Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Walka cieni - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
47,90

Walka cieni - ebook

Holenderska odpowiedź na Millennium Stiega Larssona.

Tom 2 serii Heartland.

Dziennikarka Farah Hafiz jest poszukiwana przez służby specjalne całego świata za rzekomy udział w porwaniu zakładników w Moskwie. Cudem uniknęła śmierci i zdołała zbiec z fałszywym paszportem do Dżakarty. Tam chce kontynuować śledztwo w sprawie kryminalnej działalności rosyjskiego oligarchy Walentina Ławrowa. Pomaga jej przyjaciel, dziennikarz Paul Chapelle, który w Moskwie i Johannesburgu wpada na nowy trop. Farah demaskuje międzynarodową sieć przestępczą. I oboje znów stają do walki o życie. I z cieniami swojej przeszłości…

„Ambitny thriller z filmową akcją o międzynarodowym rozmachu: od handlu dziećmi po nadużycia władzy i ogólnoświatowe siatki przestępcze”. „De Limburger”

WALTER LUCIUS (pseudonim literacki Waltera Goverde – holenderskiego scenarzysty, reżysera teatralnego i producenta telewizyjnego) światowy rozgłos zdobył powieścią wyróżnioną prestiżową holenderską nagrodą Schaduwprijs – Motyl i burza, rozpoczynającą serię Heartland.
W 2016 zagraniczni wydawcy przypuścili szturm na autora. We Francji książka zdobyła nominację do nagrody Prix du Polar, w Belgii do Diamanten Kogel. Producenci filmowi są zainteresowani ekranizacją.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-8082-0
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Każda próba oświecenia,

każda misja mająca na celu ratowanie człowieka,

nasze najlepsze intencje uginają się pod brzemieniem tego, co im towarzyszy:

ich cienia, potęgi idącej w parze z oświeceniem.

William Kentridge

południowoafrykański artysta, grafik, twórca animacji

_And as we wind on down the road_

_Our shadows taller than our soul_

_There walks a lady we all know_

_Who shines white light and wants to show_

_How everything still turns to gold_

(Biegniemy krętą drogą swą,

Wyższe od duszy cienie nasze są,

Widzimy wielką damę, przecież znamy ją,

Białym płonie światłem, od zawsze już, bo

Pokazuje, jak w złoto zmienia się wciąż to.)

Robert Plant, Jimmy Page

_Stairway to Heaven_CZĘŚĆ I
NAPAD

1

W obiektywie kamery cyfrowej zobaczyła swoje odbicie. Za kamerą stał łysy człowiek o głowie drapieżnego ptaka. To on wrzucił ją na tylne siedzenie pancernego falcona i zawiózł do samego serca Moskwy. Ciągnął ją za sobą długimi, pustymi korytarzami, zupełnie jakby była kawałem mięsa. Słowa, jakie raczył do niej skierować, były wypowiedziane po angielsku, ze śpiewnym akcentem, będącym specjalnością Rosjan. Mówił krótko, bardziej rozkazywał. Jego ruchy były szybkie i kanciaste, doskonale pasowały do jego bezlitosnego spojrzenia.

W wykafelkowanym pomieszczeniu o zaklejonych oknach przywiązał ją do krzesła ustawionego naprzeciwko kamery. Wszedł jakiś człowiek w polowym mundurze koloru khaki. Miał w ręku kałasznikowa, przez pierś miał przewieszone dwie taśmy nabojów, a przy pasie kaburę z wielkim pistoletem. Sposób, w jaki rozmawiał z kondorem, świadczył jednoznacznie o tym, że się znają.

Kobieta w czarnym stroju i chuście na głowie filmowała wszystko telefonem komórkowym. Wyróżniała się białą skórą i niebieskimi oczami. Człowiek w panterce warknął coś do niej. Kobieta zniknęła i krótko potem wróciła, popychając przed sobą młodą, może dwudziestoletnią dziewczynę. Człowiek w panterce zmusił dziewczynę, żeby uklękła tuż obok kondora, który włączył kamerę i nie patrząc nawet na dziewczynę, przycisnął jej do skroni lufę pistoletu.

Dziewczyna błagała o darowanie życia. Brzmiało to jak wypowiadana szeptem modlitwa po rosyjsku. Kondor zupełnie nie zwracał na nią uwagi, całkowicie skupiony na kobiecie siedzącej przed nim. Jego wytatuowany palec wskazał obiektyw kamery.

– Patrz tutaj.

Farah Hafiz uniosła głowę i spojrzała w zwierciadlanie czarny otwór obiektywu.

– A teraz gadaj to, co masz powiedzieć, suko. I masz to zrobić z przekonaniem. W ten sposób uratujesz życie tej dziewczyny.

– Ale co? – wydusiła z siebie Farah. – Co mam mówić?

– Powtarzaj!

Farah usłyszała słowa, które dla niej przygotował. Słowa, które nie były jej słowami, które nigdy nie powstałyby w jej głowie. Poruszyła ustami, żeby je powtórzyć. Ta dziewczyna za nic nie może zginąć.

Jej struny głosowe ledwie drgały i powtarzany tekst był ledwie tchnieniem. Kondor odciągnął kurek pistoletu. Czerwona lampka na kamerze mrugała. Dziewczyna skuliła się jeszcze bardziej.

I wtedy pojawiły się słowa. Nieoczekiwanie i raptownie. Zupełnie jakby je z siebie wyrzucała jak wymiociny.

– Ja, Farah Hafiz, popieram dżihad przeciwko zbrodniczemu reżimowi prezydenta Potanina.

Kondor uśmiechnął się lodowato i mimo wszystko pociągnął za spust.

Suche kliknięcie iglicy pistoletu zdradziło, że w komorze nie ma naboju. Dziewczyna osunęła się bezwładnie na ziemię, a w powietrzu rozszedł się przenikliwy zapach moczu.

Farah zaczęła kląć na tego człowieka, wrzeszczała do niego w języku dari, że jego matka była gorsza od najgorszej dziwki, że robiła to nawet z psami i że on jest tego rezultatem.

Kondor podszedł do niej. Wyglądało na to, że zaraz straci nad sobą kontrolę. Farah siedziała przywiązana do krzesła, ale i tak udało jej się kopnąć go w goleń. Próbowała zrobić unik i przewróciła się razem z krzesłem. On złapał ją za włosy i wywlókł przywiązaną do krzesła z pomieszczenia, a potem przez korytarz do sali, do której spędzono już dużą grupę studentek i studentów, stłoczonych pod lufami karabinów kobiet w czerni.

Przywiązał ją ponownie, tak mocno, że prawie nie mogła oddychać, włożył jej w usta kawałek jakiegoś materiału i zalepił taśmą. Potem wziął płaską metalową skrzynkę, połączoną kablami ze stojącym na stole laptopem i przymocował jej do brzucha.

Zlany potem stał przed nią, gwałtownie wciągając powietrze z inhalatora.

– _Little bitch, you’re going to end like a big bang._

Jednocześnie wykonał gest ramionami, jakby pokazywał ogromny, rozdęty balon, który pęka. A potem wyszedł.2

Z powodu deszczu, żarzących się na czerwono gałęzi i gęstego, tłustego dymu nawiewanego na drogę od strony płonących lasów, pancerny falcon mógł się poruszać jedynie z ograniczoną prędkością. Dlatego Paulowi Chapelle’owi i Ani Kozłowej udało się podążyć za nim skodą. Jechali w stronę Siedmiu Sióstr, kompleksu budynków Uniwersytetu Moskiewskiego, w którym czeczeńscy terroryści przetrzymywali właśnie kilkuset studentów. W odległości kilkuset metrów od kompleksu uniwersyteckiego natknęli się na pierścień czołgów i wojskowych transporterów opancerzonych hermetycznie zamykających teren.

Ku swemu zdumieniu zobaczyli, że po krótkim postoju falcon został przepuszczony.

W centrum kryzysowym panował kompletny chaos. Nikt nie potrafił im powiedzieć, co się dzieje, ile osób jest w środku i jaka tam panuje sytuacja.

Po wyjściu z centrum Ania przez kilka minut rozmawiała przyciszonym głosem z dwoma sanitariuszami z jednej z karetek. Paul trzymał się na uboczu, obserwując mowę jej ciała, którą w końcu przekonała obu mężczyzn, aby dali im dwa białe lekarskie ubrania oraz garść leków. Zobaczył, jak szybko i dyskretnie przekazuje im jakąś sumę w rublach.

Dzięki wymyślonej na poczekaniu historyjce, że właśnie dostali zgłoszenie, że kilku spośród zakładników potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej udało im się minąć w lekarskich strojach kordon żołnierzy otaczających uniwersytet. Ania studiowała tutaj kiedyś, a potem prowadziła wykłady, bez trudu więc udało im się wejść do budynku przez piwnice. Tam pozbyli się lekarskich strojów, Ania wyjęła swoją legitymację prasową, a Paulowi wcisnęła do ręki aparat fotograficzny.

– _Żurnalisty!_ – wołała, kiedy szli przez ciemny korytarz. Po paru sekundach byli już otoczeni przez trzy kobiety w czarnych chustach i z kałasznikowami w rękach.

– Ania Kozłowa z „Moskowskoj Gaziety”. Przychodzę do Chalima Barchajewa. On mnie zna. Przeprowadzałam z nim kiedyś wywiad.

Kobiety w chustach, trzymając Anię i Paula pod lufami automatów, zaprowadziły ich do przerobionej na centrum dowodzenia stołówki.

Paul pomyślał, że ze swoją ciemną oprawą oczu Barchajew wygląda zupełnie jak reinkarnacja Che Guevary. Barchajew serdecznie przytulił Anię, zupełnie jakby należała do jego haremu. Ale Ania tylko udawała serdeczność. Słyszał to po sposobie, w jaki mówiła. Rozmawiali ze sobą jak starzy przyjaciele. Powiedziała mu, że chce zrobić reportaż z wzięcia zakładników. Pokazać światu swoją wersję wydarzeń. I spytała, czy jej fotograf może robić swoje.

W auli, naprzeciwko czarnej flagi z jakimś arabskim napisem, zobaczył Farah. Siedziała przywiązana do kulawego krzesła. Pociła się i dygotała na całym ciele. Usta miała zaklejone szeroką taśmą. Do brzucha miała przymocowaną płaską metalową skrzynkę w kolorze wojskowej zieleni, z napisem: FRONT TOWARD ENEMY. Rozpoznał wojskową minę. Była wypełniona setkami stalowych kulek, które po eksplozji zrobią tyle samo krwawych otworów w ciałach wziętych zakładników studentek i studentów. Dwa przewody łączyły ładunek ze stojącym na stole laptopem, na którego wyświetlaczu widać było cyfrowy zegar, odliczający czas pozostały do wybuchu.

Miał wrażenie, że słyszy jej oddech, słyszy bicie jej serca, coraz szybsze, tak jak i u niego.

Widząc skierowane na siebie oczy czarnej wdowy i wylot lufy jej kałasznikowa, starał się opanować jakikolwiek ruch, świadczący o tym, że zna Farah.

Powoli podniósł aparat do oka i nacisnął spust migawki. Jeden, drugi, trzeci.

Oczy Farah stawały się coraz większe i większe. Paul pomyślał, że może oszalała ze strachu.

Strach.

To było ostatnie, co pomyślał, zanim uderzenie kolbą w głowę sprawiło, że czas dla niego się zatrzymał, a światło zgasło.3

Było przeraźliwie gorąco, a ona dygotała na całym ciele. Nie czuła już smrodu fekaliów, moczu i potu zakładników. Cała zdrętwiała.

Miała wrażenie, że pada ofiarą halucynacji.

Wydawało jej się, że widzi przed sobą Paula. Jego wysoka postać, nieco dłuższe niż normalnie i bardziej niż zazwyczaj zmierzwione ciemnoblond włosy, wydatna linia szczęki, sprawiająca, że był podobny do ojca. Jego błękitne oczy, które się w nią wpatrywały.

Ale to nie było przywidzenie.

Przerażenie na jego nieogolonej twarzy, pełnej blizn, skaleczeń i plastrów, było jak najbardziej prawdziwe. Miał przy sobie nikona i robił zdjęcia. Udawał, że jej nie zna. Chociaż czuła się tak, jakby głowę miała pełną przesiąkniętej krwią waty, rozumiała, dlaczego tak robi.

Nie wolno było im się znać.

Wtedy zobaczyła, co dzieje się za jego plecami. Otworzyła szeroko oczy. Był to jedyny sposób, w jaki mogła go ostrzec. Miała zaklejone usta i nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku.

Odwróć się! Odwróć się!

On jednak jej nie zrozumiał i podszedł bliżej. I wciąż tylko naciskał spust migawki.

Kolba kałasznikowa głucho uderzyła w tył jego głowy i Paul upadł na ziemię.

Kondor patrzył na swój nowy łup niemalże bez tchu, potem znowu zaczął oddychać przez inhalator, by w końcu złapać Paula za nogi i wywlec z auli.

Niedługi czas później gdzieś w dalszej części budynku rozległ się głuchy odgłos detonacji, potem jakieś krzyki. W auli zaczęły wybuchać granaty hukowe, do środka wpadli komandosi. Rosyjscy. Stłumione odgłosy wystrzałów, jakby otwierano niekończący się szereg butelek szampana. Każda z ubranych na czarno kobiet dostała kulę w głowę.

Widząc to wszystko, Farah straciła przytomność.

Głos Paula przywrócił ją do rzeczywistości. Nie mogła go widzieć, bo stał za nią. Nadal siedziała przywiązana do krzesła. Paul odkleił taśmę i wyjął jej z ust kłębek materiału. Poczuła skurcze żołądka i zwymiotowała. Przez cały czas słyszała jego głos. W jej głowie pojawiały się strzępy zdań:

„Wiesz, jakie to dla mnie uczucie? Mówię ci, że genialne. Słyszysz, co mówię? Genialne! Wyjdziemy stąd oboje, ty i ja”.

Stał pochylony nad nią, czuła jego oddech, na ramiona skapywały jej krople krwi, były tak grube, jak wosk z roztapiającej się świecy. Później dowiedziała się od niego, żeby była to krew pomieszana ze strzępami ciała kondora. Kiedy tak do niej mówił, komandosi próbowali rozbroić przymocowaną do jej ciała minę. Zobaczyła, jak za nimi pojawia się tamten człowiek w panterce. Wyłania się z chmury pyłu, ze zwierzęcym rykiem i lufą kałasznikowa skierowaną w ich stronę. Kule z pistoletów maszynowych oddziału Alfa rozerwały jego ciało na strzępy.

Patrzyła w pełne powagi oczy dowódcy oddziału, który już od pewnego czasu próbował unieszkodliwić ładunek na jej brzuchu.

_– Front toward enemy_ – powiedział łamaną angielszczyzną, wskazując napis na metalowym pojemniku. – _You not enemy. –_ Uśmiechnął się. – _You free._

Zdjął z niej metalowy pojemnik, który nie był już podłączony drutami do laptopa.

Podniosła się, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w policzek z wdzięcznością. Podtrzymał ją i zaśmiał się prosto do jej ucha. Jasny, męski śmiech.

Tymi samymi długimi korytarzami, którymi przywlókł ją tutaj kondor, popłynęła w kierunku wyjścia.

Niemogący latać ptak w ramionach Paula.

Na dworze oślepiły ją światła reflektorów. Wokół niej męskie głosy zadające pytania po rosyjsku i odpowiedzi udzielane przez jakiś kobiecy głos. Przypomniała sobie. Ania. Dziennikarka z „Moskowskoj Gaziety”.

I znów głos Paula, który przemawiał do niej uspokajająco:

– Jesteś już bezpieczna.

To samo mówiła do potrąconego przez samochód chłopca, kiedy zaledwie dwa tygodnie temu przywieziono go na izbę przyjęć amsterdamskiego szpitala. Teraz już wiedziała, że takie słowa pomagają osobie, która jest w szoku. Wsunięto ją na noszach do karetki.

– Dokąd jedziemy?

– Do szpitala. Chcę mieć pewność, że nic ci nie jest.

W izbie przyjęć szpitala numer 5, ze ścian i drzwi łuszczyła się farba. Brudne linoleum skrzypiało pod kółkami noszy. Ania rozmawiała ściszonym głosem z jakimś lekarzem, wciskając mu do ręki plik rubli.

– Przecież nic jeszcze nie zrobił – wymamrotała niewyraźnie Farah.

– W ten sposób z wyprzedzeniem wyrażam podziękowanie – wyjaśniła jej Ania.

Osłuchał ją wychudzony lekarz o długim nosie i twarzy tak szarej i pokrytej plamami, jak jego lekarski kitel. Farah czuła się zupełnie tak, jakby badała ją sama śmierć.

Kiedy pomieszczenie wokół niej zaczęło wirować, poprosiła Paula, żeby trzymał ją za rękę. A kiedy to zrobił, poczuła, jak ktoś wbija jej igłę strzykawki w ramię.

Wszystko w środku niej się uspokoiło. A wokół niej zapadła ciemność.4

Szpital Kliniczny nr 5 uważany był za jeden z lepszych w Moskwie, ale i tak lepiej nie znaleźć się w żadnym z rosyjskich szpitali. Bywają już lepsze warunki do umierania. Doktor Śmierć powiedział, że wszystko jest okej. Zastrzyk, który zaaplikował Farah, miał działanie wyłącznie uspokajające.

Ze szpitala pojechali niezgłębioną nadal dla Paula gmatwaniną ulic do dawnej dzielnicy handlowej Zamoskworieczje w centrum Moskwy. W oddali słychać było syreny. Policja, karetki, wozy strażackie. Helikoptery w upalnym powietrzu nocy. Miasto było pogrążone w chaosie.

Ze względu na możliwe blokady Ania unikała główniejszych ulic. Zaparkowała skodę przy słabo oświetlonym pasie nabrzeża tuż przy wjeździe do kompleksu starych bloków mieszkalnych. Z pomocą przyszła im mgła. Wzięli Farah między siebie, jakby była zamroczona alkoholem i tak przetransportowali ją do wejścia budynku.

Paul uznał, że ryzyko, iż staroświecka winda utknie gdzieś w połowie drogi, jest zbyt duże. Zaniósł Farah na rękach na ósme piętro, aż na poddasze, gdzie znajdowało się mieszkanie Ani. Tam położyli ją na łóżku, zasunęli zasłony, które były tak grube, że mogłyby zatrzymać nawet kule i zostawili ją, żeby się przespała.

– Ma bardzo nieregularny puls – stwierdziła Ania.

Paul otworzył butelkę wina i obydwoje zjedli barszcz z czarnym chlebem. Przerzucali programy w telewizorze, słuchając kolejnych korespondentów relacjonujących wypadki z miejsca zdarzenia oraz prezenterów w studiach kanałów Rossija, NTV i Kanału Pierwszego, na których bez wyjątku informowano o wzięciu zakładników w kompleksie uniwersyteckim. Przekaz był taki, że Rosja jest zagrożona nie tylko przez wrogów zewnętrznych, takich jak NATO czy CIA, ale też przez islamskich terrorystów z Czeczenii.

Podczas zwołanej specjalnie konferencji prasowej prezydent Potanin pogratulował antyterrorystycznej jednostce Alfa Specnazu, która nie tylko zdołała uwolnić zakładników, ale też zneutralizowała wszystkich terrorystów, łącznie z ich dowódcą, Chalimem Barchajewem. Zapowiedziano dogłębne sprawdzenie poziomu bezpieczeństwa stolicy. „Czeczeńscy terroryści zdołali przeniknąć do samego centrum Moskwy, zagrażając życiu niewinnych obywateli Rosji. Będziemy ich ścigać, znajdziemy ich nawet w najdalszym zakątku Czeczenii i wytępimy ich bez reszty”.

Ania najchętniej weszłaby w ekran, żeby zdrowo przyłożyć prezydentowi.

– Wykorzystuje to porwanie jako pretekst do rozpoczęcia kolejnej wojny z Czeczenią!

Potanin wezwał też rząd Holandii do złożenia natychmiastowych wyjaśnień na temat roli uczestniczącej w porwaniu holenderskiej dziennikarki, która wymknęła się siłom bezpieczeństwa.

Zaraz potem na ekranie ukazała się Farah i usłyszeli wygłoszone przez nią oświadczenie.

Tak wściekłej i nieopanowanej Paul jeszcze jej nie widział.

– „Ja, Farah Hafiz, popieram dżihad przeciwko zbrodniczemu reżimowi prezydenta Potanina!”

Obraz na ekranie znieruchomiał. Na jego tle pojawił się numer alarmowy, a głęboki głos wezwał wszystkich mieszkańców Moskwy, aby natychmiast zgłaszali pod ten numer, jeśli gdziekolwiek zauważą „pozostającą na wolności terrorystkę”.

Paul usłyszał za plecami krzyk.

Zobaczył Farah stojącą w drzwiach. Blada jak ściana patrzyła na swojego terrorystycznego sobowtóra na ekranie telewizora.5

Czuła się tak, jakby spała i miała się już nigdy nie obudzić. A kiedy się jednak obudziła, to miała wrażenie, jakby już nigdy nie było jej dane zasnąć. Całe ciało miała zesztywniałe z napięcia. W jej głowie kłębiły się obrazy zdarzeń z ostatnich dni. Odruch paniki w jej ciele. Przypomniała sobie szpital i igłę wbijającą się w jej ramię.

Nie wiedziała, gdzie jest. Było o wiele za ciemno. Pot oblewał jej ciało. Zwlokła się z łóżka. Pod jej stopami zaskrzypiały deski. Po omacku dotarła do drzwi. Za nimi był korytarz, a w szparze pod drzwiami na jego końcu migotała błękitna poświata.

Opierając się ręką o ścianę, chwiejnym krokiem zmierzała w stronę poświaty i przytłumionych głosów. Korytarz miał pewnie nie więcej niż pięć metrów długości, ale pokonanie tej odległości było dla niej jak pokonanie połowy maratonu. Kiedy dotarła pod drzwi, nie mogła złapać oddechu. Zajrzała przez szparę do środka. Zobaczyła Paula i Anię, jak szeroko otwartymi oczami wpatrują się w błękitny ekran.

Pchnęła drzwi i usłyszała swój głos, chociaż nawet nie otworzyła ust. Głos pochodził od jej sobowtóra, widocznego na ekranie telewizora. Terrorystki, jaką stała się w tym momencie dla całego świata.

„Ja, Farah Hafiz…”

Kolana odmówiły jej posłuszeństwa i Farah z wolna osunęła się na ziemię. Głosy wokół niej umilkły, a światło zostało wessane przez ciemność.

Otworzyła oczy, kiedy Ania właśnie okrywała ją pledem, pytając:

– _Do you know, where you are?_

Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Jesteś u mnie w mieszkaniu – odpowiedziała za nią Ania. – I najlepiej będzie, jak od razu o tym zapomnisz.

Ania zniknęła za barwną zasłoną z pobrzękujących koralików. Paul podłożył jej pod głowę dodatkową poduszkę i przygładził włosy. Usiłowała się do niego uśmiechnąć. Zapytał, co pamięta.

– Wszystko – odparła. – Pamiętam wszystko.

– To dobrze.

– O, nie. Wcale nie. Najchętniej wszystko bym zapomniała.

– Nic z tego. Chcemy dowiedzieć się wszystkiego.

Jej głowa opadła na poduszki. Jedyne, czego teraz pragnęła, to zasnąć. Zasnąć, żeby o wszystkim zapomnieć. Ale jej oczy cały czas były szeroko otwarte, a cienie z telewizora wspinały się po ścianach aż na sufit.

Weszła Ania. W rękach trzymała wielką miskę zupy.

– Ugotowałam cały gar – oznajmiła. – Musisz się wzmocnić.

W wołowym bulionie pływały kawałki ziemniaków, papryki i buraków. Po pierwszej łyżce Farah od razu poczuła, jak bardzo jest wygłodzona. W mgnieniu oka pochłonęła całą zupę i uniosła pustą miskę w górę w geście triumfu. Ania wzięła ją od niej i zniknęła w kuchni, a w tym czasie Paul powiedział:

– Po co to w ogóle zrobiliśmy? To przecież zupełnie chory plan.

– To nawet nie był plan – sprostowała Ania, która właśnie weszła przez zasłonę z koralików w drzwiach, niosąc drugą dymiącą miskę zupy. – To było tylko chore.

Z zamkniętymi oczami Farah zjadła drugą miskę zupy i pomyślała o tym, jak to się wszystko zaczęło. O tej nocy, kiedy zobaczyła tamtego afgańskiego chłopca na izbie przyjęć w szpitalu, dziecko jeszcze, a umalowane jak dorosła kobieta, na ramionach i kostkach nóg tanie bransoletki z dzwoneczkami. Zmasakrowane ciało okryte szatą, która wcześniej być może sprawiała wrażenie egzotycznej i uwodzicielskiej, ale teraz była brudna od błota i krwi. Od razu skojarzyła: to _bacha bazi_, „chłopiec do zabawy”, ofiara rytuału, który bogaci Afgańczycy w jej ojczyźnie, uprawiali od wieków. Zostawiony na pewną śmierć gdzieś na pustej, leśnej drodze tuż pod Amsterdamem. Za wszelką cenę chciała, nie, nie chciała, ona za wszelką cenę musi się dowiedzieć, kto za to odpowiada. Przez dziesięć lat, jakie pracowała dla gazety „AND”, dopiero w ostatnim roku wyrobiła sobie nazwisko, pisząc artykuły o tym, jak rząd holenderski traktuje afgańskich uchodźców. I nagle, za sprawą potrąconego przez samochód chłopca, wpadła na trop niejasnych powiązań holenderskiego ministra gospodarki Ewalda Lombarda z dyrektorem generalnym AtlasNet, Walentinem Ławrowem.

Ławrow był znanym na całym świecie kolekcjonerem sztuki, dokonującym ekstrawaganckich zakupów. Pomysł redaktora naczelnego jej gazety, Edwarda Vallenta, był tyleż genialny, co dziecinnie naiwny: pozyskać Ławrowa jako gościnnego redaktora specjalnego dodatku „AND” o sztuce. Szybka i skuteczna metoda przeniknięcia do jego otoczenia.

Ławrow wyraził zgodę na pełnienie tej roli. Umówili się i Farah poleciała do Moskwy.

I teraz tu siedziała. Z trzęsącymi się dłońmi, obejmującymi miskę z zupą w nieznanym moskiewskim mieszkaniu, wplątana w siatkę nieuchwytnych władców cieni. Poszukiwana za współudział w akcji wzięcia zakładników, niewinnych studentów.

Jako niedoświadczona w tych sprawach dziennikarka, porwała się na tajną misję wobec rosyjskiego oligarchy, który z pewnością zlecił szczegółowy wywiad na jej temat. Przypomniała sobie ostrzeżenie, jakie skierował do niej w czasie ostatniego spotkania kilka dni temu Roman Jankowski, naczelny „Moskowskoj Gaziety”: „Zawsze trzeba mieć nadzieję, ale w przypadku Ławrowa, z pewnością trzeba być przygotowanym raczej na najgorsze”.

Paul podsunął jej wyświetlacz swojego nikona. Widać było na nim, jak stoi razem z Walentinem Ławrowem na wielkim tarasie przeszklonego domu nad jeziorem.

– Jechaliśmy za tobą – powiedział.

Wstrzymała oddech, patrząc ponownie w szarozielone oczy w twarzy Ławrowa o szerokich szczękach i wąskich ustach. Znowu poczuła w nozdrzach zapach jego ciała: mieszaninę mięty, lawendy i bergamotki.

Ponownie usłyszała jego powoli wypowiadane słowa: „Zgódź się dla mnie pracować”, kiedy wyciągał w jej stronę kieliszek z szampanem. „To będzie chyba lepsze niż pisanie na zamówienie artykułów o brzydkich oligarchach, prawda, Farah Gailani?”

I ta łagodna groźba, kiedy patrząc na nią, powiedział: „Rzucam ci koło ratunkowe, Farah. Czy to rozumiesz?”

Spojrzała na Paula.

– On o tym wiedział – powiedziała. – On wiedział. Wiedział od samego początku.6

Lasy wokół Moskwy płonęły już niemal od tygodnia. Gęste chmury dymu zasnuwającego przedmieścia coraz bardziej wdzierały się w głąb metropolii. Stężenie toksycznych substancji w powietrzu siedmiokrotnie przekraczało poziom uznawany przez władze za bezpieczny. Nie przeszkodziło to tysiącom Azerbejdżan, Ormian, Kirgizów, Uzbeków i Kazachów, którzy również i tego ranka nielegalnie wjechali swoimi rozklekotanymi busami do północno-wschodniej części Moskwy. Na obszarze trzykrotnie większym od powierzchni Kremla sprzedawali swoje nielegalnie przemycane towary równie nielegalnie pracującym sklepikarzom na Targowisku Czerkizowskim. Mimo upału i smogu także dzisiaj dziesiątki tysięcy moskwiczan i turystów kupowało kaspijskiego łososia, czarny kawior, przyprawy, dywany czy marnej jakości elektronikę.

Była szósta rano. Oprócz codziennej nerwowości przy rozstawianiu kramów i stoisk nad targowiskiem unosiło się też napięcie innego rodzaju. Było ono spowodowane terkocącym odgłosem wirników helikoptera. Podczas kiedy wojskowy helikopter uparcie krążył nad morzem stoisk, Paul i Ania starali się możliwe szybko dotrzeć do centrum targowiska.

Wiedzieli, że na razie Farah jest bezpieczna w miejscu, gdzie ją pozostawili, ponieważ było ono tak oczywiste, że władze na początku w ogóle nie pomyślą, żeby tam szukać: w mieszkaniu Ani. Jak najszybciej jednak trzeba ją stamtąd ewakuować. Gdzie będzie bezpieczna? Nie w Rosji, gdzie cały czas pokazują ją w telewizji jako terrorystkę. Nie w Holandii, teraz współpracującej z Rosją w kwestii roli Farah w porwaniu, którego ofiarami padło wielu holenderskich studentów.

Ze względu na Interpol Europa również nie była bezpieczna.

Trzeba ją wywieźć gdzieś o wiele dalej. Ze zmienionym wyglądem i nową tożsamością.

I z tego właśnie powodu tu byli. W tej autonomicznej enklawie handlowej, mającej własną infrastrukturę, służby porządkowe, hotele i domy publiczne, działał też podziemny przemysł wytwarzający fałszywe dokumenty. Dzięki temu właśnie przemysłowi setki tysięcy Chińczyków, mieszkańców Azji Południowej i innych nielegalnych imigrantów mogło znaleźć drogę na Zachód przez Rosję i kraje bałtyckie.

Tu, w samym centrum Targowiska Czerkizowskiego, mieli największe szanse na spowodowanie, by Farah zniknęła bez śladu.

Mieli jednak mało czasu.

Kiedy dotarli do skupiska blaszanych kontenerów, zostali zatrzymani przez dwóch mężczyzn. Ich ciemne okulary od Ray Bana kontrastowały z ich śniadymi, kaukaskimi twarzami i rewolwerami w kaburach, wyraźnie odznaczającymi się pod skórzanymi kurtkami.

– Pan Dadaszow już na nas czeka – powiedziała Ania.

– Nie dzisiaj.

Helikopter przeleciał nisko nad ich głosami. Skulili się odruchowo. Owionęła ich fala gorącego powietrza.

– To ważne – naciskała Ania. – On mnie zna. To nie potrwa długo.

Mężczyźni poszeptali coś między sobą i jeden z nich gdzieś poszedł. Dopiero teraz Paul zobaczył, że z różnych stron mają ich na oku także inni mężczyźni w takich samych skórzanych kurtkach. Wszystko to była ochrona człowieka, który z tego miejsca władał Targowiskiem Czerkizowskim niczym cesarz swoim krajem. Azim Dadaszow, syn biednego szewca z Azerbejdżanu, dzięki przemytniczej zręczności stworzył swoje przestępcze imperium, rozbudowując je w to, czym obecnie było: wylęgarnią głównie azjatyckich nielegalnych imigrantów. Lecz jego dni były policzone. Prezydent Rosji zatwierdził niedawno ustawę, w myśl której jedynie obywatele Federacji Rosyjskiej mają prawo prowadzić stoiska na targowiskach. W powietrzu czuło się, że nadchodzi szeroko zakrojona akcja czyszczenia targowisk, co zwiastował terkocący odgłos wirników helikoptera.

Ania bała się, że może przyszli za późno. Możliwość taką sygnalizowała obecność mężczyzn wynoszących z kontenerów ciężkie pudła i sprzęt komputerowy i pakujących je do czekającego busa. Dostrzegła ją też w spojrzeniu ochroniarza, który wrócił z ponurym wyrazem twarzy.

– Masz pięć minut – oznajmił ku jej zaskoczeniu.

Po sprawdzeniu ich dowodów tożsamości i gruntownej kontroli osobistej przepuścił ich do wewnętrznego kręgu kontenerów. Przez śluzę weszli do klimatyzowanego pomieszczenia, wysłanego perskimi dywanami. Jedna ściana była pełna monitorów. Znajdowali się w pomieszczeniu ochrony. Trzech mężczyzn obserwowało rozmyte kontury wojskowego śmigłowca Mi-24, pokazywanego z różnych kątów widzenia przez kamery monitoringu.

Człowiek siedzący pośrodku odwrócił się w ich stronę. Jego potężna i błyszcząca łysa czaszka wydawała się przechodzić wprost w ramiona ogromnego ciała, a jego kark był zesztywniały z napięcia. Miał w sobie coś z tureckiego zapaśnika, który w błyszczącym garniturze z czerwoną jedwabną kamizelką chciał uchodzić co najmniej za maharadżę Dżajpuru. Kiedy Azim Dadaszow zobaczył Anię, na jego zmęczonej twarzy pojawił się zagadkowy uśmiech.

Paul znów był zdumiony. Całkiem niedawno widział Anię, ściskającą się z czeczeńskim terrorystą, a teraz przyszła kolej na kaukaskiego mafiosa. Obydwaj panowie mieli jedną wspólną cechę: gorąco nienawidzili prezydenta Potanina.

– Nadchodzi godzina zero, gołąbeczko – wymamrotał Dadaszow do Ani, stalowym uściskiem dłoni przywitawszy się wcześniej z Paulem. – Ten helikopter jest zwiastunem szeroko zakrojonej napaści. Oddziały są już w drodze. Odetną targowisko, więc tym razem mam dla ciebie niewiele czasu. Chyba że zamierzasz uciekać razem ze mną.

– Może innym razem, Azim.

– Nie tracę nadziei, słodziutka. A teraz powiedz, co mogę dla ciebie zrobić?

– Potrzebny mi paszport, Azim. I wiza wyjazdowa.

– Musisz iść gdzie indziej. Wszystko tu już likwidujemy.

– Gdyby to nie była sprawa życia lub śmierci, nie byłoby mnie tutaj, Azim. Tylko ty możesz mi pomóc. Nasza przyjaciółka ma kłopoty. Bardzo poważne kłopoty. To dziennikarka. Jeśli oglądałeś w wiadomościach relacje z porwania, to z pewnością widziałeś wideo z jej wystąpieniem. Wpadła w zasadzkę. To wideo to ściema. Oni ją zmusili.

– Oni?

– Całe to porwanie zostało prawdopodobnie od początku do końca ustawione. Potanin szuka pretekstu do kolejnej inwazji na Czeczenię. Walczymy z tym samym wrogiem, Azim, przed którym wszyscy uciekają. Poza tobą i mną.

– Poczekajcie chwilę – powiedział Dadaszow zdecydowanie. Odwrócił się i zamienił kilka słów z pozostałymi dwoma mężczyznami, a potem dał Ani i Paulowi znak, żeby poszli za nim.

– Dokąd zamierza wyjechać nasza bohaterka? Do Skandynawii, Anglii, Ameryki?

– Nie. W zupełnie przeciwną stronę – wyjaśnił Paul. – Do Indonezji.

Przypomniał sobie chwilę, kiedy Farah wpadła na ten pomysł.

W jednym z telewizyjnych reportaży zobaczyli Walentina Ławrowa, jak wypowiada się dla prasy w holu rosyjskiej ambasady w Dżakarcie. W błysku fleszy tłoczących się fotografów ogłosił, że w ciągu krótkiego czasu AtlasNet zawrze z rządem Indonezji „historyczną umowę” dotyczącą budowy dwudziestu siedmiu elektrowni jądrowych na Archipelagu Malajskim. Plan musiał wprawdzie zostać jeszcze zatwierdzony przez 560 członków Ludowej Izby Reprezentantów, ale Ławrow uśmiechał się do kamery tak szeroko, jakby umowę miał już w kieszeni.

– _Saya pergi ke Jakarta –_ powiedziała Farah. – Jadę do Dżakarty.

Była już kiedyś w Indonezji. Wiele lat temu w mieście Bandung na Jawie odbywała intensywny trening _pencak silat._ Opanowała język indonezyjski na tyle, że dużo rozumiała i mogła prowadzić najprostsze rozmowy. Dżakarta była milionowym miastem. Idealnym miejscem, gdzie zachowując anonimowość, miała nadzieję odkryć, w jaki sposób Ławrowowi udało się przeforsować swój projekt. Zaproponowała, żeby każde z nich prześwietliło inną część działalności AtlasNetu. Ania z Moskwy, Paul z Amsterdamu, a ona z Dżakarty.

Był to całkowicie wariacki plan.

– Ale to najodważniejsze, co można tu wymyślić – stwierdził Paul. – Staniemy się dla Ławrowa trzema jeźdźcami Apokalipsy.

Paul i Ania udali się za Dadaszowem do przejścia do drugiego kontenera, zalanej neonowym światłem wytwórni, którą właśnie demontowano. Odłączano monitory, pośpiesznie pakowano dokumenty. Stosy fałszywych niewątpliwie paszportów znikały w pudłach. Dadaszow przywołał niskiego wzrostu mężczyznę o azjatyckim wyglądzie, wydał mu kilka poleceń i pchnął go w stronę Paula i Ani.

– Powiedzcie mu, czego wam potrzeba, a on to dla was zrobi. Ale to musi być szybko. Bardzo szybko.

– Mam u ciebie dług, Azim – powiedziała Ania. Pogładziła dłonią jego mięsisty policzek. – Bardzo ci dziękuję.

– Dla ciebie wszystko, dzielna dziewczyno – skwitował Dadaszow. Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy tylko odwrócił się, żeby udać się z powrotem do kontenera ochrony.

Drobny Azjata zasiadł przed ekranem laptopa i gwałtownymi gestami dał do zrozumienia, że potrzebuje instrukcji. Ania była doskonale przygotowana. Zhakowała na Myspace konto jakiejś Rosjanki, która była w miarę podobna do Farah i w zbliżonym wieku. Jej dane wraz z informacjami zawartymi w kodzie strefy odczytu maszynowego zostały wprowadzone do systemu. Wszystko odbyło się błyskawicznie. Drukarka wypluła strony na specjalnym grubym papierze zaopatrzonym już w znak wodny. Azjata pobiegł z nimi do stanowiska, gdzie strony przycięto gilotyną, spięto i zaopatrzono w okładkę. Ania wręczyła mu zdjęcie Farah, które zrobili jej wczoraj. Azjata przybił na nim fałszywe pieczątki i wkleił do paszportu wizę wyjazdową. Pośpiech w kontenerze przybrał na sile. Ochroniarze w czarnych skórzanych kurtkach krzyczeli, że wszyscy mają już wychodzić. Azjata wcisnął Ani do ręki gotowy paszport, wziął laptopa pod pachę i zniknął. Usłyszeli wybuch. Kontener zadygotał. Wybiegli z niego i pognali w stronę stadionu klubu FC Lokomotiv leżącego jakieś dwieście metrów dalej, gdzie była najbliższa stacja metra.

Usłyszeli trzask łamanego drewna. Zobaczyli za sobą buldożery spychające stoiska razem z rozłożonymi na nich towarami na jeden wielki stos. Zrozpaczeni sklepikarze próbowali ratować co cenniejszy towar. Jeśli ktoś upadł, padał ofiarą służb porządkowych, bijących wszystkich jak popadnie długimi gumowymi pałkami.

W chaosie przewracanych stoisk i uciekających ludzi Paul i Ania dotarli jakoś do stacji metra, wbiegli do środka i długimi schodami zjechali do podziemi. Tam rozpłynęli się w ludzkiej masie, wypełniającej zatłoczone perony.

W wagonie było grubo ponad trzydzieści stopni. Żadnej klimatyzacji. Jakiś człowiek w wojskowym mundurze wjechał po deskach przez próg. Weteran wojny czeczeńskiej, który w wyniku działań stracił obie nogi. Ania poklepała go współczująco po ramieniu i wcisnęła do ręki parę banknotów.

Z nową tożsamością dla Farah przekroczyli granicę centrum Moskwy.

_Koniec wersji demonstracyjnej._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: