Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wichura i trzciny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lutego 2021
Ebook
14,99 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Wichura i trzciny - ebook

Powieść oparta na autentycznych wydarzeniach. Jej bohater, Grzegorz Polański, jest młodym człowiekiem zmagającym się z chorobą Heinego-Medina. Nastolatek, niegdyś wysportowany i przebojowy, musi stawić czoła niepełnosprawności, bezsilności, świadomości braku szans na spełnienie niegdysiejszych marzeń. Grzegorz ma jednak wiele determinacji oraz wsparcie – pomagają mu matka i przyjaciel, Michał.

Bohaterowie powieści to postacie złożone, pełne wewnętrznych dylematów, zmagające się ze zwątpieniem. Mimo słabości wciąż jednak konsekwentnie dążą do celu, dostrzegając drugiego człowieka i wychodząc mu naprzeciw.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-267-7431-3
Rozmiar pliku: 478 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ta książka przeznaczona jest

dla Ciebie, młody Czytelniku.

Mamy nadzieję, że sięgniesz

do kolejnych tomów tej serii —

rozpoznasz ją łatwo

po jednolitej szacie graficznej.

Wybierać będziemy do tej serii

książki szczególnie wartościowe

i popularne; zabawne i poważne;

takie, które się czyta

„jednym tchem” i takie, które czytamy

powoli, smakując ich urodę.

Słowem będą to książki bardzo

różne, lecz łączy je jedno:

zostały napisane w Ludowej Polsce.ROZDZIAŁ 1

_Byłam właśnie w przedpokoju, kiedy rozległ się dzwonek. Jeden dzwonek jest dla mnie, a dwa dla mojej sąsiadki, Janiny Polańskiej, ale nie wiadomo czemu, tym razem ona wyskoczyła pierwsza i otworzyła drzwi, choć zazwyczaj pilnujemy się bardzo, aby nie wchodzić sobie w drogę. W pierwszej chwili byłam zła, ale teraz nie mogę się nadziwić. Przeczucie. Bo choć raz zadzwonił, gość był do niej. Zresztą co tam za gość. Jakiś obcy mężczyzna, który tylko popatrzał na nią, a ona zakryła dłonią usta i krzyknęła cichutko (bo można krzyczeć cicho):_

— _Grześ!_

_A ten, nie wchodząc do przedpokoju, dalej patrzał na nią i powiedział stłumionym głosem:_

— _Pani jest matką? Nic się strasznego nie stało. Wypadek. Ale niech pani..._

— _Żyje?_

_To już krzyknęła glośno._

— _Żyje. Żyje. Niech się pani uspokoi. Nic takiego. Przewieźli go do szpitala._

— _Od paru dni źle się czuł. Po co go wypuściłam?_

_Teraz dopiero podbiegłam i podtrzymałam, bo kolana ugięły się pod nią. Nieznajomy chwycił jej ramię z drugiej strony i posadziliśmy ją na krześle. Polańska patrzała cały czas na nieznajomego i uśmiechała się głupio i przepraszająco, jakby to jego należało przebłagać, aby się wszystko zmieniło. Potem zaczęła mówić gorączkowo:_

— _Ja zaraz. Już idę. Trzeba się spieszyć. Pan mnie Zaprowadzi, prawda, pan mnie zaprowadzi? Bo ja nie wiem._

_Czy trzeba coś zabrać? Już idę. Jeszcze chwileczkę._

_Ten przepraszający uśmiech, przylepiony do twarzy..._

— _Czy puszczą ją do syna? — zapytałam ja z kolei, bo nie byłam pewna, czy jest sens tak od razu lecieć do szpitala._

_Nieznajomy był młodym mężczyzną o bardzo czarnych włosach i wypukłej dolnej wardze. Zresztą, co mnie obchodzi jego powierzchowność. Minęły te czasy... W każdym razie zachowywał się należycie, był spokojny i opanowany._

— _Myślę, że tak. Na chwilę. W każdym razie dowie się czegoś. Postaram się... Ale chyba po operacji..._

_Dopiero wtedy spytałam, co się właściwie stało. bo widać było, że Polańska wciąż jeszcze nie ma siły wstać. Nic dziwnego. Nie jest młoda. Pięćdziesiątka za pasem, no i te wszystkie przejścia wojenne. Przy tym całkiem sama się boryka z tym swoim Grzesiem... Ale życie jakoś im się układało spokojnie. I tu nagle taka rzecz..._

— _W ypadek samochodowy. Pijany szofer wyleciał zza zakrętu. Już wiadomo, że był pijany. Byłem świadkiem wypadku... Nic specjalnego... musi pani naprawdę zachować spokój (te rady były niepotrzebne, bo Polańska siedziała nieruchomo jak kamień, z tym przylepionym uśmiechem)... jakaś kość na pewno złamana, ale od tego się nie umiera... okaże się dokładnie na stole operacyjnym. Nic strasznego, naprawdę._

_Wtedy Polańska wstała sztywno, przestała się głupio uśmiechać, przeciwnie, ściągnęła usta kurczowo w cienką linię i powiedziała głucho:_

— _No tak. Więc dobrze. Idziemy. Czy trzeba coś zabrać dla niego?_

— _Chyba nic — odparł ten pan. — Przekona się pani na miejscu. Weźmiemy taksówkę._

_Nie zaproponowałam, że pojadę z nimi. Unikam silnych wzruszeń, a i tak zdenerwowałam się dostatecznie. Nie znoszę też atmosfery szpitala, odkąd mój brat... Nie będę się rozstrajała wspomnieniami. Przy tym może ten chłopak umrze, nie czuję się na siłach, żeby pocieszać Polańską. Każdy ma swoje tragedie, na to nie ma rady. I ostatecznie nie jestem żadną ich przyjaciółką, tylko sąsiadką, przypadek sprawił, że mieszkamy razem, nie mogę brać na siebie ich nieszczęść. Owszem, stosunki były zawsze między nami jak najlepsze, raczej oficjalne, i takie powinny zostać, tak jest najlepiej. Przy tym nie należy zostawiać pustego mieszkania... a w ogóle co ja się będę sama przed sobą tłumaczyć? Zostałam, i już. To moje jedyne dobre chwile, kiedy przychodzę z tego wstrętnego biura, robię sobie herbatę, odkręcam radio i kładę się na kanapce. Nie jestem towarzyska, nie ma na to rady — i nie pragnę niczego prócz spokoju. Zresztą gdyby nie było tego jegomościa, tobym z nią poszła do tego szpitala, ale tak to naprawdę zbyteczne. I tak będę miała dość kłopotów z tą całą sprawą. Bez kłopotów się nie obejdzłe. Bardzo przykra historia, ale może temu chłopcu nic takiego się nie stało. Nie warto się przejmować zawczasu._

_Złamanie lewej nogi. Ale, co gorsza, okazało się, że chłopak już był chory. Jak ta Polańska to Zniesie? Dla chłopca byłoby lepiej, żeby umarł, bo podobno stan strasznie ciężki. Heine-Medina... Jestem zupełnie nieswoja od tego wszystkiego, w biurze nie mogę się skupić, a w domu znaleźć sobie miejsca. Ale dosyć, postanowiłam o tym za wiele nie myśleć. Każdy ma dość własnych zmartwień. Choroba i w dodatku pijany kierowca. Co za nieszczęście..._

_Od paru dni Polańska jest w ciągłym ruchu. Nie płacze. Nadsłuchiwałam nocami — też nie. Czasem tylko chodzi po pokoju godzinami; kiedyś weszłam do niej — leżała bez ruchu i patrzała w sufit. Ale w dzień jest niezwykle czynna. Stara się mianowicie, żeby ją przyjęto do szpitala w charakterze salowej. Chce myć podłogi, wynosić baseny, i tak dalej. Oczywiście na oddziale Zakaźnym, żeby być bliżej syna. Chłopak ma nogę w gipsie, co jest podobno fatalne przy tej chorobie. Ale jeżeli chodzi o nią, co to za pomysł, nie rozumiem. Ostatecznie jest malarką, a raczej ilustratorką (projektowała przy tym od czasu do czasu cenione plakaty). Nie tylko powinna dbać o ręce, które są niejako jej narzędziami pracy, ale też jest nie przyzwyczajona do ciężkiej roboty fizycznej, to osoba kulturalna, delikatna, krucha. Pomysł tym bardziej bezsensowny, że Grzegorzowi potrzebne będą jej siły i zdrowie jeszcze przez czas długi, przez lata, że jeżeli będzie pracowała w szpitalu, nie będzie mogła zarobkować. I w ogóle, po co to wszystko? Nic w ten sposób synowi nie pomoże, a sama zaharuje się na śmierć. I tak podziwiam jej wytrzymałość. Straciła męża i córkę w czasie okupacji, przeszła, jak my wszyscy, różne okropności, a śmieje się często, jest zazwyczaj wesoła, trzymają się jej żarty, aż mnie to trochę drażni, choć muszę przyznać, że u sąsiadki to jest przyjemne, przynajmniej nie ma z nią scen i awantur. Zawsze powiada: „Tyle jest dużych przykrości na świecie, że nie warto się przejmować małymi”. Ja, co prawda, jestem wrażliwsza od niej, nic nie poradzę na to, że drobne nawet rzeczy mnie denerwują. Ale teraz ta historia z chłopcem to jej chyba da radę. Żal mi jej, naturalnie, nawet bardzo, ale irytuje mnie ten jej projekt zaangażowania się do szpitala. Trzeba znać swoje siły, postępować rozsądnie. Przy tym mieszkanie będzie bez opieki, bo przecież ja nie mogę być ciągle uwiązana jak na sznurku, i co będzie, jak pójdę do kina? Tyle, że trochę więcej spokoju w domu, bo do Grzesia wciąż przychodzili koledzy i koleżanki, bezustanne dzwonki, a przy tym śmiechy i hałasy. Dziwiłam się zawsze Polańskiej, że to znosi. Ja bym tak nie pozwoliła nachodzić ciągle domu, żeby nie było spokoju. I zadeptują podłogę, że strach. Starszy człowiek powinien mieć prawo do odrobiny bodaj wytchnienia. A Polańska pozwalała, żeby się ta młodzież panoszyła po mieszkaniu, i jeszcze była z tego zadowolona..._

_No, ale to się teraz zmieni. Nawet jeżeli Grzegorz przetrzyma tę swoją katastrofę, to już nie będzie to co dawniej — komu by się chciało przychodzić do kaleki. Biedni ludzie. Żeby to tylko na mnie nie spadło ciężarem. Nie czuję się na siłach, żeby dźwigać cudze nieszczęścia._

_Przyjęli ją, nie bez trudu, bo się bali, że nie będzie się wywiązywać ze swoich obowiązków i że będzie urządzała sceny rozpaczy i różne historie, a poza tym całkiem jasne, że nie będzie chciała pracować w tym szpitalu wiecznie, tylko przez czas pobytu syna, i że na to oni zgodzić się nie mogą. Tak odpowiedzieli w dyrekcji szpitala. Ale sąsiadka moja natknęła się jakoś przypadkiem na ordynatora tego oddziału i w nim znalazła niespodziewaną pomoc. Rozmawiał z nią przez czas dłuższy, a potem wrócił z nią razem do dyrekcji i wyłożył swój pogląd na tę sprawę. Po pierwsze, powiedział, na oddziale zakaźnym brak personelu i nawet czasowa pracownica może być cenna. Po drugie, akurat jedna salowa zachorowała, a druga jest w ciąży, tak że zastępstwo jest konieczne. Wreszcie dodał, że ma pewność, iż Polańska będzie pracowała sumiennie, bo już jej zagroził, że w przeciwnym wypadku usunie ją od razu, a jej przecież zależy, żeby być w pobliżu syna. Wreszcie młody Polański jest jednym z najcięższych wypadków na oddziale — choroba i złamanie — dodatkowa opieka bardzo mu się przyda, musiałby posadzić przy nim osobną pielęgniarkę. Stan jego jest ciężki, lada chwila można się spodziewać katastrofy, a tak matka będzie miała na niego oko, a oko matczyne warte jest dziesięciorga oczu pielęgniarskich. Tylko że pielęgnacja syna — dodał podobno surowo — musi się odbywać poza normalnymi zajęciami salowej. W dyrekcji nie chciano uznać tych argumentów, powoływano się na przepisy, ale Polańska wraz z ordynatorem postawili w końcu na swoim._

_Tak więc moja sąsiadka będzie od jutra szorowała podłogi, wynosiła nocniki, a poza tą pracą będzie jeszcze pielęgnowała umierającego syna. Zapewne ta jej decyzja może budzić podziw, choć dla matki nic nie jest trudne, i gdybym ja miała dziecko, na pewno zdobyłabym się na to samo. Ale z drugiej strony nie podoba mi się to wszystko. Nie tylko jej dziecko leży w szpitalu, a żadna matka nie jest aż tak przesadna. Przy tym szkoda kobiety, bo się zedrze w tej podwójnej pracy. A ten Grzegorz, jeżeli wyzdrowieje, nawet jej nie podziękuje — wiadomo, jaka jest wdzięczność dzieci. Jeżeli zaś nie wyzdrowieje, to nie warto się tak męczyć. Trochę zdrowego rozsądku! Tylko że ludzie mają go tak mało._

_Muszę wyznać, że czatowałam trochę na przyjście Polańskiej, bo to jej pierwszy dzień pracy w szpitalu, no i pierwszy raz miała zobaczyć syna. Ciekawa byłam, jak tam z nim, no i w ogóle, co ona powie. Wróciłam z biura, umyłam się, ugotowałam sobie, bo lubię we wszystkim staranność, ale potem nie poszłam do kina, bo byłam naprawdę ciekawa. No i oczywiście, gdyby należało coś pomóc, to ja jestem zawsze gotowa. Nie znoszę poświęceń, ale dla milej sąsiadki, jaką jest Polańska, zawsze jetem gotowa do drobnych sąsiedzkich przysług._

_Zdziwiłam się usłyszawszy jej kroki na schodach. Znam je, ale myślałam, że będzie się wlokła z trudem. Tymczasem wbiegła na górę bardzo szybko. Słyszałam, jak grzebie w woreczku, szukając klucza, otworzyłam jej czym prędzej drzwi. Spojrzała na mnie z podziękowaniem. Była potargana, oczy zapadły jej głęboko, z urody, którą jeszcze zachowała, nie zostało właściwie ani śladu. Spieszyła się najwidoczniej._

— _Muszę się wykąpać i już lecę — powiedziała._

— _No, sekundę, pani Jasiu! — zawołałam. — Jakże tam?_

_Uśmiechnęła się znów tym swoim bolesnym, przepraszającym uśmiechem. I nagle usiadła, patrząc przed siebie._

— _No, więc jakże, pani Jasiu? — zapytałam po raz drugi, chcąc ją wyrwać z tego osłupienia._

_Uśmiechnęła się znowu — co za dziwna osoba, żeby w takich chwilach się uśmiechać — i powiedziała:_

— _Lepiej. Podobno lepiej. Kiedy pierwszy raz spojrzałam na niego, był może nieprzytomny albo spał. Ale kiedy weszłam, otworzył oczy i powiedział: „Jesteś. No to już teraz wszystko będzie dobrze”. I znów zamknął oczy._

_Zerwała się z krzesła i zaczęła powtarzać gorączkowo:_

— _To bardzo ważne, jak on uważa, że już teraz będzie dobrze. To bardzo ważne._

_Po kąpieli chciałam jeszcze porozmawiać z nią troszkę, ale nie było mowy. Spieszyła się z powrotem do szpitala, spieszyła się gorączkowo, wszystko jej leciało z rąk. Widziałam, że jest w strachu śmiertelnym i że strach ten narasta w niej z każdą chwilą. Miała widocznie uczucie, że bez niej... Odpowiadała bez wielkiego sensu na moje pytania. Zapytałam jej, kto właściwie będzie sprzątał mieszkanie, skoro ona jest cały dzień zajęta. W ogóle nie dosłyszała mego pytania. W pokoju było już ciemnawo, zapomniała zapalić światło i szukała omackiem czegoś po szufladach. Okno było otwarte, a że to lato, więc wczorajszy deszcz zalał pół pokoju. Wiedziałam, że niepodobna mówić z nią o tym i postanowiłam sama zająć się jej mieszkaniem. Jeszcze jeden kłopot, ale to nie będzie trwało przecież wiecznie. Powiedziałam tylko:_

— _No dobrze, ale czy zamierza pani siedzieć przy synu całą noc?_

— _No oczywiście — powiedziała nie podnosząc głowy i pakując do torby ranne pantofle i szlafrok._

_—_ _A kiedy będzie pani spała?_

— _Nie wiem. Wszystko jedno._

— _Ale to już czwarta noc._

— _No to co. Ach, zresztą pani ma rację, zaparzę sobie kawy i jeszcze wezmę do termosu._

— _Ale tak nie można, pani Jasiu._

— _Dlaczego? — zdziwiła się szczerze, a potem spojrzała na mnie zgorączkowanymi oczami i dodała: — Ale mnie się naprawdę nie chce spać. Kiedy nawet ogarnia mnie drzemka, budzę się natychmiast, bo mi się wydaje, że... coś się stało._

_Rozglądała się po pokoju, jakby się bała, że czegoś zapomni._

— _A on przynajmniej śpi?_

— _Właśnie, że prawie wcale. Boli go ta złamana noga. I nie dają mu pastylek nasennych, bo przy porażeniu oddechu nie można... Mniejsza z tym. Nie będziemy się roztkliwiać. No, już idę. Dobranoc i dziękuję._

_Człowiek czuje się bezsilny wobec takiego uporu._

_Obudziłam się dziś rano wypoczęta i w dobrym humorze. Mogę się wyleżeć, bo jest niedziela, słońce świeci, albo wyjadę za miasto, albo pójdę na działkę do Ostrowskich. Ach, jak dobrze jest się tak wypróżnować. Przed oknem moim rośnie duży klon i mam trochę jak gdyby ogrodu w pokoju. W taki dzień mieć kogoś bliskiego, to by dopiero było przyjemnie. Ale jestem sama i sama już_ _pewno pozostanę. Mam już_ _dobrze stukniętą czterdziestkę i właściwie wszystko, co miało się stać w moim życiu, już się stało. Niczego nie mogę oczekiwać, nic się już nie wydarzy. To okropne. I znowu humor mi się popsuł._

_Właśnie jadłam śniadanie, kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych. To pani Jasia. Wejść do niej? Może jej w czymś pomóc? A może potrzeba jej spokoju? To już miesiąc od wypadku i choroby Grzegorza. Przez cały ten czas wpadała do domu tylko na chwilę. Chyba nie zdawała sobie sprawy, że jej od czasu do czasu posprzątałam mieszkanie. Aż szkoda było mego trudu. W ogóle nie widziała nic i odpowiadała półprzytomnie. I — czego zupełnie nie mogę zrozumieć — przez cały ten czas nie spała. Co prawda ordynator Turski zwolnił ją z części robót, bo stan Grzegorza był tak ciężki, że potrzebna mu była bezustanna obecność pielęgniarki, w danym wypadku — matki. Umieszczono go w izolatce. Nie wiem, czy ona zdawała sobie z tego sprawę, ale to było jasne — spodziewano się końca z minuty na minutę. Jakaś miłosierna dusza postawiła jej tam fotel — jak mi wspomniała. Ale o spaniu nie było mowy ze względu na cierpienia chorego. Kiedy zaś zasypiał na krótko, matka wystraszona i przerażona patrzała tylko, czy jeszcze oddycha, i tym bardziej bała się zasnąć._

_Tyle zdołałam wydobyć ze spieszącej się wiecznie Polańskiej, która rzucała mi tylko urywane zdania. Dzisiaj jednak chyba przyszła na dłużej. Sama nie wiem, czy tam wejść. Jakoś dziwnie cicho. A może jej czego potrzeba?_

_Uchyliłam drzwi. Spała leżąc na brzuchu, z twarzą skręconą w bok, jak umarła, z nogami sterczącymi poza tapczan, w pantoflach i w żakiecie, tak jak padła widocznie zaraz po przyjściu. Zastanawiałam się, czy ją ułożyć wygodniej, ale dałam spokój. Bałam się, że jak się obudzi, pobiegnie znów do szpitala, a tak to sobie przynajmniej trochę odpocznie. Czy to możliwe, że ona śpi pierwszy raz od miesiąca? Swoją drogą chłopcu musi być lepiej, skoro zasnęła._

_Miałam rację. Chłopiec będzie żył. Tylko, mój Boże — sparaliżowany. Więc jakże to będzie, jak ta kobieta sobie poradzi? I jak tu spojrzeć w oczy takiemu nieszczęściu? Jak z nią rozmawiać? Jak z nim? Nie dość było nieszczęść wojennych — jeszcze teraz coś podobnego! I ten chłopiec taki kwitnący, wysportowany — jakże to będzie? Naprawdę czuję, że z moim sercem jest niedobrze, kiedy o tym myślę. Mieć tak ciężko chorego w domu to i dla mnie katastrofa. A może będzie chciał sobie odebrać życie? Może będą jakieś spazmy, krzyki po jego powrocie — jak ja to zniosę? Gdybyż można jak za dawnych czasów wyprowadzić się z tego mieszkania, po prostu uciec. Nie mogę udawać, że ich nie znam, a znów w przeciwnym razie bodaj część brzemienia spadnie po trosze i na mnie. Człowieka przeraża takie nieszczęście. Nie czuję się na siłach, aby się z nimi widywać, rozmawiać. Nasze stosunki zawsze były raczej oficjalne, trzeba je jeszcze bardziej ochłodzić. Przecież to dla mnie ani brat, ani swat. Po prostu przypadek nas złączył pod jednym dachem._

_Inna rzecz, że ta Polańska to dziwna osoba. Kiedy jej chciałam okazać współczucie — niezdarnie oczywiście, jak zawsze w takich razach — spojrzała na mnie chłodno i powiedziała:_

— _Dziękuję pani, ale najgorsze minęło. Najważniejsze jest to, że będzie żył. Poza tym niedługo zdejmą mu gips z lewej nogi._

— _Jest nadzieja, że będzie chodził? — wyjąkałam wściekła zresztą na siebie. Jakoś mi się to wymknęło._

— _Nie wiem — powiedziała surowo, przebierając się pośpiesznie. — I już pani kiedyś powiedziałam: nie mam zamiaru się roztkliwiać. — Po czym dodała z tym swoim przepraszającym, bolesnym uśmiechem: — Po prostu w takiej sytuacji nie można sobie na to pozwolić._

_Odłożyła grzebień, którym czesała włosy, i opuściła bezradnie ręce._

— _Jestem zmęczona. Ale głównie tym, że muszę się ciągle uśmiechać._

— _Co takiego? Pani się uśmiecha? Tam, w szpitalu?_

_Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem._

— _A jakże inaczej? Nie tylko się uśmiecham, ale śmiejemy się często. Z byle czego. Przecież to jedyny sposób._

_Nie, coś podobnego! Patrzałam na jej postarzałą twarz, nie umyte, jak gdyby mokre włosy i lśniący nos. Moja sąsiadka była zawsze osobą wypielęgnowaną, nawet elegancką. Teraz wyglądała jak spracowana chłopka. Głębokie bruzdy biegły jej od nosa do ust. Usta, zazwyczaj pełne i wesołe, zaciskały się w jakimś przykrym skurczu. Tylko zęby pozostały białe jak dawniej. Uśmiech przeistaczał jej twarz._

_Istotnie, musiała się uśmiechać, aby jej syn się nie przeraził. I musiało ją to męczyć jak tortura. No dobrze, uśmiech, ale przecież nie śmiech._

— _Jak to: śmiejecie się — spytałam nie rozumiejąc. — Z czego się śmiejecie?_

— _Och, ze wszystkiego — odparła, siadając na chwilę z przymkniętymi oczami. — Tyle jest rzeczy zabawnych. Już pani nie pamięta, jak było w czasie okupacji? Też przecież śmieliśmy się często. Jest tam jedna siostra, zupełnie podobna do indyczki. Ale to zupełnie. Albo czytam mu głośno „Klub Pickwicka”. Niech będzie błogosławiony Dickens._

_Chciała się uśmiechnąć, ale tym razem usta jej znowu ściągnął ten bolesny skurcz._

— _Niech się pani nie wysila bodaj teraz — powiedziałam. — Nie trzeba się zmuszać._

— _Kiedy nie to jest trudne. Bo czasami, mimo wszystko, pewne rzeczy mnie śmieszą. Taką już mam naturę. Ale uśmiech trudny jest wtedy, kiedy mówię, że wszystko będzie dobrze... że... no mniejsza z tym._

_Nawet bym chciała, żeby mi opowiedziała trochę o tej chorobie i jak, i co. Ludzie lubią przecież opowiadać, ale z tą kobietą nic nie może być tak, jak z innymi. Kiedy tylko z nią zacząć o chorobie syna, odpowiada zawsze, że jest lepiej, i zawsze mówi coś pomyślnego: a to, że spał tej nocy, a to, że mu gips zdjęto, a to, że apetyt mu się poprawia, a to, że rękami porusza. Gdyby tak sumować wszystko, co ona mówi, biedny Grzegorz powinien by już tańczyć, a tymczasem... To nie znaczy, że ona kłamie, tylko chyba ma taki jakiś osobliwy dar, żeby widzieć wszystko od dobrej strony, nawet to najgorsze. A może się w ten sposób ratuje przed rozpaczą?_

— _No, tak, naturalnie — powiedziałam — trzeba choremu dodawać otuchy._

— _Nie tylko. Trzeba wierzyć w to, co się mówi — odparła z wysiłkiem. — Wierzyć bodaj przez minutę. Bo on inaczej od razu przyłapie mnie na tym, że udąję. Trzeba też bardzo uważać, żeby sobie samej nie przeczyć... żeby się nie zaplątać w kłamstwie..._

_Siedziała, wpatrzona przed siebie, przez okno. W dach sąsiedniego domu._

— _Nie można też mówić z rozkosznym uśmiechem, że wszystko jest cudownie i będzie jak najlepiej, bo on nie chce i nie da się okłamywać. Trzeba, żeby to było przekonywające, prawdopodobne i jednak pomyślne._

— _To strasznie trudne — jęknęłam mimo woli._

_—_ _Strasznie — potwierdziła Polańska poważnie._

_Wstała i wygładziła dłońmi twarz, jakby chciała z niej zetrzeć ów skurcz, który skrzywiał i zaciskał jej wargi._

— _Czas już iść._

_Widziałam, że tym razem ubiera się i wychodzi z ociąganiem. Widocznie sen, na który pozwoliła sobie po raz pierwszy, rozkleił ją trochę, wyzwolił zmęczenie, na nowo spiętrzył czekające trudności. Była jak człowiek, który śmiertelnie znużony ma przejść jeszcze długą drogę, a pozwolił sobie na chwilę przysiąść. W stać wydaje mu się niepodobieństwem._

_Stała teraz ze spuszczoną głową w przedpokoju, przy drzwiach wyjściowych, i widać było, że nie ma odwagi nacisnąć klamki. Wreszcie powoli, powoli otworzyła drzwi i znów przystanęła w progu. Popatrzała bezradnie w głąb mieszkania i spotkała moje spojrzenie. Uśmiechnęła się tym swoim uśmiechem, jakby mnie przepraszała i błagała o pomoc. Co mogłam pomóc? Uśmiechnęłam się tylko w odpowiedzi, bo nawet słowa żadnego nie umiałam znaleźć. Zdobyła się na zryw energii, przestąpiła próg i zamknęła wolno, ostrożnie drzwi za sobą. Słyszałam, jak człapiącymi, wlokącymi się krokami schodziła stopień po stopniu. Stopień po stopniu, jak w głąb otchłani. Poderwałam się z miejsca, chciałam ją zawołać, jakoś wyratować od męki, ku której szła, ale zaraz usiadłam, bo to naturalnie nie miało sensu. Wyjrzałam po chwili przez okno. Wlokła się po chodniku ze spuszczoną głową, wyglądała z daleka jak staruszka. Znikłą za rogiem._

_Dzisiaj miałam osobliwą i bardzo nieprzyjemną wizytę._ _Jestem tak zdenerwowana, że z trudem piszę. Nie mam pojęcia, czy dobrze postąpiłam i w ogóle, czy mówiłam to, co potrzeba. Może sama zdam sobie z tego lepiej sprawę, kiedy wszystko zanotuję._

_Więc tak: było już ciemnawo i nie zapaliłam światła w mieszkaniu, bo lubię sobie po pracy poleżeć spokojnie w półmroku, zwłaszcza latem, kiedy wiatr kołysze gałęzią klonu, która szumi ocierając się o ścianę. Trochę mi się wtedy zdaje, że jestem w lesie. Powinna bym pójść do parku, ale jestem na to za leniwa..._

_Nagle rozległ się dzwonek. Kto to może być o tej porze?_

_Nie spodziewałam się nikogo, w ogóle prawie nie utrzymuję z ludźmi stosunków, bo to i kłopot, i koszt, a przyjemności niewiele. Nagle poderwało mnie. Może coś złego w szpitalu. Pobiegłam w szlafroku otworzyć drzwi. Jakiś obcy mężczyzna stał za progiem. Czapkę miał naciśniętą na oczy. Wyglądał jakoś dziko i podejrzanie. Przelękłam się i chciałam zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale on był silniejszy ode mnie, wszedł bez ceremonii do przedpokoju i zapytał głucho, rozglądając się dokoła:_

— _Czy pani... matka?_

— _Czego pan... — zaczęłam, ale on mi przerwał:_

— _Czy to tutaj ten... co go przejechało?... Tutaj?..._

_Czuć było od niego alkohol, był pijany. Ale pijany w sposób przytomny, w sposób przeszywająco przytomny. Patrzył mi w same oczy z taką siłą, że nie mogłam odwrócić spojrzenia._

— _Ten... co go przejechało... To tutaj?_

— _Skąd! — wyjąkałam. — W szpitalu._

— _To... to... żywy?..._

_Coś w jego oczach zachwiało się, zatrzepotało, spojrzenie schowało się pod powiekami. I ja w tej chwili odzyskałam władzę nad sobą. Aż się zatrzęsłam._

— _To pan?_

— _...żywy... — wybełkotał._

— _Żywy! — krzyknęłam. — Żywy! Pan to nazywa — żywy? To gorzej niż umarły. Sparaliżowany. Rozumiesz, co to znaczy. Nieszczęśliwy na całe życie. To gorsze niż śmierć. Chory był widocznie, ledwo szedł. A ty go jeszcze autem... po pijanemu..._

_Krzyczałam na całe gardło. Byłabym go rozszarpała. Tę jego przystojniacką, spijaczoną twarz, te bezczelne oczy, które teraz uchylały się przed moim spojrzeniem._

— _Jak tu śmiałeś przyjść, łotrze? Takich jak ty powinno się wieszać bez sądu. Po pijanemu prowadzić auto, zbrodniarzu..._

_Trzasnęłam go w twarz raz i drugi, szarpałam go za ramiona. On się poddawał wszystkiemu jak lalka z trocin. Z ust sączyła mu się smużka śliny. Oczy były błędne._

— _Bij, pani, ile chcesz — powiedział głucho. — Pani — matka?_

— _Nie jestem jego matką, gdybym była matką, to bym cię zabiła, łobuzie, draniu!_

_On nagle chwycił mnie za rękę i odsunął od siebie._

— _E, jak pani nie matka, to niech się pani nie wygłupia. Co tam byle kto będzie sobie o mnie ręce smarował. Ja chcę się widzieć z nim samym albo z matką. Ja chcę wiedzieć, co jemu, a pani nic do tego._

_Myślałam, że mnie krew zaleje z wściekłości._

— _Nic do tego? Ta noga, coś ją pan połamał, to przepadła. Dlaczego chodzisz na wolności? A ten wstrząs? To nic? Dla zdrowia?_

_Patrzył na mnie cały pochylony do przodu. Przeraziłam się jego wzroku. Sama w mieszkaniu z takim drabem. Zaczęłam się wycofywać w kierunku telefonu._

— _Proszę wyjść. Zadzwonię po milicję._

— _Nic z tego, paniusiu, nie dam się. Tamtemu się trafiło nieszczęście, ale dlaczego i ja mam ginąć? Ja chciałem. ja chciałem... tu porozmawiać... Ale z panią gadać nie będę. A jeżeli pani podejdzie do telefonu, to łeb rozwalę. Ja mam żonę i dzieci. Ja będę miał sprawę w sądzie, wie pani. Ja tylko chciałem wiedzieć, czy on żyje. Bo jak tak, to niedoczekanie wasze..._

_Tak się rozbestwił, że teraz on krzyczał prawie, a raczej ział na mnie zduszonym głosem, prześmiardłym wódką. Bałam się ruszyć z miejsca i zupełnie nie mogłam wydobyć głosu. A on nagle zakręcił się na pięcie, podniósł obie ręce do góry jak człowiek wzywający pomocy i uciekł, dosłownie uciekł, tylko kroki jego zadudniły po schodach. Czy miałam mu powiedzieć, że Grzegorz już był chory, kiedy on go potrącił? Nie. To nie umniejsza jego winy. Gdyby nie był pijany, to co innego._

_Nie wiem, czy opowiedzieć o tym pani Jasi. Może ją to tylko rozstroić. Dam lepiej spokój, zamilczę. Źle się stało, że nie udało mi się zadzwonić na milicję. Tego człowieka powinno się aresztować. Aresztować to mało... Znów mnie ogarnia wściekłość, a nie powinnam się denerwować ze względu na serce._

_Mają zdjąć Grzegorzowi gips z nogi. Pani Jasia powiedziała mi, że jego ciało — a był to zgrabny chłopak — to teraz szkielet. Piszczele. Kiedy odsłoniła kołdrę i zobaczyła, że on nie ma zupełnie mięśni... Same kości... Potrafiła, jak twierdzi, nie okazać żadnego wrażenia na ten widok. Mówiąc o tym, z właściwym sobie optymizmem dodała:_

— _Ale może poruszać palcami jednej nogi. Nie cała nadzieja stracona._

_Biedactwo chwyta się słomki. Nie mam zresztą pojęcia, czy to dobrze tak się łudzić._

_Nie będę tak ciągle litować się nad Polańską. Jakoś to wytrzymuje, choć schudła przeraźliwie. Przychodzi codziennie na parę godzin do domu i śpi. Ale dziś — słyszałam to z mego pokoju — zaczęła sprzątać. Zamiast położyć się spać. Zresztą to było niepotrzebne, bo moja sprzątaczka od czasu do czasu robi u niej porządek, a i ja tam czasem przyłożę do tego i owego rękę po sąsiedzku. Słysząc, że coś tam przesuwa i porusza, no i wiedząc, jak śmiertelnie przychodzi zmęczona, zapukałam cichutko. Jeżeli nie będzie chciała, to uda, że nie słyszy. Ale odpowiedziała swoim zmęczonym, zawoalowanym głosem:_

— _Proszę._

_Weszłam. Ładny jest ten jej pokój-pracownia. Dwa duże okna, a z nich widać park i Wisłę. Bardzo mało mebli. Duży stół, a na nim rysunki i szkice. Tapczan. Książki na półkach wzdłuż ścian. Parę dużych bujnie rozrośniętych roślin w doniczkach. I takie różne śmieszne i trochę dziwaczne rzeczy, jakie tylko może wymyślić malarka. Drzwi zalepione ilustracjami z pism z zeszłego stulecia — zabawne mody, jeszcze zabawniejsze wehikuły, postać kobiety z żarówką w ręku, wyobrażająca fantastyczną epokę elektryczhości. W misce, na małym stoliczku, różnokolorowe kule szklane. Parę obrazów dziwacznych, jak na mój gust, ale bardzo kolorowych. I oto zobaczyłam, że Polańska mocuje się ze stołem i chce go sama bez niczyjej pomocy, wtłoczyć do małego pokoiku, w którym dotychczas sypiał Grzegorz._

— _Co pani robi? — zawołałam. — Mało się pani naharowała w szpitalu? Zaraz pani_ _pomogę. Ale lepiej by to zrobiła Zacierkowa, jak przyjdzie sprzątać._

_Polańska odgarnęła włosy, opadające na czoło. Boże, jak posiwiały!_

— _Będę teraz mieszkała w małym pokoju, a on w dużym._

_Chce to zrobić jak naprędzej, bo już niedługo wypiszą Grzesia ze szpitala. Trzeba odpowiednio urządzić wszystko na jego przyjęcie._

_Usiadła na brzegu stołu dawnym swoim, na pół chłopięcym ruchem i odgarnęła włosy z czoła, z woskowego czoła, przeciętego trzema grubymi fałdami, które stanowiły smutny dorobek ostatnich miesięcy. Przeraziły mnie jej słowa._

— _Chyba pani nie zamierza sprowadzić Grzegorza tutaj do domu? Chyba znalazłoby się dla niego miejsce w jakimś zakładzie, w jakimś sanatorium?_

_Pani Jasia poczęła przesuwać łóżko, tak żeby był do niego dostęp ze wszystkich stron._

— _Kiedy właśnie nie chcę go oddać do sanatorium ani do zakładu. Jego stan jest nadal ciężki w tym sensie, że może opuścić szpital, ale potrzebuje wielkiej opieki, usilnego żywienia, a poza tym trzeba mu zacząć gimnastykować ręce i nogi. Trzeba będzie starać się je przywołać do życia._

_Nie wytrzymałam wobec tego zaślepienia._

— _Czy jest jakaś nadzieja?_

— _Mała — powiedziała sucho nie patrząc na mnie._

— _No więc może właśnie lepiej w zakładzie._ _Jakże sobie da pani radę w domu?_

— _Nauczyłam się wiele w czasie pobytu w szpitalu. Nauczyłam się tego, czego mu na razie potrzeba. Utrzymać przy życiu może potrafiliby go i w zakładzie. Ale tu trzeba czegoś więcej. On musi być zdolny do życia. Trzeba zrobić wszystko... i więcej niż wszystko._

_Wyobraziłam sobie tego ciężko chorego w domu, to wszystko, co się z tym łączy, całą tę okropność. Nie, musiałam być bezwzględna. Choćby dla jej dobra. No i trochę dla swojego spokoju._ _No i chyba dla dobra Grzesia. Nie potrafiłam zapanować nad sobą. Patrzałam na tę kobietę, uprzątającą pokój, jak w przededniu jakiegoś święta, podczas gdy chciała podjąć najbardziej obłąkaną decyzję._

— _To jest szaleństwo! — zawołałam. — Pani nie da rady. Nie wolno robić takich rzeczy. Dla chorych jest miejsce w specjalnych zakładach. Pani go unieszczęśliwi i siebie zarazem._

_Zatykałam chusteczką usta, aby bardziej nie podnosić głosu, ale czułam i tak, że z gardła mego dobywają się tony zbyt przenikliwe. W oknie naprzeciwko odbiło się światło zachodzącego słońca i mocno ciachnęło mnie w oczy. Zakryłam drugą dłonią twarz i o mało nie straciłam równowagi._

— _O Boże, czemu się pani tak przejmuje? — zawołała Polańska, podbiegając i przemocą_ _sadzając mnie na krześle. — Naprawdę ta sprawa w niczym specjalnym pani nie dotknie. Tyle tylko, że będę musiała grzać gorące okłady w kuchni. Ale postaram się to robić, kiedy pani nie będzie._

_Zrobiło mi się przykro. Przecież tu nie o mnie chodzi. Tak jakoś wyszło..._

— _Tu nie o mnie chodzi — powiedziałam niepewnie._

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: