Wieczność bez ciebie - ebook
Wieczność bez ciebie - ebook
W scenerii współczesnego Zamościa rozgrywa się dramat znanej arystokratycznej rodziny. Zbliżający się ślub pary polskich emigrantów, hrabiego Adama i pięknej pani adwokat Kamili, wywołuje szereg dziwnych zdarzeń. Zagadkowe morderstwo w zamojskim hotelu staje się pretekstem do wyjaśnienia tajemnicy rodowej sprzed stu lat. W rozwikłaniu sprawy pomaga policji agentka Interpolu Klara, która wraz ze swoim greckim mężem spędza wakacje w Zamościu. Wieczność bez ciebie to historia miłości, w której dawne animozje stanęły bohaterom na przeszkodzie do szczęścia.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65684-33-2 |
Rozmiar pliku: | 919 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Choć światło słońca wciąż rozświetlało horyzont czerwoną poświatą, nad cmentarzem w Tarnawatce powoli zapadał zmierzch. Od strony Ukrainy groźnie kłębiły się granatowoczarne chmury. Zabytkowa część nekropolii położona była bliżej drogi. Garstka grobowców z poczerniałymi i poprzekrzywianymi kamiennymi tablicami przedstawiała smutny widok. Jedyny dobrze zachowany pomnik, usytuowany w oddaleniu od innych, pod samym murem cmentarnym, i pozbawiony krzyża, jeszcze potęgował wrażenie przygnębienia.
Tymczasem nieopodal, w nowej części cmentarza, królowały wypucowane budowle z lastrika, marmuru i kosztownego granitu. Okoliczni mieszkańcy wznosili swoim bliskim pomniki świadczące o guście i zamożności wciąż żyjących krewnych. Tej niedzieli, w dniu odpustu ku czci apostołów Piotra i Pawła, ustrojone kolorowymi kwiatami i rozświetlone płomieniami zniczy groby upiornie rozweselały monotonny krajobraz. Od drogi wiejski cmentarzyk wyglądał jak rozsypany wśród pól barwny bukiet.
Barbara siedziała na drewnianej ławeczce i wpatrywała się w owalną fotografię męża. Jeszcze nie pogodziła się z jego śmiercią. Wciąż za nim tęskniła, a że pochowała go z dala od domu, w rodzinnym grobowcu, od niedawna była częstym gościem w tej okolicy. W pogłębiającej się szarówce widać było tylko zarys zdjęcia. Może dlatego wyobraziła sobie, że Jan znowu się do niej uśmiecha. Dopadły ją wspomnienia. Nawet nie zauważyła, kiedy cmentarz opustoszał.
Z zadumy wyrwał ją warkot silnika, dobiegający od strony drogi.
— O Boże, ostatni autobus — jęknęła i poderwała się na równe nogi.
Jej spojrzenie przemknęło błyskawicznie po odjeżdżającym z przystanku autosanie, prześliznęło się po zachmurzonym niebie i zatrzymało na starej części cmentarza. Na zapomnianym przez wszystkich pozbawionym krzyża grobowcu pod cmentarnym murem. Skoro spóźniła się na ostatni autobus, mimo późnej pory zamierzała tam pójść. Tak często kończyła swoje wizyty na cmentarzu, ale tym razem nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Dosłownie wrosły w żwirową alejkę. Barbara jak urzeczona stała i wpatrywała się w migocący punkt, który rozświetlał łagodnym żółtym światłem cmentarny mur dokładnie tam, gdzie wypatrywała znajomej mogiły. Wyraźnie było widać, że w najciemniejszym kącie nekropolii, na doglądanym od lat tylko przez nią grobie płonie znicz. Dałaby głowę, że kiedy przyszła na cmentarz, nie było go. Nigdy dotąd nie widziała tam żadnych świec, oprócz tych, które sama przyniosła. Poczuła, że oblewa ją zimny pot.
— W dodatku ten list…
Przypomniała sobie o białej kopercie, wetkniętej jakiś czas temu w skrzydło drzwi, i ogarnęła ją panika. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Na cmentarzu było zupełnie pusto.
— Może to tylko przypadek — uspokajała się, zerkając ukradkiem w kierunku opuszczonej mogiły.
Gdzieś w pobliżu wiatr poruszył czubkami dorodnych tui. Zaszeleściły zarośla. Barbara nagle straciła ochotę na odwiedziny kamiennego rumowiska. Zaczęła się spieszyć. Podniosła z ławki torebkę i, nie oglądając się za siebie, szybkim krokiem ruszyła w kierunku wyjścia.
To się wszystko na pewno da jakoś racjonalnie wyjaśnić — pocieszała się w myślach.
Widok parkingu przed cmentarzem nie był obiecujący. Niewielka, pokryta dziurawym asfaltem zatoczka świeciła pustkami. Starsza pani stanęła na skraju lokalnej drogi i bezradnie rozglądała się wokoło. O tej porze na bocznej drodze w Tarnawatce mogła liczyć tylko na cud. Taksówka do Zamościa kosztowała majątek, ale zawsze to jakiś pomysł. Dałaby teraz wszystko, byle tylko znaleźć się w domu. Zaczęła nerwowo grzebać w dużej czarnej torebce. Zawsze miała w niej nieopisany bałagan, ale przecież gdzieś na dnie powinna być komórka.
— Tu jej nie ma, i tu też nie?
Potrząsała skórzanym workiem i denerwowała się coraz bardziej. W końcu niezręczny ruch ramieniem w kierunku zamka do bocznej kieszeni rozwiązał problem poszukiwań. Cała zawartość torebki wysypała się na jezdnię.
— No, to pięknie! — kobieta aż krzyknęła.
Na twarzy wyszły jej czerwone plamy. Na asfalcie leżały teraz jej osobiste rzeczy. Jedyne pocieszenie, że na szczycie tej całkiem pokaźnej górki znalazł się telefon. Barbara rzuciła się na jezdnię i zaczęła zbierać porozrzucane drobiazgi. Notes, długopis czy grzebień mogły się znaleźć w każdej damskiej torebce, ale obecność niektórych przedmiotów leżących na jezdni nawet dla właścicielki była zaskoczeniem.
— Stateczek Piotrusia? — Oglądała ze zdumieniem zabawkę wnuka. — Bilety do kina? Czyżbym o czymś zapomniała? — zaniepokoiła się. Ostatnio miała coraz większe problemy z pamięcią. — Aaa, to sprzed roku. — Odetchnęła z ulgą. — Ach, ta starość — żachnęła się. — Swoją drogą, nic dziwnego, że trudno mi cokolwiek znaleźć w tej torebce. Po co to wszystko noszę? — zastanawiała się.
W końcu na jezdni pozostał już tylko znicz, który wypadł z torby i potłukł się na kawałeczki. Fioletowe szkiełka wesoło połyskiwały na asfalcie. Barbara przypomniała sobie o nie do końca udanej wizycie na cmentarzu i odwróciła się w kierunku nekropolii. Choć czuła wciąż niepokój, wszystko wokoło wyglądało zwyczajnie. Cmentarz, jak to cmentarz. Dla większości ludzi był miejscem ostatniego spoczynku i wiecznego spokoju.
A co z tymi… — przyglądała się z oddali opuszczonej mogile — którzy zabrali ze sobą do grobu ponure tajemnice i sami poszukali w śmierci ukojenia? Nieoczekiwanie i w trochę niedorzecznym miejscu starsza pani zaczęła snuć przemyślenia. Na parkingu wśród pól ogarnęła ją nostalgia za minioną młodością. Było tak cicho i tak spokojnie, jak to bywa latem na Roztoczu. Pachniało siano i brzęczały świerszcze.
Na „przepraszam”, które padło nagle zza pleców, serce podskoczyło jej do gardła.
— Jezus Maria, a pan to kto?! — wrzasnęła przerażona.
— Zgubiłem się. Spokojnie, jestem fotografem, a nie duchem. — Młody mężczyzna zażartował i roześmiał się.
— To miał być dowcip, młody człowieku? — obruszyła się.
— Rzeczywiście, chyba niezręcznie się wyraziłem. — Oburzenie starszej pani zbiło z tropu żartownisia.
Barbara bez słowa obserwowała go ponad grubymi szkłami okularów, które, o dziwo, udało jej się wyciągnąć z torebki za pierwszym razem. Był młody, świetnie ubrany i bardzo przystojny.
Śliczny dzieciak — myślała. — Przypomina mi kogoś dobrze znanego. Ale kogo? Jakiegoś aktora?
— Wołałem już z samochodu, ale nie usłyszała mnie pani, dlatego podszedłem bliżej — zaczął się tłumaczyć.
Wyraźnie usiłował zatrzeć złe wrażenie.
— Jestem tu przejazdem. Wybrałem się na wycieczkę po okolicznych cerkwiach i próbowałem wrócić do Zamościa. Tamtędy. — Machnął ręką w stronę Tymina. — Ale co to za droga, same dziury, cholera — wyrwało mu się. — Chciałem powiedzieć, że ta droga jest fatalna, proszę pani — poprawił się.
Fatalna i w dodatku w przeciwnym kierunku — pomyślała Barbara. Z trudem stłumiła parsknięcie i uśmiechnęła się uprzejmie.
— Pojadę z panem — zaproponowała. — Pokażę inną drogę, bo, jakby to panu powiedzieć, tamta fatalna nie prowadzi do Zamościa.
W błękitnych oczętach rozmówcy pojawił się wyraz niedowierzania.
— Nie?
— Ano nie — potwierdziła.
Ma taki piękny samochód i garnitur. Dobrze, że sobie nie kupił mapy. Spadł mi jak z nieba — myślała, spoglądając na niego spod oka.
— A nie wybiera się pani na cmentarz? — Przerwał jej rozmyślania.
— Przeciwnie, właśnie wracam.
Zażywna staruszka energicznie podjęła konwersację i zaraz tego pożałowała. Jej rozmówca zdziwił się. Patrzył to na nią, to na rozbity znicz, to na cmentarz i znowu na nią. Poczerwieniała z zażenowania.
— Byłam już na cmentarzu. Zamierzałam odwiedzić dwa groby, ale zaczęło się ściemniać i rozmyśliłam się.
Teraz to ona się tłumaczyła, a on uważnie ją obserwował.
— Na parkingu wypadło mi wszystko z torebki i znicz, który mi został, potłukł się. Zresztą dzisiaj i tak na grobie, który odwiedzam, ktoś już zapalił świecę. O tam. — Pokazała ręką wciąż widoczną z oddali płonącą lampkę.
— Gdzie, gdzie? — zainteresował się. Wpatrywał się w migocący samotnie płomyk, jakby chciał wzrokiem przeniknąć pogłębiający się mrok. — Tam? Tam pod samym murem? — dopytywał się.
— Tak — potwierdziła, zaskoczona jego reakcją.
Miała wrażenie, że twarz wpatrzonego w cmentarny mur mężczyzny przeszła błyskawiczne przeobrażenie. Wykrzywiona brzydkim grymasem, postarzała się w jednej chwili o kilka lat. Barbara poczuła się nieswojo, szczególnie że gdy odwrócił się znowu w jej stronę, jego wzrok był chłodny i przenikliwy. Przez chwilę sondował ją uważnym spojrzeniem, a potem niespodziewanie uśmiechnął się i… znowu wyglądał jak chłopiec. W końcu zrobił zapraszający gest i ruszył w kierunku samochodu. Po drodze zapytał obojętnym tonem:
— To tam też jest cmentarz?
— Jest. To bardzo stara nekropolia — odparła cicho starsza pani.
Dziwna zmiana na twarzy rozmówcy, kiedy patrzył na cmentarz, zaniepokoiła ją. Zaczęła nawet żałować pochopnej propozycji wspólnej podróży. Wtedy nagle powiedział:
— Strasznie wygląda cmentarz o zmierzchu. Aż mi ciarki po plecach przeszły. Wstyd się przyznać, ale za nic bym tam teraz nie wszedł.
Barbara odetchnęła z ulgą.
Miły chłopak, chyba mi się coś przywidziało. Jak to mówi Piotruś, niepotrzebnie się sama nakręcam.
Wspomnienie powiedzonka wnuczka trochę zmniejszyło podejrzliwość Barbary. By dodatkowo rozwiać jej wątpliwości na temat wspólnej podróży z nieznajomym, jak na życzenie zza zakrętu drogi wyłonił się proboszcz miejscowej parafii.
— Przebóg, pani profesorowo, pani wciąż tutaj? O tak późnej porze? W dodatku widzę, że wybiera się pani w podróż w bardzo miłym towarzystwie. Szerokiej drogi. Szczęść wam Boże.
Duchowny dreptał skrajem drogi ku pobliskim zabudowaniom. Grubiutki, na krótkich nóżkach, raczej toczył się drobnym truchtem, niż szedł przed siebie. Nie zamierzał się wcale zatrzymywać. Uśmiechnięty od ucha do ucha uniósł na powitanie rondo niewielkiego kapelusza i po chwili zniknął im z oczu.
To spotkanie ostatecznie uspokoiło Barbarę. A że szczupły mężczyzna o chłopięcych rysach od pierwszej chwili zdobył jej sympatię, mimo chwilowych wątpliwości skorzystała z zaproszenia.