafał mieszkał piętro niżej. No, ale kto by schodził. A wtedy połączenia były drogie.

Należeliście do tego Stowarzyszenia we dwóch?

Krwiożerczy Ptak i Wilczy Pająk, tak. Mieliśmy nawet hymn, ale w sumie to się dość szybko rozsypało. Potem nastała piłka. A jako że na ul. Asnyka było mało miejsca, to grało się, kto kopnie wyżej, a nie dalej. Mój budynek, piękna kamienica z lat 30., w bocznej ścianie miał paski. I te paski świetnie odmierzały wysokość, było ich trzydzieści. Nigdy nie udało mi się kopnąć aż na dach…

Nikt nie wybił okna? Jakieś akty wandalizmu?

Kiedyś napisałem na ścianie farbą: „Sobota to huj”, kiedy się z nim pokłóciłem. Ale przez samo h, tak że się nie liczy. I on to chyba zaraz skreślił. Mój był również napis „Kaczor Donald też był Polakiem” – to już wyższa półka intelektualna. Tak, ale z rozrywek pamiętam coś jeszcze. Co niedziela jeździliśmy na Osiedle Stalowe, pod samym kombinatem Nowa Huta. Wydawało się to końcem świata. Odbywały się tam turnieje ping-ponga. Nawet kiedyś zająłem czwarte miejsce w rankingu miesiąca. Dzięki regularnym przyjazdom, nie osiągnięciom. Bo ja tam byłem zawsze, w związku z czym zająłem czwarte miejsce. Dostałem model do sklejania SP RU 74, taki samolocik.

Sami tam jeździliście?

Tak, tramwajami, z dwiema przesiadkami. Najgorzej było zimą: -20 stopni, ciemno, bo żeby tam dojechać na 10, trzeba było wstać o 6.00. Wyobraź sobie – jedyny dzień wolny, kiedy można sobie pospać… Był tam też jedyny w Krakowie kiosk Ruchu, w którym można było kupić czasopismo komputerowe „Bajtek”. I potrafiłem jeździć tam tylko i wyłącznie po to, żeby a nuż trafić nowy numer. Raz udało mi się kupić jeden z pierwszych egzemplarzy. Boże! Jaki człowiek był wtedy szczęśliwy!

Dzieciństwo lat 70. i 80. bardzo często polegało na kombinowaniu, bo nie było niczego. Wszyscy bawili się tym, co było pod ręką.

Wiem, bo z braku rozrywki organizowaliśmy wyścigi ślimaków. W Cetniewie moja chrzestna była dyrektorką Ośrodka Sportu i tam jeździłem na wakacje. Zbierałem ślimaki, miałem takie pudełka po serkach homo, wkładało się trochę mchu, trochę kamyczków, trochę piasku… I nauczyłem się przez parę tygodni odnajdywać najlepsze ślimaki, takie z żółtą skorupką. One były nieprawdopodobnie szybkie. Ścigały się w nieczynnej fontannie na dystansie 30 cm – start i meta między patyczkami. To dla ślimaka było odcinkiem na dwie godziny. I one goniły. Czasami schodziły na bok, tak lubią, to wtedy się patyczkiem delikatnie przesuwało. Pamiętam też wakacje u babci nad Jeziorem Stęszewskim pod Poznaniem. Babcia mnie zawsze brała na łódkę i wpływaliśmy głęboko w trzciny, tak że cała łódka się chowała. I to mi się strasznie podobało. Tam mieliśmy kanapeczki, dla mnie wędka z rybkami. Babcia lubiła zaśpiewać „Barkę”. Trochę fałszowała, no ale węgorzy to nie płoszyło.

Jak zapamiętałeś stan wojenny?

Miałem siedem lat. 13 grudnia, budzę się rano, śnieży telewizor. A przecież „Teleranek” i „Załoga G”! Tak naprawdę to była jedyna bajka w tygodniu. Nie było piętnastu kanałów dziecięcych od rana do nocy. Pamiętam swoje rozczarowanie. Przez dwie godziny patrzyłem na śnieżący ekran i waliłem w tego Beryla z całej siły, bo myślałem, że się zepsuł. A potem o 11 ten facet się w okularach pojawił, zaczął coś gadać o stanie wojennym.

Coś z tego zrozumiałeś?

Dla mnie największym problemem była zabrana mi „Załoga G”. Ale któregoś wieczoru wracaliśmy od cioci i nagle mama mówi: „Od bramy do bramy!”. Wyszliśmy za późno i zaczęła się godzina policyjna. Z placu Biskupiego niedaleko do nas, ale na Asnyka 300 metrów biegliśmy z bramy do bramy! Jak na wojnie. A tu amfibia przejechała, jakiś wóz opancerzony.

Miałeś stracha?

Dla mnie to była zabawa, nic z tego nie rozumiałem, ale żadna trauma. Większym przeżyciem było badanie ilości jąder. Staliśmy w kolejce w majtkach i pani mówiła: „ple, ple, ple”, odginając majteczki. Uciekłem, schowałem się przed tymi badaniami. Dziewczynki też coś takiego miały? Teraz sobie myślę, że to może przez to gorsze powietrze w Krakowie?

Pamiętasz, żeby czegokolwiek ci wtedy brakowało?

Przypominam sobie, jak kiedyś mama norweskie masło załatwiła, takie słone trochę. I zrobiła kanapki z tym masłem i z pomidorem. No to przyznam szczerze, że chciałbym częściej jadać takie rarytasy. Wtedy też trochę podróżowałem, w wieku pięciu lat byłem już we Francji pierwszy raz. Pamiętam zapach sklepów…

Kolory?

Nawet bardziej od Sokoła Millenium, o którym marzyłem, i figurek z „Gwiezdnych Wojen”, pamiętam zapachy. Zachód pachniał, PEWEX pachniał. Nie wiem czym, bawełną, Donaldami, po prostu pachniał. I tego zapachu mi trochę brakowało. Kiedy jakiś wujek dał dolara albo bon, bo wtedy też były bony i mogłem kupić Donaldy, to byłem najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Pamiętam pierwszą płytę analogową Drupiego „La Piu Bella”. Mimo że nie byliśmy jakoś specjalnie zamożni, mieszkałem w pięknym mieście, wychowywałem się wśród niesamowicie interesujących ludzi. Przychodziły do nas do domu różne oryginały, artyści. Wtedy się w domach paliło, więc ja ich nawet nie widziałem, tak było zadymione…

Smak dzieciństwa to…?

Kuchnia mamy, najlepsza na świecie. Jako że długo mieszkała we Włoszech i we Francji, potrafiła genialnie oszukiwać brak produktów. Na przykład pomidory z mozzarellą, którą zastępował bunc. Oliwy nie było, tylko olej, który można było czosneczkiem podgonić. Robiła fantastyczną fasolkę szparagową. Genialną! Ta bułeczka tarta… Ojciec zawsze patrzył na mój talerz i był pod wrażeniem. Mówił: „Barbaro, na Boga jedynego, dziecko nie może zjeść trzech schabowych!” A mogło.

Jakie wydarzenie wywarło szczególnie mocny wpływ na twoje obecne życie?

Czasami trudno było znaleźć puste boisko do piłki. Chodziłem do liceum Witkowskiego, gdzie nie mieliśmy najlepszego, ale za to świetne boisko miała „Dwójka”. W tym czasie prezydent Duda tam się uczył. To było dobre liceum, ale trochę się nas bali, a myśmy często ich stamtąd przeganiali. Z tego względu nie jestem pewien, czy mogą mi się dziś ułożyć dobre relacje z Pałacem.

NA LITERĘ…

Potrzebne będą:

- minimum 2-3 zawodników
- pomieszczenie z możliwie dużą ilością przedmiotów

Zabawa krok po kroku:

Ktoś z grupy wybiera sobie jakąś rzecz w pokoju, następnie mówi głośno: „Mój przedmiot zaczyna się na literę…”. Grupa zgaduje, o jaki przedmiot chodzi. Najlepiej jest, gdy nie podpowiadamy, chociaż może to być trudne. Jeśli w ciągu trzech minut nie pada nazwa przedmiotu, trzeba podać drugą literę tego słowa. Po tym, jak zostanie odgadnięte hasło, zaczyna kolejna osoba.

MAPA POSZUKIWACZY SKARBÓW

Potrzebne będą:

- arkusz papieru
- mazaki, kredki
- pomarańcze lub inne przedmioty do ukrycia

Zabawa krok po kroku:

Na podwórku lub w domu w różnych miejscach rozkładamy przedmioty, których będziemy szukać. Tworzymy mapę, zaznaczając punkty charakterystyczne, liczbę kroków, zwroty czy punkty, zagadki. Ustalamy czas na znalezienie wszystkich zagubionych skarbów. Możemy podpowiadać starą metodą „ciepło zimno”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: