Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wesoła gromada - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
12,99

Wesoła gromada - ebook

Poznajcie uczniów malutkiej szkółki w Cichej Wólce. Choć mali bohaterowie edukację pobierali sto lat temu, codzienne wyzwania, z którymi się mierzyli, nie są tak odległe od tych współczesnych. Dzieciństwo zawsze kojarzy się z pierwszymi przyjaźniami, wspólną zabawą, wzajemną pomocą i koleżeństwem. Sprawdź, jak o przyszłości marzyły dzieci w niepewnej rzeczywistości międzywojennej.

Autorką „Wesołej gromady" jest jedna z najbardziej cenionych polskich autorek literatury dla dzieci – Janina Porazińska.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-266-2351-2
Rozmiar pliku: 285 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gdyby ta stara chałupa na wzgórzu, w której uczą się dzieci, umiała mówić, toby z pewnością prosiła:

— Oj, wichrze, wichrze, z którejkolwiek strony świata nadlatujesz, nie potrząsaj memi struchlałemi ścianami, bom już starota wielka, mocy nijakiej w sobie nie mam, ledwie-zaledwie stoję.

— Oj, deszczu, deszczu, nie chlastaj po mych spróchniałych bokach, nie ciurkaj po moim zmurszałym dachu, bom pełna szpar, otworów i szczelin dla twych przecieków.

— Oj, śniegu, śniegu, nie zalegaj mi na strzesze, boć pod twoim ciężarem już się ona od północka pokrzywiła, a od wschodu doznaku zapadła.

I prosiłaby:

— Oj, dzieci, dzieci, nie rozpychajcie moich ścian, nie hukajcie drzwiami, nie czepiajcie się po belkach, bo nie strzymam...

Ale stara chałupa nie umie mówić, więc wicher nią potrząsa, deszcz ją chłoszcze, śnieg przygniata, a dzieciaki w niej dokazują, aż huczy!DZIECI I PANI

DZIEWCZYNY:

Mańka . Zawsze się wyrywa: „I ja!“ chociaż nie wie, o co chodzi. Wszędzie nos wtyka. Nie zna się na żartach, zaraz się obraża. Ale nie potrafi długo się gniewać.

Julka . Zawsze dokazuje i lubi mówić do śmiechu. Nigdy nikt nie widział, żeby płakała. Najsilniejsza z całej klasy, nawet Wickowi da radę.

Brygida . Ma ojca bogatego młynarza, to już myśli, że jest nie wiem co. Bardzo gruba, ciągle się przegląda w lusterku pod ławką. O byle co skarży przed panią. Nikt jej nie lubi.

Zośka . Wszystkiego się boi i o wszystko płacze.

Kasia . Lubi mówić: „O-wa!“ Dzieci przezwały ją „Owasia“. Nic sobie z niczego nie robi. Jak zobaczyła lotnika, to powiedziała: „O-wa, taki człowiek, jak i inne!“

Teofila . Lubi stać na jednej nodze, jak bocian, a drugą trzymać w garści. Jeżeli się z czego bardzo ucieszy, to się jąka i jeżeli się bardzo zmartwi, to też się jąka, a jak nic — to nie.

Marynka . Zawsze najlepiej umie lekcję i wciążby śpiewała. Umie często tak powiedzieć, że się złoży do wiersza. Lubi przezywać dzieci, ale nie ze złości, tylko z żartu.

Andzja . Ze wszystkiego się cieszy. Kiedy pisze, to pokazuje język, a jak czyta, to się kiwa w ławce. Jak odpowiada, to się tak samo kiwa. Dzieci na nią wołają: „Kiwka napiła się piwka“.

CHŁOPAKI:

Franek . Umie chodzić na rękach, umie wszystko robić tak samo prawą ręką, jak lewą. Nosem rusza, jak królik — wszyscy mu tego zazdroszczą.

Wicek . Straszny łobuziak i zabijaka. Zawsze na przerwie musi się z kimś pobić. Chce być kapitanem artylerji, ciągle bije kamieniem o kamień, albo inne urządza brewerje, żeby się przyzwyczaić do wojny. Raz siedział na prawdziwej armacie, ale niedługo.

Józek . Lubi mówić słowa naodwrót. Książki do szkoły zawsze nosi na głowie i tak biegnie i nie spadną mu. Ma kolorowe kredki.

Piotruś . Zawsze jest chory: jak go nie boli głowa, to go bolą zęby; jak nie zęby, to palec — a czasami to wszystko naraz. W zimie chodzi w chustce na głowie.

Wojtek . Zawszeby coś jadł. Jeżeli nie ma nic do gryzienia, to ssie palec. Dzieci go przezwały: „Niedojadek“.

Jacek . Kiedy mówi, to okrutnie krzyczy. Mieszka u babki, co są głusi, to się tak wezwyczaił krzyczeć. Chłopaki na niego wołają: „Jacek zgubił placek“, a wtedy Jacek zaraz leci z pięściami.

Stasiek . Licho się uczy, ale dobry mechanik. Zrobił taki wiatraczek ze strunami, co, jak go wiatr obraca, to gra. Zawsze coś majstruje, a jak się zamajstruje, to odpowiada nie do sensu.

Feliś . Ma lata do czwartego oddziału, a taki malutki jak z pierwszego. Nigdy się nie bije. Jak go pani wyrwie, to ze strachu wszystko zapomina. Mówi tak: prloszę, krlowa.

Marek . Zawszeby tylko czytał książki. Nie lubi mówić niepotrzebnie. Wszyscy go szanują.

Bronek Ciągle się o coś frasuje. Jak się nie ma czem martwić, to sobie dopuszcza do głowy: „Pewnie mi zginie kozik, albo ołówek i będę miał zmartwienie“.

Janek . Strasznie zbytny. Wciążby tylko psocił. Dziewczyny go się okrutnie boją, bo zawsze im coś zmajstruje. Lubi się przechwalać.

Kazik . Umie udawać wszystkie ptaki. Jakiego chce ptaszka, to przymani. Potrafi wejść na każde drzewo i na to najgrubsze. Wołają na niego: „Kazik-Łazik“.

Takie są w czwartym oddziale dzieci, a jaka jest pani nauczycielka?

Pani . Jest młoda i wesoła. Pani mówi, że jeśli człowiek jest wesół i pełen dobrej nadziei, to wtedy przyciąga do siebie same dobre rzeczy; a jeżeli się smuci i dopuszcza myśli o nieszczęściu, to przyciąga do siebie same zmartwienia.

Wszyscy panią kochają: i te dzieci z czwartego oddziału, i te młodsze, nawet ta stara Gawronkowa, która sprząta szkołę, a która zawsze jest zła, jak chrzan, i na wszystkich gderze. Kiedy Gawronkowa o pani mówi, to krzywi się i pokazuje swe ostatnie dwa zęby. Wszyscy wiedzą, że to ma być uśmiechnięcie.PO ODPUŚCIE

To, co teraz opowiem, zaczęło się od owego dnia 15-go sierpnia, gdy to w Nieborowie był odpust. Prawie cała wieś na odpust pojechała: ze starszych kto jeno mógł, dzieciaków też niezgorsza garstka.

Pojechała z czwartego Mańka i Julka, i Kasia-Owasia i Teofila. Pojechał Wojtek-Niedojadek, i Feliś, i Piotruś, i Józek i Kazik-Łazik.

A na drugi dzień po odpuście, przed wieczorem zebrały się starsze dzieciaki na pastwisku i nuż opowiadać tym, co we wsi zostały, jak to tam było w Nieborowie.

— Ludzi, to powiadam wam, tyle najechało!... O, jejku, jejku! Anibyś przez cały dzień ich nie przeliczył!

— I paniby nie zliczyła?

— E, nasza pani toby pewnie zliczyła, ale nikt inny na świecie.

— Na kramach, to takie różne różności, że jej!...

— I karuzela była!

— Mańka wsiadła na konia...

— A nieprawda, na koniu, tobym się nie bała, ale to takie zwierzysko...

— Niechże będzie... i jeszcze nie ruszyło, a już zaczęła strasznie krzyczeć...

— To kiedy miałam krzyczeć? Jakby mnie już doznaku roztrzęsło?

— A potem, jak się nie weźmie kłócić!

— A tak! Bo ja zaraz zsiadłam, nie ujechałam ani tyle, co czarnego za paznogciem — a on mi nie chciał oddać dziesiątki. Ja powiadam: niech pan odda — a on powiada: zapłacone, to przepadło. A ja powiadam: przecie zesiadłam — a on powiada: a czy ja kazałem zesiadać? A ja powiadam: kiedy się bałam — a on powiada: czy z bojem, czy bez boja, to tak samo kosztuje. A ja powiadam: kiedy jeszcze nie ruszyło, a już się tak kiwało — a on powiada: to kiwanie ma być za darmo? A ja powiadam: kiedy dziesiątka to przecie za te dziesięć objazdów, a ja ani razu — a on powiada: mogła panna jechać.

— I dopiero jak jej powiedział „panna“, to tak na wszystkich spojrzała, jakby to jej była karuzela i zaraz przestała.

— E-e-e...

Wszystko się dzieciom w Nieborowie strasznie podobało, a już szkoły to się dzieciaki nie mogły dość nachwalić. Jaka wysoka, jakie ma duże okna, jaki ganek na słupkach! Dookoła ogród, sztachetki nowe. Kazik-Łazik przez wszystkie okna zaglądał do środka. Co tam za sale, jakie ławki, jak ślicznie przybrane ściany! Ojej!

— Nie to, co nasza szkoła! Ee, ani przyrównać!

— Nie mogę teraz patrzeć na naszą chałupę.

— Odrapane to, stare!

— Pokrzywione, brudne, zacieka!

— Jabym się zaraz lepiej uczył, jakby szkoła była ładniejsza! — zakrzyknął naostatku Stasiek.

— Zawsze wykręci, kto nie ma chęci!

Stasiek zerwał z krzaku garść łopuchowych kulek i rzucił niemi w gromadę. Porwały się dzieciaki i dalej Staśka gonić. Hyc! hyc! hyc! przez rów i po drodze... Tylko im pięty migały.

Zatrzymały się dopiero u słupka na rozstajach. Siedział tam jakiś podróżny i palił porcelanową fajkę. Musiał być nie tutejszy, bo i odziany był odmiennie: w bronzowe, aksamitne ubranie, i twarz miał obcą: okoloną ryżym zarostem.

— Jak ta wieś nazywa? — zapytał dzieci.

— Cicha Wólka! — odpowiedziały chórem.

— Cicha Wólka. Jo.

Obcy powiódł oczami w prawo i w lewo, w prawo i w lewo. A potem wpatrzył się w jeden punkt. Wyjął z ust fajkę i wskazał nią ku górze.

— A w te chalupe na górze nikogo nie mieszka?

— Chciałby pan kupić?

— Jo, jaby kupił.

Dzieci spojrzały po sobie i uśmiechnęły się. Wszystkie pomyślały toż samo:

— Dobra nasza! niechaj kupi, wystawią nam nową.

Przez chwilę nikt nic nie mówił.

Słońce zachodziło. Nad polami wisiała cisza. Z chałup szły w górę dymy, jak brunatne słupy. Stada gołębi kołowały wysoko, raz srebrne, raz zaróżowione od blasku słońca.

Na pagórku za drogą znaczyła się biedniutka szkoła.

Z nad gąszczu zdziczałych agreściaków, z za wysokich badyli ostów, pokrzyw i łopuchów sterczała jej zwichrzona strzecha, niby potargana czupryna. Jak oczy niewidzącego człowieka, patrzyły jej okienka, zaszłe mgłą pajęczyny, zasnute kurzem. Jak usta, wołające o pomoc, czerniały jej drzwi wyrwane, krzywo wiszące na jednej zawiasie.

Obcy nie przestawał wpatrywać się w górkę.

— Jo, jaby kupił. Kogo ona?

— To nasza szkoła.

— Hi-hi-hi... — zaśmiał się brodacz i wyszczerzył wielkie żótłe zęby.

— Ja myślał: psia buda.

A dzieciaki nagle jakby kto batem smagnął. Zbiły się w kupkę i zjeżyły hardo.

— To za drogie na wasze pieniądze! — krzyknął Wicek i puścił się pierwszy, a gromada za nim.

Zatrzymali się dopiero na tej piaszczystej górce, która złociła się naprzeciwko szkoły po drugiej stronie drogi.

— Psia buda! Patrzcie go, nie wiedzieć skąd przyszedł i będzie tu wydziwiał!

— Ale! — krzyknęły groźnie dzieciaki.

Poczuli teraz, że szkoła i oni to jedno. Jaka jest, taka jest — ale należy do nich. Jaka jest, taka jest — ale oni należą do niej.

Usiedli przy sobie blisko; odwrócili się tyłem do obcego brodacza.

I pierwszy zaczął Marek, ten nielubiący byle co mówić. Zaczął wolno i cicho, jakgdyby mówił sam do siebie:

— Żeby tak strzechę połatać świeżemi snopkami...

Tak za Markiem zaraz i te inne dzieci:

— Całą obielić...

— Szybki wyszorować doczysta...

— Dokoła okienek lubryką takie kwiatki...

— Zawiaski przybić...

— Pod oknami ziemię skopać...

— Barwinkiem obsadzić — całą zimę się zieleni...

— Wikliną ogrodzić...

— W klasie też ściany obielić...

— A znów te ławki...

I tak każde: niby do siebie, niby do gromady.

Brodacz ruszył z rozstajów i szedł drogą. Naprzeciwko szkoły przystanął. Wziął się pod boki i patrzył na wzgórek. Stał tyłem do dzieci. Z pewnością uśmiechał się urągliwie. Dzieci wszystkie, ile ich stało na piaszczystej górce, czuły, że ten obcy uśmiecha się urągliwie.

Julka wysunęła się z gromady.

— Nie macie co czasu tracić. Idźcie dalej. To nasza szkoła i my jej nie damy.

A potem powiedziała ciszej, nie wiedzieć do kogo:

— Nie bój się.

Słońce wychynęło z za ostatniej chmurki i wsparło się o ziemię. Szkoła na wzgórku na chwilę stanęła zróżowiona od blasku, w tem zróżowieniu jakaś młoda i wesoła. Okienka strzeliły żywemi promieniami.NA TRZECI DZIEŃ

I na trzeci dzień...

Co to się koło szkoły dzieje?

Jeszcze wakacje, jeszcze pani nie wróciła, a tam ruch, a tam gwałt! Dzieciaki po wzgórku się kręcą, niby muchy po placku z miodem. I to nietylko dzieciaki. Przyszedł ojciec Felisia, i babka Andzi — stara Gawronkowa — i kulawy Szymon.

Każdy chce się przyłożyć, jak może: ten złotówką, ten pracą, ten słomą czy wapnem. Już tam dzieciaki wszystkich uprosiły.

I teraz idzie okrutna uwijaczka.

Ojciec Felisia, kowal, młotem wali, zawiasy u drzwi przybija. Gawronkowa w kuble miesza, na bielenie ścian rozrabia wapno, farbką je zbłękitnia. Kulawy Szymon siedzi na kalenicy i przegniłą słomę odrywa, świeżemi snopkami strzechę łata.

A znowuż dzieciaki:

Stasiek i Wicek uszczelniają gliną szpary w ścianach. Za nimi idą: Wojtek i Kazik i wiechciami z perzu szorują belki wapnem na biało.

Józek macza pendzelek w czerwonej farbie i maluje ramę dookoła okienek w kwiatki, w kogutki. Marek pomaga kulawemu Szymonowi dach łatać. Piotruś, Janek i Bronek mocują się z chwastami. Jacek i Franek donoszą z rzeki wodę, a Feliś biega na posyłki.

Dziewczęta znów wszystko szorują w izbach: podłogę, i piec, i drzwi, i okna, i ławki, i stoły.

Tylko z Mańki i z Brygidy niema pociechy.

Mańka ciągle biega od jednej do drugiej, ciągle woła: „I ja to będę myła, i ja!“ — dwa razy machnie szczotką i już jej się to naprzykrzyło, już leci do innej roboty.

Brygida to znów wymówiła się od roboty, że to ją niby ręka boli, a teraz siedzi zdaleka, przygląda się i żałuje, bo przy robocie okrutnie jest wesoło, a ona siedzi sama i nudzi się na kamieniu. Ale nikt jej nie woła: niech się nudzi.

. . . . . . . . . . . . .

Jakoś w tydzień potem przejeżdżał przez Cichą Wólkę lekarz z Nieborowa. Przystanął we wsi konie napoić. Rozglądał się, rozpytywał, bo dopiero odniedawna w te strony się sprowadził. Dzieciaki zaraz się tam do niego zbiegły.

— A to co za taki śliczny dworek na górze?

Dzieci aż pokraśniały z radości.

— To nasza szkoła!

— Stara, bo stara chałupa, ale jak czysto utrzymana! Tylko, że wam w niej musi być strasznie ciasno.

— Oj, ciasno, ciasno. Przecież dzieciaków osiemdziesiąt i troje, bo i te z Zarzecza przychodzą i z kolonji, a tylko dwie izby i to małe — trzepała Julka.

Teofila chwyciła się za nogę.

— A pa-pa-pani to mieszka-ka na strychu-chu...

— No, trzeba będzie w radzie szkolnej poruszyć tę sprawę. Może jakoś uda się nowy dom na szkołę wam postawić.

Dzieci milczały, żadne nie bąknęło nawet małego, skromnego słówka: dziękuję.

Czuły, że to nieładnie. Przecież doktór, obiecując im starania o nową szkołę, czyni to z troskliwości o dzieci, na pewno spodziewał się ich uradowania.

A dzieci milczały.

Bo czuły, że jeżeli okażą radość, to skłamią.PANI PRZYJECHAŁA

Już od 25-go sierpnia dzieci codzień biegały do Makowa po panią — te starsze. Młodsze też chciały, ale je zawsze Janek i Wicek odgonili.

Pani pojechała na lato nad morze. Teraz to już chyba dziś a jutro wróci.

Codzień o godzinie 5-ej po południu przyjeżdża do Makowa wielki, zakurzony, huczący żelastwem samochód. Tym samochodem pani przyjedzie z kolei.

Codzień dzieci pędzą na godzinę piątą, zawsze myślą, że się spóźnią i zawsze jeszcze długo czekają. Wojtek zabiera z sobą wiaderko, bo powiada, że pani na pewno przywiezie morskie ryby, a Andzia zabiera klatkę na mewy.

Ale codzień z zakurzonego samochodu wysiadają różni-przeróżni ludzie, raz nawet wysiadł policjant, raz wysiadła taka kupcowa, co to nie wysiadła, tylko ją wynieśli, bo miała złamaną nogę, a pani nigdy nie wysiadła.

I Wojtek wylewa z wiaderka wodę, i dzieci wracają smutne do wsi, i mówią, że już więcej nie pójdą. Ale na drugi dzień znowu pędzą w okropnym strachu, że się spóźnią.

Aż raz, ledwie samochód pokazał się na rynku, Józek (ten, co lubi przekręcać słowa) krzyknął:

— Szana nipa! — bo zobaczył na daszku zieloną walizkę.

Wtedy naprawdę przyjechała pani. To dzieci zaraz narobiły tyle krzyku i tyle rwetesu z radości, że aż na rynek zbiegły się wszystkie psy i wszystkie inne dzieciaki z całego miasteczka.

Marynka puściła się pierwsza ku pani, żeby jej powiedzieć te wiersze, co to sama dla pani ułożyła.

Już zaczęła prędziutko, żeby zdążyć:

„Choćby mi tygrys

wątrobę wygryzł,

choćby mi pchano

szpilki w kolano“ ...

a tu cały oddział jak nie runie! Sądny dzień!

I Marynka nie skończyła, bo się dzieciaki wbiły klinem między nią a panią. Każde chciało być pierwsze.

Mańka pchała się i wołała:

— I ja! I ja!

Wojtek pchał się ze swojem wiaderkiem i krzyczał:

— Proszę pani, zaraz ryby do wody! Zaraz do wody! Tu jest świeża woda!

Andzia pchała się ze swoją klatką i wrzeszczała:

— Żeby nie uciekły! Oj, żeby te mewy nie uciekły! Tu jest klatka! Zaraz je do klatki!

A te dzieci, co już panią wyściskały, radowały się po swojemu:

Teofila skakała na jednej nodze. Franek maszerował przed samochodem na rękach. Kazik ćwierkał jak stary wróbel!

Tylko Zośka beczała, że się nie może do pani dostać.

Sądny dzień!

Pani czerwona była jak burak — trochę z radości, a trochę ze wstydu, bo się ludzie gromadzili a przyglądali, co też to za widowisko takie!

Potem wracały dzieci z panią do Cichej Wólki, a każde chciało pani coś nieść.

Czterech chłopaków niosło walizkę. Pani oddała torebkę i parasol, zdjęła kapelusz i żakiet, i rękawiczki, i szalik, żeby każde z dzieci miało co trzymać.

Ale i tak nie wystarczyło dla wszystkich; to te, co nic nie niosły, trzymały panią za palec.

A Brygida niosła szalik i też chciała panią za palec wziąć, bo ona myśli, że jak jej ojciec ma młyn, to już może i nieść i za palec trzymać, bo już jest, nie wiem co! Ale Janek zaraz to podpatrzył i Brygidę odepchnął, a palec oddał Felisiowi, bo on nie miał nic.

Musi być sprawiedliwość!

Żywych ryb morskich, ani mew pani nie przywiozła.PIERWSZA LEKCJA

Na tę pierwszą lekcję to dzieciaki pędziły, tylko im się głowy trzęsły. A Julka najpierwsza.

Chłopacy byli źli, że jej nie mogli przegonić. To Wicek krzyknął:

— Julka! Czekaj, patrz, jak sypiesz!...

— Ojej! — wrzasnęła Julka i złapała się za koraliki na szyi, bo myślała, że się jej rozerwały.

A chłopaczyska w śmiech:

— Z tej prędkości sieczkę sypiesz z głowy!...

— To pozbieraj i dołóż do swojej! — odcięła się Julka, ale wcale nie obraziła się, tylko zamachała rękoma przy uszach, że to niby chłopaki takie ośle uszy mają.

Każdy chciał być pierwszy w klasie, wszyscy pędzili — ale Julka wpadła najpierwsza.

Dopiero po chwili za nią wpadł Wicek.

Pani już stała przy ławkach.

— Ho-ho, Julka pierwsza! Nawet Wicka wzięła.

A Wicek spojrzał na Julkę z taką wściekłością, że zaraz było widać, że jej nie daruje.

Chociaż, co ona winna, że umie tak prędko biegać!

Ta pierwsza lekcja to wcale nie była lekcja, ale była jeszcze lepsza, niźli prawdziwa lekcja.

Pani opowiadała o tem, co widziała nad morzem, nad polskiem morzem.

Mówiła, że to morze bywa czasami takie gładkie, że wydaje się olbrzymiem zwierciadłem, które Bóg od brzega do brzega ziemi położył. I bywa cichutkie, jakby w głęboki sen popadło. A bywa wzburzone, porozpękane całe w góry i przepaście, i potrafi tak tłuc się o brzegi, i ryczeć, i takie po sobie straszne szumy przegania, jakby tam w niem jakieś olbrzymie husarje goniły się, zwierały i walczyły doostatka.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: