Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wielki Ogarniacz Pracy, czyli jak robić i się nie narobić - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Wielki Ogarniacz Pracy, czyli jak robić i się nie narobić - ebook

Człowiek uczy się na błędach, zwłaszcza w pracy. Popełniasz wciąż te same pomyłki? Bądź kreatywny, zacznij popełniać nowe!

Od Pana Buka dowiesz się, jak dostać obniżkę zamiast podwyżki i dać się przygnieść przez asap, fakap i dedlajn. Jak znaleźć najgorszą pracę na świecie, a potem nie potrafić jej rzucić. A przede wszystkim – po co pracować, tak właściwie.

Pani Bukowa nauczy cię, jak przetrwać w korporacyjnej dżungli i ogarnąć wieczór integracyjny w escape roomie. Jak od siedzenia na Fejsie zostać social media ninją. A także jak obeżreć się na szkoleniu i zawsze, ale to zawsze, mieć przy sobie kubek kawy.

Bo narzekamy na pracę, ale w sumie bez niej byłoby nudno. Trzeba tylko wiedzieć, jak robić, żeby się nie narobić.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7175-3
Rozmiar pliku: 8,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JAK NIE PROSIĆ O PODWYŻKĘ

Wżyciu każdego pracownika przychodzi taki moment, że musi wziąć byka za rogi, spojrzeć mu prosto w oczy, związać mu koniec z końcem, no generalnie podjąć męską decyzję… I PÓJŚĆ WRESZCIE PO PODWYŻKĘ. Noszę się z tą myślą, odkąd tu pracuję, czyli jakieś pół życia, jeśli nie więcej. Czasami wydaje mi się, że urodziłem się w tej firmie, a moim pierwszym słowem było „­asap”*. Najwyższy czas coś z tym zrobić i wskoczyć na wyższy level.

Oczywiście do takiej rozmowy trzeba się przygotować jeszcze lepiej niż do kwalifikacyjnej. Nasz szef, pan Kurowski, znany jest ze swego uczulenia na takie tematy. Biurowa legenda głosi, że raz trafił do szpitala, bo w rozmowie z pracownikiem usłyszał sformułowanie „umowa o pracę” i powalił go silny atak kaszlu. Dlatego też z miejsca wykreśliłem ze swojego słownika takie drastyczne słowa, jak „podwyżka”, „pieniądze”, „pensja”, „koszty”, „inflacja”. Zamiast tego zdecydowałem się na znany i kochany przez marketingowców język korzyści: „rozwój”, „awans”, „progres”, „perspektywy”, tego rodzaju nic nieznaczące słowa. Cała sztuka to użyć ich w zdaniu tak, żeby wyszło, że potrzebuję więcej pieniędzy, ale żeby nie uraziło to delikatnych uszu mojego pracodawcy. Nie od dziś wiadomo, że z szefem należy się obchodzić jak z jajkiem, bo gotów w każdej chwili zrobić sobie krzywdę. Albo – co gorsza – tobie.

Postanowiłem spisać trzy główne tematy dyskusji, na wypadek gdybyśmy zeszli na jakiś grząski grunt niezwiązany z moją podwyżką. Specjalnie przyszedłem do biura przed otwarciem, żeby się dobrze przygotować. Stoję pod drzwiami wejściowymi i robię długopisem ściągę na ręce, całkiem jak w szkole:

1) ROZWÓJ – czyli że chcę dalej płynąć na tym majestatycznym okręcie znanym jako Kur Investments Sp. z o.o., przeżywać kolejne fascynujące przygody, chwytać się nowych zajęć, bardziej ambitnych niż to moje dotychczasowe szorowanie pokładu – no bo do czego innego przyrównać codzienne znoszenie mojej przełożonej i jej nieśmiertelnego „logo większe i na środek”;

2) WYDAJNOŚĆ – w tym punktualność, a tę najłatwiej osiąg­nąć (przynajmniej tak zamierzam to szefowi przedstawić), dojeżdżając do firmy autem, zamiast wlec się komunikacją miejską;

3) NIEZAWODNOŚĆ – jak wiadomo, najmocniejszym filarem firmy jest zdrowy pracownik, a ja od siedzenia przed kompem mam od dawna problemy z kręgosłupem, co znaczy, że od czasu do czasu muszę chodzić do magika, który mnie nastawia. A magia kosztuje, co nie?

Okej, mam trzy KORZYŚCI, które odniesie firma dzięki mojej podwyżce. Wyglądają bardzo rozwojowo, wydajnie i niezawodnie. Takiej trójcy szef się nie oprze, musi rzucić we mnie pieniądzem. Szczególnie ta „wydajność” mi się podoba, to takie PROFESJONALNE słowo.

– Ta „wydajność” mi się nie podoba, to takie archaiczne słowo – słyszę głos za plecami. Odwracam się i widzę mojego imiennika, moje ekstrawertyczne _alter ego_, Adriana z działu HR. Odruchowo chowam ściągę za rękawem.

– Idziesz po podwyżkę? Też sobie zawsze coś takiego spisuję, jak mam z szefem gadać – kontynuuje Adrian. – Zmień tę wydajność na coś na czasie, żeby wiedział, że nie jesteś dinozaurem. Może ASAP. Że każdy projekt będzie zrobiony najszybciej, jak się da.

– Nie jestem pewien, czy nasz szef nadąża za branżową nowomową – odpowiadam niepewnie, patrząc na swoją ściągę. – On jest nie z tej epoki trochę.

– Zrobisz, jak uważasz. Idziemy razem czy osobno?

– Co?

– No ja też dziś idę. To już pół roku, jak się nie dopominałem – tłumaczy mi z rozbrajającą szczerością.

Ja po podwyżkę nie byłem od lat! Właściwie to nigdy. Już widzę, jak to się skończy. Jeden Adrian oczaruje szefa swoją gadką, zostanie poklepany po ramieniu i wyjdzie z podwojoną pensją, a drugiemu Adrianowi zaplącze się język i dostanie kopa w dupę na do widzenia. Zgadnijcie, który Adrian jest który. Ponieważ wiem, że w starciu z tym mistrzem small talku nie mam szans, postanawiam pójść w szczerość i dzielę się z nim moimi obawami. Adrian to dobry kumpel,
zrozumie.

– Co ty gadasz, przecież szef cię UWIELBIA. Na pewno dostaniesz tę podwyżkę! – Jednak nie zrozumiał.

– Ta, na pewno.

– O CO ZAKŁAD?

– O STÓWĘ.

Mam ten nawyk z podstawówki. Na pytanie „o co zakład” zawsze odpowiadało się „o stówę”, co było oczywistym sarkazmem, bo kto miał w podstawówce taką górę pieniędzy? W czasach dorosłości sarkazm niestety nie działa, a przynajmniej nie przy takiej kwocie.

– Okej! – wykrzykuje mój imiennik wesoło i ściska mi prawicę. – To w sumie fajna nagroda pocieszenia. Kto nie dostanie podwyżki, ten chociaż zarobi stówkę! WIN-WIN
SITUATION!

Czy on za dzieciaka wpadł do kociołka z wywarem z optymizmu? A jeśli tak, to gdzie można dostać taki kociołek? Albo chociaż łyżeczkę. KROPELKĘ.

– Ale ja wchodzę pierwszy. – Staram się być przebiegły. Wiadomo, że drugi frajer proszący o pieniądze tego samego dnia będzie miał dużo trudniej.

– Nie no, w takich sprawach powinien zadecydować ślepy los – odpowiada Adrian tajemniczo, po czym wydobywa z portfela dwuzłotówkę. – Orzeł czy reszka?

– Orzeł.

Adrian rzuca. Moneta leci wysoko, po czym nie trafia w jego dłoń, odbija się od buta, turla po ziemi i wpada do studzienki kanalizacyjnej. Pewnie to był pierwszy raz w moim życiu, kiedy wypadło to, co chciałem, ale nigdy się tego nie dowiemy. Przynajmniej to nie ja jestem dwa złote w plecy w tej „WIN-WIN SITUATION”.

– Ktoś tu chyba za dużo zarabia, skoro tak hajs rozrzuca – słyszymy nagle znajomy knurzy śmiech. Oto i on. Pan Kurowski. I jego żarty.

– Szefie, my chcieliśmy na słówko – mówię szybko, korzystając tego, że Adrian zawiesił się na moment po stracie monety.

– Dobra, to który pierwszy, hehe. Ene due rike fake – to mówiąc, szef celuje w nas palcami jak z rewolwerów. – No dobra, może ty, bo chyba masz dziś zły dzień, co, hehe?

TO CHYBA NIE BYŁA WYLICZANKA ZGODNA Z ZASADAMI, ale nie mam do kogo zgłosić pretensji, bo obaj już pomknęli do gabinetu. Pozostało mi czekać.

Po jakichś dwudziestu minutach Adrian wychodzi… I MINĘ MA NIETĘGĄ!

CZYŻBY? Czyżby ta moneta to był ZNAK? Czy to jest ten dzień, kiedy to nie jemu, tylko mnie wszystko się uda?

Biorę głęboki oddech i zaglądam do gabinetu.

– Można? – pytam grzecznie.

– Jasne, siadaj. – Szef wskazuje mi krzesło. – Co cię sprowadza w moje SKROMNE progi? – pyta, rozsiadając się wygodniej w fotelu.

– No więc… – zaczynam, siadając i spoglądając nerwowo na swoją rękę, na której mam napisane „ROZWÓJ / WYDAJNOŚĆ (ASAP) / NIEZAWODNOŚĆ”. Postanawiam iść po kolei. – Pracuję w tej firmie już pięć lat…

– Wiem, oczywiście, pamiętam, jak cię zatrudniłem, zupełnie jakby to było wczoraj.

Nic nie pamięta, nie było go przy tym. Ale to nieistotne. MUSZĘ SIĘ TRZYMAĆ ŚCIĄGI i nie dać się wciągnąć w dygresje.

– TAK, JA TEŻ. No i chciałbym się rozwijać, wie pan, bardziej odpowiedzialne stanowisko, nowe WYZWANIA, nowe obowiązki…

– TAKICH LUDZI WŁAŚNIE NAM TRZEBA! – Zrywa się nagle z fotela w moim kierunku, zupełnie jakby chciał mnie uściskać, ale szczęśliwie dzieli nas biurko. – WIEDZIAŁEM, ŻE JESTEŚ WŁAŚCIWYM CZŁOWIEKIEM NA WŁAŚCIWYM MIEJSCU.

– No właśnie niezupełnie, chciałbym zmienić to miejsce nieco…

– JASNA SPRAWA, WIADOMO! ROZWÓJ! Podoba mi się twoje podejście. Pomyślę, taaaak. Pomyślę nad tym. NA PEWNO ZNAJDĄ SIĘ DLA CIEBIE JAKIEŚ NOWE OBOWIĄZKI.

– No ja jestem bardzo OTWARTY na nowe rzeczy… – Boże, jak tu przejść do tematu pieniędzy, nie mówiąc o pieniądzach? – I mając to na uwadze… Zważywszy, że… To znaczy…

– No wyduś to z siebie, chłopie! Zawiesiłeś się czy co, hehe?

– Rozumie pan… – Zerkam na ściągę. – NIEZAWODNOŚĆ. BEZPIECZEŃSTWO. To jest ważne w firmie. Ja to się czasem tak oddaję pracy, że nie dbam o zdrowie, wie pan. I potem muszę wydawać pieniądze na…

– ZDROWIE JEST NAJWAŻNIEJSZE! Bez zdrowia to nic nie ma.

Ta rozmowa zaczyna przypominać dialog dwóch wąsatych wujów na weselu. Aż czekam na klasyczne „i tak to życie leci” albo „kiedyś to było”.

– No i taki fizjoterapeuta to na przykład… – Już, już prawie jestem w temacie pieniędzy, daj mi tylko dokończyć!

– ACH, FIZJOTERAPEUCI! Bóle kręgosłupa! Choroba cywilizacyjna! KIEDYŚ TO BYŁO DOPIERO! Praca fizyczna, wiesz, czy to na budowlance, czy w polu… A teraz? Siedzimy przy tych biurkach I TAK TO ŻYCIE LECI…

Jak Boga kocham, wesele. I to w dodatku takie, na którym jestem jedynym trzeźwym. Może trzeba było coś wypić przed tą rozmową.

Tym razem to on wraca do tematu.

– Ale wiesz, takie sprawy to załatwi rozszerzone ubezpieczenie. Nasza firma ma dobrą umowę, sam jestem ubez­pieczony w tej samej firmie, co nasi pracownicy, i bardzo sobie chwalę. Po prostu cię wrzucę na ten droższy stopień, nie pamiętam, który to był. TYLKO TO, RZECZ JASNA, BĘDĘ MUSIAŁ CI POTRĄCIĆ Z WYNAGRODZENIA, ale to są grosze raczej…

ALARM! ALARM! PRZYSZEDŁEM PO PODWYŻKĘ, A DOSTAJĘ OBNIŻKĘ. Czuję, że sytuacja wymyka mi się z rąk i zaczyna oplątywać wokół szyi. A tak dobrze zacząłem! WRÓĆMY DO ŚCIĄGI, SZYBKO! Tylko ona mnie uratuje.

– WYDAJNOŚĆ! – wypalam tak głośno, że aż szef się chyba trochę zląkł, bo zamilkł. – Jeszcze o tym chciałem porozmawiać. Systematyczność, punktualność. Ja obecnie dojeżdżam do firmy komunikacją miejską, wie pan, ile to trwa…

– ANO, STARY, POWINIENEŚ KUPIĆ SOBIE DOBRE, EKONOMICZNE AUTO. Ja dziś przyjechałem fordem mustangiem, mówię ci, świetn… Czekaj, wiesz co? Chodź się przejedziemy. Pokażę ci, jak mało pali, bo komputer na bieżąco to oblicza.

Pociemniało mi w oczach. Ostatni rzut oka na ściągę. Może został mi jakiś as w rękawie? Na ręce mam jeszcze jedno słowo, które kazał mi dopisać Adrian. Nie mam siły, żeby zbudować sensowne zdanie, wołam więc tylko słabo:

– Asaaaaap!

– Na zdrowie! Chodźmy obejrzeć moje auto.

Jakieś dwie godziny później mijam Adriana w drzwiach biura. Nadal ma zgorzkniałą minę, całkiem jak nie on.

– Jak tam, nie dostałeś podwyżki? – zagajam.

– A skąd, jeszcze mi multisporta zabrał, bo stwierdził, że za rzadko chodzę na basen. A jak u ciebie?

– Dołożył mi nowych obowiązków, uciął pensję w związku z ubezpieczeniem i półtorej godziny woził swoim nowym autem.

Adrian sięga do kieszeni i wręcza mi banknot.

– Okej, wygrałeś.

* Podobno wciąż istnieją ludzie, którzy pracują w normalnych miejscach, gdzie jeszcze mówi się normalnym językiem, dlatego spieszę z wyjaśnieniem: asap, czyli _as soon as possible_, czyli w wolnym tłumaczeniu na polski: „rzuć wszystko i zrób mi to na wczoraj”.JAK SIĘ ZAŁAMAĆ NERWOWO

Piątek, piąteczek, piątunio. Piąteczek-węglowodaneczek. Na dodatek pierwszy dzień miesiąca. Wypłata nadchodzi! Weekend nadchodzi! Kawa i eklerka nadchodzą! Wiosna nadchodzi! JA NADCHODZĘ. Na dodatek tak wyrobiona z pracą jak nigdy. Raporty, tabelki, sprawozdania gotowe do druku. Jedno kliknięcie i przez resztę dnia mogę w zasadzie koty w internecie oglądać.

Nie tracę czasu. Ponieważ potrzebuję jednej ręki wolnej do pracy, postanawiam eklerkę wepchnąć do paszczy, bo przecież nie chwycę zębami kubka z kawą.

I cyk! Zaznaczam.

I cyk! Drukuję.

Fajrant.

Drukarka w kącie biura zaczyna pyrkać. Pyr, pyr, pyr, pyr. Dobrze.

Poczekam, aż skończy.

Nie będę wstawać.

Co będę stać nad drukarką, jak to może z piętnaście stron.

Pyrrrr, pyrrrr, pyrrrr.

Ojooooj! Dwa kotki się przytulają! Jakie słodziachne!

Pyrrrr, pyrrrr, pyrrrr.

Eklerka się skończyła.

Kawa prawie.

Co ta drukarka jeszcze?!

Pyrrrr, pyrrr, pyrrr.

No dobra. Wstanę.

Wstaję.

Idę.

Pyrrr, pyrrr, pyrrr.

Matkobosko! Co ja drukuję?

BIEGNĘ z powrotem do komputera. Aha, zgadza się. Ja. Biegnę.

Panika. Zaznaczyłam do druku cały folder. Calutki. Wszystkie raporty od 2012 roku. Wszystkie. Idą. KLIKAM RZECZY. WSTRZYMAJ! ANULUJ! Nic nie działa, więc klikam jeszcze mocniej. Drukarka, niewzruszona, śpiewa mi pieśń swojego ludu.

Mam już tylko jedno wyjście. Wyciągam mendzie wtyczkę z gniazdka. O. Pokazałam jej. No. Podłączę jeszcze raz, wydrukuję, co trzeba, i nikt się nigdy nie dowie.

Wsadzam wtyczkę.

Drukarka się na mnie wkurzyła ewidentnie. Zaświeciła wszystkimi diodkami. Prychnęła. Stuknęła. I dalej drukuje. Nic sobie z mojego anulowania nie robi. 2014 dopiero zaczyna.

Postanawiam sięgnąć po środki ostateczne.

– Wojteeeeeeeeeeeeeeek!

Wojtek ze zwykłą sobie gracją i energią odrywa się od komputera i sunie przez biuro niczym przedstawiciel rodziny leniuchowcowatych (_Megalonychidae_) przez korony brazylijskich drzew.

– Co tam?

– Ona nie chce przestać drukować – syczę konspiracyjnie.

– Aha.

– Co mam zrobić?

– A próbowałaś wyłączyć i włączyć?

– Próbowałam.

– I nic? Tak myślałem. To drukarka. Nie poradzisz. Drukarki się nie słuchają. Zawsze mówiłem, że pierwsze zyskają samoświadomość. Jeśli ONA chce to wydrukować, to NIC nie poradzisz.

Wojtek powiedział to z jakimś takim namaszczeniem. Tonem pełnym szacunku. A może jego gadanie o ich samoświadomości to nie są żadne heheszki? Podejrzewam, że Wojtek wie. Zresztą nie ma co się dziwić specjalnie. Odkąd wynaleźliśmy (znaczy nie ja konkretnie, „my” jako ludzie – ja wtedy prawdopodobnie spałam) drukarki 3D, które dziś podobno DRUKUJĄ PROTEZY, a nawet SKÓRĘ, to moment, kiedy one powiedzą nam, żebyśmy się odwalili i przestali drukować jakieś PIT-y i inne bzdury, jest tylko kwestią czasu. I myślę, że Wojtek już nawet wie, kiedy to będzie. Wojtka nic nie zdziwi. On tam będzie siedział z kawą i czekał. A kiedy jego drukarka w końcu oznajmi: „To już, ludzka dominacja na Ziemi się właśnie skończyła, koleś”, on tylko poprawi okulary na nosie i odpowie: „No dobrze, powodzenia”. Nic Wojtka nie zdziwi. Nic.

Podczas gdy ja snułam te smutne myśli o przyszłości, on bezszelestnie odszedł. Jedyny mój sojusznik w walce z biurową rzeczywistością. Ostatni prawdziwy leniwiec tej dżungli.

Pyrrr, pyrrr, pyrrrr. Patrzę, jak leci 2015. Pyrrr, pyrrrr, pyrrr…

Podobno są takie momenty, kiedy całe życie nagle przelatuje ci przed oczami. Kiedy raptem zdajesz sobie sprawę, czym właściwie jest życie, jaki jest jego sens, kim jesteśmy, skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy. U jednych następuje wtedy, gdy przy przechodzeniu przez tory sznurówka im się gdzieś zaplącze, a tu zbliża się pociąg. Innych to uczucie ogarnia na widok nadciągającej fali podczas kąpieli w zimnym Bałtyku – fala za chwilę ich trzepnie, a następną rzeczą, którą zobaczą, będzie zatroskany wzrok pochylonego nad nimi ratownika. Dla mnie to było to. Godzina i trzydzieści osiem minut patrzenia, jak drukarka wypluwa te cholerne tabelki. I nic nie mogę z tym zrobić. Nic. Mogę tu tylko stać i czekać na niechybny koniec. Przestępować z nogi na nogę pod czujnym okiem tej nowej blond lafiryndzi, co to hummus na lunch przynosi. Potem będzie mnie poklepywać na korytarzu, opowiadając tę jakże zabawną scenkę naszym przełożonym. Ha, ha, ha. Ale było! Boki zrywać!

I stoję. I patrzę.

I leci on. Raport luty 2019. Drukarka robi pyrrr, pyrrr, pyrrr i milknie.

Wyjmuję raport delikatnie. Wyrównuję krawędzie.

Pakuję do torby skitrane w biurku na czarną godzinę batoniki, notesik i długopis. Wyłączam komputer.

Raporcik piękny i jeszcze cieplutki składam na biurku szefa.

I wychodzę, rzucając jeszcze „To cześć, Wojtek!”.

Wystarczy już tych bzdur. Wolność.

JAK ODEJŚĆ Z PRACY

Wieczorem jednak nachodzą mnie trochę wątpliwości. Może przesadziłam z tym rzucaniem pracy tak od razu? Może jeszcze to odwołam. Chociaż w sumie… mam okres wypowiedzenia, nie? Tak od razu nie zbankrutuję. Mam zaległy urlop wypoczynkowy. Może jednak pora chwycić byka za rogi i zrobić lemoniadę z tych cytryn, co to mi je życie ciągle rzuca. A tymczasem mam też faceta przecież. Mieszkamy razem… Mogę sobie chwilę pobyć jego utrzymanką, nie?

Tatuś mi zawsze mówił, że jestem stworzona do rzeczy wielkich. Brat mnie przekonuje, że ojcu chodziło wtedy o ciuchy w rozmiarach XXXXXL, ale ja tak nie myślę. Ja myślę, że tatuś po prostu jako jedyny poznał się na mojej prawdziwej wartości. Moim potencjale.

Ponieważ jeszcze nikomu nie powiedziałam, że postanowiłam rzucić robotę (choć w pracy się mogą już domyślać, zwłaszcza że wyszłam sobie w piątek bez słowa po godzinie 11), a obawiam się, że łatwo mi to przez gardło nie przejdzie, postanawiam, że najpierw zadzwonię do tatusia. On mnie wesprze.

– Cześć, tato! Co słychać?

– A dobrze, dobrze. Oglądam w telewizji, jak ludzie oglądają telewizję.

Tata zawsze mnie zadziwiał w kwestii doboru rozrywek.

– Wszyscy zdrowi?

– Zdrowi, zdrowi. Coś chciałaś? Dać ci matkę?

– Nie, nie. Chciałam tylko powiedzieć, że postanowiłam odejść z pracy.

– Odejść? Że wyrzucili cię?!

– Nie, nie, tato. Że nie chcę tego robić już. Znudziło mi się. Poszukam innej pracy jakiejś.

– No pewnie, że tak! Spytaj w gabinecie dentystycznym! Zawsze mówiłem, że dentyści to najlepiej zarabiają!

– Tato. Ale ja nie chcę…

– Mówię ci! W samym zeszłym miesiącu zostawiłem prawie cztery stówy. A ten ząb jest martwy od dawna. O! Pukam łyżeczką i nic nie czuć. Nic w ogóle. Słyszysz?

Nie wiem, jak mam słyszeć, czy go boli. To są trudne sprawy.

– Tato! Tatoooo!

– Co? Co?! Słyszałaś? Martwy! A trzysta z hakiem poszło. Idź na dentystkę.

– Tato, ale ja nie mogę. To trzeba szkoły skończyć specjalne przecież…

– No, ale ja ci ZAWSZE mówiłem, że trzeba być dentystą. Ty sobie policz tylko. Trzysta za jeden ząb!

– Tato. No nie mogę być dentystą.

– To kim teraz będziesz?

– No… nie wiem. Pomyślę, poszukam.

– A z czego ty, dziecko, będziesz żyć przez ten czas?

– No mam trochę oszczędności… – To prawda. Całe 78 złotych. – No i teraz, jak mieszkam z Adrianem, to taniej nas wychodzi.

– COOOO?! WY RAZEM MIESZKACIE?! A ŚLUB KIEDY?! – Yyyyy… to ja nie mówiłam?

– Czekaj! Zawołam matkę! MAMA!!! Chodź do telefonu! Weź jej coś powiedz!

Adrian wraca dziś do domu wymęczony i styrany życiem. W sumie nie ma się co dziwić. Piękna polska zima rozpieszcza błotem pośniegowym i solą na butach. Adrian zagląda do kuchni i patrzy wymownie na telefon, z którego od dwudziestu minut w trybie głośnomówiącym wylewają się następujące cyklicznie fale wyrzutów mojej matki, jaki to ona miała ciężki poród, jak starała się mi wszystko zapewnić i przecież nawet na angielski chodziłam, a teraz taki wstyd i ona chciała ojcu nie mówić, bo myślała, że ja zmądrzeję, a ja nie dość, że głupia, to jeszcze do tego bezrobotna. I że jak chcę nie pracować, to powinnam dziecko mieć, ale to dopiero po ślubie.

– Możesz rozmawiać? – szepcze Adrian.

– Mogę. – Przykrywam telefon z matką plastikową miską. Muszę jednak czuwać, żeby wiedzieć, kiedy skończy.

– Wiesz co… – całuje mnie w czółko – …w sumie to dostałem taką jakby obniżkę pensji, więc będziemy musieli trochę zacisnąć pasa w najbliższym czasie. Ale nie martw się, coś wymyślę.

I wychodzi. Siada na kanapie. Odpala Netflixa.

Więc ja biorę tę miskę z matką i kładę mu obok. Niech on sobie teraz posłucha.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: